Quantcast
Channel: Kroniki Historyczne
Viewing all 977 articles
Browse latest View live

educodomi.blog.pl zamknięto blog dr Jerzemu Jaśkowskiemu

$
0
0
Obecnie zaczyna się usuwanie stron, które otwierają ludziom oczy na historię, metod koncernów medycznych i metod manipulacji finansowych.
Pan dr Jerzy Jaśkowski prowadził blog educodomi.blog.pl, który został usunięty z sieci wraz z jego zawartością.
Po wpisaniu powyższego adresu następuje przekierowanie na stronę onet.pl z adnotacją
Drodzy użytkownicy,platforma Blog.pl została zamknięta.
Komuś strasznie to przeszkadzało, ciekawe komu.

Ja jednak nie tracę nadziei, która nie umiera nigdy.Najważniejsze złamać monopol na wiedzę.



Polska wobec Polaków na Wschodzie i emigracji ekonomicznej

Joachim Pastorius, historiograf Ich Królewskich Mości i jego historia Polski pisanej dla Króla Polskiego Jana III Sobieskiego

$
0
0

Poniżej przetłumaczony fragment Johanna Pastoriusa  von Hirtenberga protonotariusza apostolskiego, kanonika chełmińskiego, dziekana, proboszcza i oficjała gdańskiego, i generalnego oficjała pomorskiego, prepozyta przy kościele św. Wojciecha, historyka, sekretarza i komisarza Świętego Królewskiego Majestatu Polskiego

Kwiecie polskie, to jest nowy skrót historii Polski, po raz piąty przejrzany, uzupełniony, i do wojen naszych czasów doprowadzony. 
Zadedykowanej,
Najjaśniejszemu i najpotężniejszemu władcy i panu, panu Janowi III, królowi Polski,

Wydanej

Z łaską i przywilejem Świętego Królewskiego Majestatu Polskiego w Gdańsku i Frankfurcie wydany, na koszt Simona Beckensteina, w drukarni Simona Reinigera, w roku 1679. 

Najpierw musimy sobie odpowiedzieć na pytanie kim był Joachim Pastorius?


Portret Joachima Pastoriusa.
Miedzioryt Johanna Aleksandra Bönera z dzieła Joachima Pastoriusa: Florus Polonicus, Seu Polonicae Historiae Epitome nova, quintum recognita, aucta, & ad nostri usque temporis bella continuata, Danzig 1679.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Joachim_Pastorius


Joachim Pastorius, historiograf Ich Królewskich MościMaria Babnis

Joachim ab Hirtenberg Pastorius, herbu własnego[1], pochodził ze Śląska. Urodził się w Łogowie 15 września 1611 roku. Ojciec jego, nieznany z imienia pastor luterański, nazywał się Hirten (co w języku polskim znaczy pasterz). Joachim też początkowo używał tego nazwiska lub jego zlatynizowanej formy Hirtenius, a w latach trzydziestych zmienił na łacińskie – Pastorius. Pierwsze nauki pobierał na Śląsku, potem wyjechał na studia do Niemiec. Musiał je przerwać po śmierci ojca, ze względów materialnych. W tym czasie zbliżył się do arian i według niektórych badaczy przyjął wyznanie socyniańskie. Dzięki ich wsparciu kontynuował studia za granicą w Holandii (w Lejdzie 8 IX 1636 roku zapisał się na teologię jako Joachim Hirthenius Polonus). W roku 1638 kształcił się w Anglii (Londyn i Oksford), we Francji (Orlean – tu studiował prawo). W 1641 roku wyjechał ponownie do Lejdy, tym razem na studia medyczne, uwieńczone doktoratem. Równocześnie prowadził badania z zakresu dziejów Polski. Opierając się na dziełach Marcina Kromera (1512-1589) De origine et rebus gestis Polonorum libri XXX(wyd. 1555) i Polonia, sive de situ, populis, moribus, magistratibus et republica regni Polonici libri duo (wyd. 1577), opracował kompendium historii Polski Florus Polonicus seu Polonicae historiae epitoma nova (Lugduni Batavorum [Lejda] 1641 – sygn. BG PAN Nl 3901 8º), które zyskało rozgłos i już w 1642 ukazało się, także w Lejdzie, drugie wydanie.
Po powrocie z Holandii Pastorius znalazł zatrudnienie jako guwerner na dworze Sieniutów[2] na Wołyniu. Po wybuchu powstania Chmielnickiego w 1648 roku wyjechał do Gdańska. Tu zaprzyjaźnił się z Adrianem von der Linde III (1610-1682), wówczas burmistrzem. W maju 1649 roku towarzyszył Adrianowi von der Linde w podróży do Krakowa, gdzie miały się odbyć zaślubiny Jana Kazimierza z Marią Ludwiką. Na dworze królewskim został przedstawiony przez Wacława Leszczyńskiego (1605-1666), biskupa warmińskiego w latach 1644-1658, późniejszego prymasa. Król Jan Kazimierz nadał mu tytuł sekretarza i nadwornego historiografa oraz medyka królewskiego. Odtąd Pastorius pełnił ważne funkcje dyplomatyczne w służbie Jana Kazimierza. W tym czasie prawdopodobnie powrócił do konfesji luterańskiej. W Gdańsku, w oficynie Andrzeja Hünefelda ukazało się trzecie wydanie Florus Polonicus, niedatowane, ale niewątpliwie przed jego wyjazdem z Gdańska, czyli około 1651 roku. W roku tym został powołany na rektora gimnazjum miejskiego w Elblągu. Tam też otrzymał urząd medyka miejskiego. Niewykluczone, że w gimnazjum elbląskim wprowadził swoje kompendium jako podręcznik szkolny do nauki historii Polski. Wkrótce Florus Polonicus stał się bardzo popularny, także w innych szkołach. W  1664 roku w Amsterdamie ukazało się czwarte wydanie, dedykowane prymasowi Leszczyńskiemu, a w 1679 piąte, przypisane Janowi III Sobieskiemu. Podręcznik ten, w poszerzonej edycji, zatytułowany Historiae Polonicae plenorum (Gdańsk 1680, 1685) został bardzo wysoko oceniony i był używany jeszcze w XVIII stuleciu.
W 1655 roku Rada Miasta Gdańska, na propozycję Adriana von der Linde, który od tego roku był członkiem Collegium Scholarchale (Kolegium Szkolne – organ nadzorujący szkolnictwo w Gdańsku), powołała Pastoriusa na profesora historii w Gdańskim Gimnazjum Akademickim. Dnia 28 stycznia 1655 roku został wprowadzony na urząd, który sprawował do semestru zimowego 1667 roku. Jednocześnie w czasach wojny ze Szwecją w latach 1655-1660 (Potop szwedzki), brał udział w poselstwach dyplomatycznych do Szwecji i elektora brandenburskiego. Uczestniczył w rokowaniach toczących się w Oliwie. Protokołował i opracował diariusz obrad. Materiały te zostały wydane drukiem jako Acta pacis olivensis w 1763 roku. W trakcie pertraktacji zostałnobilitowany przez cesarza Leopolda I, a król Jan Kazimierz, na wniosekJana Stefana Wydżgi (1610-1685), biskupa warmińskiego w latach 1659-1670, potem prymasa, nadał mu 6 lutego 1662 roku polski indygenat,który sejm zatwierdził 20 lutego. Odtąd Pastorius używał przydomka ab Hirtenberg. Jan Kazimierz w uznaniu zasług swojego sekretarza przyznał mu dochody z żup wielickich.
Badacze przyjmują, że Pastorius w latach 1669-70 podjął decyzję o przejściu na katolicyzm. Czy rzeczywiście dopiero wówczas? Skąd zatem wcześniejsze kontakty z biskupami warmińskimi. Również zagadkowa jest przyjaźń Pastoriusa z Adrianem von der Linde, który także przeszedł na katolicyzm. Prawdopodobnie decyzja o konwersji dojrzewała przez lata i zapadła najpóźniej w 1667 roku. Była też powodem rezygnacji Pastoriusa z funkcji profesora Gimnazjum. Natomiast w 1669 lub w 1670 roku złożył wyznanie wiary katolickiej na ręce Michała Antoniego Hackiego. Jego żona wraz z pięcioma synami i trzema córkami przeszła na katolicyzm w 1671 roku w klasztorze norbertanek w Żukowie. W 1672 roku Joachim Pastorius ab Hirtenberg został burgrabią malborskim i właścicielem kilku wsi pod Gdańskiem.
Po zgonie żony (listopad 1675 roku) przyjął święcenia kapłańskie w1676 roku i 28 września tego roku otrzymał probostwo w Tczewie. W połowie następnego roku mianował go Jan III Sobieski proboszczem przy Kościele Mariackim w Gdańsku. Ponieważ kościół ten od 1572 roku znajdował się w rękach protestantów, a Rada Miejska za nic miała żądania kolejnych królów polskich zwrócenia go katolikom, nominacja tanie miała przełożenia na faktyczne objęcie probostwa. Problem był palący, bo katolicy w Gdańsku nie mieli żadnej parafii. Dlatego Sobieski podczas ponad półrocznego pobytu w Gdańsku (od 1 sierpnia 1677 do połowy lutego 1678 roku), którego celem było przywrócenie spokoju wmieście, zaburzonego przez konflikty religijne i społeczne, domagał się od Rady Miejskiej oddania największej świątyni katolikom. Wobec oporu władz miejskich, które skutecznie przeciwstawiały się temu, zwlekając inie dając jednoznacznej odpowiedzi, król zażądał od miasta zbudowania świątyni dla katolików. Prawdopodobnie i tego żądania nie udałoby się wyegzekwować. Przypadek sprawił, że towarzyszący królowi prymas Andrzej Olszowski zmarł w Gdańsku. W testamencie zapisał 80 tysięcy złotych na budowę kościoła. Król ze swojej szkatuły dołożył 20 tysięcy złotych, co umożliwiło rozpoczęcie budowy kaplicy pod wezwaniem Świętego Ducha i Świętych Jana Chrzciciela i Andrzeja Apostoła, zwanej na cześć króla Kaplicą Królewską. Kamień węgielny pod budowę położył i poświęcił 21 lipca 1678 roku Joachim Pastorius. Kaplicę, według projektu holenderskiego architekta i inżyniera wojskowego Tylmana von Gamerena (ok.1630/1632-1706), wykonali Berthold Ranisch (ok. 1648-po 1709), budowniczy miejski oraz rzeźbiarz i mistrz kamieniarski  Andrzej Schlüter. Budowa została zakończona 10 maja 1681 roku. O pozwolenie na benedykcję (objęcie probostwa) kaplicy zabiegał Michał Hacki, jako pełnomocnik króla Jana III Sobieskiego. Konsekrował ją biskup Bonawentura Madaliński 13 stycznia 1683 roku. Pastorius nie doczekał benedykcji.
Przyjęcie święceń kapłańskich umożliwiło mu karierę duchowną. W latach 1678-1681 był oficjałem gdańsko-pomorskim i wikariuszem generalnym. Ponadto piastował urząd proboszcza w Świętym Wojciechu, gdzie w 1680 pobudował przy tamtejszym kościele wieżę. Z rekomendacji króla 18 XII 1680 roku został mianowany kanonikiem warmińskim, dlatego też 18 I 1681 przybył do Fromborka. 5 XI 1681 został wybrany na kantora kapituły. Według Schwengla używał także tytułu protonotariusza apostolskiego, kanonika chełmińskiego i dziekana gdańskiego. Zmarł 26 XII 1681 r. we Fromborku. Pochowany w tamtejszej katedrze, tam też znajduje się jego epitafium z portretem.
Godności i urzędy nie przeszkadzały mu w rozwijaniu działalności twórczej. Pastorius był wyjątkowo wszechstronnym i płodnym pisarzem.Publikował prace z zakresu pedagogiki, etyki, historii, a także utwory poetyckie. Wśród tych ostatnich znalazły się panegiryki na cześć  kolejnych królów polskich, utwory okolicznościowe opisujące ważne wydarzenia, epitalamia (weselne) i pogrzebowe, w Gdańsku zwane z niemiecka Trauer-Gedichte. Tego rodzaju twórczość przynosiła wymierne korzyści, np. obdarowywanie intratnymi urzędami. W 1679 roku Jan III Sobieski mianował Pastoriusa komisarzem komory palowej, niewykluczone, że była to forma podziękowania za wiersze sławiące jego osobę, jak i jego ukochanej małżonki. 
Wiktorię chocimską uczcił Pastorius zbiorkiem dziewięciu panegiryków adresowanych do króla Michała Korybuta, jego żony Eleonory i innych dostojników, w tym jeden Ad bellatores Sarmaticos, bezpośrednio dotyczący zwycięstwa pod Chocimiem, sławił bohaterów bitwy, a przede wszystkim ich wodza hetmana Jana Sobieskiego. Autor przedstawił Sobieskiego jako mściciela swego pradziada, Stanisława Żółkiewskiego[3], który zginął pod Cecorą w 1620 roku.
Z okazji koronacji Jana Sobieskiego Pastorius napisał poemat Aegis Palladia [...], liczący trzysta wersów. Autor przyrównał władcę do tarczychroniącej Królestwo Polskie. Przypomniał nie tylko zasługi króla, ale ijego przodków: pradziada Stanisława Żółkiewskiego, ojca JakubaSobieskiego i brata Marka. Ten ostatni został wzięty do niewoli przez  wojska kozacko-tatarskie w bitwie pod Batohem w 1652 roku i ścięty z innymi jeńcami przez Tatarów. Ten bardzo popularny utwór był drukowany zarówno w Gdańsku, jak i w Toruniu oraz włączony do piątego wydania Florus Polonicus[4]. Osobny utwór poświęcił Pastorius Marysieńce Sobieskiej, gdy 20 sierpnia 1676 roku przybyła ona do nadmotławskiego grodu. Gwoli ścisłości dodajmy, że nie on jeden składał w ten sposób hołd królowej.
Zawiłą przemianę duchową, jaką przeszedł Pastorius, skomentował krótko Schwengel: „Primum arianus, secundo Lutheranus […] demumcatholicus factus […] ultra sacerdos” („Najpierw arianin, potem luteranin,wreszcie katolik, ostatnio kapłan”). Krzywdzące byłoby podejrzewaćPastoriusa o to, że przeszedł na katolicyzm dla kariery. Był to człowiek nieprzeciętnej inteligencji, wszechstronnie wykształcony, także w dziedzinie teologii. Podjął decyzję o konwersji prawdopodobnie pod wpływem niemniej inteligentnego i wykształconego mnicha, opata oliwskiego Michała Hackiego. Nie dane było Hackiemu doczekać chwili, wktórej wnuk Joachima, Gerard Franciszek Pastorius złożył śluby zakonnew klasztorze oliwskim. Nastąpiło to w 1710 roku. W 1738 roku o. Gerardzostał wybrany opatem w Szczyrzycu. W 1945 roku z inicjatywy opataszczyrzyckiego, Benedykta Birosa, do Gdańska, po ponad stu latach (w 1831 roku rząd pruski przeprowadził kasatę klasztoru oliwskiego) powrócili biali mnisi, a klasztor w Szczyrzycu stał się macierzystym klasztorem cystersów oliwskich. 

Ilustracja: fot. Sławomir Piotr Babnis
Bibliografia:
Altpreussische Biographie, Bd. 2, Marburg 1969, s. 490.
K. Estreicher, Bibliografia polska, T. XXIV, s. 109-119.
Z. Iwicki, Konwent oliwski 1186-1831: leksykon biograficzny i nie tylko..., Współpraca M. Babnis, Gdańsk-Pelplin 2010.
Z. Iwicki, Ks. dr med. Joachim von Hirtenberg-Pastorius (1611-1681), maszynopis w zbiorach autorki.
E. Kotarski, Muza gdańska Janowi Sobieskiemu 1673-1696, Wrocław 1985.
Schwengel: Ad historiam ecclesiaticam Pomeraniae Apparatus Paupersubsidia literaria poscens a viris bonis et doctis collectus ad interim a […] Cartusiae Priore 1749, curavit B. Czapla, Toruni 1912-1915 (Fontes; T. 16-19).
Słownik biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego, T. 3, Gdańsk 1997, s. 390-391.
[1] Herb przysługujący tylko jednemu rodowi lub rodzinie, zazwyczaj pochodzenia obcego, które otrzymały indygenat polski lub zostały nobilitowane.
[2] O Sieniutach zob. w Polskim słowniku biograficznym, T. 37, s. 195-199.
[3] Sobieski był prawnukiem Żółkiewskiego ze strony matki.
[4] BG PAN sygn. Nl 39025 8º.

pobrano z 
http://www.wilanow-palac.pl/joachim_pastorius_historiograf_ich_krolewskich_mosci.html

W skrócie kształcił się w całej europie i korzystał z bibliotek i co najważniejsze pisał dla króla Polskiego, co jak widzisz czytelniku nie jest wystarczające dla dzisiejszych nieuków na uniwersytetach, mających problemy z oligofremią.
No i oczywiście przebywał w Londynie.




Od Strony 48 od Cap I Lecho do strony 78 do  Bolesława Chrobrego


Johanna Pastoriusa  von Hirtenberga
protonotariusza apostolskiego, kanonika chełmińskiego, dziekana, proboszcza i oficjała gdańskiego, i generalnego oficjała pomorskiego, prepozyta przy kościele św. Wojciecha, historyka, sekretarza i komisarza Świętego Królewskiego Majestatu Polskiego

Kwiecie polskie, to jest nowy skrót historii Polski, po raz piąty przejrzany, uzupełniony, i do wojen naszych czasów doprowadzony. 

Z łaską i przywilejem Świętego Królewskiego Majestatu Polskiego w Gdańsku i Frankfurcie wydany, na koszt Simona Beckensteina, w drukarni Simona Reinigera, w roku 1679. 


Najjaśniejszemu i najpotężniejszemu władcy i panu, panu Janowi III, królowi Polski, wielkiemu księciu litewskiemu, ruskiemu, pruskiemu, mazowieckiemu, żmudzkiemu, kijowskiemu, wołyńskiemu, podolskiemu, podlaskiemu, inflanckiemu, smoleńskiemu, siewierskiemu i czernichowskiemu, poświęca i dedykuje autor.


Johanna von Hirtenberga Pastoriusa

Kwiecia polskiego księga I.

Rozdział I

O Lechu

Roku Chrystusowego 550.

Lech pierwszym księciem. Jaki był wtedy status władców. Zwyczaje narodu polskiego. Założenie Gniezna. Migracje narodów północnych.

Twierdzi się, że pierwszym twórcą i założycielem państwa był Lech. Jedni mówią, że był on tubylcem, inni, że był przybyszem z najdalszych zakątków Rusi, a inni – że z Ilirii.  Z pomocą przychodzą argumenty, na podstawie których można wnioskować, że on sam wraz z Czechem wyruszył najpierw do Ilirii, tam gdzie jest Chorwacja, z dawnej krainy Sarmatów Lazów, dla której sąsiadami byli Zechowie, tam gdzie dziś mieszkają Czerkiesi, jak to wiadomo ze świadectw Prokopiusza i Agatiasza. Zresztą, tak jak ojczyzna Lecha jest wątpliwa, tak jego męstwo jest znane , a nie ma to pewniejszego świadectwa jak to, jak to, że lud chciał iść za jego przewodnictwem i go słuchać, choć był nieprawym posiadaczem nowej krainy.

Władza księcia była wtedy bez prawa, chyba że jakieś narzuciłaby natura lub duch ludu, z wielką łatwością odrzucającego pełne pychy panowanie. I władca nie był utrzymywany z własnych pól, lecz z corocznych plonów poddanych, co były bardziej bezpieczne także dla rodziców władcy, który bez nich nie mógłby żyć [zdanie to jest dość niejasne w oryginale]. Pieniądze bowiem były wtedy w Polsce nieznane. Miasta rzadkie; Lech te, które zastał, obwarował, i do tego dorzucił zapał w budowaniu nowych. Jako pierwsze z jego dzieł istnieje do dziś Gniezno, kiedyś siedziba władcy, dziś stolica arcypasterza. Natchnienie do jej budowania dało, lub wzmogło, gniazdo króla ptaków, orła, szczęsny omen rodzącego się władztwa. Miasto otrzymało nazwę od gniazda, orzeł pozostał godłem królestwa. Nie ma wątpliwości, że Lech prowadził jakieś wojny, albo też zaiste nader szczęsny musiał on być, jeśli trafiło mu się zajęcie nowej ziemi bez rozlewu krwi. Jest prawdopodobne, że większa część tej ziemi była zamieszkała przez Bulanów, Wenedów, i innych, o których wspomina Ptolemeusz, część zaś była niemal opuszczona. Okres życia Lecha przypadł na te czasy, w których  Goci, Alanowie, Wandalowie, Hunowie przelewali się przez Italię, Galię, Hiszpanię i Afrykę, gdy Rzym już podążał ku przepaści, dzięki swojemu upadkowi dając różnym władztwom początki.

Rozdział II

O 12 wojewodach.

Ustanowienie arystokracji podobnej do do rzymskich decemwirów. Prawa ukryte, nie spisane. Ambicja i niezgoda wojewodów. Knowania sąsiadów.

Jeszcze państwo Polaków nie uzyskało stałego kształtu, ani jakby określonego oblicza. Łatwo podlegało zmianom, ponieważ Lech czy to żadnego, czy to zdolnego do berła, potomstwa nie pozostawił; albo też lud, silnie przywiązany do wolności, nie chciał dać jednemu władzy nad wszystkimi. Uznano za słuszne, by wybrać 12 wybijających się mężów, by wspólną radą zarząd nad państwem dzierżyli, którzy, jako że w języku rodzimym nazywani są wojewodami [to w oryginale po polsku], to jest wodzowie wojenni, przez osoby mówiące po łacinie nazywani są wojewodami [łac. palatini]. A urząd ten i liczbą, i czynami, i wreszcie końcem nie tak bardzo jest odległy od rzymskiego decemwiratu. Bowiem w obu przypadkach jest krótka władza, i bardziej godny pochwały początek, niż koniec. Poza tym tak jak tamci rzymskie państwo, tak ci polskie związali określonymi prawami. Które to prawa w tej prymitywnej jeszcze epoce były proste, i zapisane – ponieważ nieznane było im pismo – nie na tablicach, lecz w umysłach, odczytywane tylko w zwyczajach tych, którzy prawa te zachowywali. Ustanowieniem tych prawa wielce ozdobili państwo wojewodowie, lecz wkrótce ci sami wojewodowie państwo udręczyli; ogarnięci bowiem ambicją, zaczęli działać niezgodnie i wyrywać między sobą władzę. Wkrótce sąsiednie ludy nie omieszkały napadać tego państwa, wewnątrz chorzejącego, już wcześniej bowiem źle znosiły – jak to się zwykle zdarza – powstającą w sąsiedztwie nową potęgę.

Rozdział III.

O Kraku.

Roku Chrystusa około 700.

Krak z niechęcią przyjmuje panowanie, a po jego przyjęciu ustanawia pokój. Zakłada Kraków. Zabija smoka. Jego grób.

Gdy Polska cierpiała w ten sposób od wojen zewnętrznych i domowych, dla państwa stało się wskazane, by ponownie wszystko przez jednego było rządzone. Najodpowiedniejszy do tego wydawał się Krak, mąż zamożny, zamieszkały nad rzeką Wisłą. Lecz trudno było go przekonać, by wziął na siebie ciężar, który, sam przez się mozolny, publiczne nieszczęścia jeszcze bardziej przytłoczyły. Wreszcie skromność odmawiającego została pokonana przez upór oferujących. On zaś, przystąpiwszy do ustanowienia pokoju w zaburzonym państwie, wrogów uśmierzył częściowo zawarciem traktatów, częściowo siłą. W kraju starł ambicje i – jeśli jakieś pozostały – zarodki domowych kłótni, i, by w przyszłości wszystko w sposób bardziej ułożony naprzód postępowało, wszędzie po prowincjach ustanowił rozjemców prywatnych sporów. Potem buduje nad brzegiem Wisły nowe miasto, które, nazwane od jego imienia Krakowem, po opuszczeniu Gniezna, ustanawia stolicą królestwa. Zamek wznosi na skalistym wzniesieniu Wawel, które sterczy z jednej strony nad płynącą obok Wisłą, z drugiej strony na d położonym niżej miastem. U podnóża wzgórza do dziś widać zawieszoną na skałach jamę, którą – jak się powiada – zamieszkiwał Smok, okrutny potwór, ku wielkiemu nieszczęściu wokół położonych miejsc. Zgładził go Krak, rzuciwszy mu jako przynętę ciała napełnione smołą i siarką. Umierając, chciał być pogrzebany na Wzgórzu Lasoty pod drugiej stronie Wisły, naprzeciw Krakowa, w kopcu usypanym na kształt pagórka; który to kopiec, do dziś istniejący miastu przywraca i zachowuje pamięć o jego bardzo sławnym założycielu.

Rozdział IV

O Lechu II.

Bratobójstwo przez Lecha, i wygnanie jako jego kara.

Krak pozostawił dwóch synów, z których młodszy Lech wolał porwać władzę, należną na mocy prawa starszeństwa jego bratu Krakowi, niż na nią czekać. Tak silna była jego ambicja, że dla zdobycia panowania nie zawahał się dopuścić się bratobójstwa. Brata, zaprowadzonego do lasu pod pozorem polowania, porąbał. Potem, by odsunąć od siebie podejrzenie morderstwa, brata, jakoby wskutek przypadku lub zrządzenia losu zmarłego, otoczył wielką żałobą i wielce wyszukanymi uroczystościami pogrzebowymi. Lecz mściciel zbrodni, to jest Bóg, nie pozwolił, by ta sromota długo pozostawała w ukryciu, a z jej skutków sprawcy korzystali. Występek Lecha stał się znany, a bratobójca został wysłany na wygnanie. Wydawało się, że poniósł dostatecznie dużą karę, skoro pozbawiony został tego, z powodu czego nie bał się stać winnym bratobójstwa.

Rozdział V

O dziewicy Wandzie.

Roku Chrystusa około 750.

Wanda wybrana na władcę. Odepchnęła małżeństwo. Prośby i usiłowania Rytygiera. Zwycięska Wanda ofiarowuje się duchom przodków.

Z potomstwa Kraka pozostała przy życiu Wanda, dziewica wielka duchem i ponad płeć swoją roztropna. Dlatego po nieszczęsnych losach braci wydała się Polakom godna, by jej dać berło ojcowskie. I z takim to jakby posagiem [tj. berłem] była przeznaczana małżeństwu, dzięki któremu Polacy otrzymaliby władcę, a z niego potomstwo, by w przyszłości nie było wątpliwości co do następcy. Lecz Wanda wolała być władcą, niż żoną władcy. Ubiegał się o nią Rytygier, książę z sąsiednich Niemiec, a wzgardzony przez najpiękniejszą pannę, małżeństwo, którego prośbami uzyskać nie mógł, siłą zdobyć postanowił. Podszedłszy do granic Polski z wojskiem, miotał groźby, w taki jednak sposób, by w we wrogu pokazywał się duch miłującego. Wyszła mu naprzeciw panna, ze swoimi wojskami gotowymi do walki, świadcząc mu wzajem wszystko, poza miłością. Gdy wojna była odwlekana dzięki poselstwom, wstyd wstąpił w towarzyszy Rytygiera, że mają walczyć przeciw najczystszej dziewicy dla żądzy swojego swojego księcia. Podjęli przeto odwrót. Książę, oszalały z miłości, a jednocześnie ze wstydu z powodu daremnych usiłowań, zadał sobie śmierć. Triumfująca Wanda wkroczyła do Krakowa, i nie kontentując się innymi ofiarami [dla bóstw], samą
siebie duchom przodków ofiarowawszy, rzuciła się do Wisły, wzgardziwszy okazałym życie – jeśliby dla tak bardziej godnej sprawy się ofiarowała, nie zaś rzuciła się ze ślepego pędu i z powodu zabobonu.

Rozdział VI

O 12 wojewodach, i o Przemyśle, to jest Leszku I.

Ponownie rządzą wojewodowie. Sztuczka Przemysła i jego wybór na władcę.

Czystość Wandy przyniosła Polsce więcej chwały, niż korzyści. Wraz z nią bowiem przeminął cały panujący ród, z którego ona sama przy życiu pozostawała; i ciężar panowania wrócił do wojewodów. Lecz los sprzyjał Polakom, tak że urząd, poddany sprawdzeniu przez nowe niebezpieczeństwo, ustał, zanimby wraz z upływem czasu uległ zepsuciu. Najeżdżali wtedy Polskę Panonowie i Morawianie, długo bezkarnie, dopóki nie zostali ukarani przez złotnika Przemysła, dzięki sztuce bezużytecznej w tej prymitywnej epoce. Hełmy, wykonane z kory drzew i posmarowane żółcią lub srebrną glejtą na brzegu lasu skrycie nocą pozawieszał na pniach i zaroślach naprzeciwko obozu wrogów.  Gdy wzeszło słońce, blask hełmów, na podobieństwo wojska, zwodząc oczy osób z dala patrzących, pobudził niektórych z wrogów, którzy, dzięki poprzednim sukcesom wzbici w pychę, pobiegli jakby do wyłożonego łupu. Gdy po przybyciu nie znaleźli hełmów (Polacy bowiem zabrali je tymczasem), sądzili, że wróg uciekł, i szykowali się do ścigania go. Gdy postąpili w głąb lasu, znienacka z zasadzek otoczyli ich Polacy, i pozabijali; zaraz potem Polacy, wdziawszy ich zbroje, wtargnęli także do obozu wrogów. Polacy podziwiając autora tego tak szczęsnego podstępu, Przemysła, uczynili władcą; uznano bowiem za słuszne, by rządził on państwem, które ocalił.

Rozdział VII
O Leszku II.

Od roku 760 do roku 804

Jeździecki pojedynek o panowanie. Podstęp Leszka, niepomyślny dla sprawcy. Wybór drugiegoi Leszka, jego obyczaje.

Lecz ten Przemysł, to jest Leszko, zmarł bezpotomnie. Stąd zrodziła się nowa rywalizacja o panowanie. W tej rywalizacji, ponieważ odnośnie pozostałych spraw była rozbieżność zdań, w tym zgodziły się głosy wszystkich, by wybór poruczyć losowi. Niech wybrani ludzie na różnobarwnych koniach pośpieszają do mety, kto pierwszy przybędzie, będzie władcą. Lecz odkryto jednego ze współzawodników, który nad wyrok losu przełożył podstęp. Ów na polu, na którym miano się ścigać, skrycie nocą piaski pozagradzał żelaznymi kolcami, a sobie nienaruszone przejście pozostawił, a konia na wszelki wypadek zabezpieczył żelaznymi podkowami. Gdy wszyscy puścili się w bieg, pozostali wskutek upadku lub spóźniania się łatwo oszustowi pozostawili zwycięstwo. Już zaczął być okrzykiwany zwycięzcą, już władcą, gdy zaraz potem, przyłapany na oszustwie, zamiast panowania obdarzony został karą śmierci. Tak się bowiem złożyło, że gdy pozostali jeźdźcy się rozbiegli, mąż pewien, o bardzo niewielkiej sile, w tę samą trasę udał się pieszo, nie bez śmiechu zgromadzonych obok, i osiągnął metę po tamtym sprawcy podstępu, a to dlatego, że, zanim inni przybyli na metę, on biegnąc dla kompanii i dla zabawy, jakoby swoich sil w rywalizacji próbował, nie bez poranienia się w pięty poznał, którędy należało biec. Jego to Polacy, choć był biedny i nie miał nawet jednego konia, panowaniem obdarowali, przekonani, że los im go wskazał; a można by się wahać, czy z większym szczęściem on to panowanie uzyskał, czy z większą przemyślnością je sprawował. Ducha jego pobudzało samo niskie pochodzenie, bo to, czego mu z rodu brakowało, męstwem chciał uzupełnić. Ducha mężnego wobec wrogów, życzliwego wobec swoich pokazywał, zatrzymał jednak, mimo zmiany fortuny, ubiór i skromność człowieka prywatnego, i by się tej skromności nie wyzbyć, od czasu do czasu spoglądał na sukna, których przez uzyskaniem panowania używał, przede wszystkim gorliwy zwolennik trzeźwego życia, najostrzej nienawidzący pijaństwa. Tak jakby wiedział, że fortuna poddaje próbie obyczaje śmiertelników, dlatego postępował ostrożnie, by nie uznano go za niegodnego.

Rozdział VIII

O Leszku III

Od roku 804 do roku 810.

Wojny Leszka z sąsiadami. Pokój z Karolem Wielkim. Prowincje rozdzielone między jego synów.

Po wsławionym życiu Leszka taka sama śmierć nastąpiła. Donosi się bowiem, że zginął on w bitwie z Karolem Wielkim niosąc pomoc pokrewnym narodom słowiańskim i Hunom. Lecz zaraz potem męstwo ojca rozbłysło ponownie w jego synu i następcy. Zlekceważywszy jego niedoświadczenie, sąsiednie narody ciągłymi wojnami dawały zaprawę wojskom tego bardzo dzielnego młodzieńca, i skłaniały do okazywania, że niewiele uzyska męstwem wobec tych, którzy są liczniejsi. Ale i na tych wrogach jak najpomyślniej wywarł on zemstę, a także pewne prowincje przyłączył do ojcowizny. Gdy zaś Karol Wielki, wysławszy podarki, zawarł pokój, było to dość wspaniałe dla Leszka, że przez tego wielkiego zdobywcę Zachodu nie został pokonany. Miał on bardzo wielu synów, z których jeden, Popiel, został wychowany ku panowaniu; pozostałym zostały przydzielone Marchia, Pomorze, Kaszuby, i prowincje do nich przylegające, ze złożeniem takiej przysięgi, że całe swoje dziedzictwo pozostawią Popielowi. Szczęsnym by umarł Leszko, gdyby go spłodził tak dobrym, jak sam został spłodzony.

Rozdział IX

O Popielu Starszym.

Od roku 810 do roku 815.

Popiel wyrodnieje, zmienia siedzibę królewską, szybko umiera.

Popiel od ojca nie przejął niczego poza fortuny władcy. Duchem był zupełnie niepodobny, leniwy, ii poza troszczeniem się o brzuch rzadko się do czegoś zabierał. II ojcowska siedziba, Kraków, nie podobała się temu, który się wyrodził. Położenie miasta, otoczonego górami, i dogodnego dla ataków Rusinów i Panonów, skłoniło tego człowieka, by zamieszkać na płaskich równinach Polski. I aby być bliżej swoich braci, panów Pomorza, wybrał Kruszwicę na Kujawach, jak dzisiaj miasto to jest nazywane. Lecz na próżno tą zmianą siedziby szukał czy to bezpieczeństwa dla życia, czy to przyjemności. Nieco później nagłym wyrokiem losu został usunięty; i z pewnością nie był dobrym władca, ale gorszy syn sprawił, że wszyscy zatęsknili za ojcem.

Rozdział X

O Popielu Młodszym.

Od roku 815 do roku 830.

Popiel gorszy od ojca, oszpecony, żona jego najgorsza, jemu samemu rozkazująca. Jego stryjów zabijają trucizną, zostają pożarci przez myszy.

Młodzieńczy wiek Popiela syna był przez jakiś czas trzymany w karbach przez rady stryjów i dostojników. Potem jednak zrzucił on wszystkie wędzidła, nie tylko opiekunów, ale też zacności. Młodzieniec, cały śpieszący ku plugawym przyjemnościom, z natury niezdatny do rządzenia, i z fortuny panowania biorący dla siebie tylko samowolę. Z gnuśnością ducha złączone były oszpecenie ciała, przez dziwaczność rzadkich włosów na głowie i na obliczu. Stąd ściągnął na siebie drwiny i obmowę poddanych, tak że nazywany był pospolitą obelgą Chostek. Pozostała jednak nadzieja, że młodzieniec poprawi się w małżeństwie. Ale i ta nadzieja się rozwiała. Przywiedziona bowiem z sąsiednich Niemiec żona do rozwiązłych obyczajów księcia dodała swoje własne wady, chciwość i okrucieństwo. Na koniec rozpustna kobieta tak otumaniła Popiela, że on miał ułudę imienia władzy, on zaś jej moc dzierżyła. Nie dość jej było rządzić żywym małżonkiem, gdyby nie utrwaliła na przyszłość panowania dla siebie i dla synów, których dwóch Popielowi zrodziła. Różniły się fawory Polaków, którym wstrętna była obecna władza; lecz żona Popiela patrzyła podejrzliwie przede wszystkim na umiłowanie i autorytet, jakie u ludu mieli stryjowie jej męża. Gdy zamyślała ich usunąć, wpadła na pomysł zbrodni, co do której można stracić ufność do roczników, gdyby wieść o niej nie opierała się na zgodzie tylu stuleci. Przeklęta kobieta przekonała męża, by dzięki podstępowi, który obmyśliła, uwolnił siebie i swoje dzieci od strachu właściwego dla zazdrośników. On, tak jak żona mu kazał, udaje chorobę, i jakoby bliski śmierci przyzwanym stryjom powierza żonę; ona tymczasem, by niebezpiecznej chorobie nadać wiarygodności, nie pomija żadnych pozorów bólu. Gdy nastawał już wieczór, Popiel wyciągnął do odchodzących stryjów rękę, jakby ostatni znak uczucia, i podał w niej  fatalny puchar, zawierający truciznę przygotowaną przez jego żonę. Tamci odeszli, ze śmiercią już poczętą w ich wnętrznościach, wkrótce przywiedzenie do szaleństwa, po ogromnych udrękach zmarli. Zawołała kobieta [żona Popiela] z jakąś boską mocą, że zostali oni rażeni, i na nich spadłą zasadzka, którą jej mężowi przyszykowali. Zaraz też nakazuje porzucić ich ciała, by samą nienawiścią i srożeniem się wobec winnych swojej dowodzić niewinności. I już niemal zwiodła ludzi, lecz nie zwiodła Boga, który - jeśli wierzyć rocznikom dawnych autorów -  zupełnie nienaturalnym i niesłychanym rodzajem śmierci sprawców zbrodni ukarał. Oto zrodzone z trupów porzuconych stryjów myszy, w ogromnej liczbie, zaatakowały bezbożnego zabójcę, jego żonę i dzieci. Ani woda, ani ogień, ani zamknięte kryjówki, ani pomoc sług nie mogły powstrzymać tych pomocników Bożej pomsty. I tak potem dzieci księcia, Lech i Popiel, następnie jego żona, i na koniec on sam, stawszy się pokarmem dla myszy, dali potomnym dowód, że nie śmiertelnicy nie mogą popełnić tak przerażających występków, by jeszcze straszniejszych kar rozgniewane Bóstwo nie znalazło.

Rozdział XI

O Piaście

Od roku 830 do roku 840 [z dalszej części tekstu można wnioskować, że to pomyłka, zamiast XL = 40, powinno być LX = 60, czyli „do roku 860”]

Walny zjazd bez skutku. Zamieszanie w Polsce. Piast w cudowny sposób żywi bardzo wiele osób, zostaje wybrany na władcę, rządzi dobrze i długo.

Nieszczęścia Polski, znoszone pod Popielem, powiększyły się po jego zagładzie, bowiem zrodziły się spory co do następcy. Walny zjazd, zwołany do Kruszwicy, upłynął bez skutku. A domagający się panowania synowie stryjów, których zabił Popiel, mieli przeciwko sobie Polaków. Tymczasem wszystko zostało wystawione na grabieże i napady, i wkrótce wskutek wewnętrznych nieszczęść nieosłonięte granice państwa stały się przedmiotem zakusów sąsiadów. Zwołani ponownie możni, choć długo zamęczali się nawzajem różnymi kłótniami, wreszcie wybrali na władcę tego, co do którego nikt nigdy tego się nie spodziewał. Był to Piast, mieszkaniec Kruszwicy, właściciel niewielkiego poletka, lecz, wśród niedostatku majątku, wiódł on niewinne życie, zwłaszcza skory do pomocy dla potrzebujących. O nim opowiadają pisarze, że w czasie ostatniego walnego zjazdu, gdy dokuczała wielka drożyzna żywności, nakarmił wszystek tłum ludzi, którzy na zjazd zjechali; a pokarmu wcale nie ubywało pośród tak wielu rąk chciwych jedzenia. Z taką samą obfitością kiedyś został przez Piasta przyjęty książę wraz z całym orszakiem dworzan. Uderzeni tym znakiem wieszczym Polacy Piasta, lubo się temu opierał, jako księcia pozdrowili. Czy rzeczy te zostały fałszywie przekręcone na cud wskutek łatwowierności dawnych czasów, nie umiem powiedzieć; to że z pewnością nie bez udziału losu Piast uzyskał władzę książęcą, pokazało samo jego panowanie, najszczęśliwiej przezeń sprawowane, i przeniesione, w nieprzerwanym porządku, na jego potomków. Ci bowiem, których po Piaście jako książąt lub królów polskich do Ludwika Węgierskiego wymieniamy, byli jego potomkami, i do niego wygaśli niedawno książęta legnicko-brzescy początki swojego rodu odnoszą. Najazdy wrogów zaraz na początku jego panowania ustały. Napady i wewnętrzne spory zostały uśmierzone bardziej autorytetem Piasta, niż surowością. Szło za nim przekonanie o Bożej przychylności, a żadnego mocniejszego na takie przekonanie narzędzia to władania mnogością poddanych władcy nie posiadają. Kruszwicę, zniesławioną ludzką zbrodnią, i jej oczyszczeniem przez Bożą pomstę, zamienił na Gniezno, najstarszą stolicę władców. Tam zmarł wiodąc 120 rok życia,  wieku zaiste niezwyczajnym dla możnych mężów. Lecz on, który był kiedyś rolnikiem, zachował i później wstrzemięźliwość swojej wcześniejszej fortuny, powstrzymując się od obżarstwa i rozpusty, przez które to obyczaje wielu traci życie.

