Quantcast
Viewing all 977 articles
Browse latest View live

dr Jan Ciechanowicz - Antysemityzm cz 5


                    Rozdział VII.

         Antysemityzm  W  POLSCE



W Polsce zawsze dawało się zaobserwować ambiwalentny stosunek do Żydów: sympatię przeplataną antypatią. Najwybitniejszymi postaciami kultury polskiej, które gruntownie i obszernie wypowiadały się w kwestii żydowskiej byli wielkiego formatu intelektualiści Roman Dmowski (1864-1939), Feliks Koneczny (1862-1949), Florian Znaniecki (1882-1958). Ich diagnozy w tej materii były jednoznaczne.  Wielki naród zawsze staje w drodze innemu wielkiemu narodowi. Szereg krytycznych uwag o Żydach znajdzie się też w utworach St. Staszica, A. Mickiewicza, H. Sienkiewicza, Z. Krasińskiego, B. Prusa, S. Żeromskiego, W. Reymonta, Józefa  Mackiewicza, M. Dąbrowskiej, M. Zdziechowskiego, S. Cata-Mackiewicza, w listach malarza Jana Matejki  itd. Ale jednocześnie w literaturze polskiej aż się roi od nurtów, trendów, koncepcji i wypowiedzi filosemickich. Warto więc pokrótce przyjrzeć się stosunkom polsko-żydowskim.  Tym  bardziej,  że według  tygodnika  „Tylko  Polska”  (redaktor naczelny  Leszek  Bubel, najbardziej kompetentny znawca problematyki żydowskiej i najodważniejszy bojownik o równouprawnienie Polaków w Państwie Polskim XX – XXI wieku)  Żydzi      w  kraju  nad  Wisłą  rasą  panującą   (zauważmy na marginesie, ze to  nie  powinno  nikogo  dziwić,  bo  jak  ktoś  nie  potrafi  rządzić  sam  sobą,  musi  być  rządzony  przez   innych),   a  Magda  Hartman  ( Tylko  Polska  10.09.2008,  s. 4)  szacuje  ich  liczbę  tutaj  na  około  3  do  6  milionów.  Nie mogło to minąć bez konsekwencji, obecnie Polacy – mimo iż uważają się za część cywilizacji łacińskiej – w stereotypach swych codziennych zachowań i już niemal wrodzonych odruchach należą do cywilizacji żydowskiej, ubóstwiają pieniądz, są kompletnie zdemoralizowani i bez wszelkich skrupułów czczą Złotego Cielca, czyli wartości materialne, a jednoczesnie – tak jak ongiś Hebreowie – udają, że wierzą w Boga, ostentacyjnie i pokazowo „chodzą do świątyni”.
Jest to zresztą zjawisko o szerszym zasięgu. W XIX wieku nikt  nie mógł przewidzieć, że w XX papieże Paweł VI i Jan Paweł II ogłoszą Izraelitów, których przodkowie dwukrotnie skazali Chrystusa na śmierć, za „starszych braci w wierze”, że kościół powszechny przekształci się w sektę judeopogańską, czyli w tzw. „judeochrześcijaństwo” lub inaczej w „żydokatolicyzm”, w którym cała niemal struktura władzy zbudowana zostanie z reprezentantów jednego narodu, co stanęło w rażącej sprzeczności z przesłaniem „Ewangelii”, iż „nie ma ani Żyda, ani Greka” i co się szczególnie uwidoczniło za kadencji świętego Jana Pawła II, gdy – jak twierdził na łamach katolickiego periodyku „Nasz Dziennik” ksiądz Czesław Bartnik – podstawowym warunkiem, by zostać biskupem, stało siężydowskie pochodzenie kandydata. Tak wilkom powierzono ochronę owiec. Tenże polski papież – mniejsza o to, czy z własnej woli, czy idąc za „radą” swego żydomasońskiego „sekretarza”, Stanisława Dziwisza, wolnomularza 33 stopnia wtajemniczenia, czy na mocy postanowienia sanhedrynu - każdy swą wizytę w dowolnym kraju rozpoczynał od spotkania z tzw. „lokalną społecznością żydowską” – rzecz krańcowo arogancka i niedyplomatyczna, haniebna i jednoznacznie satanistyczna! Na skutek procesu zatracania autentycznych nauk Jezusa Chrystusa i zastępowania ich ideologią talmudycznego szowinizmu i rasistowskiego globalizmu nastąpił w kościele powszechnym głęboki kryzys moralny: świątynie świecą pustką lub są sprzedawane i przekształcane w ośrodki amoralnej rozrywki, brak nowych powołań kapłańskich; w najbardziej niby „katolickich” krajach Europy, jakimi są Polska i Włochy, rozpanoszyła się potworna nieuczciwość, obłuda, zakłamanie, złodziejstwo, a na najbardziej „katolickim” kontynencie, jakim jest Ameryka Łacińska, co roku popełnia się  na sto tysięcy ludności 400 razy więcej morderstw niż przeciętnie na świecie; tutaj też dokonuje się rocznie do 50 000 000 aborcji.
W książce „Żydzi polscy. Dzieje i kultura” (Warszawa 1982) autorstwa M. Fuksa, Z. Hoffmana, M. Horna i J. Tomaszewskiego czytamy: „Pierwszymi Żydami, którzy w okresie tworzenia się państwowości polskiej zjawili się w kraju nad Wisłą i Odrą, byli kupcy zwani w źródłach Radanitami... Zwiększony napływ Żydów wywołany był jednak głównie ich prześladowaniami w Europie Zachodniej... Pierwsza wzmianka źródłowa dotyczy przybycia do Polski w 1097 lub 1098 roku Żydów wygnanych z Pragi czeskiej”. Nie chodziło jednak tylko o wygnańców, lecz przede wszystkim o handlarzy żywym towarem,  którzy  wyniszczali  rdzenną  ludność  krajów,  w  których  się  zjawiali,  a  których  nieraz  musiano  wypraszać  jak  najdalej. 
Przybysze żydowscy z Czech, a także z Niemiec, osiadali w różnych dzielnicach Polski. Zwarte osadnictwo żydowskie powstało tu wszelako dopiero w XIII wieku.
W roku 1264 książę Bolesław Pobożny nadał Żydom pierwszy przywilej, zwany kaliskim, na mocy którego zostali przybysze nieopatrznie wyjęci spod krajowego sądownictwa miejskiego i kasztelańskiego, a poddani tylko sądowi książęcemu, jak miejscowa arystokracja. W praktyce pozwalało to   unikać kary nawet za znaczne przestępstwa i ciężkie  zbrodnie,  ułatwiało przekupstwo. Przywilej zagwarantował Żydom także swobodę handlu i – co było niedopuszczalne - lichwiarstwa, zapewniał im bezpieczeństwo życia, ochronę mienia,   swobodę praktyk religijnych,  wolną  rękę  faktycznie  we  wszystkich  swoich  poczynaniach.   Przywilej m.in. stwierdzał: „Nie wolno Żydów oskarżać o używanie krwi chrześcijańskiej”, inne punkty utwierdzały nie tylko równouprawnienie, ale i uprzywilejowaną pozycję    tej rasy   w Polsce, co stanowiło wyraz patologicznej głupoty politycznej.
Nawiązując do tego aktu prawnego profesor Jan Obst (Litwa i Ruś, nr 3, 1912) pisał: „Niejednokrotnie oskarżano nas o brak tolerancji wobec innowierców i fanatyzm religijny (...) Jeżeli byliśmy „nietolerancyjni” w sprawach wyznaniowych, a raczej surowi... to tylko wobec nas samych, tj. zachowywaliśmy święcie wiarę naszą, po przodkach odziedziczoną, widząc w niej najpewniejszą rękojmię nie tylko zbawienia dusznego, ale też bytu narodowego, broniąc jej dzielnie przeciwko wszelkim naleciałościom, nowinkom obcym nam duchowo, nie odpowiadającym naszemu charakterowi narodowemu, obyczajom, tradycjom”.
[Podobne do kaliskiego przywileje w XIII wieku wydawali wielokrotnie także inni książęta polscy,  łatwo  sprzedający  swe  sumienie  i  nie  mający  głowy  do  rozumnego  rządzenia  państwem.  Wypadałoby  tej  głupoty  się  wstydzić,  lecz  elity  polskie  wciąż  się  tym  szczycą,  o  całe  niebo  bowiem  ustępują  pod  względem  wyrobienia  umysłowego  odnośnym  elitom  żydowskim,  nie  mówiąc  o  niemieckich  czy  rosyjskich,  posiadających  znakomitą  umiejętność  myslenia  w  kategoriach  państwa  i  narodu.  Dotychczas  jeśli ktoś  z  Polaków  powie  choćby  jedno  krytyczne  słowo  o  jakimkolwiek  Żydzie  (niechby  to  był  najgorszy  łajdak),   zostaje  natychmiast  osaczony  przez  wściekle  ujadającą   sforę  polskich  kanalii,  obwiniających  rodaka  o  „antysemityzm”.  Dlatego  na  Litwie  jest  od  lat  popularna  następująca  figura  retoryczna:  jeśli  Żyd  stanie  rakiem i wypnie sedes,   Polacy  biegną  do  niego  na  wyścigi,  a   gdy dobiegną,    pobija  się  o  prawo  pierwszeństwa  pocałowania  Żyda  w  tyłek]. 
Kler katolicki jednak, w celu ograniczenia wpływu „ruchliwych” i pozbawionych skrupułów przybyszów, przyjął na synodzie wrocławskim w 1267 roku uchwałę, przewidującą tworzenie dla Żydów oddzielnych, izolowanych od chrześcijan dzielnic oraz noszenie specjalnych oznak. Żydom w  teorii  zabroniono sprawowania urzędów, zajmowania stanowisk, na których podlegaliby im chrześcijanie. Uchwała ta nigdy jednak nie weszła w życie wobec wpływów, jakie Żydzi, dzięki sile finansowej, mieli na  polski  kler  i  władze świeckie,  które  solidarnie  razem  z  Żydami  wyzyskiwały i  gnębiły  własny  naród.    
Już Statut Wiślicki Kazimierza III z 1347 roku przewidywał istotne gwarancje prawne dla Żydów, co więcej, znalazły się w nim sformułowania, mające na celu bronienie ludności chrześcijańskiej przed ekspansywnymi i obrotnymi współobywatelami, co pośrednio świadczy o tychże sile, wpływach i znaczeniu. Skoro trzeba było przed nimi bronić się, musieli być potężni, wpływowi i niebezpieczni. Punkt 82 Statutu Wiślickiego ograniczał lichwę żydowską do pewnej wysokości (10 pienięż na niedzielu) oraz okres ściągania lichwy do 2 lat, bowiem – jak głosi tekst pisany cyrylicą – „Żydowie, niepryjacielowie wiery christianskoje są” i dlatego „lichwa żydowskaja nie imiejet nigdy nasyszczenija” (Akty otnosiaszczjesia k istorii Zapadnij Rossii, t. I, s. 13, S. Petersburg 1846).
W latach 1364 i 1367 król Kazimierz Wielki wydał przywileje, regulujące życie Żydów w całej Polsce. Na Litwie zaś podobne przywileje nadał książę Witold Wielki. Regulowały one życie trzech gmin żydowskich: trockiej, brzesko-litewskiej i grodzieńskiej. Potwierdzone w roku 1453 przez Kazimierza Jagiellończyka ustawy Kazimierza Wielkiego aż do rozbiorów Rzeczypospolitej zapewniały Żydom wyjątkowo korzystne warunki życiowe, lepsze niż krajowcom.
22 grudnia 1388 roku książę litewski Witold podpisał przywilej Żydom w Wielkim Księstwie,    który czynił z przybyszów kastę jeszcze bardziej uprzywilejowaną niż szlachta, gdyż chronioną nawet przed lokalnymi sądami, co szlachcie nie przysługiwało. A zanim jakaś sprawa trafiła do sądu książęcego, już Żydzi przekupili urzędników, a ci ferowali wyroki uniewinniające przestępców.  Surowym  karom  podlegali  chrześcijanie,  którzy  np.  poważyli  się  wejść  do  domu  żydowskiego  bez  pozwolenia  gospodarza,  rzucić  kamieniem  w  synagogę ,  lub  ci,  którzy  przeszkadzali  Żydom  uprawiać  lichwę .   (  Por. Wialikaje  Kniastwa  Litouskaje,  t.  2,  s.  786).  Faktycznie  Żydzi  mieli  szersze  uprawnienia  niż  rdzenna  ludność.    Trudno o większą lekkomyślność i brak dalekowzroczności władców aryjskich, gdyż obca etnokracja nigdy nie wychodzi na dobre ludności autochtonicznej.
        Dzięki ogromnemu bogactwu, nagromadzonemu na drodze handlu i lichwiarstwa, wkrótce zmonopolizowali Żydzi w swym ręku całe gałęzie gospodarki, wykupując na własność posiadłości ziemskie, kopalnie, zamki, gorzelnie, młyny; dzierżawili nawet mennicę królewską. Bogacze żydowscy niemiłosiernie wyzyskiwali miejscową ludność, tak, że w ciągu XIV-XV wieku miały miejsce liczne protesty   mieszczan i chłopów – a także i biedoty żydowskiej - przeciw narzuconym stosunkom. Formy protestu były różne, od deputacji do króla poczynając, a na pogromach kończąc.
Wielka szlachta, magnateria, chociaż żywiła do przybyszów organiczny wstręt, miała z nimi raczej dobre stosunki: wspólnie z nimi grabiła i rozpijała kmiotków i miejskich robotników. W końcu XV stulecia zniecierpliwiony Aleksander Jagiellończyk, wzorując się na władcach hiszpańskich, wygnał Żydów z Litwy do Polski, lecz w 1503 roku pozwolono im znów osiedlić się w Wielkim Księstwie Litewskim. [Antoni Zawadzki w książce  Polska przedrozbiorowa a Żydzi  twierdzi, że za swój rzekomy antysemityzm zostali przez żydowskich lekarzy przybocznych otruci zarówno Aleksander Jagiellończyk, jak też  dwaj inni królowie: Kazimierz Wielki, Jan Olbracht i Stefan Batory].
W XVI i XVII wieku zapewniono afroazjatyckim przybyszom  korzystne warunki życia, ściągali toteż do Rzeczypospolitej już nie tylko, jak tradycyjnie, z Niemiec, Czech, Węgier, Rusi, ale i z Hiszpanii, Portugalii, Włoch, Turcji. Co prawda, niektórym miastom udało się wystarać u króla o „Privilegia de non tolerandis Judaeis” (Warszawa 1525, Sambor 1542, Wilno 1551, Bydgoszcz 1556, Pilzno 1577, Drohobycz 1578), zabraniającą osiedlania się w nich Żydom. Zakazy te nie były jednak konsekwentnie przestrzegane,  gdyż  Polacy  nie  mieli  zmysłu  ładu  i  prawa, a masowy alkoholizm powodował straszliwą głupotę ludności, którą po mistrzowsku wykorzystywali talmudyści.    Niekiedy  nawet drogą korupcji  uzyskiwali cofnięcie tych zarządzeń, a często dobijali się do króla o „privilegia de non tolerandischristianis”, i jeśli takowe otrzymywali, nikt z chrześcijan nie mógł osiedlić się na terenie dzielnicy lub gminy żydowskiej.
Często pełnili Żydzi funkcje poborców podatkowych na służbie u króla i wielkich posiadaczy ziemskich, którzy tak stawiali wilków, by paśli baranów. Pozwalało to na szybkie bogacenie się i w konsekwencji na awans społeczny. Tak, np. Michał Ezofowicz, mieszkaniec Litwy, otrzymał w 1525 roku szlachectwo i herb Leliwa. Jego brat, Abraham Ezofowicz, który ochrzcił się, otrzymał także szlachectwo, a ponadto stanowisko starosty mińskiego i podskarbiego litewskiego. Dziejopis królewski pisał w 1521 roku: „W tym czasie Żydzi w coraz większej są cenie; nie ma prawie myta albo podatku jakiegoś, którego by nie byli przełożonymi, albo przynajmniej się o nie nie ubiegali. Chrześcijanie powszechnie Żydom podlegają; nie znajdziesz nikogo spośród możnych i przedniejszych panów Rzeczypospolitej, który by Żyda nie przełożył nad swym majątkiem, nie dawał władzy Żydom nad chrześcijanami”...
Osiadłszy w Polsce i Litwie – jak pisze N. Sprogis – i otrzymawszy od królów polskich nadzwyczajne przywileje, Żydzi „nie chcą nikogo więcej znać prócz swych dobroczyńców i tych, przez kogo można się zbliżyć do ich łask, i dbają wyłącznie o umocnienie i poszerzenie swej sytuacji narodowej, o swe osobiste i społeczne interesy; powszechne zaś dobro państwa i interesy otoczenia to dla nich – zadanie konieczności lub kalkulacji”...
Nadużywanie zaś tych stanowisk było tak jawne i jaskrawe, że sam sejm żydowski w 1581 roku, obradując w Lublinie, zabronił Żydom dzierżawienia żup, mennic, ceł, myt w niektórych dzielnicach kraju, motywując to okolicznością, że niektórzy wyznawcy Mojżesza „podniecani żądzą zysku i wzbogacenia się, mogą sprowadzić na ogół – broń Boże – wielkie niebezpieczeństwo”...
Nie były to obawy próżne, o czym świadczyło doświadczenie żydowskie na innych terenach, np. w Hiszpanii i Rusi Kijowskiej... Co prawda, miejscowi mieszkańcy usiłowali jakoś się bronić przed niewspółmiernymi wpływami „narodu wybranego”. III Statut Litewski z 1588 roku zalecał: „Ustawujemy i od tego czasu mieć chcemy, aby żyd y tatarzyn i każdy bisurmanin na dostojeństwo, ani na który urząd od nas Hospodara, ani od panów rad naszych naznaczon nie był i chrześcian w niewoli nie miał”.
Statut wzbraniał Żydom i Tatarom nabywania chrześcijan w poddaństwo, wzbraniał im ożenku z chrześcijankami, utrzymywania chrześcijanek jako karmicielek dzieci; zabraniał nawracania na judaizm i islam.
Ale arendarze i poborcy żydowscy kontynuowali nadal swą działalność na Rusi Czerwonej, Czarnej i Białej, na Podolu, Wołyniu, Ukrainie oraz na Litwie. „W dobrach arendowanych przez Żydów, podobnie jak w majątkach zarządzanych przez szlachtę, dochodziło niejednokrotnie na tle feudalnej eksploatacji poddanych chłopów do lokalnych buntów, które na Ukrainie przerodziły się w powstania kozacko-chłopskie. Współdziałanie na Ukrainie żydowskich dzierżawców z magnatami w ich kolonialnej polityce sprawiło, że powstania te przechodziły często pod hasłem rozprawy z Lachami i Żydami”...
***
           Manichejskie dzieje „narodu wybranego” jak w soczewce odbijają się też na przykładzie losów tej jego części, która osiadła na ziemiach polskich. Wbrew ustalonym stereotypom myślenia nie były to dzieje ani sielankowe, ani idylliczne, choć często usiłuje się je idealizować – a to zarówno z polskiej, jak i z żydowskiej strony.  Życie  jest  walką,  a  nie  sielanką.
Z reguły historycy żydowscy bardzo dodatnio oceniają sytuację swych rodaków w dawnej Polsce. Tak np. profesor Izaak Lewin z nowojorskiego Yeshiwa University (pochodzący zresztą z Polski) pisał w jednym ze swych tekstów: „Statut Kaliski (1264) jest wielkim dokumentem praw człowieka. A podkreślić trzeba, że był tylko pierwszym dokumentem potwierdzającym ludzkie prawa polskich Żydów... Trudno tu cytować wszystkie dekrety Zygmunta Augusta, Stefana Batorego, Zygmunta III, Jana Sobieskiego i innych, którzy otoczyli Żydów troskliwą opieką i nie tylko umożliwili im ich byt materialny, ale zagwarantowali im prawa religijne i spokojne wykonywanie przepisów religii... Jedną z najpiękniejszych kart w historii żydowskiej zapisała sobie Polska przez udzielenie Żydom samorządu... Nie ulega kwestii, że XVI i XVII w. – to okres hegemonii duchowej żydostwa polskiego w żydostwie światowym”.
Oczywiście, należy się cieszyć, że kultura żydowska kwitła w dawnej Polsce, choć inaczej można byłoby ocenić zbyt szeroką autonomię samorządu żydowskiego w   Rzeczypospolitej, która powodowała nieraz bezkarność przestępców żydowskiego pochodzenia lub nawet działania na szkodę państwa   i ludności rdzennej. Trudno jednak w tej kwestii o jednoznaczne interpretacje.
Heinrich Graetz w dziewiątym tomie Historii Żydówpisze: „Polska, która w wieku szesnastym (...) stała się za panowania synów Kazimierza IV wielkim mocarstwem, była (...) schroniskiem dla wszystkich banitów, prześladowanych i szczutych. Kanoniczne, prześladowcze chrześcijaństwo nie zapuściło tam jeszcze mocnych korzeni i samoubóstwiający się absolutyzm monarchiczny, podsycany przez dworaków i księży, nie mógł utorować sobie drogi wobec poczucia niezależności polskich panów i szlachty. (...) Ograniczenia kanoniczne, tj. traktowanie Żydów jako wyrzutków, nie bardzo było tutaj przestrzegane; podżegawcze mowy Kapistrana przebrzmiały bez echa. Tym bardziej nie znalazł odgłosu nieludzki do nich stosunek Lutra... Gdy Żydzi z Czech wypędzeni udali się do Polski, spotkało ich tu życzliwe przyjęcie... Szlachta broniła ich w swych dobrach przeciw wrogim zakusom, o ile nie było to ze szkodą jej własnych interesów. Jeżeli ochrzczeni Żydzi pragnęli się otrząsnąć z pozorów religii chrześcijańskiej i powrócić na łono wiary ojczystej, mogli się udać do Polski i żyć tu w zgodzie ze swoim sumieniem.
O liczbie żydów w Polsce nie posiadamy pewnych danych, lecz miało tu mieszkać 20.000 mężczyzn i kobiet”.
Z pewnością było ich wielokrotnie więcej, a los ich tu naprawdę był inny niż w krajach sąsiednich. Tenże profesor Graetz notuje: „Kiedy Zygmunt I August wkrótce po swym wstąpieniu na tron rokował z wielkim księciem, czyli carem rosyjskim Iwanem IV Groźnym, o przedłużenie pokoju, zastrzegał sobie, aby Żydom litewskim wolno było, jak przedtem, prowadzić w Rosji interesy handlowe. Iwan wręcz odrzucił ten warunek: nie chciał widzieć Żydów w swoim kraju. „Nie chcemy tych ludzi, którzy przynieśli nam jad dla ciała i duszy; sprzedawali u nas zabójcze zioła i bluźnili naszemu Panu i Zbawicielowi. Więc nie chcę słyszeć o nich!”... (Heinrich Graetz, Historia Żydów, Warszawa 1929, t. 8).
Jak uznaje historyk żydowsko-niemiecki S. Spinner „królowie polscy i szlachta już w XVI wieku nie tylko zabezpieczyli Żydom opiekę przeciwko prześladowaniom, lecz także wolność i prawa ludzkie”.
Jest rzeczą znaną, że podstawowym zajęciem wyznawców judaizmu w wiekach średnich była lichwa i na specyficznych zasadach zorganizowany handel, co doprowadzało do powtarzających się ekscesów skierowanych pierwotnie przeciwko żydowskim bogaczom, lecz nieuchronnie rozszerzających się i na całość diaspory.
W ten sposób ludność żydowska wypędzona została z Hiszpanii (1492) oraz Portugalii (1496-1497). Wygnano Żydów także z większości państw niemieckich i z Czech. Historyk żydowski Majer Bałaban pisze: „Wszyscy ci wygnańcy mają przed sobą jeden cel, a jest nim Polska; każde zniszczenie większej gminy na zachodzie odbija się silnym echem w Poznaniu, Krakowie, Lublinie i Lwowie, ba, nawet w dalekim Wilnie”. W ciągu XVI stulecia Żydzi stają się istotnym składnikiem ludności miast Polski i Litwy. Są też, podobnie jak rdzenni mieszkańcy kraju, wyraźnie zróżnicowani pod względem majątkowym, kulturalnym, oświatowym. Znane są imiona patrycjuszy żydowskiego pochodzenia, takich jak np. Saul Wahl, dzierżawca żup solnych, milioner; czy wspomniani powyżej Michał Ezofowicz, generalny poborca podatkowy na Litwie lub brat jego Jan Abraham, podskarbi litewski.
Lwią część przybyszów stanowiła jednak biedota, grzęznąca w nieuctwie, ciemnocie, fanatyzmie religijnym, chaosie moralnym, skrajnej nędzy. Trudności związane ze zmianą miejsca pobytu, z niełatwym zakorzenieniem się w nie wrogim, ale mimo to obcym rasowo i wyznaniowo, środowisku, sprawiły, że znaczna większość tej społeczności była upośledzona. Spośród wydziedziczonej żydowskiej ludności miast polskich i litewskich rekrutowała się większa część tzw. marginesu społecznego, żebraków, złodziei, prostytutek, sutenerów itp. Między bajki należy włożyć obiegowe mniemanie, że „Polska była rajem dla Żydów”. Tak, ona była rajem dla żydowskich wyzyskiwaczy, dla lichwiarzy, wielkich spekulantów, urzędników, w ręce których na skutek zręcznych zabiegów finansowych, niebawem po osiedleniu się przeszła znaczna część majątku nieruchomego należącego przedtem do miejscowej ludności. Lecz dla biedoty żydowskiej nie była Rzeczpospolita rajem, była raczej piekłem, podobnie jak była przekleństwem dla gnębionego polskiego, litewskiego czy rusińskiego chłopa pańszczyźnianego. Przy tym prosta ludność żydowska gnębiona była w dwójnasób, zarówno przez „własną” starszyznę, jak i przez państwo, w którym osiedliła się. I pod tym względem los jej podobny był do losu miejscowej biedoty, wyzyskiwanej przez „rodzimych” panów, rozpijanej przez żydowskich karczmarzy, dławionej przez pobory i podatki „swego” króla.
Inna jednak rzecz – i tego negować się nie powinno – że w Polsce i Litwie nikt nigdy nie zabraniał Żydom wyznawania ich religii, nikt nie organizował rasistowskich  nagonek i kampanii antysemickich. A te nieliczne ekscesy, w których ucierpieli przedstawiciele ludności żydowskiej, miały podłoże albo czysto ekonomiczne, albo wynikały z ogólnego klimatu moralno-politycznego i były ogniwem powszechnego procesu historycznego. Na Litwie od dawien dawna istniała, podobnie jak w Polsce, wysoka kultura polityczna, wyrażająca się m.in. w tolerancji wyznaniowej. Od schyłku XIII wieku współistniały tu trzy kulty: pogaństwo (któremu hołdowali Litwini), prawosławie (wyznawali je Rusini) i katolicyzm (reprezentowany głównie przez Niemców i Polaków). Władcy Wielkiego Księstwa jeszcze przed chrztem Litwy sprowadzali księży i wznosili kościoły dla wyznawców Rzymu, aby w ten sposób zatrzymać w litewskich miastach zdolnych i pracowitych rzemieślników, nadciągających tu przez zachodnią miedzę...
Przez cały czas pobytu w Polsce i Litwie mieli Żydzi ustawowo przez władców zagwarantowany samorząd, przy tym w formie niespotykanej w żadnym innym kraju. Gminy żydowskie miały charakter autonomiczny i zarządzane były przez tzw. kahały, czyli rady, w skład których wchodzili najbardziej szanowani we wspólnocie ludzie. Kahał regulował wiele spraw. Organizacja pogrzebów, nadzór nad cmentarzami, łaźniami, wielu zabiegami gospodarczymi, nad szkolnictwem, szpitalami, nad właściwym zawieraniem małżeństw – wszystko to, obok innych spraw, znajdowało się w gestii samorządu lokalnego.
W latach 1518-1522 Zygmunt August powołał cztery ziemstwa żydowskie, które miały wybierać na specjalnych sejmikach (zjazdach) starszyznę ziemską oraz poborców podatkowych. W 1530 roku ustanowiono rozjemczy autonomiczny sąd żydowski o zasięgu praktycznie ogólnokrajowym. W roku 1579 powołał Stefan Batory do życia centralną reprezentację Żydów Polski i Litwy. Tak powstało żydowskie „państwo w państwie”, w którym faktyczna władza znajdowała się w ręku tzw. Sejmu Czterech Ziemstw (oficjalne ukonstytuowanie się w 1581). Zbierał się on co roku i wyłaniał spośród siebie „rząd”, w skład którego wchodzili: rabin generalny, pisarz generalny oraz skarbnicy generalni. Do 1623 roku sejmy te były wspólne dla mieszkańców Litwy i Korony. Później działał osobny Trybunał Skarbowy dla Litwy; najczęściej sejmy Żydów litewskich odbywały się w Brześciu nad Bugiem; polskich – w Lublinie. Instytucje te przetrwały do roku 1764.
Sejmy te reprezentowały ogół starozakonnych, prowadziły w ich imieniu pertraktacje z władzami, troszczyły się o sprawy bytu i kultury, wychowania młodzieży, ochrony żydowskiej rodziny, którym to zagadnieniom poświęcano szczególnie wiele uwagi. Przez pewien czas istniał obowiązek służby wojskowej dla Żydów, lecz później zamieniono go okupem pieniężnym.
Wybitny historyk żydowski Leon Poliakov, autor fundamentalnej Historii antysemityzmupisał, że od XVI wieku w Polsce „po raz pierwszy od początków diaspory Żydzi europejscy ukształtowali się rzeczywiście w naród(...). Słusznie uważano, że los Żydów polskich był uprzywilejowany do tego stopnia, że zgodnie z jedną z gier alfabetycznych, będącą w zwyczaju Żydów, Polonia powinna być odczytywana jako „Po-lan-ia” („Bóg tu mieszka” lub „Ziemia Boga”, „Ziemia Obiecana”)”. (Leon Poliakov, Histoire de l’antisemitisme, t. 1).
   Z tej ekwilibrystyki językowej wyrosła na początku XX wieku złowieszcza koncepcja utworzenia z południowo-wschodniej części Polski (Lublin, Rzeszów, Przemyśl, Lwów, Brześć nad Bugiem) tzw. Judeopolonii, czyli państwa żydowskiego pod protektoratem Niemiec. Mało brakowało, aby ta antypolska koncepcja została w czasie I wojny światowej zrealizowana. Tak niekiedy dobre słowo (prawnicze) powraca złym wołem (politycznym). Wszelako profesor Leon Poliakov ma rację, gdy w tymże pierwszym tomie Historii antysemityzmu pisze: „Żydzi w Polsce wykonywali wszystkie zawody, monopolizując nawet niektóre z nich, będąc zorganizowani jako państwo w państwie. Ta organizacja nabiera w XVI wieku form definitywnych i od tej epoki Polska staje się dla przyszłych wieków głównym ośrodkiem judaizmu na świecie. (...) Żydzi posiadają ziemię, zajmują się handlem, studiują medycynę i astronomię. Posiadają olbrzymie bogactwa (...), krótko mówiąc, dysponują wszelkimi prawami obywatelskimi (...). Nie jest możliwe żadne porównanie między sytuacją Żydów w Polsce a ich mniej szczęśliwymi współwyznawcami w innych krajach europejskich”...
Oczywiście, zacny profesor nieco przesadza, gdy twierdzi, że: „Na gościnnych ziemiach Polski i Litwy Żydzi żyli z chrześcijanami w doskonałej harmonii”. – Po prostu dlatego, iż „doskonała harmonia”, niestety w świecie ludzi, na ziemi nie istnieje. I to nie istnieje zasadniczo – istnieć nie może.
Nie wolno, oczywiście, idealizować pod tym względem Rzeczypospolitej, bo i tu dochodziło do zatargów między gminami żydowskimi a ludnością chrześcijańską.
Stefan Batory, król polski i wielki książę litewski, w 1576 roku wydał przywilej zabraniający posądzania Żydów o rytualne mordy na dzieciach chrześcijan; prawo to potwierdzało dwa poprzednie przywileje Zygmunta Augusta i było z kolei samo potwierdzane przez coraz to nowych monarchów polskich. Stanowi to jaskrawy kontrast w stosunku np. do praw niemieckich czy moskiewskich, wychodzących z założenia, iż „rżnięcie” dzieci chrześcijańskich przez Żydów jest nie tylko możliwe, ale i stanowi jedną z najczęstszych manifestacji „żydowskiej mściwości i nienawiści”, którą trzeba przykładnie karać. Polskim ustawodawcom i władcom do głowy nie przychodziło posądzać ludzi o tak okropne czyny. Polsko-litewskie prawo wprost zabraniało: „aby żaden Żyd był obwinion o mordowanie dzieciej chrześcijańskich” (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. V, s. 213-218, 220-222, Wilno).
Protegowali Żydów nie tylko królowie polscy, ale i arystokracja, magnateria, dając im możliwość rozwijania własnego życia religijnego, samorządu itp. Oto np. jak brzmiał jeden z dawnych dokumentów, podpisany przez przedstawiciela możnego rodu Sanguszków: „Symion Samuel Lubartowicz Sanguszko z Kowla, Woiewoda Witebski, Suraski starosta, oznaymuie, yż żądali mię Juda Jakubowicz, żyd arędarz witebski, y wszyscy żydowie tamoszni, abym im pozwolił bożnice zbudować w mieście tymi Jego Krulewskiey mości Witebskim, na placu ich własnym kupczym, lub to w zamku, lub też w mieście samym, zaczem ia weyrzawszy w słuszność, yż po wszystkich miastach Jego Krulewskiey Mości, wolno im mieć bożnicy swe, kturym woiewodowie ani starostowie nie zabraniają mieć, y owszem przywilia Jego Krulewskiey Mości są onym na to dane, także też listy antecessorów moich są onym na to maiuczy, przed tym bożnice tam miewali, tedy y ia, im tego nie zabraniaiąc, pozwalam tę bożnicę zbudować na tem placu, według woli y przemożenia ich, w czem przeszkody y zabronienia żadnego ni od kogo mieć nie maią, ale ten dom z placem od powinności wszelakiey uwalniam, na co dla lepszey wiadomości daię im ten móy list.
Pisan w Białom Kowlu smolenskom dnia siedemnastego Nowembra anno tysiąc szesc set dwudziestego siudmego...”
Jan III Sobieski w styczniu 1682 roku wydał przywilej Żydom wileńskim, faktycznie wyjmujący ich spod wszelkiej kontroli ze strony władz miejskich. W lutym zaś tegoż roku specjalnym restryktem zabronił im na 12 tygodni wzajemnego się zwalczania. Rozzuchwaleni bowiem zupełną swą bezkarnością Żydzi nie tylko ostentacyjnie ignorowali chrześcijan, ale też czuli się tak bezpieczni, iż użerali się między sobą w sposób zakłócający spokój całego Wielkiego Księstwa. W sądach Wilna, Mińska i Brześcia ciągle rozpatrywano sprawy o nieprawdopodobnych wręcz grabieżach i gwałtach, popełnianych przez Żydów na sobie nawzajem. Samowola zaś w sprawach codziennych była zjawiskiem nagminnym. W roku 1759 magistrat Mohylewa odnotowywał, że „niewierny Żyd Judka Abramowicz, nie uważaiąc na wydane nie raz sobie od magistratu areszta, samowolnie, przeciwko praw... budynki pozakładał.A ponieważ w ten sposób utrudniał handel współwyznawcom, ich staraniem w tych budowlach nieraz „nieszczęśliwy wynikał ogień”, co wymusiło na magistracie decyzję o zniesieniu nielegalnie wzniesionych domów.
19 lipca 1786 roku król Stanisław August Poniatowski wydał list żelazny Żydom wileńskim, chroniący ich przed uciskiem i prześladowaniem ze strony... członków kahału wileńskiego, którzy – jak głosi list – „przez swóy wewnętrzny rząd y przez moc despotyczną od dawnego czasu z uciskiem niepraktykowanym gminu y pospólstwa dopełniają, a przez tychże obywatelów, z przyczyny przemocy mocnieyjszych nad słabszymi cierpliwie do tego czasu znoszą, gdy nakoniec pomieniony kahał takowy gmin y całe pospólstwo żydów przyprowadziwszy do ostatniey ruiny, jeszcze coraz bardziej wymyślnemi uciskami onych agrawuje, składkami narzucanemi uciska, nakazaniem różnych arbitralnych podatków nęka y tym srogim obchodzeniem się nie tylko z sobą szukać sprawiedliwości nie dopuszcza, ale teżidącjednostaynympostępowaniemswojeyzuchwałościjednych zrujnowaniem z majątku,drugich więzieniem,innych karami,wszystkich gminnych y całe pospólstwo prześladuje y dręczy...
Zmusiło to króla wziąć Żydów wileńskich pod swą osobistą opiekę: „od starszych tegoż kahału obwarować y onych protekcyą naszą zasłonić raczyli... (Akty izdawajemyje..., t. XXIX, s. 472-474).
Nieraz ucierpieli od wyznawców Mojżesza i chrześcijanie. W listopadzie 1705 roku Trybunał W.Ks.L. rozpatrzył skargę kupca rosyjskiego Ilji Tufanowa z Toropca,na wileńskich Żydów, którzy rozgrabili w Jurborku obóz i magazyny z jego towarami.
Jeszcze w kwietniu 1680 roku np. „protestował się przewielebny jegomość xiądz Piotr Kurcyłowicz, protopopa episkopii pińskiey, y wszystka w Bogu przewielebna Kapituła pińska na Meylę Litmanowicza y żonę jego Hienę Mowszankę Litmanowiczową,... y na Leybę Buchowicza y na innych żydów do kahału pińskiego należących, o to, iż przepomniawszy Bojaźni Bożej, srogości prawa pospolitego, śmieli y ważyli się roku 1680, miesiąca Marca 2 dnia... aby co z tey cerkwi fortelnym sposobem unieść.
I unieśli, wykorzystując „do roboty” niejakiego Opanasa Sazonowicza, dzwonnika tejże cerkwi, za co ów trafił pod miecz katowski w przeciwieństwie do swych „szefów”, którzy, jak zawsze, zostali uniewinnieni. (Akty izdawajemyje..., t. XXIX, s. 70-71).
Latem 1680 roku łupem grupy Żydów, na których czele stali niejaki Abram Nieftalewicz i karczmarz ze wsi Kiemiele Hele Lewkowicz padł bogato wyposażony kościół w Muśnikach. Wśród skradzionych rzeczy akta sądowe wymieniają drogocenne ornaty, kilimy, złote łańcuchy, pierścienie, ofiarowane jako wota itd. W związku z wielką wartością zrabowanych wyrobów sprawa nabrała szerokiego rozgłosu. Lecz złodzieje, gdy śledztwo coraz bliżej im do skóry się dobierało, spalili większość skarbów, by ukryć ślady zbrodni. (Akty izdawajemyje..., t. XXIX, s. 80-98).
W roku 1692 do sądu miejskiego w Mohylewie wpłynęła skarga Mikołaja Andrzeja Paca, „hrabi na xięstwie Kniażyckim y Jeznie, kowieńskiego, wileńskiego starosty”, który wystąpił w imieniu poddanych swych z sioła Prysna, chłopów Hawryły Łapy i żony jego Maryny Iwaszkówny „przeciwko niewiernych żydów, w mieście iego kr. mosci mieszkających, y rabina obudwuch szkół żydowskich w Mohilowie, starey y nowowystawioney, y starszych żydów, w consilio z rabinem wchodzących, y ich przełożonych, mianowicie Marka Maiorowicza, Jakuba Ductora, Jekiela y Mowsze Zuszmanowiczów, Michela Moszke Borowicza, Sachima Izakowicza, Illę Zlotniczyna... szkolników y chazanów y innych żydów do rady szkolney, o zgubę chrześcijańską staraiących się, wchodzących. O to y takowym sposobem, iż niewierni żydzi, będąc z dawna nieprzyjacielami krzyża Świętego, pod czas święta swego uroczystego, nazwanego Peysacha, nad ludźmi y małemi dziećmi chrześcianami okrutnie pastwiąc się, mordować y krew przelewać, gubić y o śmierć przyprawiać zwykli, o czym po różnych nacjach y miastach iest iawnie y documentaliter processami y documentami okazuie się, y gardłem karani zostawali. Jednak nie przestaiąc w swey zawziętości y złośliwej radzie, wzgardzaiąc Prawem Pospolitym y nic na onę nie dbaiąc, toż czynią. Co się y teraz przez obżałowanych kunszta, fortele y zakryte iakoby sposoby, spólney rady y namowy obżałowanych przez chazana ich szkolnego, Leybę Uryaszowicza, żyda, pokazało, gdy poddany protestuiącego, pomieniony żałuiący y ukrzywdzony, z żoną, dziećmi swoimi do miasta Mohilowa na czas dla niedostatku swego, na pożywienie wyszedł y tam przemieszkiwał, u którego pomieniony żyd Leyba Uryaszowicz, chazan, córki, na imię Maryny, na służbę uprosił, która na usługach niedziel dwie bywszy, w roku teraźniejszym 1692 msca Marca 27 dnia, bez dania przyczyny, fortelem y sposobem, iako wysz opisano, żydowskim, za radą starszych żydów y rabina, srodze a niemiłosierdnie przez pomienionego Leybę, chazana, bita y okrutnie mordowana, kolanami y rękoma nalegszy na piersi, mocno dławiona y ciśniona była. Aż krwie, nosem y gębą ciekącej, dobył y chustę krwawe, iakoby chroniąc swóy uczynek, zachował, a drugie chusty dawszy, precz wypędzać poczoł, iakoby się zbrodnia po niey pokazała, która, nie mogąc do rodziców doyść, aż nazaiutrz przez onych odyskana została y takowe morderstwo przed onymi y różnymi ludźmi opowiedziała y kapłanowi duchownemu na spowiedzi wyznała y iż od Leyby chazana y od iego morderstwa z tego świata zeyść muszę, iakoż trzeciego dnia zmarła y nie wytrwała, y na urzędzie w zamku iego kr. mści mohilowskim, także przed urzędem mieyskim mohilowskim prezentowana, y na pogrzebie różnym ludziom, który byli na ciele znaki, okazywano i oświadczono się. Po którey śmierci y pogrzebie, wysz obżałowani żydzi, mało na tym maiąc, chcąc takową swą złość pozbyć y utaić a wolnymi być, zażywszy sposobu y strasząc żałuiącego, a poddanego protestanta, aby od sprawy odbiegł, udawszy urzędowi zamkowemu nic nie winnego człowieka, niesłusznie y nienależnie do turmy więzienia wsadzili y nie dopuszczaiąc na poręki na wzgardę wiary chrześcijańskiey y święta Chwalebnego Zmartwychwstania Chrystusa Pana, w onym trzymaią, przez święta Wielkanocne, chłodem y głodem morzyli y urągali się. O którą takową boską y ludzką krzywdę chcąc prawem czynić y tego wszystkiego dochodzić, dał te swoie opowiadanie y protestatią z wolną y inną poprawą do act mieyskich mohilowskich zapisać, która iest przyjęta y zapisana. (Istoriko-juridiczeskije matieriały izwleczennyje iz aktowych knig gubernij Witebskoj i Mogilewskoj, t. X, s. 448-450, Witebsk).
[Warto zaznaczyć, że na potworne zarzuty o mordy rytualne ostatnio naukowcy żydowscy – powołując się na fakty – dowodzą, że to księża katoliccy popełniali liczne mordy rytualne na żydowskich dzieciach – J. C.].
                                                    ***
W końcu XVII – początku XVIII stulecia zuchwałość Żydów polsko-litewskich sięgnęła – można powiedzieć – szczytów, podobnie zresztą jak rozbestwienie szlachty. (Żydostwo bogate często wzorowało się na szlachcie polskiej, jeśli chodzi o rozrabianie i swawolę). Dochodziło nawet do zaboru kościołów i do przerabiania ich na synagogi! 9 lipca 1700 roku przed trybunałem W.Ks. Litewskiego zaskarżono pewną gminę starozakonną o to, „iż niewierni żydzi trzymając za prawem arendowym majętność Kożangrodek, w województwie nowogrodzkim leżącą, a mając za onym postąpioną sobie, jakoby z wyłączeniem kaplicy, gdzie się chwała Boska podług obrzędów kościelnych odprawowała, w zamku Kożangrodzkim mieszkanie, do tego będąc z niewiernymi żydami, jako w radzie, tak y w uczynku conpryncypałami, a czyniąc na contempt samego pana Boga wszechmogącego, będących za jedno w tey kaplicy obrazów, powyrzucawszy one z pomienionego mieysca, bożnicę żydowską przy różnych bluźnierstwach założyli y gdzie nayświętsza odprawowała się ofiara, żydowskie, jako u onych zwyczay niesie, na ołtarzu y na ścianach przykazania powyrzynali, prawo Boga wszechmogącego przez swóy żydowski zły y zapamiętały umysł zgwałcili, Panny Przenayświętszey obraz, przed którym się chwała Boża odprawowała, czyniąc z onego pośmiewisko, jako to oculatis testibus deducetur, z pomienioney kaplicy wyrzucili. Owo zgoła z mieysca poświęconego, któremu jako naywiększa obserwantia należeć miała, contemnując ofiary samego pana Boga wszechmogącego, sprośne y Bogu obrzydłe ofiary postanowiwszy, uczynili nad prawo arendowne... exorbitantiae czynili... (Akty izdawajemyje..., t. XXIX, s. 262).
Czterech Żydów skazano za te działania niby to „na gardło żywo spaleniem”, ale i tak im włos z głowy nie spadł, bo nawet na rozprawę sądową się nie stawili, gdy ich (po raz drugi w ciągu paru lat!) osądzono na śmierć.
10 września 1711 roku w Chełmie sporządzono akt o konfiskacie u dwóch Żydów, Mośki Kramarza i Chaima Rasztabiega, rzeczy skradzionych przez nich podczas włamania do kościoła w Krosniczynie. (Akty izdawajemyje..., t. XXVII, s. 44-45).
We wrześniu 1712 roku przed Głównym Trybunałem W.Ks. Litewskiego w Wilnie sądzono grupę Żydów z Brześcia na czele z Howszykiem Mejerowiczem i Srolem Chajmdynesem. którzy zamordowali kapłana prawosławnego: „Obżałowani żydzi , na postpozycją mieysca świętego, na cmentarzu cerkwie świętego Michała, wypadszy z zasadzki z wielkim gminem pospólstwa swojego żydowskiego, z kiymi, kołami, z bardyszami pomienionego oyca Błażeja Filipowicza zbili, zekrwawili y za nieżywego na tym mieyscu porzucili, od którego zbicia w dwie niedziele ten wyż pomieniony kapłan panu Bogu ducha oddać musiał. Przy okazji zbito na kwaśne jabłko także innego kapłana, Nestora Wołkowicza. Winowajcy na sąd – swoim zwyczajem – się nie stawili, ale sędziowie orzekli: „cały gmin synagogi kahału brzeskiego za popełniony kryminał, za Image may be NSFW.
Clik here to view.
zabicie kapłana na banicją doczesną, na paeny kryminalne, na infamią, na gardło ćwiartowaniem przez mistrza y na łamanie wskazujemy. Wyrok, oczywiście, wykonany nie został, ale sam precedens jest nader wymowny jako ilustracja do sytuacji prawno-moralnej w kraju jeszcze na 60-80 lat przed rozbiorami. (Akty izdawajemyje..., t. XXIX, s. 372-375). To już była „agencja towarzyska”, a nie państwo.
Żydzi potrafili też nader energicznie bronić się przed najmniejszą próbą uwłaczania ich godności czy interesom. 16 grudnia 1682 r. dwaj mieszkańcy Wilna Łazarz Dawidowicz i Marek Moyżeszowicz, w imieniu całego kahału miejskiego, zaskarżyli przed sądem niejakiego pana Pacukiewicza o to, „iż w roku 1682 Decembra 16 dnia, przepomniawszy srogość prawa pospolitego, a wziowszy umysł zły przed się, czyniąc tak częstokrotnie pochwałki y pogróżki na synagogę y kahał szkoły Wileńskiey, zrujnować y do śmierci wszystkich przyprowadzić (...) stojąc w rynku przed domem swoim z ludźmi gromadą wielką, uczyniwszy pochwałkę w oczy żałującym tymi słowami mówiąc: „panowie bracia, wiedzcie o tym, że póki my się nie odważymy, żeby nie oglądając się y nie uważając na żadne ich prawa y przywileja jego królewskiej mości, onym nadane, to nie będzie z nimi końca. Przeto trzeba nam o nich myśleć różnymi sposobami, aby ich stąd wyniszczyć, jednych kazać potopić z kamieńmi, a drugich pozabijać; niechże oni na nas swym prawem dochodzą”. A niektóre stojąc w tey gromadzie tak odpowiedzieli: „Tak nam trzeba y uczynić!”... Którę to solenną manifestacyą swoją do xiąg grodzkich Wileńskich dali zapisać. Przy tym natychmiast po „incydencie”. (Akty izdawajemyje..., t. XXIX, s. 134-135).
                                                         ***
Talenta handlowo-finansowe Żydów doprowadzały często do zupełnej dominacji tego żywiołu w sferze materialnej i do dyskryminacji ludności chrześcijańskiej. W roku 1669 magistrat m. Pińska zaskarżył w sądzie, pisząc: „A napierwo trzecią część w arędzie mieyskiey, do którey nigdy przed tym nie należeli, sobie niesłusznie przywłaszczyli, a po tym na większą zgubę mieyską, zubożenie y rozpędzenie chrześcian, mieszczan pińskich, potajemnie, bez żadnej wiadomości króla na puszczenie w kapszczyznę arędy gorzalczaney w Samborze consens otrzymawszy, spichlerz szynkowania gorzałek z dawnych lat od nayjjaśniejszych królów ichmościów miastu Pińskiemu uprzywilejowany, zniszczyli, w niwecz obrócili, od którego przed tym za lat ośmnaście kwoty należytey nie zapłacili... A zatym, podniosszy się w górę, nabudowawszy do kilkudziesiąt winnic w mieście Pińsku, wbiwszy się w możność, opanowawszy niemało gruntów y placów mieyskich, nabudowawszy na nich bez wiadomości magistratowey domów, kramów, bud, w rynku po ulicach y koło swey żydowskiey bożnicy, gdzie się im mieysce upodobało, gorzałkę paląc, miody sycąc, piwa warząc, one w domach y po ulicach szynkując, żadnego datku od domów, kramów y bud należącego, tudzież stolcowego... (...) pełnić y oddawać nie chcą y nie oddają, ale mając w domach swych pokątne miary, jako to wiadra miodowe, trzecinniki. tudzież wagi wszelakie, wielki uszczerbek ubogim chrześcianom czynią... (...) A siebie przez szynki ustawiczne gorzałek y drugich napojów do wielkiego bogactwa przywiedli, że aż mieszczanie ... y samych siebie nie mogąc czym sustentować, jedni domy swe porzuciwszy, a drudzy za marne imże, żydom, pieniądze zbywszy, precz rozwlec się musieli. A obżałowani (oskarżeni) coraz daley rozpościerając się y ostatek mieszczan ubogich widząc upadłemi y przez ich podstępne chytrości zniszczonemi, znieważają, uciskają y słowy wierze chrześciańskiey nieprzystoynemi szkalują y urągają. A co większa, nie tylko w dni pospolite, ale y we dnie święte bez przestanku w kilkadziesiąt winnicach na kilkaset kotłów y bań gorzałkę pędząc y oną po różnych miastach y miasteczkach rozwożąc y sprzedając, zboża wozami u ludzi wieyskich y innych tak w rynku, jako y po ulicach y drogach przeymując, nie puszczając w rynku prowadzić, ogółem zawracając ubogim zaś chrześcianom, którzy jedni czwiartkę, drudzy półczwiartki według ubóstwa dla pożywienia siebie samych chcą kupić, nie przypuszczają, owszem odpychają, y kupować nie dopuszczają (...), a tak wielką nadzwyczayną drogość żyta uczynili...(Akty izdawajemyje..., t. XXIX, s. 16-17).
Zbrodniarz, o ile był żydowskiego pochodzenia, nie mógł być sądzony przez sąd polski zanim nie został oficjalnie wydalony ze społeczności żydowskiej przez swych ziomków. A tak stawało się dopiero wówczas, gdy działał  lub  świadczył przeciwko członkom własnej wspólnoty. Świadectwa te zresztą w ogóle nie mogły być brane pod uwagę. Jeden z uniwersałów króla Jana III Sobieskiego (1686) głosił: „a gdyby iuż taki wyłączony przeciwko żydom miał świadczyć, takiego świadectwa nie ważne być maią, y z takiego każdego występnego nigdzie żydzi turbowani y penowani być nie maią, wiecznemi czasy waruiemy. (Akty izdawajemyje..., t. V, s. 212).
Nigdzie bodaj na świecie, w tym też w państwie żydowskim, nie istniały przepisy stawiające Żydów prawie zupełnie ponad prawem państwowym, jak to miało miejsce w Polsce. Te absurdalne, głupie przywileje budziły niechęć reszty ludności do Żydów, stanowiły poważne źródło żywiołowego antysemityzmu.
W instrukcji sejmiku szlacheckiego województwa wileńskiego z 24 sierpnia 1735 roku w punkcie „8” czytamy: „Żydzi też wielkiego xięstwa Litewskiego ponieważ, per machinationes y przez wynaydzione różnemi praetextami y protekcyami sposoby, nie tylko znaczne od ludzi kupieckich do siebie przeciągnęli handle y zarobki z których abundanter profitują, ale też in hoc turbido statu, implikowawszysię no rożnych partyi y znalazszy dla siebie media lucrandi, stan etiam rycerski uciemiężyli, a siebie zbogacili. Za czym ażeby do pogłównego większego, przynaymniey in duplo. niż constytucya roku 1717 naznaczyła, byli przynagleni, sub proscriptione de regno, które pogłowie takoż na zapłatą woysku caedere powinno.(Akty izdawajemyje..., t. XIII, s. 181).
Z przytoczonych dokumentów wynika, że z jednej strony, cieszyli się Żydzi w Rzeczypospolitej wielką swobodą i prawami, ale z drugiej, życie ich tu było – jak to ludzkie życie – dość trudne, bardzo dalekie od „rajskiego”, że musieli stawiać czoła wielu przeciwnościom losu, walczyć o miejsce pod słońcem. Z tym jednak, że naprawdę nie spotkało ich tu nigdy ludobójstwo, masowe prześladowania czy urzędowy antysemityzm.
Niemiecki uczony Siegfried Passarge jest autorem teorii o cyklicznej naturze każdego kontaktu Żydów z gojami. Wszelki taki cykl ma pięć etapów: 1) osiedlenie się Izraelitów w danym kraju; 2) utwierdzenie się i umocnienie ich tam, korzystając z tolerancji i przywilejów; 3) rozkwit dzięki zręczności, wpływom i bogactwu; 4) protest i bronienie się miejscowej ludności, zrazu powstrzymywane przez rządy i kościoły; 5) wybuch rozruchów antyżydowskich, rzeź lub wygnanie Judejczyków. Następnie cykl zaczyna się od nowa w innym kraju. Schemat ten, jak się wydaje, nader trafny, ma jednak pewien wyjątek, mianowicie: los Żydów w Polsce, gdzie cały cykl przed stuleciami i na zawsze zatrzymał się na etapie trzecim.
***
           Mimo „anarchii”, tak często Polsce   zupełnie  słusznie  zarzucanej, była jednak Rzeczpospolita do pewnego momentu krajem praworządnym i zbudowanym na swego rodzaju idealizmie moralno-politycznym, o czym świadczą zdarzenia, opisane w źródłach archiwalnych. W trakcie wojny moskiewsko-polskiej, na przykład, w roku 1663, zdarzył się w miejscowości Porzecze koło Pińska przypadek utopienia przez miejscowych mieszkańców (zrozpaczonych i zdesperowanych okrucieństwami oddziałów carskich) jednego z jeńców wojennych, który wpadł do rąk polskich. Sprawa w zasadzie pospolita, ludność miejscowa podczas wojny często dopuszcza się samosądów na unieszkodliwionych najeźdźcach i z reguły nie jest za to karana. W Rzeczypospolitej było inaczej. Oto interesujący fragment z ksiąg sądu pińskiego z 12 marca 1663 roku: „Naprzód Marcin Naliwaykowicz powiedział, żeśmy byli na straży nocney w izbie, gdzie był moskal za strażą naszą, gdzie przyszedł pan Kałaur, urzędnik nasz, z woytem Chwesiem Zdankowiczem do izby w nocy. Wzięli moskala, mówiąc mu: idź z nami do młynarza, napijesz się tabaki y gorzałki y pojednamy się z sobą. Kazał go nam prowadzić, gdzie przywiodszy ku młynu, wrzucili go do spustu, bijąc go kijami. Moskal palu się trzymał już zbity, potym go oderwawszy od pali do wody pod lód wrzucili. Skąd wypłynął, pod lodem będąc, uciekał ku dworowi.Tamże go wóyt Chwaśko z nami dogonił, a pan Kałaur zboku przypadszy, wzięli moskala y do wody juz ledwo żyjącego, bijąc wrzucili y utopili związanego. A switkę jego białą, albo siermięgę, co z siebie zrzucił wypłynąwszy z wody, kazał mi pan Kałaur do domu swego odnieść y jam odniósł. U wóyta się prosił moskal y kilka rubli denieh obiecował (...) Wyrok: „Stróża tego bić”. Drugi stróż nocny Wasil Mieszkuc powie w te słowa, że „nam pan Kałaur moskala kazał utopić Wyrok: „Y także bić”.(...)
„Młynarzowa siostra, dziewka, wyniosła łyk wiązek; moskal miał ręce związane y nogi, która dziewka rękę moskalowi do nogi prawey przywiązała, a młynarz z wóytem trzymali, a potem bijąc w łeb kijami do wody pod koło wrzucili. –- Wyrok: „Nos urznąć”.
„Pastuch dworny Welendij Borysowicz, zgadzając się z drugimi słowo w słowo powiedział y to przyznawa, że y ja nieboszczyka moskala tonącego nasieką w łeb bił za rozkazaniem pana urzędnika naszegoWyrok: „Temu nos urżnąć”... (...)
Wójt – powiedział Chwaśko Zdankowicz – „kazał żebyśmy utopili moskala. Za rozkazaniem pana Kałaura, wziąwszy go ze dworu w Porzeczu, odwiedliśmy go do młyna, wrzucili pod spust, gdzie się moskal ratował y trochę Kałaura za sobą do wody nie wciągnął. I prosił moskal Kałaura, żeby się z ludźmi po rusku popraszczał (pożegnał), zaraz go do wody wrzucono...” –Wyrok:Woyta nagardłoszubienicą”.Zdankowiczarównież skazano na bicie postronkami i powieszenie. (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. XXXIV,s. 258-260, Wilno).
Tak wiec za zabicie jednego ze zbirów carskich, którzy tak się dawali we znaki ludności Pińszczyzny podczas niedawnej okupacji moskiewskiej, kiedy to z rąk najeźdźcy wyginęła ponad połowa mieszkańców tych ziem, a nie pozostało żadnej wsi nie spalonej, skazano na śmierć aż dwie osoby. Bo prawo musi być prawem dla wszystkich. Przy tym skargę do sądu wystosowała pani Eufimia Krystyna Kuncewiczowa, której mąż Mikołaj wywodził się z rodziny, mającej dawne porachunki z Rosjanami...
Historyk Grzegorz Leopold Seidler stwierdza, że „polska mysl polityczna cieszyła się uznaniem Europy, a społeczne koncepcje polskich arian budziły podziw i szacunek przez długie dziesiątki lat u najwybitniejszych umysłów. Kwintesencję „złotej wolności” staropolskiej w dziedzinie politycznej dość precyzyjnie wyraził Jan Zamoyski, znany przywódca XVI-wieczny: „Niktu nas żadnego rządu nie uznaje, jeśli mu się sam dobrowolnie nie poddał... Sami tak jesteśmy wolni, że ani król, ani urzędnik żadnej nad nami mocy nie mają, tylko tę, jakąśmy im sami nad sobą wedle ustaw publicznych nadali”...
Wolność polityczna miała w dziedzinie kultury skutki, które zmusiły Erazma z Rotterdamu napisać o Polsce: „Składam powinszowanie narodowi, który chociaż niegdyś uważany za barbarzyński, teraz tak pięknie rozwija się w dziedzinie nauki, praw, obyczajów, religii i we wszystkim, co przeciwne jest wszelkiemu nieokrzesaniu, że współzawodniczyć może z najbardziej kulturalnymi narodami świata...
***