Rozdział XII

O Ziemowicie I.

Od roku 861 do roku 892.

Ziemowit przyjęty przez ojca na współuczestnika władzy. Ustanawia dyscyplinę wojskową. Jego wojny z Węgrami, Niemcami, Pomorzanami.
Piastowi Rzepicha, żona godna męża, zrodziła Ziemowita, syna godnego ojca. On przez ojca, gdy ten był już w podeszłym wieku, został przyjęty na współuczestnika trosk panowania, zaś po jego śmierci z wielkim poparciem wszystkich najwyższą władzę otrzymał. Był to mąż odważnego charakteru, bardzo wytrzymały na głód, konieczność czuwania, chłód, do głębi sposobny do spraw wojskowych. Ale i spraw pokojowych nie zaniedbywał, szczodrobliwy w rozdawaniu nagród, w karaniu bliższy łagodności. Gdy tylko po ojcu nastąpił, aby waleczność swojego narodu rozumem miarkować, ustanowił dyscyplinę wojskową, ustanowiwszy zwierzchnika nad wojskiem i wodzów poszczególnych oddziałów. Wkrótce potem ruszył na Węgrów i Morawian, potem na Niemców, by odzyskać prowincje, które ludy te wydarły polakom, korzystając z niedawnej gnuśności Popiela i z zamieszek bezkrólewia. A Niemcy wtedy, pod panowaniem Ludwika Jąkały [Ludwik Jąkała był królem zachodniofrankijskim, to zapewne pomyłka autora], byli zaprzątnięci niezgodami wewnętrznymi. Tym więc łatwiej Ziemowit nie tylko odzyskał to, co jego, ale, dzięki pleniącej się szybko zarazie wojny, także pewne sąsiednie krainy zajął. Z taką samą pomyślnością wziął to, co zajęli Prusowie. Stąd zwrócił się ku książętom Pomorzan, Kaszubów, dawnej polskiej krwi z Leszka III. Lecz tu biego jego zwycięstwo nieco się zatrzymał, jakby fortuna odmówiła mu pomocy w zwalczaniu jego krewnych. Ci zatem, bezpiecznie przede wszystkim dzięki obronności miejsc, długo wojnę wytrzymywali; gdy zaś już byli wycieńczeni, śmierć Ziemowita, która potem nastąpiła, i małoletniość jego syna następcy, dała im sposobność odetchnięcia.

Rozdział XIII

O Leszku IV

Leszka niedojrzały wiek. Opiekunowie. Troska o pokój.

Od roku 892 do roku 913.

Umierający, po 32 latach panowania, Ziemowit pozostawił niedojrzałego wiekiem syna Leszka, któremu Polacy, wdzięczni za zasługi ojca, dali panowanie, przydzieliwszy chłopcu kierowników, by oni tymczasem sprawami państwa się zajmowali. Ci, czy to zaniedbania, czy to ze wzgardzenia sławą, która pod cudzymi auspicjami powinna być przypisana, nie starali się trwać przy wojnie rozpoczętej przez Leszkowego ojca przeciw Pomorzanom. Gdy zaś Leszko potem dorósł, sposobność do tego minęła. A był to władca łagodnego usposobienia, który wolał pokój od wojny, zadowalając się strzeżeniem ojcowskiego władztwa. Nie tłumaczmy tej łagodności gnuśnością; dzięki pokojowym sztukom Leszko to sprawił, że rozwinęły się dobre zdolności, tak ja się to zwykle dzieje.

Rozdział XIV

O Ziemomyśle

Od roku 913 do roku 964.

Ten również był miłośnikiem pokoju. W późnym wieku spłodził syna, ślepego, któremu wzrok wróżebnym sposobem przywrócony, zwiastował większy blask Polski.

Tak jakby los chciał stopniowo temperować dusze Polaków do chrześcijańskiej dobrotliwości, po miłośniku pokoju nastąpił podobny mu jego syn, Ziemomysł. Przeto i on w spokojnej ciszy życie przepędził, wskutek niczego nie stał się bardziej znany, krom swojego syna; którego matka późno [tj.w późnym wieku rodziców] porodziła, i – jakby natura nie w pełni go dopracowała – ślepego. Wahał się niemal ojciec, czy by nad takie potomstwo nie przełożyć bezdzietności, nieświadom, jak wielką pomyślnością Polska przez to potomstwo zostanie obdarzona. Chłopiec doszedł już do siódmego roku życia, co było wtedy zwyczajowym wiekiem pogańskiego rytu obcięcia włosów i nadania imienia. Urządził ojciec ucztę, na której byli obecni znaczniejsi spośród możnych, wszyscy o obliczu rozdwojonym między radością i smutkiem; lecz wkrótce potem, gdy trwała biesiada, chłopiec został obdarowany widzeniem oczu, i nowa radość wszystkich napełniła. Wnet biesiadny stół na nowo jest zastawiany; chłopcu jest nadane imię Mieczysław, które przymilności piastunek potem przekręciły na Mieszka. Zapytani odnośnie tej rzeczy wieszczkowie odpowiedzieli, że zwiastuje ona światłość dla Polski. Ta wróżba została potem potwierdzona przez przyjęcie religii chrześcijańskiej, która jednak wszystkim innym wróżbitom nakazał milczenie.

Rozdział XV

O Mieczysławie I, księciu chrześcijańskim.

Od roku 964 do roku 999.

U Mieczysława liczne żony, żadnego potomstwa. Bierze chrześcijańską żonę, jednocześnie i wiarę. Wojny jego nieliczne i bez powodzenia.

Początki panowania Mieczysława nie były wprawdzie zupełnie nie zasługującymi na pochwałę, okazały się jednak poniżej oczekiwań jego poddanych, których napełniły niemałymi nadziejami tak niezwykłe wydarzenia i przepowiednie wróżbitów. Młodzieniec nieumiarkowany w żądzach, o spokojności niemal gnuśnej, miał naraz siedem żon, ale bez potomstwa. Ta przede wszystkim okoliczność otworzył religii chrześcijańskiej przystęp do Polski. Bowiem rozproszeni wtedy po królestwie chrześcijanie, pochodzący sąsiednich państw, wkradali się do księcia, obiecując potomstwo i pomyślne wypadki, gdyby święte obrzędy dotąd sprawowane na lepsze zamienił. Długo nie trzeba było czekać. Przynęcony nadzieją tak wielkich rzeczy, a może tknięty Bożym natchnieniem, odepchnął barbarzyńskie żony i pojął za żonę córkę księcia Czechów Bolesława, już chrześcijankę, o imieniu Dąbrówka. Towarzyszył jej w podróży do Polski szlachcic imieniem Perstinius, twórca możnej w Polsce rodziny Leszczyńskich. Jego syn Bozuta [Bossuta, Bożęta] rządził potem głównym biskupstwem w królestwie, gnieźnieńskim. Brat Bozuty miał synów i wnuki, z których jedni rozbłysnęli tak samo infułami, inni – innymi dostojeństwami. Lecz zanim Mieczysław ze swoją oblubienicą rękami się związali, oblubieniec publicznie świętą wodą został przyjęty do wspólnoty chrześcijańskiej. Potem, niosąc, jako swoją powinność, pochodnię przyjętej czystszej religii także swoim poddanym, ustanowił dwóch arcybiskupów, gnieźnieńskiego i krakowskiego, paru biskupów tu i tam, wszędzie zaś, po założeniu świątyń, kapłanów. Wsparł te pobożne zamiary papież o imieniu Jan XIII; wysłany przezeń kardynał Idzi, biskup Tuskulum, zebrawszy kapłanów z Włoch, Francji i Niemiec, wszystko urządził zgodnie z rytem i prawami Kościoła Rzymskiego.

Tymczasem narodził się Mieczysławowi syn, któremu ojciec nadał imię dziadka matczynego, Bolesława; następnie, gdy syn dorósł, ożenił go z Judytą, córką księcia Węgrów Gejzy, ponieważ wcześniej, gdy zmarła matka Judyty, oddał Gejzie za żonę swoją siostrę Adelajdę, staraniem której także na Węgrzech pierwszy głos Ewangelii zabrzmiał. Ledwo parę wojen prowadził Mieczysław, tak jakby dość chwały uzyskał ten, kto monstra zabobonów pokonał. Gdy niezbyt pomyślnie starł się z Włodzimierzem, księciem Rusinów, utracił Przemyśl, Czerwińsk, i kilka innych miast. Wysłał potem Mieczysław do Rzymu Lamberta, biskupa krakowskiego, by ten uzyskał od papieża dla władców Polski wyróżniający się blask tytułu królewskiego. Lecz wtedy papież nie chciał jeszcze przystać na tę prośbę, nie wiedzieć czego wymagając od Polaków. Nie mógł wymagać przecież miłości do przyjętej religii, albowiem miłość ta dość zajaśniała, w tych połyskujących mieczach, które – jak się głosi – w czasie czytania Ewangelii mieli Polacy zwyczaj dobywać.


Księga II

Rozdział I

O Bolesławie Chrobrym.

Od roku 999 do roku 1025.

Bolesław od cesarza Ottona III otrzymuje miano króla. Wojna przeciw Czechom przeciw Rusinom, przeciw Niemcom, ponownie przeciw Rusinom.

Przyjęta przez Polaków religia chrześcijańska wkrótce wielkimi nagrodami odwdzięczyła się za gorliwy zapał tych, którzy z ją przyjmowali; by już nie wspominać o innych rzeczach, władców polskich wyniosła do królewskiej godności. Jak ta rzecz się dokonała, wydaje się godne zachodu, by dokładniej o tym opowiedzieć. Błyszczał wtedy wśród Czechów Wojciech, inaczej, jak to przez zagraniczne narody jest nazywany, Adalbert, biskup praski, mąż, który świętością życia wznosił się ponad obyczaje swojej epoki. On, gdy poznał, że Czesi są bardziej oporni wobec posłuszeństwa dla chrześcijańskiej religii, udał się do Węgrów, by wspierać powstające tam światło Bożego kultu. Stamtąd przybył do Polski, a gdy tam przez pewien czas sprawował funkcję arcybiskupa, dla rozkrzewiania religii udał się do Polaków [być może autor pomylił Polaków z Prusami] . W tak bowiem wielkich siłach płomień miłości Bożej spoczywa, że, by liczniejszym jaśniał, na podobieństwo słońca stale się obraca. Lecz był to ostatni czas posługi Adalberta, wsławiony przede wszystkim chwalebną koroną męczeństwa. Gdy bowiem starał się naród ten w chrześcijańską pobożnością napoić, barbarzyńską srogością ugodzony zginął. Jego ciało potem Bolesław, władca Polski, syn Mieczysława, za tyle złota, ile ważyło, od barbarzyńców wykupił. Ciało to, w Gnieźnie złożone, i słynące cudami, przyciągnęło dla oddania sobie czci wielu spośród zagranicznych narodów, także i samego cesarza Ottona III. On zaś, największymi honorami w Polsce uczczony, by pokazać się wdzięcznym, nałożył Bolesławowi diadem królewski, ponadto zrzekając się jakiegokolwiek prawa, jakie kiedykolwiek wobec Polaków rościli sobie cesarze. Dodał do tego i węzeł powinowactwa, zaręczywszy z Mieczysławem, synem Bolesława, wtedy jeszcze niedojrzałym płciowo, Ryksę, córkę palatyna reńskiego Erenfrieda, którą mu zrodziła siostra Ottona. Wielkie, jak widać, cnoty w Bolesławie znalazł cesarz, skoro je uhonorował dowodami tak wielkiej życzliwości.

Lecz Bolesław, jak zawsze wspaniały, gdy stał się królem, podjął godne swojej fortuny przedsięwzięcia. Jako pierwsi poczuli jego gwałtowność Czesi, którzy terytorium Polski splądrowali, dzięki jednak otrzymanemu pokojowi uniknęli kary za pierwszą winę, po to, by wkrótce wskutek ponowienia krzywd, ostrzejszej kary doświadczyć. Bolesław bowiem, już drugi raz rozdrażniony, z wojskiem wkroczył, i gdy wskutek ataku jednych pojmał, innych pokonał, Morawy uczynił sowim trybutariuszem. Samego księcia oślepił, by uczynić go niezdatnym do nowych knowań. Wróciwszy stamtąd ze zwycięskim wojskiem, ruszył na Rusinów, by odzyskać to, co zabrali jego ojcu Mieczysławowi, i użaliwszy się nad Świętopełkiem, który, wyzuty z panowania przez brata Jarosława, uciekł do Polaków. Długo i bardzo pustoszył otwarte przestrzenie Rusi, i gdy wreszcie rozgromił Jarosława, który nad rzeką Bug mu wyszedł naprzeciw, zająwszy Kijów, miasto wtedy będące w rozkwicie, zwrócił je Świętopełkowi. Króla, gdy już odchodził, tak jakby rzecz była ukończona, zwrócił przeciw sobie Jarosław, który miał nadzieję, że uzbrojonych mężów łatwiej powali w drodze niż w bitwie. Lecz ponownie zwyciężony ledwo co znalazł ocalenie w ucieczce, jego wojsko zaś po większej części zostało zasieczone.

Po dokonaniu tego, by męstwo jego ludzi nie uległo osłabieniu od bezczynności, lecz ciągłą zaprawą jakby osełką było ostrzone, wyruszyła Bolesław na Sasów, bardzo nieprzyjaznych i uciążliwych dla potomków Leszka III, panów Pomorza. Lecz Sasi, nagłą burzą wojenną powaleni, bardziej za ucieczką niż za orężem się rozglądali. Dlatego do ziemi ich wtargnąwszy bezkarnie Bolesław wszystko wszędzie ogniem i żelazem spustoszył, a doszedłszy aż do Soławy, na całej swojej drodze pokazał się jako zwycięzca, i w samej rzece ustawił słupy, by Niemcom o polskim męstwie przypominały. Gdy stamtąd wracał, pochwycił Prusów, zabójców Adalberta [tj. św. Wojciecha], którzy, jako że w wojnie nie mogli mu sprostać, jako błagalnicy o pokój poprosili. Nałożył im przeto Bolesław trybut, i wysłał ludzi, by ich nauczyli wiary chrześcijańskiej. Lecz ci nic wtedy nie osiągnęli, bowiem barbarzyńcy byli już dość oswojeni, by znosić to, że są lepszych rzeczy uczeni, ale nie dość, by chcieli za tymi rzeczami postępować. Gdy Bolesław był tymi sprawami zajęty, Jarosław tymczasem na nowo zebrał odwagę i siły, i odważył się napaść na Polaków. Król wyszedł mu naprzeciw, i przybył przed oblicze obu wojsk na rzeką Bug. Tu pachołkowie, gdy tak się przypadkiem się złożyło,że poili konie, wszczęli bójkę, gdy zaś wkrótce, na wieść o tumulcie, zaczęła wzrastać z obu stron liczba żołnierzy, najostrzejszą bitwę stoczono. Gdy Rusini zostali tam rozbici i zwyciężeni, narzucono im, tak samo jak niedawno Prusom, trybut.


Czasy pokoju ani trochę nie umniejszyły wojenne chwały Bolesława. Otóż najpierw, ponieważ władca potrzebuje pomocników, którzy by wzięli na siebie część trosk, powołał przy sobie 12 doradców spośród możnych polskich, mężów poważanych z powodu wieku i mądrości. Wielką poza tym wagę przydawał Bolesław sprawom świętym i sprawiedliwości. Ubogich, gdy byli w niebezpieczeństwie, by z powodu długo ciągnących się sporów prawnych i braku obrońców nie popadli pod władzę możniejszych, majątkiem swoim wspomagał. Pilnie odwiedzał zamki, kasztelanie i najbardziej nawet oddalone strony królestwa. Usłyszano takie jego zdanie: że woli, karmić się kurą, gdy czuwa nad sprawami państwa, niż otoczony wszelkimi delicjami nie zauważyć nieszczęść kogokolwiek ze swoich poddanych. Dzięki tym zasadom postępowania zasłużył Bolesław, by on, który stał się twórcą narodzin królewskiej godności u Polaków, uważany był za absolutny i wieczny wzorzec dobrego tej godności sprawowania. 




CO MAMY:

- Proszę sobie porównać wstęp Bielskiego i Pastoriusa. Nasza historia zostaje ukierunkowana na zmianę narracji na stwierdzenia - Jedni mówią coś o początkach, drudzy mówią drugie, czyli widać tutaj działalność mającą na celu dezinformację. Wymazania przeszłości i zamianę jej w jakąś bliżej nieokreślone podania i przekazy. Dzisiaj taka role pełnią dezinformatorzy, którzy opanowali internet ze swoimi teoriami ekonomicznymi i historycznymi.

- Jedno czytelniku widać jak na dłoni, że mamy przeszłość, która stoi w gardle niejednemu..

- Proszę zwrócić uwagę na ukierunkowanie narracji, która jest zupełnie przeciwna niż w Kronice Prohora, w której ze słowiańskimi sąsiadami żyjemy w zgodzie, a tutaj jak i w innych kronikach występujemy jako najeźdźcy. A w kronice Prohora pomagamy słabszym, którzy są nękani przez wrogów. I tutaj jeszcze przed Niemcami i Londynem wchodzimy na wątek religijny.
Wyobraźmy sobie maszynę do szyfrowania Enigmę z napisem historia. Aby odczytać naszą historię, musimy ją rozszyfrować. Kroniki historyczne stanową obracające się wirniki i bębenki, w różnych konfiguracjach, ale bez klucza nigdy nie będziemy w stanie odczytać tej wiadomości.
Tym kluczem jest Chrzest Polski. Wielu historyków było już bardzo blisko. Kilka ostatnio wydanych książek zrobiło krok naprzód, ale to wciąż wirniki w tej enigmie, które wprawdzie pomagają odczytać naszą historię, ale w sposób niepewny i ze znakami zapytania. Podchodziłem do tego kilkadziesiąt razy i nic. Aż parę dni temu o czwartej nad ranem wpadłem, oczywiście jak to w takich wypadkach bywa przez przypadek  na informację, która mnie o mało z krzesła nie zwaliła. Jest ona najprawdopodobniej tym kluczem, który pozwoli nam napisać nasza historią od nowa. Aż w nocy po flaszkę poleciałem do monopolowego i musiałem wziąć jeden dzień urlopu.

Chrzest  przyjęliśmy w roku 860 od Bułgarów, resztę napiszę jak przetłumaczę całość mam nadzieję, że we wrześniu będę miał przetłumaczone.

- Jak wygląda dzisiaj sytuacja w krajach europy środkowo - wschodniej proszę sobie posłuchać te dwie piosenki jedną Serbów, drugą Chorwatów.
https://www.youtube.com/watch?v=FIcxqVRLEWI&t=5s
https://www.youtube.com/watch?v=cUbCp2WgkYw
Tak samo jest z nami i sąsiadami.
To samo powtarza się w kronikach historycznych. Wszystko jest ukierunkowywane na skłócanie polityczne i historyczne. Na zasadzie dziel i rządź. Przez co łatwo nas kontrolować i eksploatować.
I czas to zmienić, ale najpierw musimy wszyscy mieć tego świadomość.

- W rozdziałe VIII, O Leszku III
Od roku 804 do roku 810.
Wojny Leszka z sąsiadami. Pokój z Karolem Wielkim. Prowincje rozdzielone między jego synów.
Gdzie był pokój napisałem poniżej
http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2017/11/lech-iv-waleczny-761-824-inne-oblicze.html

Dalej w tym rozdziale czytamy;
Gdy zaś Karol Wielki, wysławszy podarki, zawarł pokój, było to dość wspaniałe dla Leszka, że przez tego wielkiego zdobywcę Zachodu nie został pokonany.
Przecież tutaj jest napisane pomiędzy wierszami, że Karol Wielki  dostał łomot i poprosił o pokój.
Ale oczywiście, o tym cicho.

- Wycięto Wyzimira założyciela miast polskich, które znajdowały się na terenie Niemiec.

- W Rozdziale I czytamy:
Nie ma wątpliwości, że Lech prowadził jakieś wojny, albo też zaiste nader szczęsny musiał on być, jeśli trafiło mu się zajęcie nowej ziemi bez rozlewu krwi. Jest prawdopodobne, że większa część tej ziemi była zamieszkała przez Bulanów, Wenedów, i innych, o których wspomina Ptolemeusz, część zaś była niemal opuszczona. Okres życia Lecha przypadł na te czasy, w których  Goci, Alanowie, Wandalowie, Hunowie przelewali się przez Italię, Galię, Hiszpanię i Afrykę, gdy Rzym już podążał ku przepaści, dzięki swojemu upadkowi dając różnym władztwom początki.
Przecież to jest zwykła dezinformacja.

















Historia Polski Francuskiego księdza Pierre'a François'a Guyot-Desfontaines'a cz. 2

$
0
0
Poniżej cz. 2  Historia Polski Francuskiego księdza Pierre'a François'a Guyot-Desfontaines'a

Cz. 1 dostępna jest poniżej

http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2018/05/historia-polski-francuskiego-ksiedza.html

skończyła się r. 1025
{1025} Po tym zwycięstwie Polska nie miała już więcej wrogów, którzy ośmieliliby się burzyć; cieszyła się głębokim pokojem, dopóki żył Bolesław. {Śmierć Bolesława} Ten wielki władca zmarł  wieku 58 lat, po 25 latach panowania. Nastąpił po nim jego syn Mieszko [w oryginale: Miesclas], i został koronowany w Gnieźnie przez arcybiskupa tego miasta. W tym samym czasie zmarł także cesarz Henryk Bawarski, którego Kościół zaliczył w poczet świętych, i Konrad stał się jego następcą w cesarstwie.





{1026 Mieszko [w oryginale: Miesclas] II} Śmierć Bolesława Wielkiego stała się jakby sygnałem do ogólnego powstania, i wściekłość zwyciężonych ludów, nie mając już tej bariery, rozpętała się w ostatnim szale. Niemal w tym samym czasie Ruś, Czechy, Morawy, Pomorze, Saksonia, chwyciły za broń,  by uwolnić się od trybutu, który został im nałożony.

Jarosław i Miecslas [tak w oryginale, prawdopodobnie Mścisław] jako pierwsi zabrali się do dzieła, oblegli i zdobyli Czerwieńsko [Czerwień, albo ogólnie: Grody Czerwieńskie] i kilka innych mniejszych miejsc, z których mieszkańców przenieśli do województwa kijowskiego. Rewolta stałaby się powszechna, gdyby nowy król nie wkroczył natychmiast na Ruś z licznym wojskiem. Kazał uwięzić dużą liczbą panów [w oryginale: seigneurs, na pewno w sensie feudalnym „seniora”] kraju, których zatrzymał jako zakładników wierności ludu, i przez ten środek zdusił zarodki rebelii, wskutek której mógłby stracić całą tę krainę.

{Rewolta Czech} Rewolta Czech miała bardziej przykre następstwa. Ponieważ Udalryk, drugi syn księcia Czech, po podboju tego kraju został oddany w ręce Bolesława Wielkiego, w Polsce patrzono na niego bardziej jako na syna nieszczęśliwego władcy, niż na pokonanego wroga i jeńca. Król nakazał, by wychowywano go na dworze, z wszelką starannością, na jaką zasługiwało jego urodzenie, i obsypywał go swoimi dobrodziejstwami. Udalryk wydawał się być wdzięcznym, i ten charakter zwodniczy a sugestywny potrafił ukryć swoją ambicję pod pozorami najbardziej pełnego szacunku oddania. Bolesław dal się tak bardzo przekonać o jego przywiązaniu, że pozwolił mu powrócić do Czech, i zaopatrzył go we wszystkie potrzebne środki, by tym podeprzeć jego znaczenie.

Dobrodziejstwa, jak wielkie by nie były, nie są warte tyle, co korona, a zwycięzca zawsze pozostanie wrogiem. Od kiedy Udalryk wrócił do Czech, patrzył na ten kraj jak na swoje dziedzictwo, niesłusznie przywłaszczone, i nie myślał o niczym innym, jak tylko, by nim zawładnąć. Pozbywał się potajemnie, i różnymi środkami, panów [w oryginale: seigneurs] ze stronnictwa polskiego; dyskretnie ujawniał swoje zamiary tym, o których wiedział, że są przywiązani do domu panującego, i przygotował wszystko do ogólnego powstania. {1026} Od dłuższego czasu brakowało mu tylko sprzyjającej sposobności; znalazł ją po śmierci Bolesława, i podczas nieobecności we kraju Mieszka, który był wtedy na Rusi, przejął od swojego syna Brzetysława godność księcia Czech, i odmówił płacenia zwyczajowego trybutu. Lud chwycił za broń, i garnizony polskie, pozbawione odsieczy, zostały albo wymordowane, albo zmuszone do ucieczki.

{1028 I o Morawach} Duch buntu wkrótce wkradł się na Morawy. Brzetysław wkroczył tam z oddziałami, licząc zresztą bardziej na tajemne konszachty, które tam miał, niż na swoje własne siły. Mieszkańcy tego kraju już się z nim układali; spisek był tak sekretny, że Polacy ujrzeli się znienacka zaatakowani przez mieszkańców kraju i przez wroga z zewnątrz, nie mogąc w ogóle się bronić. Na próżno ci nieszczęśni żołnierze błagali o pomoc swojego władcę; słaby Mieszko, spokojnym okiem patrzący na wszystkie te rewolty, pozwolił ich [wspomnianych żołnierzy] wystawić na szał tych barbarzyńskich narodów, nikt nie został oszczędzony, wszyscy, jako wrogowie, zostali albo zabici, albo sprzedani jako niewolnicy.

{1030} Mieszko nie miał żadnego z wielkich przymiotów swojego ojca. Jego próżniactwo i jego zbytki uczyniły go godnym pogardy w oczach jego poddanych. Czechy i Morawy zbuntowały się bezkarnie, prowincje sąsiadujące z Niemcami także uwierzyły, że mogą bez strachu strząsnąć jarzmo tego władcy lubieżnego i zniewieściałego. Namiestnicy wznieśli się do pozycji niezależnych władców krajów, nad którymi dotąd mieli tylko powierzoną pieczę, i dzięki poparciu Niemców, z którymi łączyły ich handel i wspólne mariaże, utrzymali się przy swoich uzurpacjach. Marchia Brandenburska złożyła się z wielu takich księstw, które panowie tego kraju w końcu zjednoczyli, czy to przez swoją zręczność, czy to przez siłę swojej armii.

Pomorze także sprawiło sobie osobnego i niezależnego władcę. Na wieść o tych różnych rewoltach panowie polscy uczynili wszystkie wysiłki, by Mieszka rozbudzić i wyciągnąć go z pałacu. Raczej ich zarzuty, i obawa przed powszechnym powstaniem skłoniły Mieszka do wyjścia, niż jego odwaga i troska o własną sławę. Trzech książąt węgierskich towarzyszyło mu w tej wyprawie; zuchwałość Pomorzan została poskromiona,  a przywódcy rebelii zostali ukarani śmiercią. Polacy zawdzięczali swoje zwycięstwo odwadze Beli, jednego z panów [w oryginale: seigneurs] węgierskich. Kilku autorów donosi, że stoczył on pojedynek z nowym księciem, którego wybrali Pomorzanie. Mieszko w dowód wdzięczności, i na skutek jego wiernej służby, oddał Beli zarząd nad całym krajem,z tytułem książęcym, i swoją córkę za żonę.

{1034 Śmierć Mieszka} Kiedy ta wyprawa się skończyła, Mieszko zamknął się w swoim pałacu, i powrócił do swoich przyjemności, ale stały się one dlań pogrzebem, i jego nadmierne zbytki zaprowadziły go wkrótce do grobu. Ogarnął go rodzaj szaleństwa, i nic nie mogło uspokoić jego napadów wściekłości; zmarł 15 marca tego roku, mało żałowany przez sowich poddanych.

{1035} Pogarda, która była udziałem Mieszka, spadła także na jego syna Kazimierza. Obawiano się, by nie stał się przedmiotów takich samych napadów wściekłości, jak  u ojca, i by nie stał się tak samo, jak on, lubieżny. Możni panowie zdecydowali więc, by, przez wzgląd na to, zawiesić jego [Kazimierza] wybór i jego koronację, wszelako bez zupełnego wykluczania go od tronu. W czasie jego małoletności rządy państwem zostały powierzone Ryksie, matce młodego księcia, córce Gotfryda, hrabiego palatyna reńskiego. Ale regentka jeszcze bardziej rozjątrzyła umysły, przez swoją pychę, i przez niesprawiedliwe preferowanie Niemców kosztem Polaków. {Bezkrólewie} Nigdy ona nie chciała zgodzić się na zniesienie kilku znienawidzonych podatków, wprowadzonych przez Mieszka, i nakazała, by wszystkie należności wobec państwa były zbierane przez ludzi należących do jej narodu. Ludzie byli przytłoczeni poborem podatków; zarząd nad sprawami był w rękach cudzoziemców, którzy sami decydowali o wszystkim. Na próżno regentce czyniono zarzuty odnośnie skarg tak zasadnych; odmawiała ich wysłuchania, i z wyniosłością je lekceważyła. Ta twardość zerwała całkowicie słabe więzi, które jeszcze łączyły Polaków z ich suwerenem.


{1036 Regenta została przepędzona}  W rezultacie regentka została wygnana, i zmuszona do szukania schronienie poza Polską. Zabrała ze sobą nieprzebrane skarby, owoce zwycięstwa Bolesława Wielkiego, i wraz ze swoim synem Kazimierzem udała się pod opiekę cesarza. Władca ten przyjął ich z szacunkiem, i obiecał im prędką zemstę. Wysłał nawet na granice Polski oddziały wojskowe, lecz raczek dla zachowania pozorów, niż by wykonać wysiłek zdolny do przywrócenia Kazimierz na tron jego ojca. 


Co mamy tutaj:

- prowincje sąsiadujące z Niemcami także uwierzyły, że mogą bez strachu strząsnąć jarzmo tego władcy lubieżnego i zniewieściałego. Namiestnicy wznieśli się do pozycji niezależnych władców krajów, nad którymi dotąd mieli tylko powierzoną pieczę, i dzięki poparciu Niemców, z którymi łączyły ich handel i wspólne mariaże, utrzymali się przy swoich uzurpacjach. Marchia Brandenburska złożyła się z wielu takich księstw, które panowie tego kraju w końcu zjednoczyli, czy to przez swoją zręczność, czy to przez siłę swojej armii.

Do naszej historii musimy wprowadzić pojęcie KRESY ZACHODNIE sięgające, aż po Łabę. Dziś wschodnie Niemcy to dawna Polska prowincja.

Trzech książąt węgierskich towarzyszyło mu w tej wyprawie; zuchwałość Pomorzan została poskromiona,  a przywódcy rebelii zostali ukarani śmiercią. Polacy zawdzięczali swoje zwycięstwo odwadze Beli, jednego z panów [w oryginale: seigneurs] węgierskich. Kilku autorów donosi, że stoczył on pojedynek z nowym księciem, którego wybrali Pomorzanie. Mieszko w dowód wdzięczności, i na skutek jego wiernej służby, oddał Beli zarząd nad całym krajem,z tytułem książęcym, i swoją córkę za żonę.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Bela_I
Tam w zamian za zasługi położone w walce z Pomorzanami otrzymał rękę córki Mieszka II Lamberta, króla Polski. Małżeństwo to zwykle datuje się na około 1043
W 1048 powrócił do ojczyzny. Od swojego brata Andrzeja I otrzymał trzecią część królestwa.
Czy tutaj nie ma nieścisłości? Proszę samemu ocenić.

Śmierć Bolesława Wielkiego stała się jakby sygnałem do ogólnego powstania, i wściekłość zwyciężonych ludów, nie mając już tej bariery, rozpętała się w ostatnim szale..........
Ale regentka jeszcze bardziej rozjątrzyła umysły, przez swoją pychę, i przez niesprawiedliwe preferowanie Niemców kosztem Polaków. {Bezkrólewie} Nigdy ona nie chciała zgodzić się na zniesienie kilku znienawidzonych podatków, wprowadzonych przez Mieszka, i nakazała, by wszystkie należności wobec państwa były zbierane przez ludzi należących do jej narodu. Ludzie byli przytłoczeni poborem podatków; zarząd nad sprawami był w rękach cudzoziemców, którzy sami decydowali o wszystkim. Na próżno regentce czyniono zarzuty odnośnie skarg tak zasadnych; odmawiała ich wysłuchania, i z wyniosłością je lekceważyła. Ta twardość zerwała całkowicie słabe więzi, które jeszcze łączyły Polaków z ich suwerenem.

Tutaj masz czytelniku przyczynę buntów i powody nieposłuszeństwa w Królestwie Polskim.

Ale czy tego jesteś uczony w szkole wątpię?



Al-Idrisi - Księga Rogera i kolejne manipulacje

$
0
0
Tylko prawda jest ciekawa. A kluczem do rozwiązania zagadki naszej historii jest religia. Szperając w naszej historii, co chwila wychodzą mi przekłamania i manipulacje.

Spójrzmy na Księgę Rogera (łac. Tabula Rogeriana lub Tabula IdrisianaAl-Idrisiego.

Najpierw przypomnijmy sobie kim był Al-Idrisi ?


Muhammad al-Idrisi




Al-Idrisi , a właściwie Abu Abdullah Muhammad al-Idrisi al-Qurtubi al-Hasani as-Sabti (1100 - 1165 ) był arabskim geografem, podróżnikiem, egiptologiem i kartografem. Studiował przez wiele lat na Uniwersytecie w Kordobie w Hiszpanii, znanym także jako Al-Andalus, który słynął z hiszpańskich uczonych muzułmańskich.

Znalazł schronienie przed prześladowaniami Fatimidów na dworze normańskiego króla Sycylii Roger II


Zaprosił on go na Sycylię, aby zrobił mapę świata mówiąc mu:


You are a member of the caliphal family. For that reason, when you happen to be among Muslims, their kings will seek to kill you, whereas when you are with me you are assured of the safety of your person.

Al-Idrīsī zgodził się wtedy osiąść i zostać na królewskiej pensji.
W roku 1138 król zlecił al-Idrisiemu stworzenie geograficznego opisu świata zawierającego całą wiedzę o położeniu krajów, rzek, gór, miast i dróg znanego świata oraz jego przedstawienie na mapie Ziemi w rzucie płaskim.
W wyniku zleconego zadania całe swe życie poświęcił zamierzeniu wykonania planisfery (mapy Ziemi w rzucie płaskim), która miała zawierać całą znaną wiedzę o położeniu krajów, rzek, gór, miast i dróg znanego świata. Pracował nad komentarzami oraz ilustracjami do mapy przez 15 lat, zaczynając ją w 1138 roku, a kończąc około roku 1154.
Księga napisana została po arabsku i podzielono ją, zgodnie z systemem ptolemejskim, na siedem stref klimatycznych, z których każda zawiera 10 sekcji. Mapa ukazuje Euroazję oraz Afrykę w rzucie odwróconym (północ jest na dole, a południe na górze). Po jej ukończeniu była przez następne trzy wieki najbardziej dokładną mapą znanego świata.
Aby jak najdokładniej przedstawić znany świat na swojej mapie, al-Idrisi konsultował swoją wiedzę prowadząc rozmowy z doświadczonymi podróżnikami oraz handlarzami przemierzającymi Afrykę, Europę i Azję.
i nowoczesne wykonanie powyższej mapy naniesione na globus.



A teraz zobaczmy jak wygląda manipulacja.

Zaglądamy do wikipedii
https://pl.wikipedia.org/wiki/Al-Idrisi

Geograf zamieścił w niej również informacje o Polsce, którą nazwał Buluniia (z łac. Polonia – Polska), wymieniając jej ważniejsze miasta, m.in. KrakówGnieznoWrocławSieradzŁęczycę oraz Santok:[1]
Quote-alpha.png
Co się tyczy ziemi B(u)luniia, która jest krajem wiedzy i mędrców rumijskich (ar-Rum)[a], wspomnieliśmy ją już poprzednio. Jest to kraj o pięknej ziemi, urodzajny, obfitujący w źródła i w rzeki, o ciągnących się bez przerwy prowincjach i dużych miastach, bogaty we wsie i domostwa... Posiada on winnice, oliwki i mnogie drzewa różnych gatunków owoców. Do miast jego należą: IkrakuG(i)nazna-r(a)t(i)-slabaS(i)rad(i)jaN(u)gradaS(i)tnu[b][2] Wszystkie one są sławnymi stolicami i silnymi centrami, w których zebrane są dostatki rozmaitych krajów. Prócz tego zażywają one szacunku, ponieważ przebywają w nich uczeni wykształceni w dziedzinach nauk i zaznajomieni ze swymi zawodami. Co się tyczy miasta (I)kraku, miasta G(i)nazna i reszty jej (Bulunji) wspomnianych miast, są to miejscowości o blisko siebie stojących budowlach... Ze wszystkich stron otaczają ją góry ciągnące się nieprzerwanie i oddzielające ją od kraju S(a)sun(i)ja (Saksonia), kraju B(u)amija (Bohemia – Czechy) i kraju ar-Rusija (Ruś)[3][4].
Uwagi

  1. Skocz do góry
     „Rumijskich” znaczy romańskich – rzymskich tj. chrześcijańskich.
  2. Skocz do góry Kraków, Gniezno, Wrocław, Sieradz, Łęczyca (jako Nowy Gród) oraz Santok.
Przypisy
  1. Skocz do góry Tadeusz LewńskiiPolska i kraje sąsiednie w świetle Księgi Rogera geografa arabskiego z XII w. Al Indrisi’ego, cz.I, Polska Akademia Nauk. Komitet Orientalistyczny, PWN, Kraków 1945.
  2. Skocz do góry Aleksander Gieysztor, Chapter VII: Trade and Industry in Eastern Europe before 1200 [w:] Michael Moïssey Postan, Edward Miller (red.), Cambridge University Press, 1987, s. 502 (ang.)
  3. Skocz do góry Dzieje Wielkopolski w wypisach, PZWS, Warszawa 1963, str. 41-43
  4. Skocz do góry Tadeusz Lewicki, Polska i kraje sąsiednie w świetle Księgi Rogera geografa arabskiego z XII w. Al Indrisi’ego, cz.I, Kraków 1945, s. 142-143
  5. Skocz do góry Wspomnienie o Profesorze Tadeuszu Lewickim (1906 - 1992)


CO ROBIMY ABY TO SPRAWDZIĆ ?
Myśliciel, Myślenia, Osoby, Idea

Sięgamy do orginału - przełożonego, proste prawda.


Dajemy do tłumacza i mamy?

s. 389 od D'Akkli do parts

Z Akli do Stlifanos, miasta znaczącego, i które było bardzo ważne jeszcze przed współczesnymi czasami, 1 dzień drogi. Potem damy wskazanie dróg, które prowadzą z tego miasta do krajów sąsiednich. Co się tyczy Polski, kraju nauki i uczonych greckich, jest to kraj żyzny, przez który przepływa wiele wód, pokryty miastami i wsiami. Rośnie tak winorośl i drzewo oliwne, jak również wszystkie rodzaje drzew owocowych. Jego głównymi miastami są Cracal (Kraków), Djenazia (Gniezno), Anklaia, Serdawa, Neghrada i Chithow (Kijów ?). Wszystkie te miasta są piękne, kwitnące i sławne, szczególnie w tym, że są zamieszkane przez ludzi zwróconych ku poznawaniu nauk greckich i religii greckiej, i przez rzemieślników równie zdolnych i inteligentnych. Cracal (Kraków), Djenazia (Gniezno) i inne miasta, o których dopiero co wspomnieliśmy, są napełnione przylegającymi do siebie domami, mają wielkie zasoby, i są do siebie podobne pod względem obszaru i wyglądu; przedmioty, które tam się produkuje, są mniej więcej takiej samej natury. Ten kraj jest oddzielony od Saksonii, Czech i Rusi przez góry, które otaczają go ze wszystkich stron. 



A ponieważ jesteśmy trochę dociekliwi i na wszelki wypadek przeglądamy sobie to dzieło i na str. 380-381 znajdujemy takie o to ciekawostki.

https://archive.org/stream/gographiededrisi02idri#page/380

s. 380  od La Pologne  i 381 do De Cracal .....100 mile

Polska jest krajem godnym uwagi przez ilość ludzi wykształconych [w oryginale: savants, co znaczy nawet „uczonych”], jaką w sobie zawiera. Wielu Greków, miłośników nauk, przybyło tam ze wszystkich stron. Kraj ten jest kwitnący i zaludniony, otoczony ze wszystkich granic górami, które oddzielają go od Czech, Saksonii i Rusi. Jednym z najważniejszych miast jest Cracal (Kraków), godny uwagi ze względu na ilość swoich zabudowań, swoich targów, swoich winnic i swoich ogrodów. Idąc stamtąd w kierunku zachodnim, do Masla (Wrocław ?), miasta dobrze zaludnionego, jest 130 mil.

Z Masla do Biths (Pets [zapewne Peszt]), na południe, 5 dni drogi.

Z Cracal do Djenazia (Gniezno), kwitnącego miasta, na wschód,100 mil.

Z Djenazia do Benklaia (Dukla ?), 60 mil.

Z Benklaia do Sermeli, miasta w prowincji Soubara (siewierskiej), 100 mil.

Z Cracal do Hala (Hall [zapewne Halle]), bardzo ważnego i bardzo zaludnionego miasta Saksonii, 100 mil.

Z Cracal do Nieuzburk, innego miasta Saksonii, 100 mil.



CO MAMY:

- Najpierw możemy zaobserwować dziwne rzeczy w niektórych filmikach o nowej wersji historii dla Polaków, którzy opierają się na kronikach i twierdzą, że - mędrców rumijskich (ar-Rum) oznacza mędrców, którzy uczą z run, takie cudaki. Hospodarpomyłuj. 

Mamy pierwszą połowę XII w.

Bierzemy pierwsze lepsze opracowania np. z 
https://polskiedzieje.pl/sredniowiecze/sredniowieczne-szkolnictwo-i-uniwersytet.html

......W Polsce instytucja szkoły pojawiła się po przyjęciu chrześcijaństwa. Symbolem tego wydarzenia był chrzest Mieszka I w 966 roku. Następnie już w dwa lata później powstało w Poznaniu pierwsze biskupstwo polskie. Do rozbudowy  organizacji diecezjalnej doszło w 1000 roku, kiedy utworzono biskupstwo w Gnieźnie i powołano do życia nowe biskupstwa w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu.
Wymienione ośrodki kościelne stały się fundamentami powstającego w Polsce szkolnictwa, wzorowanego na zachodniej kulturze europejskiej.......
A o powyższym ani słowa wnioski wyciągnij sobie sam. Niedługo jeszcze podamy kilka interesujących rzeczy, które pokażą kłamstwa i obłudę, że wszystko zawdzięczamy kościołowi i Niemcom, a było zupełnie odwrotnie.
Zadaj sobie pytanie?
- gdzie są informacje na ten temat?
- dlaczego się o tym nie pisze w podręcznikach szkolnych?
- dlaczego się o tym nie uczy?
- dlaczego się takie informacje w dziwny sposób ukrywa?
- dlaczego manipuluje się takimi informacjami?
Wiarę powinno się czerpać z nauk. Jak to u nas wygląda sam sobie odpowiedz. Im większy katolik tym większy osioł podatny na manipulacje, a agenci typu Braun tylko w tym uświadamiają, jak łatwo się manipuluje niedouczonymi osłami.
Należy jednak odróżnić prawdziwych kapłanów takich jak ks.  Tadeusz  Isakowicz - Zaleski, który swoją działalność prowadzi wg wiary, którą czerpie z nauk. Jego działalność jest jasna transparentna i nie budząca wątpliwości. Dla mnie byłby doskonałym kandydatem na ministra opieki społecznej.
Zauważ czytelniku kiedy obywatele są wykształceni, kiedy przyjeżdżają z innych stron, aby się kształcić. Zauważ, że od nas kiedy Kościół przejął edukację szlachta wyjeżdżała, aby nauczyć się coś więcej oprócz czytania i pisania uczonego przez kler.
Wejdźmy teraz na stronę  nieszczęsnego Uniwersytetu Jagielońskiego w Krakowie
https://www.uj.edu.pl/uniwersytet-z-collegium-medicum/historia
Jak sobie czytelniku przeczytasz to powinieneś sobie zadać pytanie. Dlaczego skoro w powyższym opisie masz jak wół napisane, że edukacja w naszym kraju wyglądała zupełnie inaczej nie zamieszcza się takich informacji?
Przecież to jest część dziedzictwa i naukowego i akademickiego.
Jakiś czas temu był zamieszczony filmik kilku nieszczęśników zwanych historykami z powyższej uczelni o tzw. Wielkiej Lechii. Ich opinia jest dla mnie nie tyle zastanawiająca, bo jak może się wypowiadać ktoś o czymś jak o swojej uczelni  ma problemy z elementarnymi wiadomościami.
Ale to tylko moja subiektywna opinia czytelniku. Swoją musisz wyrobić sobie sam.






















Fałszywy mit Termopil

$
0
0
Dla wielu Greków Persowie byli wyzwolicielami i dobrymi przyjaciółmi

Krzysztof Kęciek
Fałszywy mit Termopil

Król perski, Kserkses, wyruszył na swą słynną wyprawę, zachęcany przez wielu Greków. Gdyby poskromił Spartę, oddałby Helladzie wielką przysługę.
Oburzenie wielu irańskich polityków, ale także zwykłych obywateli, wywołał amerykański film "300". Obraz ten sławi 300 spartiatów, którzy polegli pod Termopilami, broniąc zachodniej demokracji i kultury przed nawałą "bestii z mroku", czyli perskich barbarzyńców. Oto król królów Kserkses, pokazany jako androgyniczna, pogrążona w szaleństwie istota, poprowadził przeciw "cywilizowanej" Grecji nieprzeliczoną armię niewolników, krwiożerczych mutantów i dzikich potworów. Gniew współczesnych Persów z powodu hollywoodzkiej szmiry jest całkowicie zrozumiały. Zwolennicy teorii spiskowych twierdzą, że "300" został nakręcony z inspiracji CIA, która ideologicznie przygotowuje USA do inwazji na Iran.
Oczywiście nie należy posuwać się tak daleko. "300" to tylko ekranizacja dalekiego od historycznych ambicji komiksu. Wypada jednak podkreślić, że jeśli któryś z uczestników starożytnych wojen perskich zasługuje na określenie imperium zła, to nie azjatyckie królestwo Achemenidów, lecz Lacedemon (czyli Sparta), tyran Peloponezu. Nie przypadkiem spartiaci (pełnoprawni obywatele Sparty) byli idealnym wzorem dla nazistów, Himmler stawiał ich za przykład swoim esesmanom. Po Stalingradzie Hitler żalił się, że jego żołnierze powinni zginąć nad Wołgą jak Spartanie pod Termopilami, niestety, feldmarszałek Paulus nie wykazał sie odwagą Leonidasa.
Sparta była okrutnym, totalitarnym państwem, budzącym lęk wśród współczesnych, w okresie klasycznym kulturalną pustynią (przedstawianie spartiatów jako obrońców cywilizacji musi wzbudzić wśród znawców przedmiotu śmiech). Persom zresztą niszczenie greckich dzieł historycznych i literackich, co sugeruje film, na myśl by nie przyszło. Spartiaci mogli przez całe życie ćwiczyć się w wojennym rzemiośle tylko dlatego, że utrzymywali ich poddani - periojkowie, czyli Lacedemończycy niemający spartańskiego obywatelstwa, oraz przede wszystkim heloci, swego rodzaju państwowi niewolnicy. Spartanie po morderczych stuletnich wojnach ujarzmili Messenię, rozległą krainę na zachodzie Peloponezu, zamieszkaną (podobnie jak Lacedemon) przez Greków z ludu Dorów. Messeńczycy zostali obróceni w niewolników - było to wydarzenie bezprecedensowe w helleńskim świecie. Spartiaci ciemiężyli helotów bez miłosierdzia - wykształcili cały system wyzyskiwania i upokarzania poddanych. Heloci zlewali się potem na polach swych panów, musieli nosić ośmieszające stroje, byli systematycznie chłostani tylko po to, aby nie zapomnieli, że są niewolnikami. Spartiaci upijali ich na ucztach i zmuszali do śpiewania sprośnych pieśni - patrząc na upodlenie helotów, "bohaterowie" znad Eurotasu pielęgnowali swoje poczucie wyższości.
Spartiata nie maszerował na wojnę z tarczą. Dźwigał ją helota, od którego także żądano, aby w godzinie próby przelewał krew za swych władców. Co roku Sparta oficjalnie wypowiadała wojnę helotom, aby, bez ściągania na siebie gniewu bogów, wymordować najniebezpieczniejszych spośród nich. Spartańscy młodzieńcy w czasie makabrycznych obrzędów inicjacyjnych (krypteje) polowali na helotów jak dzikie wilki. Nawet najnędzniejszy niewolnik w królestwie Kserksesa miał się lepiej niż Messeńczyk ujarzmiony przez spartańskich "nadludzi". Ale Sparta żyła w nieustannej obawie przed buntem helotów, co paraliżowało jej politykę zagraniczną. Messeńczycy nie zapomnieli o swej niepodległości. Gdyby Kserkses wkroczył na Peloponez, przyjęliby go z otwartymi ramionami. Persowie mieli za Przesmykiem Korynckim także innego sprzymierzeńca - potężne doryckie polis (wspólnota obywatelska, miasto-państwo) - Argos, nieubłaganego wroga Sparty. W 494 r. p.n.e. król Sparty, Kleomenes III, podstępem zadał armii Argiwów miażdżącą klęskę, a niedobitków spalił żywcem w świętym gaju pod Sepeją. 6 tys. mężów z Argos straciło życie w tej rzezi. Dumne miasto zostało ogołocone z obrońców. Argiwowie bali się, że Sparta dokończy dzieła i zgotuje im los Messeńczyków, dlatego gorliwie szukali przyjaźni Wielkiego Króla. Oświadczyli zdumionym Persom, że wywodzą się od wspólnego protoplasty - mitycznego herosa Perseusa. Gdyby Kserkses przedostał się na Peloponez, wyborni argiwscy włócznicy z pewnością przyłączyliby się do niego.
Wielki Król podjął swą wyprawę na Grecję z wielu przyczyn. Zdawał sobie sprawę, że dopóki nie podporządkuje sobie Hellady, perskie panowanie nad Grekami w Azji Mniejszej nigdy nie będzie bezpieczne. W 500 r. Grecy z ludu Jonów w Azji Mniejszej wzniecili antyperską rebelię, uzyskali niewielką pomoc od Aten i obrócili w perzynę starożytne miasto Sardes z jego słynnymi świątyniami. Była to zbrodnia wobec bogów, która nie mogła zostać niepomszczona. Tym bardziej że perski monarcha był wybrańcem i narzędziem Ahura Mazdy, boga światłości, prowadzącego nieustanną walkę z siłami mroku i zła. Król Królów miał obowiązek wspierać Ahura Mazdę i karać tych, którzy burzą boski ład. W 491 r. Dariusz, ojciec Kserksesa, wysłał do Hellady posłów, domagając się "ziemi i wody" jako symbolicznego gestu poddania się. Wiele greckich państewek posłuchało, przewidując, nie bez racji, że na symbolu się skończy. Ale Ateny i Sparta okrutnie zamordowały perskich heroldów. Było to jaskrawe pogwałcenie prawa narodów. Tym samym oba państwa stały się dla Persów daiwas, demonami mroku, nieprzyjaciółmi Ahura Mazdy. Dariusz wysłał flotę na Morze Egejskie z zadaniem podbicia helleńskich wysp. Zachęcani przez wygnanego z Aten tyrana Hippiasa perscy wodzowie wylądowali potem na maratońskiej plaży. Liczyli, że zdołają przywrócić Hippiasowi władzę. Ale w bitwie pod Maratonem stosunkowo nieliczne hufce irańskie zostały rozgromione. Należy podkreślić, że Persowie nie mieli pieszych wojowników, którzy mogliby dotrzymać pola zakutym w spiż, walczącym "tarcza przy tarczy" helleńskim hoplitom. Żołnierze szacha, z wiklinowymi tarczami, w pikowanych kaftanach, z włóczniami i akinakami (mieczami), krótszymi niż grecki oręż, walczyli mężnie, lecz zazwyczaj ponosili klęski. Persja Achemenidów tak naprawdę nigdy nie miała szans na podbój Grecji.
Mimo doznanych przez sprawę Ahura Mazdy upokorzeń Kserkses, syn Dariusza, początkowo nie kwapił się do wyprawy na Helladę. Jeśli ją podjął, to tylko dlatego, że gorąco namawiali go do tego przedsięwzięcia liczni Grecy - Aleuadzi z Tessalii, Argiwowie, wygnany król Sparty Demaratos, Pizystratydzi, potomkowie Hippiasa, tyrana Aten. Kserkses zdawał sobie sprawę, że tylko dzięki wsparciu "spiżowych" greckich hoplitów będzie miał widoki na zwycięstwo. Persowie znani byli ze swej tolerancji religijnej i pobożności, okazywali także bezgraniczną hojność wobec greckich świątyń. Dlatego Delfy, najsłynniejsza wyrocznia w Helladzie, wróżyła hufcom z Iranu triumf w wojnie i przestrzegała Greków przed stawianiem oporu. Wielu, np. Kreteńczycy, posłuchało.
Przekazy historyka wojen perskich, Herodota z Halikarnasu, o liczebności armii perskiej (milion siedemset tysięcy samych wojowników wojska lądowego) są groteskowo wyolbrzymione. Starożytni wodzowie i władcy w praktyce nie mogli wystawiać hufców liczniejszych niż 100 tys. ludzi - trudności z zaopatrzeniem ludzi i zwierząt były w warunkach prymitywnej techniki nie do pokonania. Renomowany niemiecki historyk wojskowości Hans Delbrück ocenił liczebność wojsk Kserksesa na zaledwie 40 tys. zbrojnych. Ten rewizjonizm zapewne posuwa się za daleko. Bliski prawdy jest jednak współczesny brytyjski specjalista od starożytnych wojen, John F. Lazenby. W 1993 r. obliczył on, że pod solarnymi sztandarami Wielkiego Króla maszerowało jakieś 90 tys. ludzi. Gdyby poleis Hellady potrafiły się zjednoczyć, mogłyby wystawić równie liczne i znacznie lepiej uzbrojone hufce. Według świadectwa Herodota, tylko 31 państewek, które postanowiły bronić się przed Persami, zmobilizowało prawie 40 tys. hoplitów i 70 tys. lekkozbrojnych.
Ale liczne ludy z północnej i środkowej Hellady od razu uznały zwierzchnictwo perskiego monarchy. Stało się tak także na skutek egoizmu i tchórzostwa Sparty. Lacedemończycy nie chcieli bronić Hellady, lecz tylko Peloponezu. Liczyli, że zatrzymają pochód Kserksesa dopiero na sześciokilometrowym Przesmyku Korynckim. Pod Termopile wysłali więc niewielkie siły - jakieś 6 tys. żołnierzy, w tym tylko 300 spartiatów i 900 periojków. Każdemu spartiacie towarzyszył co najmniej jeden helota. Wojska broniące Termopil miały tylko opóźnić pochód Kserksesa, tak aby Sparta miała czas na ufortyfikowanie przesmyku. Leonidas wiedział, że prowadzi "mięso włóczniowe" przeznaczone na zagładę. Być może król pragnął umrzeć - znał przepowiednię wyroczni delfickiej, zgodnie z którą albo Sparta zostanie zdobyta, albo też jej władca polegnie. Leonidas zamierzał zapewne też odkupić śmiercią ciężką winę - to on przyczynił się do zamordowania swego przyrodniego brata, Kleomenesa III, zwycięzcy spod Sepei. W każdym razie gdyby Sparta i sprzymierzeńcy wysłali do Termopil całą swą armię, zastępy Kserksesa nie przedarłyby się na południe i Ateny nie zostałyby zniszczone. Spartanie nie zamierzali jednak narażać skóry w obronie Aten, miasta, którego potęga od dawna była im solą w oku.
Kiedy Persowie obeszli pozycje obrońców Termopil, Leonidas został nie tylko z 298 spartiatami. Miał przy sobie także co najmniej 300 helotów oraz ponad 3 tys. innych żołnierzy z Peloponezu. Rozkazał uczestniczyć w beznadziejnej walce także 400 Tebańczykom. 700 hoplitów z Tespiów dobrowolnie wzięło udział w bitwie. Z wyjątkiem niektórych Tebańczyków, którzy złożyli broń, wszyscy pozostali zginęli w Gorących Bramach. Propaganda spartańska sprawiła wszakże, że tylko 300 spartiatów przeszło do historii jako niezłomni bohaterowie. Na nasze współczucie zasługują wszakże heloci, którzy w wąwozie termopilskim oddali życie za Grecję i swych bezlitosnych panów.
O klęsce Kserksesa zadecydowała bitwa morska pod Salaminą, w której Grecy zwyciężyli dzięki flocie Ateńczyków oraz przemyślności ich wodza, Temistoklesa. Spartanie z zaledwie 16 okrętami odegrali tylko minimalną rolę w tej batalii. W ostatniej wielkiej bitwie - pod Platejami w Beocji w 479 r. p.n.e. wódz perski Mardonios dowodził właściwie persko-grecką koalicją. Jego hufce wspierali liczni i bitni hoplici z Teb i z Tessalii. Ogółem, jak zaświadcza Herodot, pod złotymi orłami Ahura Mazdy walczyło 50 tys. Hellenów.
Ale zbrojni w wiklinowe tarcze żołnierze Mardoniosa nie oparli się spiżowej falandze spartiatów.
Gdyby Persowie zwyciężyli i zburzyli Spartę, nie oznaczałoby to dla Hellady katastrofy czy utraty wolności, o zagładzie cywilizacji nie wspominając. Pod hegemonią perską Messenia odzyskałaby wolność, a Argos - bezpieczeństwo. Wielki Król, nawet gdyby chciał, nie mógł trwale okupować Grecji. Hellada miała dla monarchów z Persepolis tylko peryferyjne znaczenie. Imperium musiało wypełniać ważniejsze zadania - utrzymanie niepokornego Egiptu i skorej do buntów Babilonii, obronę długiej północnej granicy, wciąż zagrożonej przez nomadów z bezkresnych stepów Azji. Należy podkreślić, że nawet znajdującym się blisko Macedończykom nie udało się ujarzmić Hellenów. Dokonali tego z trudem dopiero Rzymianie, a i tak musieli puścić z dymem Korynt, spustoszyć Ateny, sprzedać w niewolę dziesiątki tysięcy mieszkańców Epiru. Nawet gdyby Kserkses zostawił w podbitej Grecji jakieś załogi wojskowe, zostałyby one zmiecione w ciągu kilku lat. Hellenowie uważali bowiem wolność (w tym wolność do wzajemnego wyrzynania się) za swoje niezbywalne prawo.
Ateny i Sparta, upojone zwycięstwem nad Persami, rychło zaczęły wadzić się między sobą. W końcu doszło do wyjątkowo niszczycielskiej i zgubnej dla Greków wojny peloponeskiej (431-404 p.n.e.), w której obie strony dopuściły się okrucieństw, jakimi nie splamili się nigdy "barbarzyńscy" wojownicy Wielkiego Króla. Gdyby Kserksesowi udało się zdobyć Lacedemon, oszczędziłby Helladzie takich nieszczęść.

Herosi popkultury
"Nie chciałem, żeby mój film wyglądał jak wierna fotografia. Zamiast tego pragnąłem wciągnąć widzów do świata stworzonego przez Franka Millera. To nie miał być film historyczny. Nie miał być wierny prawdzie historycznej. Zamiast tego wszystkiego chciałem przedstawić film tak prawdziwy jak żaden inny", zastrzega na wszelki wypadek reżyser Zack Snyder, znany dotąd jako twórca wideoklipów, reklam i jednej fabuły - horroru "Świt żywych trupów". I faktycznie tego, czego nie zamierzał, nie zrobił. Snyder wziął na warsztat komiks mistrza gatunku Franka Millera, spod którego ręki wyszło m.in. również przeniesione na duży ekran "Sin City" ("Miasto grzechu").
Osławiona epitafium Symonidesa "Przechodniu, powiedz Sparcie..." walka Spartan potraktowana jest tu raczej umownie, jako pretekst do pokazania mężnych czynów, honoru, zdrady, waleczności - co na ekranie daje rezultat mieszaniny patosu z popkulturą, w której historię objaśnia komentator z offu, Leonidas zagrzewa do śmiertelnej walki, jego żona wygłasza płomienną mowę w senacie, a Kserkses wygląda niczym ikona love parade. Zapomnijmy zatem o głębi psychologicznej postaci czy wyrafinowanej fabule. Zamiast tego mamy komputerowo obrobioną, owszem, malowniczą jatkę, w której krew tryska strumieniami, a trup ściele się gęsto. Realizatorzy nastawili się na to, co Hollywood lubi najbardziej - superprodukcję, gdzie liczy się efekt, którym w tym przypadku jest jak najwierniejsze oddanie stylistyki komiksowej. I dopięli swego, o czym świadczy ogromny sukces kasowy w USA. (ag)

Spartiaci i Nieśmiertelni
Nie ma sensu polemizować z filmem-komiksem, niemniej jednak wypada wyjaśnić kilka spraw:
- Wojownicy spartańscy nie walczyli z nagimi torsami, lecz w pełnej zbroi (pancerz i nagolenniki). Tacy goli żołnierze, jak w filmie "300" szybko zginęliby od perskich strzał. Spartiata, który wyruszył w bój bez zbroi, był skazywany na grzywnę w wysokości 1000 drachm.
- Literą lambda Spartanie oznaczali swe tarcze w IV w. p.n.e. W czasach wojny z Persami każdy wojownik umieszczał na tarczy swe indywidualne znaki.
- Król Kserkses nie był obwieszonym łańcuchami, łysym mutantem, lecz wysokim, silnym, pełnym dostojeństwa mężczyzną z utrefioną brodą i wąsami, w złocistych, powłóczystych szatach.
- Perska gwardia królewska, Nieśmiertelni, nie przypominali zamaskowanych, chorych na trąd wojowników ninja. Ich wygląd opisuje Herodot: "Na głowie nosili niesztywne filcowe kapelusze, zwane tiarami, na ciele pstre kaftany z rękawami i pancerze ze stalowych łusek, które wyglądały jak rybie łuski; na nogi wdziewali spodnie. Zamiast wielkich tarcz mieli małe, plecione, pod którymi wisiały kołczany; dalej krótkie lance, wielkie łuki, strzały z trzciny, do tego sztylety...".


pobrano z http://niniwa22.cba.pl/falszywy_mit_termopil.htm

Słuchajcie tych co pamiętają

$
0
0

Dziś historia znowu zatacza koło.

Odmienne stany rozumu


Biographical Peerage of the Empire of Great Britain - Dynastia Meklemburska i Kronika Prokosza

$
0
0
Poniżej ciekawy fragment z Biographical Peerage of Empire of Great Britan z 1808 r napisana przez sir Samuela Egartona Brydgesa - podrozdział , który opisuje Dom Meklemburski s.51-55 .

https://books.google.pl/books?id=svJsAAAAMAAJ&printsec=frontcover&hl=pl#v=onepage&q&f=false

Ciekawostką jest to, że powyższy fragment zawiera informacje z kroniki Prokosza  s. 16, 17 i inne
https://books.google.pl/books?id=WdpbAAAAcAAJ&printsec=frontcover&hl=pl#v=onepage&q&f=false

wraz z informacjami z brakującej w niej strony, które idealnie do siebie pasują. Proszę sobie dopasować fragmenty władców. Podobieństwo jest nieprawdopodobne.

Poniżej przetłumaczony fragment z w.w. stron

Dynastia meklemburska


W pradawnych czasach Księstwo Meklemburgii miało jurysdykcję w hrabstwach Schwerin, Rostock i Stargard. Pierwszymi jego mieszkańcami byli Herulowie, Wenedowie i inni, znani pod ogólnym określeniem Wandalów – wolni i odważni ludzie, którzy nigdy nie zostali pokonani przez Rzymian oraz byli tak sławni ze swoich wojowniczych osiągnięć, że cesarz Karol Wielki, choć prowadził prawie nieustanną wojnę z Saksonami, nigdy nie zdecydował się sprowokować Herulów.
Antyriusz, który wychował się pod opieką Amazonki, w pobliżu jezior Meockich, w Scytii, szkoląc się w sztuce wojennej pod Aleksandrem Wielkim, stanął na czele Herulów i przyjął tytuł króla. Opuszczając posiadłości w Scytii, które przeszły w jego ręce po swoich przodkach, i mając pod dowództwem grupę wojowniczych ludzi, wyruszył z nimi na pokładzie swej floty, w której główny okręt miał na rufie głowę woła – od tego czasu stała się herbem księstwa. Jednak rogi, które były białe aż do czasów cesarza Karola IV, zaczęły być przedstawiane jako złote z jego rozkazu, a jednocześnie dodano koronę ze złota, na znak pochodzenia z tak starożytnej grupy królów.
Antyriusz i jego towarzysze, przybywając nad Odrę, znaleźli się w posiadaniu rozległego obszaru kraju, gdzie zbudowali kilka miast i ufortyfikowali je mocnymi zamkami, około 3684 roku świata lub 320 p.n.e. Po Antyriuszu stanowisko objął jego syn Anavas – ojciec Alimera, trzeciego króla Herulów, zmarłego w 3908 roku świata. Ten został zastąpiony przez swego syna Antyriusza II, który panował 62 lata i był ojcem Hutteriusa – króla Herulów, który zmarł w 35 r.n.e., kiedy to suwerenność przeszła na jego syna Visilausa l, który rządził 56 lat, a jego następcą został jego syn Vitislaus, zmarły w 127 r.n.e. Jego syn Alarick l był ojcem Dietricka, który wstąpił na tron w​​ 162 r.n.e. i zmarł w 201 roku, kiedy to jego syn Tenerick przejął stanowisko. Był on ojcem Albericka I, który objął władzę po śmierci Tenericka w 237 r. i panował do swojej śmierci w 292 r. Wtedy jego syn Wisimar przejął stanowisko i panował 48 lat. Mieczysław I, który zmarł w 388 r.n.e., był synem Wisimara i ostatnim królem Herulów.
Radegast I, syn Wisimara, przyjął tytuł króla Wandalów, zarówno w Europie jak i Afryce. Zmarł w 405 r., gdy jego syn Corisco przejął władzę i panował pięć lat. Gunderyk, syn Corisco, był trzecim królem Wandalów i po śmierci w 426, jego syn Genseryk, został królem Wandalów w Afryce. W 477 panował Visilaus II, który umarł w 486 i pozostawił władzę Alarickowi II, który rządził aż do 507, kiedy to jego syn Alberick II został królem. Panował on przez 21 lat, a jego następcą został jego syn Jan – ojciec Radegasta II, który zmarł w 361, wtedy też jego syn Visilaus III został królem Wandalów na terenie bałtyckim, potem królem Wenedów i umarł w 652 r.n.e. Królestwo Wendeńskie, lub Wenedów, było władane kolejno przez piętnastu monarchów, w miarowych odstępach, a ostatni władca – Pribisław II – zajął tron w 1159, kiedy kraj był ogarnięty największym zamieszaniem. Henryk Lew – książę Brunszwiku – podbił jego większą część. W tym samym czasie, jego wybrzeża były chronione przez flotę Waldemara – króla Danii – po pokonaniu potęgi morskiej Pribisława, który był zobowiązany błagać o pokój i uzyskał go, jednak odbyło się to na haniebnych dla niego warunkach i szkodliwych dla jego poddanych.
Ten pokój, tak niekorzystny dla pokonanych, nie zadowolił zwycięzcy, który wydawał się zdeterminowany, by wykorzenić rasę Wandalów, czego w końcu dokonał po bitwie w Demmin. Tym samym królestwo Wenedów zostało zniszczone, ale ich książę przeżył i pomimo przeciwieństwom losu, jego wybitna rasa wciąż szczęśliwie rządziła krajem, zamieszkiwanym niegdyś przez ten pradawny naród.
Pribisław, po sabotażu na tronu i zagładzie jego ludu, został naznaczony przez opatrzność, aby dokonać niesamowitego odnowienia po rewolucji, przez którą został pozbawiony swoich posiadłości. Położenie, w jakim znajdował się ten książę, wydawało się wtedy dość rozpaczliwe, wszystkie nadzieje na odzyskanie jego starożytnego dziedzictwa dobiegły końca. Jego poddani zostali zabici, wygnani lub trafili w niewolę. Kraj był przejęty przez wrogów, a on sam stał się wygnańcem, bez środków do życia, przyjaciół lub sojuszników. Jednak dzięki nadzwyczajnemu szczęściu został przywrócony do swoich rządów przez samego zdobywcę, który – aby zapomnieć o wszelkich urazach z przeszłości – usiłował, poprzez hojne działania, naprawić szkody, które popełnił, i sprawić, by książę stał się jego przyjacielem, o którego bał się, że zranił go poza wszelkie możliwe nadzieje na przebaczenie. Jednak Pribisław okazał swą wspaniałomyślność przez szczerość tego pojednania. W wyniku tak szczęśliwego wydarzenia, Andaluzja stała się piękniejsza niż kiedykolwiek. Wkrótce potem nastąpiło małżeństwo pomiędzy Henrykiem, synem Pribisława, a Matyldą, córką Henryka Lwa, co było początkiem sojuszu i przyjaźni, które od tego czasu istniały między domami Brunszwiku i Meklemburgii i które były jeszcze bardziej umocnione przez pomyślne małżeństwo ich obecnych majestatów Wielkiej Brytanii.
Pribisław otrzymał od Henryka Lwa cały kraj pomiędzy Łabą i Bałtykiem, za wyjątkiem Schwerina. Później został ochrzczony w Lunenburgu przez opata św. Michała, a jego gorliwość wobec chrześcijaństwa ujawniała się przy wielu okazjach. Między innymi jego uczynkami pobożności, ostał się zabytek jego dobroczynności jako założyciela, czym jest klasztor Dobran. W całym swoim królestwie naprawiał, na tyle na ile mógł, dewastacje poprzedniej wojny, założył Rostock i odbudował Meklemburgię, która pierwotnie była założona przez Antyriusza.* (* Anderson's Gen. 533)
Pribisław zmarł w Lunenburgu, 1 października 1178 i został pochowany w klasztorze w Dobranie (wraz z żoną, która była córką Poisława, króla Norwegii), gdzie jego epitafium przedstawia: "Pribislaus dei gratia Hemlorum, Vagriorum, Circipoenorum, Polamborum, Obotritarum, Kiffinorum, Vandalumque Rex."
Henryk Borwin I przejął pozycję po ojcu Pribisławie – zostałem księciem Wenden i Meklemburgii. Jego małżeństwo z Matyldą, córką Henryka Lwa, wzbogaciło rodowód jego potomków krwią Widukinda Wielkiego i jego saksońskimi przodkami. W ten sposób, obecny dom Meklemburgii mógł rywalizować z domem Brunszwiku, w swoim roszczeniu do saksońskiej linii, ponieważ oba były równe i sławne, choć w różnych okresach, i wywodziły się od Hardericka, króla Saksonów.
Tenże książę (którego przyrodni brat Knut, został uznany za tytułowego księcia Meklemburskiego i zmarł bezpotomnie w 1183 r.n.e.) zrezygnował z władzy na rzecz swoich dwóch synów, Henryka Borwina II i Niclotusa w 1219 r.n.e. Ten pierwszy objął w posiadanie Güstrow lub Werle, a drugi Meklemburgię. Zmarł w 1227.
Posiadłości dwóch książąt, z braku potomka młodszego z nich, przeszły na dwóch synów Henryka Borwina II: Jana Boskiego i Niclotusa. Ten drugi przejął Güstrow i dawną Meklemburgię, której podział trwał niemalże dwa wieki.
Po śmierci Jana Boskiego w 1264 r. władzę przejął jego syn Henryk Jerozolimski, który poślubił Anastazję – córkę Barnimusza I, króla Pomorza – a gdy umarł w 1308 r., księstwo Meklemburgii zostało przekazane jego synowi.
Henryk Lew, zmarł w 1329 r., kiedy jego dwaj synowie, Albert I i Jan I, podzielili posiadłości: pierwszy z nich wybrał Meklemburgię, a drugi Stargard.
Ci książęta, w chwili ich objęcia władzy, przyjęli (jak to stale robili ich przodkowie od czasów Pribisława) tytuły książąt oraz diuków i byli na tyle wysoko w łaskach cesarza Karola IV, że stali się diukami poszczególnych terytoriów oraz książętami imperium w sejmie Pragi w 1349 r.n.e.


Historia królów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego wydanej w 1734 przez Pierre'a Gosse'a

$
0
0

Wydawane publikacje o historii Królestwa Polskiego przed rozbiorami zawsze zawierały wzmianki o władcach przed chrześcijańskich. Wszystkie pozostaje pytanie jakie?

Poniżej fragment pozycji wydanej w 1734 r Historia królów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego przez Pierre'a Gosse'a

https://babel.hathitrust.org/cgi/pt?id=ucm.5327132018;view=1up;seq=11

s. 85 do 125


Pierre Gssse (1676? - 1755 ) Był księgarzem urodzonym w Luksemburgu. Pochodził z rodziny Gosse, która była jedną z najważniejszych rodzin handlu książkami w Hadze w XVIII w.
Pierre Gosse senior, który przybył do Republiki jako uchodźca z powodów religijnych, jak i jego syn Pierre Gosse junior zdołali zdobyć ważne stanowiska, a Pierre zdołał nawet zostać księgarzem Dworu William V.


 HISTORIA KRÓLÓW POLSKI

Część I

Zawierająca najbardziej pamiętne czyny władców Polski, którzy rządzili tym Królestwem, od LECHA do BOLESŁAWA CHROBREGO.


LECH

I Władca Polski


Pośród wielu Władców, którzy niegdyś wyróżnili się z Ludu Słowiańskiego zarówno wielkością pochodzenia, jak i bohaterskimi czynami, na uwagę zasługują przede wszystkim dwaj sławni Bracia, starszy o imieniu Czech, a młodszy Lech. Ci dwaj Książęta wykazali się nadzwyczajnym postępowaniem i zaletami podczas wojny domowej, która wybuchła w Chorwacji, ich kraju rodzinnym; ok. 548 r. zmęczeni patrzeniem na ciągle trwające zamieszki, którym nie mogli zapobiec, postanowili w końcu opuścić Ojczyznę i znaleźć spokojniejsze miejsce do osiedlenia się. Z takim zamiarem opuściwszy Chorwację, która niegdyś stanowiła część Królestwa Ilirii, a odtąd zwana była Dalmacją, zabrali dowodzone przez siebie oddziały i obrali kierunek na Niemcy, gdzie podporządkowali sobie prowincje umiejscowione pomiędzy Elbą i Wezerą. Nad Wezerą zbudowali fortecę, którą nazwali Brema, co w ich języku znaczyło „ciężar”, aby zaznaczyć, że w tym miejscu w końcu pozbyli się ciężaru niedoli, które dotąd ich przytłaczały.
Aby osiąśd w tym kraju musieli umknąd wielu niebezpieczeostwom, pokonał wiele wojowniczych Ludów, które sprzeciwiały się ich panowaniu. Po tym jak Książęta rozdzielili swoje wojska, Czech zajął ze swoimi oddziałami cały teren rozciągający się od Saksonii aż do Austrii, który dziś zwany jest Czechami, wypędziwszy uprzednio stąd wszystkich, którzy sprzeciwiali się temu podbojowi; następnie podporządkował sobie Austrię, Morawy, Łużyce i Miśnię.
Lech podążył ze swoim Wojskiem aż do krainy, którą dziś nazywa się Polską, ustanowiwszy w roku pańskim 550 swoją siedzibą na brzegu Wisły, w tym samym Rejonie, który niegdyś zajmowali Wandale, lud waleczny. Stamtąd rozciągał swoje Imperium w kierunku Zachodu i Północy, poza rzekę Odrę, podporządkował sobie Śląsk, Margrabstwo Brandenburgii, Prusy, Księstwo Meklemburgii, Pomorze, Księstwo Holsztynu i Saksonię, skąd wypędził wszystkich mieszkańców, którzy byli przeciwni zajmowaniu przez niego kolejnych ziem.
Książę ten, który szedł w głąb Niemiec ze swoimi podbojami, został wyzwany na pojedynek przez niemieckiego Księcia, aby rozstrzygnąć między nimi dwoma tę osobliwą Walkę o to, który z nich zostanie władcą całego kraju. Lech pozbawił przeciwnika życia na samym początku pojedynku i tym zwycięstwem do swoich Podbojów dorzucił całe wybrzeże niemieckie leżące nad Morzem Bałtyckim.
Lech, który po długich walkach zapewnił swojemu Królestwu pokój, przejechawszy przez całą Polskę, aby wyznaczyć miejsca najlepsze na budowę Fortec, wybrał miejsce pomiędzy Jeziorami i Bagnistymi terenami na budowę pierwszego i najstarszego Miasta Polski, które nazwał Gniezno z powodu dużej liczby gniazd, jakie Orły wiły w tej okolicy, w języku słowiańskim nazywanych „gniazdo”; Rada Wieszczów nakazała namalować na Chorągwiach srebrnego Orła z rozpostartymi skrzydłami, który to znak wybrał na Godło, odtąd będące godłem Królestwa Polskiego.
Książę ten, który położył podwaliny Królestwa Polskiego, zmarł dokonawszy niezliczonych wybitnych czynów, aby je umocnił. Z tego powodu Rusini i inne Narody Słowiańskie nazywały Polaków Lechitami, od imienia ich Założyciela, a Czechów od imienia Czecha, który zapoczątkował Królestwo Czech.
Ponieważ Historia Polski nie uczy nas niczego pewnego na temat Spadkobierców i Następców tego księcia aż do Wizymira, niepewność ta spowodowała wielkie zamieszanie wśród polskich Historyków i wiele sprzeczności między nimi. Jedyna pewna rzecz, to że Lech, nie mając żadnego względu na Książąt swojej krwi, nakazał w Testamencie, aby jego Następcą został ten przedstawiciel Narodu, który będzie najbardziej zasługiwał na to, aby go zastąpić. Jego Potomkowie rządzili Polską około 150 lat.


WIZYMIR

II Władca Polski


Książę ten, potomek Lecha, rozciągnął Granice Polski aż do Danii, rządzonej przez Króla Sywarda, który organizując częste wypady na Ziemie Polski dał mu powód do zwrócenia przeciw sobie wojsk. Z takim zamiarem Wizymir zebrał swoje wojska, postawił liczną Flotę złożoną z wielu dużych Statków, między którymi był jeden tak ogromny, że sam jego widok spowodował popłoch w Armii duoskiej, nad którą odniesiono wspaniałe zwycięstwo; następnie Wizymir ścigał wroga aż do samego środka Państwa, odebrał mu Wyspy Rugię, Fehmarn (Wębrza), Fionię i Zelandię, gdzie pozostawił liczne polskie garnizony i zbudował Fortece, stąd niemal wszystkie Miasta umiejscowione na wybrzeżu Morza Bałtyckiego noszą nadal dawne Słowiańskie nazwy nadane im przez Polaków, zatem takie jak Wizmar, które otrzymało nazwę od imienia Wizymira, Lubeka, bardzo liczne i bogate miasto, i Gdaosk (Dantzik), słynny port morski wybudowany przez Polaków, aby powstrzymał najazdy Duoczyków (Danois). Po tym imponującym zwycięstwie Wizymir nakazał Królestwu Danii składał sobie hołd, a Król tego kraju, dla zabezpieczenia danego słowa, oddał mu swego Syna za zakładnika, po czym Wizymir powrócił do Polski ze statkami wyładowanymi łupami zdobytymi na wrogach. Od tej pory Polacy stali się mistrzami Marynarki i byli niezwykle groźni podczas morskich potyczek. Król Danii, cierpiąc z konieczności poddania się Polsce, postanowił zrzucił jarzmo niewoli i w tym celu zawarł przeciw Polsce Ligę ze Szwedami i ludnością Holsztynu: jednak Liga była daleka od sukcesu, dla jakiego została zawiązana, i okazała się jeszcze bardziej zgubna niż pierwsza wojna z Polakami, ponieważ Król umarł z żalu widząc swoją Armię całkowicie pokonaną przez ten waleczny Lud w prowincji Skania. Zwycięstwo to otworzyło Wizymirowi drogę do podboju większej części Królestwa Danii. Książę ten, który dokonał tak wiele niezapomnianych wyczynów ku chwale Narodu Polskiego, zmarł bezpotomnie.