Nie znaczy to, powtórzmy jeszcze raz, że w Rzeczypospolitej  żyło  się   idyllicznie i sielankowo. Źródła historyczne podają wiadomości o wspólnych wystąpieniach biedoty chrześcijańskiej i żydowskiej przeciwko wspólnym ciemiężycielom, niezależnie od wyznania. Zdarzały się też wspólne wystąpienia Żydów i mieszczan przeciw szlachcie. W roku 1589 w miejscowości Kamionka Strumiłowa mieszczanie polscy przyjęli Żydów „do prawa swego, do wolności wszystkich”, zobowiązując się „te Żydy bronić jako właśnie sąsiadów naszych od przenagabywania i od gwałtów, tak szlachty jako i żołnierza, i nie dopuszczać im krzywdy czynić”. A jednak M. Fuks pisze: „Udzielanie kredytu na lichwiarski procent prowadziło do zubożenia zarówno żydowskich, jak i chrześcijańskich dłużników. Część z nich wtrącano do więzień, a ich rodziny pozostawały bez środków do życia. Ten przejaw lichwiarskiej działalności Żydów wzmagał niechęć do ludności żydowskiej, podtrzymywaną przez odrębności natury religijnej i obyczajowej”.
Ale chodziło tu nie o żadne resentymenty etniczne, lecz tylko i wyłącznie o wartości materialne, o czym jednoznacznie świadczą zachowane przekazy archiwalne. Tak, np. pod koniec XVI wieku w Mohylewie pociągnięto do odpowiedzialności karnej mieszczanina Lukjana Ciołka za to, że „w domu swym gorzałkę palił”, wbrew dekretowi królewskiemu. Nie był jednak odosobniony, samogoniarstwo kwitło wówczas i od spraw tych aż się roi w księgach sądowych. Ciekawe, że monopol na wyrób i sprzedaż wódki po miastach Białej Rusi uzyskali Żydzi (Afrasz Rachmulewicz, Moszka Julewicz itp.); oni też nieustannie donosili do urzędów na tych, kto „produkował” wódkę, chociażby tylko na „użytek wewnętrzny”. A to budziło niezadowolenie „aryjskich” samogoniarzy, którzy, i owszem, rywalizowali z Żydami, lecz ich nie niszczyli i nie prześladowali. Byłoby to niezgodne z polską tradycją, ale np., gdy w lutym 1563 roku wojska Iwana Groźnego zdobyły na Litwie Połock, jednym z pierwszych zabiegów przywracających w oczach zwycięzców „ruskość” temu miastu było utopienie w Dźwinie wszystkich co do jednego Żydów, w tym mieście zamieszkałych, a było ich kilkanaście tysięcy.
***
Żydofilstwo Polaków nabrało tak drastycznych form, że rdzenna szlachta lechicka   masowo przyjmowała judaizm porzucając chrześcijaństwo. Do dziś Polaków, jak zaznaczyliśmy powyżej,  koroniarzy na Litwie się zwie „pachołkami żydowskimi”.
10 lipca 1539 roku Zygmunt I wydał urzędowy list (Akty otnosiaszczijesia k istorii Zapadnoj Rossii, t. 2), w którym zawiadamiał panów szlachtę W. Ks. Litewskiego, że wysyła na ziemie Księstwa specjalnych posłów Siłę Antonowicza i Jana Korcjusa w celu poszukiwania i chwytania szlachciców polskich, którzy przeszli na judaizm i wyjechali na Litwę. Posłowie mieli tych „odstupników” „imaci i hamowaci”. Gdyby zaś ktoś z Żydów takich obrzezanych szlachciców chował, miał być wzięty do aresztu i karany „gardłem”, a majątek jego skonfiskowany na rzecz skarbu. Samych zaś „rzezańców” miano „reedukować”, z wyjątkiem tych, którzy udowodniliby, że są żydowskiego pochodzenia i po prostu powracają na łono wyznania rodzimego – tych nie miała spotkać żadna kara. Dokument ten świadczy, że przejścia na judaizm były widocznie liczne (w przeciwnym razie nie byłoby potrzeby robić tyle hałasu o błahą sprawę), jak i o tym, że ówczesna szlachta polska (szczególnie krakowska) była dość niewybredna pod względem etycznym.
Na skutek nawróceń na judaizm i spowodowanych tym małżeństw mieszanych uległy żydowskiej asymilacji („zżydzeniu”) poszczególne gałęzie tak znanych polskich rodzin szlacheckich, jak hrabiowie Zamojscy (spokrewnieni m.in. z Kronenbergami), książęta Woronieccy (z Epsteinami), Godowscy, Grudzińscy, Jabłońscy, Jakubowscy, Wielowiejscy, Malewscy, Małachowscy, Mazowieccy, Bieleccy, Radziwiłłowie, Niewiarowscy, Stommowie, Wilczyńscy, Kłopotowscy, Potoccy, Warszawscy, Nowakowscy, Karpowie, Sawiccy, Niezabitowscy, Turowiczowie i cały szereg dalszych, dobrze znanych później na arenie publicznej.
Większość  nazwisk  Żydów  polskich  stanowiły  patronimiki  kończące  się  na  „-wicz”:  Chaimowicz, Jakubowicz, Lewkowicz, Juszkiewicz, Rafałowicz, Ickowicz, Józefowicz, Aleksandrowicz, Jankielewicz, Majerowicz.  Drugą  co  do  liczebności  grupę  stanowiły  tak  zwane  przezwiska  wyrażające  zatrudnienie:  Arendarz,  Bakałarz,  Furman, Czapnik,  Paskudnik, Kantor, Krawiec, Kuśnierz, Piekarczyk,  Szewczyk, Rabin, Rzeźnik, Bednarczyk, Szkolnik, Złotnik,  Żeleźniak  itd.  Na  trzecią  składały  się  nazwiska  odmiejscowe:  Krakowski,  Warszawski, Osiecki, Żmigrodzki, Wileński, Łapczycki,  Grodzieński    etc.  (Por.  Spis  Żydów  Województwa  Krakowskiego  z  roku  1765,  Kraków  1898).  Łatwo  rozpoznać  żydowskość  także  takich  „arcypolskich”  nazwisk,  jak  Czarnogórski,  Złotopolski,  Srebrakowski,  Nowomiejski,  Kardynalski,  Doktorski,  Diamentowski, Biskupski  i in. 
Ludwik Korwin (Szlachta neoficka, Kraków 1939, t. 2) do rodzin żydowskich zalicza takie jak: Bartoszewicz (nobilitowani w 1765), Bergin (1764), Bielski (1764), Blanc (Blank, 1790), Bloch (1883), br. Boessner (1785), br. Brunicki (Brenn, 1815), Buchenthal-Dobrowolski (1764), Ciechanowski (1837, herbu Skarbień, dziedzice dóbr Grodziec, spokrewnili się w XIX-XX wieku z Garbińskimi, Dzieduszyckimi, Makowieckimi, Raczyńskimi, Wysockimi, Brzezińskimi, Zawackimi), Dąbrowski (1773, ziemstwo orszańskie nadało herb „Dąbrowski”), Dessau, Dobrowolski (1773, Orsza), Dobrowolski (1764), Dobrowolski (1760, herbu Nowina), Dobrowolski (1764, herbu Odyniec), Dobrowolski (1764, herbu Pocisk), Dobrowolski (1790, herbu Nieczuja), Dobrzyński (1764, herbu Kondor), baron Dulfus, Dziakowski (1765, herbu Trąby), Enoch (1852), Epsztein (1869), Felsztyński (1775, herbu Nałęcz), Fischel-Powidzki (1507, Korab), Flatan, Frejczerowski, Frejberg, Frenkel, Górski-Gurski (1764, herbu Łaska), Grabowski (1790, herbu Dołęga), Halpern, Hejmer, Jakubowski (1765, herbu Kopacz), Jakubowski (1836), Jakubowski (1790, herbu Topór), baron Jakubowski (1764, herbu Oksza), Jankowski (1764), Jarmund (1764, herbu Kierdeja), Jasiński (1823, herbu Złotowąż), Jeleński (1764, herbu Korczak), Józefowicz Hlebicki (1499, herbu Leliwa), Konderski (1764), Koźliński (1765, herbu Brodzic), Krasnowojski (1765, herbu Wdzięczność), Kriegshaber, baron Kronenberg, Krysiński (1793, herbu Leliwa), Krzyżanowski (1764), Krzyżanowski (1786, herbu Dąb vel Jasna-Góra), Krzyżanowski (ok. 1721, herbu Krucyni), Kwieciński (1764, herbu Gryf), Laski (1837, herbu Frenkel), hr. Lesser, br. Lesser, Lipiński (1764, herbu Strzała vel Liniewski odm.), Lipski (1764, herbu Kościesza-Kuszaba), Lityński (1764), Łabęcki (1818, herbu Łabędziogrot), Łużyński-Abramowicz (1764, herbu Lubicz), Majewski (1764), Malina (1764), Mańkowski (1764), Michaelis (1845, herbu Hening), Michałowski (1764, herbu Orłowski), Mięstachowski (ok. 1750), Milewski (1800, herbu Milewski vel Milkuszyc vel Czółno), Milkuschitz-Miltowski, Narębski (1764. herbu Dołęga), Niedzielski (1764, herbu Szeliga), Niemira (herbu Mięszaniec, potomkowie Estery i króla Kazimierza Wielkiego), Niewiarowski (1764), Nizielski (1764, herbu Szeliga), Nowakowski (1764, herbu Strocyusz vel Krocyusz vel Trzy Księżyce odm.; istnieje też polska rodzina o tym nazwisku i herbie), Nowakowski (1764, herbu Złota Rzeka), Nowicki (1764), Oranowski (1764), Orłowski (1764), Osiecimski (1764), hrabia Osiecimski – Hutten Czapski, Oświecimski (1764, herbu Lubicz), Oszejko (1499, herbu Merowy), Pawłowicz (1764, herbu Rogala), Pawłowski (1764), Pełka, Piotrowski (1790, herbu Tęczyc), Porębski vel Porembski (1765, herbu Kornicz), Poziomkowski (1764), Poznański (1764, herbu Boża Wola odm.), Przewłocki (1764, herbu Przestrzał odm.), hrabia Renard, Rosenthal (1890), Sacher-Masoch (1729), Schabicki (1765, herbu Jastrzębiec odm.), br. Simolin, Stuliński (1765, herbu Wdzięczność), Świątecki (1764, herbu Nowina Nowa), Świątkowski (1764, herbu Nowina Nowa), Szpaczkiewicz (1764), Techlowicz (1765, herbu Jastrzębiec odm.), Trojanowski (1765, herbu Łaska), Turnau (1857), Tykiel (1842, herbu Cholewiec), Urbanowski (1765, herbu Prus II), Wolański (1765, herbu Nałęcz), Wolf (1820, herbu Postęp), Wolski (1765, herbu Niedźwiedź Biały), Wołowski (pierwotnie Schor, 1791, herbu Czerwony), Wołowski (1839, herbu Bawoł), Wołowski (1823, herbu Na Kaskach), Zawojski (1765, herbu Jostrzębiec), Zbitniewski (1764, herbu Niedźwiedź Czarny).
Faktem  jest,  że  wielu  Polaków  przechodziło  na  judaizm,  gdy  miało  dość  nie  tylko  polskiej  nędzy  materialnej,  ale  i  polskiej  niegodziwości, głupoty  i  podłości. Tylko niekiedy udawało się odstępstwa szlachty przykładnie ukarać. Tak np. hrabia Walenty Potocki przebywając w Paryżu poprosił pewnego Żyda, aby go uczył Talmudu. Ten zgodził się, gdy uzyskał przyrzeczenie, że jeśli Potocki przekona się o błędzie chrześcijaństwa, nawróci się na judaizm. Tak się też stało i hrabia dokonał konwersji w Amsterdamie, potem zaś udał się do Wilna. Tam doniesiono nań i został spalony w 1746 roku. Na cmentarzu żydowskim w Wilnie znajdował się grób, na który jeszcze przed II wojną światową przybywali pielgrzymi   całego  Yesroela, aby złożyć hołd sławnemu ger cedek (sprawiedliwemu prozelicie) z Wilna.
Tysiące przypadków narodowej apostazji pozostały jednak   nawet  niezauważone. Siłą rzeczy powstała w ten sposób szlachta polsko-żydowska (tzw. Żydopolakami) wywierała znaczny wpływ na bieg spraw w Rzeczypospolitej i powodowała, że życie Żydów w Polsce naprawdę nie było uciążliwe,  a  stawało  się  coraz  lepsze. Jak to wyraził znany pisarz: „Tylko w Polsce Żyd miał prawo pełnego uduchowienia, co ja zawsze podkreślam, tylko tam stworzyli Żydzi swoją całkowitą kulturę żydowską, jednocześnie utrzymując kontakt z „właścicielami domu”. Tylko w Polsce Żydzi znaleźli takie  idealne warunki rozwoju psychicznego i filozoficznego... Goszczący nas naród polski pozwalał nam wysławiać się naszym słownictwem. Żaden inny naród nie pozwoliłby na to tak dużej mniejszości narodowej i religijnej... W Polsce Żydzi stworzyli żydowski język, kulturę chasydzką, swój mesjanizm i filozofię, które poprzez Bund w jakimś stopniu mają swój wkład do państwa Izrael... W Polsce stosunek do Żydów nie miał charakteru rasistowskiego... Istniały ekscesy antyżydowskie, postawy antyżydowskie, podkultura antyżydowska, (podobnie jak wśród Żydów istniała podkultura antypolska). Ale to wyrastało z symbiozy, z pokrewieństwa dusz, z sąsiedztwa kościoła i synagogi...” (Z wypowiedzi  pisarza   Jerzego Kosińskiego, polskiego Żyda z pochodzenia, dla gazety „Polityka”, 30 maja 1987 r.).
Władysław IV, król polski, 23 kwietnia 1633 roku podpisał przywilej, uwalniający Żydów od wszelkich płatności i podatków. Postanawiał monarcha – rzecz  pod  względem  głupoty   niesłychana nigdy i nigdzie, ani przedtem, ani potem, prócz Rzeczypospolitej! – że Żydzi „handlować y targować mogą y będą, żadne podatki (aby z nich) brane y wyciągane nie były”... (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 29). A przecież z Polaków, Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, Tatarów, Ormian i innych obywateli podatki ściągano. Tylko Żydów postawiono nad prawem powszechnym, co nieuchronnie musiało budzić do nich nienawiść ze strony reszty ludności;   Żydów  zaś  ta sytuacja rozzuchwalała do ostatnich granic.  Akty prawne jednak  wciąż na nowo uprzywilejowujące Żydów ukazywały się nieomal co roku. Tak np. do ksiąg akt ziemskich województwa witebskiego z lat 1634-1636 wniesiono następujący dokument królewski: „Władysław czwarty z Bożey łaski krul polski, wielkie xiąże Litewskie, Ruskie, Pruskie, Żmudzkie, Jnflantskie a Szwedsky, Gotsky, Wandalsky dziedziczny krul, obrany Wielki Car Moskiewsky. Oznaymuiemy tym listem naszym, komu to wiedzieć należy, a żesmy ieneralnym listem przywileiem naszym wszystkie prawa, przywileia, wolności poddanym naszym żydom we wszystkim wielkim xięstwie Litewskim, w miastach, miasteczkach mieszkaiącym od antecessorów naszych y od swieżo umarłego swiętey pamięci krola Jego mci pana oyca naszego im na wszelakie kupiectwa handle różnemi towarami, na krame otworzyste, łokciem mierzyć, funtem ważyć, bożnicy y placy na schowanie ciał ich zmarłych mieć nadane, konfirmowali, iednak za wniesieniem prośby od Samuela y Lazarza Moyżeszowiczów, żydów wileńskich, sług naszych, imieniem żydów Witebskich y osobliwą za nimi panów rad y urzędników naszych przyczyną, abyśmy ich przy takim prawie y wolnosciach, które oni, od lat kilkodziesiąt mieszkaiąc, maią, spokoynie zachowali. Jakoż czyniąc to na przyczynę panów rady y urzędników naszych, pomienionych żydów witebskich przy takich prawach, wolnościach wysz wspomnionych y w ieneralnym liście naszym y w przywileiach im służących dostatecznie wyrażonych, cale y spokoynie zachowuiemy, pozwalaiąc im do tego w tem mieście Witebskim domy y placy, z wolną ich dispozitią, kupować y z onych tam, gdzie należeć będzie, powinność zwyczayną pełnić, samych osób ich prawo y władzy wielmożnym woiewodom w czynieniu sprawiedliwości wcale zostawiwszy, co wszystko stwierdzaiąc żydom witebskim, bierzemy ich pod obronę y protekcyą naszą królewską y aby przy tym wszystkiem spokoynie zachowani byli, bezprawia y gwałtów ni od kogo nie ponosili, czego grodzki nasz y mieyski witebski urząd postrzegać dla łaski naszey y powinności swey maią y będą powinni, na co dla lepszey wiary ręką się naszą podpisawszy, pieczęć wielkiego xięstwa Litewskiego przycisnąć rozkazaliśmy. Dan w Krakowie dnia dziewiątego miesiąca Marca roku pańskiego tysiąc sześć set trzydziestego”...
Nic dziwnego, że zuchwalstwo Żydów i pewność siebie rosły niepomiernie, aż  w  poczuciu  zupełnej  bezkarności  zaczęli  bezpardonowo  zwalczać  się  także  we  własnym  gronie.  8 grudnia 1646 roku   Władysław IV podpisał przywilej, w którym musiał bronić Karaimów trockich przed Żydami wileńskimi. W dokumencie tym znamiennym (nazywającym także Karaimów „żydami”) czytamy: „Przełożono jest nam imieniem żydów-karaimów w mieście naszym Trockim mieszkających, iż niektórzy żydzi-rabinowi czasy nie dawnemi w mieście naszym Trockim mieszkania sobie nająwszy, w onych rezydując, wolności żydom karaimskim od świętey pamięci przodków naszych y nas samych nadanych nullo jure zażywają, szynki napojów wszelakich chowają y handle rozmaite ku uymie praw im nadanych y pożytków żydom karaimskim należących odprawują; w czym iż wielką szkodę żydzi Troccy karaimowie zdawna wolnościami w tym mieście obwarowane od żydów rabinów (które nigdy przedtem żadnego incolato w mieście Trockim nie mieli) ponoszą”.
Nakazuje król burmistrzowi Trok: „Chcemi mieć po uprzeymości waszey, abyś uprzeymość wasza żydom-rabinom żadnego mieszkania w mieście Trockim mieć, domów naymować, onych kupować, ani pod żadnym pretextem nabywać y żadney przeszkody w handlach żydom-karaimom czynić nie dopuszczał, ale we wszytkim onych przy prawach y wolnościach im nadanych zachował, uczynisz to uprzeymość wasza z powinności swey y dla łaski naszey. Dan w Warszawie dnia 3 Decembra 1646 r... Vladislaus Rex” (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 29).
Rok 1648, gdy wybuchło powstanie Bohdana Chmielnickiego, pogrążył kraj w kryzysie gospodarczym. Wojny z Ukrainą, Rosją, Szwecją, Turcją i Tatarami, które trwały w ciągu następnych 60 lat prawie nieprzerwanie, spowodowały upadek miast i rolnictwa, ogromne straty demograficzne i terytorialne. Na terenach, zajętych przez przeciwników Rzeczypospolitej, gminy żydowskie przestały istnieć. Oblicza się, że tylko Kozacy zlikwidowali do 125 tysięcy Żydów. W tej sytuacji Żydzi szukali schronienia na ziemiach Polski centralnej oraz ponownie w Zachodniej Europie.
Podczas wojen kozackich Ukraińcy niekiedy oszczędzali Żydów, którzy przechodzili na prawosławie i składali przysięgę na wierność carowi rosyjskiemu. Król Jan Kazimierz mówi o tym w swym uniwersale z 2 maja 1650 roku: „Pod czas tey woyny kozackiey zabranych wiele osób tak mężczyzn, jako też y białych głów, dzieci żydowskich u niektórych (...) Y z nich niektórzy częścią różnym udręczeniem, a częścią też drudzy z bojaźni zdrowia swego ratując na wiarę ruską przymuszeni byli y do tego czasu wypuszczeni nie są”...
Rozkazuje król władzom miejscowym, aby Żydów „wolnych do ich domów, dostatków y handlów wypuścili y żeby wszyscy, kto im tylko co wziął, pozwracali, przestrzegli; handlów zwyczajnych y pożywienia onym nie bronili y nie przeszkadzali, ale y owszem przy wolnościach onym zdawna z praw ich y zwyczajów służących cale zachowali”... (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 29).
Podczas więc, gdy innych kolaborantów wywieszano na wierzbach przydrożnych, kolaboranci żydowscy wrócili rychło do dawnych przywilejów nie ponosząc żadnego uszczerbku za współpracę z kozakami i Rosjanami w niszczeniu Polski i Litwy. Poniektórzy Żydzi pozostali na mocy tajnych decyzji kahałów w prawosławiu i z czasem zajęli w nim pozycje przywódcze. Powoli też przestawali czuć do Polski nawet odrobinę szacunku, bo jednak ludzie pozostają ludźmi i szanują tylko tego, kogo się choć trochę boją czy przynajmniej obawiają. Państwo Polskie tego uczucia wzbudzić nie było w stanie, gdyż każdy urzędnik i każdy król łatwo dawał się przybyszom przekupić – nawet za niewygórowaną sumę. Tanio więc cenili sobie Żydzi władzę polską – i bardzo słusznie, gdyż władza ta sama siebie nie ceniła i nie szanowała w ogóle. A próby jej emancypacji spod obcego dyktanda miały z reguły charakter żałosny i budzący politowanie, gdyż żadne prawo ustanowione nie było w tym moralnie zabagnionym kraju przestrzegane.
28 marca 1653 roku król polski a wielki książę litewski Jan Kazimierz wystosował z Grodna do swych poddanych list, zakazujący Żydom wynajmować na służbę chrześcijan. W dokumencie tym czytamy: „Z tych miar, gdy nas różne od wielu dochodzą wiadomości, iż w mieście naszym stołecznym Wilnie (które, iako metropolis państwa Wo. Xtwa Litgo we wszystkim powinne innym miastom)... żydzi miasta tego, mało na tym maiąc, że z różnych mieysc y miast wielką moc żydów obcych sensivi[cicho, stale, kryjomo – J. C.] do siebie przyjmować, tak sami, iako y przychodniowie, u nich będący, w handlach, kupiectwach, szynkach, rzemiosłach, przeciwko przywileiom, miastu y cechu nadanym, przeciwko decretów królów ichmciów, przodków naszych, y naszym wykraczaią, a chrześciianom w nich wielką praepeditią [przeszkodę – J. C.] czyniąc, pożywienie im odeymuią. Ale, co większa, mogąc, a nie chcąc, sami sobie usługować, chrześciian czeladź utrisque sexus [płci obojga – J. C.], in opprobrium sanurinis christiani, [w zamiarze nadwerężenia zdrowia ducha i ciała chrześcijan – J. C.] do siebie w niemałey liczbie naprzyimowawszy, w tak nieprzystoynym a Bogu y ludziom nieprzystoynym pożyciu one chowaiąc, że z pomienioney czeladzi chrześciiańskiey, u nich na służbie będącey, większa ich część, przepomniawszy Boga, a zbawienie dusz swoich zaniedbawszy, bez spowiedzi, sacramentów świętych, słuchania słowa Bożego, obserwowania postów, szanowania świąt, a co detestabilius est [wstrętne jest – J. C.], in atheismum [w bezbożność – J. C.] prawie delapsi [strącają – J. C.], in profunda [w otchłań – J. C.] o Bogu y artykułach wiary, do zbawienia dusz należących, ignorantia[niewiedzy – J. C.], iednym słowem, sine divinis [bez ducha boskiego – J. C.] żywot swój prowadzą. A z takowej z niemi conversatiey [rozmowy – J. C.] y obcowania, nierządne pożycie y insze ciężkie, maiestat Boski obrażaiące obrzydliwości passim [wszędzie – J. C.] zawiązuią się, czym iż nie tylko się maiestat Boski uraża, ale y serce chrześciańskie żałosne być musi, słusznie za sobą y naszą ma pociągać indignatią [niezadowolenie – J. C.]. Za czym my, iako supremus [zwierzchnik – J. C.] w państwie naszym divinarum humanarumque legum custos [boskich i ludzkich praw stróż – J. C.], nie chcąc takowey obrazy bożey a obrzydliwości ludzkiey w państwie naszym... cierpieć... stosując się w tym do prawa koronnego constitutiey roku 1565 o nie chowaniu przez żydy czeladzi chrześciiańskiey sexus utrisque [płci obojga – J. C.] uchwaloney, także y do statutowey [konstytucji – J. C.] wielkiego xięstwa litewskiego o nie chowaniu przez nich mamek chrześciiańskich, pomienione prawo koronne na żydy wszystkie wielkiego xięstwa litewskiego extenduiemy [rozciągamy – J. C.] y one do nich applikuiemy [przyłączamy – J. C.]...
Żydom wilenskim, wszystkim ogółem y każdemu z nich z osobna, żadnego nie wyimuiąc, także y w inszych miastach y miasteczkach, iurisdictiey [prawodawstwu – J. C.] naszey podległych,... mieszkaiących rozkazuiemy, aby od publikowania tego listu naszego do niedziel sześciu czeladź chrześciiańską, na służbie u siebie będącą, utrisque sexus [płci obojga – J. C.], odprawili; a po wyiściu niedziel sześciu, aby na potym wiecznemi czasy chrześcian, tak mezskiey, iako y białey płci, na służbie u siebie pod żadnym praetextem [pozorem – J. C.] nie chowali, zabraniamy y hoc nostro perpetuo et irrevocabili edicto [i na mocy naszego wiecznego a nieodwołalnego wyroku – J. C.] zakazuiemy, czego żydzi starsi aby postrzegli y młodszym tego bronili”...
List przewidywał karę 10 tysięcy talarów za jednokrotne złamanie tego prawa, powtórzenie tejże kary za powtórne niestosowanie się do ukazu książęcego i wreszcie wygnanie z miasta za złamanie zarządzenia po raz trzeci: „y za miasto się wynieść tam, gdzie im mieysce naznaczymy, powinni będą”...
Akt powyższy był odpowiedzią na liczne skargi obywateli, którzy zarzucali wyznawcom judaizmu szerzenie antychrześcijańskiego ateizmu i demoralizacji wśród ludności nieżydowskiej, zakładanie domów publicznych etc.
Oczywiście, z egzekucją tego prawa, jak i wszystkich innych, w dawnej Rzeczypospolitej było krucho... Prawo było twarde, ale naród miękki...
Nierzadko dochodziło do sytuacji, gdy Żydzi tak dawali się we znaki chrześcijanom, iż ci musieli szukać ratunku u samego króla, czy namiestników monarszych w województwach. Szli też Żydzi na współpracę z zaborcami, za nic mając gościnność polską i własny obowiązek lojalności, o czym mówi jeden z dokumentów z okresu wyniszczającej wojny polsko-rosyjskiej lat 1654-1667.
Żałowali y obciążliwie opowiadali majętności Dołhinowskiey mieszczanie na żyda Abrama Jakubowicza y na syna jego Moyżesza Abramowicza o tym, iż w roku 1660, m-ca Marca 29 dnia, będąc za nieprzyjacielem moskalem, ten żyd z synem swoim, przybywszy do miasta Dołhinowa, a zniosszy się z nieprzyjacielem moskalem, w Wilnie będącym, starszym nad wszystkim powiatem oszmiańskim, Danielem Myszeckim (...), ich ubogich ludzi od tego nieprzyjaciela moskala utrapionych a zniszczonych do ostatka niszczyć, pustoszyć poczęli. Jakoż w tymże roku, miesiąca kwietnia z moskalami wymyśliwszy więzienie tyrańskie niezwyczayne, porobiwszy kunice żelazne (...) wymęczyli gotowizną kop tysiąc. Po którym wymęczeniu z tąż moskwą poodbijawszy kramy z różnemi towarami będące, na półtora tysiąca złotych w napojach gorzałczanych y różnych towarach wziął; futrem bobrów czternaście, na włóczebne temuż moskalowi za jayca, syry kop sto, za miód y pienkę złotych trzysta.
A nie ustawając w tyraństwie swoim, ciż żydzi Pawła Mozolia, mieszczanina dołhinowskiego, okowawszy do więzienia zamku wileńskiego temuż tyranowi moskiewskiemu odwieźli, który (...) na hak na szubienicę go skazał. O które tyraństwo tego żyda Abrama Jakubowicza y syna jego dali te opowiadanie swoje do xiąg grodzkich mińskich zapisać”... (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 34).
Lecz na zaniesieniu tej skargi sprawa bynajmniej się nie skończyła. Gdy Żydzi się dowiedzieli o niej, ogarnięci zostali żądzą zemsty. A więc – donosi kolejny dokument, tym razem z lipca 1660 roku: „o czym wziowszy wiadomość ciż żydzi od tegoż moskala w Wilnie będącego, nabrawszy moskwy po różnych miasteczkach y niedobitków spod Lachowicz uchodzących, nie przestając w przedsięwzięciu swym, w złym, zapamiętałym umyśle swoim (...) napadszy z nieprzyjacielem moskwą konno y pieszo w nocy (czerwiec) na to miasto Dołhinowskie, okrzyk, hałas, strzelanie uczynili, w którym napadnieniu mieszczan trzech zabito, y gdyby nie było zgromadzenia różnych obcych ludzi, miasto by Dołhinów wysiekli y ogniem wypalili, których nieprzyjaciół moskwę obronną ręką zaledwo z miasta wyparli”...
Komisja, mianowana przez magistrat miński, stwierdziła na ofiarach: „w głowie ran trzy ciętych, ręka prawa ucięta, ... ranę z tyłu w szyi ciętą, na głowie w samym ciemieniu rana aż do mózgu” itp.„Które to zabicie tych mieszczan na ten czas niemała gromada ludzi będących w rynku dołhinowskim mienili być stałe za naprowadzeniem od żydów dołhinowskich Abrama Jakubowicza y Moyżesza Abramowicza czaty moskiewskiey”...
Władze polskie absolutnie nie przyjmowały do wiadomości tego rodzaju postępowania Żydów. W czerwcu 1664 roku król Jan Kazimierz zezwala Żydom polsko-litewskim na spłacanie długów wekslami zamiast gotówki, ponieważ oni na skutek okupacji moskiewskiej „do takiego ubóstwa y upadku przyszli, że creditorom swoim długów przez się zaciągniętych nie mogą realiter wypłacić”. Chociaż ludność katolicka ucierpiała nie mniej, takiego przywileju nie otrzymała.
To więc było już nie równouprawnienie, lecz uprzywilejowywanie Żydów kosztem Polaków i Litwinów, co powodowało sprzeciw tych ostatnich. Przeciwko np. uszlachcaniu za pieniądze Żydów i powierzaniu im m.in. stanowisk sądowniczych protestował jeszcze Wacław Potocki (1625-1696), pisząc:
Nie zaraz z kramu w krzesło, bo to z wielkim wstydem
Starszemu szlachcicowi przed owym stać Żydem”.
W Rzeczypospolitej nie brakło więc nastrojów antyżydowskich. Żydzi często stawali się przedmiotem drwin, ataków i przyczepek, jak to m.in. opisał tenże Wacław Potocki w jednej ze swych fraszek:
Student z okna na Żyda idącego woła;
Ten pojźży, ów mu jajem oko wybił z czoła.
A Żyd: „Słuchaj, ty hultaj, i ty – rzecze – zdrajca!
Czemu to bez potrzeby psujesz sobie jajca?