PIERWSZE BEZKRÓLEWIE

Podczas którego Polską rządziło 12 Palatynów


Ponieważ ród Lecha wygasł wraz ze śmiercią Wizymira, a Polacy nie mogli zgodzić się na podporządkowanie obcemu Władcy, wybrali podczas Zgromadzenia zorganizowanego w Gnieźnie, Dwunastu Wojewodów lub Palatynów spośród najważniejszych Szlachciców w kraju, którym powierzono rządzenie Rzeczpospolitą, co czynili przez dwadzieścia lat. Lecz jak to zwykle bywa, Suwerenna Władza rozdzielona na kilka osób powoduje spięcia w Państwie, a dwunastu Zarządców nie mogło się porozumieć i wywołało wiele wewnętrznych konfliktów, które spowodowały, że poddani Polsce Niemcy zrzucili jarzmo niewoli i przejęli Prowincje odebrane im niegdyś przez Polskę. Polacy zrozumiawszy doskonale, że wojny domowe są przyczyną ruiny Kraju, uznali, że najlepsze co można zrobić to przywrócić pierwotny porządek w Rzeczypospolitej i zebrać całą władzę w jednych rękach. To zmusiło ich do zwrócenia uwagi na Księcia z rodu Czecha, Króla Czech, o imieniu Krak, który wówczas cieszył się już renomą wielkiego Dowódcy.


KRAK

Pierwszy z imienia, trzeci Władca Polski


Polacy, którzy zwrócili uwagę na tego księcia, aby powierzyć mu sprawowanie rządów w Państwie w roku 700 r, szybko przekonali się, że nie pomylili się w wyborze odpowiedniej osoby. Pokazał on, że bardzo na to zasługiwał, ponieważ tytuł Suwerena Dowódcy przyjął nie wcześniej, jak po zmuszeniu ludów, które zbuntowały się przeciwko Polsce, do powrotu do ich zobowiązań oraz po zmuszeniu tych, którzy chcieli odbudować swoje Państwa, do zmniejszenia ich granic. Po przywróceniu pokoju w Polsce, zajął się całkowicie zaludnianiem jej i uprawą ziem, budową miast, spośród których Kraków, Stolica Królestwa, który wziął nazwę od jego imienia, był najprzedniejszym. Zbudował tu Zamek na skale zwanej Wawelem, nad brzegiem Wisły, i zabił ogromnego Smoka, który miał schronienie w jaskini znajdującej się w tej Skale. Oddech Smoka był tak trujący, że zatruwał całą okolicę nadto ogromnie przez niego niszczoną, gdyż pożerał ludzi i zwierzęta napotkane na wsi. Aby zmusić Smoka do pozostania w jaskini, skąd często wypędzał go głód, co prowadziło do wielkich szkód w całym kraju, mieszkańcy z sąsiednich okolic przynosili bydło i konie do wejścia do pieczary, z której natychmiast wychodził, aby je pożreć. Gdy już lud nie miał czym karmić niezaspokojonego apetytu tego okrutnego zwierza i nie wiedział jak temu zaradzić, Krak obmyślił błyskotliwy podstęp, jak go zgładzić. Napełnił skórę cielęcia siarką, saletrą i grochem i kazał zanieść ją pod jaskinię Potwora, który gdy tylko ją ujrzał, myśląc że to zwyczajna zwierzyna, rzucił się na nią i natychmiast pożarł; lecz zaledwie połknął tę palącą karmę poczuł jak jego wnętrzności przeżera siarka, którą połknął. Gwałtownie wybiegł z Pieczary i pobiegł nad Wisłę, z której wypił tak dużo wody, że od razu zdechł.
Krak, który rządził Polską tak rozważnie i cnotliwie, ku wielkiemu żalowi zmarł, pozostawiając dwóch synów, Kraka i Lecha oraz córkę Wandę.


KRAK II

Czwarty władca Polski


Gdy Polacy spełnili ostatnią posługę znamienitemu zmarłemu z całą pompą i dostojeństwem, do jakich byli zdolni, wybrali na Tron jego starszego Syna, Kraka II. Lecz Lech, młodszy i ambitniejszy, nie mogąc ścierpieć, że to starszy brat został wybrany, zabił go sekretnie w oddalonym miejscu, gdzie udali się razem na polowanie; świadcząc udawanymi łzami żal, jaki odczuł z powodu jego śmierci, rozpuścił pogłoskę, że Krak spadł z konia próbując doścignąć Dzika, który go udusił i poszarpał zwłoki na kawałki. Polacy uwierzywszy tej pogłosce wybrali go na Tron na miejsce brata; lecz nie cieszył się długo owocem swojej perfidii, gdyż gdy tylko Poddani odkryli prawdę, wygnali go w hańbie z Królestwa.


WANDA

V władczyni Polski


Krak Drugi został nieludzko zamordowany przez Lecha, a on sam wygnany z Królestwa; z trójki dzieci pozostałych po Kraku Pierwszym pozostała księżniczka o imieniu Wanda, którą Polacy
wybrali na Tron jako jedyną i prawowitą dziedziczkę Korony. Pokazała ona, że cnota nie zna płci, wykazując się wielką odwagą i nadzwyczajną rozwagą jak na kobietę. Patrząc na nią można było pomyśleć, że to Pentezylea lub Orithia, Królowa Amazonek; lecz to, co przyćmiewało nieskończenie blask jej cnót, to uroda, którą natura pozbawiła wszelkich wad właściwych jej Płci, która przyciągała wszystkich okolicznych Książąt, a jej urok zniewolił wielu z nich. Otóż jej imię, które w języku Słowiańskim oznacza haczyk, cudownie oddawało jej powab, który jak wabik działał na serca wszystkich, którzy ją ujrzeli. Pośród wielu jej wielbicieli był Rytygier, Książę Niemiec, oczarowany jej cnotami i urodą; był on jednym z tych, którzy chcieli posiąść tę piękną Księżniczkę, śpiesznie dążąc do ślubu; lecz ona dowiodła, że była o wiele bardziej zdolna dawać miłość, niż ją przyjmować; i tak stale odmawiała wszystkim zagranicznym konkurentom, którzy byli nią zainteresowani. Rytygier biorąc za pogardę odmowę, która wynikała wyłącznie z umiłowania Królowej do wolności, postanowił zdobyć zbrojnie serce, którego nie zdołał podbić miłością. To doprowadziło go do wypowiedzenia wojny w nadziei, że pod groźbą broni zdobędzie to, czego nie mógł otrzymać mimo gwałtowności swego uczucia. Wanda, wcale nie zaskoczona na wieść o wypowiedzeniu wojny przez Księcia, przygotowała wszystkie siły Królestwa, aby przyjąć atak i stanęła na czele wojsk, aby go pokonać; czyniła to z taką odwagą i szczęściem, że zmusiła go do ucieczki po tym, jak został pokonany w dwóch krwawych walkach. Rytygier, zawstydzony, że Kobieta go pokonała i zmusiła do ucieczki, nie mogąc przeżył tej hańby, sam odebrał sobie życie. Po tym pamiętnym wyczynie Wanda, która poświęciła Bogom swe dziewictwo, chcąc im podziękował za zdobyte zwycięstwo i chronić tak cenny skarb, uznała, że najlepszym sposobem na dotrzymanie ślubu będzie poświęcenie życia i dziewictwa; to też uczyniła skacząc w nurt Wisły, gdzie utonęła. Jej ciało, odnalezione w wodzie, w miejscu, gdzie rzeka Dłubnia wpada do Wisły, zostało opłakane i pogrzebane, a Polacy zbudowali jej grób według zwyczajowych ceremonii, na skale niedaleko Mogiły, pół mili od Krakowa.


II BEZKRÓLEWIE


Po śmierci Wandy nie było kandydata na Tron Polski, z powodu braku prawowitych spadkobierców; Polacy oddali się więc pod rządy dwunastu Wojewodów lub Palatynów, jak uczynili to już wcześniej. Lecz jako że ta forma rządów uprzednio przyniosła Polsce nieskończenie wiele zła, tak stało się i teraz, i tak niegdyś kwitnące Królestwo w niedługim czasie utraciło swój pierwotny splendor i znalazło się o krok od ruiny z powodu wojen domowych rozpętanych przez dwunastu Zarządców, co otworzyło szeroko wrota Morawianom, Węgrom i Niemcom, którzy bezkarnie niszczyli Polskę.


PRZEMYŚL lub LESZKO

Pierwszy z imienia, szósty Władca Polski


Pośród dwunastu Palatynów, którzy szarpali Polskę wewnętrznymi wojnami wywoływanymi przez ich ambicje, w 750 r. był jeden o imieniu Przemyśl, który poświęcił własny interes dla zbawienia ojczyzny i wykorzystał własne siły przeciwko wspólnym wrogom Państwa. Otóż nie mogąc ścierpieć, że Morawianie, którzy zaatakowali Polskę wykorzystując rozdział w Królestwie, zebrał tyle wojsk ile zdołał i ruszył w pogoń za wrogiem, który wywoził z Polski znaczne łupy. Doścignął go w pobliżu góry zwanej Łyścem/ Łysą Górą (Chaumont), gdzie potem wybudowano Kościół poświęcony Bogu pod wezwaniem Świętego Krzyża. Gdy Morawianie zatrzymali się na postój w wysokim lesie,
Rozpoczął z nimi potyczkę, by wyprowadził ich w stronę sąsiedniej wioski, co uczyniwszy wycofał się ze swoim wojskiem w głąb lasu. Nieprzyjaciel uznał wycofanie się Polaków za ucieczkę i nie domyślił się podstępu Przemyśla, myśląc, że Polacy nie będę więcej atakować; w tym przekonaniu Morawianie powrócili do swojego obozu, gdzie czując się bezpiecznie oddali się hulankom i pijaństwu, które ich uśpiły. Lecz przyszło im drogo zapłacić za ten fałszywy spokój, gdyż Przemyśl, poinformowany o tym, co dzieje się w Obozie, zaatakował ich ze wszystkich stron z takim wigorem, że zastając ich śpiących, poćwiartował ich i odebrał wszystkie łupy zrabowane w Polsce. To wspaniałe zwycięstwo przyniosło mu miłowanie i szacunek całego Narodu. Polacy odrzucili wielo władzę, która spowodowała tyle nieporządku w Państwie i w roku 750 wybrali go na Tron, na którym sprawował rządy z taką samą chwałą, jaką wykazał, by na ten urząd zasłużył. Po dokonaniu wielu pięknych czynów ku przywróceniu potęgi Monarchii, zmarł w 780 roku, po 30-letnim panowaniu, nie pozostawiwszy potomków, co doprowadziło do trzeciego Bezkrólewia.


LESZKO DRUGI

Siódmy władca Polski


Śmierć Leszka Pierwszego, który umarł bezdzietnie, rzuciła Polskę w kolejny kłopot związany z wyborem jego następcy, co spowodowało wielkie dysputy pomiędzy Możnymi w Królestwie. Nie mogąc dojść do porozumienia co do wyboru, ustalili, aby zakończyć spory, żeby Koronę i Berło królewskie umieścić na szczycie Kolumny, którą w tym celu miano wznieść w Krakowie; ten z nich, który jako pierwszy dosięgnie Kolumny uczestnicząc w wyścigu, który miał się zacząć nad rzeką Prądnik, zostanie ogłoszony Królem. Pośród pretendentów do Tronu był młodzieniec niskiego rodu, lecz sprytny i przebiegły, który to obmyślił podstęp mający umożliwić mu osiągnięcie celu; postanowił w sekrecie umieścić wzdłuż całej Trasy, którą miał przebiegać wyścig, żelazne kolce, które zręcznie przysypał odrobiną ziemi. Zaś aby sam nie wpadł w tę pułapkę, wyznaczył sobie drogę, którą miał pojechać omijając kolce. Podstęp, którego użył, okazał się tak skuteczny, jak miał nadzieję - konie Zawodników zostały pokłute i tylko on zdołał dotrzeć do Kolumny, lecz nie zachował na długo podstępem zdobytej Korony. Los nie pozwolił, by długo cieszył się on owocem oszustwa, które odkryte zostało w sposób, o jakim opowiemy. Niedługo po wyścigu dwóch młodzieńców z ludu ścigało się tą samą Trasą, aby zdobyć nagrodę i obydwaj zranili się w stopy. Ten, który był lżej ranny, dobiegł do Kolumny jak pierwszy, lecz drugi Zawodnik, odkrywszy czubki kolców, na których się skaleczył, nie chciał zgodzić się, żeby nagrodę przyznano przeciwnikowi, co doprowadziło do odkrycia oszustwa Leszka, gdyż spór został zgłoszony Senatowi, który w ten sposób poznał podstęp, jakiego użył on aby dostać się na Tron. Czego nigdy wcześniej Możni Królestwa nie zaznali, nowy Król został przemocą wygnany z Pałacu i rozerwany żywcem, gdyż jego ręce i nogi przywiązano do ogonów kilku koni, które rozerwały go na kawałki. Po tym jak ten okrutny wyrok został wykonany na Leszku, na jego miejsce powołano młodzieńca, który przybiegł do Kolumny jako pierwszy i był przekonany, że wygrał tylko nagrodę o małej wartości. Nawet o tym nie myśląc, w nagrodę za zwycięstwo w Wyścigu otrzymał Królestwo Polski. Młody Władca, którego przypadek wyniósł z kurzu wprost na Tron, rządząc Królestwem z mądrością i odwagą dowiódł, że dusze stworzone do samodzielnej Władzy znajdują się zarówno pośród ludu, jak i pośród szacownych Możnych, a ci, którzy machali zwykłym kijem są niekiedy bardziej godni tego, by nosić Berło niż ci, którym przysługuje ono z tytułu urodzenia bądź spisku. Ponadto dowiódł swoją skromnością fałszywość Przysłowia, które mówi, że zdobyte zaszczyty zmieniają obyczaje i że nie ma nic wyższego nad człowieka, który z Nicości wynosi się do wielkiego bogactwa. W rzeczywistości zapatrywania Leszka bardzo różniły się od tego, co dziś widzimy u wielu osób, które zapominają kim były myśląc wyłącznie o tym, kim fortuna pozwoliła im się stad. Odkąd stanął na czele Królestwa, każdego dnia do końca życia na Królewskie stroje zakładał ubiór z grubo przędzonej wełny, jakie nosił przed objęciem funkcji, a czynił to, aby pośród wielkości nie zapomniał, kim był niegdyś i że fortuna może zrzucił go w Nicość, z której go kiedyś wyciągnęła. Na jego wzór wielu Królów Polski praktykowało to samo podczas publicznych ceremonii. Chciałoby się życzyć, aby Monarcha, który królował z takim umiarem i mądrością był nieśmiertelny, lecz śmierć, która nie oszczędza ani cnoty, ani przywar i zabiera dobrych Władców tak samo jak Tyranów, zabrała go z tego świata po 15 latach królowania, które uczynił godnymi zapamiętania przez niezliczone bohaterskie czyny. Leszko umierając pozostawił syna o tym samym imieniu, który, jak zobaczymy, nastąpił po nim.


LESZKO TRZECI

VIII Władca Polski


Polacy spełnili ostatnią posługę temu znakomitemu władcy *805+ i ogłosili Królem Leszka trzeciego z imienia, a ósmego Monarchę Polski. Swoim przykładem potwierdził on słowa Dawnego Poety, który zapewniał nas, że zwykle ludzie ogromnej odwagi mają podobne do nich dzieci. W rzeczy samej, będąc dalekim od umniejszania cnót i wielkoduszności jego ojca, można rzec, iż nawet go przerósł zmuszając okoliczne ludy, które zaburzały spokój Królestwa, do ściśnięcia się w swoich granicach, lecz dowody swych zalet okazał nie tylko odpierając ataki sąsiednich ludów, ale także wspierając je w walce przeciwko Karolowi Wielkiemu, Królowi Francji i Cesarzowi Zachodu. Właśnie aby zatrzymać postęp tego Władcy, Leszko wsparł Węgrów i Sasów. Stworzył także Ligę przeciwko niemu z Czechami, Pomorzanami i Prusami; lecz choć sojusz ten był mocny, miał nieszczęście ugiąć się pod potęgą tego Cesarza, który zaatakował Sojuszników odnosząc tak wielkie zwycięstwa, że doprowadził do straszliwej masakry nad Odrą, na Śląsku w 815 r.. Leszko, który dowodził wojskami Sojuszu, wyróżniał się spośród wszystkich odwagą i rozwagą. Stracił życie w tej walce, w której dopełnił wszystkich obowiązków Wojownika i Dowódcy. Pośród 21 Synów, których pozostawił, był tylko jeden Prawowity o imieniu Popiel, który po nim nastąpił, a wszyscy pozostali, zrodzeni z kilku nałożnic, podzielili między sobą Pomorze.


POPIEL I

IX Władca Polski


Władca ten w 815 roku objął Tron, który ojciec pozostawił mu umierając. Naśladował wyłącznie jego wady, zaniedbując podążanie przykładem jego cnót, oddał się całkowicie życiu lubieżnemu i rozwiązłemu, a cała jego chwała była zbudowana na spędzaniu dni w Towarzystwie kobiet, na wzór Sardanapala. Jego historia uczy nas, że po opuszczeniu Krakowa, który był siedzibą jego Przodków, przeniósł Dwór do Gniezna, a stamtąd do Kruszwicy, gdzie zbudował wspaniały Pałac pośrodku Jeziora Gopło. Oto wszystko, czego można się dowiedzieć z roczników na jego temat. Kiedy miał jakieś zmartwienie, jednym z najzwyklejszych jego życzeń, które najczęściej powtarzał, było to, aby zagryzły go szczury: to życzenie nie spełniło się w jego przypadku, lecz w przypadku jego syna, jak przeczytamy dalej. Popiel I zmarł bez zaszczytów, po 15-letnim władaniu.


POPIEL DRUGI

X Władca Polski


Był nie tylko dziedzicem Korony swego ojca, ale także jego wad i niedoskonałości, gdyż był rozpustny i bezwstydny jak on. w 820 r. Za jego czasów na Dworze Polskim odbywały się wyłącznie uczty, bale i przyjemności. Ślepe poddaństwo, jakim darzył swą Królewską małżonkę, którą kochał aż do Bałwochwalstwa, utrzymywały go w życiu leniwym i zniewieściałym, i doprowadziły go do porzucenia troski o Państwo na skutek kaprysu tej despotycznej kobiety. Zachowanie tak niegodne Monarchy ściągnęło na niego pogardę Możnych i Szlachty Królestwa, którzy postrzegali go jako człeka marnego i nazwali szyderczo Polskim Sardanapalem. Gdy Popiel się o tym dowiedział, w słusznej obawie, że zrzucą go z Tronu i posadzą na nim jednego ze stryjów, za radą Królowej postanowił udawać chorobę, aby tym podstępem zmusić wszystkich tych Książąt, w liczbie 20, do przyjazdu na Dwór. Kiedy przybyli, Popiel leżąc w łóżku ze wszelkimi oznakami niebezpiecznej choroby, aby łatwiej ich zmylić, przemówił do nich błagając usilnie, aby po jego śmierci koronowali jednego z jego synów, co obiecali uczynić pod warunkiem, że Senatorowie i Możni Królestwa wyrażą na to zgodę. Podczas gdy Popiel z nimi rozmawiał, sprytna Królowa wraz z perfidnym Władcą, aby zmylić stryjów widocznymi oznakami szacunku i przyjaźni, zachęciła ich do wypicia za zdrowie Króla, co też uczynili. Lecz zbyt duże zaufanie, z jakim chwycili za zwodnicze karafki perfidnej Władczyni, kosztowało ich życie: zaledwie opuścili Króla, aby schronić się w swoich pokojach, gdy zbrodnicza trucizna, którą połknęli, odebrała im wszystkim życie, trawiąc ich wnętrzności i powodując nieznośny ból. Okrutna Królowa, oszalała z radości, że udało jej się pozbawić życia wszystkich nieszczęsnych Książąt na raz tak gnuśną i haniebną sztuczką, rozpuściła plotkę, że Bogowie opiekujący się Polską spowodowali ich śmierć jako karę za nastawanie na życie Króla. Lud uwierzył w to z łatwością i wyrzucił na wysypisko ciała nieszczęsnych Książąt, których uznano za niegodnych pochówku, gdyż choć byli niewinni, uznano ich za łotrów i ojcobójców. Jednakże o ile łatwo jest nakazał coś ludziom i zmylić ich spojrzenie, aby uniemożliwić im poznanie prawdy, zupełnie inaczej jest w przypadku tych osób, których wnikliwe oczy przenikają przez najbardziej skryte zakamarki naszej świadomości. Otóż, jako że wyłącznie sam Bóg wiedział o niewinności nieszczęsnych Książąt, on sam pomścił ich śmierć w sposób najbardziej zaskakujący i niezwykły na świecie, powodując, że z ich ciał wyszła nadzwyczajna liczba Szczurów, które napadły na Króla, Królową i ich dzieci aż w ich pałacu, podczas wspaniałej uczty: rzuciły się na nich z taką gwałtownością i tak uparcie, że ani ogień, ani miecze, których użyto w całym Królewskim Domu, aby je odpędzić, nie były w stanie odwrócić tej strasznej plagi boskiej zemsty. Otóż chociaż Król, Królowa i Książęta ich dzieci zdołali wymknąć się z Zamku, który wybudowali pośrodku Jeziora Gopło i który stoi tam po dziś dzień, aby schronić się przed potopem tego robactwa, podążało ono za nimi przez Jezioro z nieznośnym piskiem, choć Wioślarze robili co mogli, aby błyskawicznie przeprawić ich na Wyspę. Rosła liczebność Szczurów i ich wściekłość na Popiela, jego Żonę i Dzieci, którzy schronili się w Wieży otoczonej ze wszystkich stron przez głębokie Jezioro jak w niedostępnej twierdzy. Zwierzęta pożarły ich żywcem, a z taką wściekłością rzuciły się na te nieszczęsne ofiary boskiej zemsty, że nie został po nich nawet ślad. I tak zginął nieszczęsny Władca z całą Rodziną, w roku 842. I po raz czwarty doszło do Bezkrólewia.


PIAST Z KRUSZWICY

XI Władca Polski


Gdy Popiel i jego dzieci zostali zabrani ze świata tak tragiczną śmiercią, o której przed chwilą była mowa, wśród Polaków, podczas zgromadzenia w Kruszwicy, wybuchła wielka dysputa na temat wyboru nowego Króla.
Wśród mieszkańców tego Miasta był wówczas człowiek niskiego pochodzenia, lecz niezwykłej prawości, o imieniu Piast, który przygotował ucztę stosowną do swojej kondycji, aby ugościć tych, którzy mieli wziąć udział w ceremonii nadania imienia jemu niedawno urodzonemu Synowi. Ujrzał on dwóch nieznanych mężów, ubranych jak cudzoziemcy, którzy weszli do jego domu, których odtąd uznawano za świętych Męczenników Jana i Pawła zamęczonych w Rzymie za wiarę w Jezusa Chrystusa. Otóż pielgrzymi ci, nie uzyskawszy pozwolenia na wejście do miejsca, gdzie odbywało się Zgromadzenie Sejmu, przyszli do Piasta, który przyjął ich w swoim domu z dużą życzliwością. Poprosili o pokazanie im jego nowo narodzonego syna, ogolili mu głowę zgodnie z krajowym obyczajem, nadali mu imię Siemowit, po czym zniknęli. I nie zapomnieli o odwdzięczeniu się Gospodarzowi za okazaną gościnność. Jako że liczebność Szlachty i ludu, którzy ze wszystkich stron ściągali do Kruszwicy na Zgromadzenie Stanów spowodowała wielki niedostatek żywności, Piast rozdawał wszystkim ludziom, którzy do niego przyszli, tyle pożywienia, ile tylko potrzebowali, a ilość zapasów, które miał w domu, nie zmniejszała się wcale, choć hojnie je wszystkim rozdawał. Pogłoska o tak zaskakującym cudzie rozeszła się po całej Polsce, a każdy uwierzył w to, że Bóg szczególnie upodobał sobie tego człowieka obdarowując go tak wyjątkową łaską, więc najlepsze co można zrobić, to wybrać na Króla człowieka, którego Niebo chroni w tak widoczny sposób. Głos ludu i głos Boga w tym przypadku brzmiały tak samo, gdyż wybrano Piasta na Tron [w 861 r.]. Rządził swymi Poddanymi przez 20 lat tak udolnie, sprawiedliwie i mądrze, że Polska znalazła się w szeregu największych Królestw. Gdy ogłoszono go Królem, miał 100 lat, a zmarł w wieku lat 120 pozostawiając Syna Siemowita, który przejął po nim władzę, i z którego krwi niemal nieprzerwanie wywodzili się Królowie Polski aż do czasu panowania Ludwika Króla Węgier i Polski.


SIEMOWIT

XII Władca Polski


Piast tak spodobał się Polakom dzięki rozważności i łagodności Panowania, że uznali, iż odmowa Korony jego Synowi, Siemowitowi, byłaby niesprawiedliwa i ogłosili go Królem w roku 895. Nie umniejszył on ani o jotę zalet swego ojca, rządził Polską nie tylko bardzo rozważnie, mądrze i sprawiedliwie, ale także z odwagą, która nie ustępowała w niczym najdzielniejszym Królom tego Narodu: otóż odniósł on znaczące zwycięstwa nad Węgrami, Czechami, Kaszubami i Pomorzanami, którzy wkroczyli do Polski z ogromnymi Wojskami, i uczynił ich poddanymi. Wszystkich tych pięknych czynów dokonał w ciągu dziesięcioletniego panowania, które powinno było trwał dłużej dla dobra Polski. Lecz przedwczesna śmierć zabrała go z tego Królestwa, które mogło jeszcze mieć nadzieję na wiele rozważnych i odważnych czynów tak wielkiego Władcy. Pozostawił on spokojne Królestwo swemu synowi o imieniu Leszko, który nastąpił po nim.


LESTEK [LESZEK] IV

XIII Książę Polski


W roku pańskim 902 Lestek IV, którego Król ojciec opuścił w wieku, gdy nie był jeszcze w stanie panował samodzielnie, wstąpił na tron. Lecz rządził za pośrednictwem Opiekunów aż do osiągnięcia wieku, gdy mógł samodzielnie ująć stery Państwa, co nastąpiło gdy doszedł do lat wymaganych Prawem obowiązującym w kraju. Zachował Królestwo w takim samym stanie, w jakim przejął je od ojca, utrzymując Polskę w pokoju i rozkwicie przez 19 lat panowania, po upływie których zmarł w 921 r. w kwiecie wieku, dowiódłszy, że jest doskonałym naśladowcą zalet swego ojca i jego przodka. Jego Następcą był syn, Siemomysł.


SIEMOMYSŁ

XIV Książę Polski


Władca ten wstąpił na Tron Polski w roku 921 na miejsce swego ojca. Jego postępowanie doskonale odpowiadało temu, jak zachowywali się jego Przodkowie: dorównał im w zaletach, a przewyższył ich w długości panowania. Nieba, które odmawiały płodności jego małżeństwu, dały mu ją wreszcie, gdy był już mocno posunięty w latach i obdarzyły go Synem. Radość z tego powodu była niepełna, gdyż Syn urodził się niewidomy. Lecz po pewnym czasie Senatorowie i Szlachta zebrali się na Ceremonię, jaką zwyczajowo urządzano w Polsce, aby nadawać imię noworodkowi, nazwano go Mieszko. Król usiadł do stołu wraz z Panami, aby ich ugościć wspaniałą ucztą dopiero wówczas, gdy powiadomiono go, iż Syn odzyskał wzrok. Aby dowieść tego zadziwiającego cudu, przyniesiono mu Dziecko, które potoczyło wzrokiem na całe Zgromadzenie. Król, u którego ten nadzwyczajny cud wzbudził ogromną radość, zapytał Wieszczów o tę niezwykłą przygodę, a oni odpowiedzieli mu, że cud ten jest pewną przepowiednią tego, iż pewnego dnia Dziecko rozbłyśnie jak gwiazda oświetlając całą Polskę, co stało się tak jak przepowiedzieli. Siemomysł rządził długo i zmarł w 962 roku pozostawiając Polskę w pokoju swemu synowi Mieszkowi.


MIESZKO lub MIECZYSŁAW

Pierwszy z imienia, pierwszy Chrześcijański Władca Polski, 15 Książę Polski


Władca ten, któremu Polska zawdzięcza wprowadzenie Chrześcijaństwa do Królestwa w 962 r. wypełnił w ten sposób przepowiednię Wieszczów. I choć Duch, który przemawiał ustami tych fałszywych Proroków był Duchem kłamstwa, nie sądził że przewiduje prawdę przepowiadając, że Mieszko będzie Słońcem, które oświetli Polskę, ponieważ w istocie to wielkie Królestwo za przykładem Władcy otrzymało światło Ewangelii. Będąc jeszcze poganinem, wziął on siedem żon, w nadziei posiadania dzieci; lecz jako że ich bezpłodność ciągle zwodziła jego uwagę, popadł w tak głęboką melancholię, że wydawało się, iż nic nie będzie w stanie go pocieszyć. Kilkoro Chrześcijan, którzy przebywali wówczas przy nim, skorzystało z okazji by obiecał mu szczęśliwe potomstwo, jeżeli wraz z Poddanymi zechce przyjąć Chrześcijaństwo; wysłuchał ich przychylnie i dał słowo na zmianę wiary, jeżeli otrzyma od Boga przedmiot swoich najbardziej żarliwych pragnień. Aby do tego doszło, za radą Chrześcijan pojechał prosić o rękę Księżniczki Czeskiej, córki Bolesława, który był Królem Czech i który nieludzko zamordował Świętego Wacława, własnego brata. Bolesław chętnie wyraził zgodę, pod warunkiem, że Mieszko wraz z Poddanymi przyjmą chrzest. Mieszko przyjął ten warunek z radością i przyłączył się do sił Jezusa Chrystusa w roku 965. Podczas ceremonii chrztu zmienił imię z Mieszko na Mieczysław, co w Języku Słowiańskim oznacza człowieka okrytego chwałą wojskową. Chrzest wraz z całym Narodem otrzymał dopiero po tym, jak wydał w całym Królestwie edykt, w którym rozkazał wszystkim Poddanym zniszczyć i wrzucić do ognia siódmego dnia marca wszystkich Bożków i posążki fałszywych Bóstw, które wielbili dotychczas; rozkaz wykonano o czasie. Przy okazji mowy o zmianie Religii zrobimy małą dygresję na temat dawnej Religii Polaków, która była następująca: wielbili oni, podobnie jak wiele Narodów, Stwórców w miejsce Stwórcy, a modły i ofiary kierowali do Słońca, Księżyca i Wiatru, który nazywali Pogwizd. Oddawali także kult Jowiszowi, którego nazywali Jessa; Plutonowi, którego zwali Lakton, Ceres, znanej u nich pod imieniem Nia, której poświęcili słynną Świątynię w Gnieźnie; Marzannie, która nie była niczym innym jak grecką i rzymską Wenus, a także Dziewannie, która w języku tego Kraju oznacza Boginię Dianę. Za Bogów uznawali także Kastora i Polluksa, których nazywali Lel i Polel i których imiona Polacy zapamiętali do dziś, gdyż podczas uczt przywołują je głośno krzycząc Lel i Polel. Osoby w każdym wieku i obojga płci miały zwyczaj zbierać się w dni Świąt poświęconych ich Bogom, spędzając czas na zabawach, hulankach i wszelkiego rodzaju rozrywkach. Pośród Świąt były dwa świętowane szczególnie uroczyście, a był to 25 dzień Marca i Czerwca. Te liczne zgromadzenia w ich języku nazywały się Stado. Praktykowane są jeszcze zwyczajowo na Rusi i na Litwie w okresie od Wielkiej Nocy aż do Świętego Jana Chrzciciela, kiedy to kobiety i dziewczęta zbierają się między sobą, aby tańczyć w kręgu krzycząc głośno Lado, Lado, co powtarzają wielokrotnie, śpiewając i klaszcząc w dłonie na znak radości. Na Śląsku, prowincji sąsiadującej z Polską, ludność zbiera się w małych miastach i wioskach 17 Marca, w dniu, kiedy obalono w Polsce Bałwochwalstwo. Robią Bożka przedstawiającego kobietę, gromadzą się w grupie na polach i wędrują; kiedy gromada dociera do najbliższego mostu, zatrzymuje się, aby wrzucić Posążek do rzeki, przepływającej pod mostem.
Po tym jak Mieczysław oczyścił swoje Królestwo z przesądów i Pogaństwa, chciał, aby cały świat dowiedział się, że nawrócenie Polaków było szczere i że odczuwają oni prawdziwą żarliwość do Chrześcijaństwa. Nakazał zatem, aby za każdym razem, gdy Ksiądz czyta Ewangelię podczas Mszy Świętej, wszyscy uczestnicy, którzy noszą miecz, do połowy wyjęli go z pochwy, aby pokazać, że są gotowi walczyć aż do śmierci w obronie Praw Jezusa Chrystusa.
Mieczysław, dając coraz więcej dowodów swej pobożności, ufundował w swoim Królestwie wiele Kościołów, Parafii i Biskupstw, aby utrzymać Państwo w rodzącej się wierze Chrześcijańskiej. Czeska Księżniczka, Dąbrówka, która poślubiając Mieczysława wprowadziła Religię Chrześcijańską do Polski, zmarła tuż po wydaniu na świat Bolesława, zwanego Chrobrym. Mieczysław poślubił Judytę, córkę Gejzy, Księcia Węgier, z którą miał drugiego syna, któremu nadał swoje imię. Wysłał słynne Poselstwo do Papieża Benedykta VI prosząc go, aby przyznał mu tytuł Króla wraz ze znakami Królestwa, lecz Papież odmówił podejrzewając, że nie jest on jeszcze wystarczająco umocniony w wierze w Jezusa Chrystusa. W końcu, po panowaniu przez 37 lat, kiedy to Mieczysław dołożył wszelkich starać i środków, aby utrwalić Chrześcijaństwo w swoim Królestwie, zmarł chrześcijańsko w roku 999.

Co tutaj mamy:

Należy zwrócić uwagę, że większość rzeczy mamy ocenzurowane, a tylko tłumacząc wiele wydań możemy dojść do prostych wniosków, że pozmieniano nam wszystko, zniekształcając i przekręcając nam wszystko na odwrót. Nasi historycy twierdzą, że wszystko wiedzą, no ale ja nazwać takich ludzi, którzy nie umieją takich prostych rzeczy stwierdzić jak tylko osłami. 

Lech podążył ze swoim Wojskiem aż do krainy, którą dziś nazywa się Polską, ustanowiwszy w roku pańskim 550 swoją siedzibą na brzegu Wisły, w tym samym Rejonie, który niegdyś zajmowali Wandale - Tak , którzy oczywiście zostali Niemcami😏 i wymyślili sobie Wielką Germanię.

Wizymir ścigał wroga aż do samego środka Państwa, odebrał mu Wyspy Rugię, Fehmarn (Wębrza), Fionię i Zelandię, gdzie pozostawił liczne polskie garnizony i zbudował Fortece, stąd niemal wszystkie Miasta umiejscowione na wybrzeżu Morza Bałtyckiego noszą nadal dawne Słowiańskie nazwy nadane im przez Polaków, zatem takie jak Wizmar, które otrzymało nazwę od imienia Wizymira, Lubeka, bardzo liczne i bogate miasto, i Gdaosk (Dantzik), słynny port morski wybudowany przez Polaków, aby powstrzymał najazdy Duoczyków (Danois)

Jak się czyta historię Gdańska to czytamy o wymyślonych plemionach słowiańskich to nie dziw się czytelniku, że dziś mamy to co mamy.

Leszko, który dowodził wojskami Sojuszu, wyróżniał się spośród wszystkich odwagą i rozwagą. Stracił życie w tej walce, w której dopełnił wszystkich obowiązków Wojownika i Dowódcy. Pośród 21 Synów, których pozostawił, był tylko jeden Prawowity o imieniu Popiel, który po nim nastąpił, a wszyscy pozostali, zrodzeni z kilku nałożnic, podzielili między sobą Pomorze.

Problem w tym, że synowie Leszka zajęli większość terenów między Odrą a Łabą, czyli nasze Kresy Zachodnie.

-  Przy okazji mowy o zmianie Religii zrobimy małą dygresję na temat dawnej Religii Polaków, która była następująca: wielbili oni, podobnie jak wiele Narodów, Stwórców w miejsce Stwórcy, a modły i ofiary kierowali do Słońca, Księżyca i Wiatru, który nazywali Pogwizd. Oddawali także kult Jowiszowi, którego nazywali Jessa; Plutonowi, którego zwali Lakton, Ceres, znanej u nich pod imieniem Nia, której poświęcili słynną Świątynię w Gnieźnie; Marzannie, która nie była niczym innym jak grecką i rzymską Wenus, a także Dziewannie, która w języku tego Kraju oznacza Boginię Dianę. Za Bogów uznawali także Kastora i Polluksa, których nazywali Lel i Polel i których imiona Polacy zapamiętali do dziś, gdyż podczas uczt przywołują je głośno krzycząc Lel i Polel. Osoby w każdym wieku i obojga płci miały zwyczaj zbierać się w dni Świąt poświęconych ich Bogom, spędzając czas na zabawach, hulankach i wszelkiego rodzaju rozrywkach. Pośród Świąt były dwa świętowane szczególnie uroczyście, a był to 25 dzień Marca i Czerwca. Te liczne zgromadzenia w ich języku nazywały się Stado. Praktykowane są jeszcze zwyczajowo na Rusi i na Litwie w okresie od Wielkiej Nocy aż do Świętego Jana Chrzciciela, kiedy to kobiety i dziewczęta zbierają się między sobą, aby tańczyć w kręgu krzycząc głośno Lado, Lado, co powtarzają wielokrotnie, śpiewając i klaszcząc w dłonie na znak radości. Na Śląsku, prowincji sąsiadującej z Polską, ludność zbiera się w małych miastach i wioskach 17 Marca, w dniu, kiedy obalono w Polsce Bałwochwalstwo. Robią Bożka przedstawiającego kobietę, gromadzą się w grupie na polach i wędrują; kiedy gromada dociera do najbliższego mostu, zatrzymuje się, aby wrzucić Posążek do rzeki, przepływającej pod mostem.
Po tym jak Mieczysław oczyścił swoje Królestwo z przesądów i Pogaństwa, chciał, aby cały świat dowiedział się, że nawrócenie Polaków było szczere i że odczuwają oni prawdziwą żarliwość do Chrześcijaństwa. Nakazał zatem, aby za każdym razem, gdy Ksiądz czyta Ewangelię podczas Mszy Świętej, wszyscy uczestnicy, którzy noszą miecz, do połowy wyjęli go z pochwy, aby pokazać, że są gotowi walczyć aż do śmierci w obronie Praw Jezusa Chrystusa.

No to teraz wiesz czytelniku na jakich fundamentach stoi katedra w Gnieźnie. Natomiast czytając ...że są gotowi walczyć aż do śmierci w obronie Praw Jezusa Chrystusa. niech mi ktoś powie, że religia katolicka to religia oparta na miłosierdziu i naukach. Ale tu proszę sobie samemu wyrobić opinię.

Ale to wszystko oczywiście spiskowa teoria.










Dr Jerzy Jaśkowski: JALAPA – NARÓD BEZ HISTORII NIE ISTNIEJE

$
0
0

Z cyklu: ”Listy do Wnuczka” L-86

 Pamiętaj!
Nie można na dłuższą metę wychowywać naród politycznie, bez przeprowadzenia „kańciastej” granicy pomiędzy pojęciami tak prymitywnymi jak: sojusznik i najeźdźca, wierny i zdrajca, swój i obcy, wróg czy agent”!  
– Józef Mackiewicz 

„Taka ludność cofa się w rozwoju do form plemiennych”
. 
– 
jj
Kochany Wnuczku!