Żydzi czuli się w Rzeczypospolitej jako gospodarze, nie tylko nie pozwalali sobie dmuchać w zupę, ale nieraz spluwali do talerza swych chrześcijańskich współobywateli. Tak w roku 1631 ihumen klasztoru św. Spasa Gerwazy Hościłowski skarżył się w sądzie m. Mohylewa, że jeden z jego mnichów został w biały dzień zbity przez Żydów „rydlami i drągami”. Chodziło o to, że mnich ten o imieniu Hiob próbował wyzwolić jakiegoś chłopa, którego „Isak i Lejb” wespół z innymi Żydami mohylewskimi bili na ulicy. „Ojciec Hiob prosił Żydów, żeby jego nie szarpali, obiecując za niego sprawiedliwość uczynić każdemu, lecz żydowie tym barziej i mużyka i swiaszczennika kułakami bili s krykom: „Bij, zabij tego pogańca! My cię zabijemy i zapłacimy!”... Skargę zapisano do ksiąg grodzkich. I na tym sprawa się skończyła.
W 1648 roku ukazał się druk Achacego Kmity pt. Kruk w złotey klatce, albo żydy w swiebodney wolności Korony Polskiey, w którym autor przepowiadał krajowi wkrótce spełniony los: „Przyjidzie czas, kiedy żydzi nie posiadłszy urzędów, rządzić będą urzędnikami; nie panując, będą panami. Kraj będzie miał podskarbiego, a oni skarb; a jak panu sprawią szubę sobolową, to im pozwoli zabrać wszystkim chłopom kożuchy”.
Albo znowuż w innym dokumencie archiwalnym czytamy: „Anno 1699, dnia 19 Marca. Będąc we dworze Jałowskim, uskarżał się oyciec Laurenty Maliszewski z Kosny od Kleszczel niedaleko, iż cerkiew wykradziono... Takowy iest regestr rzeczy, które znaleźliśmy u żydów Wysockich, których złapaliśmy dwóch: lichtarzów trzy, dwa cynowe, a trzeci mosiężny; korporał y świec dwie wielkich; galonu śrebrnego y złotego łokci trzydzieści kilka; ornat szkarłatny z kwiatami złotemi, popruty na cztery sztuki; łyżeczka śrebrna złocista, co kommunią rozdaią; welumów trzy szkarłatnych; ieden we złote kwiaty, drugi tercenelowy ze złotem w prążki, trzeci pomarańczowy, szyty ze złotem y śrebrem; korporałów dwa; zasłonka adamaszkowa; sutana sztametowa, wierzchnia fiałkowa; czapka czarna garłowa. Tych złodzieiów żydów Gierszona Szlomowicza, syna arendarza Wysockiego, drugiego Abrama Ziemielowicza, przy nich kluczów pięć wytrychowych, piłka y szwayka”... Są to fragmenty wpisu w księgach grodzkich brzeskich z 11 lutego 1699 roku (Por. Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 5).
Dominacja i nadużycia Żydów były tak silne, że np. szlachta brzeska na swym sejmiku 21 maja 1701 roku podjęła uchwałę, w której domagała się od króla ratunku przez rozpanoszonym w Litwie Izraelem. Nalegała: „aby Niemcy lub Żydzi kluczów ekonomicznych żadnych dzierżawcami nie byli, ani się w żadne ekonomiczne nie intrygowali rządy, krom obywatelów w.x. Lit. waruiąc per legem y to, aby żydom w długach szlachcie winnych od iego królewskiey mości ochrona przez wydawanie listów żelaznych nie służyła, które aby abhinc wydawane nie były y od innych pp. aby żadne nie szły protectiae; a osobliwie kahał Brzeski, ponieważ nie wypłaca summ winnych kredytorom, aby według opisów ich do executii decreta nieodwłocznie przywiedzione były” (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissiejeju, t. 4).
Z innych dokumentów wynika, że nieraz poborca podatków Żyd ściągał z ludności znaczne sumy, z których nic nie trafiało do skarbu państwa, a pogłówne żydowskie przez długie lata nie było wnoszone w ogóle. Tu była prawdziwa „złota wolność” żydowska. Kosztem ludności aryjskiej.
***

Wystarczyło Żydom zwrócić się z jakąś prośbą do króla polskiego, a ów natychmiast brał ich w obronę, nawet wówczas, gdy uchylali się od płacenia podatków dla Rzeczypospolitej i nie słuchali postanowień magistratu, jak to np. miało miejsce w 1633, kiedy to Władysław IV pisał z Krakowa do władz Mohylewa: „Chcemy tedy mieć y serio rozkazuiemy, abyście na dawne prawa, wolności, żydom tamecznym od najaśnieyszych antecessorów naszych nadane y od nas samych confirmowane, nie następowali”... (Istoriko-juridiczeskije materiały izwleczionnyje iz aktowych knig Mogilewskoj i Witebskoj Gubernij, t. 26). Faktycznie w Rzeczypospolitej Żydzi rozwijali swą aktywność we wszystkich dziedzinach poza kontrolą państwa, które odważało się interweniować, z reguły łagodnie i powściągliwie, dopiero w przypadkach drastycznego naruszenia prawa.
Konflikty między ludnością żydowską a słowiańską w Rzeczypospolitej miały często podłoże ekonomiczne, jak np. owa historia z października 1708 roku, kiedy to Mowsza Leybowicz Horelik, pisarz mieyski mohylewski, nie mogąc odebrać należnego podatku od braci Radiona i Stefana Chomiczów urządził istny najazd wespół z Żydami strażnikami i pomocnikami na zagrodę owych braci. Zabrano im lub zniszczono całe mienie, zbito obydwu na czarno, zakuto w łańcuchy i wrzucono do więzienia. Ci zaś, gdy wypuszczono ich zza krat, w tymże dniu dopadli w domu jednego z napastników, niejakiego Uryasza Hurka, zabili go, a trup wrzucili do Dniepra. Przy okazji ciężko okaleczyli też żonę jego Freydę. Przeszli się też bracia Chomiczowie po innych domach żydowskich, siejąc postrach i rozbryzgując krew. Konflikt rozszerzył się, odnotowano wiele bójek między chrześcijanami a wyznawcami religii mojżeszowej.
Sąd wraz z licznymi dochodzeniami trwał ponad rok czasu. Przy okazji wydobyto na jaw fakty niesamowite, że mianowicie Mowsza Leybowicz obleczony wielką władzą a pełnomocnictwami jako poborca podatkowy wielu ludzi nie tylko wtrącił do więzienia, ale też ich tam okrutnie męczył, tylko głodem umorzył na śmierć kilku młodych ludzi, w tym dwie matki z małymi dziećmi i trzech młodzieńców, synów biedoty miejskiej, nie mającej z czego dać grosza na potrzeby państwowe. Innych pozabijali strażnicy, a ofiar tych było niemało.
Proces skończył się dopiero w listopadzie 1710 roku. Żydzi, jako osoby urzędowe (i bogate), nie byli nawet sądzeni za nadużycia. Natomiast braci Chomiczów i innych uczestników rozruchów antyżydowskich skazano na ćwiartowanie i szubienicę. Jednego z braci księża jezuici dosłownie spod szubienicy z tłumem wiernych „odebrali y do klasztoru zaprowadzili”. Tylko to uratowało mu życie. W sumie spraw sądowych między Żydami a chrześcijanami procentowo nie było wiele, ale ze względu na wchodzący w grę czynnik religijny nabierały one zawsze dużego rozgłosu, jątrzyły i na długo zatruwały stosunki społeczne.
Drastycznym przejawem obniżenia poziomu klas rządzących Rzeczpospolitą był przepis o zrównaniu praw Żydów z prawami szlachty litewsko-polskiej, co spowodowało wyniesienie nad ogromną większość rdzennej ludności państwa pierwiastka zupełnie obcego duchowo i antropologicznie tej ludności, kierującego się swoistymi imperatywami etycznymi i prawnymi, mającego wyraziście rzeźbiony, swoisty i niepowtarzalny profil mentalny, ukształtowany w głębokiej starożytności przez swoisty krajobraz geograficzny i geopolityczny.
Akt ten natychmiast postawił szerokie rzesze rolników, rzemieślników, kupców, mieszczan polskich w pozycji przegranej w stosunku do licznego a potężnego elementu żydowskiego, który już po upływie kilkudziesięciu lat zdominował także rozpitą, małoduszną i głupią szlachtę, stając się czynnikiem decydującym w dużej mierze o losach narodu polskiego. A nigdy nie dzieje się dobrze, gdy jeden etnos decyduje o losie innego. Prawo nie pozwalało na uszlachcenie chłopa, a Żyd za niewielką sumę łatwo zostawał szlachcicem. Dlatego chłopi nieraz przyjmowali judaizm, aby po paru latach – już jako rzekomi Żydzi – sięgnąć po herb rodowy.
9 kwietnia 1703 roku do ksiąg grodzkich brzeskich wpisano co następuje: „Przed nami, urzędem magdeburskim Brzeskim, imieniem wielmożnego pana Jana Jałowieckiego – łowczego Wołyńskiego, iegomość pan Antoni Sitarski – szyper wysz rzeczonego pana łowczego Wołyńskiego... protestował się na niewiernych żydów, całą synagogę Brzeską y wszystkie pospólstwo żydów Brzeskich, także y na niewiernych żydów Teraspolskich... w spólney radzie y namowie z żydami Brzeskiemi, iey pospólstwem będących osób o to, iż obżałowani żydzi kahału Brzeskiego z Teraspolskimi żydami, ieden uczyniwszy condyktament ku szkodzie y wielkiey ruinie pana Jana Jałowieckiego, w roku teraźnieyszym 1703, wziąwszy u imć pana Gabryela Horna – oberszterleytnanta, comendę maiącego nad ludem szwedzkim, niemało żołnierzów, za kontentacyą szpichlerz na Teraspolu będący nad rzeką Bugiem, nocną dobą, za dnia trzeciego na dzień czwarty miesiąca Marca, obżałowani żydzi Brzescy y Teraspolscy z żołnierzami szwedzkiemi napadłszy odbili usypaną pszenicę y żyto ze szkutów... Chciwy naród żydowski pracy ludzkiey, obces rzuciwszy się z worami, z wozami, tak żyto, iako y pszenicę pozabierali. Nie dosyć y na tym maiąc, maku sypań dwie, cyny letko rachuiąc na trzy tysiące złotych polskich, przędziwa na trzy tysiące motków, leguminę wszystką, zabrali y funditus zrabowali, nawet statki do szkuty przynależące pozabierali. A po takowym popełnionym excesie, z żołnierzami szwedzkiemi cyną obżałowani żydzi, tak Brzescy, iako y Teraspolscy, dzielili się y onych contentowali, na dalszą ieszcze zgubę y ruinę szkutę z subordynacyi tychże żydów. Szwedzi byli wzięli y most z innemi szkutami na Bugu robili, wniwecz szkutę popsowali y ledwo żałuiący mógł recypować, bo Szwedzi z subordynacyi żydów mieli w Bugu zatopić...” (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 6).
Jako cechę charakterystyczną żydowskiej obyczajowości w Rzeczypospolitej można wymienić fakt, iż Żydzi tu zamieszkali z reguły nie zwracali chrześcijanom zaciągniętych długów, a „biznes” takowy żadnych przykrych konsekwencji dla nich nie pociągał, o czym świadczą tysiące zapisów do ksiąg grodzkich i ziemskich różnych miast i powiatów. [Później, już w XXI wieku, takie zachowanie Litwini nazwali „lenkiszkas biznis” czyli „biznes polski”; Polacy bowiem przejęli z biegiem czasu mnóstwo żydowskich stereotypów zachowań, jak też żydowskich genów, obydwa bowiem te narody nigdy się nie wyróżniali surowością i czystością obyczajów, tak iż Anna Piotrowska w nr 331 (styczeń 2014) czasopisma „Focus”, powołując się na badania genetyczne, stwierdziła, że ponad 40% Polaków ma domieszkę krwi żydowskiej; trudno tedy oczekiwać, żeby laponoidalno – semiccy „miszlinge” (inaczej „marzerim”) wyróżniali się wysoką moralnością czy poziomem umysłowym].  Gdy zaś jeden z sędziów w Orszy na początku XVIII wieku wydał wyrok na Żyda Abrama Jakubowicza i jego żonę Kreynę, że będą trzymani na łańcuchu przez niejakiego pana Stanisława Radowickiego, łowczego wołkowyskiego, póki nie zwrócą mu długu 300 złotych, do egzekucji wyroku sądowego nie doszło, a sędzia miał niemało przykrości, że się ważył tak „niesprawiedliwy” werdykt wydać...
3 września 1712 roku władze duchowne i świeckie miasta Wilna zatwierdziły szereg postulatów, mających na celu uporządkowanie stosunków miejskich. Z tego nader interesującego dokumentu można wysnuć pouczające wnioski o ówczesnych stosunkach społecznych. Tak więc punkt pierwszy uchwał brzmiał: „Primo. Szynków we dni święte tak chrześcianie, iako y żydzi, aby odmykać nie ważyli się po kazaniu, pod winą kop ośmiu Litewskich y dalszym karaniem... Nono. Żydzi złotnicy, ażeby żadney złotnickiey roboty nie robili, złotnikami nie byli, srebra nie zlewali, ponieważ żadnego prawa nie maią... dlatego, że wielkie szalbierstwa znayduią się y złodzieystwa ukrywaią się między żydami.
Decimo. Ciż żydzi krawcy, kusznierze, ażeby dla chrześcian robót nie robili; a który żyd zechce krawiecką y kusznierską robotę robić, maią się do cechów przykładać...
Undecimo. Ciż żydzi y tatarowie, aby czeladź chrześciańską, tak męskiey iako y białey płci, na usługach swoich u siebie nie chowali, iako tylko iednego piwowara y furmana, kiedy w ogrodę maią iechać y to za consensem zwierzchności urzędu grodzkiego... A u którego by się żyda abo tatarzyna nalazł chrześcianin y chrześcianka na służbie, ma być takowy służący karany wprzódy więzieniem sześciu niedziel, potym plagami; żyd zaś y tatarzyn winy zapłacić sto grzywien...
Duodecimo. Żydzi przekupnicy, od chrześcian dla siebie na zarobek nie powinni pierwiey kupować do godziny dziewiątey, aż każdy gospodarz sobie kupi victualia, ani też zabiegaiąc na przedmieście w pole kupować nie ważyli się,... ale każdego przyieżdżaiącego cum victualibus nie przeymuiąc w polu y na przedmieściach na rynek iechać popuszczali...
Decimo quarto. Ciż żydzi nie maią zakupować towarów żadnych y żywności, przed chrześciany, poprzedzaiąc y rano zabiegaiąc,...
Vigesimo octavo. Gnoy pod kamienicą będzie każdy gospodarz y ludzie na swoich ulicach y kamienicach będące, aby kazali wywozić za miasto y ulice przed sobą chędzożyć...
Trigesimo. Gnoiów do pustek y placów w mieście będących, aby nie wozili y miasto nie zagnoili, wyrzucaiąc na ulice, przez co fetores augentur... Który zaś do pustek wywozić miał, abo kazał, gdyby takowego poszlakowano y onemu dowiedziono, tedy ma zapłacić winy kop dziesięć, a ten gnóy z pustek y z ulic będzie powinien wywozić za miasto”... (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 9).
*         *         *

W lutym 1716 roku odbył się proces o okradzenie witebskiego katedralnego kościoła ojców Bazylianów przez Żyda Marka Zusmanowicza i dwóch jego wspólników, którzy „wlazszy na ołtarz, siekierą od obrazu Nayświętszey Panny szatę y blachy odzierał, a drugi przyimował y pomagał, oddzierał y do woru płóciennego kładli; od tego ołtarza odszedszy, chodzili koło drugich ołtarzów żydzi y co chcieli – brali. Item widziałem – przyznawał się pod torturami ich wspólnik, goj, stojący na warcie –że żydzi iakąś materyą, kwiatki w sobie maiącą od obrazu, po lewey ręce będącego, urznąwszy, do tegoż wora włożyli”, itd. ... (Istoriko-juridiczeskije materiały..., t. 23).
Szerokiego rozmachu nabrało w tym czasie w Rzeczypospolitej zjawisko  pozornego przechodzenia z judaizmu na katolicyzm. W 1741 roku, np. w Witebsku – jak donosi dziennik seminarium jezuickiego – „Judaci baptisati 4: Ignatius Nowicki, Basilius Majewski, Joannes Majewski, filius Basilii, Antonius Oswiecimski; et schismate restitutus ecclesiae Basilius Kulikowski”.
Podobne zapisy zdarzały się bardzo często, praktycznie co miesiąc. O co tu więc chodziło, przecież Żydzi czuli się w Rzeczypospolitej bezpieczniej niż Litwini i Polacy, o Rusinach nie wspominając? Odpowiedzi udziela jeden z tekstów archiwalnych.
Konfederacja generalna warszawska z 1764 roku w przyjętej przez siebie uchwale stwierdzała: „Gdy się w całej Polszcze zagęścił rodzaj neofitów, którzy z przyrodzonej biegłości i chciwości do prerogatyw szlacheckich, do possessyi, urzędów i dóbr ziemskich, z krzywdą rodowitej szlachty cisnąć się odważają, a prawa koronne żadnej takowym ludziom nie wyznaczyły kondycyi, szczególnie punkt jeden w Statucie Litewskim w rozdziale 12, artykule 7, paragrafie ostatnim obojętnie napisany, za szlachtę neofitów deklarował poczytać, późniejsze zaś prawa o nobilitacyach postanowione, nie inną drogą, tylko za konsensem Stanów Rzeczypospolitej na sejmach rekommendowanym i zasłużonym osobom do klejnotu szlachectwa polskiego przychodzić wyznaczyły.
Przeto zabiegając, aby ten rodzaj neofitów rodowitego szlachty polskiej plemienia z czasem nie zaćmił, mieć chcemy i postanawiamy, aby takowi neofici, lub od nich descendentes, którzyby się do miejskiej kondycyi udać chcieli i byli sposobnemi, tych wszystkich wolności, jako i szlachetni mieszczanie, używali, a którzyby około roli pracować chcieli, aby czynsz z tejże roli i gruntu przyzwoity panom gruntu tego własnym płacili; a jeżeliby się który z neofitów, lub od nich pochodzący, na urzędzie jakowym, przez niewiadomość kondycyi i urodzenia, sobie konferowanym znajdował, lub dobra jakowe dziedzictwem nabyte, czyli sposobem zastawnym posiadał, tedy zapozwany ad competens forum ma podlegać teraźniejszemu postanowieniu, dobra zaś od czasu niniejszej ustawy do lat dwóch szlachcie rodowitym sprzedać, a z dóbr zastawnych summy podnieść, i z tychże dóbr ustąpić starał się...” (Volumina Legum, t. 7, Spb. 1860).
Było już jednak późno na jakąkolwiek poprawę, rozwijający się przez trzy stulecia proces rozkładu państwa dobiegał końca. Nastąpiły rozbiory kraju, a po nich pojawiły się „nowe szczegóły” w stosunku Żydów do Polaków, które wyrastały z dawnych obyczajów i tradycji.
15 stycznia 1795 roku kahał wileński w imieniu wszystkich Żydów W. Ks. Litewskiego zwrócił się do generała kniazia Nikołaja Repnina ze skargą na rzekomy ucisk ze strony Polaków, którzy rzekomo „nadzwyczaj się sierdzą” na nich. Twierdzono, że Żydzi mieli bardzo „od rewolucyi polskiej ucierpieć” i będą nadal czynić wszystko, by się podobać „Matce Jej Cesarskiej Mości” Katarzynie II. List, podpisany przez Mowszę Oszerowicza, Mowszę Wolfowicza, Szmujłę Ajzikowicza i Szmojłę Jankiełowicza, zaopatrzono w rezolucję, że Żydzi mogą pozostawać przy dawnych polskich przywilejach, a więc produkować i sprzedawać wódkę, mieć autonomiczny sąd, samorząd itd. (Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju, t. 29).
Historyk hiszpański, Amador de Los Rios, pisał o tych przesiedleńcach, że „nie mając żadnego przywiązania do ziemi, na której żyli,... oddychali jedynie żądzą zaspokojenia swej chciwości.” A przecież w Rzeczypospolitej wieku XVI-XVIII, według wielu historyków, mieli ci prześladowani gdzie indziej ludzie swój „raj ziemski”. Nie przypadkowo intelektualista żydowski dr Caro wyznał (co prawda, nie bez przesady): „Żydzi przyjęli podział Polski jako swą klęskę narodową...
Gwoli sprawiedliwości i dla uniknięcia jednostronnej przesady musimy przytoczyć tu równoważącą, obiektywną wypowiedź na ten temat, bezstronnego i sumiennego badacza Władysława Smoleńskiego: „Stan Żydów w w. XVIII nie budził zazdrości, ale nie była z nimi szczęśliwa i Polska. Rozpoili oni i zubożyli do reszty ludność kmiecą, uszczuplali ją przez werbownictwo i zatruwanie trunkami, nawieźli do kraju fałszywej monety,... zgubnie oddziaływali na główne dźwignie krajowego bogactwa, rolnictwo i handel... Nie chcieli się zbliżyć do reszty ludności krajowej i zrobić ofiary ze starych nawyknień swoich i nikczemnych przesądów... Domagali się praw obywatelstwa, nabywania domów i gruntów po miastach; lecz chcieli mieć przy tym własną autonomię, oddzielne sądy, a więc i dawny ustrój kahałów”.
*         *         *
           Wcale interesującym tematem jest zagadnienie dotyczące tego, w jaki sposób stosunki między Polakami a Żydami odzwierciedlały się w tzw. „mądrości ludowej” obojga narodów. Wybitny uczony żydowski Aleksander Hertz pisał:  W każdej twórczości ludowej znajdujemy oceny i obrazy ludzi, należących do różnej od naszej zbiorowości etniczno-kulturalnej. Są to owoce historycznych doświadczeń, wyniki naszych styczności z obcymi. Charakter tych styczności jest uwarunkowany przez szereg różnorodnych okoliczności. Z obcymi stykamy się jako z wrogami, niekiedy jako z sojusznikami, stykamy się z nimi na płaszczyźnie stosunków handlowych, na płaszczyźnie zależności od nich czy też ich od nas. Takich płaszczyzn styczności bywa ogromna ilość. Najczęściej są to styczności czysto zewnętrzne, raczej dorywcze czy przypadkowe. Dominującym w nich akordem jest niezgodność zachowania się obcych z tym wzorem, który uważamy za własny i dlatego jedynie właściwy. Stąd obcy i ich obyczaje nas rażą, przeważnie – śmieszą. Nie aprobujemy tego, co obcy robią, jak wyglądają, czemu służą. Najczęściej wyraża się to w kpiącym stosunku do obcego. Śmieszność cudzoziemca, śmieszność innowiercy, śmieszność w ogóle obcego– to zasadniczy motyw przysłów, powiedzeń, gadek itp. folkloru wszystkich narodów świata.
Z reguły uderzają nas i śmieszą te elementy zachowania się obcego, które najbardziej odbiegają od przyjętego przez nas wzoru. Chodzi tu najczęściej o rzeczy bardzo zewnętrzne, ale w doświadczeniu naszym bardzo ważne, gdyż wypełniające sobą treści naszego życia codziennego. Na całym świecie budzi dezaprobatę kuchnia obcego. W krajach anglosaskich aż dotąd Francuzi to frogs albo frog-eaters – wyraz dezaprobaty Anglosasów dla francuskiego obyczaju jedzenia żab. W tym wypadku drobny szczegół kulinarnych obyczajów Francuzów tak narzuca się uwadze narodów anglosaskich, że służy dla obdarzenia przydomkiem wszystkich Francuzów. Jest to jednak w poczuciu ludzkim szczegół bardzo ważny, który tyczy się tak istotnej rzeczy jak obyczaje dietetyczne. W Polsce Włoch był makaroniarzem, Żyd z reguły cuchnął czosnkiem i delikatne nosy wyczuwały zapach czosnku w wypadku Żydów, którzy go nigdy nie jedli. Warto na marginesie zaznaczyć, że wśród zasymilowanych Żydów w Polsce czosnek był w wielkiej pogardzie. Był przypomnieniem przeszłości. Ta znakomita i niezmiernie pożyteczna roślina, którą od starożytności rozkoszują się wszystkie narody południowe, w Polsce miała bardzo podejrzany zapach.
Folklor, dezaprobując pewien szczegół obyczaju czy zachowania się ludzi obcych, czyni z niego zasadniczą cechę, charakteryzującą całą zbiorowość ludzką. Metoda pars pro toto powszechnie występuje przy tworzeniu się obrazów jednej grupy ludzkiej w świadomości członków grupy drugiej. Są to znów te stereotypowe schematy, które mają tak kolosalne znaczenie dla stosunków międzyludzkich. Dalszym krokiem w tym kierunku jest przypisywanie obcym wszystkiego, co złe i brzydkie. Syfilis był chorobą francuską (w Turcji był chrześcijańską, w Moskwie polską), brzydkie insekty są prusakami (w niektórych krajach francuzami), kleks atramentowy był w Polsce żydemitd. itd.
Pomijając stosunkowo nieliczne wyjątki, folklor nigdy i nigdzie nie odnosi się życzliwie do obcych. Nie zawsze ma to charakter jawnej wrogości. Częściej wyraża się w kpinie. Obok śmieszności, jaką w nas budzi niezgodność zachowania się obcego z naszymi normami postępowania, działają dążenia kompensacyjne. Wyśmiewając obcego, utwierdzamy w sobie poczucie własnego znaczenia, stwierdzamy swoją wyższość nad obcym. Jest to szczególnie ważne w tych wypadkach, gdy obiektywnie czujemy się przez obcego zdystansowani czy zagrożeni. Niewątpliwie doświadczenia Polaków z Niemcami były wyjątkowo nieszczęśliwe. Stąd też obraz Niemca w folklorze polskim – jak to znakomicie wykazał Lück – jest specjalnie negatywny, obfitujący w cechy diaboliczne. Ale równocześnie jest też i ośmieszający. Niemiec jest głupi, sam w końcu wpada w sidła, które zastawił na innych.
Rozpatrując setki przysłów o tematyce żydowskiej należy stwierdzić, że dominującą w nich nutą jest śmieszność Żyda. Jest on postacią zabawną. Kiwa się jak nad Talmudem; Taka uroda, jak u Żyda broda; Co kto lubi, co kto woli: świnia śmiecie, Żyd cebulę; Boi się wody jak Żyd itd. itd. Wykpiwane są tu żydowskie obyczaje, przepisy dietetyczne, zajęcia, obrzędy religijne itp. Występuje tu śmieszny żydek, zresztą postać, z którą spotykamy się w innych formach polskiej twórczości ludowej, by wymienić choćby szopkę. Tchórzliwość Żyda, jego nieprawdomówność, jego zuchwalstwo– to dalsze motywy ośmieszające w polskich przysłowiach ludowych.
Istnieje jednak duża grupa przysłów, w których dezaprobata Żyda niekoniecznie ma charakter ośmieszający. W przysłowiach tych Żyd najczęściej występuje w powiązaniu z innymi ludźmi – bynajmniej nie z Żydami. W tych wypadkach przysłowie potępia pewną cechę, która jest bardziej ogólna. Cecha ta przysługuje Żydom, ale równocześnie przysługuje i nie-Żydom. Szczerość Litwina, stałość kobiety, poczciwość Żyda – na nic się przyda; Niemiec, Żyd, diabeł trzeci – jednej maci dzieci; Polski most, niemiecki post, cygańskie mienie, żydowskie sumienie, chłopski żart – diabła wart; Kochanki słowo, żydowska przysięga – pewność nietęga; Żyd i szlachcic dybią na chłopa zniszczenie itp.
Ogromna ilość styczności chłopa polskiego z Żydem była na gruncie funkcji gospodarczych, wykonywanych przez Żydów. Od Żyda się kupowało i Żydowi się sprzedawało. Żyd był źródłem kredytu. Przysłów, które odnoszą się do funkcji gospodarczych Żydów, jest duża ilość. Najbardziej z nich znane to Kiedy bieda to do Żyda (dziś w Polsce podobno się mówi: Choć jest bieda nie ma Żyda). Były jednak i przysłowia inne: Twardy jak Żyd do interesu; Każdy Żyd swój towar chwali; Żyd choć biedny, to nie głupi: przedaj tanio, wszystko kupi; Sprawiedliwy jak żydowska waga itd. Żyd nie jest tu oceniany życzliwie i nie jest tylko ośmieszany. Już to, że handlował, budziło dezaprobatę. W Polsce człowiek, zajmujący się handlem, nie był wysoko ceniony. Nie oznaczało to, by chłop polski – a jeszcze bardziej szlachcic – nie miał żyłki do handlowania. Jarmark był w życiu wsi bardzo ważnym wydarzeniem i to nie tylko ze względu na swe zadania społeczne i rozrywkowe. Chłop występował na jarmarku i jako sprzedawca. Szlachcic pasjonował się transakcjami handlowymi. Handlował zbożem, drzewem, końmi. Nie cofał się przed ryzykownymi spekulacjami i nie zawsze na nich źle wychodził. Wszystkie opisy życia szlacheckiego aż nadto wyraźnie o tym mówią. Ale i dla chłopa i dla szlachcica handel był rzeczą uboczną, pochodną, wypływającą z zasadniczej działalności gospodarczej, jaką było rolnictwo. Szlachcic bawił się w handel, ale widział w tym tylko jeden z aspektów gospodarki rolnej. Handel per se, handel jako autonomiczna czynność gospodarcza był uważany za coś podłego, godnego pogardy. Od szlachcica z czasem przeniosło się to i na inteligenta, to też stało się częścią etosu chłopa polskiego.
Ale Żyd nie był rolnikiem. Cały szereg przysłów polskich mocno mu to wypomina. Żyd był jedynie i wyłącznie kupcem czy handlującym. Handel w Polsce był oddany Żydom i stał się wyrazem przynależności do kasty. Zarazem handel ten był wysoce prymitywny, posługujący się metodami, które tylko w ramach zacofanej gospodarki mogły się rozwinąć. Przysłowie rosyjskie nie oszukasz, nie sprzedasz(nie obmaniesz, nie prodasz) doskonale charakteryzowało te metody. Przysłowie to zresztą było produktem czysto rosyjskim i nic z Żydami nie miało wspólnego. Żyd-kupiec trzymał się oczywiście reguł, w danych warunkach jedynie możliwych. Był też przedmiotem dezaprobaty i dlatego, że oddawał się czynności gospodarczej, która była w pogardzie, i dlatego, że trzymał się tu reguł, które uważane były za niewłaściwe. Inna rzecz, że reguły te były w powszechnym użyciu i wśród nie-Żydów.
Nie będzie przesadą powiedzieć, że lud polski przypisywał Żydowi cechy nie różne od tych, jakie lud krajów gospodarczo uwstecznionych przypisuje wszelkim zawodowym sprzedawcom, bez względu na ich wyznanie czy pochodzenie. ,,Szachraj, krętaczpijawka– epitety takie są w powszechnym użyciu w krajach kolonialnych w odniesieniu do miejscowych kupców, wśród których trudno jest spotkać Żydów. Kupcy Chińczycy w Indonezji i w Federacji Malajskiej są przedmiotem powszechnej niechęci i pod ich adresem są wysuwane niezliczone zarzuty, często zresztą nie pozbawione uzasadnienia. W tradycji amerykańskiej zachowała się pamięć nieuczciwych kupców z okresu kolonialnego i wczesnokapitalistycznego. To, co okupcach i knajpiarzach mówiło się na Dzikim Zachodzie, ostrością osądów przewyższało wszelkie zarzuty, jakie w Polsce stawiano Żydom. Wśród tych kupców i knajpiarzy amerykańskich ilość Żydów była znikoma, jeżeli w ogóle można ich było tam spotkać.
Jednakże we wszystkich systemach gospodarczo prymitywnych obraz kupca nie jest malowany wyłącznie ciemnymi barwami. Są tu i barwy jasne. Można powiedzieć, że obraz ten ma wyraźnie ambiwalentne zabarwienie emocjonalne. Przy całej niechęci, jaka w Indonezji i w krajach Federacji Malajskiej istnieje w stosunku do kupca Chińczyka, rola jego w życiu zbiorowym jest poważna i często autorytatywna. W jeszcze większym stopniu dałoby się to powiedzieć o kupcu i knajpiarzu w tradycji amerykańskiej. W całej pełnidawałosię toodnieśćdoobrazu ŻydawPolsce.
*         *         *
         Jak już wskazaliśmy powyżej, nie do końca jest prawdą powtarzane do znudzenia twierdzenie, że Polska była rzekomo zawsze bardzo życzliwie usposobiona wobec Żydów, którzy przecież niejednokrotnie stali na pozycjach wrogich temu krajowi i zawierali sojusze z jego nieprzyjaciółmi. W obliczu faktów przesadna tolerancja byłaby wyrazem klinicznej głupoty, a nie kultury społecznej. Przed wrogiem trzeba się bronić, a nie kochać go; chyba że się jest społeczeństwem zdemoralizowanym, słabym, małodusznym, nierozumnym i tchórzliwym.
Król Polski Kazimierz Wielki ostrzegał w 1343 roku ludność chrześcijańską przed Żydami, mówiąc: „Żydzi są prawdziwymi nieprzyjaciółmi naszej wiary chrześcijańskiej... Cel żydowskiej przewrotności do tego zmierza, aby dobra i majętność chrześcijan zawsze uszczuplać i wydrzeć”. Ale przecież tenże król obdarzył Żydów ogromnymi przywilejami, a ci wywierali na niego duży i nieustający wpływ przez Esterę, jedną z kochanek monarchy. Nawiasem mówiąc, to Estera zadbała o to, by wszystkie co do jednej aryjskie kobiety króla pochodziły z rodzin genetycznie upośledzonych i nie były w stanie rodzić potomstwa. Tak też się stało.
Inny król polski Władysław Jagiełło w Statucie Krakowskim z 1420 roku mówił: „Przewrotna perfidia żydowska zawsze była i jest przeciwna i wroga dla chrześcijan, i nie tylko co do wiary i do ciała, ale także najsilniej zmierza do rozdrapywania posiadłości i przywłaszczania majętności”. W 1423 roku tenże monarcha nakazał: „Aby Żydzi pieniędzy chrześcijanom nie pożyczali na kartę i prowizję pod przepadkiem”.
W 1527 roku Zygmunt I na prośbę mieszczan warszawskich wypędził Żydów z Warszawy, co zostało – formalnie, ale nie faktycznie – utrzymane w mocy aż do rozbiorów Polski. Wystarczało jednak, że Żyd formalnie ogłosił się za katolika i Polaka, a ten ostatni zaraz sadzał go sobie na kark. W 1572 roku Zygmunt II August skazał Żydów na karę 100 000 zł za fałszowanie monety bitej, m.in. z kradzionych sreber kościelnych. W innych krajach, m.in. Anglii, za tę zbrodnię lano Żydom roztopiony ołów do gardeł. Nie tylko osoby świeckie, ale i duchowne w Europie usiłowały zwalczać to, co w ich oczach uchodziło za jedną z plag egipskich.
W 1567 roku papież Pius V głosił w bulli: „Niegodziwość tego narodu uzbrojona najgorszymi wszelkiego rodzaju sposobami do tego doszła, iż zagraża wspólnemu naszemu dobru... Albowiem jeśli dopuścimy tak liczne rodzaje lichwy, przez którą Żydzi wszędzie niszczyli majątki biednych chrześcijan, uważamy, że dostatecznie jasna jest rzecz, iż oni przechowują złodziei, bandytów i są ich wspólnikami. Starają się przez nich rzeczy pochwycone i skradzione, nie tylko świeckie, ale i do służby Bożej służące, aby nie były rozeznane – na jakiś czas ukryć albo przenieść na inne miejsce, albo w ogóle przerobić.
Bardzo wielu Żydów pod pozorem załatwiania różnych rzeczy, chodząc do domów uczciwych kobiet, sprowadza liczne do domów nierządu... Wreszcie poznaliśmy dostatecznie i zbadali, jak nienawistnie odnosi się ten przewrotny rodzaj do imienia Jezus, jak jest nieprzyjaznym dla wszystkich, którzy nie zaliczają się do tego imienia, jakimi wreszcie podstępami czyhają na ich życie.
Papież Benedykt XIV, słysząc od biskupów polskich coraz to częstsze skargi na Żydów, napisał w roku 1751: „Papież ubolewa srodze, że taki wzrost Żydów w królestwie ze szkodą chrześcijańskiej ludności, że handle i szynki Żydzi trzymają, że do publicznych intrat i prowentów są dopuszczeni, a dzierżawy karczem, wsi, folwarków trzymając, dla chłopów tak są srogimi, że ich do ciężkich robót zmuszają i ciężarami podwody ich w daleką podróż naładowawszy i ich samych, i dobytek obciążają, a nadto i kary na nich stanowią i częstokroć plagami nad ciałem ich się pastwią. I stąd pochodzi, że owi ludzie chrześcijańscy rozumieją być panem i dziedzicem swoim Żyda, od którego skinienia, woli i rozkazu owi poddani mienią się być dependującymi.
Prócz tego, jak wspomniano, wsie, folwarki i grunta z poddanymi chrześcijańskimi arendują, przez co wielkie bezprawia i szkody dzieją się katolikom, zwłaszcza gdy Żydzi w dworach niektórych panów rządy domu i dyspozycje prowadzą, tudzież komisarskie urzędy sprawują... Nadto gdy z handlów, szynków, kupiectwa i różnych zysków nazbierają pieniędzy, tedy je chrześcijanom pożyczają z zadaniem lichwy, przez co dobro i fortunki chrześcijańskie wycieńczają i wyniszczają.
Także duchowni polscy nieraz przeciwstawiali się „szatańskiemu”, jak uważali, żydostwu. Oto Synod Episkopatu Polski w Piotrkowie w 1542 roku w memoriale do Zygmunta Starego zwraca się z następującą prośbą: „Aby pomnąć na wielkie szkody i straty, jakie dzieją się Kościołowi i chrześcijańskiej ludności w całym państwie polskim z powodu przyjmowania na jego terytorium tak wielkiej liczby przewrotnych i bezbożnych Żydów, wypędzonych z sąsiednich i innych krajów, zamknął całkowicie dostęp i napływ Żydów do Polski, zmniejszył i ograniczył ich liczbę w całym państwie.” Synod warszawski w 1561 roku prosił Zygmunta Augusta: „Aby Żydów nie naznaczano na urzędy publiczne, kierownicze i do poboru cła, jak to się dzieje w wielu miejscowościach Polski.
Synod chełmski w 1604 roku pisał w tymże duchu: „Obrzydliwa przewrotność Żydów zarówno w diecezji chełmskiej jak i całej Rzeczpospolitej doszła już do tego zuchwalstwa i bezczelności, że Żydzi górują nad chrześcijanami nie tylko wszelkiego rodzaju handlem, ale nadto panują nad ludem chrześcijańskim, nad nimi się coraz bardziej srożą i znęcają, zajmując podstępnie w posiadanie czy to w dzierżawę majątki i dobra ziemskie. Wobec takiej przewrotności żydowskiej wszyscy wierni katolicy, pomni na odpowiedzialność przed Bogiem na sądzie, powinni zerwać wszelkie stosunki z Żydami, nie popierając ich wcale i ze wszystkich sił powściągać ich niegodziwość.
Synod poznański w 1642 roku zaznaczał: „Nie można już dalej tolerować wzmagającego się z dniem każdym zuchwalstwa Żydów, którzy nie tylko przez zajmowanie się handlem i rzemiosłem pozbawiają chrześcijan środków do życia, ale nadto okazują się najbardziej nienawistnymi wrogami religii chrześcijańskiej, gdyż z pogardy dla praw kościelnych poniżają niedziele i święta katolickie, wykonując w te dni zakazane prace i handel.
Synod płocki w 1643 roku uważał, iż „słuszną jest rzeczą i zgodną ze świętymi kanonami, ażeby chrześcijanie całkowicie zerwali z Żydami.
Synod wileński w 1685 roku natomiast stwierdzał: „Żydzi z pogardy i nienawiści do religii chrześcijańskiej szerzą wszędzie zepsucie, bezbożność i zgorszenie wśród chrześcijan...
Niewiasty chrześcijańskie, będące karmicielkami dzieci żydowskich, uwodzone są przez Żydów za umówioną cenę pieniężną do strasznych zbrodni, do pijaństwa i rozpusty, i o zgrozo... do wydawania im własnych dzieci, zabijanych następnie okrutnie przez Żydów dla celów rytualnych, jak to już niejednokrotnie w poprzednich czasach zdarzało się, o czem poucza historia.
Wtórował tym słowom synod poznański w 1720 roku: „Przewrotny naród żydowski prastarą nienawiścią do Zbawiciela Naszego i zawsze najwięcej wrogo usposobiony do chrześcijaństwa, im bardziej krępowany jest prawem kanonicznym i prawem cywilnym, tym więcej rości sobie urojenia, że mu wszystko wolno, opierając się na protekcjach pogardza wszystkich i nie pozostawia niczego nienaruszonym.
Niesprawiedliwa lichwa nie tylko doprowadza ludność do zubożenia, lecz okrada chytrze skarb państwa na cłach wszelkiego rodzaju, miesza się do sprzedaży kosztowności, do handlu mięsem i artykułami spożywczymi, napojami alkoholowymi, do arend i dzierżawienia browarów, gorzelni, gospód i zajazdów, karczem, a nawet niekiedy i do posiadłości ziemskichUtrudniają katolikom sposób do życia i przywłaszczają sobie nad nimi władzę... Żydzi, ten wróg największy, cieszą się wielką protekcją możnych.
Synod przemyski w 1723 roku także ostrzegał: „Żydzi, ten gad jadowity, ci wygnańcy palestyńscy, którzy już zalali całą Ruś i rozrastają się na krzywdzie i wyzysku chrześcijan, pełni pychy, nienawiści i chytrości, stawiają sobie za główny cel swej przewrotnej działalności: podstęp, zbrodnie i wszelkiego rodzaju występki, bluźnierstwa, zniewagi i wyszydzanie Tajemnic Wiary naszej świętej.
Jakże nad wyraz bolesną jest rzeczą, iż wielu spośród polskich magnatów i szlachty popiera Żydów dając im łatwiejszy do siebie dostęp aniżeli katolikom, łudząc się nadzieją przyszłych zysków i pożyczek pieniężnych od Żydów, a nie bacząc na to, że pieniądze w tak nieuczciwy sposób nabyte prędko utracą i ściągną na siebie i na swoje potomstwo karę Bożą i utratę błogosławieństwa Bożego.”
Synod płocki w 1733 konstatował: „Przewrotne żydostwo, ten naród nienawistny Bogu, szerzyciel i roznosiciel wszelkiego zepsucia i rozkładu moralnego, herezji, zalewa z niebywałą szybkością całą Polskę...
Wzrastają na siłach i korzenie swoje coraz głębiej zapuszczają z uszczerbkiem wielkim i szkodą dla chrześcijaństwa i katolików, wśród których żyją, panoszą się i rozpościerają.
Synod chełmiński w 1745 roku ostrzegał: „Naród żydowski, przewrotny i nienawistny Bogu, jest zepsutego umysłu i zatwardziałego serca, a całem jego dążeniem jest, by majątki i wszelkie dobra chrześcijan rujnować, niszczyć, uszczuplać i niweczyć.
Synod kijowski w 1762 roku wywodził: „Należy ubolewać nad bezczelnością i zuchwalstwem Żydów, którzy korzystając z protekcji możnych panów liczących na zyski, szerzą się po całej Polsce, dopuszczają się bezkarnie różnych występków, oszustwa, zdrad, krzywd i wszelkiego rodzaju nienawiści i naigrawania się z chrześcijan, lichwy, zabobonów, czarów, świętokradztwa, bluźnierstw przeciwko Panu Bogu i wierze chrześcijańskiej, naruszenia świąt katolickich i praw tak kościelnych jak i państwowych.
Wreszcie synod lwowski w 1762 roku był pewien, że „naród żydowski pod protekcją możnych rozszerza się i wszelkich wysiłków używa, zmierzając do ruiny i zniszczenia chrześcijan.
*         *         *
           Także intelektualiści polscy byli oburzeni stosunkiem Izraelitów do narodu, który ich gościnnie przyjął do swego domu. Sebastian Klonowicz (1551-1602) – sędzia w Lublinie ds. żydowskich, mówił: „Żyd lichwą ciąży wielkim miastom, dziwnemi siły dobija się podług zysku. Przedaje wszystko, handluje wodą, handluje powietrzem, handluje pokojem, frymarczy przedajnym prawem. A wszędzie, gdzie się handlem wciśnie, przymili się panującym, aby zarzucić sieci zwykłego sobie obłowu... Otóż to Abrahama podobno jedyne potomstwo, naśladujące święte i sprawiedliwe obyczaje przodków.
W 1656 roku Stefan Czarniecki rozkazał wyciąć Żydów w Sandomierzu za to, że masowo sprzyjali i współpracowali z najeźdźcami – Szwedami, w czasie Potopu.
W 1713 roku ks. Stefan Żuchowski w swojej pracy pt. Proces kryminalny o niewinne dziecię okrutnie przez Żydów zamordowane pisał: „Ledwie nie z całej Europy rugowani, do nas jako do raju przyszli... Ale czas, by te jaszczurki i Polakom z zanadrza wyrzucić.”
W 1758 roku o. Gaudenty Pikulski pisał: „Jeśli według zdania cudzoziemca Polska jest piekłem wieśniaków, to Żydzi ze stroju i funkcji swojej jak czarni diabli w tym piekle na arendach i karczmach dopiekają ubogich wieśniaków.”
Wybitny uczony, filozof i działacz polityczny Stanisław Staszic w 1818 roku pisał: „Do przyczyn wielkich nieszczęść narodu polskiego należą bezsprzecznie Żydzi. Niebaczni przodkowie nasi nie zważali na postęp cywilizacji Europy ani użytkowali z doświadczeń innych narodów.
Kiedy ludy europejskie, wychodząc z feudalizmu, ustalały u siebie dziedzictwo tronów, oni wtedy dziedzictwo korony od niepamiętnych czasów w Polsce ustanowione wstrząsnęli i osłabili, nie przestając tego istotnego punktu jedności społeczeństwa dalej osłabiać i burzyć.
Kiedy w Europie gotowe wojska stawały się jedyną obroną trwałości państwa, w Polsce wojsko z ówczesnych największe, najbitniejsze i laurami zwycięstw okryte, zwinięto pod Augustem II. Kiedy Żydów, jak zarazę niszczącą postęp cywilizacji narodów, wypędzono z Hiszpanii, z Francji, z Niemiec i z innych krajów Europy, a pod karą śmierci jako wyjętych spod wszelkiego prawa nie wpuszczono do Moskwy, wtedy Polacy otworzyli wszystkie im granice, dali przytułek i większą swobodę niż rodowitym mieszczanom i rolnikom.
Dwa pierwsze błędy przywiodły nasz naród do upadku i do podziału. W tym nieszczęściu jeszcze byśmy przez oświecenie, przez cywilizację mogli wznieść się i ratować, lecz błąd trzeci – Żydzi byli zarazą wewnątrz, zarazą ciągle polityczne ciało osłabiającą i nędzniejącą.
To ciało podzielone, chociażby po podziale znowu zjednoczone zostało, przecież z tą wewnętrzną skazą nigdy nie może nabrać właściwych sobie sił ani czerstwości, musi na zawsze być tylko słabym i wynędzniałym.
Żydzi rozsypani po całej Polsce, wszędzie ze swym duchem wyłączności, z naszym ludem pomieszani, tylko zapluwają cały naród, zapluwają cały kraj, a zmieniając go w kraj żydowski, wystawiają w Europie na pośmiewisko i wzgardę. (...)”
Osobnym „zwierciadłem” odbijającym oblicze Żyda była późniejsza beletrystyka polska, o której pod tym względem A. Hertz pisał co następuje: Istnieje jedna dziedzina, w której badania nad obrazem Żyda w polskiej świadomości zbiorowej mogą być szczególnie płodne i stosunkowo nietrudne. Dziedziną tą jest literatura piękna. Niewątpliwie obraz Żyda, jaki w niej występuje, niekoniecznie oznacza, by był on powszechny dla wszystkich członków społeczności polskiej. W Polsce zasięg oddziaływania literatury pięknej był zawsze ograniczony. Trafiała ona do określonych środowisk społecznych. Z drugiej jednak strony literatura starała się odtworzyć wszelkie środowiska, starała się ująć i te, do których trafić nie mogła. Jej wartość poznawcza dla naszego zadania jest kolosalna. Jak w literaturze polskiej przedstawiał się Żyd, jak obraz jego przełamywał się w świetle ocen i opisów pisarzy polskich?
Temat to ogromny. Można by mu poświęcić całą książkę. Książkę taką napisał kiedyś Jeske-Choiński, ale wartość jej jest żadna. Jest książka Ireny Butkiewiczówny o powieściach i nowelach żydowskich Elizy Orzeszkowej (Lublin, 1937), ale ogranicza się ona do wąskiego tematu. Słowem, wszystko tu jest do zrobienia. W pracy niniejszej możemy znów ograniczyć się tylko do postawienia samego zagadnienia i do wysunięcia pewnych momentów, które mogą być ważne dla dalszych badań.
Zacznijmy od najbardziej ogólnych stwierdzeń. Przede wszystkim Żyd występuje w polskiej literaturze pięknej stosunkowo często. Literatura po prostu nie mogła pominąć faktu jego obecności w Polsce. Po drugie – stosunek do niego jest najczęściej życzliwy, niekiedy – bardzo ciepły i serdeczny. Literatura polska pod tym względem wyraźnie odbiega i od polskiej twórczości ludowej i od polskiej publicystyki politycznej.
Ale odbiega ona i od twórczości literackiej innych krajów, w których Żydzi tworzyli znaczne skupiska ludzkie. Weźmy jako przykład literaturę rosyjską. Istnienie Żyda było dość rzadko zauważane przez pisarzy rosyjskich i stosunek do niego – gdy był zauważany – był chłodny, nawet – nieżyczliwy. Postać Żyda była zupełnie pominięta przez Puszkina, który zresztą życie swe spędził w tej części cesarstwa rosyjskiego, w której Żydzi w owych czasach byli rzadkością. Ale Gogol, którego twórczość w tak wielkim stopniu obracała się wokół tematyki ukraińskiej, o Żydach mówi bardzo nieżyczliwie. Nie występują Żydzi u Turgieniewa. Marginesowo występują u Dostojewskiego, np. w „Braciach Karamazow”, i są potraktowani niechętnie i pogardliwie. Dostojewski-publicysta był wyraźnym antysemitą. Nie ma Żydów w twórczości Tołstoja, choć Tołstoj-publicysta głośno i stanowczo potępiał antysemityzm i pogromy żydowskie. U Czechowa bohaterką jednego z opowiadań jest Żydówka. Nie jest to postać przyjemna. Wyrachowana i wyrafinowana uwodzicielka, deprawuje naiwnego oficerka, by mu nie zapłacić długu. To samo robi z jego niby bardziej doświadczonym kuzynem. Jednakże w dramacie Iwanow, Czechow potraktował postać Żydówki z wyraźną sympatią. Sylwetki żydowskie pojawiają się u niektórych mniejszych pisarzy rosyjskich przed i porewolucyjnych, ale są to tylko sylwetki, traktowane zdawkowo i ubocznie. Jedynie tylko niektórzy pisarze rosyjscy pochodzenia żydowskiego – Juszkiewicz, Ilja Erenburg – zajmują się tematyką żydowską. Z nich jednak tylko Juszkiewicza można uważać za narratora życia żydowskiego w Rosji i jego spraw.
Zupełnie inaczej w Polsce. Wystarczy zapoznać się z piękną antologią Jana Winczakiewicza „Izrael w poezji polskiej”, by być uderzonym i obfitością wypowiedzi poetów polskich o Żydach, i często ciepłem ich stosunku. Wielka poezja polska dała postać Jankiela, którego uważać należy za jedną z centralnych postaci „Pana Tadeusza”. Roli Jankiela w „Panu Tadeuszu” nie da się pomniejszyć żadną interpretacją. Mickiewicz przeznaczył tej postaci rolę zasadniczą i to bez wątpienia było wyrazem poglądów poety na rolę Żydów w Polsce. Zauważmy przy tej sposobności, że w „Weselu” Wyspiański wyznaczył Racheli rolę rozpętania całego misterium. Ona to przecież wprowadza element wizji poetyckiej, który prowadzi do wyzwolenia tego, co się komu w duszy śni.
Poezja polska spoglądała na Żyda z różnych stron. W pięknym wierszu Syrokomli o księgarzu ulicznym trafnie dostrzegała jedną z najważniejszych funkcji kulturotwórczych żydostwa polskiego – funkcję rozpowszechniania wielkich wartości kultury polskiej. Opłakiwała smutki żydowskie pieśniami Kasprowicza czy Gomulickiego, mówiła o patriotyzmie Żydów, o ich związaniu z krajem.
Pesymistyczny i Żydom nieżyczliwy kierunek myśli politycznej nie znajdował odgłosu w poezji polskiej. W jednym tylko wypadku i u jednego poety spotkać się można z niechętnym ustosunkowaniem się do Żydów i z odgłosami ówczesnej publicystyki antysemickiej. Chodzi tu o „Nie-Boską komedię”. Zauważmy jednak, że Krasiński wprowadza tu przechrztów– a więc Żydów, którzy zerwali z przeszłością, którzy starają się wejść w środowisko nieżydowskie. Krasiński w niechęci do nich nie tyle idzie śladami swego ojca, ile jest wyrazicielem nastrojów i uprzedzeń, jakie w owym czasie panowały we Francji wobec homines novi ze świata żydowskiego, i równocześnie w pewnych kołach polskich wobec frankistów. Ci, o których Krasiński mówi, to ex-Żydzi. W owej epoce Żyd wyznaniowy jeszcze nie występował na widowni politycznej. Arystokratę Krasińskiego wystarczająco niepokoili homines novi pochodzenia żydowskiego,jak zresztą niepokoili go wszelcy homines novi.
W każdym jednak razie stanowisko Krasińskiego było wyjątkowe. W poezji polskiej do Żydów życzliwie odnoszą się nawet i tacy poeci, którzy – jak np. Kasprowicz – w życiu codziennym nie darzyli ich względami.
Stwierdźmy dalej rzecz niewątpliwą: w poezji polskiej – pomijając nieliczne wyjątki – Żyd występuje jako część krajobrazu polskiego – krajobrazu fizycznego i duchowego. Poeci widzą go od strony jego uczestnictwa w życiu polskim, w oderwaniu od środowiska żydowskiego. Co wiemy o Jankielu nie na tle polsko-litewskiego Soplicowa? Bardzo niedużo. Właściwie tyle tylko, że wykonywał zawody żydowskie i że był w sąsiednim mieście podrabinkiem. Jankiel jest tu widziany wyłącznie od strony polskiej, powiedzmy – soplicowskiej. Był ofiarnym i gorącym polskim patriotą. Wykonywał z ramienia patriotów tajemnicze misje polityczne i przez Moskali posądzany był o szpiegostwo. Był rozjemcą w sporach między zwolennikami Soplicy i zwolennikami Horeszków i obie strony szanowały go i liczyły się z jego zdaniem. Był zaufanym powiernikiem księdza Robaka. Spełniał określone zadania kulturalne: był źródłem nowin z szerokiego świata, dzięki niemu pieśni z różnych okolic Polski przenikały na Litwę. Mickiewicz bezspornie w osobie Jankiela uchwycił szereg zasadniczych obiektywnych funkcji, jakie były udziałem Żydów polskich. Ale Mickiewicz zupełnie pominął świat żydowski Jankiela, tak samo zresztą jak pominął świat chłopski. Bo też – jak to mówi podtytuł – „Pan Tadeusz” w intencji poety miał być historią szlachecką i z natury rzeczy świat nieszlachecki mógł tu być widziany tylko od strony szlacheckiej i ze względu na jego udział w rzeczywistości szlachecko-soplicowskiej. Chłop w „Panu Tadeuszu” jest w porównaniu z Jankielem postacią znacznie bardziej dalekoplanową.
To oderwanie Żyda od środowiska żydowskiego dominuje w prawie całej poezji polskiej. Żyd jest widziany od strony polskiej i oceniany od strony polskiej. Najważniejszym motywem jest jego polski patriotyzm, zdolność wykazywania się najwyższymi cnotami polskimi. Jeżeli zaś motyw ofiarnego patriotyzmu nie jest bezpośrednio wprowadzany, to są podnoszone jakieś zasługi dla polskości, jak w wierszu Syrokomli o księgarzu, czy w pięknym poemaciku Zofii Bohdanowiczowej „Szałdy-Bałdyrowski” o wędrownym kramarzu żydowskim, pokornym i bezpretensjonalnym łączniku między zapadłą wsią litewską a wielkim światem, usymbolizowanym w firmie Puls z Warszawy. I tu poetka znakomicie uchwyciła jedną z funkcji kulturotwórczych Żyda, ale i tu wprowadziła go w zupełnym oderwaniu od środowiska żydowskiego.
Pomijając wiersze, powstałe w czasie ostatniej wojny, lub do niej się odnoszące, w dawniejszej poezji polskiej nieraz występował motyw opłakiwania czy opisywania niedoli żydowskiej. W wierszu Wacława Szymanowskiego „O Żydzie Boruchu” Żyd stale jest ofiarą, niezależnie od tego, czy będzie za Sasem czy za Lasem. Tak samo zresztą jak chłopek. Tu niedola Żyda jest raczej fragmentem niedoli wszystkich warstw niższych, padających ofiarami swawoli szlacheckiej. Ale i tu Żyd jest widziany jako część ogólnego krajobrazu polskiego, nie zaś jako uczestnik własnej zbiorowości społeczno-kulturalnej.
W wielkim dramacie polskim, „Sędziowie” wprowadzają świat żydowski widziany niezależnie od świata nieżydowskiego. Ale żydowskość „Sędziów” jest raczej przypadkowa. Wyobraźnię Wyspiańskiego poruszyło wydarzenie autentyczne, związane z żydowską karczmą. Sama jednak problematyka dramatu jest ogólnoludzka, bardziej antyczna niż specyficznie żydowska.
Były jednak w poezji polskiej próby wydobycia swoistej atmosfery żydowskiej, zwłaszcza mistyczno-religijnej, próby, których owocami było kilka przepięknych wierszy Gomulickiego, Kasprowicza i Lieberta. Żyd był tu pokazywany jako Żyd, był pokazywany w świetle swych własnych odczuć, wierzeń, dążeń. Były to jednak zjawiska wyjątkowe. Takich utworów w poezji polskiej było stosunkowo mało.
Rzecz znamienna, że poezja polska czasów późniejszych zupełnie pominęła – podobnie jak i polska proza literacka – te przemiany, jakie odbywały się w życiu żydowskim. Nie były one po prostu zauważane. Nie były nawet zauważane przez poetów polskich pochodzenia żydowskiego, którzy – jak Tuwim, Słonimski, Wittlin, Hemar –- do twórczości swej wprowadzali motywy i tematy żydowskie. Ich sposób patrzenia na Żydów i na sprawy żydowskie nie różnił się zasadniczo od tego, jak na to spoglądali inni poeci polscy. Niewątpliwie w poetach pochodzenia żydowskiego były żywe momenty osobiste. Była nuta goryczy z powodu antysemityzmu, odmawiającego im prawa do miana poetów polskich. Ale zasadnicze ujęcie było zgodne z ogólnym wzorem, panującym w poezji polskiej. Słonimskiego lichwiarz zmarnowany, który dał się porwać czarowi literatury polskiej, nie odchyla się od linii zasadniczej, jaką zapoczątkowali poprzedni poeci. Tuwim w „Kwiatach polskich” daje skrawek środowiska żydowskiego w opisie podłódzkiego letniska. Jest to rzadka w poezji polskiej próba sięgnięcia do świata Żydów polskich. Przy całym autentyzmie w przedstawieniu tego świata czy światka jest tu Soplicowo, odbicie Polski wśród asymilującego się mieszczaństwa żydowskiego. I tu nie znajdujemy odbicia tych prądów i dążeń, jakie w tym okresie zaczynały żyć w społeczności żydowskiej w Polsce. Jak ogół Polaków – a Tuwim był Polakiem i wielkim polskim poetą – autor o rzeczach tych wiedział bardzomało,słabo się nimiinteresował,widział je bardziej od strony śmiesznej niż poważnej.
Jeżeli poeci polscy pochodzenia żydowskiego tragicznie przeżywali konflikt polsko-żydowski w sobie samych, to było to pochodną ogólnej atmosfery, jaka w Polsce w tym okresie panowała. U poetów doby dawniejszej – u Langego, Arnsteinowej, Jana Mieczysławskiego itd. – konflikt ten albo wcale nie występował, albo był bardzo słaby. Poeci ci byli przyjęci przez świat polski i mogli zająć w nim jakieś miejsce. Konflikt taki mógł wystąpić znacznie później, gdy poetom pochodzenia żydowskiego zaczęto odmawiać miejsca w literaturze polskiej. Stąd płynął i nurt goryczy i nawet gorzkiego sarkazmu, nawet cynizmu, w stosunku do siebie, do własnej pozycji i do otaczającego świata. Inspirowało to twórczość zarówno piękną jak i bolesną, ale nie dawało pola dla wprowadzenia obrazu Żyda i jego rzeczywistości do literatury. Wprowadzało jedynie pewne aspekty sprawy żydowskiej w Polsce i to w odniesieniu do tych, którzy Żydami być przestali.
Pominiemy tu tych poetów, którzy, pisząc po polsku, utożsamiali się z żydostwem. Ci oczywiście sięgali do szerokiej tematyki żydowskiej, ale byli grupą specjalną, ogółowi polskiemu mało znaną.