 A historią są nie wydarzenia, ale opisy tych wydarzeń. Innymi słowy historią jest tylko to, co jest napisane. Dlatego też zarówno ci ze wschodu, jak i ci z zachodu masowo palili książki, a szczególnie kroniki polskie. Niszczenie ksiąg rozpoczął w nowszej historii nie kto inny, tylko ulubieniec trolli Napoleon Bonaparte, wcześniej szef policji w Paryżu, niszcząc archiwa Watykanu i trzymając w więzieniu papieża.W związku z faktem, że historię pisali nam przez ostatnie 300 lat cudzoziemcy, zdecydowana większość społeczeństwa nie wie o tym, skąd pochodzi i kim jest. Naród natomiast nieposiadający historii, przestaje być narodem, a staje się grupą ludzików, związanych tylko i wyłącznie doraźnym interesem, czyli politycznie spada do roli Biologicznych Robotów, dawniej zwanych niewolnikami.
Obiecałem przekazać tą cześć wiedzy, jaką udało się zachować na podstawie starych ksiąg, dotyczącą tego, co historiografia nazywa Powstaniem Styczniowym. To co poniżej podam, będzie krytyczną analizą podręcznika pt. „Powstanie Styczniowe 1863-64”, autorstwa Augusta Sokołowskiego – A.S., a wydanym w 1910 roku we Wiedniu. Sokołowski należał do typowego zespołu pracowników opłacanych przez dwór wiedeński, tworzących historię na potrzeby polityki Habsburgów. Ot, taki „Urban” Powstania Styczniowego. Innymi słowy, podawał dużo cennych, ale drobnych faktów, a zupełnie pomijał duże i finansowe sprawy. Postaram się to udowodnić. Z oczywistych względów nie będę robił recenzji całego podręcznika. Nie ma na to po prostu miejsca w wydaniu internetowym. Omówię tylko wybrane postacie i fragmenty tekstu.
Na stronie 20. A.S. wspomina postać Karola Majewskiego, potem zresztą wielokrotnie wymieniając to nazwisko, jako jednego z ważniejszych przywódców tzw. frakcji czerwonych. Nigdzie jednak nie podaje, że ten pan był sekretarzem osobistym barona Kronnenberga, jednego z ważniejszych przywódców frakcji zwanej białymi. P. Kronnenberg był osobistym przyjacielem caratu, który za pomoc w zdławieniu Powstania dostał tytuł barona i monopol tytoniowy oraz kolej do Kijowa.
Historycy galicyjscy, a za nimi współcześni podają, że jedną z ważniejszych przyczyn wybuchu powstania była sprawa pańszczyzny. Otóż autor A.S. wyjaśnia to, opierając się na  art. 4 Konstytucji Napoleona z 1807 roku: 
„Chłop mógł opuścić wieś, opowiedziawszy się właścicielowi, lecz był zarazem zobowiązany oddać panu ziemię, uprawianą dotąd przez siebie, wraz z załogami i zasiewami; mógł kupić osadę na własność, ale nie miał na to środków. Pozorna swoboda stała się tak dla włościanina klęską. Właściciele otrzymali tytuł prawny nieograniczonej własności ziem posiadanych przez chłopa, chłop zaś, jeżeli chciał pozostać na gruncie, musiał zawierać z panem umowę, pod najuciążliwszymi warunkami.”
Zamiast więc polepszyć warunki, zaostrzono je jeszcze bardziej…
Wskrzeszenie Polski za cara Aleksandra I nie zmieniło tego stanu rzeczy…
„W przeciągu lat 10 urządzono na zasadach czynszowych 11 839 osad i folwarki bez pańszczyzny puszczono w dzierżawę, z początku obcym, Szkotom, bo miejscowi nie mieli zaufania do nowego systemu, nieopartemu na pańszczyźnie.
Wprowadził te zmiany ordynat Jan Zamojski, wychowany przeważnie w Anglii”.
I wszystko się wyjaśnia. Rzekomy system oczynszowania był typowym od XV wieku systemem angielskim, który dał straszne żniwo w czasie tzw. zarazy ziemniaczanej w 1848-52 roku w Irlandii. Zmarło pół miliona osób, a milion wysiedlono do Ameryki za długi. Pańszczyźniany chłop polski jednak miał ziemię i jego nikt za długi sprzedać nie mógł. Jeżeli głodował, to głównie z własnej winy, co w okresie zaborów było często opisywane. Służyło temu m.in. masowe rozpijanie chłopstwaprzez karczmarzy – Żydów. Już koło 1840 roku skarżyli się Żydzi do caratu, że działalność Towarzystwa Wstrzemięźliwości [prowadzonego przez szlachtę i księży] w jednym tylko powiecie nowogródzkim, spowodowała zmniejszenie sprzedaży okowity z 50 000 wiader do 20 000 wiader, a więc oni nie mają z czego płacić podatków.
Cała ta akcja było podyktowana, moim zdaniem, potrzebą robotnika w powstających manufakturach i fabrykach. Miasto miało za mało ludzi, a po drugie byli drodzy. Potrzebny był więc nowy robotnik, przyzwyczajony do ciężkiej pracy i dający się łatwo wyzyskiwać, ponieważ był niepiśmienny. Taki chłopek zatrudniony w fabryce pracował po 12-16 godzin dziennie, razem w własnymi dziećmi. Na roli nigdy tak nie pracował. Nie chodziło więc wcale o dobro chłopa, tylko o dobro powstających fabrykantów. Wmówiono natomiast ludkowi, że to chodzi o patriotyzm i uświadomienie ludu. Czyli typowa fałszywa flaga. Wyjaśnia to także pochodzenie Szkotów na Podolu. Przecież ten słynny Krzywonos od Sienkiewicza, rzeźnik Krzemieńca, to postać autentyczna, ale naprawdę był Szkotem, a nie Ukraińcem i nazywał się Kramer. Stąd zapewne późniejsi Szkoci ściągnięci przez rodaków.
Poza tym, oczynszowanie powodowało zrzeknięcie się serwitutów, a o tym się wcale nie wspomina. Praktyczni chłopi woleli serwituty z pańszczyzną, aniżeli czynsze.
Doskonały jest także opis manifestacji lutowej na rynku Starego Miasta, ale A.S zupełnym milczeniem pomija najważniejsze rzeczy:
„Wtedy dopiero postanowiono żandarmami rozpędzić zbiegowisko. Tymczasem agitatorzy, bracia Frankowscy, Szachowski i inni, przygotowali właściwą manifestację w kościele OO Paulinów”.
I mamy problem, bo ani słowa, co to za agitatorzy, kto ich opłacał? Jak wiemy z rozmaitego rodzaju zamieszek w ostatnich czasach, chociażby KOD, czy manify z Berlina, ktoś to wszystko musiał opłacać, skoordynować. W przypadku manify wiadomo, że to było SLD, ponieważ uciekając przed policją, chowali się w lokalu SLD. I co najciekawsze, jakoś nikt nie słyszał o procesach za zakłócanie porządku społecznego. Nieprawdaż, że to ciekawe? Nie mieli kolegiów w trybie pilnym, nie płacili odszkodowań za zniszczenia. Pozwolono im spokojnie wrócić do Berlina. A z jakiego źródła pochodziły pieniądze? Kto lekka ręką rozdaje forsę? O tym także ani słowa, ani w przypadku rozróby, tej z 1861 roku, ani tej obecnej. A ja już widzę tych Niemiaszków, jak za własne pieniążki przyjeżdżają do Warszawy na rozróbę!!! Ha, ha, ha! 
Druga manifestacja miała miejsce 27 lutego. Było 5 zabitych: Marceli Karczewski z sieradzkiego, Michał Arcichiewicz – uczeń gimnazjum, Zdzisław Rutkowski z radomskiego, Karol Brendel – czeladnik ślusarski, Filip Adamkiewicz czeladnik, Krawiecki – Francuz. Czyli co najmniej trzy osoby spoza Warszawy. Przypomina mi to słynny pogrom żaków krakowskich z 1525 roku. Także nie wiadomo, jakim cudem w Krakowie znaleźli się liczni protestanci z Torunia i Wrocławia.
Podobnie było w czasie tzw. Rewolucji Francuskiej, zrobionej za pieniądze Anglików i siłami, no właśnie, ponad 10 000 żebraków z dzisiejszej Belgi, którzy na tydzień przed zdobyciem Bastylii przybyli do Paryża. Te tereny, to lądowy przyczółek angielski na stałym lądzie do wieków. Podobnie, jak Prusacy na Bałtyku. Konia z rzędem temu, kto udowodni, że 10 000 ludzi biednych tak się zmówiło i samodzielnie powędrowało setki kilometrów na spacerek. A kto po drodze żywił to bractwo? Licząc skromnie, tylko po 0.5 kg chleba i wodę, to było 5000 kg chleba, dzień w dzień. To są spore wydatki. A poza tym, kto ich Paryżu żywił i gdzie oni wszyscy spali? I policja nic o nich nie wiedziała, a rogatki przecież były!
Zawsze mam poważne wątpliwości jak nagle duże grupy ludzi, rzekomo spontanicznie, w zorganizowanej formie się przemieszczają. Vide dzisiejsi emigranci z mapami drogowymi. Te mapki i ulotki same powstawały i z nieba spadały.
Kilkakrotnie A.S wymienia rolę prasy, szczególną uwagę kładąc na Gazetę Codzienną i jej naczelnego I. Kraszewskiego. To prawda, Kraszewski był naczelnym, ale: 
• Po pierwsze, zaraz potem odszedł z redakcji i opisał dlaczego. 
• Po drugie, Kraszewski był agentem francuskim. 
• Po trzecie i najważniejsze A.S. nie podał, że właścicielem Gazety Codziennej był ten sam Kronennberg, bankier i wspólnik Jana Epsteina, a ten z kolei był „pracownikiem” Rothschilda. A to już duża, wręcz bardzo duża polityka, związana z przemysłem i fabrykami. A o niej nie ma w tej książce ani słowa. Poza tym Kronenberg zaraz potem zmienił nazwę na Gazeta Polska. Została ona reaktywowana po 1990 roku i wszystko wskazuje, że pełni taką samą rolę, jak jej poprzedniczka.
Kolejnym faktem godnym wzmianki jest duża ilość Żydów, czyli tak naprawdę Chazarów, w tych zajściach. Poczynając od KRONENBERGA, udział rabinów w pochodach był zaskakująco duży. Także hasła manifestujących zawsze zahaczały o równouprawnienie Żydów i wyjęcie spod ucisku rosyjskiego. A kto był właścicielem tych powstających fabryk? Oczywiście jest to zbieżność zupełnie przypadkowa.
Strona 62:
„Nędza wśród ludności warszawskiej była też ogólna. Komitet utworzony pod przewodnictwem ks. Wyszyńskiego w celu zbierania składek na pomnik dla ofiar lutowych, rozdał z ogólnej sumy 260 000 złotych, na wsparcia i zapomogi 160 000 złp, oczywiście niewystarczające”.

I mamy problem kolejny. Nędza była okrutna, a oni w czasie manifestacji nosili obrazy, rozdawali ulotki itd. Chodzi mi po prostu o źródło finansowania tych wydatków. Podobnie było u nas w stanie wojennym. Pojawiały się dziwne ulotki. Podobno całe transporty powielaczy, czy kopiarek, wysyłane z Brukseli przez  Jerzego Milewskiego z IMP z Gdańska, agenta IW, ps. Franciszek,  trafiały od razu do UB, przepraszam SB.
 Podniecano coraz bardziej umysły i ułatwiało to organizowanie rewolucyjnej agitacji głów zapalonych, zwłaszcza wśród zwolenników Mierosławskiego… 
Innymi słowy, przez cały okres ktoś agitował. Jak agitował, to nie pracował. Ludność Warszawy, będąc w straszliwej nędzy, nie mogła takich agitatorów utrzymywać. Więc kto ich opłacał i dlaczego policja, ta słynna i okrutna Ochrana, przez całe 3 lata pozwalała na to? Przecież nocne aresztowania to nie był wymysł tylko NKWD, Gestapo, czy UB.
Poza tym facet o nazwisku Mierosławki, to przecież agent Galibardiego. A Galibardii to agent City. Przecież walki we Włoszech wybuchły po zakończeniu i likwidacji powstania Siphajów w Indiach i powrocie oddziałów angielskich z Indii. Tak zupełnie przypadkowo zatrzymała się ta flota na Sycylii i pomogła ogniem swych dział zdobyć garnizon w Messynie.
Oczywiście była to zupełnie samodzielna decyzja kapitanów tych okrętów, podjęta z czystej życzliwości do ruchów wyzwoleńczych, które właśnie w okrutny sposób stłumili w Indiach, wycinając kilkadziesiąt tysięcy powstańców przy pomocy karabinów maszynowych. O ile wiem, był to pierwszy raz, gdy zastosowano karabiny maszynowe na taką skalę.
Podobnie też ci na majdanie w Kijowie w 2013 roku, manifestowali przez całe tygodnie nie chodząc do pracy. Zupełnie przypadkowo p. Soros przyznał się, że to go kosztowało 20 miliardów dolarów. Oficjalna taryfa wynosiła 200 dolarów dla bojca i 2000 dolarów dla dowódcy oddziału minimum 10 osobowego. P. Nuland dodatkowo podała, że USA wypłaciło 5 miliardów dolarów na tą aksamitną rewolucję. A poza tym owi snajperzy byli przysłani przez zachód, co ujawniono z rozmowy telefonicznej ambasadorów. Potem okazało się jeszcze, że cześć majdanowców była szkolona pod WARSZAWĄ, Ujawnił to w Parlamencie Europejskim poseł p. Korwin Mikke, a poza tym celnicy jakoś zupełnie nie zwracali uwagi na przewożone kamizelki kuloodporne z Polski do Kijowa. Ot, to taki zupełnie niewinny przedmiot pierwszej humanitarnej pomocy. Przecież jawnie chwalili się tym na rozmaitych spotkaniach, odbywających się dziwnym trafem w Krakowie i Warszawie, rozmaitej maści „przyjaciele” banderowców. 
Bardzo ciekawa jest owa postać Mierosławskiego, całkowicie skompromitowanego w czasie Wiosny Ludów. W pamiętnikach z owego okresu można znaleźć opisy co najmniej dziwnego zachowanie tego faceta. Pijak, karciarz, bumelant. Większość czasu spędzał na bibkach. Całkowity dyletant wojskowy. A po 15 latach robiono z niego bohatera i wojownika. Skąd my to znamy? Przykładem współczesnym jest p. Krzywonos, czy Rulewski. 
Kolejnym dziwnym problemem jest sprawa uzgodnień programu reform z 14 marca. 
„Pomimo, że był to program bardzo obszernej autonomii, przywracający, jak już wspomniano, w cokolwiek zmodyfikowanym kształcie, urządzenia konstytucyjne z okresu przed Powstaniem Listopadowym, to jednak namiestnik przyjął go w całości, z mało znaczącemi uwagami, której istotnej treści nie zmieniały wcale.” Str. 71.
Zmiana dotyczyła na przykład nazwy Uniwersytetu Warszawskiego. Nie miał występować jako „Carsko-Aleksandryjski, ale jako Szkoła Główna”. Trzeba spokojnie przyznać, że to było naprawdę bez znaczenia. Ale okazało się, że ten Program nie zadowolił agitatorów, wręcz przeciwnie, rozzuchwalił. Pytanie, dlaczego? Przecież swobody uzyskano większe, aniżeli zakładano. Przypominam, że wcale nie chodziło w Polskę i Warszawę, ale o sprawy dużej polityki. A głównym, moim zdaniem, była konieczność otrzymania dużej liczby taniego pracownika najemnego do powstającego przemysłu, na przykład bawełnianego. Przecież właśnie w tym okresie rozpoczął się gwałtowny rozwój takich miast, jak Łódź, czy Żyrardów i inne.
To całe gadanie o wyzwoleniu chłopa miało się tak do rzeczywistości, jak przysłowiowa pięść do oka. Chłop pracował normalnie u Pana dziennie 5-6 godzin, z wyjątkiem żniw, czy wykopek. A u fabrykanta pracował po 12 do 16 godzin dziennie. Chłopskie dzieci pracowały przy pilnowaniu krów czy gęsi. Czyli cały czas były na słońcu i w ruchu. 
U fabrykanta musiały pracować w ciemnych, wilgotnych pomieszczeniach, przy krosnach itd. Stąd gruźlica i krzywica w XIX wieku. Brak witaminy D był powszechny, podobnie jak obecnie.
Innymi słowy, mówienie o wyzwoleniu chłopa, to typowa fałszywa flaga, stworzona przez Wiedeń, siłami użytecznych idiotów z Lwowa, czy Krakowa, na potrzeby otumaniania ludności polskiej. Było to stosunkowo łatwe, ponieważ uprzednio w 1846 roku wymordowano około 5000 szlachty, jedynej siły intelektualnej na tych terenach. Mordowano na rozkaz Wiednia, ponieważ starosta tarnowski wypłacał po 10 halerzy za martwego szlachcica, a tylko 5 za żywego. Żaden z urzędników austriackich nie poniósł kary. Podobnie żaden policjant, ani dowódca armii, nie został przykładnie ukarany z te mordy. A bandyta Szela otrzymał nawet w nagrodę majątek na Bukowinie. To otumanianie trwa nadal szerzone głownie przez potomków.
Co najmniej dziwnie wygląda w 1863 roku sprawa tzw. dyktatorów powstania, na przykład Langiewicza, ale o tym w następnym liście. O ciągłości nauczania od tamtego okresu do dnia dzisiejszego, a więc o ciągłości ogłupiania Polaków, mówią podręczniki szkolne, na przykład „Zrozumieć przeszłość” p. P. Galika, podręcznik historii dla liceum ogólnokształcącego i technikum, dopuszczony do użytku szkolnego na podstawie rzeczoznawców: dr J. Chańki, prof. K. Kawalca, dr M. Szymańskiej. Autor nadal podaje, że jednym z istotnych celów zamieszek było oczynszowanie chłopów, a później ich uwłaszczenie. I pisze to w XXI wieku, mając dostęp do źródeł i możliwość przeprowadzenia analizy tych źródeł.
Widocznie jednak, jak to podałem, istnieje ciągłość ogłupiania, przepraszam, nauczania od dawien dawna.

Dr Jerzy Jaśkowski
jerzy.jaskowski@o2.plGdańsk, 29 stycznia 2016
pobrano z http://www.polishclub.org/2016/01/31/dr-jerzy-jaskowski-jalapa-narod-bez-historii-nie-istnieje/

Dr Jerzy Jaśkowski: Bliski wschód, emigranci, chrześcijanie.

$
0
0

Z cyklu: „Listy do Wnuczka” L- 84.


  
W głupocie i ciemnocie żyje się w szczęściu i cnocie
–  
powiedzenie XVIII w.

Nic nie jest takie, na jakie wygląda
– 
napis na budynku CIA
Kochany Wnuczku!
 Przykładowo, pomimo ujawnienia już przed kilku laty, że 85% ludności mieszkającej w takim państewku, jak Izrael, jest pochodzenia chazarskiego, czyli tureckiego, a nie semickiego, wszyscy tzw. intelektualiści, nawet na blogach internetowych, nadal używają nazwy „Żydzi”. I oczywiście toczą walkę z semityzmem, jako głównym wrogiem ludzkości. Nawet jak podają informację o jakimś wybuchu w Jerozolimie, czy Tel-Aviwie, to zrzucają to na Palestyńczyków, czyli rodowitych mieszkańców tych ziem.Ale się narobiło na początku XXI wieku, szczególnie w tym naszym, wciąż jeszcze Wesołym Baraku nad Wisłą [Janek Pietrzak]. Polskojęzyczne media niemieckich właścicieli pod amerykańskim zarządem, piszą nam historię i dają obraz świata daleko odbiegający od rzeczywistości.
A przecież nawet filmy fabularne, co prawda nie wyświetlane w Polsce, pokazują prawdziwy obraz tamtych stron. Chociażby taki rosyjski film fabularny pt. „Ucieczka z Haremu”. W końcówce filmu pokazany jest Izrael. Okazuje się, że większość lokali z seksem i nie tylko, jest obsadzona przez byłych zeków, czyli zbiegłych, lub uwolnionych więźniów kryminalnych łagrów rosyjskich. Ot, znaleźli sobie schronienie.
Zek jest to swoista subkultura, o której się w Polsce nie wspomina oficjalnie, ale ludzie ci rządzą się swoim prawem i jedyną karą, jaką znają, jest kula w łeb [czasami pobicie i okaleczenie]. Stosują ją bardzo często. Sprawiedliwość swoją wymierzają szybko i skutecznie, o wiele precyzyjniej aniżeli to coś, co się nazywa wymiarem sprawiedliwości. Ot, taka mafia sycylijska z dawnych czasów. Oczywiście walki konkurencyjnych gangów nie sprowadzają się do pojedynczych strzałów, ale o wiele skuteczniej załatwia się konkurencję za pomocą wiązki grantów, czy też małej bombki. Stąd częste detonacje w lokalach. 
Przecież na drzwiach lokalu nie ma informacji, że należy do tego, czy innego gangu, będącego w stanie wojny z tym, czy tamtym gangiem. A policja, podobnie jak na Syberii, spokojnie czeka na….. Nie będę omawiał filmów, zostawiam do osobistego zapoznania się. Warto, ponieważ film ten odbrązawia tzw. Bliski Wschód. Tym bardziej, że dziewczyny z Polski także tam trafiają, a to jest temat tabu w polskojęzycznych mediach.
Niestety, jak to podał w 2009 roku emerytowany generał wywiadu, powstała w 1949 roku NRF, została zarejestrowana jako GMBH, czyli spółka akcyjna w księgach handlowych we Frankfurcie i odnowiono to w 1990 roku, po połączeniu z NRD. Skład rady nadzorczej jest nieznany. Ale zadłużenie tej nowo powstałej spółki przekracza już wielokrotnie PKB, wynosi bowiem 230 % PKB. Według tych samych źródeł zadłużenie Polski wynosi koło 55%. Należy więc z przymrużeniem oka patrzeć na tą grę liczbami u lokalnych ekspertów gazetowych. Owi eksperci posiadają oczywiście tytuły naukowe, jak najbardziej. Przecież ludek musi zrozumieć, kto do niego przemawia ex cathedra. Ale przez te ćwierć wieku od tzw. przemian, ani słowem żaden ekspert nie zająknął się o City of London. 

Co to jest City of London?

Jest to jedna mila kwadratowa w centrum Londynu. Na tej mili kwadratowej znajdują się siedziby wszystkich istotnych banków, posiadających do dyspozycji ponad 95% aktywów i wszystkie liczące się firmy ubezpieczeniowe, czyli 90% światowej finansjery. City jest eksterytorialne i nie podlega prawu Wielkiej Brytanii. Wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że to właśnie City tworzy prawo, nie tylko w Anglii. City posiada własny hymnwłasną flagę, własny sejm zwany Radą, i własną policję. Posiada więc wszelkie struktury państwowości.

Kto zasiada w Radzie?

Nie zgadniesz, Kochanieńki. W radzie zasiada sam WŁADYMIR PUTIN. A prasa polskojęzyczna niemieckich właścicieli pod amerykańskim zarządem, nawet się o tym nie zająknie. Podobnie żadnego śladu o City nie znajdziesz w żadnym podręczniku szkolnym. Czasami wspomina się o tzw. Klubie Bilderberg, czy Komisji Trójstronnej, a są to tylko wydmuszki, które mają przenieść postanowienia Rady do ludzi. Jest rzeczą oczywistą dla każdego chociaż trochę myślącego, że takie zgromadzenie forsy musi posiadać jakieś zabezpieczenie w rodzaju aparatu wykonawczego, czy siły zbrojnej. Obserwujemy to na dowolnych przykładach. Obecnie coraz częściej wykorzystuje się tzw. armie prywatne najemników. Nie jest to nic nowego. Wojsko zawsze było do kupienia. Już Filip Macedoński twierdził, że osioł obładowany złotem otwiera drzwi każdej twierdzy.
W czasach renesansu takie oddziały nazywano konkwistadorami. W POLSCE BYŁA TO CAŁA KOZACZYZNA naddnieprzańska, z Lisowczykami włącznie. Wynajmowali się temu, kto więcej płacił. Po II Wojnie Światowej byli żołnierze Wehrmachtu licznie wstępowali do Legii Cudzoziemskiej i bili się za Francuzów w Indochinach, czyli Wietnamie. Jest to tajemnica poliszynela. O tym w podręcznikach nawet wzmianki nie znajdziesz. Jest to stosunkowo łatwe do wytłumaczenia. 
Pierwsza Rzeczypospolita była państwem prawa i ludność miała wpływ na władzę. Król mógł rządzić tylko w ramach posiadanych uprawnień. Przykładowo, jak lennik Habsburgów – Waza, zasiadający na tronie Polski pod imieniem Władysława IV, z podpuszczenia Wenecji i Wiednia chciał wywołać wojnę z Turcją koło 1646 roku i zaczął zbierać najemne wojska na Dzikich Polach, to sejm zmusił go do rozpuszczenia tych najemników. A obecna Polska prowadzi kilka wojen pod nazwą akcji pokojowych w Iraku, czy Afganistanie, a żaden Sejm nie tylko, że nie wyrażał na to zgody, ale nawet nie przeznaczał pieniędzy w budżecie, a pomimo to przymusowi ochotnicy za 1000 do 5000 dolarów miesięcznie spokojnie wyjeżdżali. Piszę „przymusowi”, ponieważ p. Kwaśniewski-Stolcman wydał rozporządzenie, że żołnierz nie może odmówić wyjazdu, pod groźbą zwolnienia. To jak to się nazywa i czym różni od Legii? Doskonale tę wojnę przedstawia książka pt: ”KARBALA”. Jeszcze do niej wrócę. 
Z historii krajów Bliskiego Wschodu. Wymordowanie 1.5 do 2 milionów Ormian zostało przykryte mordami Bolszewików.
Przypomnę, że w 1915 roku, korzystając z toczących się w Europie walk, facet o nazwisku Mustafa Kemal Ataturk zorganizował pogrom Ormian. Ot, taki turecki Goldman-Lenin. No dobrze, ale żeby zorganizować taki pogrom, to trzeba mieć zarówno dostęp do broni, amunicji, ludzi i pieniędzy. Skąd Ataturk, potomek Chazarów z Salonik, miał to wszystko?
Oczywiści, musiał mu to ktoś zorganizować, czyli dać. I znajdujemy naszego znajomego od Lenina. Okazuje się, że pan Aleksander Parvus,  Izrael Lazarevich Gelfand  znany handlarz bronią koncernu niemieckiego Krupa i angielskiego Vickersa Limited, dostarczył panu Ataturkowi 10 milionów rubli w złocie. Po kilku latach dostarczył Leninowi 20 milionów marek w złocie. Nie umiem przeliczyć, czy to to samo, czy inflacja. 
Nie jest to nic nowego. Tadeusz Kościuszko także dostał 50 tysięcy franków na zorganizowanie czegoś, co wydmuszki intelektualne tzw. uniwersyteckie, opłacane przez Wiedeń, Berlin, czy Petersburg, nazwały Powstaniem Kościuszkowskim.
Pan Parvus dostarczył także 45 000 karabinów z odpowiednim zapasem amunicji, które miał skąd brać, jako handlarz bronią. Dołożył do interesu aż 300 karabinów maszynowych z amunicją. Co wówczas znaczył karabin maszynowy? W czasie powstania Siphajów w 1856 roku, dwie kompanie angielskie uzbrojone w karabiny maszynowe wycięły większość z 50 000 armii powstańczej w Indiach. Dwie kompanie to koło 300 osób. 
Otóż tak uzbrojona Armia Młodoturecka ruszyła do mordowania mieszkańców górskich osiedli i miasteczek, w których mieszkali Ormianie. Nie mordowano tylko Ormian. Co to, to nie. Oni sprawiedliwie tym ogniem z karabinów maszynowych kosili zarówno Ormian, jak i Greków, a także Asyryjczyków. A co tam sprawiedliwie? „Wsiem pa rawno”. No, może niezupełnie. Krzyżowali tylko Ormian, czyli chrześcijan. Zdjęcia dokumentujące to barbarzyństwo można znaleźć w internecie. Przed laty, jako jedyne Stowarzyszenie, zorganizowaliśmy dzięki pomocy Ormian wystawę na temat mordów 1915 roku. Wykład wprowadzający i otwarcia wystawy dokonał ks. Tadeusz Isakiewicz-Zalewski. Jak można się było spodziewać, oficjalne mass media przemilczały sprawę. 
Po niezbitym fakcie rzezi Ormian zaczęto dorabiać do tego ideologię w rodzaju sporów religijnych, rasowych itd, itp. Przecież ma się na zamówienie tych eunuchów intelektualnych, zwanych pisarzami i dziennikarzami. Najdziwniejsze jest to, że podobno tylko Żydzi zaprzeczają ludobójstwu w tym przypadku. No tak, ale przecież Żydów już nie ma, to kto temu zaprzecza pod dekoracją żydowską? Jak można się domyśleć, musiał być jakiś realny powód tego ludobójstwa. Przecież żaden bank nie wyda 10 milionów rubli w złocie tak sobie, a co najwyżej weźmie.
Po pierwsze, podobno chodziło o żyzne ziemie uprawne, które posiadali właśnie najstarsi mieszkańcy tych terenów, czyli chrześcijańscy Ormianie.
Po drugie, znano już wartość ropy naftowej. Okazało się, że te tereny są bogate w ropę naftową, a trudno wydobywać ropę naftową tam, gdzie są rolnicze pola.
Nie jest to nic nowego. Przed kilkunastu laty w Sudanie także doszło do tzw. walk plemiennych, a problem sprowadzał się tylko i wyłącznie do budowy rurociągu, mającego transportować ropę. W Sudanie jest ropa, ale daleko od brzegu, coś ponad 1000 km. Rurociąg buduje się najlepiej w dolinach, a nie po górach. Ci głupi Sudańczycy także chcieli uprawiać rolę w dolinach, a przecież mogli przenieść się w góry. Co zrobiono? Bardzo prosto sprawę zlikwidowano. Wysłano najemników w helikopterach, aby było szybciej, bo przecież samochody po górach także nie jeżdżą. W helikopterach zainstalowano szybkostrzelne karabiny maszynowe i po prostu wymordowano tych wieśniaków. Po 3-4 miesiącach przyroda, czyli dzikie zwierzęta i robaki zrobiły swoje. Ciała zniknęły, zostały tylko kości. A kto się kośćmi przejmuje. Kości już nie protestowałypodczas budowy rurociągu. I po sprawie.
Wracamy do Turcji i Syrii. Amerykanie, oni lubią skróty, nazwali ten rejon Anglo-American Axis, czyli AAS. Jak pamiętamy, w 2011 roku zaczęła sie tzw. Arabska Wiosna. Żadna Arabska Wiosna nie zaczęłaby się bez precyzyjnego planu MI6, CIA, Mossadu z jego odmianami, czy DGGSE. Widać, że zajścia były precyzyjnie zaplanowane i po kolei niszczono państwowość w północnych krajach Afryki. Do akcji użyto przede wszystkim lotnictwa i broni rakietowej, ponieważ to są tylko pieniądze, a te drukuje się z szybkością 40 miliardów na miesiąc.

Jedyną winą na przykład Libii, było doprowadzenie wody z okolic Czadu na pola rolników olbrzymim wodociągiem długości 4500 km, o średnicy 6 m. Ta inwestycja zapewniała samowystarczalność żywnościową temu krajowi. Zbrodnią nie było wybudowanie wodociągu, zbrodnią było przeprowadzenie tej inwestycji bez pożyczki z MFW. A już zupełnie niemożliwym do zaakceptowania pomysłem była próba budowy własnego banku dla Afryki, w oparciu o Chińczyków, z pominięciem City. Jak wiemy, do interesu dopuszczono Francję. Wymyślono także fałszywą flagę w rodzaju 13/11 w Paryżu. I już dobę wcześniej jedyny lotniskowiec, jaki posiadała Francja, płynął w kierunku Syrii. 
Powstała jakaś rzekoma opozycja, zwana w Syrii ISIS, Al Nusra, czy Al kaida. Jak wiemy to dzisiaj, zarówno Al kaida, jak i ISIS, były szkolone i utrzymywane przez CIA. Przecież pieniądze musiały płynąć, a do tego służą banki. Przez 5 lat tej wojny banki ani razu nie zablokowały kont. Niestety, na ulicy przetłumaczono skrót ISIS na: IZRAEL SECRET INTELLIGENCE SERVISE. Więc zmieniono nazwę na Daesh.
Bez pomocy służb specjalnych niemożliwe jest przeprowadzenie takich akcji; podłączone są one do każdej z 500 najbogatszych firm. W okresie ostatnich 200 lat nie było żadnych rewolucji, w których tle nie widniałyby banki. Od czasu II WŚ WSZYSTKIE WIĘKSZE OPERACJE BANKOWE MUSZĄ PRZECHODZIĆ PRZEZ BIS, mający swoja siedzibę w Szwajcarii.
I dochodzimy do roli Turcji. Jak powstała Turcja stworzona przez Chazarów, podałem na początku artykułu. Otóż pomimo, że Turcja nie leży w Europie, jest członkiem NATO. Jej granica z Syrią działa jak zawór jednostronny. Masy towarów i broń  dla ISIS oraz pieniądze przechodzą swobodnie, ale uciekinierzy z pola walki nie są przepuszczani. Wielokrotnie media pokazywały, że uciekinierzy syryjscy rzekomo wypływają z Libii. Można by tutaj jeszcze długo pisać o roli domu Saudów, uzależnionego od Korony Brytyjskiej itd., ale ważniejsze jest moim zdaniem co innego.
Kolonizacja północnej Syrii to stary pomysł, sprzed wielu lat. Należy do tego samego sposobu myślenia określonych grup, jak stworzenie państwa Południowego Sudanu na plecach Egiptu. Chodziło po prostu o kontrolę Egiptu i możliwość zaatakowania z dwu stron, oczywiście w razie potrzeby. Ten projekt doprowadził do podpisania tajnego układu w 2011 roku pomiędzy p. Alainem Juppe, ministrem spraw zagranicznych Francji i jego odpowiednikiem tureckim, p. Ahmetem Davutoglu. Ot, taki sobie pakt Ribbentrop – Mołotow. Turcja zgodziła sie, że nowopowstałe państwo będzie rządzone przez Kurdów.
We wrześniu 2013 roku Pentagon opublikował już nowe mapy tego rejonu, zaprojektowane przez Robina Wrighta. Mapa ta obejmowała już stworzenie państwa Daesh. W związku z faktem, że Kurdowie w Damaszku mieli o wiele większe swobody, aniżeli w Turcji, CIA stworzyła nowe siły YPG, które zaczęły zajmować ziemię i domy nie-Kurdów. W szkołach zaczęto zastępować nauczycieli Kurdami. Nie jest to nic nowego, Kurdowie byli już wielokrotnie wykorzystywani do walk „plemiennych”. Przykładem jest słynne powstanie w 1962 roku. Arabowie, którzy byli rdzennymi mieszkańcami tych terenów od tysiąca lat, zaczęli protestować. Podobnie jak inni mieszkańcy tych ziem, w większości chrześcijanie.
Innymi słowy, tworząc państewka Kurdystan i Daesh, stworzono podobną sytuację do tworzenia Izraela na terenach Jerozolimy i Palestyny w 1948 roku. Pikanterii całej sprawie dodaje Uchwała Rady Bezpieczeństwa ONZ z 20 listopada 2015 roku po numerem 2249. Tekst przygotował przedstawiciel Francji i twierdzi on, że ta Uchwała przedstawia atakowanie innych krajów, jako uprawniony środek obronny. Zupełnie odmienne zdanie ma natomiast analizator – ekspert Służby Badawczej Biblioteki Izby Gmin, p. Arabella Lang. Pani ta twierdzi, że uchwała ta w żaden sposób nie upoważnia do użycia siły, ale nakazuje każdemu zdwojenie wysiłków do pokojowego uregulowania sporu. Jak do tej pory, wszelkie uchwały Zgromadzenia Walnego ONZ, jak również KARTA NARODÓW ZJEDNOCZONYCH, ZABRANIAJĄ UDZIELANIA POMOCY WOJSKOWEJ TZW. GRUPOM POZARZĄDOWYM, DĄŻĄCYM DO OBALENIA CZŁONKA ONZ.
Dlatego zarówno Anglia, jak i Francja udają przez cały czas, że to są tylko misje pokojowe, a sprzęt wojskowy służy wyłącznie do obrony przed bandami. Niestety, wysyłany sprzęt to m.in. karabiny maszynowe, moździerze, rakiety przeciwczołgowe i ziemia – powietrze, materiały wybuchowe, jak i gazy bojowe. Te ostatnie obserwowaliśmy w Syrii w 2013 roku, na terenach opanowanych przez bandy ISIS.
Już w 2014 roku p. prezydent Holland przyznał w wywiadzie dla Le Monde, że wydał bronie ofensywne dla syryjskich rebeliantów. Dokładniej określił to dziennikarz Xavier Panon: dostarczono m.in. 20-milimetrowe armaty, wyrzutnie rakiet i pocisków przeciwczołgowych, karabiny maszynowe. Trwa to już od 2012 roku. Jest to bezdyskusyjny fakt pogwałcenia prawa międzynarodowego przez Francję. A celem jest stworzenie Kurdystanu, jako strefy między Irakiem i Syrią, i bezkarne eksploatowanie znajdujących się tam złóż gazu i ropy.
A że giną ludzie i niejako przy okazji morduje się chrześcijan? A kogo to obchodzi, że Łacińska Cywilizacja nie pozwala na mordowanie z chęci zysku. 


Dr Jerzy Jaśkowskijerzy.jaskowski@o2.plGdańsk, 12 stycznia 2016

pobrano z 
http://www.polishclub.org/2016/01/17/dr-jerzy-jaskowski-bliski-wschod-emigranci-chrzescijanie/








Dr Jerzy Jaskowski: Tajne akta CIA, a edukacja. Z cyklu: „Polska istnieje formalnie.”

$
0
0

„W głupocie i tępocie
Żyje się w szczęsiu i cnocie” – staropolskie
System edukacji publicznej od zawsze używany jest jako narzędzie indoktrynacji społeczeństwa do aktualnie obowiązującego systemu poprawności politycznej. Państwo chce produkować dzieci, które byłyby na tyle sprytne, aby wykonywać swoją pracę, ale nie tak mądre, by kwestionować władzę.


Starci i mądrzejsi osiągnęli to poprzez stworzenie centralnego systemu edukacji w Polsce od 1774 roku, a zwanego Komisją Edukacji Narodowej, prowadzonej przez agenta Pierre Samuela Du Pointa. Z polskich podręczników znikło to nazwisko, a zamiast niego pojawiły się nazwiska zdrajców i masonów, takich jak biskup Massalski, czy Hugo Kołłątaj, który rabował z braćmi majątek rozwiązanego zakonu O.O. Jezuitow. I co ciekawe, Kościół w Polsce także nie skazał ich na zapomnienie?
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w jednym z biuletynów Życia Zakonnego znalazłem artykuł chwalący Pierwsze Ministerstwo Oświaty, czyli Komisję Edukacji Narodowej. Już nie wspomnę, że to pismo wewnętrzne dla Kościoła, czyli powinno pisać prawdę, bez cenzury politycznej. Widać wyraźnie, że przysłowie: „czym skorupka za młodu nasiąknie….” sprawdza się. W żadnym przypadku nie zakładam, że to odpowiednie służby tak manipulują redakcją.
Du Point w pismach do generała Waszyngtona pisał wyraźnie: „Jeżeli dziecko będzie chodziło do szkoły państwowej przez 5 dni w tygodniu, po 5 godzin dziennie, to niestraszne dla nas są szkółki parafialne 1 godzina / na tydzień, czy opowiadania domowe.” Ten biuletyn potwierdza to 200 lat później. Niestety, rzuca  także światło na poziom edukacji w seminariach.
A już w Biblii stoi wyraźnie: „Moi ludzie giną z braku wiedzy” [Ozaasz 4,6].
Mam niestety osobiście smutne doświadczenia z młodzieżą licealną: 19-latki na dwa miesiące przed maturą nie umieją przeczytać głośno z ekranu wiersza, tylko sylabizują. Uczniowie z „dobrej” prywatnej szkoły!
Wszelkie próby nauczania domowego są w powijakach. Obecnie w Polsce około 1000 dzieci jest edukowanych w domach. Nie tylko państwo jest przeciwne takiemu systemowi, ale sami „zawodowi” nauczyciele, bojąc się… Znam perturbacje rodzin w czasie zdawania rocznych egzaminów, kiedy to dziecko na głowę bijące te klasowe, jest oceniane na dostateczny, z powodu rzekomo nieznajomości programu.
W polskiej szkole rządzą standardy. Mniejsza z myśleniem, ważne, że by zgadzało się wszystko z odgórnymi wytycznymi, nazwanymi ładnie standardem. Gorzej, gdy test jest wystandaryzowany, czyli odpowiedzi mają się zgadzać z kluczem, potem podsumowanie punktów i ocena.
Inną bolączką intelektualną nauczycieli jest to, że nie rozróżniają podstawy programowej od treści podręcznika, standardów i własnego widzimisię, a o wymaganiach egzaminacyjnych, jakie powinno otrzymać dziecko spełniające obowiązek edukacyjny poza szkołą, nie wspomnę.
Ale co tam podstawa, co tam ustawa, najważniejsze, to nauczyć się… zdawać testy.
A podręczniki to raptem parę stówek mniej w portfelu, więc w czym problem!