Jednakże nie poezja ale proza literacka ma zasadnicze znaczenie dla ustalenia obrazu jednej zbiorowości ludzkiej w świadomości zbiorowości drugiej. Powieść i nowela zawsze mogą służyć jako kapitalny materiał socjologiczny. Sama forma, sama tematyka stwarzają tu możliwości, które nieskończenie przewyższają możliwości poezji. I dlatego to najciekawszym dla nas zagadnieniem będzie obraz Żyda w polskiej prozie literackiej.
I tu stwierdzimy to samo, cośmy stwierdzili mówiąc o polskiej poezji. W polskiej prozie literackiej Żyd występuje często i przeważnie jest traktowany życzliwie.
Mamy więc w literaturze polskiej niemało powieści i opowiadań żydowskich, opartych na tematyce żydowskiej, opisujących życie żydowskie czy też pewne jego fragmenty i aspekty.Początek daje tu Niemcewicza „Lejbe i Sióra”, owa sentymentalna korespondencja pary szlachetnych kochanków, dążących do wiedzy i cnoty. Punktem szczytowym są tu powieści i opowiadania Orzeszkowej z „Meirem Ezofowiczem” na czele. Cały szereg powieści żydowskichwyszedł spod pióra mniejszych pisarzy, żeby wymienić Gawalewicza, Gruszewskiego czy gawędziarza Klemensa Junoszę. Z tych powieści mniejszych pisarzy „Mechesi” Gawalewicza mają szczególne znaczenie dokumentalne. Wypadnie nam o tej powieści jeszcze pomówićosobno.„Żydowskie” nowele i opowiadania Konopnickiej, Szymanowskiego, Świętochowskiego – by pominąć innych - zdobyły sobie wielką popularność. „Mendel Gdański” stał się bez mała symbolem.
Można tu jeszcze dodać takie utwory dramatyczne jak Zapolskiej „Małka Szwarcenkopf” – nie najlepszy na pewno z utworów Zapolskiej, ale jako materiał socjologiczny bardzo interesujący.
Jako postacie dalszoplanowe Żydzi są zjawiskiem powszechnym w polskiej prozie literackiej. Nie brak ich u Kraszewskiego i u Korzeniowskiego. Odgrywają poważną rolę u Prusa, występują u Żeromskiego. Nie pomija ich Maria Dąbrowska, której Żydówka-bądźzdrówka” ma duży wpływ na losy bohaterów powieści. Przesuwają się Żydzi u Reymonta i u Przybyszewskiego, Z wybitnych pisarzy polskich bodaj jedynie Sienkiewicz i Berent pozostawili Żydów na stronie.
Jak wyglądał obraz Żyda w powieściach żydowskich, w jakiej mierze odtwarzał on rzeczywistość? Możemy tu od razu zakwestionować wartość poznawczą powieści Niemcewicza. Szlachetna ta powieść, piękny dowód wzniosłych uczuć i przekonań autora, w bardzo słabym stopniuodpowiadała rzeczywistości żydowskiej w Polsce. Niewątpliwie można w niej się doszukać odgłosów ruchu, jaki pod nazwą „Haskalah” zaczynał w owym czasie docierać i do Żydów polskich. Niewiele jednak przemawia za tym, by Niemcewicz o tym ruchu coś wiedział i – jeżeli wiedział – zdawał sobie sprawę z jego sensu. „Lejbe i Sióra to spóźniony produkt Wieku Oświeconego, z jego racjonalistyczną koncepcją, że przez oświatę można rozwiązać wszystkie zagadnienia życia zbiorowego. Niemcewicz koncepcję tę zastosował i do Żydów, niewiele dbając o rzeczywiste oblicze życia żydowskiego. Stąd też zapewne bohaterowie jego prezentują się tak papierowo, schematycznie i nieprzekonywająco.
Byłoby jednak błędem, gdybyśmy mieli zlekceważyć znaczenie powieści Niemcewicza. Zapoczątkowała ona w literaturze polskiej typ młodego Żyda, dążącego do oświaty, poświęcającego swe życie sprawie uobywatelnienia swych współwyznawców i tą drogą służenia całej Polsce. Poprzednikiem Meira Ezofowicza był nie kto inny, jak Niemcewiczowski Lejbe. A odgłosy powieści Niemcewicza można usłyszeć nawet w „Mechesach” Gawalewicza. I tu szlachetny bohater – żyjący zresztą w absolutnie innych warunkach – ma w sobie coś z tradycji Lejbe i Meira.
O wiele pełniejszy obraz życia żydowskiego dała w swych powieściach Eliza Orzeszkowa. Życie żydowskie interesowało ją. Prawda, że pole jej doświadczeń było ograniczone. Z jednej strony sprowadzało się do obserwacji lokalnych gett litewskich, z drugiej pozostawało w związku z przyjaciółmi pisarki takimi jak Leopold Méyet, Nussbaumowie, Lewenthalowie, Eigerowie i inni. W tych swych żydowskich przyjaciołach mogła Orzeszkowa widzieć spełnienie obietnicy danej przez Meira Ezofowicza. Ludzie ci wyszli ze świata żydowskiego. Dziadowie ich, a nawet ojcowie byli religijnymi Żydami. Przyjaciele Orzeszkowej reprezentowali najwyższy poziom kulturalny, byli dobrymi Polakami, służyli ofiarnie sprawie polskiej, byli ludźmi szlachetnymi. Orzeszkowa mogła być pewna ich przyjaźni i z całym sercem do nich się odnosiła.
Pogląd tych ludzi na sprawę żydowską w Polsce nie odbiegał od poglądów samej Orzeszkowej. Do przeszłości swych dziadów nie odnosili się oni z pogardą. Znajdowali w niej cenne wartości. Ale jednocześnie odrzucali ją jako coś przebrzmiałego, tamującego postęp. Byli wychodźcami z kasty i wrócić do niej już nie mogli. Odrzucali ją dla siebie i chcieli służyć pomocą innym wychodźcom z kasty.
„Meir Ezofowicz” nie może być uważany za próbę wiernego odtworzenia rzeczywistości małomiasteczkowego getta litewskiego czy polskiego. Wątpliwe jest nawet, by intencją Orzeszkowej było napisanie powieści realistycznej. Sama sytuacja rodziny Ezofowiczów jest czymś wyjątkowym. Ileż to rodzin żydowskich w Polsce mogło się powołać na takie tradycje historyczne? Motyw karaimski w powieści wygląda, historycznie rzecz biorąc, bardzo nieprzekonywająco. Z powieści żydowskich Orzeszkowej już raczej „Eli Makower” – rzecz zresztą słaba – bardziej zasługuje na nazwę realizmu niż „Meir Ezofowicz”. Nawiasem można by dodać, że równie mało realistyczne jest przedstawienie np. Bohatyrowiczów.
Ale pewne elementy realizmu są i w „Meirze” zachowane. Orzeszkowa umiała uchwycić początki walki o laicyzację życia żydowskiego w Polsce. Umiała ogarnąć sens nowych dążeń, budzących się wśród młodszych generacji. Powiedziała wiele trafnego na temat stałego konfliktu między władzą kahalną a rabinatem. Pod tym względem dała w literaturze polskiej stosunkowo najbardziej pełny i do rzeczywistości zbliżony obraz życia żydowskiego w Polsce.
Z drugiej jednak strony obraz ten na długie lata stał się wzorem ujmowania Żyda polskiego. A przecież już za czasów Orzeszkowej w świecie żydowskim następować zaczynały zasadnicze odchylenia od tego obrazu. Były one najwyraźniejsze w dużych miastach Kongresówki, ale dawały się zauważyć i w małomiasteczkowych gettach litewskich. W rzeczywistości jeszcze za życia pisarki, w końcu wieku XIX i na początku XX, z getta Meira Ezofowicza już niewiele zostało. Sprawy te nie mogły były ujść uwadze Orzeszkowej. Widziała je, boleśnie odczuwała postępy rusyfikacji wśród Żydów litewskich, nie rozumiejąc, że rusyfikacja była w danych warunkach jedynie możliwą formą przeciwstawiania się kaście i wychodzenia z niej. Pociechą była dla niej polonizacja Żydów w Polsce właściwej, choć nie mogła przewidzieć, że polonizacja ta była tylko fazą przygotowawczą dla rozwinięcia się wśród Żydów szerszych dążeń narodowo-emancypacyjnych.
Pod koniec wieku XIX wzrosła liczba powieści i dłuższych opowiadań na tematy żydowskie. Z autorów właściwie tylko jeden Klemens Junosza usiłował odtworzyć obraz życia mas żydowskich w Polsce. Ale opowiadania Junoszy są utrzymane w tonie i charakterze facecji szlacheckiej. Widzi Żydów od strony komicznej, przy czym obraz ich w jego ujęciu odpowiada tradycyjnym wzorom przeszłości. Żydzi z jednej strony są pijawkami, ale równocześnie są koniecznością życiową dla szlachcica-ziemianina, który bez nich obyć się nie może. Stosunek Junoszy do Żydów nie jest życzliwy, ale i nie wrogi. Jest raczej zabawowy. Uderza Junoszę śmieszność Żyda, która wynika z rozbieżności pomiędzy szlacheckim wzorem życia a wzorem żydowskim.
O wiele ważniejszą od gawęd Junoszy i od wyraźnie antysemickich powieści Gruszeckiego była duża powieść Gawalewicza „Mechesi”. Stara się ona dać obraz życia pewnego środowiska żydowskiego – bogatej plutokracji, porzucającej kastę i usiłującej upodobnić się do szlachty i arystokracji. Powieść Gawalewicza – powieści o zbliżonej tematyce na przełomie wieków XIX i XX ukazało się w Polsce więcej – jest odbiciem przemiany, jaka rzeczywiście następowała w całym życiu polskim i w szczególności w pewnych środowiskach żydowskich.
Gawalewicz trafnie uchwycił rolę Żydów w kształtowaniu się nowej, miejskiej plutokracji i burżuazji w Polsce. Akcję powieści słusznie umieścił w Warszawie, która stawała się najważniejszym polskim ośrodkiem przemysłowo-handlowo-bankierskim. Sam mocno związany z Warszawą, miał sposobność bezpośredniego obserwowania życia plutokracji warszawskiej dla zrozumienia procesu asymilowania się plutokracji żydowskiej końca wieku XIX.
Nie uszedł uwadze Gawalewicza fakt, że wzorem, do którego przyjęcia zmierzała bogata burżuazja żydowska, był styl życia arystokracji polskiej. Nie najlepsze elementy tego wzoru są tu przyjmowane. Przeciwnie – właśnie najgorsze. Bezsensowny zbytek, zastaw się a postaw się, snobizm, fumy i panoszenie się – wszystko to jest gorliwie małpowane przez plutokrację żydowską. Ideałem jest skoligacenie się przez małżeństwo z podupadłą rodziną arystokratyczną czy pseudoarystokratyczną. Głównym wątkiem powieści są właśnie dzieje takiego małżeństwa.
Powieści Gawalewicza w żadnym wypadku nie można uważać za antysemicką. Jeżeli autor gani plutokrację żydowską, to niemniej ostro gani arystokrację czy pseudoarystokrację polską. Co więcej – właśnie w środowisku żydowskim znajduje typy głęboko pozytywne, do których – jak do głównego bohatera – odnosi się ciepło i życzliwie. Te postacie pozytywne to właśnie ci, którzy przeciwstawiają się popędowi otoczenia, szukają własnych dróg, chcą tworzyć jakieś rzeczywiste wartości. Są tu jakieś odgłosy Meira Ezofowicza, przerzuconego na zupełnie inny teren.
Nie ulega wątpliwości, że i w powieściach Orzeszkowej i w powieści Gawalewicza były próby pokazania czytelnikowi autentycznych fragmentów rzeczywistości żydowskiej. Były to jednak tylko fragmenty. U Orzeszkowej jest to fragment stylizowany, przystosowany do ideologicznych założeń wielkiej pisarki. U Gawalewicza jest to fragment, który właściwie jest już poza obrębem rzeczywistości żydowskiej. Świat tu opisany nawet wyznaniowo wyraża się w dążeniu do odcięcia się od niego, do zatarcia – gdyby to było możliwe – wszelkich śladów przeszłości. Jest to świat uciekinierów z kasty, nie tylko uchodźców. Od tej strony widziana, powieść Gawalewicza jest kapitalnym dokumentem, ale w żadnym wypadku nie może służyć za ilustrację życia żydostwa polskiego.
Powieść żydowska– zarówno Orzeszkowej, jak Gawalewicza – podobnie jak poezja polska, patrzy na Żydów od strony ich udziału w polskości, pod czysto polskim kątem widzenia. Bez wątpienia Żyd w tej powieści jest czymś więcej niż cząstką krajobrazu polskiego. Ale nie jest zbiorowością żywą, mającą własne problematy, usiłującą jakoś je rozwiązywać. Samo istnienie takich problematów znajdowało w polskich powieściach żydowskich” bardzo słabe odbicie. Rzecz charakterystyczna, że nawet te momenty życia żydowskiego, które miały głębokie aspekty ogólnoludzkie, były przez pisarzy sprowadzane na płaszczyznę polskiego patriotyzmu czy dość naiwnego utylitaryzmu społecznego. Tak np. wygląda u Gawalewicza sprawa małżeństwa mieszanego i konfliktów z nim związanych. Były to sprawy, z którymi autor nie umiał sobie dać rady. Nie był zresztą człowiekiem wielkiego talentu i nie umiał wyjść poza prowincjonalizm ówczesnej Warszawy.

Ale Żydzi i motywy żydowskie występowały w całej masie polskich powieści i opowiadań, których tematyka i założenia nic z Żydami wspólnego nie miały. Ta – ilościowo największa i jakościowo najważniejsza – część polskiej prozy literackiej zasługuje na baczną uwagę.
Jak to już zaznaczaliśmy, postać Żyda występuje często w polskiej prozie literackiej. Jest to zrozumiałe. Żyd – taki czy inny — stale występował w różnych sytuacjach życia polskiego i siłą rzeczy obecność jego nie mogła być pominięta przez powieść, nowelę czy opowiadanie.
Nie mógł on być pominięty w powieści „ziemiańskiej czy też w ogóle w jakiejś mierze związanej z życiem świata szlacheckiego. Nie mógł też być pominięty w utworach, których tematyka była oparta na życiu wsi chłopskiej. We wszystkich rodzajach prozy literackiej tego typu Żyd występuje przede wszystkim jako karczmarz, arendarz, sklepikarz, wędrujący kramarz czy rzemieślnik, niekiedy – jak w „Placówce” Prusa – jako wielki kupiec i nawet szwagier dziedzica. Najczęściej jednak – jak to ma miejsce w tej samej „Placówce” – postać Żyda jest sprowadzona do jego tradycyjnych funkcji na wsi.
Żyd jest tu pokazany w zgodzie z tradycyjnym wzorem Żyda na wsi polskiej. Nawet jako postać dalekoplanowa odgrywa on poważną rolę w życiu zarówno dworu jak i chaty. A nawet i plebanii. Karczma jest ośrodkiem ważnych wydarzeń życia wiejskiego. Była nim ona i w rzeczywistości. Ambiwalentny charakter stosunku do Żyda jest bardzo często uwidoczniany przez polskich autorów. Żyd jest równocześnie pogardzany i uważany za osobę, z której zdaniem bardzo należy się liczyć. Nie przestając być parchem, jest on niemniej jednym z autorytetów życia gromadzkiego, a nawet i – dworskiego. Bardzo często pisarze mocno podkreślają dodatnie strony charakteru Żyda, jak to ma miejsce u Prusa, jak to ma miejsce szczególnie u Marii Dąbrowskiej z jej ciepłym stosunkiem do paru epizodycznych postaci Żydów wiejskich i kalinieckich, występujących w „Nocach i dniach”. Nie ukrywane są też zresztą i ujemne strony charakteru Żyda wiejskiego. Karczmarz w „Placówce” nie jest postacią piękną. Ale postaci niepięknych w opowieści Prusa jest znacznie więcej.
Nie jest naszym zadaniem szczegółowe omówienie tych wszystkich wypadków, w których Żyd występuje w polskiej prozie literackiej, zajmującej się wsią i jej życiem. Jedno jednak daje się wyraźnie uogólnić: wszędzie tu Żyd jest widziany wyłącznie od strony polskiej – obojętne, szlacheckiej czy chłopskiej, i wszędzie jest on tu fragmentem czy uzupełnieniem obrazu spraw społeczności polskiej. Można by powiedzieć, że z reguły jest on dodatkiem do opisywanych ludzi, spraw i sytuacji. Jest to dodatek konieczny, nie dający się pominąć, ale całkowicie podporządkowany zbiorowości polskiej. Życie Żyda wiejskiego w obrębie jego własnej zbiorowości nie jest pokazywane. Jest on stale widziany na tle życia polskiego, ale nic nie wiemy o jego własnych sprawach, oczekiwaniach czy dążeniach. Zjawia się on na scenie wydarzeń, bierze w nich udział, wpływa na nie, jest na ich tle pokazany, ale nic nie wiemy o jego bezpośrednim środowisku, o sprawach tego środowiska.
W niemniejszym stopniu da się to samo powiedzieć i o tych utworach polskiej prozy literackiej, których tematyka była oparta na życiu miejskim. W powieściach i opowiadaniach okresu wcześniejszego Żyd miejski jest faktycznie dawnym Żydem wiejskim, przeniesionym na teren miast i miasteczek. Spełnia on analogiczne funkcje gospodarcze, z tym jednak, że często rozmiary i zasięg jego działalności są znacznie większe od działalności Żyda wiejskiego. Pod koniec wieku XIX na widowni zjawi się wielki bankier żydowski, który, choć społecznie i kulturalnie zerwie z tradycjami wiejskiego lichwiarza-karczmarza, gospodarczo będzie jego przedłużeniem. Zmienią się tu formy, treści pozostaną zbliżone, choć skala działalności spotęguje się kolosalnie.
Ale równocześnie od końca wieku XIX powieść polska zacznie rejestrować nowy typ Żyda. Uwadze piszących nie mógł ujść fakt coraz liczniejszego udziału uchodźców z kasty w szeregach inteligencji polskiej. A że środowisko inteligencko-miejskie zaczynało dostarczać literaturze coraz to więcej tematów, przeto i Żyd-inteligent musiał zająć poważne miejsce w ogólnym obrazie Żyda polskiego.
Bardzo często jest nim lekarz. Tak jest np. w „Lalce” Prusa i w „Ludziach bezdomnych” Żeromskiego. O ile jednak u Żeromskiego jest to postać raczej epizodyczna, o tyle u Prusa dr Szuman jest osobą ważną, odgrywającą wcale niepodrzędną rolę. Społecznie rzecz biorąc, obaj ci lekarze mają wiele wspólnego. Obaj pozostawili żydostwo poza sobą, obaj wchodzą – czy wejść się starają – do środowiska polskiego. I obu nie idzie to łatwo. Natrafiają na trudności i sprzeciwy, wlecze się za nimi ich przeszłość, są ciągle w cieniu kasty. U Prusa prowadzi to do sceptycznej i racjonalistycznej postawy bohatera, czyni z niego dziwaka i samotnika. U Żeromskiego – do postawy cynicznej. Zresztą lekarz-Żyd Żeromskiego jest swego rodzaju odpowiednikiem lekarza-wychodźcy z warstwy niższej. Jego losy i losy Judyma mają podobne uwarunkowanie społeczne. To też jakby Judym, z tą jednak różnicą, że jest pozbawiony idealizmu Judyma, że jest zgorzkniały i cynicznie patrzący na świat i ludzi. Ale w Szumanie jest coś z Judymowego idealizmu, jak jest i coś z romantyzmu Wokulskiego. Przepojone to tylko goryczą, zracjonalizowane, świadome rozmiarów szaleństw człowieka.
U Marii Dąbrowskiej występuje nowa postać Żyda. Jest nim student, socjalista, działacz polityczny. Prawda, że i przed Dąbrowską postacie takie były pokazywane przez polskich pisarzy, by wymienić „Zaszumi las” Zapolskiej. Były to jednak postacie czysto epizodyczne, narysowane szkicowo. U Dąbrowskiej mamy również postać epizodyczną, ale pełną plastyki i wyrazu. Co więcej, postać ta nie wyłania się z próżni, ma jakieś własne tło społeczne, jest pokazana nie wyłącznie od strony polskiej, ale i od strony własnego tragizmu. Dąbrowska w życiu swym nieraz spotykała się z prototypami swego bohatera, niejeden z nich należał do jej przyjaciół. I to daje się wyraźnie odczuć w jej powieści.
Dąbrowska w granicach swych założeń artystycznych dała to, co dać zamierzała. Wprowadziła do swej powieści Żydów, dała im pewne podmalowanie społeczne, ale pisanie o Żydach nie było jej założeniem literackim. To samo da się oczywiście powiedzieć o Prusie czy o Żeromskim. Wprowadzając Żydów do swych utworów, pokazywali ich jako gotowe produkty określonych procesów społecznych i kulturalnych, pokazywali ich na tle świata polskiego i kazali ich widzieć od strony polskiej. Była w tym pewna jednostronność, za którą pisarzy winić nie można. Była to jednostronność nieunikniona,wynikająca z samych założeń danych utworów.
W każdym razie we wszystkich tych utworach Żyd jest cząstką ogólnego krajobrazu polskiego, jest czymś dodatkowym czy uzupełniającym. Rzadkie są próby pokazania go i od strony środowiska żydowskiego – dawnego, jeżeli je porzucił, istniejącego, jeżeli wciąż do niego należał. I jedynie u Dąbrowskiej i u Prusa są próby spojrzenia na Żyda i od tej strony. W „Lalce” jest bardzo interesująca rozmowa starego Szlangbauma z Wokulskim na temat rozrywek i gier towarzyskich u Żydów. Wokulskiego uderzył intelektualny charakter tych gier i rozrywek. Ten drobny fragment powieści to próba pokazania Żyda od strony wewnętrznej, od strony jego własnego życia rodzinnego czy towarzyskiego. Jest to jednak bardzo drobny fragment.
Co na podstawie polskiej prozy literackiej da się niezbicie ustalić – to to, że Żydzi w Polsce byli, że stanowili liczną zbiorowość, że wykonywali określone czynności gospodarcze, dla społeczeństwa nieraz szkodliwe, ale nieraz i pożyteczne, że byli wśród nich ludzie dobrzy, choć nie brakło i bardzo złych, że wielu było takich, którzy zasługiwali na największą życzliwość, że spora część Żydów dążyła do utożsamienia się z Polakami i że niejeden z nich był rzeczywiście dobrym Polakiem. Czy jednak polska proza literacka może nam być pomocna dla otrzymania pełniejszego obrazu społeczności żydowskiej w Polsce jako takiej, obrazu jej spraw i dążeń, przemian, jakie w niej zachodziły? Jest to wysoce wątpliwe. W rzeczywistości polska proza literacka o społeczności żydowskiej w Polsce nie mówiła więcej niż mówiła o wszelkich innych społecznościach narodowych, których przedstawicielami się sporadycznie zajmowała. Występowali w niej Rosjanie, ale i oni – nawet u Żeromskiego – bylitraktowani woderwaniuod swegośrodowiska narodowego.
I tak samo Niemcy czy Francuzi, by nie wspominać Ukraińców, Białorusinów czy Litwinów. Wszyscy oni występują jako elementy krajobrazu polskiego, w powiązaniu ze sprawami polskimi, są widziani od strony polskiej. Jeżeli w „Wojnie i pokoju” w jakiś sposób przełamuje się rzeczywistość Francji napoleońskiej, to nie da się tego samego powiedzieć o „Popiołach”.
W powieści polskiej nie znalazły odgłosu – choćby pośredniego – te wielkie prądy emancypacyjne, jakie w masach żydowskich zaczynały się rozwijać od początku wieku XX. Jeżeli coś z tego było dostrzeżone, to było zrozumiane zupełnie fałszywie, nieraz – fantastycznie. Jako przykład może posłużyć bardzo słaba powieść Gruszeckiego „Litwackie mrowie”. Nie ulega wątpliwości, że pisarze polscy o Żydach jako o Żydach wiedzieli bardzo mało i mało się tym interesowali. Co w Żydach ich interesowało, to było żydostwo w odniesieniu do spraw i dążeń polskich, było żydostwo na tle życia polskiego.
Było w tym poważne zwężenie. Ostatecznie nawet sprawy wewnętrznożydowskie nie mogły być dla Polski obojętne. Przeciwnie, były one ważne, miały wpływ na rozwój całego życia polskiego. Tak samo jak sprawy i dążenia Ukraińców, Białorusinów czy Litwinów, dla których literatura polska również wykazywała obojętność i niezrozumienie. Pod tym względem literatura ta była odbiciem stosunku całego społeczeństwa do rzeczywistości tych niepolskich grup narodowych, z których losami były związane dzieje narodu polskiego. O sprawach tych w Polsce wiedziano bardzo mało i więcej wiedzieć nie chciano. To zaś, co uważano za wiedzę, bardzo mało miało wspólnego z prawdą.
Trzeba stwierdzić, że stosunkowo lepsze odbicie znalazła rzeczywistość polska w żydowskiej prozie literackiej. Jako przykład możemy tu podać dwie powieści żydowskie – Józefa Opatoszu „W lasach polskich” oraz „Warszawę” Szaloma Asza. Nie brak tam nieporozumień, nie brak błędnego ujmowania pewnych zjawisk i procesów życia polskiego. W całości jednak jest tam bez porównania więcej solidnej wiedzy o polskich sprawach i więcej ich zrozumienia, niż w tym, jak polska literatura ujmowała sprawy żydowskie.
Dopiero bardzo późno, w okresie międzywojennym dają się zauważyć jakieś próby zbliżenia się do rzeczywistości żydowskiej w Polsce. „Wiadomości Literackie zapoczątkowały reportaże o Żydach polskich. Najważniejsze z nich wyszły spod pióra Wandy Melcer.
Momentem decydującym była tu egzotyka tematu. Dostrzeżone zostało istnienie czarnego lądu w Polsce. Reportaże Wandy Melcer i im pokrewne stanowiły pendant dla literatury egzotyczno-podróżniczej, tak od wieków popularnej we wszystkich krajach cywilizacji zachodniej. W Polsce, bez opuszczenia jej granic, można było podróżować po świecie egzotyki i tajemnicy. Do tego był to świat ludzi, o których wciąż się mówiło.
Niewątpliwie w reportażach tych – choć siłą rzeczy pisanych na gorąco i ujmowanych po dziennikarsku – nie brakło trafnych obserwacji. Było jednak z nimi tak, jak z opisami krajów kolonialnych, ogłaszanymi przez różnych podróżników europejskich i amerykańskich. Opowiadały one o rzeczach egzotycznych, przemawiających do wyobraźni autorów i interesujących czytelników. Ale – aż do czasów dzisiejszych – najczęściej pomijały rzeczy najważniejsze: ogromne przemiany społeczne i kulturalne, jakie zachodzić zaczynały w krajach kolonialnych. Czytając wiele z tych opisów, pisanych stosunkowo niedawno, nie można zrozumieć, skąd wzięła się ta kolosalna rewolucja, jaką dziś jest objęty świat afrykańskiej, azjatyckiej i południowoamerykańskiej egzotyki. Założenia tej rewolucji, jej początki, okoliczności ją warunkujące były nie dostrzegane, choć już wtedy musiały istnieć. Uwaga piszących była wyłącznie zwrócona na egzotykę.
To samo da się powiedzieć i o polskiej literaturze reportażowej z czarnego lądu. Pominęła ona rzeczy najważniejsze, choć w owym czasie były one bardzo wyraźne i na każdym kroku zdawały się narzucać uwadze obserwatorów.
Wypadnie nam więc jasno powiedzieć: obraz Żyda, jaki występował w literaturze polskiej, był wybitnie stereotypowy, fragmentaryczny, nieadekwatny. Z reguły powstawał on w oderwaniu od całokształtu spraw, życia i dążeń społeczności żydowskiej w Polsce, jako fragment spraw czysto polskich i w odniesieniu do nich.
Zachodziła jednak uderzająca rozbieżność pomiędzy literaturą a dziennikarską publicystyką. Rozbieżność ta – w pewnych okresach słaba – była szczególnie uderzająca od początku wieku XX. Publicystyka była coraz bardziej nastrojona antyżydowsko, czego ukoronowaniem była fala przedwojennego antysemityzmu. Ta wrogość publicystyki wobec Żydów miała w literaturze stosunkowo słabe odbicie. W poezji polskiej antysemityzm był niedostrzegalny. W prozie literackiej występował on u bardzo podrzędnych autorów w rodzaju Gruszeckiego. Niektórzy pisarze jako publicyści ulegali nastrojom antysemickim, tak było z Niemojewskim i z Nowaczyńskim. U tych dwóch ostatnich były to raczej wybryki temperamentu, u Nowaczyńskiego z wyraźnym odcieniem przekory. W wielkiej polskiej prozie literackiej stosunek do Żydów nie był wrogi, nieraz – życzliwy, niekiedy – jak u Orzeszkowej i Dąbrowskiej – serdeczny.
Autentyczna jednak rzeczywistość żydowska w Polsce nie znajdowała dla siebie odbicia ani w publicystyce ani w literaturze. Aż do końca istnienia na ziemiach polskich Żydzi stanowili tu terra incognita. Obiektywnie rzecz biorąc, mogła ona być łatwo zbadana. Tu i ówdzie była ona badana przez ludzi nauki: nie-Żydów wśród nich było stosunkowo mało. Ale i oni się trafiali. W całości jednak w społeczeństwie polskim wiedza o świecie żydowskim była zdumiewająco nikła, fragmentaryczna, najczęściej zniekształcona. Niewielką pociechą było to, że nie lepiej wyglądała wiedza o świecie innych grup niepolskich, znajdujących się w obrębie państwa polskiego.
Tyle A. Hertz w książce Żydzi w kulturze polskiej (Paryż 1961). Szereg twierdzeń tego tekstu mija się z prawdą, ale trzeba pamiętać, że jest to właśnie żydowski punkt widzenia i jako taki powinien być odbierany.
W polskiej publicystyce o charakterze narodowym – jak trafnie zauważa A. Hertz – Semici nie mieli wysokich notowań.
Obraz Żyda jest tu malowany ciemnymi farbami. Żyd jest istotą antyspołeczną i antypolską. Jest on elementem w Polsce obcym, z Polską nie związanym i dla Polski szkodliwym. Przez długi czas te cechy Żyda były przez publicystów polskich łączone z jego życiem religijnym i z jego etosem. Talmud i żydowskie przesądy religijne są przyczyną zła. Czy dadzą się usunąć? Kierunek pesymistyczny w to nie wierzył. I wobec tego Żyd musi być od Polaka odseparowany, sfera szkodliwej działalności żydowskiej powinna być ograniczana przez prawo i obyczaj. Z czasem w miarę postępów laicyzacji w świecie żydowskim, negatywna ocena Żyda przestawała być łączona z jego poglądami religijnymi. Żyd był zły organicznie, per se, z samej natury rzeczy. Niemojewski uważał, że zły Żyd nie był produktem Talmudu. To właśnie Talmud był produktem złego Żyda. Dla nacjonalisty Dmowskiego zachodziła fundamentalna przeciwstawność polskich i żydowskich dążeń narodowych. Zresztą Dmowski pod koniec swego życia wyraźnie przechylił się na stronę filozofii rasizmu. W każdym razie Żyd był organicznie obcy i organicznie wrogi czy szkodliwy.
Rzecz znamienna, że – szczególnie w okresie wczesnym – pewne elementy pesymistyczne dawały się zauważyć i wśród tych publicystów, których należy uważać za przedstawicieli kierunku optymistycznego. I oni uważali, że Żydzi są obcy, a w każdym razie różni, i oni przypisywali Żydom wiele cech dla Polski szkodliwych. Co więcej, podobnie jak Staszic, cechy te wywodzili z Talmudu i żydowskiego etosu. W roku 1830 ukazała się w Warszawie niewielka rozprawka Stanisława Hoge pod tytułem „Tu chazy czyli rozmowa o Żydach”. W formie dialogu między Polakiem-chrześcijaninem a Żydem-neofitą przedstawiona tu została idea, że kwestia szkodliwości Żydów w Polsce – autor nie wątpił, że Żydzi są szkodliwi – ulegnie rozwiązaniu sama przez się, kiedy Żydzi bądź staną się chrześcijanami, bądź też odrzucą Talmud i zreformują swe wierzenia. Słowem, autor wierzył w pozytywne rozwiązanie poważnego zagadnienia, sprowadzając je do odrębności żydowskiego etosu. W ujęciu Hogego szkodliwość Żydów jest kategorią historyczną, wynikiem rozwoju wypadków dziejowych. Możliwa jest tu jednak zmiana i gdy ona nastąpi, Żydzi będą mogli stać się pożytecznymi obywatelami.
I Czacki i Łukasiński byli zgodni w tym, że obraz Żyda nie jest malowany jasnymi barwami. Ale nie widzieli w nim samych tylko barw ciemnych i – co ważniejsze – byli przekonani, że cechy ujemne Żydów mają charakter nie organiczny lecz historyczny, że – słowem – dadzą się usunąć. To samo głosiła Orzeszkowa i cała publicystyka pozytywistyczna.
Wyjątkowe raczej stanowisko zajął Surowiecki. Przyznając, że Żydzi mają cechy społecznie ujemne, uważał je jednak za produkt całego historycznego rozwoju Polski. Żydzi w Polsce stali się takimi, jakimi stała się cała Polska. Ich upadek moralny był pochodną tego, co spotkało wszystkie inne elementy polskiej społeczności narodowej. Co więcej, właśnie na korzyść Żydom należy zapisać, że zachowali pewne walory, które uległy zatraceniu w innych środowiskach. Polemizując z teorią, która w Żydach doszukiwała się przyczyny upadku miast polskich, Surowiecki w dziele „O upadku miast i przemysłu w Polsce” („Dzieła”. Wydanie Turowskiego, Kraków, 1861, str. 139) pisał: „...w takim położeniu, w jakim się przez półtora przeszło wieków znajdowały miasta i ich przemysły, bez przyłożenia się wielkiej innej przyczyny, musiały koniecznie nikczemnieć i upadać; i bez Żydów zatem ten sam los nie byłby ich minął. I dodaje zaraz (str. 140): Wyjąwszy kilka miast znaczniejszych, gdzie panowie czasami rozrzucali swoje dochody, wszędzie prawie samym Żydom winna Polska ocalenie handlu i rękodzieł.
Trzeba stwierdzić, że w Polsce było to stanowisko odosobnione. Nawet poważni historycy przypisywali Żydom przyczynę upadku miast polskich. Publicystyka antysemicka uważała to za aksjomat. Wawrzyniec Surowiecki miał odwagę wykazania, że to, co było uważane za przyczynę, w rzeczywistości było skutkiem znacznie szerszego i ogólniejszego procesu. Ale Surowiecki był w Polsce zupełnie zapomniany i dopiero teraz zaczyna być przypominany.
Poglądy Surowieckiego nie mogły zresztą przeniknąć do popularnej publicystyki. Były zbyt racjonalne, były próbą bardziej trzeźwej analizy procesów historycznych Polski. Publicystyka natomiast posługuje się hasłami i motywacje jej są natury wybitnie emocjonalnej. Na tym też polegała przewaga kierunku pesymistycznego. Znacznie lepiej, niż współzawodniczący z nim drugi kierunek, umiał on stworzyć obraz Żyda – jednolity, przemawiający do wyobraźni mas, odpowiadający tym stanom emocjonalnym, jakie w nich panowały. Żyd był tu zły, szkodliwy, obcy i wrogi. Publicystyka tego kierunku mitologizowała Żyda i w tym – szczególnie w okresach wielkich panik – mogła liczyć na oddźwięk w szerszych masach społecznych. Kierunek optymistyczny – by nawet pominąć trzeźwy racjonalizm Surowieckiego – wymagał refleksji, bardziej gruntownej znajomości i analizy faktów. I stąd głosy takich polityków okresu międzywojennego, którzy – jak Dunin-Borkowski, Hołówko czy Wasilewski – starali się racjonalnie podejść do obrazu Żyda i całej sprawy żydowskiej, pozostały bez echa.
*         *         *

Obecna publicystyka polska bywa  również  zarówno filosemicka, jak i antysemicka,  najrzadziej  -  obiektywna  i  bezstronna.  Niektórzy naukowcy polscy wskazują na mało chlubne postępowanie oligarchii żydowskiej na arenie międzynarodowej w XVII-XVIII w. Doktor Dariusz Ratajczak 4 stycznia 2007 roku zamieścił na łamach tygodnika narodowego „Tylko Polska” (nr 41(322), artykuł Żydzi a handel niewolnikami, w którym m.in. czytamy: „Ponad 50 lat temu Jacob Marcus, być może najznamienitszy historyk żydowski połowy XX w., stwierdził w Encyclopaedia Britannica: W wiekach ciemności (dla autora to średniowiecze – DR) handel zachodniej Europy pozostawał głównie w ich (Żydów – DR) rękach, szczególnie handel niewolnikami... Wspierał tym samym nieco wcześniejszą uwagę S.Grayzela poczynioną w książce Historia Żyda: od Wygnania Babilońskiego do końca II Wojny Światowej(Filadelfia 1948): Żydzi byli najważniejszymi handlarzami niewolników...
Zauważali to dużo wcześniej chrześcijańscy pisarze starożytni i średniowieczni. Nie mogło być inaczej. Żydowscy handlarze, posiłkując się biciem i – nazwijmy rzecz eufemistycznie – molestowaniem seksualnym, dostarczali z Europy na Bliski Wschód tysiące urodziwych jasnowłosych kobiet i dzieci. Była to rynkowa odpowiedź na preferencje śniadych, kruczoczarnych i przede wszystkim bogatych klientów z Azji oraz północnej Afryki. Możemy tylko domyślać się, co czuli wyrwani z ognisk domowych młodzi ludzie, jakie dramaty rozgrywały się na niewolniczych szlakach. Możemy również współczuć, chociaż uczucie to zwykle rezerwujemy dla ofiar znanych z autopsji lub opowiadań żywych świadków historii. Naturalna wybiórczość oraz skończoność ludzkiej pamięci zawsze wpędzają mnie w przygnębienie. Podobnież – okrutna anonimowość zbiorowego cierpienia ludzi żyjących w dawno minionych epokach. Jestem jednak realistą: dzisiaj oni – pojutrze my.
Przytoczone wyżej fakty nie mogą budzić większego poruszenia. Basen Morza Śródziemnego był przecież naturalnym rejonem działania żydowskich handlarzy żywym towarem. Natomiast współczesne pokolenia wychowane na filmach made in Hollywood, w których handlarzami czarnych nieszczęśników z Afryki są niezmiennie anglosaskie typy spod ciemnej gwiazdy (exemplum: Amistad Stevena Spielberga), za niespoImage may be NSFW.
Clik here to view.
dziankę przyjmą twierdzenie, iż Żydzi – niezbyt przecież liczni w angielskich (brytyjskich) koloniach w Ameryce Północnej – dominowali również wśród handlarzy na amerykańskich trasach niewolniczych. Oddajmy w tym miejscu głos żydowskiemu historykowi Marcowi Raphaelowi (Żydzi i judaizm w Stanach Zjednoczonych: historia dokumentalna, t. 14, Nowy Jork 1983): Żydowscy kupcy odgrywali wiodącą rolę w handlu niewolnikami. Rzeczywiście we wszystkich amerykańskich koloniach, czy to francuskich (Martynika), brytyjskich lub holenderskich, żydowscy kupcy często dominowali. Twierdzenie to odnosi się także do kontynentu północnoamerykańskiego, gdzie w XVIII w. Żydzi uczestniczyli w <trójkątnym handlu> polegającym na tym, że niewolników przywożono z Afryki do Indii Zachodnich, tam wymieniano na melasę, którą następnie zabierano do Nowej Anglii, gdzie następowała wymiana na rum, który z kolei wywożono na sprzedaż do Afryki. Od 1750 r. do wczesnych lat 70. XVIII w., żydowski handel na kontynencie zdominowali Isaac Da Costa z Charlestonu, David Franks z Filadelfii i Aaron Lopez z Newport.
W Ameryce Północnej głównym punktem handlu niewolnikami był Newport (Rhode Island). Miasto to stanowiło osiowe centrum Trójkątnego biznesu. Stąd wywożono rum i melasę do Afryki, by powrócić z żywym towarem do Indii Zachodnich oraz kolonii na stałym lądzie. Zapewne nie jest dziełem przypadku, że Newport szczycił się najstarszą synagogą na kontynencie oraz największą i najlepiej prosperującą społecznością żydowską w amerykańskich koloniach Wielkiej Brytanii. Zarabiano ogromne pieniądze kosztem zdrowia i życia hebanowego ładunku. Wspomniany mieszkaniec Newport Aaron Lopez, potomek portugalskich marranów, był w II połowie XVIII w. jednym z najpotężniejszych handlarzy niewolników w obu Amerykach. Jego licząca dziesiątki statków flota bez przerwy krążyła po wodach Atlantyku. Warunki, jakie zapewniano przewożonym pod pokładami niewolnikom, wołały o pomstę do nieba. Z zachowanego sprawozdania z dwóch podróży statku Cleopatra” (własność Lopeza) wynika, iż wojaży nie przeżyło 250 Murzynów. A mówimy tylko o jednym statku i zaledwie dwóch jego kursach. Jeżeli nie nazwiemy tego ludobójstwem, to co to słowo właściwie oznacza?!
Żydzi zdominowali handel niewolnikami nie tylko w amerykańskich koloniach, ale i w całym Nowym Świecie. W fundamentalnej pracy autorstwa S. B. Liebmana „Żydostwo Nowego Świata, 1492-1825: Requiem dla zapomnianych (Nowy Jork 1982) czytamy: Przypływali statkami z Afrykańczykami, których sprzedawano w niewolę. Handel niewolnikami był królewskim monopolem, a Żydów często mianowano królewskimi agentami ich sprzedaży... W całym regionie Karaibów flota handlowa była głównie żydowskim przedsięwzięciem. Statki były ich własnością, obsadzały je żydowskie załogi, żeglowały pod rozkazami żydowskich kapitanów. Inny żydowski badacz przeszłości, Arnold Aharon Wiznitzer (Żydzi w kolonialnej Brazylii, 1960), dodaje nie bez pewnej dumy: Kompania Zachodnioindyjska, która zmonopolizowała import niewolników z Afryki, sprzedawała ich na publicznych aukcjach, za gotówkę. Tak się składało, że gotówkę przeważnie posiadali Żydzi. Kupcy, którzy pojawiali się na aukcjach byli prawie zawsze Żydami. Z powodu braku konkurencji mogli oni nabywać niewolników po niskich cenach (a potem odstępować plantatorom na kredyt ściągany przy następnych zbiorach w cukrze – DR)... Jeżeli zdarzało się, że data danej aukcji pokrywała się z żydowskim świętem – odraczano ją. Tak było w piątek, 21 października 1644 r..
Żydzi byli także posiadaczami niewolników w Ameryce Północnej. Wspomniany Jacob Marcus napisał w innej książce (Żydowstwo Stanów Zjednoczonych. 1776-1985, Detroit 1989): Przez cały wiek XVIII, aż do początków XIX w., Żydzi na Północy mieli własnych czarnych służących (niewolników – DR); na Południu kilka plantacji żydowskich opierało się na pracy niewolniczej. W 1820 r. ponad 75% żydowskich rodzin z Charlestonu, Richmond i Savannah posiadało niewolników zatrudnionych w charakterze służby domowej; ponad 40% żydowskich właścicieli gospodarstw domowych w całych Stanach Zjednoczonych posiadało 1 lub więcej niewolników... Bardzo mało Żydów w USA protestowało z pobudek moralnychprzeciwko niewolnictwu. Dodam do tego wywodu tylko tyle, że mniej niż 10% pozostałych białych Amerykanów było w tym czasie posiadaczami niewolnej siły roboczej.
Solidne publikacje przedstawione powyżej były przede wszystkim adresowane do żydowskiego czytelnika zainteresowanego historią własnego narodu. Jednak w momencie, gdy tematem zajęli się mniej lub bardziej medialni nie-Żydzi, rozpoczął się trwający do dnia dzisiejszego – proces umniejszania, wręcz minimalizowania roli Żydów w haniebnym procederze handlu niewolnikami. Wyrazem tego trendu były liczne publiczne wypowiedzi żydowskich naukowców, wzmiankowany film Amistad oraz poświęcone mu artykuły na łamach Time’a czy Newsweek’a. Natomiast słynna Liga Antydefamacyjna (ADL) zastosowała jedyną znaną jej taktykę wobec adwersarzy: oskarżenie o propagowanie antysemityzmu.
*         *         *