O tym, że tacy domowo wychowywani abiturienci są przeszkodą dla państwa, świadczyły już tzw. bataliony junkrów białych, w czasie  rewolucji rosyjskiej w 1917/18. Przecież admirał Kołczak, przed objęciem dowództwa, był na szkoleniu w USA, dopiero po 6 miesiącach wrócił z nominacją. A jak opowiadał jeden z weteranów w „Muzeum Sybir Pro Memento”,  w 1919 roku w porcie we Władywostoku widział, jak rozładowujący statek oficer niemiecki krzyczał: „5 kompania na prawo, 6 na lewo i przebierać się w mundury. Tylko nie ubierajcie czapek czerwonych, bo mogą do was strzelać biali.
Kołczak stworzył bataliony z samych oficerów. Bataliony te miały olbrzymie straty, idąc w ataku na okopy czerwonych. Tylko jakim mądrym inaczej trzeba być dowódcą, aby w ten sposób tracić wykształconych oficerów.
Może ten pobyt w USA powoduje dzisiejsze stawianie Kołczaka na pomnikach przez prezydenta Putina?
Cała Polska historia ostatnich 150 lat jest historią mordowania elit. Co pokolenie, jak tylko nowe dorosło, to  w imię. ”…….”. rzucano je na barykady i mordowało. Typowym przykładem jest Powstanie Styczniowe, kiedy to „służby” – Garibaldi, Mazzarini – produkowały we Włoszech masowo instrukcje po polsku, jak kosami atakować armaty.
Proszę zauważyć: rok 1793, 1806-14, 1830, 1846-48, 1883/65, 1905, 1914-20, 1939-45/56.
Nie było okresu, w którym chociaż jedno pokolenie mogło się swobodnie uczyć i bogacić. Starsi i mądrzejsi dbali o to. Bez wykształconych obywateli Naród nie istnieje.
Obecnie ten szum z państwem, które nie istnieje wg ONZ, czyli „naszą” pomocą dla Ukrainy, nie najlepiej rokuje dla kolejnego pokolenia.
Trzeba podkreślić, że Polska nie posiada już rezerw, ani materialnych, ani biologicznych. Po prostu Matki nie nadążą rodzić nowego pokolenia, szczególnie po depopulacji, wprowadzanej m.in. za pomocą szczepionek. Jak podawałem to wielokrotnie, w szczepionce przeciw tężcowi znajdują się przeciwciała HCG, powodujące samoistne poronienia. Liczba poronień samoistnych wzrosła w ostatnich dekadach wielokrotne. I jak można się przekonać, nie stanowi to żadnego problemu dla tzw. ekspertów, czy to demograficznych, czy położniczych. Nikt nie stara się zbadać, dlaczego tak się dzieje. Wydaje się natomiast 72 miliony złotych na sztuczne porody 216 dzieci.
Ostatnio opublikowane streszczenie Raportu CIA dotyczące tortur powala na kolana. Dokument oparty na analizie ponad 6 milionach stron. Raport jest częścią procesu, który rozpoczął się w 2006 roku i dotyczył tajnych więzień CIA.
Zaczęło się wszystko koło roku 2000, kiedy to prezydent Bush mianował na Prokuratora Generalnego Johna Ashcrofa. Jak podają dziennikarze USA, wyjątkowo niewykwalifikowanego na to stanowisko. Od tego czasu tortury stały się „regulaminową procedurą” przesłuchań. Zwolennikiem takiego traktowani więźniów był szef CIA John Brennan.
Jest to ten sam czas, kiedy to pan Aleksander Kwaśniewski – Stolzman z panem Leszkiem Millerem, za 15 milionów dolarów, zgodzili się prowadzić więzienia CIA w Polsce. Jak Państwo wiecie, dopiero wyrok Trybunału Międzynarodowego  postawił kropkę nad „i”, potwierdzając istnienie takich więzień w Polsce i skazując Polskę, czyli nas wszystkich, na kilkuset tysięcy euro. Dlaczego nas wszystkich? Sprawcom, jak zwykle, nic się nie stało.
A w Polsce przez wiele lat blokowano wszelkie informacje na ten temat. Kto więc nadal rządzi?

Administracja Busha, tam gdzie to nie było jawnych tortur, w rodzaju duszenia  pod wodą, podawania narkotyków, rażenia prądem, stosowała bardziej wyrafinowane metody. Metody te to: szantaż, przekupstwo, lub krzywoprzysięstwa.
Veteranstoday porównuje te sposoby do metod stalinowskich, stwierdzając: „Polityka tortur Busha była nieomal identyczna jak metody stalinowskie. Podobieństwa są niezaprzeczalne.
Podobnie jak u Stalina, tak i u Bushu byli ludzie nietykalni, tacy jak Dick Cheney, Donald Rumsfeld, ten od epidemii ptasiej grypy i leku, rzekomo przeciwwirusowego, Tamiflu. Cały ten „Archipelag Gułag” nie miał nic wspólnego, wg Veterantoday, z bezpieczeństwem narodowym, a więcej z handlem narkotykami i niszczeniem państw niepodległych.
Raport wskazuje, że tortury były stosowane na masową skalę, setki razy częściej, aniżeli można to sobie wyobrazić. Tortury często prowadziły do masowych zabójstw.
Bardzo często tortury przeprowadzane były dla ”zabawy” przez najgorsze indywidua  społeczne.
Odbywało się to przy zgodzie zarówno Pentagonu, CIA, Departamentu Sprawiedliwości, czy Drug  Enforcement Agency. To sztucznie stworzone zagrożenie było podstawą wprowadzania inwigilacji społeczeństw.

Jawna część raportu podaje, że tortury były bezwartościowe na przykład przy szukaniu Ibin Ladena. Nie było żadnych danych wywiadowczych, potwierdzających rzekome zabójstwo Ibin Ladena. Osama bin Laden w USA zwany pułkownikiem Timem Osmanem, pracował dla CIA, sprzedając rakiety Stringer w latach 80-tych, głównie do Afganistanu, okupowanego przez Sowietów. Prawdziwe raporty CIA uznają Osamę za pracownika wartościowego aż do śmierci.
Wniosek Veteranstoday jest jednoznaczny: tortury, szpiegowanie prasy i rozmaite fałszywe flagi wprowadzono  jako narzędzia destabilizacji i wprowadzania programu globalizacji, w myśl tajnych organizacji gospodarczych, których cel ostateczny jest nieznany.
Przykładem takich akcji dezinformacji jest tzw. katastrofa WCT 9/11. W czasie procesu Morgan Reynolds przed Sądem Okręgowym Stanów Zjednoczonych, Southern District, New York,  złożył wyjaśnienia emerytowany pilot ex-oficer CIA, John Lear. John Lear jest synem wynalazcy, Billa Lear. 65 letni kapitan i oficer CIA, mający na koncie 19 000 godzin lotów, występując jako biegły, pod przysięgą, stwierdził jednoznacznie:
Żaden samolot Boeing 767s, takich tanich lotów jak AA11 i UA175 nie mógł w dniu 9/11 uderzyć  w Twin Tower. Takie wypadki nie są możliwe z przyczyn fizycznych. Lot UA 175 Boeinga 767s  nie mógł uderzyć swoim nosem w 14-calowe, stalowe przęsła. Ogon pionowy i poziome natychmiast by się oderwały i spadły na ziemię. Czego nie obserwowano. 
Silniki Boeinga, o masie 4500 kg/sztuka, oderwałyby się od samolotu i spadły na ziemię. Musiałyby być w ruinach wieży. Zniknięcie tych silników jest niemożliwe. 
Beoning 767 nie może lecieć z prędkością 540 mil/h na wysokości 300 metrów, poziomo, z powodu gęstości powietrza. Turbiny silników nie są przystosowane do takiej prędkości i gęstości powietrza. 
Kawałek pokazanego kadłuba z 3-4 oknami, nie jest od Beoninga 767 [skąd my to znamy]. 
W gruzie wieży powinny znajdować się 3 rdzenie silników. 
Kontrolowanie lotu, jak to pokazują zdjęcia, przez niedoświadczonego pilota,  jest niemożliwe. Taki lot wymaga doświadczonego pilota, który umie kontrolować EFIS [Wyświetlacz elektroniczny kontroli lotu].

John Lear ma za sobą latanie na ponad 100 typach samolotów w czasie 40 lat pracy zawodowej. Ma więcej certyfikatów Airman FAA, aniżeli jakikolwiek inny lotnik. Latał w tajnych misjach CIA do Azji i Europy Środkowo-Wschodniej oraz Afryki, od 1967 roku do 1983 roku. Potem, przez 17 lat latał jako kapitan w liniach pasażerskich i towarowych.
W tym kontekście trzeba zrozumieć, dlaczego taki pan dr Bienieda, konsultant rządowy, występuje jako ekspert w grupie posła Macierewicza. On także widział tylko: brzoza kontra wybuch, a tego, że samolotu nie było nie widział. Zabawnie słucha się jego opisów doświadczeń z aluminium. Widać wyraźnie, że ma te same zadania do wypełnienia co gen. Anodina. Zamazać „sprawę Smoleńską”. Przecież każdy może sam sprawdzić, że tzw. częśći samolotu są zardzewiałe. To kiedy mogły ulec korozji?
PS1. Proszę zauważyć, każdy naród się chwali jak jego obywatel coś tam zdobywa, jest wyróżniany. A tutaj obywatel Izraela zostaje prezydentem Ukrainy, a polskojęzyczna prasa milczy. Dlaczego?
PS2. Jak pewnego rodzaju neofita, leżąc unieruchomiony, zacząłem zapoznawać się z twórczością Marii Rodziewiczówny. Babcia i Mama opowiadały mi o tych książkach, ale były one uważane za romanse dla podlotków. Czyli nie dla „mężczyzny” pochłaniającego przygody pana Skrzetuskiego, czy Wołodyjowskiego. Obecnie o 180 stopni zmieniam zdanie i zrozumiałem, dlaczego książki te nie są lekturą szkolną. Takiej ilości informacji historycznej, obyczajowej, jak w tych powieściach, nie podał żaden inny autor. Reymonta „Chłopi” nie umywają się do Rodziewiczówny. Polecam każdej konserwatywnej rodzinie, warto zachować chociaż tuzin jej książek.
Rozpowszechnianie wszelkimi możliwymi sposobami jest jak najbardziej wskazane.
Dr Jerzy Jaśkowski 
jjaskow@wp.pl
pobrano z http://www.polishclub.org/2014/08/26/dr-jerzy-jaskowski-tajne-akta-cia-a-edukacja-z-cyklu-polska-istnieje-formalnie/

Historia Abrama Taubera - Żyda uratowanego przez AK, który po wojnie został szefem UB w Chodlu

$
0
0
Dziś kiedy u władzy jest pisuarowa zbieranina (po folkzdojczach),  która w zasadzie o niczym nie ma pojęcia, a za co się nie tknie to albo spartoli, albo wymyśla ustawy ciekawe pod czyje dyktando?
O polityce historycznej nawet nie mamy o czym rozmawiać. 

Poniżej ciekawy przykład, który pokazuje jak wyglądała nasza historia.




     Historia Abrama Taubera - Żyda uratowanego przez AK, który po wojnie został szefem UB w Chodlu

  
foto: niewygodne.info.pl
Ta historia pokazuje, że w sprawie relacji polsko-żydowskich - szczególnie w okresie powojennym - nie może być mowy o prostej, zero-jedynkowej narracji. Tak jak byli źli Polacy wydający Niemcom ukrywających się Żydów, tak i byli też ukrywający się Polacy mordowani przez komunistycznych oprawców, wśród których większość stanowili Żydzi. Abram Tauber w czasie wojny był ukrywany przez żołnierzy Armii Krajowej. Gdy wojska radzieckie pojawiły się w okolicach Lublina przeszedł na ich stronę. Wkrótce później został szefem UB w Chodlu i osobiście zamordował 4 żołnierzy AK.

Abram Tauber z racji swojego żydowskiego pochodzenia nie miał łatwego życia pod niemiecką okupacją. Musiał się ukrywać. Pomagali mu w tym żołnierze AK pod dowództwem majora Hieronima Dekutowskiego (ps. "Zapora"). Wiele razy mógł on liczyć na schronienie w lokalizacjach kontrolowanych przez "Zaporczyków".
                  
W drugiej połowie 1944 roku, kiedy żołnierze sowieccy opanowali tereny Lubelszczyzny, Tauber postanowił przejść na ich stronę. Uznał, że zagrożenie dla jego życia będzie dużo mniejsze, gdy przedostanie się na tereny, z których Niemcy zostali wyparci.

Już na początku 1945 roku 
Tauber zostaje mianowany dowódcą posterunku MO i szefem UB w miejscowości Chodel. Jako szef tej komunistycznej jednostki skontaktował się on z czterema żołnierzami AK, których znał z okresu ukrywania się przed Niemcami (jeden z nich miał go ratować bezpośrednio). Żołnierze ci poszli na spotkani zupełnie dobrowolnie i bez broni. Nie wykluczone, że byli przekonani, iż uratowany przez nich wcześniej Tauber będzie chciał się wobec nich jakoś odwdzięczyć, postawi wódkę czy też udzieli kilku dobrych rad na nową rzeczywistość.

Co się okazało w rzeczywistości?
 Spotkanie z Tauberem było klasyczną UB-ecką zasadzką. Tauber kazał ich najpierw związać drutem kolczastym, a następnie osobiście wszystkich zastrzelił.

Na wieść o tym do konspiracji postanowił wrócić 
Hieronim Dekutowski ("Zapora"). Zorganizował on grupę kilkudziesięciu polskich żołnierzy i - w ramach odwetu za czyn Taubera - w nocy z 5 na 6 lutego 1945 r. rozbił on posterunek MO/UB w Chodlu. Grupa Dekutowskiego nie znalazła jednak na miejscu Taubera. Według relacji jednego z "zaporczyków" Stanisława Wnuka (ps. "Opal") Tauber został wkrótce przeniesiony do szczecińskiego UB. Finalnie miał on później wyemigrować do Izraela.

 Wrzucam ten "kamyczek do ogródka", aby pokazać, że - wbrew temu co twierdzi instytut Yad Vashem - historię antysemityzmu i antypolonizmu mogą się czasem przenikać i przeplatać. Abram Tauber był niewątpliwie ofiarą antysemickiej polityki nazistowskich Niemiec. Gdy jednak tylko nadarzyła się ku temu okazja został funkcjonariuszem zbrodniczego reżimu, dla którego wrogiem numer 1 byli walczący o wolność Polacy.

pobrano z http://niewygodne.info.pl/artykul9/04474-Historia-Abrama-Taubera.htm




DrJerzy Jaśkowski: Piłsudski był agentem City of London Corp. w 11.1918 jak i 05.1926

$
0
0
W dużym skrócie fajny przegląd naszej historii z pozycji City wraz z przepływem pieniędzy. Wspomniał o św Świdbercie z VIII w, o czym nasi durnie uniwersyteccy nawet pewnie nie słyszeli. No wreszcie wspomina Jana III Sobieskiego kretyna, który stracił Podole i przyczynił się do upadku armii koronnej po powrocie z Wiednia.



OPISU EUROPY PRZEZ KRÓLA ALFREDA WIELKIEGO Z JEGO RELACJĄ WYPRAWY OHTHERE WOKÓŁ PRZYLĄDKA PÓŁNOCNEGO DO MORZA BIAŁEGO

$
0
0

Poniżej zamieszczam fragment opisu europy Alfreda Wielkiego zawierającego ciekawe informacje dotyczące naszego kraju, ale dziwnym trafem pomijane, zaś wbijane są w szkołach jakieś bzdety typu :

Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj


Najpierw zobaczmy kim był i kiedy żył Alfred Wielki i w jakim okresie żył?


Alfred miał reputację uczonego i miłosiernego człowieka o łaskawej i zrównoważonej naturze, który zachęcał do edukacji, proponując, by nauka podstawowa była prowadzona po angielsku, a nie po łacinie, i poprawiła system prawny królestwa, strukturę wojskową i jakość życia jego ludzi . Otrzymał epitet "Wielki" podczas i po reformacji w XVI wieku.
Alfred skutecznie obronił swoje królestwo przed próbą podboju Wikingów, a do czasu swojej śmierci stał się dominującym władcą w Anglii.
Pomnik Alfreda Wielkiego autorstwa Hamo Thornycroft w Winchester, odsłonięty podczas tysiącletniego upamiętnienia śmierci Alfreda.





OPISU EUROPY
PRZEZ
KRÓLA ALFREDA WIELKIEGO
Z JEGO RELACJĄ WYPRAWY OHTHERE WOKÓŁ PRZYLĄDKA PÓŁNOCNEGO DO MORZA BIAŁEGO*
*Poniższy opis Europy i Podróże Ohthere i Wulfstan wraz z innymi szczegółami pochodzą z anglosaskiej wersji historyka Orosiusa króla Alfreda.
Przetłumaczone są wybrane fragmenty zawierające wg mnie istotne
s. 15 Rozdział 9
do
s. 24 Rozdział 14

9. Powiedział, że żeglował przez pięć dni, z Sciringesheal do portu, który nazywają Haddeby [w pobliżu Schleswig], który stoi pośrodku Windei (Wendowie, którzy, pewnego razu zajmowali cały wybrzeże od Schley w Schleswig, Jutlandii Południowej, do Wisły w Prusach), Saksonii i Angles, i należy do Duńczyków. Kiedy żeglował w tym kierunku z Sciringesheal, Dania znajdowała się po jego lewej stronie; a po jego prawej stronie znajdowało się szerokie morze na trzy dni; a na dwa dni przed przybyciem do Haddeby, po swojej prawej stronie miał Jutlandię, Zelandię, i wiele wysp. Mieszkańcy Angles zamieszkiwali te tereny, zanim przybyli do tego kraju. A, przez te dwa dni, wyspy które należą do Danii, znajdowały się po jego lewej stronie.
10. Wulfstan powiedział, że przybył z Haddeby, - że był w Truso w ciągu siedmiu dni i siedmiu nocy, - że statek cały czas płynął pod żaglem. Miał Wendlandię, [Meckleburg i Pomorze] po prawej [sterburta], i Langland, Laaland, Falster i Sconey po lewej, a wszystkie te tereny należą do Danii. A następnie mieliśmy po naszej lewej stronie ziemię Burgundów [ludność z Bornholmu], którzy mają swojego własnego króla. Po terenie Burgundów, mieliśmy po naszej lewej stronie te lądy, które były najpierw nazywane Blekingey, oraz Meore, Oeland i Gotlandia; a wszystkie one należą do Szwecji. I mieliśmy Wendlandię, po prawej stronie, aż do ujścia rzeki Wisły. Wisła jest bardzo dużą rzeką, a w jej pobliżu leży Witlandia i Wendlandia; a Witlandia należy do Estończyków. Wisła wypływa z Wendlandii i płynie do Zalewu Wiślanego [Estmere]. Zalew Wiślany jest szeroki na co najmniej piętnaście mil. Następnie Elbing pojawia się na wschodzie i wpada do Zalewu Wiślanego, z jeziora [Drausen] na wybrzeżu którego stoi Truso; i [razem] wpływają do Zalewu Wiślanego, Elbing ze wschodu, z Estonii; a Wisła  południa, z Wendlandii. Następnie, Wisła przejmuje Elbing, i wypływa z jeziora prosto do morza, poprzez zachodnie otwarcie na północy [Zalewu Wiślanego]; tak więc, nazywają je ujściem Wisły. – Estonia [Eastland] jest bardzo duża, i ma wiele miast, a w każdym mieście jest król. Jest tam również mnóstwo miodu i ryb [łowiectwa]. Król oraz najbogatsi ludzie piją mleko klaczy, ale ubodzy i niewolnicy piją miód. Cały czas trwa między nimi wojna; Estończycy nie robią piwa, ale mają wystarczająco miodu.
11. Pośród Estończyków istnieje także tradycja, że kiedy umiera mężczyzna, leży on w swoim domu, niespalony z bliskimi i przyjaciółmi przez miesiąc – czasem dwa; a król i inni mężczyźni wysoko postawieni, odpowiednio dłużej w zależności od ich bogactwa, pozostają niespaleni czasem nawet przez pół roku; i leżą nad ziemią w swoich domach. A wszystko do czasu aż ciało znajduje się w środku, należy pić i uprawiać sport aż do dnia, w którym zostanie on spalony.
12. Wówczas, tego samego dnia, kiedy chcą go pochować, dzielą jego majątek, który pozostał po piciu i sportach, na pięć lub sześć części, czasem na więcej, w zależności od jego majątku. Następnie kładą największą jego część jedną milę od miasta, następnie kolejną, i trzecią, aż całość zostanie rozłożona, w obrębie jednej mili; a najmniejsza część powinna znajdować się najbliżej miasta, w który spoczął martwy mężczyzna. Wszyscy mężczyźni, którzy mają najszybsze konie muszą się wówczas zgromadzić, około pięć lub sześć mil od majątku. Następnie wszyscy ruszają w kierunku majątku; i mężczyzna, który ma najszybszego konia, dojeżdża do pierwszej i największej części, każdy po kolei, aż całość zostanie zebrana: i zabiera on najmniejszą część, po dotarciu do majątku najbliżej miasta. Wówczas każdy odjeżdża z majątkiem, i może go w całości zatrzymać; tak więc, szybkie konie są tam bardzo cenione. Tak więc, kiedy cały jego majątek zostanie rozdany, wynoszą go, i zakopują wraz z bronią i ubraniami. Zazwyczaj wydawali cały jego majątek, podczas gdy mężczyzna leżał przez długi czas w domu, a to co kładli na drodze zostało zabierane przez obcych.
13. Tradycją wśród Estończyków jest również to, że mężczyźni z każdego plemienia muszą być spaleni; a jeśli któraś z jego kości pozostanie niespalona, muszą to odpokutować. – Pośród Estończyków istnieje również moc wytwarzania zimna; dlatego też, osoby martwe leżą tam tak długo, i nie ulegają rozkładowi, ponieważ leżą w chłodzie. A jeśli mężczyzna ustawił dwie kadzie pełne piwa lub wody, każda z nich zamarznie, niezależnie czy jest lata czy zima.
s. 23 pierwszy akapit
s.24 ostatni akapit
Rzeka Leck oddzielała Bawarię od Suevii, i nadal stanowi powszechną granicę między nimi. Na wschodzie, Bawaria została ograniczona rzeką Ems: na północy rozciągała się poza Dunaj, i obejmowała region Egra, który obecnie znajduje się na terytorium Bawarii.
VI. Alfred, nadal zarządzający Wschodnimi Frankami, umieszcza Czechów bezpośrednio na wschód od nich; na północny wschód znajdują się mieszkańcy Turyngii; na północy Staro-Saksonii, a na północny zachód, mieszkańcy Fryzji.
1.       Czesi zostali już wspomniani jako prawdopodobne relacji Bawarczyków, którzy zostali przesiedleni przez Marcomanni. Tacitus zauważa, że nazwa ‘Boiemi’ zachowuje pamięć starożytnych mieszkańców. Alfred nazywa mieszkańców ‘Beme’, co najprawdopodobniej nie odnosi się do Niemców. Marcomanni, który wygnał Boii, sam został wysiedlony przez Czechów, słowiańskie plemię z północnych wybrzeży Morza Czarnego. Za czasów Karola Wielkiego, kraj był zarządzany przez słowiańskich diuków, kiedy monarcha, w 805, wysłał armię dowodzoną przez swojego syna Karola, który wyludnił całe terytorium, i zabił Lecha, swojego suwerena. W 904, władca Ludwik IV uchwala korzystne zwyczaje w Leges Portorioe, dla Wenedów którzy przybyli do Bohemii w celach handlowych, a także Wenedów zamieszkujących Bawarię. Nazwa kraju, co musi zostać powiedziane, oznacza dom Bojów.
Na początku 10 wieku, terytoria, które za czasów Alfreda, były na przemian zarządzane przez królów, diuków, i hrabiów, znajdują się pod rządami diuków, gdyż władcy przyjęli styl świadectwa Statuta et Privilegia Ludorum Equestrium władcy Henryka I w 938 roku.
2.       Turyngowie, wspomniani jako Tyryngowie przez Alfreda i obecnego autora geograficznego katalogu Widsith’a, pierwotnie byli odłamem Gotów Dacyjskich zamieszkujących wybrzeża Niestru. Zostali oni połączeni w 4 wieku z Victophali i Thaiphali, narodami ze Scytii. Osoby te zdają się przekroczyć Dunaj, i stanowiły pojedynczą prowincję. Ammianus Marcellinus reprezentuje gotyckich Therwingów, zarządzanych przez Sędziów. Wspomnienie nazw takich jak Ermanrichus i Athenaricus świadczy o ich pochodzeniu gotyckim. Bardzo prawdopodobne jest, że ponieważ łacińscy pisarze ciągle mylili ten tytuł, filologiczny odpowiednik ich reks (regs, reks), gotyckie reiks, staroniemieckie richi, A.S. rice, staro nordycki rickr z nazwą osobistą, sędziowie ci, którzy byli celebrowani za ich talent wojskowy oraz dzielność, byli królami i generałami, jak królowie i diukowie za panowania Franków.
Obecność Therwingów w części Niemiec, którą wskazuje Alfred, i która nadal rozciąga się do Turyngii, lub Kresów, musi zostać przypisana do nieco znaczącej emigracji. Ich sąsiedzi, Dakowie, towarzyszyli im, prawie przylegając do Turyngii, zarówno Ostfalia i Westfalia.


s. 44 pierwszy akapit

do s. 46 pierwszy akapit
https://babel.hathitrust.org/cgi/pt?id=umn.319510023800561;view=1up;seq=102
Pewne jest, że Salvons przybyli do Europy w bardzo wczesnym okresie, i że osiedlili się w nieznanym czasie w różnych częściach od południa do Bałtyku, w tej części, z której Grecy pozyskiwali bursztyn za czasów Herodotusa; i prawdopodobne jest założenie, że byli to dzięki nim dostarczano go jego rodakom. Na Adriatyku, zaangażowali się w wojnę z Filipem, a potem z Aleksandrem Wielkim, który ich zdziesiątkował; ale wkrótce po jego śmierci, odzyskali wolność. Rzymianie następnie zaatakowali ich terytorium, i nazwali je prowincję Illyrii, składającą się z Tracji i Dacji. Według Jornandes, Słowianie byli nazywani Venedi, Pliny mówi, że zamieszkiwali oni wybrzeża Wisły. Ptolemeusz umieszcza ich na wschodnim wybrzeżu Bałtyku, które nazywa Zatoką Venedi, Prokopiusz mówi, że „wcześniej Słowianie i Antowie mieli taką samą nazwę; oboje byli nazywani Spori, ponieważ mieszkali w sposób porozrzucany w nasłonecznionych chatach, i z tego samego powodu zajmują obszerny teren.
W ten rozproszony sposób mieszkańcy Serwii budują swoje wioski obecnie. Wioski Serwii rozciągają się do wąwozów górskich, do dolin uformowanych przez rzeki i strumienie lub w głąb lasów. Czasem, kiedy składają się czterdziestu lub pięćdziesięciu domów, rozciągają się na przestrzeni tak obszernej, jak ta zajmowana przez Wiedeń i jego przedmieścia. Domostwa są wyizolowane od siebie, i każde składa się z oddzielnego społeczeństwa. Prawdziwy dom to pomieszczenie otoczone przez iłowate ściany pokryte suchą korą wapienną, z paleniskiem po środku.
Jornandes mówi, że Dacia znajduje się po lewej stronie Alp (Karpat), w których ze źródła Wisły na północy, przez obszerny zakres kraju, istnieją narody Wendów. Chociaż ich nazwy różnią się w różnych plemionach i miejscach, nazywają się Słowianami lub Antami. Tym Antem jest bez wątpienia Evetoi. Stwierdza on także, że mają trzy nazwy: Venedi, Antowie i Słowianie.
Według mojej opinii, Evetoi nieco różni się od Hindu, i z pewnością prawdopodobne jest, że Hindusi wyemigrowali do Paflagonii. Mitologia Słowian jest taka jak dla Hindustanu: Brahma, Wisznu i Sziwa są reprezentowane przez Słowiański Perun, Volos i Kolidę. Utrzymują oni doktrynę nieśmiertelności i trans-migracji duszy, a bardziej zdecydowany dowód zgodności z Indiami istnieje w zasadzie, która zmuszała wdowę do wejścia na płonący stos wraz z jej mężem. Perun, bóg piorunów, Nolos, bóg osad, Kolida, bóg festiwali, byli czczeni przez wschodnich Słowian. A wielu ludzi teraz w licznych częściach Polski i Rosji nazywają święta Bożego Narodzenia Kolida, ponieważ festiwal tego boga był celebrowany 24 grudnia. Słowianie znad Bałtyku znali dwie zasady, dobrą i złą; białego boga oraz czarnego boga. Pozostałe bóstwa to Porenut, który miał cztery twarze, a piątą na piersi, miał być bogiem pór roku. Poreoit przedstawiony z pięcioma rękami, Rughevi, który miał być bogiem wojny o siedmiu twarzach, siedmiu mieczach u boku, oraz ósmym w dłoni. Ci trzej bogowie znajdowali się na wyspie Ryen, ostatnim azylu bałwochwalstwa Słowiańskiego. Warto zauważyć, że wielu z nich ma postać chrząszcza na sobie, który oznacza egipskie pochodzenie – Skarabeusza.
Bóg Poreit zdecydowanie sugeruje Prithivi, ziemię, formę lub moc Wisznu; ich Boginia rozkoszy i miłości to Leljo. Wampir, lub gul, z Azji został przeanalizowany w Wampirze, który jest powszechny w narodach Słowiańskich.
Ląd Wendów Alfreda, lub kraina Wendów, którzy są również nazywani Siusli, rozciągała się od wybrzeża Bałtyku stanowiącego północną granicę Pomorza, którego inne granice zostały utworzone przez Odrę oraz jedną z jej odnóg, do Karpat, które są południową granicą Śląska. Prawdopodobne jest, że również uwzględnił on Lusycję na zachodzie lub północnym zachodzie Śląska w tym samym pojęciu. Jeśli tak, Ziemia Wendów składała się ze współczesnego Pomorza, Łużyc Dolnych i Śląska.


Co mamy tutaj:
Na początek należałoby stwierdzić, że na naszych uniwersytetach są tumany i agenci. Tumany noszą nazwę historyków, a agenci ich w tym utwierdzają.

- …... I mieliśmy Wendlandię, po prawej stronie, aż do ujścia rzeki Wisły. Wisła jest bardzo dużą rzeką, a w jej pobliżu leży Witlandia i Wendlandia; a Witlandia należy do Estończyków. Wisła wypływa z Wendlandii i płynie do Zalewu Wiślanego [Estmere].
Nasze ziemie były doskonale znane. Pierwotna nazwa Polski jest ściśle związana z rzeką Wisłą i od niej mamy swoja pierwotną nazwę, czy li tak jak jest w kronikach. Przez Greków nazywani byliśmy Evetoi, co powinniśmy wymawiać Venetoi. Przez Rzymian nazywani byliśmy Veneti, Venedi. Przez Franków Wenden, Winden.
- …………. Za czasów Karola Wielkiego, kraj był zarządzany przez słowiańskich diuków, kiedy monarcha, w 805, wysłał armię dowodzoną przez swojego syna Karola, który wyludnił całe terytorium, i zabił Lecha, swojego suwerena.
To pisze zagraniczny historyk, a u nas cisza.
W naszych kronikach są wspomniane walki naszych przodków z Karolem Wielkim. No tak ale jak wpiszemy do wyszukiwarki Karol Wielki https://pl.wikipedia.org/wiki/Karol_Wielki, to wyjdzie nam błogosławiony Kościoła katolickiego. 
Dziwnie to wygląda, że nam się mówi o wprowadzeniu chrześcijaństwa w 966 r i wydumanej początkowej państwowości jak wcześniej nasi władcy prowadzili wojny z chrześcijańskimi władcami i byliśmy dobrze zorganizowanym państwem.


           Pozostaje pytanie czy my czasem nie zrobiliśmy błędu w naszej historii ?

 







Gazolina S.A. model godny naśladowania

$
0
0

W naszej historii sprawy gospodarcze zawsze leżą zawsze w cieniu, ale gdybyśmy znali, choć kilka kilka przykładów  firm - przedsiębiorstw i na konkretnych modelach omawiali je w szkołach inaczej by dziś nasz kraj wyglądał. A tak rządzą u nas  durnie i  miernoty. Poniżej ciekawy przykład biznesowy firmy Gazolina, który gdyby był nauczany w szkołach inaczej wyglądały by prywatyzacje, ale też rozmowy ze związkami zawodowymi, czy innymi socjalistycznymi osłami.




Jan Koziar

Pierwsza polska spółka pracownicza „Gazolina” S.A.

Spis treści
Dziedzictwo 
Kształtowanie się młodego Wieleżyńskiego
Start
Punkt zwrotny
„Kuźnia Nowych Myśli” 
Początki akcjonariatu
Egzamin praktyczny
Łut szczęścia
Żydzi, masoni i obcy kapitał
„Gazolina” S.A. 
Organizacja akcjonariatu pracy w Gazolinie 
Porównanie z amerykańskim ESOPem 
Struktura kapitałowa spółki 
Wzorcowa współpraca ze związkami zawodowymi 
Dalszy rozwój 
Próba przejęcia przez kapitał zagraniczny 
Plan wprowadzenia akcjonariatu na Górnym Śląsku 
Wpływ na katolicką naukę społeczną
Idee krążą różnymi drogami 
Wojna
Przesłanie 
Zasady kierowania Spółką Akcyjną „Gazolina” 
Statut Spółki Akcyjnej “Gazolina”

ANEKS 
List Jerzego Gindy 
Oryginalne akcje „Gazoliny”
Struktura i działanie akcjonariatu “Gazoliny”



Tekst publikowany w odcinkach w „Naszym Dzienniku” – 31 marca, 7, 14 i 21 kwietnia 2000 roku i w „Nowym Kurierze” (Kanada) – w numerach 11–18 w 2005 roku (czerwiec – wrzesień) Na okładce: Plakat „Gazoliny” z publikacji W dwudziestopięciolecie S.A. „Gazolina”, 1912 – 1937, S.A. Książnica - Atlas we Lwowie



Gdy młody inżynier chemik Marian Wieleżyński podejmował pracę w Zagłębiu Borysławskim przyświecały mu dwa cele nadrzędne: rozwój polskiego przemysłu i zmiana stosunków między pracą a kapitałem. Był to jeszcze czas zaborów, lecz oba te cele dawały się już urzeczywistniać. W 1916 roku pierwsi pracownicy stworzonego przez Wieleżyńskiego przedsiębiorstwa nazwanego później „Gazoliną”, stali się jego współwłaścicielami. Spółka rozwijała się w rekordowym tempie płacąc z czasem najwyższe w Polsce dywidendy. Akcjonariat zdawał egzamin nie tylko w codziennej pracy, ale również w sytuacjach wyjątkowych. Gdy w 1918 roku Wieleżyński został internowany przez Ukraińców pracownicy sami prowadzili firmę. Kilka lat później pracownicy oparli się próbie wykupu firmy przez obcy kapitał – wykupu, który uczyniłby niektórych z nich milionerami. Wieleżyński wypracował nowoczesne zasady akcjonariatu pracowniczego. Pod koniec lat trzydziestych prezydent Mościcki i minister Kwiatkowski próbowali wykorzystać doświadczenie Gazoliny przy prywatyzacji przejętego od Niemców koncernu „Wspólnota Interesów” na Górnym Śląsku. Gazolina wywarła wpływ na koncepcje ekonomiczne Stanisława Grabskiego. Papież Pius XI zapraszał Wieleżyńskiego na konsultacje przy redagowaniu encykliki Quadragesimo Anno – encykliki wprowadzającej akcjonariat pracowniczy do katolickiej nauki społecznej. Podczas II Wojny Światwej zabiegał o informacje o Gazolinie generał de Gaulle. 

Dziedzictwo Artykuł niniejszy oparty jest głównie na książce Leszka Wieleżyńskiego, syna Mariana, zatytułowanej „Wspólna praca – wspólny plon. Dzieło i życie mądrego człowieka”, wydanej w Anglii w 1985 roku (Londyn, Veritas Foundation) opatrzonej wstępem Edmunda Osmańczyka i dedykowanej „Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II”. Autor wstępu widzi w niej pomost między przeszłością a teraźniejszością jak również pomost między emigracją a krajem. Dziwna jest historia tej książki. Leszek Wieleżyński znalazł się po klęsce wrześniowej w Anglii. Służył w Dywizji Pancernej generała Maczka. Skończył w Edynburgu podyplomowe studia ekonomii i zarządzania. Osiadł na jakiś czas w Maroku, gdzie dokształcił się w geologii poszukując złóż miedzi i ołowiu. Wreszcie osiągnął stanowisko inżyniera-doradcy do spraw rozwoju przemysłowego krajów Afryki we francuskim Ministerstwie Kooperacji i pracował wiele lat w Gabonie zabiegając o racjonalną eksploatację miejscowych złóż ropy i gazu. Napisanie książki o swoim Ojcu było jego marzeniem, które mógł urzeczywistnić, kiedy przeszedł na emeryturę. Z pomocą przyszło mu wiele osób: była pracowniczka Gazoliny  Jadwiga Ciechanowska, syn pracownika Gazoliny prof. dr Bronisław Wojciechowski, przyjaciel autora z lat przedwojennych Edmund Osmańczyk, wreszcie również przyjaciel z dawnych lat i jego syn – Adam i Tomasz Gruszeccy, którzy umożliwili autorowi pisanie książki w Warszawie. Wkrótce po zrealizowaniu swego dzieła Leszek Wieleżyński zmarł w następstwie wypadku samochodowego. Wcześniej jeszcze, z maszynopisem książki zapoznał się Stefan Bratkowski i opisał barwnie historię Gazoliny w kilkuodcinkowym artykule publikowanym w Gościu Niedzielnym w 1987 roku. Artykuł ten przedrukowałem w 1993 roku w formie broszury, jako 15, ostatnią, pozycję wydawanej przeze mnie we Wrocławiu serii broszur, zatytułowanej „Demokracja Gospodarcza”. Jednakże książka Leszka Wieleżyńskiego nie została wydana w kraju a publikowane jej streszczenie odniosło niewielki skutek, na równi zresztą z próbami popularyzowania w kraju zagranicznych osiągnięć akcjonariatu pracowniczego. Napisana w porę przed nadchodząca zmianą ustroju książka mogła przyczynić się do zapełnienia wyrwy w polskiej tradycji, jaką spowodowały czasy komunizmu. Mogła stać się tym pomostem, o którym pisał Edmund Osmańczyk. To jednak dotychczas nie nastąpiło, zaś wyrwa niestety powiększa się dalej. Zmiana ustroju nie powinna usypiać naszego krytycyzmu. Rozpływa się polska gospodarka, rozpływa się poczucie patriotyzmu, zaczyna się rozpływać sama Polska. W dawnym Lwowie działy się rzeczy wielkie. Pod zaborami miasto to powoli wysunęło się na czoło ruchu niepodległościowego oraz życia naukowego i kulturalnego kraju. Poważną rolę odgrywał rozwój technologii przemysłowej, w czym istotny udział miała związana z Gazoliną „Kuźnia Nowych Myśli” mieszcząca się przy ulicy Sapiehy 3. Zdumiewa ilość znanych nazwisk związanych z Marianem Wieleżyńskim, Gazoliną i jej otoczeniem. Józefowi Piłsudskiemu pobyt w Magdeburgu przeszkodził w zostaniu ojcem chrzestnym dwóch synów Mariana: Leszka i Zbyszka. Wcześniej wiele osób pracujących z Wieleżyńskim służyło w Legionach. Podczas wojny polsko – ukraińskiej część personelu Gazoliny weszła w skład ochotniczej kompanii borysławskiej porucznika Maczka, późniejszego generała, bohatera bitwy pod Falaise w Normandii. Jednym z pierwszych pracowników Gazoliny był Tomasz Arciszewski – późniejszy premier rządu emigracyjnego w Londynie. Szef związku zawodowego borysławskich nafciarzy, Franciszek Haluch rozumiejący jak mało który związkowiec wagę pracowniczego akcjonariatu, został ministrem tegoż rządu. Wiceprezesem Gazoliny był Ignacy Mościcki. Tuż przed wojną podjął pracę w Gazolinie Henryk Teisseyre, syn współodkrywcy złóż naftowych Karpat Wschodnich i Rumunii Wawrzyńca Teisseyra i powojenny organizator wrocławskiej geologii. Lwów pozostał poza granicami państwa, lecz najważniejszy dla dzisiejszych czasów element jego tradycji, jakim jest fenomen „Gazoliny”, powinien być w kraju szeroko znany i kontynuowany. Kształtowanie się młodego Wieleżyńskiego Marian Wieleżyński urodził się w 1878 roku w Zastawnej koło Czerniowiec, w rodzinie miejscowego właściciela ziemskiego, Waleriana Wieleżyńskiego, jako młodszy brat Aleksandra i Natalii. Matka z domu Knapp pochodziła po kądzieli ze znanej w Polsce ormiańskiej rodziny Abgarowiczów. Ojciec Mariana zginął w katastrofie kolejowej, gdy ten miał zaledwie 4 lata i matka przeniosła się wraz ze swym najmłodszym synem do domu ojca w Ołomuńcu na Morawach. Tutaj Marian zaczął chodzić do szkoły i wcześnie objawił swą pasję poznawczą pochłaniając dużą ilość książek. Ujęty tym miejscowy rabin – popowstaniowy emigrant z okolic Nieświeża - pozwolił mu korzystać ze swojej biblioteki. W niej zapoznał się młody Wieleżyński z encykliką Rerum Novarum i z pracami ekonomisty szwajcarskiego Sismondiego, który jako jeden z pierwszych proponował łagodzenie przeciwności między kapitałem a pracą. Ołomuniecki rabin uczył Mariana na powrót języka polskiego (w domu dziadka mówiło się po niemiecku) i zapoznawał go z dziełami literatury polskiej.
Po śmierci dziadka Marian wraz z matką przeniósł się do Czerniowiec, gdzie skończył gimnazjum w 1896 roku. Rok później zapisał się razem ze swym bratem na Politechnikę Lwowską – Aleksander na Wydział Dróg i Mostów, Marian na Wydział Chemii. Obaj bracia włączyli się z miejsca w intensywną działalność polityczną. W efekcie zostali w 1900 roku relegowani z uczelni i kończyli studia na Politechnice Wiedeńskiej. Marian ukończył je z wyróżnieniem w lipcu 1901 r. Okres studiów we Lwowie był oczywiście najważniejszy. Tutaj Wieleżyński nawiązał liczne znajomości i przyjaźnie, tutaj rozwinął swe zdolności organizacyjne i talent przyszłego wynalazcy, tutaj wreszcie pogłębił swoją koncepcję rozwiązania konfliktu między pracą a kapitałem. Duże znaczenie miał incydent, jakiego był świadkiem w cukrowni hrabiego Branickiego w Piatyhorach pod Kijowem, gdzie odbywał płatną praktykę w lecie 1899 roku. Przebieg tego incydentu i refleksje nad nim najlepiej oddać w całości własnymi słowami Mariana, wypowiedzianymi tego samego dnia wieczorem w domu państwa Siedleckich, przyszłych swoich teściów mieszkających na niedalekim od Piatyhor, Futorku. Słowa te wielokrotnie później powtarzane przez Mariana tak wryły się w pamięć jego syna Leszka, że ręczy on po latach za ich wierność. Niektóre zdania weszły w całości w statut przyszłej „Gazoliny”:

„Po kolacji, przy herbacie, opowiadałem o niezwykłym grubiaństwie hrabiego Branickiego wobec jednego z moich pomocników, który dostał kopniaka i rozkaz natychmiastowego opuszczenia fabryki za absolutnie przypadkowe potrącenie swego pana i władcy, gdy ten wizytował przygotowywaną z wielkim pośpiechem do puszczenia w ruch cukrownię. Mówiłem, że nie chodziło mi o potępienie przeszłości w ocenie tradycyjnego zachowania się polskiego magnata i bezpośredniego potomka tych, co zdradzili i zniweczyli wspaniałą myśl odrodzenia sił Polski w Targowicy, ale o przyszłość przemysłu; mówiłem też o tym, co mi w głowie zaświtało, gdy pocieszałem zmaltretowanego i płaczącego za stosem skrzyń na podwórku fabryki chłopaka. Mając na względzie wspaniałe dzieła sztuki malarzy czy rzeźbiarzy, lub kunsztu mistrzów rękodzieła mówiłem, że tylko duch wolny i respekt otaczających ludzi pozwalał artystom na wykonanie tych dzieł. Zniesienie własności prywatnej, więc własnej człowieka inicjatywy i z głębi serca płynącego zapału do pracy, wydawało się rysować na horyzoncie – dzięki przemysłowi rozwijającemu się wielkimi krokami – możliwość stworzenia jeszcze straszliwszej pańszczyzny niż ta, której człowiek na niskim szczeblu hierarchii społeczeństwa albo musi się poddać, albo z którą od wieków walczy na śmierć. Karol Marks twierdził, że po zwycięstwie nad kapitałem w propagowanej walce klas własność środków produkcji będzie w rękach klasy pracowników; ja widziałem ogromną ilość rąk tej klasy i wiedziałem, że do kierowania fabrykami potrzeba również głowy. Nie wiedziałem jednak, czy głowy ludzi, którzy dostaną to kierownictwo po zwycięstwie rewolucji, w ten czy inny sposób będą umiały i chciały działać w równowadze z sercem, co jest nieodzowne, aby pracownicy dostrzegli sprawiedliwość w dyrektywach kierownictwa oraz troskę również o ich byt.
Dla mnie dążeniem każdego człowieka powinna być praca na własnym. Jeśli robotnik rolny może marzyć o zdobyciu własnego kawałka ziemi i o gospodarowaniu wedle swojego upodobania, robotnik fabryczny  nie może o tym marzyć, aby posiadać na własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Kiedy po studiach zacznę swoją pracę w wybranym zawodzie, postanowiłem robić, co potrafię, aby zmienić stosunek pracy do kapitału, czyli zasadniczych czynników produkcji – dziś walczących – na świadome współdziałanie. Kiedy skończyłem, pani Siedlecka bardzo serdecznym tonem powiedziała trzy słowa, których nigdy nie zapomnę: Zrób to, synku.” Te trzy słowa stały się sztancą genetyczną i błogosławieństwem zarazem w rodzinie Wieleżyńskich. Te właśnie słowa, powtórzone przez ojca, towarzyszyły także Leszkowi Wieleżyńskiemu u progu jego również niemałych dokonań – realizowanych już niestety poza granicami kraju.

Start 

Miesiąc po otrzymaniu dyplomu Wieleżyński ożenił się z poznaną w Futorku Jadwigą Siedlecką a w następnym miesiącu, we wrześniu 1901 podjął pracę w rafinerii „Galicja” w Drohobyczu. Niedługo tam zabawił. Zrażony zachowaniem się jej dyrektora, zostawił na użytek tej austriackiej rafinerii opracowaną przez siebie metodę otrzymywania białej parafiny i przeszedł do pracy na swoim. Nowym miejscem pracy było założone przez niego, przy współpracy urzędu celnego w Drohobyczu, niezależne od producentów laboratorium. Badało ono charakterystyki eksportowanej z Borysławia ropy i jej produktów. Laboratorium opatrzone szyldem „Stacja Doświadczalna” umożliwiło Wieleżyńskiemu dokładne zapoznanie się ze składem różnych odmian ropy Zagłębia Borysławskiego i jednocześnie kontynuowanie jego własnych zainteresowań naukowych. Na tym etapie pracy ujawniła się dalsza cecha Wieleżyńskiego prowadząca do jego przyszłych sukcesów, a nietypowa dla tzw. jednowymiarowych kapitalistów kierujących się wyłącznie zyskiem. Było to - jak to dzisiaj określamy – podejście ekologiczne. W tamtych czasach cały gaz eksploatowany razem z ropą był spalany bezużytecznie w tzw. pochodniach. Z jednej strony było to marnowanie cennego surowca, a z drugiej zanieczyszczanie środowiska i zwiększanie niebezpieczeństwa eksploatacji. W 1907 roku od takiej właśnie pochodni zapaliła się ropa wytryskująca z najbardziej produktywnego, borysławskiego odwiertu „Oil City”. Samym gazem i jego składem prawie nikt się nie interesował. Wieleżyński przekonywał borysławskich nafciarzy, „że zbrodnią jest palenie gazu ziemnego w pochodniach”. Niewielki to odnosiło skutek. „Twarde głowy, myślące tylko o nabijaniu sobie kieszeni” nie reagowały nawet, gdy pokazywał im butelkę z przeźroczystym płynem powstałym ze skraplania cięższych frakcji tzw. „mokrego gazu ziemnego”. Była to właśnie gazolina. Po referacie, w którym nawoływał do rozsądnej gospodarki gazem ziemnym, jedyną reakcją była obawa producentów, że naśle im na kark Urząd Górniczy, co zwiększy koszty eksploatacji. Zysków jakoś nikt w tym dostrzec nie umiał. Poza samym Wieleżyńskim, dla którego gaz stanie się w najbliższej przyszłości nową, eksploatowaną przez niego, złotą żyłą. W okresie tym nawiązał Wieleżyński niezwykle owocną i trwającą wiele lat współpracę z inżynierem Władysławem Szaynokiem.

Punkt zwrotny

Pożar szybu „Oil City” dostarczył Wielezyńskiemu mocnych argumentów na rzecz rozsądnego zagospodarowania gazu ziemnego. Musiał jednak czekać 5 lat zanim starostwo w Drohobyczu zatwierdziło jego projekt pierwszego w Borysławiu gazociągu do użytku publicznego. Gazociąg ten miał łączyć kopalnię „Klaudiusz” z najgęściej zamieszkałą częścią Borysławia koło mostu na Tyśmienicy. Zatwierdzenie to i udzielenie koncesji na budowę gazociągu miało miejsce 20 maja 1912 roku. Dzień ten uważał Wieleżyński za początek „Gazoliny” S.A., mimo, że założona wtedy przez niego firma nosiła nazwę: „Zakład Gazu Ziemnego, Inż. Marian Wieleżyński Sp. z o.o.” Pierwszy gazociąg miał tylko 700 m długości. Drugi, zbudowany do końca tego samego roku miał długość 14 km i łączył źródła gazu w Tustanowicach z rafinerią (późniejszy Polmin) w Drohobyczu. Gaz miał ogrzewać kotły maszyn parowych tej, jednej z największych w Europie, rafinerii. Na takie jego zastosowanie wskazywał Wieleżyński już od 1903 roku konstruując odpowiednie palniki. Budowa prowadzona na zlecenia austriackiej firmy Erdgass została wykonana wzorowo i w rekordowym czasie. Dostarczyła też kapitału do dalszej działalności gospodarczej. W uznaniu za fachowe wykonanie przedsięwzięcia, amerykańscy dostawcy kompresorów zaprosili na własny koszt Wieleżyńskiego i Szaynoka do Stanów Zjednoczonych dla zapoznania się z tamtejszym przemysłem naftowym. Po powrocie obaj przyjaciele zakładają we Lwowie spółkę ”Gaz Ziemny” Sp. z o.o., która wchodzi kapitałowo w już istniejącą spółkę „Zakład Gazu Ziemnego” w Borysławiu, a ta buduje na miejscu pierwszą w Europie fabrykę gazoliny, uruchomioną w 1914 roku.
W roku 1916 lwowski „Gaz Ziemny” zakłada nową spółkę „Gazolina” Sp. z o.o. w Tustanowicach, która buduje drugą fabrykę gazoliny. Wszystkie trzy spółki ściśle z sobą współpracują, a „Gaz Ziemny” wprowadza się do nowo zakupionego domu we Lwowie przy ul. Sapiehy 3. W domu tym znajduje również pomieszczenie naukowo-badawcza spółka „Metan” zorganizowana z inicjatywy Ignacego Mościckiego.

„Kuźnia Nowych Myśli”

W dniu 9 grudnia 1936 roku Chemiczny Instytut Badawczy w Warszawie obchodził uroczyście dwudziestolecie swego istnienia. Jego data narodzin, to właśnie data powstania lwowskiego „Metanu”. Prof. Kazimierz Kling dyrektor instytutu, w swym jubileuszowym przemówieniu podzielił historię kierowanej przez siebie placówki na dwa okresy: lwowski 1916-1926 i warszawski 1926-1936. Okres lwowski zasługuje – jego zdaniem na nazwę „Złotego”. A oto początki tego okresu i instytutu zarazem, w relacji Mariana Wieleżyńskiego (miesięcznik „Nafta” 1 stycznia 1929): „Zmora moskiewska znikła (…) rozdzieliliśmy naszą sferę działania – ja pracowałem w Borysławiu, Władek [Szajnok] w ‘sztabie generalnym’ we Lwowie gdzie było biuro techniczne i kuźnia nowych myśli. Tu powstało laboratorium chemiczne ‘Metan’ pod kierownictwem ówczesnego profesora Mościckiego. Pamiętam, jak kiedyś siedzieliśmy w trójkę z Władkiem i profesorem i omawialiśmy tematy dla ‘Metanu’. Ja poruszyłem kwestię przeróbki emulsji ropnej i proponowałem pewną aparaturę – Szajnok już zaczął rysować szkice – a profesor siedział milcząc przez cały czas. ‘To wszystko do niczego. Tu trzeba wyzyskać różnicę napięcia powierzchniowego’, powiedział i zaczęliśmy opracowywać nową ideę. Myśli leciały jak błyskawica – a słowa padały stylem telegraficznym. Wtedy zrodził się patent ‘Metanu’ na przeróbkę emulsji, który dał początek podstaw materialnych dla dzisiejszego Instytutu Chemicznego”. A oto jak charakteryzuje powyższy wynalazek profesor Kling 20 lat później:

„Kapitalne podejście profesora do rozwiązania ważnego zagadnienia rozdzielania naturalnych emulsji olejowych, zwłaszcza ropno-solankowych w zagłębiu borysławskim (…) ratuje od zniszczenia tysiące wagonów ropy naftowej, przysparzając również ‘Metanowi’ pokaźnych środków finansowych. Późniejsze uracjonalnienie systemu przez zastosowanie aparatury pracującej w sposób ciągły, wykorzystywane przez szereg najpoważniejszych koncernów naftowych wyczerpuje temat rozdzielania emulsji olejowych drogą fizyczną niemal w zupełności.” W „Metanie”, w dużej mierze we współpracy z „Gazoliną” i jej czołowymi „mózgami” Wieleżyńskim i Szaynokiem, zrodziło się wiele nowych technologii i patentów. Tu między innymi opracowano wytwarzanie propanu-butanu, którego produkcję – jako pierwsza na świecie – uruchomiła „Gazolina”. Leszek Wieleżyński tak relacjonuje współpracę tych trzech tytanów myśli: „Warto tu przytoczyć dowcipne powiedzenie, którym określano trzech przyjaciół w ‘kuźni nowych myśli’, gdzie bardzo wydajnie pracowało laboratorium spółki ‘Metan’. Profesora Mościckiego, za jego twórczą myśl w znajdowaniu nowych dróg dla technologii, określano słowem ‘robić’. Inżyniera Szaynoka za jego bezprzykładną energię realizatora dotyczyło słowo ‘zrobić’.
Ojca mego za jego stanowisko, że każdy wysiłek ludzki powinien mieć nie tylko polityczny czy techniczny postęp na względzie, ale również sens gospodarczy – określano słowem ‘zarobić’.” W 1926 roku Ignacy Mościcki został prezydentem i „Metan” został przeniesiony do Warszawy przekształcając się w Chemiczny Instytut Badawczy. Jednakże w środowisku „Gazoliny” nie mogło być naukowej próżni. Marian Wieleżyński organizuje „Instytut Gazowy”, który wraz z obszernym laboratorium również mieścił się w gmachu przy ul. Sapiechy 3. Ta nowa „Kuźnia Nowych Myśli” opracowała do końca okresu międzywojennego cały szereg nowych patentów.

Początki akcjonariatu

W momencie powstania „Gazoliny” pierwszych trzech pracowników kupuje jej udziały. Są to: 
Julian Ginda – główny monter – 4 tys. koron 
Ludwik Ginda – wiertacz – 2 tys. koron 
Jan Błaż – szef warsztatów – 1 tys. koron. 

Tych trzech pracowników powinno przejść do naszej historii. W polskiej gospodarce pojawia się nowy gatunek. Pracownicy ci nie kierują się logiką walki klas, po prostu wchodzą kapitałowo w firmę, w której pracują. Gatunek ten pojawia się w symbiozie z nowym gatunkiem menedżera, jakim jest Marian Wieleżyński. Z czasem przybywało pracowników – akcjonariuszy i powiększał się ich kapitał, ale początki nie były łatwe. Pod koniec 1916 roku zarząd chciał wypłacić roczną premię w połowie gotówką a w połowie udziałami. Jedna trzecia pracowników nie zgodziła się, tak że na ówczesnych 45 pracowników tylko 30 było udziałowcami.

W rok później było już lepiej. Wieleżyński powiedział pracownikom, że firma zarabia tyle, że mogłaby im płacić stawkę 6 razy większą od płacy minimalnej wyznaczonej przez austriackiego komisarza wojskowego Borysławia. Zaproponował im jednocześnie zainwestowanie nadwyżki. Pracownicy sami zadecydowali, żeby pobierać płacę oficjalną, a resztę przeznaczać na rozbudowę warsztatu pracy. Bo „my jesteśmy przecież wspólnikami” – oświadczyli. Ich kapitałowe zaangażowanie pozwoliło odkryć i eksploatować pole gazonośne Daszawy. Realizacja akcjonariatu, to nie tylko realizacja szczytnych ideałów Wieleżyńskiego. Młoda firma potrzebowała kapitału i kapitał pracowniczy pozwalał poszerzać jej działalność. Inwestycje pracownicze w firmie, to też nie altruistyczne wspomaganie swojego szefa. Akcje Gazoliny (już po powstaniu spółki akcyjnej) zaczęły przynosić wysoką dywidendę i nikt z zewnętrznych akcjonariuszy nie chciał ich na giełdzie odsprzedawać. Dywidendy te to – jak zobaczymy dalej- nie jedyna korzyść finansowa, jaką pracownicy wynosili z akcjonariatu. „Dla mnie dobry interes jest tylko wtedy, gdy obie strony uważają go za dobry” – mawiał Wieleżyński.

Egzamin praktyczny

W listopadzie 1918 Wieleżyński – jako polski komisarz rządowy Borysławia – został internowany przez Ukraińców w obozie w Kołomyi i aż do maja następnego roku był w firmie nieobecny. Gdy wrócił, zastał firmę w jak najlepszym porządku. Po prostu pracownicy, w liczbie 45, sami ją prowadzili. Ten egzamin praktyczny skłonił Wieleżyńskiego do nadania akcjonariatowi ram formalnych, co zostało zrealizowane w 1920 roku.

Łut szczęścia

We wrześniu 1916, w czasie rosyjskiej ofensywy na niedalekim froncie, przesiadał się Wieleżyński w Stryju na pociąg do Lwowa. Na peronie natknął się na starszego, zdenerwowanego Żyda, który mając niezwykle ciężką walizę nie potrafił wsiąść z nią do odchodzącego za chwilę wiedeńskiego pociągu. Wieleżyński szybko pomógł starszemu panu i pobiegł do swego pociągu. Ponad dwa lata później, kiedy udało mu się uciec z obozu w Kołomyi, postanowił wrócić do Lwowa przez Wiedeń, by zainkasować należności za dostawy wojskowe. Przy okazji chciał dowiedzieć się o losy swej korespondencji w sprawie nabycia niewielkiej działki od ordynacji spadkobierców Dawida Lindenbauma, do której w Zagłębiu Borysławskim należało 15 tys. hektarów gruntów. Zdziwił się bardzo, gdy w wiedeńskim biurze ordynacji zastał owego starszego pana, któremu pomagał na peronie w Stryju. Wdzięczny dyrektor ordynacji od ręki załatwił mu sprzedaż działki za symboliczną kwotę. Dodatkowo zaoferował mu kupno szybów naftowych w Tustanowicach i Orowie po bardzo niskiej cenie, od której dodatkowo odliczył procent za uratowanie dużej ilości złota zawartego w walizie, którą Wieleżyński ładował do wiedeńskiego pociągu. W rezultacie kopalnie zostały nabyte również za symboliczną kwotę.

Żydzi, masoni i obcy kapitał 

Przy załatwianiu spraw urzędowych korzystał Wieleżyński z usług adwokata Ignacego Hopfingera. I on właśnie dokonywał przepisywania w Urzędzie Górniczym praw własności nowo nabytych kopalń. Gdy zasiadający w Urzędzie radca Weinberg zorientował się w sprawie, to „aż podskoczył na krześle”. „Co? Ludzie opowiadają, że w Borysławiu, gdzie Wieleżyński stawia nogę, tam Żydzi nie rosną, a tu wielka ordynacja spadkobierców Lindenbauma, bez zastrzeżenia sobie nawet bruttów i metrówki daje mu prawo własności do pól produkcyjnych. Jak się to panu podoba, panie mecenasie?” Hopfinger odpowiedział, że mu się to bardzo podoba, i że inżyniera Wieleżyńskiego bardzo lubi. Stosunek twórcy Gazoliny do Żydów najlepiej oddać słowami jego syna Leszka:

„Ojciec mój, jeśli nawet nie był lubiany, to był niewątpliwie szanowany przez wielu Żydów, adwokatów, właścicieli kopalń w Borysławiu i rafinerii na Podkarpaciu, bo sam poważał wielu z tych ludzi jako prawdziwych autochtonów ziem polskich, będących elementem pozytywnym w walce z agentami obcego kapitału o gospodarczą niezależność politycznie niepodległego kraju.” Dla Wieleżyńskiego wyznacznikiem był interes polskiego przemysłu. Dlatego też przeciwstawiał się zarówno Żydom jak i Polakom, którzy w służbie obcego kapitału sabotowali rozwój polskich inicjatyw. Należy tu wspomnieć, że w wyniku intryg tegoż kapitału zostało złamane w 1898 polskie Towarzystwo Naftowe założone przez Ignacego Łukasiewicza i Stanisława Szczepanowskiego, a ten ostatni doprowadzony został do bankructwa. Szczepanowski był faktycznym twórcą przemysłu naftowego w Polsce. Wieleżyński odmówił wstąpienia do loży masońskiej Wielkiego Wschodu, wyjaśniając „że nie może służyć pod rozkazami ludzi sobie nie znanych, którzy kierują sprawami polskiego przemysłu spoza kraju i wyłącznie we własnym interesie”. Wybitny członek tej loży, Stefan Bartoszewicz nie zapomniał mu tej odmowy i później, już jako naczelnik Wydziału Nafty w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, szykanował Wieleżyńskiego, gdy ten, prawie że w czynie społecznym prowadził reorganizację państwowej rafinerii „Polmin”. Najbardziej krytycznym momentem w historii „Gazoliny” był problem ze sfinansowaniem budowy gazociągu Daszawa – Drohobycz. Sytuację uratował dyrektor Banku Przemysłowego we Lwowie Leon Weinfeld – lwowski Żyd, niepodległościowiec – podpisując gwarancję bankową na dostawy rur. Na drugi dzień dyrektor został zawieszony przez radę nadzorczą Banku, „w której rządzili członkowie żydowskiej loży masońskiej „Leopolis” (Bnei Brith), jak dr Józef Parnas, właściciel kopalń, późniejszy syndyk koncernu „Małopolska”, Filip Herman, dyrektor administracyjny „Polminu”, Henryk Hescheles, redaktor lwowskiego dziennika ‘Chwila’.” Przeciwko loży „Leopolis” występował Stanisław Szczepanowski junior i została ona w końcu przez władze polskie zlikwidowana. Wieleżyński lubił i podziwiał bractwo Łebaków, potomków rodzin żydowskich z okolic Nieświeża, którzy wykonywali w zagłębiu najcięższe prace, łącznie z gaszeniem pożarów szybów naftowych. Wieleżyński popierał też właścicieli małych rafinerii, w większości Żydów – autochtonów. Pomógł im nawet założyć Towarzystwo Małych Rafinerów, a wdzięczni członkowie zrobili go swoim prezesem. Na jednym z posiedzeń Towarzystwa, Wieleżyński wyprosił za drzwi pana Hłaskę, przybyłego bez zaproszenia naczelnego dyrektora francuskiego koncernu „Małopolska”, mówiąc: „Panie dyrektorze, my tutaj tak ważnych agentów obcego kapitału nie potrzebujemy i nie możemy przyjmować”

„Gazolina” S. A. 

W 1920 roku powstaje Spółka Akcyjna „Gazolina”. Powstała ona przez połączenie „Zakładu Gazu Ziemnego Inż. Wieleżyński” i „Gazoliny Sp. z o.o.”. Warto tu wymienić wszystkie osoby kierujące nową spółką: Prezesem Rady Zawiadowczej (nadzorczej) został inż. Józef Tomicki – dyrektor Miejskich Zakładów Elektrycznych we Lwowie a Wiceprezesem prof. Ignacy Mościcki. Członkami Rady byli: inż. Roman Januszkiewicz, Michał Sroczyński, inż. Felicjan Dembowski, Jan Wasung, inż. Konrad Wyleżyński, Wit Sulimirski, inż. Władysław Matzke, inż. Władysław Szaynok, inż. Marian Wieleżyński i inż. Gabriel Sokolnicki. Ostatnia trójka tworzyła Komitet Wykonawczy, będący zarządem spółki. Siedzibą zarządu był Lwów, a konkretnie „Kuźnia Nowych Myśli”, budynek przy ul. Sapiechy 3. Zarząd techniczny pozostał w Borysławiu i sprawował go Marian Wieleżyński. „Gazolina” S.A. w roku swego powstania produkowała: 3 524 000 m3 gazu, 1520 ton ropy i 593 ton gazoliny.

Organizacja akcjonariatu pracy w Gazolinie

Pierwszy statut Gazoliny określający zasady akcjonariatu pracowniczego, został zatwierdzony przez Radę Zawiadowczą w końcu 1920 roku, a przez Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy 22 lutego 1922 roku. Statut ten był stopniowo udoskonalany, jednakże bez wprowadzania zasadniczych zmian. Ostatnia wersja pochodzi z 5 maja 1936 roku. Wersja ta jest zamieszczona w całości na końcu tekstu. Konstrukcja akcjonariatu pracowniczego w Gazolinie jest świadectwem dużych zdolności Mariana Wieleżyńskiego również w tej dziedzinie. Można to należycie ocenić dopiero po latach, przez porównanie z innymi formami współczesnego akcjonariatu, głównie z amerykańskimi ESOPami. Statut dzielił pracowników na stałych i prowizorycznych, a sam nazywany był też równoważnie „Umową z pracownikami stałymi”. Pracownicy stali to ci, którzy weszli w akcjonariat i stali się współwłaścicielami firmy. Pracownicy prowizoryczni, to zwykli pracownicy najemni. Struktura była więc elastyczna. Akcjonariat nie był obligatoryjny i nikogo się do niego nie przymuszało, a tylko zachęcało. Zachęcie służył m.in. każdorazowy przydział pewnej ilości nowo emitowanych akcji po cenach preferencyjnych. Przydział ten obejmował oba rodzaje pracowników a jego wielkość była proporcjonalna do zarobków. Jednakże nie te akcje były podstawą akcjonariatu Gazoliny. Każdy pracownik stały, o ile już się zdecydował żeby nim być, miał obowiązek corocznie zakupić akcje Gazoliny za swą jednomiesięczną pensję. Nie był to tak duży wysiłek finansowy, zważywszy, że Gazolina płaciła – jak zresztą wiele innych firm – tzw. trzynastki, ale oprócz tego tzw. remuneracje, które obejmowały wszystkich pracowników stałych. Remuneracja, to liczone w skali rocznej wynagrodzenie wyrównawcze uzależnione od dochodów firmy, płacone w innych firmach tylko członkom kierownictwa.
 Remuneracja (inaczej mówiąc udział w zyskach) też była wypłacana proporcjonalnie do zarobków, a więc także proporcjonalnie do wartości obowiązkowo nabywanych akcji. Do tego dochodziły dywidendy z akcji już posiadanych. W okresie największej prosperity firmy, w latach 1925 – 1930 wynosiły one 20%! od zainwestowanego kapitału. Dodajmy jeszcze, że pracownik stały zarabiał więcej (o czym statut nie mówi) od pracownika zwykłego i była to różnica spora. Przykładowo w roku 1927 przeciętna płaca pracownika zwykłego wynosiła 300 zł a stałego 450 zł. Podstawowy, obligatoryjny kapitał pracownika stałego narastał więc – zgodnie z o wiele późniejszą amerykańską zasadą - proporcjonalnie do zarobków. Jednakże amerykański pracownik dostaje udziały od firmy za darmo a w „Gazolinie” musiał je sobie kupić! Jak jednak dalej zobaczymy, nie było tak źle. Akcje pracowników stałych były imienne i niezbywalne w okresie ich zatrudnienia. Jest to żelazne prawo akcjonariatru pracowniczego, szeroko dziś w świecie stosowane (poza dzisiejszą Polską, Rosją i niektórymi innymi krajami postkomunistycznymi). Co więcej, akcje nie mogły być przechowywane indywidualnie, ale składane były do wspólnego depozytu. Depozytem tym opiekował się Syndykat Pracowników Spółki Akcyjnej „Gazolina”, czyli po prostu jej związek zawodowy. Związek nabywał akcje dla pracowników, przechowywał je i nimi zarządzał. Wieleżyński znalazł więc trafną, nową funkcję dla związku zawodowego w zmienionych relacjach między pracą a kapitałem. Oprócz akcji nabywanych obowiązkowo, pracownicy stali mogli nabyć dowolną ilość dodatkowych niezbywalnych akcji imiennych. I to właśnie wielu z nich robiło. Mogli też nabywać na giełdzie zbywalne akcje Gazoliny, ale było to prawie niemożliwe, bo mało kto je odsprzedawał ze względu na wysoką dywidendę. Poza tym to się nie opłacało, bo cena na giełdzie była nawet trzykrotnie wyższa od ceny nominalnej i były to akcje zwykłe z siłą jednego głosu. Akcje imienne zaś były akcjami uprzywilejowanymi z pięciokrotną siłą głosu. Kapitał pracowników stałych był zblokowany w depozycie i zblokowana była ich (jego) siła głosu. Corocznie wszyscy pracownicy stali wybierali swego przedstawiciela reprezentującego zbiorczo ich i ich łączny kapitał na corocznym Walnym Zgromadzeniu akcjonariuszy „Gazoliny”. Dzięki swym akcjom uprzywilejowanym, pracownicy szybko uzyskali głos decydujący na tych zgromadzeniach. Przy opuszczaniu firmy, pracownikom stałym przysługiwała odprawa. Zagadnienie to może się wydać problemem drugorzędnym, ale właśnie sposób naliczania tej odprawy jest prawdziwą rewelacją akcjonariatu „Gazoliny”. Punkt statutu omawiający konstrukcję odpraw wydaje się dość skomplikowany, ale jego sens jest prosty. Mianowicie pracownikowi stałemu przysługiwała odprawa w wysokości minimalnego obowiązkowego wkładu własnego do depozytu. „Gazolina” zatem dokładała pracownikowi stałemu na odchodnym drugie tyle, co on sam w nią obligatoryjnie zainwestował. Ten obligatoryjny kapitał pozostawał dalej własnością pracownika i odprawa nie była formą jego wykupu przez firmę. Taki prezent „na do widzenia” to czysty zysk i to on był głównym kluczem i sprężyną akcjonariatu „Gazoliny”. Wieleżyński wprowadził pewne istotne ograniczenie nie pozwalające korzystać z dobrodziejstwa odpraw w sposób mało zasłużony. Mianowicie, dyplomowany pracownik stały mógł korzystać z odpraw dopiero po przepracowaniu w „Gazolinie” pięciu lat w charakterze pracownika stałego, a pracownik stały nie dyplomowany po dziesięciu latach. Odprawy były dla „Gazoliny” dużym obciążeniem, ale motywowały i nagradzały czysto pracowniczą akumulację kapitału. Inwestowanie w przedsiębiorstwo – cudze czy swoje – to inwestycja wyższego ryzyka niż deponowanie pieniędzy w banku. Odprawa niwelowała to ryzyko. Odprawa poza tym nagradzała działanie kapitału pracowniczego na zasadzie konta rosnącego i zablokowanego w całym okresie zatrudnienia pracownika. Wreszcie odprawa nagradzała codzienne zaangażowanie pracownika czującego się współwłaścicielem. W sumie korzyści były obustronne. Oddajmy głos Bronisławowi Wojciechowskeimu, komentującemu przed wojną statut „Gazoliny”:
„Utrzymanie związku przyczynowego pomiędzy zabezpieczeniem pracownikowi bytu, również po opuszczeniu przedsiębiorstwa, a posiadaniem przez niego akcji, stało się podstawą całej organizacji Spółki. Jeżeli bowiem z jednej strony firma wzięła na swoje barki ciężar rosnących z roku na rok odpraw, to z drugiej – zapewniła sobie oddanych pracowników zainteresowanych w rozwoju i powodzeniu firmy i gorliwą pracą odpłacających za stworzenie takiego środowiska produkcji, w którym nie czuli się niewolnikami, lecz świadomymi swych praw współwłaścicielami”.

Porównanie z amerykańskim ESOPem 

W artykule „Manifest kapitalistyczny. Kapitalizm Louisa Kelso” (Nasz Dziennik 11.02.br.) podawałem schemat działania głównej formy amerykańskiego akcjonariatu zwanej w skrócie ESOP (Employee Stock Ownership Plan – Plan Pracowniczej Własności Kapitału). Przypomnimy na czym on polega dodając kilka szczegółów. Jak już wspomnieliśmy, amerykański pracownik dostaje akcje firmy za darmo. Firma wpłaca pewną kwotę do tzw. ESOP-trustu i odlicza ją sobie od podstawy opodatkowania. ESOP-trust nabywa za te pieniądze akcje firmy i przydziela je pracownikom. Pieniądze wracają więc do firmy i są inwestowane. Korzyść dla firmy polega na tym, że uniknęła opodatkowania tej kwoty. Korzyść dla pracowników, że stają się właścicielami tak inwestowanego kapitału. Kapitał jest więc generowany przez firmę i przez ulgi podatkowe, czyli de facto przez budżet państwa. Obrazowo mówiąc, właściciel firmy daje zwolnioną od opodatkowania darowiznę swojemu pracownikowi a ten obowiązkowo inwestuje ją w tejże firmie. To właśnie jest ESOP – świetny sposób na dofinansowanie firmy, uwłaszczenie pracownika i dekoncentrację własności. Akcje firmy są rozprowadzane w ESOP-truście na indywidualne konta pracowników proporcjonalnie do ich zarobków, z ograniczeniem dla menedżerów, których zarobki są bardzo wysokie. Chodzi o to, by system generował akcjonariat pracowniczy a nie menedżerski. Akcje są przechowane w ESOP-truście i niezbywalne w całym okresie zatrudnienia pracownika. Pracownik staje się właścicielem akcji nie od razu a dopiero po 5 – 7 latach, w których nabywa do nich prawo własności (vesting). Jeżeli zwolni się przed tym okresem, nie otrzymuje z ESOP-trustu nic. Przy odchodzeniu pracownika z firmy, ESOP-trust ma prawo pierwokupu akcji i otrzymana przez pracownika gotówka jest swego rodzaju pieniężną odprawą. Przy przechodzeniu na emeryturę kwota ta jest istotnym uzupełnieniem emerytalnego zabezpieczenia pracownika. Akcje ESOP-trustu są zblokowane i ich łącznymi głosami dysponuje zarząd trustu. Sam ESOP-trust zarządzany jest przez osoby spoza firmy i często pracownicy nie mają wpływu na sposób głosowania zarządu za wyjątkiem tzw. ESOPów demokratycznych, gdzie ich wpływ jest zagwarantowany. Ważną cechą ESOP-trustu jest jego zdolność pobierania kredytów, przy pomocy których pracownicy mogą „skokowo” wykupić znaczną część przedsiębiorstwa lub jego całość. Spłata kredytów odbywa się tak jak poprzednio z nie opodatkowanych wkładów firmy.
Trzeba nadmienić, że ulgi podatkowe w Stanach Zjednoczonych towarzyszą tylko generowaniu kapitału pracowniczego. Później zaś działa on zupełnie samodzielnie (i – jak zbadano - lepiej od tradycyjnej własności prywatnej). Jak widzimy, narastaniu kapitału pracowniczego w ESOPie nie towarzyszy zatem żaden własny, prywatny wkład pracowników. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo ułatwia szybkie upowszechnienie się akcjonariatu w Stanach Zjednoczonych. Złe, bo mniej wiąże pracownika z akcjonariatem, nie zmusza go do oszczędzania (niski poziom oszczędzania jest problemem w tym kraju), mniej zasila firmę w kapitał, no i w końcu dostarcza argumentów przeciwnikom akcjonariatu. Porównajmy teraz system ESOP z systemem „Gazoliny”. Odpowiednikiem ESOP-trustu jest depozyt akcji imiennych „Gazoliny” i zarządzający nim Syndykat Pracowników. Wieleżyński przelicytował tu Amerykanów, powierzając opiekę nad akcjami zakładowemu związkowi zawodowemu i zapewniając demokratyczną procedurę realizacji prawa głosu. Poza tym wynikające z pracowniczych akcji prawo głosu jest w obu przypadkach zblokowane. W obu też systemach kapitał pracowniczy narasta proporcjonalnie do płac. W systemie „Gazoliny” dotyczy to zarówno akcji imiennych jak i odpraw. Jeżeli przyjrzymy się dokładnie obu systemom, to widzimy, że odpowiednikiem ESOPu nie są akcje imienne „Gazoliny”, ale jej narastająca z czasem pieniężna odprawa pracowników, czyli to, co firma dawała pracownikowi System odpraw „Gazoliny”, to jakby amerykański ESOP bez ulg podatkowych. Odprawa przysługująca każdemu pracownikowi była corocznie obliczana i znana. Gdyby wpłacano ją na bieżąco do depozytu i nadano jej formę udziałów uprawniających do głosowania i przynoszących dywidendę, to analogia z ESOPem byłaby prawie pełna – za wyjątkiem oczywiście brakujących w systemie „Gazoliny” udogodnień podatkowych. Analogia systemu odpraw w „Gazolinie” do dzisiejszego ESOPu spowodowała, że Wieleżyński na wiele lat przed Amerykanami wymyślił owo „vesting”, czyli okres nabywania praw do odprawy. Na porównanie zasługuje też poziom samorządności pracowników, który – jak wykazały amerykańskie badania – wpływa w decydujący sposób na efektywność firm akcjonariatowych. W Stanach Zjednoczonych samorządność ta jest najczęściej sformalizowana w różnego rodzaju programach partycypacyjnych. W „Gazolinie” samorządność nie była sformalizowana, ale poziom jej był wysoki. Sprawdzianem jej było samodzielne prowadzenie firmy przez pracowników podczas kilkumiesięcznego internowania Wieleżyńskiego. Miarą samorządności był też sposób przyjmowania nowych pracowników. Mianowicie pracownicy sami się dobierali i ich oficjalne zatrudnienie przez kierownictwo było czystą formalnością. Oceniając rozwiązanie Wieleżyńskiego z perspektywy czasu i współczesnych form akcjonariatu widzimy, że jego akcjonariat był formą dobrze zorganizowaną i bardzo mocną. Była to w rzeczywistości kombinacja dwóch równoległych i sprzężonych ze sobą akcjonariatów. Jednego finansowanego przez pracownika, drugiego prze firmę. Biorąc pod uwagę dzisiejsze, rosnące w świecie, poparcie władz państwowych dla własności pracowniczej , uwidacznia się potrzeba uzupełniania systemu „Gazoliny” o podatkowe ulgi inwestycyjne. Na wzór amerykańskich ESOPów należałoby też nadać depozytowi „Gazoliny” (pracowniczemu funduszowi powierniczemu), zdolność pobierania kredytów. Trzeba by też nadać dawnym odprawom „Gazoliny” postać udziałów (jak wyżej wspomniano) wpłacanych przez firmę na bieżąco do depozytu i wliczanych przez nią w koszty. Uzyskałyby one przez to pełną, dzisiejszą „amerykańską” postać akcjonariatu. Podwójny system „Gazoliny” stałby się w ten sposób bardziej przejrzysty. I nie tylko to. Odprawy, jako takie, mają charakter świadczeń i mogą wywoływać postawy roszczeniowe. Przemodelowane na udziały wzmacniałyby poczucie własności oparte na osobiście nabywanych akcjach i tym samym wzmacniałyby postawy współwłaścicielskie. Z kolei amerykańskie ESOPy mogły by być uzupełnione (na wzór „Gazoliny”) o obligatoryjne inwestowanie prywatnych środków pracowników.

Struktura kapitałowa spółki

Strukturę tę przedstawiamy dla okresu po reformie walutowej Grabskiego. W dniu 1 lipca 1924 roku kapitał zakładowy „Gazoliny” w przeliczeniu na nowo wprowadzoną walutę wynosił 1,5 mln zł. Kapitał ten był rozdzielony na 75 tys. akcji o nominale 20 zł. W tej liczbie było 53 tys. akcji imiennych i 22 tys. akcji na okaziciela. W 1926 roku kapitał spółki wzrósł do 1,8 mln zł obejmując 90 tys. akcji 20 złotowych. W posiadaniu pracowników firmy (poza kierownictwem) było 22 488 akcji, czyli 25 % kapitału firmy. W styczniu 1927 kapitał zakładowy wzrósł do 2 mln zł, w 1928 do 2,2 mln zł, a w 1929 do 3 mln. zł. W międzyczasie podniesiono nominał akcji do 100 zł, zgodnie z nowym prawem o spółkach akcyjnych. W 1927 roku wkład największego udziałowca z grona szeregowych pracowników – montera Juliana Gindy wynosił 32 tys. zł. W roku 1936 kapitał zakładowy wynosił 3,6 mln. zł. Z końcem tego roku pracownicy „Gazoliny” (poza kierownictwem) byli właścicielami 16 577 akcji o wartości nominalnej 1 659 300 zł. Stanowiło to 46% kapitału akcyjnego i zapewniało jego właścicielom 61,4% głosów na Walnych Zgromadzeniach Akcjonariuszy. W tym czasie „Gazolina” zatrudniała 677 pracowników. Tuż przed wybuchem wojny Zarząd Gazoliny przedstawił wniosek o podniesienie kapitału zakładowego Spółki do 5 mln zł. Planowana była emisja 14 tys. stuzłotowych akcji, które w całości miały wejść w posiadanie pracowników. W ten sposób stan ich posiadania zbliżyłby się do 65% kapitału zakładowego.