W XIX wieku, niestety, też nie zawsze bywało dobrze. Wydana anonimowo w 1818 roku książeczka Żyd, nie Żyd? Odpowiedź na głos ludu izraelskiego zawiera m.in. następujące sformułowania: „Naród żydowski istotnie rachubny, od dawna wykalkulował moc retorycznych argumentów i odkrył, że złotopłynna wymowa jest naywięcey przekonywającą; zatym ile razy temu narodowi grozi jaki niemiły wypadek, nie wdaje się on w głośne dysputy, ale cichaczem i bez narażenia sobie nikogo, przekonywa złotopłynną swoją wymową tych, których wziętości lub kredytowi naywięcey zawierza; tym sposobem bez wielkiey wrzawy nayprzód spóźnić, a potem i rozpruć umie on to wszystko, co mu jest przeciwnem (...). Żydzi nie krajowymi, lecz własnymi rządzą się prawami, a raczey zabobonami, i choć we Włoszech, Niemczech, Polszcze zamieszkali, nie są Włochami, Niemcami, Polakami, ale jedynie żydami, to jest niebezpiecznymi gościami, co nienawidzą gospodarzy, którzy ich do własnego przyjęli domu”... Był to jeden z pierwszych głosów, przepowiadający nie najlepszą przyszłość stosunkom żydowsko-polskim w nadchodzących dziesięcioleciach.
Im mniej kultury moralnej posiada naród, tym częściej i jadowiciej wyśmiewa swych sąsiadów. Nie ominął, niestety ten kielich i Polaków, ani zresztą żadnego narodu, wśród którego Żydzi kiedykolwiek żyli. Miano nieszczęsnym „gościom” za złe nawet to, co sobie samym poczytywano za wielką zasługę: zachowanie ducha narodowego i niechęć do asymilacji. Póki Żyd się nie asymilował, miano mu to za złe, gdy się zaś asymilował, zarzucano, że jest przewrotny i chce wejść do środowiska polskiego, by nim manipulować i wyzyskiwać. Jan Dobraczyński, znany pisarz katolicki, notował: „Wiek XIX przyniósł emancypację ludności żydowskiej, która dzięki polskiej tolerancji znalazła w Polsce schronienie i możność życia w swój własny sposób. Ogromne skupisko żydowskie w znikomym tylko stopniu uległo asymilacji. Wolało żyć w zamkniętych enklawach religijno-narodowościowych. Gdy się czyta książki Singera (laureata Nagrody Nobla z literatury, polskiego Żyda zamieszkałego w USA), ma się uczucie, że jeszcze na początku XX wieku część żyjących we własnych skupiskach Żydów nawet nie dostrzegała, iż poza tymi skupiskami rozciąga się kraj, który tworzy swoją historię, który posiada własne ideały.
I cóż w tym złego? Choć rzeczywiście, spotykano wśród Żydów niekiedy jednostki żywiące niepohamowaną, nie dającą się racjonalnie uzasadnić wrogość w stosunku do swego polskiego otoczenia. Podczas rozbiorów aż ze skóry wyłazili, wysługując się caratowi i Prusakom w tępieniu polskiej kultury, języka i ducha narodowego. Prawie wszyscy warszawscy cenzorzy, duża część policyjnych donosicieli i prowokatorów, nauczycieli – rusyfikatorów i germanizatorów wywodziła się z tego środowiska.
Otto von Bismarck w rozmowie z posłem rosyjskim A. Tatiszczewem miał powiedzieć: „Po co pan Bóg stworzył Żydów polskich, jak nie po to, abyśmy z nich mieli służbę szpiegowską?...” – W środowisku polskim, oczywiście. Używała tego narzędzia i Rosja. Jak mawiał tenże „żelazny kanclerz”: „Bezmyślność charakteru polskiego (...) czyniła zawsze z Polski Eldorado dla Żydów”...
Od połowy XIX wieku w polskich publikacjach narodowych nieraz ze zgrozą pisano o tym, że Żydzi dążąc do panowania nad światem uknuli spisek mafijny, zakładają wydawnictwa prasowe mające na celu sączenie duchowego jadu w naiwne umysły rdzennej ludności. Nawoływano do „odżydzania” życia kulturalnego, systemu zarządzania, prasy i nauki. Ta kampania doprowadziła, obok innych czynników, w zaborze rosyjskim do antyżydowskich ekscesów. Z ostrą krytyką tych wybryków wystąpili ówcześni luminarze kultury polskiej A. Świętochowski, B. Prus, E. Orzeszkowa, inni znani intelektualiści.
Dzięki wysiłkom obydwu stron, polskiej i żydowskiej, prowokacyjne wysiłki ochranki carskiej, aczkolwiek z trudem, lecz w znacznym stopniu zostały udaremnione. Odłamy oświecone obu społeczności znały się na historii, na faktach więc budowały i filozofię stosunków wzajemnych. Popularny Tygodnik dla Izraelitów Polskich – Jutrzenka pisał w 1861 roku: „Naród Polski dozwoliwszy znękanym wędrowcom [tj. Żydom wypędzanym z Niemiec i innych krajów] wytchnąć u siebie i nabierać sił i zaufania, poruczył im handel i przemysł krajowy, udzielił opieki, słowem, nadał prawo obywatela polskiego”.
Równouprawnienie Żydów w Polsce uważała Jutrzenka za „jedną z najpiękniejszych zdobyczy cywilizacji stulecia naszego” i wyrażała przekonanie, iż „żadne w świecie zabiegi już nie rozerwą węzła tej jedności między dwoma plemionami”. Takie słowa były przysłowiowym piaskiem sypniętym w tryby maszynerii państwowości carskiej, działającej według zasady „dziel i panuj”. Nie dziw, że Jutrzenka została zamknięta przez zaborców, a jej redaktor Daniel Neufeld podzielił los wielu polskich patriotów zesłany w głąb Rosji jako kierownik „żydowskiej gazety rewolucyjnej”...
Miano jednak w tym okresie do czynienia także z postępowaniem innego rodzaju. I to z obydwu stron. Arcybiskup Warszawy, Zygmunt Szczęsny Feliński odmówił rozgrzeszenia dziewczętom chrześcijańskim służącym w domach żydowskich. Motywacja tego posunięcia była następująca: Gdy dziewczyny, ściągające do miasta z pobliskich wsi, służyły w domach chrześcijańskich, była przynajmniej nadzieja, że mogą żyć życiem religijnym, chodzić do kościoła itd. Gdy zaś dziewczyna służyła w domu obcoreligijnym lub bezreligijnym, tradycyjnie wrogim katolicyzmowi, wywierany był na nie wpływ „demoralizujący”. Widocznie logicznym posunięciem w tej sytuacji ze strony kościoła byłoby otoczenie „żydowskich służących” szczególną opieką, arcybiskup Feliński postanowił jednak inaczej – odgrodził je od kościoła. Próbował w ten sposób nakłonić chrześcijańskie dziewczyny do służby w domach katolickich i spowodować, by w żydowskich domach służącymi były tylko Żydówki.
W wielu kręgach Warszawy ten krok arcybiskupa potraktowany został jako przejaw antysemityzmu, chociaż na dobrą sprawę czymś takim widocznie nie był. Wywołał on jednak rozdrażnienie rewolucjonistów, wspomaganych przecież finansowo i organizacyjnie przez oligarchów.
Wobec tego arcybiskup jeszcze ostrzej zaatakował obóz rewolucyjny, o którym sądził, że jest inspirowany i kierowany przez „żydowską masonerię”, dążącą – jego zdaniem – do rozpętania wzajemnej rzezi między Polakami a Rosjanami, jako chrześcijanami. W Pamiętnikach notował Feliński: „Wiarołomstwo, zdrada, skrytobójstwo i inne zbrodnie uzyskały w ostatnim powstaniu prawo obywatelstwa w obozie tych patriotów, co czerpiąc swe natchnienie w masońskich doktrynach, cnotę chrześcijańską zabobonem lub obłudą nazywali. A jednak to samo stronnictwo, co religię za przestarzały przesąd upatrywało, nie wahało się użyć jej za narzędzie do poruszenia ludu, który w prostej i gorącej wierze tylko za sztandarem krzyża postępować był gotów...” Te słowa pasterza kościoła katolickiego są prawdziwe w wąskim zakresie, lecz dalece nie wyczerpują całej prawdy. Inną jej stronę ukazał w słynnym wierszu Cyprian Kamil Norwid:

Poważny narodzie! cześć tobie w tych, którzy
Mongolsko-czerkieskiej nie zlękli się burzy –
I Boga Mojżeszów bronili wraz z nami
Spojrzeniem rycerskim, nagimi piersiami.

W tych słowach poety jest więcej prawdy niż we wszystkich dywagacjach antysemitów. Rozumiała to ogromna większość Polaków w XIX wieku, kiedy to – jak trafnie ujął profesor Stefan Kieniewicz (Polityka, 15 grudnia 1984 r.): „W oświeconych i postępowych kołach antysemityzm nie należał do dobrego tonu” – świadczył bowiem po prostu o nieprzyzwoitości.
*         *         *

Późniejsi żydowscy historycy kultury mieli Polakom za złe, że w XIX wieku powstał i był głoszony przez wielu wybitnych twórców mesjanizm polski, ogłaszający Naród Polski – a nie żydowski! – za zbiorowego Mesjasza ludzkości. W interesujący sposób o polskiej odmianie mesjanizmu pisał profesor uniwersytetu w Kownie Władimir Szyłkarski w książce Solowjews Philosophie der All-Einheit(Kaunas 1932):
Den Versuch die Grundideen des polnischen Messianismus für die deutsche Leserwelt darzustellen, finden wir in dem vor einigen Jahren (1928) erschienenen fünften Bande des Ueberwegschen Grundrisses der Geschichte der Philosophie. Der Name des Herausgebers Prof. Dr. K. Oesterreich, der ein bedeutender Gelehrter und Philosoph ist, sollte dafür bürgen, dass die Darstellung durchaus auf der Höhe der Wissenschaft stehen würde. Leider musste der Herausgeber die Bearbeitung der polnischen Philosophie fremden Händen anvertrauen. Die von den Professoren L. Puciata (katholische Philosophie), J. Lande (Rechtsphilosophie) und T. Czeżowski (Einzeldisziplinen) bearbeiteten Teile sind gut und zuverlässig. Dagegen der von Prof. W. Lutosławski bearbeitete Teil, der gerade der Darstellung des polnischen Messianismus gewidmet ist, rechtfertigt keineswegs das Vertrauen, das Oesterreich auf seinen Verfasser gesetzt hat. Da der Ueberwegsche Grundriss sich der weitesten Verbreitung erfreut, und da andererseits die polnische messianistische Weltanschauung der Ideenwelt Solowijews nah verwandt ist, so erlaube ich mir auf ihre Darstellung durch Lutosławski näher einzugehen.
Für Lutosławski bildet die Achse, um die sich nach seiner Meinung die ganze Gedankenwelt des polnischen Messiansmus dreht, die völlig unstatthafte, ja frevelhafte Uebertragung des Bildes des für fremde Sünden gekreuzigten Heilands auf die tragischen Geschicke Polens. Was ihn im schönen und mächtigen ldeenbau des Messianismus begeistert und blendet, ist gerade die völlig misslungene Kuppel, unter der diese seltsame Historiosophie untergebracht worden ist. Baut man diese Kuppel ab, lehnt man aufs Entschiedenste jeden Vergleich der polnischen Geschichte mit Leben, Tod und Auferstehung Christi ab, so bleibt noch immer eine in sich abgeschlossene und höchst bedeutende Weltanschauung übrig, die sich als die Philosophie des von Gott abgefallenen und durch Leiden, Opfer und Tat sich zum Urguell seines Lebens emporhebenden Geistes bezeichnen lässt. Dieser christliche Etnwicklungs – Spiritualismus, in dem die grössten polnischen Geister die reifsten Früchte ihrer religiösen Begeisterung und ihrer philosophischen Arbeit niedergelegt haben, weist eine auffallende Aehnlichkeit mit den Lehren und der gesamten Weltauffassung des grössten Theologen der christlichen Kirche – Origenes – auf, obgleich eine direkte Beeinflussung seitens dieses Geistesriesen nicht nachzuweisen ist. Und wie bei dem genialen Begründer der christlichen Glaubenswissenschaft, so werden auch in dem weiten Rahmen der polnischen Religionsiphilosophie sämtliche grosse Problemie, die seit Jahrtausenden das menschliche Denken beschäftigen, untergebracht und in lebendigem Zusammenhang miteinander entwickelt, Die Aufgabe der Darstellung, auch wenn sie sich nur auf die Grundgedanken beschränkt, ist vor allem die Grundlinien dieses mächtigen Gedankengebäudes ans Licht zu bringen, ihren Zusammenschluss und die sich überall kundgebende Einheit zu verfolgen. Man soll sich dabei hüten das Augenmerk ausschliesslich auf irgendeinen einzelnen entlegenen Punkt zu richten und von diesem Punkt aus, der vielleicht eine gewisse Entstellung des Gesamtplanes bedeutet, zu versuchen, den Charakter und die Bedeutung des Ganzen zu bestimmen.
Dieser Gefahr ist Lutoslawski leider nicht entronnen, und so gewinnt seine Darstellung des Messianismus ein Gepräge phantastischer Willkür, die nur einzelne, aus dem lebendigen Zusammenhang herausgerissenen Züge verwertet und so das Gesamtbild bis zur Unkenntlichkeit entstellt.
Unter dem Namen des polnischen Messianismus werden nur einige Absonderlichkeiten vorgeführt, die aus der systematischen Weltanschauung entfernt werden könnten, ohne dass dieser Gedankenbau auch nur den geringsten Schaden erleiden müsste. Von der ernsten und strengen Arbeit, die von den messianistischen Philosophen geleistet und in klaren und deutlichen Begriffen niedergelegt worden ist, findet sich in der Darstellung von L. nicht die geringste Spur. Nicht das Wesen der polnischen Philosophie des Geistes und der Tat lernt hier der deutsche Leser kennen, sondern nur einige von ihren Extravaganzen. Die polnische Nation, so fasst L. den vermeintlichen Grundgedanken des Messianismus zusammen, sei „eine natürliche Gruppe von gleichgesinnten Geistern, die eine gemeinsame Mission haben und deswegen eine Nation bilden. Dazu bedarf es aber einer gewissen Vorbereitung im Einzelbewusstsein, die von Wronski Autocreation genannt wird und auf der persönlichen Entdeckung der absoluten Unvergänglichkeit und Unzerstörbarkeit des Einzelgeistes beruht”. Diese Zeilen enthalten die ganze Darstellung der messianistischen Ontologie. Ohne auf die schwierigen Fragen, die hier auftauchen, irgendwie einzugehen, wird sofort ein Sprung zu den aufeinander folgenden Reinkarnationen der Einzelgeister gemacht, und die gesamte Darstellung bekommt dadurch einen Mittelpunkt, um den sich alles dreht. Diesen Mittelpunkt bildet die Lehre von den sich stetig entwickelnden Geistern, die sich ununterbrochen neue Leiber schaffen, mannigfache Vereinigungen mit einander eingehen und schliesslich eine Reihe von Völkern bilden, unter denen der polnischen Nation die wichtigste und heiligste Rolle zukommt, denn sie soll “sich als Messias der Völker bewähren, und der nationale polnische Messianismus soli allmählich alle Völker auf Erden in echte Nationen nach einem Plan Gottes umwandeln”. Die Reinkarnationslehre, deren hohen philosophischen und religiösen Wert ich sonst durchaus nicht leugnen möchte, wird dann mit Zügen ausgestattet, die wir in theosophischen Flugschriften anzutreffen gewöhnt sind: es ist ein den Frauen Besant und Blavatzki vorwandter Geist, der hier weht. So erfahren wir, dass die Lebensform, die der Einzelseele eigentümlich ist, „nur in sehr beschränkter Weise durch die Erblichkeit der von ihr jedesmai gewählten oder angenommenen (!) Eltern modifiziert werden kann”. So wird uns die Versicherung gegeben, dass jedem Einzelgeiste „die Reminiscenz aller vergangenen Inkarnationen am Schluss seiner irdischen Laufbahn bevorsteht”. (Ib.) Es wird uns weiter in Aussicht gestellt, dass, nachdem die vollkommensten wandernden Geister sich zu der echtesten Christus – Nation zusammengeschlossen und so die Führerschaft in der gesamten Völkerfamilie übernommen, der Sitz des Papstes aus Rom nach Polen übertragen, und den Petersthron ein “slavischer Papst” besteigen wird.
Lutosławski rühmt sich, er sei bestrebt, “die messianistische Weltanschauung synthetisch zu begründen und in Beziehung zur allgemeinen Entwicklung der europäischen Philosophie zu setzen”. Welcher Art seine „synthetische Begründung” der polnischen Nationalphilosophie ist, haben wir schon gesehen. Auch ihre historische Beziehungen zur allgemeinen Entwikklung des menschlichen Gedankens werden nicht klargelegt: im Gegenteil die offenbarsten Tatsachen werden hier entweder geleugnet oder verdunkelt und entstellt...
Dies gilt vor allem von der engen, bis in die Einzelheiten gehenden Abhängigkeit der polnischen spiritualistischen Philosophie von den grossen Systemen der deutschen idealistischen Spekulation. In seinen polnischen Schriften sucht L. diese Abgängigkeit ganz in Abrede zu stellen. In der vorliegenden deutschen Arbeit wird sie zugegeben, in einer Weise aber, die ihrer Tragweite und Bedeutung durchaus nicht angemessen erscheint. “Die meisten Messianisten – lesen wir – standen ursprünglich unter dem Einfluss von Kant, Hegel oder Schelling”. Wie weit dieser Einfluss sich erstreckte, welche Bestandteile der messianistischen Weltanschauung ihre Ausbildung und vielleicht sogar Entstehung dem Nachbarvolke verdanken, das einer der allergrössten polnischen Schriftsteller Mochnacki “das strahlende Vaterland des Geistes und des Gedankens” genannt – diese Frage wird von L. nicht einmal berührt, und so werden die wichtigsten Bande, welche die polnische Weltanschauung mit den unsterblichen Leistungen des deutschen philosophischen Genius verbinden, leichtfertitg zerrissen. In der Zeit, in der die polnische Nationalphilosophie entstand, wurde die allgemeine Entwicklung der europäischen Philosophie durch die deutsche idealistische Richtung bestimmt und geleitet: lässt man die Beziehung des polnischen nationalen Gedankens zur deutschen Spekulation im Dunkeln, so verliert man die einzige Möglichkeit die Aufgabe zu lösen, die Lutosławski  als eine der wichtigsten für seine Arbeit bezeichnet, denn der Weg zu den Höhen des menschlichen Gedankens führte ja damals nach Deutschland.
Diesen Weg sind sammtliche Vertreter des Messianismus gegangen, denen wir die Grundlagen und den Gesamtplan des wunderbaren Gedankenbaues verdanken. In der hohen Schule der deutschen Begriffswissenschaft sind sie für ihre Aufgabe herangereift: der mächtige Hauch des deutschen philosophischen Genius weckte die spekulativen Kräfte, die in der polnischen Seele schlummerten; auf den Höhen, die der deutsche Gedanke erstiegen, sind dem polnischen Geiste die Flügel gewachsen, die ihn zu selbständigem Fluge befähigten. Diese Tatsache haben die meisten polnischen Denker freudig und dankbar anerkannt, nur der vom Nationalhass geblendete Epigone des Messianismus, obgleich er selbst zu Füssen eines der grössten deutschen Philosophen Gustav Teichmüllers ais Jünger gesessen, will diese Tatsache nicht gelten lassen. Macht etwa Lutoslawski die deutsche Philosophie für die unleugbar verwerfliche Teilnahme Preussens an der Teilung Polens verantwortlich?
Betrachtet man allerdings als Hauptinhalt des Messianismus die Lehre vom polnischen “Christusvolke”, zu dem sich nach einer endlosen Reihe von Inkarnationen die vollkommensten Geister zusammengeschlossen haben, um der gesamten Menschheit den Weg in das Gottesreich zu ebnen, so hört freilich die Abhängigkeit von den Errungenschaften des deutschen Geistes auf, es hört aber dann auch die Philosophie, als strenge Begriffswissenschaft auf, an ihre Stelle treten willkürliche Phantastereien, die sich um genaue Fassung der Begriffe, ihren Einklang untereinander und um die Uebereinstimmung mit der Wirklichkeit nicht zu kümmern brauchen.
Dass eine so willkürliche und einseitige Darstellung, die an die Stelle des wahren Bildes ein Zerrbild setzt, die wirklichen Werte der polnischen Nationalphilosophie dem deutschen Leser näher zu bringen imstande wäre, muss ich für ausgeschlossen halten, vielmehr ist sie geeignet, das polnische Volk und seine geistigen Führer in den Ruf unverzeihlichen Grössenwahns zu bringen.
Oczywiście, zamiar polskiej elity intelektualnej odebrania Żydom tytułu „narodu wybranego” na rzecz Polaków spowodował ogromne wzburzenie elit żydowskich, których odpowiedzią była m.in. likwidacja polskiej klasy intelektualnej w okresie socjalizmu oraz „odbrązowienie” i wdeptanie w błoto całej polskiej tradycji duchowej i patriotycznej w XX wieku.
*         *         *

Stosunki polsko-żydowskie w XX wieku stały się jeszcze bardziej skomplikowane, przeplotły się w nich najrozmaitsze interesy polityczne, ekonomiczne, religijne, moralne, socjalne, intelektualne, militarne i in. Na ziemiach polskich doszło, niestety, na początku stulecia do krwawych antyżydowskich ekscesów motłochu miejskiego, szczególnie na ziemiach zaboru rosyjskiego.
14 czerwca 1906 roku Telegraficzna Agencja Petersburska nadała depeszę: „Grodno. Dziś o godz. 1-ej w Białymstoku podczas procesji prawosławnej i katolickiej rzucono z domów żydowskich bombę, rozległy się strzały. Zabito trzy kobiety, dwoje dzieci, kilka osób rannych, rozszarpany ksiądz, duchownemu prawosławnemu oderwała bomba nogę. Tłum z okrzykiem pomsty: „bić żydów!” rzucił się do pogromów”... Nieco później nadano kolejną depeszę: „Rozruchy przybrały tak duże rozmiary z powodu, że w mieście znajdowały się niewystarczające do stłumienia siły wojskowe, tylko półtora batalionu piechoty.
Taż sama agencja po dwóch dniach, 16 czerwca 1906 nadała kolejny komunikat: „Pomieszczony dotychczas w ajencjach telegraficznych telegram o wypadkach w Białymstoku jest zupełnie kłamliwy. Nikt z duchownych katolickich ani prawosławnych nie ucierpiał. Dzieci nie potratowano”...
I później: „Załogę Białegostoku stanowią: 16 dywizja piechoty..., nadto trzy szwadrony charkowskiego pułku dragonów.
Te komunikaty, ukazujące się w Warszawie, patriotyczne pismo polskie Światzaopatrzyło w komentarz: „To są historyczne dokumenta tragedyi białostockiej; mówią one same przez się o przyczynach, przebiegu i skutkach strasznych dni, mówią silnie, dobitnie i jasno złowrogim kontrastem, wykazując prawdę jak na dłoni, budzą grozę ohydnego czynu i ogólne potępienie jego sprawców. Idźmy śladami zbrodni.
Specjalny wysłannik pisma Kazimierz Laskowski przywozi z Białegostoku i zamieszcza w „Świecie” dziesięć wstrząsających zdjęć ukazujących skutki straszliwej zbrodni. Pisze też reportaż o niej.
W centrum Białegostoku: „Tuman pierza unosi się spod kopyt końskich – mała dziecięca koszulka przylega do koła i podrzucona obrotem zatacza kilka kręgów...
– A dziecko?
Widziałem je później w trupiarni. Nagie, uduszone garścią mordercy”...
„Groza! Żeleźniak czy Gonta? Czasy Czingischana, czy wiek XX?
Straszny obraz zniszczenia!
Sklepy od bogatych, jubilerskich składów, do małego kramiku piekarza rozbite, zniszczone. Gruzy i rumowie! Okna, drzwi, bramy, ściany, żelazne żaluzye magazynów w drzazgach, szczątkach... Pod oknami w rynsztokach i środkiem ulicy: strzaskane zwierciadła, lampy, porąbane meble, odzież, kawałki chleba ze śladami krwi i błota... Straszne!
Prywatne parterowe mieszkania całym szeregiem złupione... Nawet apteka, nawet jakiś niewielki sklepik z książkami”...
Straty obliczono na z górą 2 000 000 rubli.
Neronowski obraz!
Niema zabitych doraźno kulą, lub białą bronią, śmierć nie przychodziła prędko. Rzezano nożami, kłuto, rozbijano czaszki żelazem, kamienowano!
Kilkadziesiąt trupów – podobno cząstka tylko!...
Więc żywi szaleją z bólu! Szaleją naprawdę!...
Oto matka... pani Lepides... Zamordowano w jej oczach dwóch synów i córkę – ostatnią ocaloną z pogromu tuli w objęciach...
A dziewczę piękne z oczyma utkwionymi w przestrzeń, woła: „Mama! Mama!” i śmieje się w bólu i wstrząsa kurczowo i do ucieczki zrywa naprzemian...
Dola – zostawiła matce jedno dziecko – obłąkane...
Jakaś ty bezlitosna dolo! I nad drugą ofiarą nie miałaś opamiętania – i tej zostawiłaś życie w mękach. Naderwany język, pocięte usta, wybite zęby... Twarz w strzępach krwawej miazgi. Z trudnością rozpoznajesz kobietę...
Dzień biały... Ulicą rynkową biegnie dziesięcioletnia dziewczynka. Półnaga... tylko fartuszek na biodrach. Skacze, tańczy... podnosi z chodnika różne przedmioty... gryzie, usiłuje jeść...
Obłąkane dziecko. Zabito jej rodziców i całe rodzeństwo.
Miejscowi mieszkańcy opowiadają... Gdy tłum pogromców zbliżał się do jednej kamienicy, gospodarzem której był Polak, a mieszkańcami przeważnie Żydzi, ci rzucili się do niego z prośbą, by wystawił obrazy święte „może miną”. Poskutkowało. Ale jakiś jegomość w kitlu krzyczy z odgróżką do wychylającego się z okna gospodarza: „Sledujet na was sdiełat’ protokoł za eti ikony! Obmanszczyk!
Kucharka, służąca u Żyda, prawosławna, mówi: Za cztery dni do procesji rozpowszechniano już pogłoskę że „jewrei budut strielat’ w procesiju”. W dzień wybuchu, nie biorąc udziału w nabożeństwie, na huk pierwszych wystrzałów woła: „Batiuszku ubili!” Dlaczego tak wołała, nie potrafi wyjaśnić...
W podmiejskiej polskiej zagrodzie znajdują wymordowaną rodzinę gospodarza i siedem ukrywanych przezeń żydów...
Jak się stało, że 60 tyś. żydowskich mieszkańców Białegostoku dało się sterroryzować grupie kilkuset bandytów? – Tylko dlatego, że pogrom odbywał się pod ochroną wojska rosyjskiego. Nie wypuszczało ono z miasta żydów, którzy próbowali ucieczki. Sami żołnierze strzelali do okien kamienic żydowskich, gdy Żydzi próbowali się bronić...
Nawet komisja rządowa, która tu pilnie przybyła (na czele z profesorem Szczepkinem, burmistrzem Odessy, a więc dobrze ze sprawami pogromowymi obeznanym), stwierdziła oficjalnie, że „władze miejscowe nie są wolne od poważnych zarzutów”.
Mówiąc wprost, to właśnie władze pogrom przygotowały, rozpętawszy przedtem antysemicką kampanię propagandową z pomocą redaktora Wasiljewa, a później, gdy uznały, że sytuacja „dojrzała”, przebrani policjanci poprowadzili grupy prawosławnych fanatyków z podmiejskich wsi rosyjskich i białoruskich do „natarcia”...
Za granicą rosyjskie ambasady, konsulaty, „turyści” i dziennikarze z rzewnym ubolewaniem mówili o „polskim pogromie”, oburzając się na „polski antysemityzm”.
Akcji, podobnych do białostockiej, władze carskie przeprowadziły w Siewiero-Zapadnym Kraju setki. O wszystkich z nich „prawdę” dostarczano do zachodnich środków masowego przekazu. A „mądrzy” i „chytrzy” Żydzi za każdym razem stawali się łatwym łupem pogromów zarówno fizycznych, jak i propagandowych; zaczynali kochać „dobrą Rosję” i nienawidzić „złych Polaków”.
Prasa żydowska, której rosyjskie konsulaty hojnie płaciły za zamieszczanie spreparowanych w Petersburgu dezinformacji, mimowolnie stała się wspólniczką zbrodni...
*         *         *

Autorzy polscy, podobnie jak niemieccy, często są przekonani, że to właśnie Żydzi najczęściej wszczynają wszelkie burdy i zamęty, aby w ten psosób osłabiać narody aryjskie. W nr 36 z 2006 roku torontońskiego „Głosu Polskiego” pod rubryką „Kronika katolicka” znajdujemy artykuł pt. Objawione słowo... wielka wojna, w którym były przytoczone na początku słowa Ewangelii według świętego Mateusza: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa.
Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości.
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo budujecie groby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych, i mówicie: „Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie byliśmy ich wspólnikami w zabójstwie proroków”.
Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomkami tych, którzy mordowali proroków!
Dopełnicie i wy miary waszych przodków!
Następnie zaś w rozdziale pt. Żydzi i rewolucje autor notował: „Jest czymś najbardziej tragicznym, że naród, który był wybrany po to, aby służył Bogu w pełnieniu Jego planu, stał się w pewien sposób wspólnikiem szatana. Chrystus, uświadamiając im ich grzech (ponieważ postanowili Go zabić), stwierdził z całą jasnością: „wy macie diabła za ojca” (J 8, 44). Było to surowe stwierdzenie, ale prawdziwe, ponieważ Żydzi, usiłując zabić Chrystusa, „pełnili zamiary szatana”. Nienawiść do Chrystusa, wzniecona przez szatana u przywódców narodu żydowskiego, natychmiast zwróciła się przeciw Kościołowi, jak to widać od początku w prześladowaniu św. Szczepana i potem we wszystkich dalszych prześladowaniach. Były one zawsze inspirowane przez Żydów i przez nich zaciekle przeprowadzane. Nie bez powodu Księga Apokalipsy mówi o „Synagodze szatana” (Ap 2, 9).
Siedemdziesiąt lat temu w Warszawie ukazała się książka zawierająca cenne materiały na temat systematycznego dążenia Żydów do opanowania świata metodami podstępnymi i wywrotowymi (autor powrócił przed wojną do Warszawy, ale został wkrótce zamordowany przez „nieznanych sprawców”). Ksiądz Trzeciak przytacza m.in. treść ulotki, napisanej w języku hebrajskim, którą znaleziono u wziętego do niewoli niejakiego Zundera, komendanta 11. pułku strzelców bolszewickich, w czasie potyczki na granicy estońskiej, w nocy 9 grudnia 1919 roku. Ulotka zawierała odezwę skierowaną do „Prezesów sekcji Międzynarodowej Ligi Izraelskiej”. Oto treść: „Synowie Izraela! Godzina naszego zwycięstwa jest już bliska. Jesteśmy u progu panowania nad światem, to, o czym nie mogliśmy myśleć, jak tylko w marzeniu, staje się obecnie rzeczywistością. Niedawno słabi i bezsilni, teraz podnosimy dumnie głowę, co zawdzięczać należy bezładowi światowemu. Przez zręczną propagandę poddaliśmy krytyce i wyszydzeniu powagę i wykonanie religii, która jest nam obca, złupiliśmy te świątynie, które są nam obce, zachwialiśmy w ludach i państwach ich kulturę i ich tradycję, znajdując w tych narodach więcej ludzi, jak nam było potrzeba do naszej pracy. Zrobiliśmy wszystko, co potrzebne, by podbić naród rosyjski pod potęgę żydowską i wymusiliśmy w końcu, by upadł na kolana przed nami – Rosja śmiertelnie zraniona jest teraz na naszej łasce. Strach przeklęty przed niebezpieczeństwem nie powinien nam pozwolić ani na współczucie, ani na litość. Nareszcie dane nam jest patrzeć na łzy narodu rosyjskiego. Zabierając mu jego dobra i jego złoto, uczyniliśmy z tego narodu podłych niewolników” itd.
Podobny los miało ponoć światowe żydostwo szykować także innym narodom Europy.
O wydarzeniach z końca I wojny światowej i polskich powstań antyniemieckich, gdy w bólach i krwi kształtowały się zalążki młodego państwa polskiego, Antoni Chołoniewski napisze: „Gdy jeńców polskich prowadzono ulicami Poznania, żydostwo rzucało się na nich z zapałem, policzkowało, plwało, darło na nich odzienie. Wybitny żydowski członek rady miejskiej wołał: „Nie wolno nam spocząć, póki nie wygnamy ostatniego Polaka z miasta.” Nastąpiło to w kilka tygodni po uroczystej polskiej deklaracji na ratuszu poznańskim, zapewniając braciom izraelskim korzystanie z pełnych praw obywatelskich. To pełzanie u stóp zwycięskiego prusactwa było czymś tak odrażającym, że nawet Niemiec, pułkownik von Brandt, w pamiętnikach swych mówił: „trzeba było być świadkiem tych scen, aby móc dobrze osądzić głęboką moralną nikczemność Żydów”.
Gdy tylko Warszawę zajęli Niemcy, zwaliły się do niej tabuny „ekspertów” od spraw „Żydów wschodnich” – oczywiście Żydów. Przewodzili nimi Max Cohen i Moritz Pinkeles. Każdy z nich ogłaszał, że Żydzi wschodni przez swoją naturalną grawitację ku kulturze niemieckiej, czego dowodem żargon jidysz, stanowią wymarzoną awangardę tej kultury i na tej opoce powinna oprzeć się niemiecka ekspansja. Od sierpnia, kiedy pruskie armaty zmieniły Kalisz w kupę gruzów, niemiecki pobyt w Polsce stał się pasmem gwałtów, rabunków, mordów na cywilnej ludności.
Burzono i z ziemią równano fabryki. Z dymem puszczano kościoły, dwory, pałace. Spalono tysiące kwitnących pól. Kradziono. Niemieccy oficerowie, jak pospolici złodzieje, kobietom polskim zdzierali złote pierścionki. Szerzono mord i pożogę.
Wieszano, rozstrzeliwano. Dziesiątki tysięcy Polaków szły do straszliwych obozów koncentracyjnych, gdzie wśród nieopisanych cierpień nie zabrakło wybitnych polityków i pisarzy.
Z rąk niemieckich nie ucierpiała nic tylko jedna kategoria mieszkańców Polski: Żydzi.
To byli „swoi”, którzy z radością wybiegali naprzeciw zwycięzcy i tysiącem cennych usług umieli czynić się potrzebnymi. (...)”
Paryska konferencja zasługuje na uwagę z wielu powodów. Niezwykłe i bardzo zaskakujące było czysto polityczne wystąpienie Żydów, niby reprezentujących tam religijną społeczność rozrzuconą po całym świecie. Ci Żydzi zachowywali się tak, jak gdyby byli przedstawicielami wielkiej i zwycięskiej potęgi sojuszniczej, drugiej co do znaczenia po Wielkiej Brytanii.
A przecież ta religijna społeczność nie posiadała własnej państwowości ani rządu, ani siły zbrojnej, aby brać udział w Konferencji pokojowej.
Wpływowi Żydzi natychmiast otoczyli najważniejszych przedstawicieli mocarstw sprzymierzonych, wymuszając na nich całkowite podporządkowanie się interesom żydowskim.
Społeczność żydowska pojawiła się nagle, ale dopiero po zakończeniu I wojny światowej, i była dobrze zorganizowaną siłą polityczną, która otwarcie prowadziła niszczycielską grę przeciwko okropnie zniszczonej Polsce – skalę zniszczeń oszacowano na 73 miliardy franków francuskich.
Żydzi bezczelnie wykorzystywali swoją przewagę nad osłabionymi gospodarczo Polakami, którzy odzyskali Polskę po 120 latach zaborów, dokonanych na zlecenie międzynarodowej mafii przez Prusy, Austrię i Rosję. Podczas Konferencji pokojowej w Paryżu Żydzi przepchnęli pomysł utworzenia „Ligi Narodów”, która miała być rozwinięta w rząd światowy.
Francuski przedstawiciel Jules Dalahaye powiedział 3 października 1920 roku: „Liga Narodów została zaprzedana ukrytym siłom, poddana eksploatacji przez 50 żydowskich właścicieli Europy”.
Żydzi zupełnie pogrążyli się w polityce i odgrywali rolę „diabelskiego adwokata”, wspierali pokonane Niemcy, które rozpoczęły I wojnę światową oraz popierali barbarzyński reżym bolszewicki, założony w Rosji przez Żydów.
Jednocześnie dążyli wszelkimi sposobami do zniszczenia Polski.” Tyle Antoni Chołoniewski.
*         *         *

Wszędzie  prawie, gdziekolwiek mogli, byli liczni Żydzi polonofobami. W Wilnie gazeta żydowska „Lecte Najes” z czerwca 1918 roku pisała w imieniu wszystkich Żydów Wileńszczyzny: „Przyłączenie do państwa polskiego odrzucamy jednomyślnie, mając w Wilnie 75 tys. Żydów, czyli liczbę żadną miarą nie mniejszą niż Polacy. (...)
Gdyby była mowa o zmianie granic, to moglibyśmy się zgodzić na każde rozwiązanie, byle nie polskie.
Gdyby wystąpiła tendencja oddania Wilna Polsce, wówczas musielibyśmy zmobilizować całe żydostwo do obrony naszej Jerozolimy litewskiej.
Co szlachetniejsi Żydzi, jak np. Józef Unszlicht, wstydzili się niemoralnego stosunku swych rodaków do narodu polskiego i expressis verbis ten stosunek potępiali. Pisząc o znanych wydarzeniach z okresu rewolucji bolszewickiej wyżej wymieniony działacz socjalistyczny wyznawał: „Bólem i wstydem przejmuje nas, Polaków pochodzenia żydowskiego, sama świadomość tego pochodzenia wobec niesłychanej w dziejach ludzkości zdrady przez żydostwo tak gościnnej dla niego ojczyzny w wyjątkowo krytycznej chwili jej dziejów.
Twierdzę kategorycznie, że żydostwo, nie zadawalając się zwyczajnym szkalowaniem sprawy polskiej, wprost organizowało w okresie rewolucji pogromy Polaków w Królestwie.
Do śmiertelnych grzechów żydostwa Ludwik Korwin zalicza m.in. i wytworzenie doktryny i praktyki komunizmu. Według niego (Szlachta mojżeszowa, Kraków 1938, t. 1), wśród tzw. „płatnych”, czyli zawodowych komunistów (rewolucjonistów) w okresie 1918/1938 Żydzi stanowili w Polsce 98%, Polacy 2% czyli dokładnie takie same proporcje jak wśród „handlarzy żywym towarem” czy wśród „oszustów i kombinatorów” (97% do 3%).
W Księdze Wyjścia Jahwe, bóg Hebrajczyków, nakazuje Mojżeszowi: „Nie zostawisz przy życiu czarowników”. Ponieważ zaś według Talmudu wszyscy kapłani chrześcijan są „czarownikami” właśnie, bolszewicy w Rosji, dokonując rewolucji 1917-1919 r. wymordowali w pierwszej kolejności księży katolickich, prawosławnych i protestanckich. To samo czyniono na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, które w 1920 roku chwilowo okazały się pod jarzmem Armii Czerwonej oraz w całej Polsce Wschodniej okupowanej przez ZSRR w 1939 roku. W końcu reprezentantom „narodu wybranego” udała się rzecz niebagatelna: postawili się na czele kościoła katolickiego m.in. w Polsce, krzewiąc tu dywersyjną doktrynę o tzw. „judeochrześcijaństwie”. Przystali też kościół zwalczać, ponieważ go opanowali i uczynili z katolickiego „żydokatolicki”.
O ile w ubiegłych wiekach polski kościół katolicki brał na siebie rolę „obrońcy narodu” przed wyzyskiem żydowskim, to po roku 1950 został całkowicie zdominowany przez Żydów i tendencje żydofilskie, tak iż arcybiskup Muszyński, wywodzący się z „narodu wybranego” nazwał w 2006 roku największe w Polsce wyznanie już nie „judeochrześcijaństwem”, lecz po prostu „żydokatolicyzmem”. I chyba niewiele się mylił, zważywszy na okoliczność, że ten kościół bez porównania więcej uwagi poświęca nie antypolonizmowi, lecz „walce z antysemityzmem” (z którym, nawiasem mówiąc, dzielni Żydzi sami sobie w skali globalnej wcale skutecznie radzą), a w świątyniach Polski śpiewa się, iż „nie ma Boga pozaIzraelem!”,  księża  zaś  wmawiają  zagubionym  wiernym  satanistyczny  idiotyzm  w  postaci  twierdzenia,     „Bóg  stał  się  sługą  obrzezanych!”… 
*         *         *

Wzajemne obciążenie stosunków żydowsko-polskich było tak drastyczne, że św. Maksymilian Maria Kolbe w 1926 roku na łamach „Rycerza Niepokalanej” pisał: „Przyszedł w ubogiej stajence, zamieszkał w ubogim domku, przez 30 lat posłusznym w pokorze, uczył, jak żyć, miłościwie przygarniał pokutujących grzeszników, gromił obłudnych faryzeuszów, a wreszcie zawisł na drzewie Krzyża spełniając proroctwa. Człowiek odkupiony.
Chrystus Pan zmartwychwstaje, zakłada swój Kościół w opoce – Piotrze i obiecuje, że bramy piekielne nie przemogą go.
Część narodu żydowskiego uznała w Nim Mesjasza, inni, a zwłaszcza pyszni faryzeusze, nie chcieli Go uznać, prześladowali Jego wyznawców i potworzyli mnóstwo przepisów nakazujących Żydom prześladowanie chrześcijan. Przepisy te połączone z opowiadaniami poprzednich rabinów zebrał w r. 80 po Chrystusie rabbi Johanan ben Sakai, a ostatecznie wykończył około 200 r. rabbi Jehuda Hannasi, i tak powstała Miszna. Późniejsi rabini znowu wiele dodali do Miszny, tak, że około r. 500 rabbi Achai ben Huna mógł już z tych dodatków sklecić osobną księgę, tzw. Gemarę. Miszna i Gemara tworzą razem Talmud.
W Talmudzie nazywają owi rabini chrześcijan bałwochwalcami, gorszymi od Turków, mężobójcami, rozpustnikami nieczystymi, gnojem, zwierzętami w ludzkiej postaci, gorszymi od zwierząt, synami diabła itd. Księży nazywają „kamarim”, tj. wróżbiarzami, [dokładniej: czarownikami – przyp. J.C.] i „gałachim”, tj. z ogoloną głową, szczególnie zaś nie cierpią dusz Bogu poświęconych w klasztorze.
Kościół zowią zamiast „Bejs tefila”, tj. dom modlitwy „bejs tifla”, tj. dom głupstw, paskudztwa.
Obrazki, medaliki, różańce itd. zowią „ełyłym”, co znaczy „bałwany”. Niedziele i święta przezywają w Talmudzie „jom ejd”, tj. „dniami zatracenia”. Uczą też, że Żydowi wolno oszukać, okraść chrześcijanina, bo „wszystkie majętności gojów są jako pustynia, kto je pierwszy zajmie, ten jest ich panem”.
Tak więc księgę zawierającą 12 grubych tomów i dyszącą nienawiścią ku Chrystusowi Panu i chrześcijanom wtłacza się w głowy, że to księga święta, ważniejsza od Pisma Św., tak że nawet sam Pan Bóg uczy się Talmudu i radzi się uczonych w Talmudzie rabinów.
Nic więc dziwnego, że ani przeciętny Żyd, ani rabin nie ma zazwyczaj pojęcia o religii Chrystusowej, karmiony jedynie nienawiścią ku swemu Odkupicielowi, zakopany w sprawach doczesnych, goniący za złotem i władzą, nie przypuszcza nawet, ile pokoju i szczęścia daje jeszcze na tej ziemi wierna, gorliwa i wspaniałomyślna miłość Ukrzyżowanego, jak ona przewyższa wszystkie „szczęścia” zmysłowe czy umysłowe, które daje nędzny świat.
W okresie II wojny światowej dowódca Armii Krajowej generał Stefan Rowecki poczuł się zmuszony do napisania słów: „Różne świadectwa dowodzą, że niemal wszędzie Armia Czerwona spotykała się z radosnym przyjęciem Żydów. Gdy Żydów z Kowla (na Wołyniu) poinformowano, że Armia Czerwona zbliża się do miasta, oni świętowali całą noc. Gdy Armia Czerwona faktycznie weszła do Kowla, Żydzi przywitali ją z nie dającym się opisać entuzjazmem.
Gershon Adiv tak wspominał w wiele lat później: „Trudno jest opisać emocję, jaka ogarnęła mnie, gdy zobaczyłem na ulicy naprzeciw naszych wrót – rosyjski czołg z uśmiechniętymi młodymi ludźmi, mającymi jaskrawe gwiazdy czerwone na swych piersiach. Jak tylko maszyny stanęły, ludzie stłoczyli się tłumnie wokół nich. Ktoś kszyknął: »Niech żyje rząd sowiecki!« i wszyscy wiwatowali. Trudno było znaleźć jednego goja w tym tłumie.
W Baranowiczach: Ludzie całowali zakurzone buty żołnierzy. Dzieci pobiegły do parku, narwały jesiennych kwiatów i zasypały nimi żołnierzy... Czerwone flagi znaleziono dosłownie w mgnieniu oka i całe miasto zostało zakryte czerwienią.
Miasto Kobryń również zostało zalane czerwonymi flagami, które przygotowali miejscowi komuniści przez oddarcie białego pasa z dwukolorowej flagi polskiej. Wiwatujący tłum rozrzucał ulotki piętnujące faszystowski reżym Polski i gloryfikujący Armię Czerwoną.
Ujawniło się, że ogół żydowski we wszystkich miejscowościach, a już w szczególności na Wołyniu, Polesiu i Podlasiu (...) po wkroczeniu bolszewików rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami Państwa Polskiego, działaczami polskimi, masowo wyłapując ich jako antysemitów i oddając na łup przybranych w czerwone kokardy mętów społecznych”.
Generał Nikodem Sulik (1941) także zauważał: „Żydzi są dla NKWD nieocenionym wprost biczem przeciw ludności polskiej”.
Natomiast generał Władysław Sikorski w 1942 roku wypowiedział słowa, które kosztowały go życie: „Dlaczego (...) dotąd oficjalne koła żydowskie nie potępiły jawnej zdrady i innych zbrodni, jakich się wobec Polaków i polskich obywateli dopuszczali przez cały czas okupacji sowieckiej?
W 1987 roku wybitny historyk Norman Davies pisał o okresie okupacji sowieckiej w Polsce: „Wśród kolaborantów, którzy przybyli, aby pomagać sowieckim siłom bezpieczeństwa w wywózce wielkiej liczby niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci na odległe zesłanie i przypuszczalnie śmierć, była nieproporcjonalnie wielka liczba Żydów. (...) Wśród kolaborantów i donosicieli jak i personelu sowieckiej policji bezpieczeństwa w owym czasie był szokująco wysoki procent Żydów.
Także profesor Ivo Cyprian Pogonowski konstatuje: „Setki publikowanych relacji, w tym relacji żydowskich, potwierdza to, że Żydzi byli zamieszani w wyłapywanie polskich żołnierzy i oficerów (np. w Razyszczycach i w Kowlu), aresztowania i egzekucje Polaków (np. we Lwowie i Czortkowie) i w nadzorowaniu deportacji Polaków w bydlęcych wagonach do gułagu (np. z Gwoźdźca). Do czasu, gdy Niemcy zaatakowały swego pierwotnego sowieckiego sojusznika w połowie 1941 roku, ponad milion Polaków zostało zesłanych daleko na przypuszczalną śmierć z miast takich jak Brańsk.
Byłoby w tej sytuacji najłatwiejsze powiedzieć, że wszystkie te wypowiedzi są tylko przejawem „tradycyjnego polskiego antysemityzmu”. To jednak sprawy nie załatwia, gdyż na taką diagnozę można zaraz odpowiedzieć pytaniem: czym były działania Żydów odzwierciedlone w słowach Polaków? Wyrazem „tradycyjnej żydowskiej polonofobii”? Wiemy, że i to nic nie załatwia. Przed naukowcami (historykami, psychologami, socjologami, filozofami, politologami) obu narodów stoi więc nadal doniosłe zadanie wszechstronnego zbadania i obiektywnego naświetlenia dramatycznych powikłań w dziejach naszych stosunków wzajemnych oraz wytyczenie dróg do pojednania.
*         *         *

W kulturze polskiej wiele znajduje się twórców żydowskiego pochodzenia, że wspomnimy takie nazwiska, jak Henryk Wieniawski, Julian Tuwim, Stanisław Lem, Bolesław Leśmian, Jan Brzechwa, Wisława Szymborska, Antoni  Słonimski.
Pewnego razu Witold Gombrowicz, będący w stanie upojenia alkoholowego, miał o Żydach powiedzieć: „A swoją drogą naród to niepośledni, Chrystus, Marks, Einstein – trzech Żydów, a jakże niebagatelny wpływ na losy świata”. W swym zaś Dzienniku z lat 1953-1956 ten polski pisarz pisał, zwracając się do Żydów, co następuje: „Żyd zbyt uporczywie domagający się, aby go traktowano „jak człowieka”, to jest jakby niczym nie różnił się od innych, wydaje mi się Żydem nie dość świadomym swojego żydostwa. Żądając tej równości, oni mają rację to słuszne, to zrozumiałe – ale to nie na miarę ich rzeczywistości. Zbyt proste, zbyt łatwe...
Nie podoba mi się w Żydach, gdy nie są na wysokości swego powołania. Ileż razy zdumiewało mnie, gdym w rozmowach, i to z rozumnymi Żydami, natrafiał na taką małostkowość w ocenie własnego losu. Dlaczego świat nie lubi Żydów? Ależ dlatego, że są zdolniejsi, mają pieniądze, stwarzają konkurencję. Dlaczego świat nie chce uznać, że Żyd to taki sam człowiek, jak inni? Ależ to kwestia propagandy, przesądów rasowych, braku oświecenia...
Gdy słyszę z ust tych ludzi, że naród żydowski jest jak inne, odczuwam to mniej więcej jak gdybym słyszał Michała Anioła twierdzącego, że niczym od nikogo się nie różni, Szopena domagającego się „normalnego” życia, Beethovena zapewniającego, że i on ma prawo do równości. Niestety! Ci, którym dano prawo do wyższości, nie mają prawa do równości.
Nie ma narodu bardziej oczywiście genialnego – i mówię to nie tylko dlatego, że oni zawarli w sobie najważniejsze inspiracje świata, że co chwila wybuchają jakimś wiekopomnym nazwiskiem, że wycisnęli pieczęć swoją na dziejach. Geniusz żydowski jest oczywisty w samej swojej strukturze, to jest w tym, że podobnie jak genialność indywidualna, jest najściślej połączony z chorobą, upadkiem, poniżeniem. Genialny, dlatego że chory. Wyższy, gdyż poniżony. Twórczy, bo anormalny. Ten naród, jak Michał Anioł, Szopen i Beethoven jest dekadencją, która przetwarza się w twórczość i postęp. Ten naród nie ma łatwego dostępu do życia, jest w niezgodzie z życiem – dlatego staje się kulturą. Nienawiść, pogarda, lęk, niechęć, jakie wzbudza w innych narodach ten naród, są z tego samego gatunku co uczucia, które wywoływał w wieśniakach niemieckich chory, głuchy, brudny, histeryczny, gestykulujący Beethoven podczas swoich przechadzek. Droga krzyżowa Żydostwa jest z natury swojej ta sama, co droga Szopena: Historia tego narodu jest tajną prowokacją, podobnie jak biografie wszystkich wielkich ludzi – prowokacją losu, ściąganiem na siebie wszystkich klęsk, jakie mogą przyczynić się do spełnienia misji... narodu wybranego. Jakie moce życia wywołały ten fakt straszliwy, nie wiadomo – ci, którzy są nim, którzy go stanowią, niech ani na chwilę się nie łudzą, że z tych przepaści zdołają wydostać się na gładką równinę.
I ciekawe, że życie choćby najpospolitszego, najzdrowszego Żyda, jest jednak zawsze, w pewnej mierze, życiem człowieka wybitnego:choć zdrowy, zwykły, niczym nieróżniący się od innych, jest jednak odmienny i traktowany inaczej, musi być odosobniony, jest – choćby nie chciał – na marginesie. Więc można powiedzieć,że nawet przeciętny Żyd skazany jest na wielkość dlatego jedynie, że jest Żydem. Nie tylko na wielkość. Jest skazany na samobójczą i rozpaczliwą walkę z własną formą, gdyż nie lubi siebie (jak Michał Anioł).
Więc tej grozy nie załatwicie, wyobrażając sobie że jesteście „zwykli” i karmiąc się idylliczną zupką humanitaryzmu. Oby jednak walka z wami stała się mniej podła. Co do mnie błask od was bijący nieraz mnie oświecił i wiełe mam wam do zawdzięczenia.” Trudno, już nie o większe, lecz równe temu, wazeliniarstwo i lizusostwo, niż w przypadku tej rozpijaczonej cioty. Ale Polacy są przecież mistrzami, jeśli chodzi o   chutliwą   służalczość i lokajstwo jako cechy usposobienia,  o  gotowość   „całowanie  rączek”  i  wylizywania  byle  komu  najbardziej  intymnych  miejsc…
*         *         *
M. Fuks, Z. Hoffman, M. Horn, J. Tomaszewski pisali w cytowanej już książce Żydzi polscy. Dzieje i kultura: „Polscy są wszyscy niemal najwięksi klasycy literatury żydowskiej. Któż bowiem uwiecznił i przekazał potomności przeszłość i klimat żydowskich miasteczek w Polsce, jak nie: Icchak Lejb Perec, Szalom Asz, Szalom Alejchem i dziesiątki innych pisarzy, aż po laureata nagrody literackiej Nobla – Izaaka Bashevisa Singera, rodem z Radzymina pod Warszawą”.  Później  doszedł  do  tego  Kosiński  i  in. W zasadzie, jeśli chodzi o sferę literatury i, szerzej, kultury, Żydzi i Polacy łatwo znajdowali wspólny język, choć nie szczędzili sobie nawzajem nieraz pieprznych zarzutów i przytyków.
W Polsce okresu 1918-1939 Żydzi stanowili silną formację etniczną, dość mocno skonsolidowaną i skutecznie realizującą własny interes narodowy, rozumiany w określony sposób. W sumie stosunki wzajemne pod wieloma względami były poprawne i dobre. II wojna światowa stała się straszną tragedią dla obu narodów, Żydów polskich zginęło 2,5 miliona, Polaków – 4,5 miliona. Oba narody jako „niepełnowartościowe” były skazane: Żydzi na zupełne zniszczenie, Polacy na dwukrotną redukcję do 13 milionów osób. O stosunkach Polaków z Żydami najsprawiedliwiej bodaj napisał w jednym z opublikowanych w Izraelu artykułów (1954) dr Adolf Berman, były przewodniczący Centralnego Komitetu Żydów w Polsce. A więc po powrocie do Ziemi Obiecanej ten zacny człowiek pisał: „Przy opisie martyrologii Żydów w Polsce podkreśla się nieraz cierpienia, jakich ukrywający się Żydzi doznali od polskich szantażystów i donosicieli, «granatowych» policjantów, faszystowskich chuliganów i innych mętów społecznych. Mniej się natomiast pisze o tym, że tysiące Polaków narażało swe życie, udzielając pomocy Żydom. Pianę i brud na powierzchni spienionej rzeki widać łatwiej niż głęboki, podziemny czysty nurt. Ale nurt ten istniał i działał.
Ogromną rolę w tej akcji ratowania Żydów odegrała «Ogólnopolska Rada Pomocy Żydom» («Rada Żegoty»), która jednoczyła w akcji pomocy wszystkie niemal, działające w konspiracji, główne ugrupowania polskie, od lewicowych socjalistów do katolików. Dużą rolę odegrała pomoc komunistów polskich, działaczy Polskiej Partii Robotniczej. Znaczna część komórek pomocy, organizowanych przez żydowskie organizacje podziemne, przez Żydowski Komitet Narodowy i przez Bund, to były komórki polskie. Na czele ich stali Polacy, którzy nieśli bezinteresownie ratunek: uczeni, pisarze i artyści, pracownicy polskiej opieki społecznej, robotnicy, nieraz chłopi. Byli to ludzie o różnych przekonaniach politycznych: komuniści i socjaliści, demokraci, katolicy, działacze chłopscy. Często to byli ludzie nie związani z żadnym ruchem politycznym czy ideowym, prości, dobrzy ludzie z ludu, którzy cierpieli, widząc mękę ludzką i spieszyli z pomocą ze szczerego, dobrego serca. Zdarzało się nawet, że czynną pomoc dla znajomych Żydów nieśli... antysemici. Było to zjawisko dość rzadkie, ale faktem jest, że koszmar hitlerowski i gehenna milionów Żydów wstrząsnęła sumieniem wielu Polaków, nastrojonych do wojny antysemicko i zmieniła ich stosunek do Żydów.
Przyjdzie jeszcze czas na wielką «Złotą Księgę» Polaków, którzy w tych strasznych «czasach pogardy» podali bratnią dłoń Żydom, ratowali ich od śmierci i stali się dla żydowskiego ruchu podziemnego podnoszącym na duchu symbolem humanitaryzmu i braterstwa ludów”.
Słowa powyższe dyktowane były własnymi doświadczeniami autora i jego żony; byli łącznikami między gettem a „Żegotą”, w ramach „Żegoty” działali.
A jednak w okresie po 1945 roku doszło do ponownych manipulacji polskimi Żydami ze strony Moskwy. Stalin, okupując Polskę, zrobił stawkę na mniejszość żydowską i dążył do wykorzystania jej w swych imperialnych celach; toteż obsadził przywiezionymi z Rosji żydowskimi komunistami prawie wszystkie ważniejsze urzędy i kazał im robić wszystko, by ten kraj niszczyć i demoralizować  pod  akompaniament  żydowskich  pisarzy  i  poetów,  gloryfikujących  nowy  wspaniały  świat,  jak  to  czyniła  m.in.  Wisława  Szymborska  w  dziesiątkach  swych  wierszy,  m.in.  pod  tytułem    „Lenin”:
„Że  w  bój  poprowadził  krzywdzonych,
Że  trwałość  zwycięstwu  [Żydów?]  nadał,
Dla  nadchodzących  epok
Stawiając  mocny  fundament –
Grób,  w  którym  leżał  ten
Nowego  człowieczeństwa  Adam,
Wieńczony  będzie  kwiatami
Z  nieznanych  dziś  jeszcze  planet”.
Występowanie pewnych postaw w pewnych populacjach pozwala na racjonalne uogólnienia. Istnienie np. pewnych „lobby” polityczno-gospodarczych w sensie grup wspólnego interesu mocno popierających swoich i eliminujących obcych ze stanowisk cechowało w istotny sposób społeczność żydowską w wielu krajach i w wielu okresach historii. Jeśli działo się to np. w nauce czy kulturze z nieuchronnością prowadziło do degradacji tych gałęzi, ponieważ stosowane kryterium doboru sprzyjało nie napływowi ludzi najzdolniejszych a różnych, lecz odwrotnie, tylko legitymujących się pewnym rodowodem, co jest niedostateczne do tego, by coś osiągnąć.
Po latach więc nauka i kultura polska zostały gruntownie zdegradowane, a moskiewscy agenci żydowskiego pochodzenia przenieśli propagandową akcję niszczycielską także na arenę międzynarodową, a uczynili to bardzo skutecznie ku zadowoleniu swych mocodawców...
Wielu żydowskich twórców sztuki (film, beletrystyka), takich np. jak reżyserowie C. Lanzmann czy S. Spielberg, do dziś rozpowszechnia w świecie, szczególnie w USA, mit o wybujałym antysemityzmie Polaków; nie mówiąc już o zupełnie chorobliwej pod tym względem prasie. A jednocześnie przemilcza się prawdziwy antysemityzm np. niemiecki czy francuski. To przecież Niemcy zainicjowali i zrealizowali likwidację kilku milionów Żydów europejskich, wznosząc obozy zagłady na tych terenach okupowanego kontynentu, na których istniały największe skupiska ludności żydowskiej (w ten sposób odpadała uciążliwa konieczność transportowania na duże odległości dużych mas przeznaczonej do zagłady ludności). Litwini, Łotysze, Estończycy nie tylko własnymi siłami w okresie 1941-1943 zlikwidowali 95% swych Żydów, ale też pomagali ich mordować na terenie Polski, Białorusi, Rosji. Jeśli chodzi o Francję, to jeszcze jesienią 1940 roku kolaborancki rząd Vichy wprowadził surowe antyżydowskie przepisy, na których mocy przystąpiono do konfiskaty majątku obywateli żydowskiego pochodzenia. Od maja 1942 roku Żydzi powyżej szóstego roku życia musieli nosić „gwiazdę Dawida”. W lutym 1941 roku pierwszych 40 tysięcy Żydów we Francji osadzono w obozach koncentracyjnych, dalej – więcej. Z 75 721 Żydów przekazanych przez władze francuskie Niemcom ocalało niespełna 2 500 osób. Ochotnicza zaś dywizja francuska SS „Charlemagne”, licząca ponad 20 tysięcy żołnierzy i oficerów wsławiła się upartymi walkami na froncie wschodnim w 1945 roku przeciwko oddziałom polskim i radzieckim.
O tych faktach światowa prasa żydowska po prostu milczy, podobnie jak o tym, że w czasie II wojny światowej Niemcy zamordowali 6 milionów obywateli polskich, z których 2,5 miliona było narodowości żydowskiej. Te proporcje są przemilczane na równi z okolicznością, że kilkadziesiąt tysięcy Polaków zostało przez okupanta rozstrzelanych za ukrywanie i niesienie pomocy prześladowanym Żydom. Taka postawa wielu dziennikarzy żydowskich daje świadectwo wszystkiemu – prócz ich uczciwości i prawości.
*         *         *

W ostatnich latach naukowcy i publicyści polscy coraz odważniej podejmują otwartą polemikę z antypolskimi tendencjami w mediach żydowskich, przedstawiając nieraz interesujące i mało znane fakty historyczne.
W publikatorach polskich o kierunku narodowym często spotyka się tematykę żydowską. Aby wyrobić sobie wyobrażenie o stylu i jakości tych publikacji, przypomnijmy kilka charakterystycznych tekstów tego rodzaju. W książce Cywilizacja żydowska profesor Feliks Koneczny pisał o frankistach, jak następuje:
Religia bez Talmudu, a z Kabałą (oznaczona liczba rzymska II na tabeli na końcu rozdziału IX) znana była dawniej w Hiszpanii, lecz na północy stanowiła nowość. Było to najście sefardim na prowincje aszkenazim, najście dokonane nie z Hiszpanii, lecz z drugiej ich siedziby, z Turcji. Natrafiali na grunt przysposobiony wprowadzaniem modlitewnika rytuału sefardim wielkiego kabaiisty Izaaka Lurie. Nigdy natomiast nie nawiązała się łączność z karaimami starej daty, osiadłymi w Haliczu i w Trokach; nigdzie w źródłach najmniejszego śladu, żeby sabatejczycy wiedzieli choćby o istnieniu tamtych. Propaganda przeciw Talmudowi znajdowała zapewne ułatwienia w tym także, że od początku XVIII wieku wznowiła się w Polsce kwestia mordu rytualnego, oparta jakoby na Talmudzie.
Sprawa ta, poruszona w wiekach średnich, ulegała już zapomnieniu, gdy wtem nagle wznowił ją Żyd. Tym razem nie goje” bynajmniej wystąpili z tym straszliwym zarzutem, lecz rabin żydowski. W roku 1710 rabin z Brześcia Litewskiego, Serafinowicz, wychrzciwszy się w Żółkwi, przyznawał się publicznie, jako sam popełnił na Litwie dwa mordy rytualne. W 59 lat potem ks. Gaudenty Pikulski w broszurze „Złość żydowska podaje do wiadomości, jako ów Serafinowicz, opisał wszystkie złości i bluźnierstwa, które Żydzi czynią przez cały rok według porządku świąt swoich, z takim dowodem, że i rozdział Talmudu i słowa hebrajskie wspomina. Wydane już były te sekreta talmudystów od tegoż samego Serafinowicza do druku, ale Żydzi wykupiwszy spalili. Jam tylko manuskryptu jego dostał od tych, którzy go znali i z nim mówili i opuszczając hebrajskie słowa, tylko po polsku wyrażę, co w sobie zamykają. Broszura powołuje się na traktaty Talmudu Zychwe Lew i Sanhedron.
Ks. Pikulski podaje opisanie bezbożnej ceremonii na rzeź chrześcijańskich dzieci wyznaczonej. Idąc za Serafinowiczem, wyjaśnia, na co i dlaczego krwi chrześcijańskiej Żydzi potrzebują. Gdybyż jednak nie za dużą odległość czasu (1710–1769!) Serafinowicz dawno już nie żył, a ks. Pikulski nie ma wprost pojęcia o krytycznym dochodzeniu do prawdy. Zanim atoli wyszła ta broszura, o 16 lat wcześniej, w roku 1753, zaszedł inny niezwykły wypadek: W Żytomierzu uwięziono 25 Żydów pod zarzutem, że w sam Wielki Piątek, złapawszy dziecię półczwarta roku mające, imieniem Stefan Studzieński, syna Adama i Ewy Studzieńskich, w Wielką Sobotę, po sabacie zgromadzeni, okrutnie zamordowali, z każdej żyły i junktury krew wypuszczając przez kłucie. Po uczynionej pilnie inkwizycji, zbrodnię prawnie dowiedziono i wydano wyrok, na podstawie którego z jedenastu Żydów żywcem pasy darto, a potem ćwiartowano, trzynastu, chrzest święty przyjąwszy, ścięci byli, jeden zaś, mniej winny, dla świadectwa innym talmudystom przy życiu zachowany został, chrzest święty przyjąwszy.
Po całej Polsce rozrzucano ryciny i obrazy, przedstawiające ten mord i można się z nimi spotkać dotychczas nierzadko. W połowie XVIII wieku była tedy polska przejęta, przesiąknięta grozą mordów rytualnych, a skutkiem tego wzgardą i nienawiścią do Talmudu.
Do Lwowa zjechał sam wielki baalszem Eliezer i stawił się na dysputę, stając po stronie talmudystów. Powziął on jak najgorsze o Franku mniemanie, a rzekomy mesjasz pozostał chasydom na zawsze kłamcą i posłem ciemności. Sprowadzono 30 rabinów; przywódcą ich byt Chaim Rappaport, starszy rabin lwowski. Po stronie sekciarzy stanął, jako najwybitniejszy, były rabin z Nadwórny, Jehuda ben Nosen Krysa. Znów był rabin, stwierdzający mord rytualny! Stawił się też (na tłumacza) Moliwda. Dysputy trwały (z przerwami) od 17 lipca do 10 września 1759 roku w lwowskiej katedrze łacińskiej. Na jedenastej z rzędu, dnia 6 sierpnia przystąpiono do kwestii o używaniu krwi. Na prośby rabinów odraczano to posiedzenie kilkakrotnie, aż do 10 września. Frank trzymał się z daleka, podobnież jak od kamienieckiej dysputy... Przybył do Lwowa dopiero 25 VIII, a więc w 19 dni po pierwotnym terminie dysputy o mord rytualny. Przypuszczał, że wszystko już zakończone.
Wjechał uroczyście, bogato i strojnie wraz z tłumem zwolenników, ale w katedrze się nie pokazywał. Do charakterystyki Franka jest to przyczynek decydujący. Szczególny zaiste powziął pomysł, żeby Żydzi Żydom mieli publicznie zarzucać mord rytualny! Tłumaczyć to można tą tylko okolicznością, że gdyby nie to, nie byłoby się tak dalece zwracało uwagi na Franka i frankistów. Skorzystał z tego, że uwaga polskiego ogółu zajęta była właśnie tą kwestią i wpłynął w nurt, który musiał zapewnić mu rozgłos. Chciał być na widoku i użył do tego środka, jaki się nawinął. Kabotyństwo niebywałych zaiste rozmiarów! Ale w chwili stanowczej stchórzył przed własnym dziełem, krył się i występował na nowo dopiero, gdy wszystko już się odbyło i dokonało korzystnie dla niego.
Dnia 10 września 1759 roku, po zagajeniu” obrad przez ks. Mikulskiego, zabrał głos imieniem frankistów, tłumacz Moliwda-Kossakowski, przemawiając najpierw po polsku: zadanie krwi chrześcijańskiej od pospólstwa talmudystów nie tylko w Królestwie Polskim, ale i w cudzych krajach jest jawne – wiele bowiem historii minąwszy w cudzych państwach, tu się w Polsce i Litwie zdarzyło, że talmudystowie niewinną krew chrześcijańską okrutnie wylali i za ten bezbożny uczynek przekonani, w różne czasy dekretami na śmierć osądzani – zawsze jednak statecznie zapierając się, chcieli się przed światem oczyścić, że to na nich niewinnie chrześcijanie wkładają, powiadająMy jednak Boga wszystkowidzącego wziąwszy na świadectwo, nie ze złości, albo zemsty na onych, ale z miłości Wiary świętej, którą przyjmujemy, tę złość onych talmudystów wydajemy światu całemu do wiadomości, bośmy i sami w młodości naszej u onych tego uczyli.
Następnie począł Moliwda-Kossakowski przytaczać z Talmudu dowody na poparcie swych twierdzeń. W szczególności powoływał się na księgę Talmudu zwaną Aurech Chaim Megine Erec, gdzie jest mowa o winie czerwonym, pamiątce krwi. Twierdził, że zawarte w księdze tej słowa jain udym (wino czerwone) mogą być kabalistycznie czytane jako jain edym co oznacza krew chrześcijanina. Oba te słowa różnią się w pisowni tylko kropkami czyli akcentami u spodu pierwszej litery, zwanymi sygiel i kumec”. Gdy zaś w tekście słowa te podane są bez żadnego akcentu, zatem można je czytać i interpretować dowolnie – inaczej dla pospólstwa, inaczej dla rabinów. Powoływał się dalej na księgę Ramban (będącą dziełem rabina Mozesa ben Maimon), w której dziesięć liter na stronie 40 ma mieć kabalistyczne znaczenie: Krwi potrzebują wszyscy w ten sposób, jak robili nad tym człowiekiem mądrzy w Jeruzalem.
Poza tym przytaczali frankiści cały szereg rozmaitych urywków z Talmudu, a w zakończeniu żądali, by Żydzi przedłożyli Urzędowi Konsystorskiemu cytowane księgi talmudyczne w oryginale. Oskarżenie to, rzucone publicznie, a w tak niezwykłym miejscu i z tak niezwykłej strony, wywarło olbrzymie wrażenie na zebranych (...).
Ogólnie uznawano, że nie zawierała ona dobrego sensu, ani należytej odpowiedzi – toteż z naprężeniem oczekiwano wyroku władzy duchownej. Po skończeniu dysputy, powstał ks. Mikulski i ogłosił zebranym, że co do pierwszych sześciu punktów uznaje się talmudystów pokonanych przez frankistów. Natomiast co do punktu ostatniego krwi chrześcijańskiej, sąd konsystorski, za poradą nuncjusza, ks. Serra, zastrzegł sobie wydanie decyzji na później. Była to decyzja słuszna i bardzo wskazana, ze względu na silne roznamiętnienie ludności. Wyrok, przyznający słuszność frankistom, mógł pociągnąć dla ludności żydowskiej nieobliczalne konsekwencje. Mimo zapowiedzi jednak, sąd konsystorski w sprawie mordu rytualnego w ogóle się nie wypowiedział. Odroczono orzeczenia w tej sprawie i odraczano je dalej, aż rzecz cała rozpłynęła się w niepamięci ludzkiej. Publikacje bardzo wybitnych członków dysputy lwowskiej dowodzą, że orzeczenie wypadłoby przeciw talmudystom. Władza duchowna byłaby we Lwowie w roku 1759 przyjęła za rzecz pewną, że istnieje mord rytualny. W takim razie wszyscy talmudyści i chasydzi są winni corocznie popełnianego skrytobójstwa na ujmę chrześcijaństwa, jako religii. Cóż z nimi począć? Czy można tolerować w państwie takich bluźnierców i morderców?
Nowy wypadek w Wojsławicach w lubelskiem w 1760 roku uznano za udowodniony, a skazanym zadawano śmierć sposobami barbarzyńskimi. Posypał się znów szereg broszur. Do Rzymu jeździł powtórnie Jakub Lelek, a Klemens XIII zawiadomił nowego nuncjusza, Viscontiego, a przez jego pośrednictwo episkopat polski (...). Wyższe władze kościelne tego dowodu nie przyjęły, bo od początku podejrzewały Franka o nieszczerość i o nieczystość intencji. Nam chodzi tu o jedną stronę całej sprawy: Żyd, który wystąpił przeciw Żydom z zarzutem mordu rytualnego i do tego publicznie, w formie urzędowej, a nigdy potem zarzutu tego nie cofnął – palił mosty pomiędzy sobą a żydostwem. Nie przestawał być Żydem, uznawał wybraństwo, lecz stawał się niewątpliwie wrogiem. Czy od takiego zrywania mostów miała się zaczynać budowa jakiejś Judeopolonii? Podejrzewa się Franka, że zamierzał wykroić sobie kawał Polski. W tym jest trochę prawdy (...).”
*         *         *

Roman Dmowski w artykule „Czym są Żydzi?” wywodził: Image may be NSFW.
Clik here to view.
Nie można sobie zdać sprawy z położenia Żydów w świecie i z ich widoków na przyszłość bez zrozumienia, czym są oni sami. W tym zaś względzie panuje niesłychany chaos pojęć, pochodzący przede wszystkim z braku wiedzy.
Przeciętny człowiek chrześcijańskiego świata, zwłaszcza w jego odłamie protestanckim, wie dużo o dawniejszej przeszłości Żydów. Wie ze Starego Testamentu, który protestanci mniej, coprawda, gorliwie dziś, niż dawniej czytają, na którym jednak urabiają swe o Żydach pojęcia i który w ogromnej mierze wykształcił ich własny stosunek do życia. Katolicy go naogół nie czytają, ale pośrednio zdobywają z niego sporo wiadomości przy nauce religji. Są to wszakże wyłącznie wiadomości, które Żydzi sami o sobie pozostawili.
Obok religijnego znaczenia, które mają dla chrześcijańskiego świata poszczególne miejsca Starego Testamentu, ma on duże znaczenie naukowe jako źródło wiedzy o dziejach żydowskich przed narodzeniem Chrystusa.
Aż do końca osiemnastego wieku Stary Testament był jedynem właściwie źródłem do tych dziejów. Dopiero rozwój egiptologji, asyrjologji, a w dalszym ciągu badań nad całą dawniejszą historją Przedniej Azji, wreszcie jej prehistorją, dał możność porównywania tego wielkiego dokumentu żydowskiego z dokumentami innych ludów współczesnych, z któremi Żydzi mieli bezpośrednie, czy pośrednie stosunki. To pozwoliło ustalić daty, skontrolować fakty, określić ich znaczenie, ich proporcję do tego, co się obok działo, odróżnić w dziejach synów Izraela to, co było żydowskiem, od tego, co pochodziło z zewnątrz.
Ludziom, którzy się zapoznali z wynikami tych badań XIX wieku, dawna przeszłość Żydów ukazała się w pełniejszem świetle, stała się bardziej zrozumiałą, co im pozwala lepiej rozumieć żydostwo późniejsze.
Niepodobna tu, nawet w krótkiem streszczeniu, wykładać tej historji. Trzeba wszakże zwrócić uwagę na pewne jej momenty, bez których poznania nie może być mowy o odpowiedzi na pytanie: czem są Żydzi?
Świat, w którym Żydzi wystąpili na widownię dziejową, był światem dwóch wielkich, najstarszych ze znanych nam cywilizacyj, egipskiej i mezopotamskiej, którą w rozmaitych jej okresach nazywamy sumerską, asyryjską, babilońską czy chaldejską. Te dwie cywilizacje pozostawały z sobą w stosunkach, aczkolwiek warunki geograficzne tym stosunkom nie sprzyjały. Oddzielała je pustynia Syryjska, po której koczowały plemiona semickie. Jedyną komunikacją poza pustynią – bo tylko parę dni droga prowadziła przez pustynię Synai – był tzw. urodzajny półksiężyc, ciągnący się po wąskim pasie urodzajnej i zaludnionej ziemi wzdłuż wschodniego brzegu Morza Śródziemnego, a dalej wzdłuż północnego brzegu pustyni Syryjskiej, do Eufratu.
Z początku lud Izraela był, jak mówi jego tradycja, jednem z plemion koczujących na pustyni Syryjskiej. Później znaleźli się w Egipcie.
Jak wynika z zestawienia dokumentów żydowskich z egipskiemi, przybyli oni tam za panowania Hyksosów. Tern imieniem Grecy nazwali koczowniczych najeźdźców z Azji, którzy podbili Egipt i kilkaset lat w nim panowali. Przyswoili oni sobie formy egipskie, ich monarchowie nazywali się faraonami, ale Egipcjanie ich nienawidzili: swych obcych władców obdarzali pogardliwem mianem królów pastuchów. Panowanie Hyksosów było stale zagrożone.
Dla wzmocnienia swej pozycji i zabezpieczenia się przed Egipcjanami sprowadzali oni z Azji rozmaite szczepy i osiedlali je w pobliżu Delty. Między innemi przybyli wówczas Żydzi.
Gdy Egipt południowy zorganizował nareszcie skuteczną walkę przeciw najeźdźcom i wypędził ich z całego kraju, położenie osadników z Azji stało się nad wyraz ciężkiem. Egipcjanie zaczęli ich traktować jako niewolników i używać do najcięższych robót. Na ową dobę przypada ucieczka Żydów z Egiptu pod wodzą Mojżesza, a potem długie błądzenie po pustyni Synai, podczas którego, jak nas uczy księga Exodus, wielki ich wódz na rozkaz Jehowy daje im potężną organizację religijną. Trzeba zauważyć, że Żydzi przed wyjściem nie byli pozbawieni związków ze społeczeństwem egipskiem. Sam Mojżesz był żonaty z córką egipskiego kapłana, a teść jego odwiedził go po ucieczce, na pustyni.
Chanaan, ziemia obiecana, do której Żydzi po swej wędrówce na pustyni przybyli, była ziemią mlekiem i miodem płynącą, ziemią urodzajną. Nietylko wszakże to stanowiło jej wartość, ale także i to przedewszystkiem, że leżała na urodzajnym półksiężycu, na jedynej dobrej drodze z cywilizowanego Egiptu do cywilizowanej doliny Tygrysu i Eufratu, że miała znakomite warunki dla rozwoju pośrednictwa handlowego.
Chanaan, który wówczas jeszcze nie nazywał się Palestyną – tę nazwę otrzymał on od Filistynów (Pelusztji, w dokumentach egipskich), którzy tam się osiedlili dopiero w XIII w przed nar. Chr. – był zaludniony przez cały szereg drobnych, żyjących w walce pomiędzy sobą ludów, semickich i niesemickich, co pozwoliło równie drobnemu ludowi Izraela stopniowo je ujarzmiać. Opanowywali Żydzi ich urodzajną ziemię, ale nie widać ze Starego Testamentu, żeby się zamieniali w pracowników na roli. Znana historja rolnicza Booza i Rut świadczy, iż Żyd był właścicielem ziemi, ale pracownicą na niej była Moabitka.
Zato, w miarę jak umacniali się w Chanaanie, korzystali coraz więcej z jego znakomitej pozycji handlowej, rośli w bogactwo i podnosiła się ich oświata. Wielkie bogactwo króla Salomona całe wyrosło z handlu. Ciekawą jest rzeczą, że podstawą tego bogactwa stał się handel końmi.
Niewiele więcej, jak dwa tysiąclecia przed nar. Chr., koń był jeszcze nieznany ówczesnemu światu cywilizowanemu. Egipcjanie po raz pierwszy z nim się spotkali w swych wojnach z Hetytami, którzy walczyli na wozach bojowych. Przejęli go szybko od przeciwnika i, co więcej, po pewnym czasie wychowali znakomitą rasę końską. Egipskie konie na tysiąc lat przed nar. Chr. były poszukiwane w całej Azji Przedniej i stały się przedmiotem ożywionego handlu. Wyzyskując to, że siedzi na jedynej drodze, po której te konie przepędzano z Egiptu do Azji, Salomon mądry umiał zmonopolizować handel niemi w swoich rękach i stać się wielkim bogaczem.
Mój Boże, dzisiejszy Szloma, handlarz koni w Pacanowie, ani przypuszcza, jakiego miał znakomitego poprzednika!
Tak tedy z Ziemi Obiecanej Żydzi skorzystali głównie w ten sposób, że stali się pośrednikami na wielką skalę i na tej drodze doszli do bogactwa.
Czy byli nimi przed przyjściem do niej? Niezawodnie. Tylko w skromniejszej mierze.
Pustynia Syryjska odgrywała niemałą rolę w stosunkach handlowych między doliną Eufratu a brzegami morza Śródziemnego i Egiptem. Od najdawniejszych czasów przebywały ją karawany, prowadzone przez miejscowych koczowników, do których należeli przecie Żydzi w swych początkach. Podczas pobytu w Egipcie ich osiedlenie na wschodnich kresach Delty także sprzyjało szukaniu zysków w pośrednictwie.
W każdym razie widzimy, że już w czasach, kiedy żyli w skupieniu i posiadali własne państewko, nie są znani z poważniejszej wytwórczości w jakiejkolwiek dziedzinie, a natomiast wybitnie specjalizują się w pośrednictwie.
Wiele sformułowań tego tekstu R. Dmowskiego mija się z prawdą, gdyż nie był on tęgim historykiem, a raczej tylko publicystą.