Wzorcowa współpraca ze związkami zawodowymi

O uregulowaniu spraw ze związkami zawodowymi wewnątrz firmy już pisaliśmy. Trudniejsze były relacje ze związkiem na zewnątrz, w skali regionalnej. Jednak zostały one też załatwione pomyślnie dzięki mądrości regionalnego związkowego kierownictwa. Tuż po ustaniu wojennej zawieruchy sytuacja w Zagłębiu Borysławskim była bardzo napięta. Kapitał niemiecki został zastąpiony przez „sprzymierzony” z nami kapitał francuski, który poczynał sobie podobnie albo nawet gorzej. Konflikt miedzy pracownikami Zagłębia a Izbą Pracodawców narastał i związek zawodowy nafciarzy przygotowywał w 1920 roku strajk generalny. Wystawiało to na nową próbę system „Gazoliny”.
Wieleżyński miał już gotowy statut a główni akcjonariusze ze strony pracowników Julian Ginda i Jan Błaż byli ogólnie szanowanymi członkami związku nafciarzy. Zaopatrzeni w statut udali się do kierownictwa regionalnego i tłumaczyli, że strajkować nie muszą, bo zarabiają więcej niż domagają się strajkowe postulaty związku. Co więcej, podkreślali, że: „sytuacja pracowników „Gazoliny” jest doskonałym przykładem potwierdzającym słuszność rewindykacji braci robotników. Jeśli prawdziwie po polsku myślący i dla Polski pracujący pracodawcy w spółce „Gazolina” mogą od lat płacić stawki wyższe niż ludzie na służbie zagranicznej lub ich naśladowcy w Izbie Pracodawców, to nie jest prawdą, że tego nie można w ogóle zrobić, tylko, że trzeba chcieć.” Nie bez znaczenia był również fakt, że „Gazolina” zaopatrywała w opał i światło całą okolicę. Tłumaczyli więc związkowcy „Gazoliny” swoim szefom dalej: „Nie kilkanaście głów pracodawców, którzy mogą sobie wyjechać do Truskawca, ale kilka tysięcy robotników zostanie w zagłębiu bez chleba, bez światła w domu i bez gorącej zupy w kuchni. Dajcie nam pracować, bez łamania strajku, to co najmniej tych cierpień z braku światła, chleba i gorącej zupy oszczędzicie naszym braciom, a sławy naszym mądrym inżynierom przysporzycie”. Szef związku zawodowego borysławskich nafciarzy, Franciszek Haluch okazał się związkowcem niepospolitym, zwłaszcza na owe czasy. Nie przestraszył się akcjonariatu, wręcz przeciwnie, zrozumiał, że trzeba go popierać. Strajk generalny trwał przez całe drugie półrocze 1920 roku. „Gazolina” nie brała w nim udziału. Jej pracownicy w specjalnej umowie zostali zwolnieni z obowiązku uczestniczenia we wspólnych strajkach. Wieleżyński pokazał, że najlepsze interesy robi się idąc ręka w rękę ze swoimi pracownikami a nie wojując z nimi.

Dalszy rozwój

W latach 1920-21 „Gazolina” kupuje tereny w Daszawie, na których dowierci się w najbliższym czasie potężnych złóż gazu. W roku 1921 inż. Szaynok zakłada osobną, rządowo-prywatną spółkę akcyjną „Międzymiastowe Gazociągi” (po wykupieniu w roku 1926 udziałów rządowych połączy się ona z „Gazoliną”). W tym samym roku w szybie „Piłsudczyk I” natrafiono na pierwszy gaz. W 1920 roku firma Szaynoka odprowadza go do Stryja zbudowanym przez siebie rurociągiem. Na Wielkanoc 1924 osiągnięto największy sukces poszukiwawczy dowiercając się złoża gazu o ciśnieniu 60 atm. Odtąd „Gazolina” miała tego surowca pod dostatkiem, wiercąc do 1936 roku 14 szybów produkcyjnych. Nowym zadaniem stała się budowa rurociągów. Kolejny gazociąg, do Drohobycza, musiała „Gazolina” budować sama, w niezwykle ciężkich warunkach finansowych, pogłębionych reformą walutową. Gazociąg ten został ukończony w jesieni 1924. Kryzys jednak trwał dalej i był kolejnym sprawdzianem akcjonariatu „Gazoliny”. Oddajmy znowu głos Bronisławowi Wojciechowskiemu:
„W okresie 1924/25 r. należy podkreślić specjalnie ofiarność pracowników S. A. „Gazolina” zarówno w Borysławiu, jak też szczególnie w Daszawie, którzy pracując w bardzo ciężkich warunkach, musieli zadowalać się często kilkuzłotowymi zaliczkami na płace, a dla zaspokojenia najkonieczniejszych potrzeb zastawiali nieraz własne przedmioty codziennego użytku, dla zdobycia gotówki na pokrycie długów w sklepach spożywczych. Te przeciwności losu pracownicy znosili z podziwu godnym samozaparciem i nie przyczyniali nigdy Zarządowi Spółki najmniejszych trudności, wiedząc, że bieda była wspólna od góry do dołu i że gdy przyjdą lepsze czasy, sytuacja wszystkich ulegnie poprawie.” W 1929 roku „Gazolina” buduje w rekordowym czasie najdłuższy, liczący 82 km gazociąg łączący złoża Daszawy ze Lwowem. Spółka uświetniła otwarcie rozpoczynających się właśnie we Lwowie IX Targów Wschodnich dużą pochodnią daszawskiego gazu. „Gazolina” nie zaniedbuje fabrykowania swojego firmowego produktu – gazoliny. W 1924 roku buduje w Borysławiu Fabrykę Gazoliny nr 3. Po krótkotrwałym funkcjonowniu kolejnych fabryk nr 4 i 5 zostaje zbudowana w 1925 roku Fabryka Gazoliny nr 6, oparta na technologii opracowanej przez Ignacego Mościckiego. Podwoiła ona produkcję gazoliny do 300 cystern kolejowych rocznie. W 1930 roku rusza Centralna Fabryka Gazoliny o wydajności 50 cystern miesięcznie a wcześniejsze fabryki zostały polikwidowane. Dwa lata wcześniej rozpoczęto wytwarzanie (po raz pierwszy w świecie) nowego produktu nazwanego „gazolem” (dzikiej gazoliny), którym był dzisiejszy propan-butan. Gaz ten eksportowano do Belgii, Syrii i Palestyny. Wagonami wysyłano również produkty „Gazoliny” do swych krajowych placówek handlowych w Poznaniu, Łodzi, Warszawie i Gdyni. W tym ostatnim mieście „Gazolina” zbudowała 1931 roku gazownię miejską pracującą na gazie węglowym i gazolu.

Próba przejęcia przez kapitał zagraniczny

W jesieni 1929 roku, w kilkanaście dni po zamknięciu IX Targów Wschodnich, grupa kapitału austriacko – amerykańskiego podjęła próbę wykupu „Gazoliny”. Oferta dotyczyła wszystkich akcji imiennych, za które zaproponowano nieprawdopodobną sumę, 45–krotnie wyższą od ich wartości nominalnej. W ręku pracowników było w tym czasie 13 500 akcji o wartości nominalnej 1 350 000 zł. Za akcje te otrzymaliby oni 60 mln zł. Przypominamy, że cały kapitał zakładowy „Gazoliny” wynosił w tym czasie 3 mln zł. Propozycja została przekazana Wieleżyńskiemu z Wiednia przez członka Rady Nadzorczej Wita Sulimirskiego. Sytuacja była poważna1 . Zbliżała się najtrudniejsza próba akcjonariatu „Gazoliny”. 1 Wg opinii Krzysztofa Lachowskiego (Krajowa Rada Spółdzielcza) nie chodziło o sam wykup firmy, tylko o zlikwidowanie „niebezpiecznego” precedensu (informacja ustna, 2010 r.)
Wieleżyński zaprosił Sulimirskiego na spotkanie z trzema największymi, będącymi na miejscu, pracowniczymi udziałowcami. Byli to Julian Ginda, Jan Błaż i Marek Marosz (szofer mechanik). Drugi co do wielkości udziałowiec tej grupy, Ludwik Ginda wiercił w tym czasie nowy szyb w Daszawie. Stan posiadania aktualny i perspektywiczny powyższej trójki wyglądał następująco:

Julian Ginda – 320 akcji – wartość 32 000 zł, sprzedaż za 1 260 000 zł
Jan Błaż – 240 akcji – wartość 24 000 zł, sprzedaż za 1 059 000 zł
Marek Marosz – 173 akcji – wartość 17,300 zł, sprzedaż za 778 000 zł

Wieleżyński przedstawił ofertę i zapytał o zdanie. Pierwszy zgłosił się Marosz: „Panie inżynierze, ja chciałbym wiedzieć, czy ci ludzie z kapitałem będą lepiej pracować w „Gazolinie” niż my?” Na to Wieleżyński: „Nie, nie sądzę, aby ktokolwiek mógł lepiej w naszej firmie pracować, wyście sami nią kierowali, gdy mnie Ukraińcy wywieźli do obozu. Potem firma się rozrosła i wypłaca co roku najwyższą w Polsce dywidendę. Nie wiem, co by szefowie tego obcego kapitału zrobili z naszymi stałymi pracownikami. Nie! Nie sadzę, aby ci ludzie mogli tu lepiej pracować.” Wtedy Marosz podejmuje decyzję: „W takim razie, panie inżynierze, choć nie wiem, co powiedzą pan Ginda i pan Błaż, ja twierdzę, że jeśli tym panom z Wiednia warto, to nam też. Ja nie sprzedaję!” Dołączają do niego Błaż i Ginda: „ Marosz ma rację! Nie sprzedajemy!” Było to wielkie zwycięstwo Wieleżyńskiego i stworzonego przez niego systemu. Jego syn Leszek wspomina swoją rozmowę z ojcem w drodze powrotnej do domu: „Tatusiu, kiedyś na Ukrainie, gdy opowiadałeś o swoim projekcie na życie, matka Mamusi powiedziała ci: „Zrób to synku!” Uważam, że dziś wieczorem stało się to ciałem. Masz rację synku, właśnie o tym myślałem.” 

Plan wprowadzenia akcjonariatu na Górnym Śląsku 

W 1934 roku Marian Wieleżyński został obarczony przez, będącego już wówczas prezydentem RP, Ignacego Mościckiego specjalną misją. Dotyczyła ona przejmowanego od Niemców i przygotowywanego do prywatyzacji koncernu „Wspólnota Interesów”, zatrudniającego ok. 30 tys. pracowników. Wieleżyński pojechał do Warszawy na spotkanie z prezydentem z synami Leszkiem i Zbigniewem. A oto słowa Mościckiego skierowane do Mariana Wieleżyńskiego w relacji jego syna Leszka: „Panie Inżynierze, mam problem, którego przestudiowanie chciałbym powierzyć panu. Jak pan wie Państwo Polskie odziedziczyło po Niemcach poważny pakiet akcji „Wspólnoty Interesów”, w której kapitale liczącym blisko 150 milionów złotych mieliśmy około 25%, bez możliwości rzeczywistej kontroli tego wielkiego koncernu przemysłowego na Śląsku.
Wojewoda Grażyński z uporem od pewnego czasu prowadzi dobrze zorganizowaną akcję wywłaszczania udziałów tego koncernu z rąk Niemców, którzy je posiadają, ale nie uważają za słuszne płacenia w Polsce należnych podatków. W rezultacie tej akcji (...) Skarb Polski dysponować będzie wkrótce przeszło 50% kapitału „Wspólnoty Interesów”, otrzyma więc pełną kontrolę nad przedsiębiorstwem i może myśleć o reformie jego struktury. Mówiłem ministrowi Kwiatkowskiemu o przewidzianej wizycie pana Inżyniera z synami i on uważał za słuszne, aby powierzyć panu przestudiowanie problemu stopniowego uwłaszczenia pracowników Spółki Akcyjnej „Wspólnota Interesów”, opartego na dobrze dzisiaj działającym wzorze Spółki Akcyjnej „Gazolina””. Po powrocie do Lwowa zadanie zostało przedyskutowane w Komitecie Wykonawczym „Gazoliny” w wyniku czego wysłano Leszka Wieleżyńskiego do Dąbrowy Górniczej na konsultacje ze znanym emerytowanym już sztygarem Kowalczewskim. Sztygar ten był ojcem inż. geologa Józefa Kowalczewskiego, odkrywcy złóż daszawskich i jednego z dyrektorów „Gazoliny”. Leszek Wieleżynski zwiedził w towarzystwie ogólnie szanowanego sztygara wiele zakładów na Górnym Śląsku. Był w kopalniach „Mysłowice i „Siemianowice” oraz w hutach „Batory”, „Lonza”, „Zgoda’ i „Piłsudski”. Rozmawiał z wieloma ludźmi. Główne wnioski były następujące: „1. Inteligencja robotników na Śląsku i tradycja pracy w ekipach w kopalniach węgla i w hutach rokują dość łatwe zaakceptowanie idei „Gazoliny” wśród robotników. 2. Trudniejszym środowiskiem są elementy kierownicze sekcji zakładów czy kopalń, znacznie bardziej egocentryczne, myślące o swojej własnej karierze i odpowiedzialności wobec swoich przełożonych i w większym stopniu podległe instrukcjom związków zawodowych. 3. Ludziom ze związków zawodowych, solidnie rozbudowanych na całym Śląsku i dobrze reprezentowanych w poszczególnych zakładach, absolutnie nie zależy na zmianie na świadome współdziałanie raczej nieprzyjaznego, lub w niektórych wypadkach wręcz wrogiego, nastawienia robotników do pracodawców, którymi są dla robotników dyrektorzy zakładów.” Postawa górnośląskich związków zawodowych była typowa dla związków zawodowych w ogóle i nie tylko dla tego okresu, ale i dla lat powojennych. Dopiero w początkach lat 80. amerykańskie związki zawodowe zaczęły rozumieć znaczenie akcjonariatu nie tylko dla pracowników ale również dla siebie. Od tego czasy wiele dokonywanych w Stanach Zjednoczonych pracowniczych wykupów przedsiębiorstw dokonywanych jest właśnie przez te organizacje. Tym bardziej należy doceniać wspomnianą już postawę Franciszka Halucha szefa związku zawodowego borysławskich nafciarzy. Sztygar Kowalczewski rozumiał głęboko problemy świadomościowe. Uważał on, że „pracę nad wprowadzeniem systemu „Gazoliny” na Śląsku, nawet we „Wspólnocie Interesów”, trzeba zacząć od propagowania go w szkołach elementarnych, w szkołach zawodowych, szczególnie na wyższych uczelniach, nie zapominając o związkach zawodowych.” Raport oparty na konsultacjach Leszka Wieleżyńskiego został wręczony Prezydentowi we wrześniu 1934 roku. „Wspólnota Interesów” została przejęta przez Państwo Polskie dopiero dwa lata później.
Po wojnie Leszek Wieleżyński dotarł do wyciągu z uchwały Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów z 8. 07. 1936. Oto jego fragment: „W celu umożliwienia szerszym warstwom współdziałania w przejęciu „Wspólnoty Interesów” i nadaniu temu charakteru społecznego, mogą być poza akcjami na okaziciela wypuszczane akcje imienne, sprzedawane na specjalnie ulgowych warunkach. (...) I uzasadnienie ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego: „Ze względu na wielką wagę dla interesów gospodarczych i politycznych państwa sprawy przyszłego właściciela „Wspólnoty”, rozprzedaż akcji musi dokonywana pod kontrolą i na podstawie wytycznych rządu. Wobec tego, że przejęcie w ręce polskie „Wspólnoty” stanowi moment o wielkim znaczeniu państwowym, co szczególnie czują i rozumieją szerokie warstwy społeczeństwa górnośląskiego, należy umożliwić im współudział w tej akcji przez stworzenie specjalnie ulgowych warunków nabywania akcji „Wspólnoty”. Jak dotychczas nie wiadomo jaki był dalszy przebieg tej próby uwłaszczenia pracowników na Górnym Śląsku.

Wpływ na katolicką naukę społeczną

Niezwykle ciekawym aspektem historii „Gazoliny” jest jej wpływ na katolicką naukę społeczną. Leszek Wieleżynski wspomina o tym jakby mimochodem: „Kardynał Ratti, nuncjusz apostolski w odrodzonej Polsce, zapraszał Ojca do Watykanu, gdy został papieżem, dla wyjaśnienia zasad akcjonariatu pracowników „Gazoliny”, systemu społecznego w produkcji przemysłowej, który interesował Stolicę Apostolską w tych czasach, jako antidotum tej czy innej „Dyktatury” w życiu społeczeństw ludzkich.” W 1931 roku pojawia się encyklika „Quadragesimo anno”, która wprowadza własność pracowniczą do katolickiej nauki społecznej. Wpływ „Gazoliny” jest tu niewątpliwy. Wprawdzie sama koncepcja akcjonariatu jest o wiele starsza, jednakże w czasie przygotowywania encykliki, nasza spółka pracownicza była na pewno najlepszym nowoczesnym przykładem. Pius XI mógł się z nim zapoznać wcześniej, jeszcze jako nuncjusz papieski w Polsce.

Idee krążą różnymi drogami

Na początku lat pięćdziesiątych baskijski ksiądz Jose Maria Arizmendarietta, inspirowany katolicką nauką społeczną zakłada w Mondragonie zespół przemysłowy oparty o własność pracowniczą. W roku 1998 ta niezwykle sprawna korporacja liczyła 40 259 tys. pracowników – właścicieli2 . Własność pracownicza trafiła na stałe do katolickiej nauki społecznej. Figuruje w „Mater et Magistra” Jana XXIII i w „Laborem Exercens” Jana Pawła II. Do tego ostatniego dokumentu odwoływał się w 1983 roku senator Russell Long w czasie swojego przemówienia w Kongresie St. Zjednoczonych, promującym kolejną ustawę ESOPową: „Jak wiadomo, papież Jan Paweł II ogłosił w dniu 15 sierpnia 1981 encyklikę zatytułowaną „Laborem Exercens” (...). Poza obroną praw robotników do zakładania związków zawodowych, jako nieodzownego elementu nowoczesnego społeczeństwa i jako środka walki o sprawiedliwość społeczną, encyklika papieska sugeruje, iż każdy człowiek na podstawie swej pracy powinien być w pełni uprawniony do uważania się za współgospodarza wielkiego warsztatu pracy, przy którym pracuje wraz ze wszystkimi. Droga do osiągnięcia tego celu mogłaby być drogą połączenia, o ile to jest możliwe, pracy z własnością kapitału. Ten dalekowzroczny i odważny papież kontynuuje swoją encyklikę, podkreślając w niej potrzebę solidarności i sugeruje związkom zawodowym, iż powinny dążyć również do tego, aby ze względu na dobro wspólne całego społeczeństwa naprawić i to wszystko, co jest wadliwe w systemie posiadania środków produkcji oraz w sposobie zarządzania i gospodarowania (...) Jeżeli chcemy, aby inne kraje podążały za nami, musimy sami zademonstrować, w jaki sposób rząd może stymulować działania zapewniające ludziom pracy możliwość stania się aktywnymi partnerami w postępie ekonomicznym kraju”. Swego czasu demonstrowała to „Gazolina” i jak widzimy ma ona swój wkład w akcjonariat amerykański obejmujący dzisiaj 18 milionową rzeszę pracowników3 .

 Wojna

Początek II wojny Światowej oznaczał koniec akcjonariatu „Gazoliny”. Jeden z członków kierownictwa firmy, Szczęsny Tarnowski, próbował go ratować wprowadzając do statutu nazwę przedsiębiorstwa „społecznego”. W efekcie został wywieziony wraz z rodziną na Wschód. Jest to, przy okazji, prosta odpowiedź dla tych przeciwników akcjonariatu, którzy nazywają go „bolszewizmem”. „Gazolina” została upaństwowiona i przemianowana na „UKR-gaz”. Wiele jej pracowników zostało również deportowanych na wschód. Rodzina Wieleżyńskich (poza synami, którzy trafili na Zachód wraz z wojskiem) pozostała na miejscu. Pomogła jej w tym protekcja Feliksa Kohna, któremu kiedyś twórca „Gazoliny” pomógł zainstalować się we Lwowie, kiedy ten zmuszony był uciekać z zaboru rosyjskiego. Firmę prowadzoną w nowy sposób porównał Wieleżyński do: „Kosza pełnego jaj, w który jakaś bezmyślna krowa wpakowała swe przednie kopyta, jakby nie wiedziała, że to nie tędy droga.” 2 W roku 2008 liczyła 92 773 pracowników-właścicieli. 3 Obecnie (2010 r.) ok. 30 mln. pracowników.

Wkrótce inna krowa weszła do kosza Wieleżyńskiego i firma została przemianowana na „A.G. Karpathenöl.” Wieleżyński mógł jeszcze liczyć na szczęśliwe zakończenie wojny. Niestety Jałta przypieczętowała los Jego i Jego firmy. Twórca „Gazoliny” zmarł we Lwowie 12 kwietnia 1945 roku. Pochowany został na Cmentarzu Kulparkowskim a podczas jego likwidacji przeniesiony został wraz z innymi leżącymi tam członkami rodziny na Cmentarz Łyczakowski. Z okresem II Wojny Światowej łączy się kolejny epizod z zakresu przepływu idei. Miał on miejsce na wiosnę 1942 roku. Leszek Wieleżyński był wtedy w Edynburgu, gdzie urlopowany z wojska studiował ekonomię. Jego brat Ignacy przechodził w tym czasie szkolenie cichociemnych niedaleko Glasgow, razem z grupą Francuzów. Siłą rzeczy opowiedział swym francuskim kolegom o historii „Gazoliny”. Okazało się, że jeden ze słuchających miał bliski kontakt z generałem de Gaulle’em, któremu powtórzył zasłyszaną historię. Generał bardzo się zainteresował i polecił mu zrobienie notatek „ze wszystkimi możliwymi szczegółami”. Robotę tę zlecił Ignacy Leszkowi i Generał otrzymał wyczerpujące informacje o systemie akcjonariatu „Gazoliny”. Wiadomo, że de Gaulle był gorącym zwolennikiem akcjonariatu pracowniczego i w swych wystąpieniach, jeszcze podczas wojny i później, kładł na niego duży nacisk. Dzisiaj francuski akcjonariat jest najmocniejszym elementem Europejskiej Federacji Pracowników Akcjonariuszy (European Federation of Employed Shareholders – EFES). Zaś w tymże francuskim akcjonariacie czołową rolę spełnia (jakimś zbiegiem okoliczności) daleki krewny „Gazoliny” – koncern naftowy „Elf Acquitanie”. Drugi Zjazd EFES-u odbył się w listopadzie 1999 roku w Warszawie. Jeden z delegatów na Zjazd, pracownik „Elf Acquitanie”, geolog Raymond Guillaume, demonstrował w Sali Kolumnowej Sejmu opracowaną przez siebie książkę z cytatami różnych wystąpień de Gaulle- ’a dotyczącymi partycypacji pracowniczej w zarządzaniu i własności.

 Przesłanie

W 1937 roku obchodzono 25-lecie istnienia „Gazoliny”. Do trzystu pracowników firmy zgromadzonych w Borysławiu Marian Wieleżyński wygłosił krótkie przemówienie. Przytoczymy je na zakończenie w całości.


Zasady kierowania Spółką Akcyjną „Gazolina” 

 „Podstawą przedsiębiorstwa nie jest kapitał ani praca, lecz zasady, którymi jest kierowane” – powiedział Emerson, amerykański ekonomista. Dziś minęło 25 lat od chwili, gdy otrzymałem konsens na budowę pierwszego w Polsce rurociągu dla zużytkowania gazu ziemnego do celów gospodarstwa domowego i opałów przemysłowych. Równocześnie prawie objąłem kierownictwo Spółki dla przemysłu gazu ziemnego i budowy gazociągu z Tustanowic do rafinerii „Polminu” w Drohobyczu. Chcę więc zastanowić się i przytoczyć zasady, którymi kierowałem się prowadząc przez tyle lat przedsiębiorstwo, które powstało z silnej woli zwycięstwa, rozwijało się szybko, a końca jego rozwoju nie widać. Naczelną naszą zasadą jest:

NIE MA NIEPODLEGŁOSCI POLITYCZNEJ BEZ NIEZALEŻNOŚCI GOSPODARCZEJ.

Niezależność gospodarczą państwa można budować tylko na tysiącach samodzielnych warsztatów pracy niepodlegających obcym rozkazom. Nigdy nie byliśmy z własnej woli pod komendą obcego kapitału, tj. takiego, który ma swój ośrodek dyspozycyjny poza granicami kraju. Nigdy nie wyprowadzaliśmy się z Polski i nigdy nie mieliśmy naszego warsztatu pracy na sprzedaż. Gdy wybiła godzina walki o wolność prawie wszyscy moi pracownicy pospieszyli do Legionów, ja zaś, pomimo zgłoszenia się zostałem i pracowałem, aby oni po skończonej wojnie mieli do czego wrócić. Fundamentem naszej Spółki jest teza:

WSPÓLNA PRACA – WSPÓLNY PLON

Hasło uwłaszczenia robotnika wprowadziliśmy w życie i odsłoniliśmy przed polską myślą społeczną nieznane horyzonty, pełne najpiękniejszych ideałów. Udział naszego pracownika w kapitale spółki był nam milszy od wkładu klienta z ulicy kupującego nasze akcje na giełdzie. Płace naszych pracowników równe są co najmniej zarobkom tej samej kategorii w innych firmach a ponadto mają oni udział w nadwartości, która tworzą; dlatego kierownictwu nie wolno robić świadomie nierentownych interesów. Jesteśmy optymistami i kochamy swoją pracę, a że miłość jest najpotężniejszą siłą w świecie, więc zwyciężamy. Rządzić musi w naszym przedsiębiorstwie sprawiedliwość i poczucie obowiązku, panować zaś gotowość do wzajemnej pomocy.

 „GAZOLINA” JEST ORGANIZACJĄ OBLICZONĄ NA DŁUGI DYSTANS

Jeden z naszych kontraktów naftowych kończy się w roku 2006. Chcę, aby dzieci nasze, wnuki i prawnuki, zdobywając dla siebie kawałek chleba, pracowały na tych zasadach, dając krajowi naszemu to, czego potrzebuje do życia, do obrony i do wielkiej ofensywy duchowej na cały świat. Na jednym z zebrań pracowników twierdzono, że pracownicy są zadowoleni z ustroju „Gazoliny”, pytano się jednak, czy ja jestem zadowolony? Odpowiedziałem wówczas i dziś stwierdzam, że gdybym zaczął na nowo swoją pracę – chciałbym robić to samo. A co dalej? Bez względu na to, co będziemy dalej robili, nigdy marzeniom nie należy stawiać granic, ani na polu technicznym, ani gospodarczym, ani politycznym, byle one wypływały z głębokiego ukochania pracy. 


Statut Spółki Akcyjnej „Gazolina” 

Wstęp

Dążeniem każdego pracownika jest zdobycie własnego warsztatu pracy. Robotnik rolny może marzyć o tym, że prędzej czy później zdobędzie kawałek ziemi, na którym wedle swego upodobania gospodarzyć będzie. Robotnik fabryczny, nie może marzyć o tym, ażeby posiadł na swoją własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Również przedstawiciele kapitału powinni dążyć do tego, aby stworzyć koordynację pracy i kapitału, gdyż przez to stosunek tych dwóch czynników, dotąd wrogi, zmieni się na świadome współdziałanie.


Warunki umowy z pracownikami stałymi S. A. „Gazolina” (z dnia 5 maja 1936 roku) 

§ 1. 

Pracownicy S. A. „Gazolina” dzielą się na stałych i prowizorycznych. 

§ 2. 

Pracownikiem stałym jest ten, kto przynajmniej przez rok jeden pracuje we firmie, jest posiadaczem akcyj imiennych przedsiębiorstwa w ilości ustalonej przez Zarząd Spółki i uznany został za pracownika stałego od dnia oznaczonego przez Zarząd Spółki. Wszyscy inni pracownicy są pracownikami prowizorycznymi. Członkowie Zarządu i Rady Nadzorczej są pracownikami stałymi.

 § 3. 

W wyjątkowych razach może Zarząd Spółki ustalić pracownika przed upływem roku pracy w przedsiębiorstwie, oraz przyznać odprawę za czas wysłużony w innych przedsiębiorstwach. 

§ 4. 

Pracownik stały pobiera płacę miesięczną według uchwały Zarządu Spółki. Płaca odpowiadać winna przeciętnym zarobkom w danym okręgu i zawodzie.

 §5. 

Zarząd spółki ma prawo wypowiedzieć pracę stałemu pracownikowi na 3 miesiące kalendarzowe. Każdemu pracownikowi stałemu przysługuje przy rozwiązaniu stosunku służbowego odprawa w wysokości l/12 płacy miesięcznej bez dodatku na mieszkanie, światło i opał, za każdy miesiąc pracy od dnia ustalenia do dnia wypowiedzenia. Na podstawie uchwały Walnego Zgromadzenia Spółki z dnia 27 maja 1933 r. odprawa powyższa za okres czasu do dnia 31 grudnia 1932 r. została obliczona i wpisana na konto ewidencyjne każdego pracownika. Od dnia 1 stycznia 1933 r. wpisuje się każdemu stałemu Pracownikowi z końcem roku przysługującą mu za każdy ubiegły rok pracy odprawę na to samo konto ewidencyjne w wysokości 1/12 sumy miesięcznych poborów bez żadnych dodatków i świadczeń. Każdy stały pracownik może pracę w przedsiębiorstwie przerwać i zażądać wypłacenia należnej mu odprawy po 10 latach pracy w charakterze stałego pracownika, a pracownik Statut Spółki Akcyjnej „Gazolina” Wstęp Dążeniem każdego pracownika jest zdobycie własnego warsztatu pracy. Robotnik rolny może marzyć o tym, że prędzej czy później zdobędzie kawałek ziemi, na którym wedle swego upodobania gospodarzyć będzie. Robotnik fabryczny, nie może marzyć o tym, ażeby posiadł na swoją własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Również przedstawiciele kapitału powinni dążyć do tego, aby stworzyć koordynację pracy i kapitału, gdyż przez to stosunek tych dwóch czynników, dotąd wrogi, zmieni się na świadome współdziałanie. 25 z akademickim wykształceniem po 5 latach pracy. Za czas przebyty w przedsiębiorstwie przed uzyskaniem charakteru stałego pracownika, odprawa nie należy się. Odprawy członków Zarządu i Rady Nadzorczej oblicza się w sposób analogiczny, jak podano wyżej.

§ 6. 

Pracownicy stali otrzymują w razie choroby trwającej do trzech miesięcy swoją, zwykłą płacę. Dłuższa choroba może spowodować rozwiązanie stosunku służbowego, z zastosowaniem świadczeń przewidzianych w § 5. W razie śmierci pracownika stałego – otrzymuje żona, względnie dzieci a w braku tychże ‘prawni spadkobiercy’, wynagrodzenie przewidziane w § 5.

§ 7. 

Pracownicy stali korzystać będą proporcjonalnie do zarobionych w ciągu roku kwot z remuneracyj o ile remunerację taką uchwali Walne Zgromadzenie. Pracownicy stali pobierają na czas urlopu zasiłek, który ma być obliczony w stosunku do liczby dni urlopu i proporcjonalnie do czystej płacy (bez dodatków). 

§ 8. 

Ponadto przeznaczony Zarząd Spółki dla pracowników stałych, jak i prowizorycznych pewną ilość akcyj za zgodą Walnego Zgromadzenia na warunkach ulgowych przy każdoczesnych emisjach. Akcje będą rozdzielane proporcjonalnie do zarobionej w ciągu roku kwoty.

§ 9. 

Stwierdza się: a) że za okres od dnia ustalenia pracownika do dnia 31.12.1926 pracownik stały winien posiadać w depozycie, przez Zarząd wskazanym akcje imienne S.A. „Gazolina” na jego nazwisko opiewające, w ilości równej sumie odprawy należnej mu w dniu 31.12. 1926 r. podzielonej przez 20. b) że od dnia 1 stycznia 1927 każdy stały pracownik co roku obowiązany jest zakupić dalszą ilość akcyj imiennych S.A. „Gazolina” wartości nominalnej odpowiadającej miesięcznej płacy i złożyć je do depozytu wskazanego przez Zarząd najpóźniej do dnia 31.12 każdego roku z dołu. c) że akcje S.A. „Gazolina” posiadane przez pracownika w myśl ustępu a) i b) niniejszego paragrafu, jak długo tenże pracuje we firmie nie mogą być bez zgody Zarządu Spółki podejmowane z depozytu ani też pozbywane. W razie pozbycia przez pracownika tych akcyj lub ich części pracownik traci wszystkie prawa wynikające z niniejszej umowy i zrzeka się wszelkich roszczeń do Spółki z tego tytułu.

§ 10. 

Pracownicy stali mają wszystkie prawa z ustaw państwowych i nie mogą być w tej mierze ograniczeni żadnym przepisem niniejszej umowy. 

§ 11. 

Pracownik stały, działający na szkodę Spółki rozmyślnie lub przez niedbalstwo może być wydalony przez Zarząd Spółki przy czym traci wszystkie prawa pracownika stałego, w szczególności prerogatywy z § 5

 §12. 

Każdy pracownik stały, w kwestiach wynikających z niniejszej umowy, może wnosić zażalenie do Rady Nadzorczej, która sprawę nieodwołalnie rozstrzyga.


ANEKS 

W reakcji na publikowane w „Naszym Dzienniku” odcinki niniejszego tekstu mieszkający w Szczecinie pan Jerzy Ginda, syn Tadeusza Gindy – pracownika-akcjonariusza „Gazoliny”, przekazał do Redakcji „ND” list adresowany do mnie a opublikowany przez to pismo 2 czerwca 2000 r. pt. Dzieci „Gazoliny”. 

List Jerzego Gindy

Drogi Panie Janku! 
Przepraszam za tę poufałość, lecz w wyniku Pana artykułów w „Naszym Dzienniku” stał się Pan bliski mojemu sercu, sercu dziecka „Gazoliny”. Ojciec mój, Tadeusz Ginda był również akcjonariuszem „Gazoliny” od początku lat dwudziestych, tj. po powrocie z rosyjskiej niewoli – jako były żołnierz austriacki, który był członkiem załogi twierdzy „Przemyśl” w czasie I wojny światowej. W celu uzupełnienia zebranego przez Pana materiału przesyłam unikalną fotografię zbiorową (z 1925 r.) pracowników „Gazoliny” i niektórych członków ich rodzin. Nie ma na tej fotografii ani mnie (miałem wtedy niecały rok) ani mojej siostry Alicji, która w tym czasie też nie skończyła jeszcze dwóch lat. Dzięki zdumiewającej pamięci mojej siostry zdołaliśmy zidentyfikować szereg osób znajdujących się na tej fotografii, która została wykonana na terenie borysławskiej dyrekcji przedsiębiorstwa, położonej przy skrzyżowaniu ulic 11 Listopada i chyba Limanowskiego. Większość mężczyzn na fotografii (jeżeli nie wszyscy) to akcjonariusze. A teraz trochę informacji związanych z „urodzinami” „Gazoliny” właśnie w Borysławiu. Otóż, w odróżnieniu od gazu daszawskiego, „suchego”, zawierającego głównie metan, gaz borysławski był tak zwanym gazem „mokrym”, zawierającym oprócz metanu cały łańcuch cięższych węglowodorów, nie nadających się do bezpośredniej „konsumpcji” jako gaz opałowy. Ideą twórców „Gazoliny” było oddzielanie cięższych frakcji gazu, które to frakcje podatne do skraplania wchodziły w skład gazolin, stanowiących odpowiedniki benzyn rafinowanych z ropy naftowej. W końcowym efekcie otrzymywano trzy grupy produktów: gaz suchy – metanowy, gazolina lekka i gazolina ciężka. Tak zwany „gazol” – początkowo jako produkt odpadowy dający się skroplić wyłącznie pod wysokim ciśnieniem mógł być magazynowany w butlach stalowych jak tlen lub acetylen. Gaz ten obecnie występuje jako „propan-butan”. I tutaj rzecz niezwyczajna i jak na owe czasy – rewelacyjna. Jestem przekonany, że było to dziełem polskich inżynierów i może nawet pracowników „Gazoliny”. Otóż pierwszy samochód, uprzednio napędzany benzyną lub gazoliną, dostosowano do napędzania „gazolem”, którego koszt produkcji – jako odpadu – wynosił grosze. Eksperymentalnym samochodem napędzanym „gazolem” był samochód półciężarowy – bodajże Ford, kierowany przez p. Marosza – jednego z pierwszych akcjonariuszy „Gazoliny”. Jeszcze dzisiaj mam ten samochód w oczach z wystającą z narożnika skrzyni pionową butlą, do góry dnem. List Jerzego Gindy 27 Była to połowa lat 30. Ten rodzaj napędu wykorzystali później Niemcy w czasie wojny, przerabiając wszystkie ciężarowe samochody benzynowe ówczesnej firmy „Karpathen Oel”, w której pracowałem jako pomocnik kierowcy i do dzisiaj odczuwam jeszcze w kręgosłupie skutki podnoszenia tych butli o wadze 80-100 kg. Butle te u Niemców nosiły nazwę „Treibgas”. W zakończeniu jeszcze uzupełniająca wiadomość! Otóż w gronie przyjaciół mojego ojca „Gazolinę” nazywano żartobliwie „Gindolina”, jako że pracowało w niej aż sześciu Gindów. Gwoli uczciwości informuję, że równolegle do niniejszego listu wysyłam o podobnej treści listy do „Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej” – koło w Warszawie (zredagowało książkę „Borysław – w okruchach wspomnień”) oraz do „Stowarzyszenia Ziem Drohobyckiej” – redakcja „Ziemi Drohobyckej” we Wrocławiu. Dołączam ciepłe pozdrowienia. 

Pański Jerzy Ginda


.....W „Gazolinie” istniał Depozyt akcji pracowniczych (zwany dalej krótko „Depozytem”). Był on centralnym elementem jej akcjonariatu. W Depozycie przechowywane były imienne akcje pracownicze z pięciokrotną siłą głosu. Akcje te nie mogły być podejmowane z Depozytu w ciągu całego okresu zatrudnienia pracownika. Depozytem zarządzał związek zawodowy „Gazoliny” (Syndykat), który zajmował się też zakupem akcji pracowniczych. Pracownicy-akcjonariusze odbywali co roku zebrania wysłuchując sprawozdania Zarządu Spółki i dyskutując oraz zatwierdzając jego plany. Na zebraniach tych wybierali przedstawiciela reprezentującego ich oraz ich łączny kapitał (zgromadzony w Depozycie) na dorocznych Walnych Zebraniach wszystkich akcjonariuszy „Gazoliny”. Na Walnych Zebraniach przedstawiciel ten miał głos decydujący, również w sprawie wyboru Rady Nadzorczej (Rady Zawiadowczej). Inny przedstawiciel pracowników-akcjonariuszy, wybierany spoza kadry administracyjnej, wchodził w skład Rady Nadzorczej „Gazoliny”.
....Każdy pracownik „Gazoliny”, uczestniczący w jej akcjonariacie, obowiązany był wpłacić do Depozytu rocznie swą jedną miesięczną pensję (1). Za pieniądze te (2) Syndykat „Gazoliny” nabywał dla niego akcje imienne (3) i umieszczał je w Depozycie na jego rachunku indywidualnym. Niezależnie od wpłaty obowiązkowej, pracownik - akcjonariusz mógł wpłacać do Depozytu dodatkowe kwoty (4), co wielu z nich robiło, i nabywać za nie dodatkowe akcje imienne.
....Każdej obowiązkowej wpłacie pracownika do Depozytu (1) towarzyszyło naliczenie odprawy (2) tej samej wysokości, wypłacanej z funduszy „Gazoliny” przy odchodzeniu pracownika z firmy. Odprawa ta była jednak wypłacana dopiero po przepracowaniu w akcjonariacie 5 lat przez pracownika dyplomowanego i 10 lat przez pracownika fizycznego.
....Pracownik - akcjonariusz „Gazoliny”, przechodząc na emeryturę (1), pobierał z Depozytu swoje akcje, które mógł odsprzedać „Gazolinie” otrzymując odpowiednią ilość gotówki (2), jak też otrzymywał odprawy (3) równe wpłaconemu wkładowi obowiązkowemu, czyli jednej miesięcznej pensji za każdy rok przepracowany w akcjonariacie. Stanowiło to istotne uzupełnienie jego podstawowego, pozazakładowego, zabezpieczenia emerytalnego.

pobrano z : 
http://www.rp-gospodarna.pl/gazolina.pdf




















Dr Jerzy Jaśkowski - Było sobie niebo

$
0
0

Warto posłuchać  wypowiedzi, jak wszystko jest ze sobą połączone medycyna, finanse i  historia.



Adam Fularz - Historia Polski przed 966 n.e. wg hapax legomena

$
0
0

Adam Fularz - Historia Polski przed 966 n.e. wg hapax legomena





Rzeź Ormian - zapomniane ludobójstwo XX wieku

$
0
0

Rzeź Ormian - zapomniane ludobójstwo XX wieku - prof. Grzegorz Kucharczyk



Viewing all 977 articles
Browse latest View live