*         *         *

dr Jan Ciechanowicz - Antysemityzm cz 6




Pod koniec 1930 roku Roman Dmowski opublikował wymowny tekst pt. Kwestia żydowska, w którym zawarł zarówno szereg myśli i spostrzeżeń trafnych, jak i zupełnie chybionych. Oto fragmenty tego tekstu. Kwestia żydowska, która w życiu Polski ma tak doniosłe znaczenie, jest zarazem wielką kwestią całego świata naszej cywilizacji. Jej rozwój w Polsce ściśle się wiąże z ogólną pozycją Żydów w Europie i Ameryce, a losy jej w świecie zależą w większej, niż to się może wydawać, mierze od położenia żydostwa w Polsce. Stąd, chcąc sobie zdać sprawę z jej stanu, nie można się zamykać w naszych stosunkach wewnętrznych, ale trzeba ją rozważać w całości.
W dobie głębokich i niesłychanie szybko postępujących przemian, które przeżywa dziś świat naszej cywilizacji, kwestia żydowska nie uniknęła ogólnego losu zagadnień jego życia. I ona weszła w okres głębokiego kryzysu, który musi doprowadzić do wielkich zmian w położeniu Żydów i w roli, przez nich odgrywanej.
Ten kryzys zjawia się w chwili największej siły i największego znaczenia żydostwa.
Koniec wojny 1914-18 roku przyniósł Żydom najświetniejszy bodaj triumf, jaki odnieśli kiedykolwiek w ciągu całych swoich dziejów. Lista ich zwycięstw jest bardzo długa...
Jeżeli na konferencji pokojowej, przygotowującej Traktat Wersalski, nie wszystko poszło po ich myśli, to nie tylko dlatego, że interesy i dążenia narodów w żadnych warunkach nie mogą być całkowicie od nich uzależnione, ale także i to w znacznej mierze dlatego, że zajęci sporami między sobą, byli z początku nieobecni w Paryżu i przysłali swój komitet wtedy, kiedy pewnym sprawom, a przede wszystkim sprawie polskiej, nadano już kierunek, w którym poszło ich rozstrzygnięcie. Wpływ ich na ostateczne decyzje w tych sprawach był niemały, ale nadanego kierunku już zmienić nie mogli. Musieli się pocieszać nadzieją, że w okresie powojennym niejedno da się odrobić.
To trzeba stwierdzić, że z chwilą, kiedy zaczęli działać na konferencji, wpływ ich był ogromny, większy bodaj, niż któregokolwiek z przedstawianych tam narodów.
Mieli oni w swych rękach głównych ludzi, decydujących o losach świata, a niektórych używali wprost jako swych agentów.
Pozycja ich pod koniec wojny i w latach powojennych w największych państwach, zwłaszcza w Anglii i w Stanach Zjednoczonych, stała się tak silną, że do zajmowania w nich pierwszorzędnych stanowisk nie mieli już potrzeby deklarować się jako Anglicy czy Amerykanie. Najwyższe urzędy stały się tam dostępnymi dla ludzi jawnie zaliczających siebie do narodowości żydowskiej, dla syjonistów, a w Anglii rządzącym ministrem został nawet członek komitetu wykonawczego organizacji syjonistycznej.
W Niemczech, gdzie przed wojną już odgrywali pierwszorzędną rolę w finansach, handlu i przemyśle, ale mieli bardzo ograniczony dostęp do udziału w machinie państwowej, te ograniczenia zostały po wojnie usunięte, i od razu wzięli niemały udział w rządzeniu nową republiką.
Rosja, jedyne państwo, które się przeciw nim broniło systemem praw wyjątkowych, została wywrócona przez rewolucję, której duszą i kierownikami byli przede wszystkim Żydzi. Przedstawiciele systemu walki z Żydami za swoje względem nich przewinienia drogo zapłacili.
Polska, która w latach przedwojennych, przekonawszy się aż nadto dobitnie o wrogim stanowisku Żydów względem jej dążeń narodowych i widząc całe niebezpieczeństwo, płynące z zażydzenia swych miast, zaczęła energiczniej organizować swój handel i popierać tę pracę bojkotem handlu żydowskiego – po odbudowaniu państwa zatarła swe wrogie względem nich stanowisko, a w dalszym ciągu otrzymała rządy wyraźnie im przyjazne, popierające ich w życiu gospodarczym oraz otwierające im szeroko dostęp do armii i wszelkiej służby państwowej.
Z ich właściwie inicjatywy ustanowiona została Liga Narodów, w której to organizacji zajęli wiele miejsca, a jednocześnie z Traktatem Wersalskim została podpisana konwencja o mniejszościach, przeznaczona do tego, żeby Żydom w państwach środkowej Europy zapewnić opiekę z zewnątrz.
Głośny ruch antysemicki, istniejący do niedawna w różnych krajach, umilkł, jego organizacje się porozwiązywały lub pędzą żywot suchotniczy, organy prasowe pozamykały się lub utraciły czytelników. Z wyjątkiem autorów kilku książek, które się po wojnie ukazały, dziś prawie nikt na Żydów nie napada, nikt ich nie krytykuje; natomiast ukazuje się niemało publikacji, które ich gloryfikują.
Wreszcie – najbardziej widoczne zwycięstwo – przyznano im Palestynę jako ognisko czy siedzibę narodową żydowską (Jewish national home), pod opieką Wielkiej Brytanii sprawowaną na mocy mandatu Ligi Narodów. Jak wynika z ducha mandatów, ta opieka ma istnieć dopóty, dopóki Palestyna żydowska nie dojrzeje do całkowitej niepodległości.
Można by powiedzieć, że to zwycięstwo niepełne, ponieważ nie ustanowiono od razu państwa żydowskiego. Tak wszakże nie jest. Żydzi sami tego państwa obecnie nie chcieli. Palestyna, jako niepodległe państwo żydowskie, musiałaby własnymi siłami żydowskimi stworzyć obronę przeciw otaczającemu ją, a wrogiemu Żydom światowi arabskiemu i na własną rękę radzić sobie z przytłaczającą większością arabską na wewnątrz. Takie państwo zniknęłoby nazajutrz po jego ustanowieniu. Trzeba było mieć czas na umocnienie żywiołu żydowskiego w kraju, a zrobić to można było tylko pod opieką potęgi, dla której świat arabski ma respekt.
Przez pewien czas Żydzi spierali się między sobą, czy tą potęgą ma być Anglia czy Stany Zjednoczone; zwyciężyło wszakże na realniejszych podstawach oparte dążenie Żydów angielskich. Stany Zjednoczone są za daleko, nie mają w tej części świata żadnego punktu oparcia i choćby chciały najgorliwiej sprawować swą opiekę, nie posiadają do tego warunków. Anglia natomiast, ze swą pozycją w północno-wschodniej Afryce, panująca w Indiach i biorąca mandaty w części krajów arabskich, w sąsiedztwie Palestyny, była stworzona na protektorkę fundamentów żydowskiej państwowości. Silna zaś pozycja Żydów w samej Anglii dawała gwarancję, że ochoty do tej opieki jej nie zabraknie.
Usadowienie się w Palestynie, jako w kraju mandatowym angielskim, było z punktu widzenia Żydów najświetniejszym rozwiązaniem i dawało podstawę do najśmielszych nadziei. Trudno przeczuć, jak daleko szły te nadzieje: wyparcie z kraju ludności arabskiej, skolonizowanie go przez Żydów, później zapewne posunięcie daiej kolonizacji, rozszerzenie granic Palestyny, stworzenie państwa z wielką pozycją w świecie i udział w sprawach międzynarodowych już jawny, firmowy, w imieniu państwa żydowskiego, nie zaś, jak dziś, gdy chodzi o udział oficjalny, w charakterze przedstawicieli innych narodów.
Zrozumiałą jest rzeczą, że po tak długim szeregu świetnych zwycięstw ogromnie wzrosło w Żydach poczucie własnej siły i wyższości nad innymi narodami. Wstąpili w nowy okres dziejów z niezachwianą wiarą w swą wielką przyszłość. Na rozpoczęcie tego okresu, prócz wszystkich innych, mieli jeszcze jeden, niemały atut w ręku. Gdy wszystkie narody, wojujące w wojnie światowej, okrutnie się skrwawiły, potraciły miliony ludzi w kwiecie wieku, Żydzi, których udział w armiach był bardzo duży, strat mieli niewiele. Na ogół bowiem służyli nie na froncie, ale w kancelariach.
*

Zaledwie parę lat upłynęło od zakończenia wojny, gdy się odezwały wśród Żydów pierwsze głosy pesymizmu, skargi na los, które szybko przeszły w rozpaczliwe zawodzenie. Nie odezwały się one na szerokim świecie, na terenie działania wielkich Żydów, jeno w Polsce, w jej prasie żydowskiej.
Przedmiotem skargi był los masy żydowskiej w naszym odbudowanym państwie. Ta skarga nie ustała po dziś dzień, przeciwnie, jest coraz głośniejsza, coraz rozpaczliwsza. Małomiasteczkowy Żyd w Polsce popada w coraz większą nędzę...
Na to biadanie nie zwracano u nas uwagi. Mało kto prasę żydowską czyta, a jeżeli dochodziło ono czasami do uszu polskich, nie robiono sobie z niego wiele, uszy te bowiem nawykły do skarg żydowskich, przeważnie niesłusznych.
Tym razem wszakże skargi te mają aż nadto poważną podstawę. Szybkie ubożenie zawsze zresztą ubogiego małomiasteczkowego Żyda w Polsce jest niezbitym faktem.
Nie znaczy to, żeby Żydom w Polsce na ogół się nie powodziło. Zamożniejszy czy bogaty Żyd, zajmujący tyle miejsca w naszym handlu i przemyśle, po odbudowaniu zaś państwa, zwłaszcza po przewrocie majowym 1926 r., i w naszej machinie państwowej – staje się w stosunku do Polaków coraz zamożniejszym, W ostatnich latach wiele majątku polskiego przeszło w ręce żydowskie. Mały wszakże Żyd, biedny staje się coraz biedniejszym, popada w coraz straszniejszą nędzę.
Skargi więc żydostwa mają podstawę faktyczną; są zaś niesłuszne tylko wtedy, gdy się zwracają przeciw społeczeństwu i rządowi polskiemu, czyniąc je winowajcą klęski lub przeciw kierownikom polityki żydowskiej, winnym jakoby nieumiejętnej czy niedbałej obrony interesów swych współwyznawców.
Postępująca szybko nędza masy żydowskiej w Polsce ma swoje źródła w procesach gospodarczych, niezależnych od takiej czy innej polityki Polaków względem Żydów, czy też Żydów względem Polaków.
Ta liczna masa żydowska, zalewająca miasta i miasteczka w Polsce, wytworzyła się w ostatnich stuleciach na gruncie cofnięcia się Polski w rozwoju gospodarczym, upadku handlu polskiego i siły polskiego mieszczaństwa, wreszcie barbarzyńskiego stosunku do handlu rządzącego w Rzeczypospolitej stanu szlacheckiego. W wytworzonych stosunkach rozrosła się niesłychanie warstwa drobnych pośredników, faktorów, jak ich nazywano, ludzi, nie mających żadnego zawodu, nic nie wytwarzających, nie znających się też na właściwym handlu, nic nie umiejących. Warstwę tę dali Polsce Żydzi.
Po rozbiorach przecięcie Polski granicami, które były skrajnym zaprzeczeniem granic naturalnych, było wielkim hamulcem dla jej gospodarczego rozwoju. Najgorzej na nim wyszła Galicja, odgrodzona naturalną granicą karpacką od państwa, do którego ją przyłączono, a odcięta granicą polityczną od kraju, z którym stanowiła naturalną całość, i skutkiem tego skazana na gospodarczą wegetację, sprzyjającą trwaniu dawnych, zacofanych stosunków. W przeciwieństwie do niej Poznańskie, położone na równinie, pozbawionej naturalnych granic, szybko zostało wciągnięte w organizm gospodarczy niemiecki. W ostatniej ćwierci XIX stulecia było ono prowincją rolniczą wielkiego państwa przemysłowego, miało handel niewielki, ale zorganizowany na sposób nowoczesny. To też drobny pośrednik znikł tu z życia i znikła w kraju masa żydowska. Żyd zamienił się w kupca, a w tej roli nie miał dla siebie zbyt wiele miejsca w kraju rolniczym, w którym nadto wieś wydawała do miast nadmiar swej ludności, szukającej w handlu i rzemiosłach zarobku, nie mogąc go znaleźć w dostatecznej ilości na roli. Kupiec żydowski emigrował do tych części Niemiec, gdzie puls handlowy bił żywiej.
Główna część Polski, włączona do państwa z niższą cywilizacją i z niższym ustrojem gospodarczym, które dopiero w drugiej połowie zeszłego stulecia, po przeprowadzeniu reformy włościańskiej, u siebie i w Polsce, zaczęło się w swym rozwoju gospodarczym zbliżać do Europy – zapóźniła się w swym życiu gospodarczym, za długo przechowała dawny typ stosunków. Z chwilą wszakże, gdy w drugiej połowie stulecia rozpoczął się w niej postęp gospodarczy, drobny pośrednik, faktor, zaczął tracić pole zarobków i małomiasteczkowy Żyd zaczął emigrować bądź do wielkich ognisk przemysłowych i handlowych w Polsce i w Rosji, bądź do Ameryki. Gdy zaś z Rosji zaczęto Żydów wypędzać przez ustanowienie „strefy osiadłości”, przenosili się stamtąd przeważnie do Warszawy i Łodzi.
Zjednoczenie ziem polskich i odbudowanie państwa polskiego dało Żydom w Polsce równouprawnienie, które było zdobyczą nie tylko polityczną. Ci z nich, którzy zajęli miejsce w handlu i przemyśle polskim, to miejsce sobie znacznie rozszerzyli. Atoli dla drobnego pośrednika odbudowanie Polski było momentem fatalnym. Bez względu na to, czy Polska ma rządy dobre czy złe, czy polityka gospodarcza tych rządów jest mądra czy niemądra, sam fakt zjednoczenia ziem polskich, zniesienia przeciwnych naturze granic, krajających na części geograficzną i narodową całość, wyzwolenie z pod rządów, wrogich interesom gospodarczym Polski i usiłujących dzielnice polskie wbrew ich naturalnemu ciążeniu ku sobie związać ściśle z obcymi im organizmami – sam ten fakt musiał pociągnąć za sobą postęp w organizacji stosunków gospodarczych Polski.
Polska dziś w ustroju swego handlu szybko zbliża się do zachodniej Europy. Coraz mniej jest u nas ludzi, nie wiedzących, dokąd się zwrócić, gdy mają coś do kupienia, czy do sprzedania, coraz mniej potrzebujących drobnego pośrednika, faktora. Dlatego to dziś wśród ludności żydowskiej naszych miasteczek szybko zapanowuje coraz większa nędza.
Tą nędzą zainteresowano się nawet na drugiej półkuli. Zjawiły się w Polsce dolary Żydów amerykańskich, za które w naszych miasteczkach zaczęto zakładać dla Żydów bezprocentowe (l) kasy pożyczkowe. Chcąc wszakże podobnym środkiem zaradzić postępującej nędzy naszego małomiasteczkowego Żyda, trzeba by wydać więcej dolarów, niż ich chcą i mogą dostarczyć nawet amerykańscy Żydzi, zwłaszcza w czasach, kiedy i w Ameryce interesy psuć się zaczynają.
Postęp życia bezapelacyjnie skazał na zagładę drobnego pośrednika, a więc małomiasteczkowego Żyda w ogromnej liczbie. Nic go od tej zagłady nie uchroni.
*

Dola małomiasteczkowego Żyda w Polsce nie jest jedynie tragedią miejscową. Jeżeli nią się interesują Żydzi zagraniczni, jeżeli na pomoc biedakowi śpieszą dolary amerykańskie, to nie tylko działa współczucie dla cierpiących współwyznawców. Ten Żyd biedny i ciemny, ten tak zwany chałaciarz ma ogromne znaczenie dla żydostwa jako całości.
Podstawą przyszłości narodów są masy ludowe. Gdy warstwy wyższe żyją więcej mózgiem, oraz popełniają więcej nadużyć, niszczących organizm fizycznie, i skutkiem tego z pokolenia na pokolenie wyrodnieją – żywotność narodu utrzymuje się przez czerpanie ciągle nowych sił z dołu.
Ta potrzeba odnawiania sił elity istnieje wśród żydostwa w o wiele większej mierze, niż wśród narodów europejskich. Gdy te narody posiadają wiele rodzin, mących za sobą długi szereg pokoleń, które żyły na wyższym poziomie cywilizacyjnym, rodziny żydowskie, które przyjęły kulturę europejską i żyją na sposób europejski, wyrodnieją bardzo szybko i kończą się w ciągu paru pokoleń. Ten proces rzuca się w oczy we wszystkich krajach; na widowni zjawiają się ciągle nowe rodziny żydowskie, robią karierę w ciągu jednego, dwóch pokoleń, a w trzecim, czwartym już znikają.
Po rewolucji francuskiej, od której zaczyna się szybkie europeizowanie Żydów, wielcy Żydzi na świecie byli prawie wyłącznie Żydami krajów zachodnich. Ich rodziny wszakże szybko znikają i w połowie XIX stulecia na szerokiej widowni europejskiej panują prawie wyłącznie Żydzi, pochodzący z Niemiec. W początkach naszego stulecia ci jeszcze panują, ale już zjawiają się w coraz większej liczbie rodziny, pochodzące z Poznańskiego, potem z naszych ziem wschodnich (tzw. „litwacy”), nieliczni z byłej Galicji, gdy dawne Królestwo Kongresowe jeszcze czeka na swoją kolej.
Przy tak szybkim wymieraniu elity żydowskiej i potrzebie ciągłego jej odnawiania, ciemne, odcięte od wpływów europejskich masy żydowskie, istniejące w Polsce i w ogóle na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, są niesłychanie cennym zapasem sił, jedyną gwarancją, że żydostwo na świecie nie wyginie.
Ten Żyd biedny, nędznie odżywiający się, żyjący w warunkach, zdawałoby się, najmniej higienicznych, wykazuje jednak ogromną żywotność, mnoży się znacznie lepiej od swoich cywilizowanych współwyznawców. Żyje on zgodnie z przepisami Talmudu, które przede wszystkim czuwają nad tym, żeby się mnożył, z drugiej strony te przepisy nakazują mu życie wstrzemięźliwe, powstrzymując go od rozmaitych nadużyć, od których również chroni go bieda materialna. Oparty na tych przepisach typ jego życia, pomimo swoich stron ujemnych, jest typem, do którego żydostwo od wielu pokoleń jest przystosowane i w którym żyć jest zdolne. Gdy się ten typ życia zmienia, następuje degeneracja.
Małomiasteczkowe żydostwo ziem polskich jest rezerwuarem sił żydowskich dla całego świata, jest kopalnią surowca żydowskiego, którego nie może zabraknąć, jeżeli Żydzi na świecie mają istnieć.
Dlatego to los tego żydostwa tak żywo zawsze obchodził kierowników sprawy żydowskiej na szerokim terenie światowym, dlatego żadnym krajem nie zajmowali się oni tyle, co Polską, opiekując się jej losami politycznymi, starając się o takie jej urządzenie, ażeby nadal pozostała bogatą kopalnią żydowskiego surowca.
Dlatego przybierająca dziś tak wielkie rozmiary klęska małomiasteczkowego Żyda w Polsce jest rozumiana, jako klęska całego żydostwa i całe żydostwo w swych żywiołach kierowniczych wysila się, szukając na nią środków zaradczych.
Ponieważ nowoczesny ustrój życia gospodarczego uderza przede wszystkim w drobnego pośrednika, przeto usiłuje się on przekształcić na kupca, lub rzemieślnika. To mu się w ostatnich czasach w dużej mierze udaje. W zakresie rzemiosł Żydzi w naszych miasteczkach porobili spore zdobycze, w niemałej mierze dzięki naszemu systemowi podatkowemu. Podatek obrotowy poważnie podciął rzemieślnika wyższego typu, w danym wypadku rzemieślnika polskiego.
Przyszłość wszakże w tym względzie nie przedstawia się najlepiej. Przeludniona wieś polska musi wysyłać do miast synów swoich w coraz większej liczbie. Niechęć do dzielenia ziemi pomiędzy wszystkie dzieci i rozdrabiania jej do nieskończoności występuje u naszego ludu wiejskiego coraz silniej, co pociąga za sobą emigrację do miast i szukanie chleba w handlu i rzemiosłach. Stąd kupiec i rzemieślnik żydowski wystawiony jest na coraz silniejsze współzawodnictwo kupca i rzemieślnika polskiego, który ma w tym współzawodnictwie niejedną słabą stronę, ale któremu sprzyja postępująca w społeczeństwie świadomość potrzeby popierania swoich przeciw żywiołowi obcemu. Zresztą postęp w ustroju życia gospodarczego pociąga za sobą pochłanianie najdrobniejszego kupca, Żyda sklepikarza, przez większe handle, a tym samym zmniejsza ilość rodzin, żyjących z handlu.
Z drugiej strony, Żyd, który wyrasta ponad poziom drobnego pośrednika lub drobnego sklepikarza, ulega coraz więcej kulturalnemu wpływowi środowiska, wpływowi europejskiemu. Staje się on w świadomości swojej często mocniejszym Żydem, niż był, utwierdza się w swym żydostwie przy pomocy żargonowej prasy i przez udział w organizacjach żydowskich, zostaje przeważnie syjonistą. Ale ta jego świadomość żydowska opiera się już w znacznej mierze na podstawach nowych, na zapożyczonej od Europy idei narodowej, gdy jednocześnie słabnie jego talmudyczna ortodoksja. Wyłamuje się on z niej pod niejednym względem, a skutek tego jest przede wszystkim ten, że się gorzej mnoży.
Jedyny w naszej nauce gruntowny znawca statystyki Żydów w Polsce, posiadający nie tylko znajomość cyfr, ale znający ich wartość i głęboko rozumiejący ich znaczenie, prof. Wasiutyński, w swej świeżo ogłoszonej, znakomitej pracy, przy całej ostrożności, z jaką traktuje dane urzędowe, dochodzi jednak do wniosku, że przyrost naturalny ludności żydowskiej w Polsce, który do niedawna znacznie przewyższał przyrost ludności chrześcijańskiej, po wojnie światowej zaczął spadać, i dziś jest mniejszy od przyrostu ludności chrześcijańskiej.
Jego analiza cyfr wykazuje, że głównej przyczyny tej zmiany szukać należy w szybkim zmniejszaniu się liczby Żydów ortodoksyjnych, żyjących w ścisłej zgodzie z przepisami Talmudu.
Ponieważ niezależnie od innych czynników, jak to wyżej już powiedzieliśmy, sam postęp życia gospodarczego sprawia, że typ Żyda talmudycznego szybko zanika, nie należy się spodziewać, ażeby nastąpiła zmiana w kierunku przeciwnym. Raczej należy oczekiwać, że liczba ludności żydowskiej w stosunku do chrześcijańskiej coraz bardziej będzie się zmniejszała.
Dla każdego narodu lud wiejski, rolniczy jest głównym zapasem jego siły fizycznej. Żyje on najbliżej przyrody, w o wiele większej niż inne warstwy zgodzie z tradycyjnym typem życia, do którego się przez długi szereg pokoleń przystosował, najmniej ulega niszczącym żywotność rasy wpływom. Z niego też nieustannie odnawiają swą ludność miasta i z niego ciągle czerpią nowe sity wyższe warstwy narodu.
Żydzi nigdy właściwie, nawet w czasach biblijnych, tego ludu rolniczego nie mieli. Jest to jedna z głównych przyczyn, dla których dana im przez Jehowę obietnica, że rozmnoży ich, jak piasek na brzegu morskim, nie została spełniona. Żydzi są narodem prawie równie starym, jak Chińczycy, i od równie dawna usiłują się mnożyć: jakżeż nikłą jest cyfra tych kilkunastu milionów Żydów, których liczy się dziś na całym świecie, w porównaniu z czterystu pięćdziesięciu milionami Chińczyków! I nie ma już widoków, żeby ta obietnica kiedykolwiek była spełniona.
Tę swoją słabość, tkwiącą w braku ludu rolniczego, Żydzi ostatnich czasów widocznie rozumieli i rozumieją dobrze. Widać to z ich powtarzających się ciągle usiłowań zorganizowania kolonizacji rolniczej w tym lub innym kraju.
Pierwszym krajem w Europie, który zaprodukował Żyda na roli, była Polska pod panowaniem austriackim, Galicja, w szczególności wschodnia. Sprzyjało temu zjawisku większe, niż gdzie indziej przeludnienie zażydzonych miast, brak średniej klasy rolniczej, wreszcie bierność gospodarcza ludu ruskiego, zwłaszcza w górach. Zachęceni tymi początkami Żydzi zaczęli kreślić plany szerszej kolonizacji rolniczej Galicji, przyszła pomoc pieniężna z zagranicy w postaci sum, ofiarowanych na ten cel przez Hirscha; jednakże nie mogło to dać poważniejszego wyniku ze względu na niezwykłą gęstość ludności rolniczej w Galicji i na postęp energii kolonizacyjnej wśród niej samej.
Zakrojona na szeroką skalę i dużym nakładem pieniędzy poprowadzona w końcu XIX stulecia organizacja osadnictwa rolniczego w Argentynie nie tylko się nie powiodła, ale wprost skompromitowała. Żydzi tam nie chcieli być rolnikami, jeno przedsiębiorcami rolniczymi, lub też uciekali z ziemi do miast. To też całe to przedsięwzięcie zostało wkrótce zapomniane.
Plany syjonistów poprowadzenia kolonizacji Ugandy nie doszły do urzeczywistnienia.
Natomiast powiodło im się zrobić pierwsze kroki w zakresie kolonizacji Palestyny, która już przed wojną światową miała pewną ilość Żydów, uprawiających ziemię. Już podczas wojny, z chwilą kiedy wojska angielskie zajęły Palestynę, organizacja rolnictwa żydowskiego w kraju poprowadzona została planowo, przy niemałym nakładzie energii i środków.
Tym raźniej poszło naprzód dzieło kolonizacji z chwilą, kiedy Palestyna stała się krajem mandatowym angielskim jako „ognisko narodowe żydowskie”.
Jednakże tu się nie zanosi na wytworzenie tego, co by można było nazwać ludem rolniczym żydowskim. Powstają piękne fermy, ze wspaniałymi instalacjami technicznymi, świadczącymi o wielkim nakładzie środków, a inteligentni ich posiadacze, bądź objawiający pociąg do gospodarstwa na ziemi, bądź traktujący je jako posłannictwo ideowe lub jako nowy sposób dorobienia się pieniędzy, są zeuropeizowanymi typami Żydów, od których można oczekiwać wszystkiego, tylko nie tego, żeby byli fizyczną rezerwą rasy. Dla niższego typu Żydów, którzy próbowali po wojnie w większej liczbie tam pociągnąć, nie znaleziono dość miejsca i wielu odesłano z powrotem.
Wreszcie w sowieckiej Rosji na południu zaczęto zakładać – we wcale znacznej liczbie – osady rolnicze żydowskie. Dziś jeszcze nie można powiedzieć nic ostatecznego o ich widokach; z tego wszakże, co dotychczas o nich do nas dochodzi, należałoby wnosić, że sprawa stoi raczej źle: z jednej strony, osadnikowi trudno się przystosować do nowych warunków życia, z drugiej – nieżyczliwość okolicznej ludności utrudnia mu istnienie.
Tym sposobem wszystkie dotychczasowe zamierzenia w kierunku wytworzenia na tym czy innym obszarze żydowskiego ludu rolniczego, a tym samym zbudowania trwałej podstawy narodowej, zapewniającej przyszłość rasy, bądź zbankrutowały, bądź w dalszych wynikach przedstawiają się bardzo wątpliwie.
Jednakże na tych próbach Żydzi poprzestać nie mogą. Wobec losu, który w dzisiejszych stosunkach gospodarczych spotyka Żyda małomiasteczkowego na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, i wobec tego, że Żydzi, skupiający się dziś coraz bardziej w wielkich ogniskach handlowych i przemysłowych, emancypują się szybko spod panowania Talmudu, skutkiem czego coraz słabiej się mnożą – wytworzenie konserwatywnego ludu rolniczego spośród Żydów staje się koniecznością. Inaczej rasie żydowskiej grozi stopniowa zagłada.
Toteż mózgi żydowskie pracują dalej energicznie nad planami kolonizacji rolniczej.
Najnowszy plan, który bodaj od dwóch z górą lat został uznany za najrealniejszy w kołach żydowskich na Zachodzie, jest w porównaniu ze wszystkimi dotychczasowymi wprost gigantyczny. Obejmuje on stworzenie szerokiego pasa od Bałtyku do morza Czarnego po obu stronach Dniepru, z ludnością rolniczą żydowską, stanowiącą na początek 25% ogółu. Ziemie, wchodzące w skład tego pasa, należą dziś do Polski, Litwy Kowieńskiej, do Rosji, Ukrainy i Białorusi sowieckiej.
Temu, zdaje się, zawdzięcza nasze Polesie, że w ostatnich czasach tak wiele interesowano się ze strony żydowskiej jego osuszeniem.
Urzeczywistnienie tego planu dałoby nareszcie Żydom mocną podstawę narodową, nadto nie byłe jak ulokowaną geograficznie.
Ma się rozumieć, ażeby taki plan urzeczywistnić, trzeba by jego wykonanie poprzedzić dużymi zmianami politycznymi na objętym przezeń terenie.
Gdyby dziś rząd polski zechciał patronować kolonizacji żydowskiej na kresach wschodnich, spotkałby się z ogromnymi przeszkodami w społeczeństwie. Ale gdyby się dało przesunąć państwo polskie na wschód przez oddanie Niemcom ziem byłego zaboru pruskiego, a natomiast przyłączenie znacznych obszarów na wschodzie, to znaczy, przez pozbycie się odżydzonych ziem czysto polskich, a pozyskanie mocno zażydzonych ziem biało- i małoruskich, państwo to stałoby się rodzajem dawnej Austrii, z tą różnicą, że liczba i rola Żydów byłaby w nim bez porównania większa, niż w dawnym państwie Habsburgów.
Takie państwo mogłoby nawet mieć rząd, który sam, na koszt skarbu poprowadziłby na jego obszarze kolonizację żydowską.
Z drugiej strony, życie gospodarcze takiego państwa byłoby mniej europejskie, niż dzisiejszej Polski, i Żyd małomiasteczkowy lepiej by w nim prosperował.
Również w zbudowanej pod protektoratem niemieckim, a przez Żydów prowadzonej, niepodległej Ukrainie, kolonizacja rolnicza żydowska miałaby o wiele lepsze widoki, niż w dzisiejszym państwie sowieckim.
Podobne zmiany łatwiej kreślić na mapie, niż przeprowadzać w życiu, niemniej przeto mówiono o nich sporo na przedwiośniu roku 1930, kiedy w opinii publicznej Europy i Ameryki przygotowywano krucjatę przeciw Rosji sowieckiej.
(W ostatnich miesiącach trzeba zanotować parokrotną już wymianę zdań w sprawie kolonizacji Polesia przez Żydów między Żydami a przedstawicielami władz polskich. Ostatnio, zaczynając od posła polskiego w Waszyngtonie, wszyscy dali Żydom zapewnienia, iż rząd polski patrzy na tę sprawę bardzo przychylnie. Wynikałoby stąd, iż obecny rząd naszego państwa uważa granicę sowiecką za najbezpieczniejszą, skoro pragnie osadzać na niej ludność obcą, nie odznaczającą się zbytnią przyjaźnią dia Polski, i że z drugiej strony, nie musi uważać przeludnienia naszej wsi oraz wielkiego nadmiaru chłopów bezrolnych i małorolnych za kwestię poważną, skoro wolne obszary decyduje się oddać Żydom z chwilą, kiedy można je będzie przygotować do kolonizacji).
*
         Jeżeli Żydom trzeba jednego więcej dowodu na to, że są narodem nieszczęśliwym, to takim dowodem jest Palestyna. Ten największy widomy ich triumf w chwili katastrofy europejskiej po kilku zaledwie latach okazał się triumfem bardzo wątpliwym, a dziś ta zdobycz żydowska zaczyna wyrastać na kwestię, kryjącą w sobie olbrzymie niebezpieczeństwa zarówno dla piastunki mandatu, Anglii, jak dla samych Żydów.
Palestyna nie tylko zawiodła jako teren do szerszej kolonizacji żydowskiej, jako przyszła siedziba żyjącego zwartą masą na roli żydowskiego ludu. Przyniosła ona o wiele boleśniejszy zawód polityczny. Gdyby przed dziesięciu z górą laty politycy żydowscy zdolni byli przewidzieć następstwa przyznania im tego „ogniska narodowego”, może nie dobijaliby się o nie tak energicznie.
Powierzchownie na rzecz patrząc, można by się dziwić, że Anglia poszła tak chętnie na sposób rozwiązania kwestii palestyńskiej, który dziś już postawił ją w bardzo kłopotliwe położenie. Jednakże przyglądając się sprawie bliżej, łatwo dojść do przekonania, że nie miała ona innego wyjścia.
Z chwilą, kiedy Żydzi wykazali dość wpływu i znaczenia, ażeby wymusić na mocarstwach przyznanie im Palestyny, Anglia musiała wziąć na siebie rolę inicjatorki w tej sprawie. Nie mogła ona dopuścić do tego, ażeby w kraiku, leżącym tak blisko Kanału Sueskiego, usadowiło się w roli opiekuna Żydów jakiekolwiek inne mocarstwo. Politycy angielscy, choćby byli przewidywali wszystkie trudności, jakie im gotowało przyjęcie mandatu palestyńskiego z obowiązkiem protegowania Żydów, woleliby z góry się na nie zdecydować, niż narazić na niebezpieczeństwo Kanał Sueski, którego posiadanie jest jednym z głównych warunków istnienia Imperium Brytyjskiego.
Układy w tej sprawie odbywały się za kulisami i nie wiemy, w jakiej mierze polityka angielska na tym punkcie uległa szantażowi.
Ze wszystkich narodów Anglicy najlepiej znają świat arabski i niezawodnie nie łudzili się, że przerabianie Palestyny na żydowską pójdzie gładko. Przewidywać musieli opór miejscowej ludności i poparcie tego oporu przez wszystkich Arabów.
Sam już fakt, że Arabowie, twórcy Islamu i najżarliwsi jego wyznawcy, mają najsilniejsze poczucie muzułmańskiej solidarności, wystarczyłby do obudzenia poważnych obaw. Nikt zaś lepiej od Anglików nie wiedział, jak silnie w ostatnich dziesięcioleciach rozwinęło się wśród Arabów poczucie narodowe, arabski nacjonalizm: oni sami go budzili i podsycali w celu osłabienia Turcji, a potem w celu zużytkowania Arabów w wojnie z Turcją.
Niemała trudność z gwałtownym judaizowaniem Palestyny wynikła stąd, że właśnie w chwili, kiedy się do niej zabrano, Anglia zamanifestowała się silnie jako protektorka uciśnionych narodowości, a jej premier i pierwszy delegat na konferencji pokojowej w Paryżu zajął w tym względzie najskrajniejsze stanowisko i był głównym sprawcą narzucenia państwom środkowoeuropejskim konwencji o mniejszościach narodowych.
Arabowie bacznie śledzili to, co się w Paryżu dzieje, i wygłaszane przez Żyda Lloyda George’a zasady obiecywali sobie zużytkować w swojej polityce. Jak pogodzić opiekę nad mniejszościami w części Europy z popieraniem gwałtów nad Arabami w Palestynie? Chyba tym, że Arabowie w Palestynie nie są mniejszością, ale ogromną większością... Bo nie wypada przecież przyznać, iż różnica pochodzi stąd, że tam w Europie idzie o popieranie Żydów przeciw innym narodom, a tutaj chodzi o obronę innego narodu przeciw Żydom.
W chwili, kiedy Anglia brała mandat na Palestynę, nikt nie przewidywał, że wkrótce po wojnie światowej ujawnią się początki jej upadku przemysłowego i handlowego, które zakwestionują jej dotychczasową potęgę; tak silnie dającą się odczuć w chwili zakończenia wojny. Nikomu pewnie nie przychodziło do głowy, że potęga ta zrobi pierwsze kroki wstecz właśnie w tej części świata, do której należy Palestyna. Zrzeczenie się protektoratu nad Afganistanem, uznanie formalne niezawisłości Egiptu, wreszcie stan rzeczy, który ostatnimi czasy wytworzył się w Indiach, nie podniosły w przedniej Azji uroku potęgi angielskiej i nie zwiększyły względem niej pokory Arabów.
Sprawę skomplikowało położenie Anglii w Indiach. Mając do czynienia z buntem Hindusów, Braminów, którzy stanowią większość ludności kraju, musi ona szukać oparcia w tych żywiołach, które Braminom nie ufają i obawiają się ich rządów. Te żywioły są dwa: jeden mniejszego znaczenia, jakkolwiek liczący sześćdziesiąt milionów – to upośledzeni Pariowie; drugi, mocno zorganizowany przez swą religię i energiczny – to dochodzący liczbą do stu milionów Muzułmanie. Na tych przede wszystkim Anglia liczy. Warunkiem wszakże możności liczenia na nich są dobre stosunki z przewodzącymi w Islamie Arabami. Ci zaś są nieprzejednani, gdy chodzi o ich prawa w Palestynie.
Anglia tedy coraz wyraźniej staje w sytuacji, w której, chcąc ratować się w Indiach, będzie musiała poświęcić sprawę żydowską w Palestynie. Jeżeli zaś do tego dojdzie, to los Żydów tam może być smutny. Arabowie niedawno pokazali w dobitny sposób, jaki jest ich sentyment względem uprzywilejowanych przybyszów.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę, iż przy okazji tego niedawnego pogromu, wśród Żydów wszystkich krajów odezwał się chór oburzenia na Anglię za to, że ich niedostatecznie broni, gdy jednocześnie w Anglii, zwłaszcza wśród rządzącego obozu robotniczego, wypowiedziały się głosy, że naród angielski nie może poświęcać swej krwi i swych pieniędzy na przeprowadzanie planów żydowskich – nie dodawano: przeciw Arabom, z którymi dobre stosunki są cenne – to spostrzeżemy, że kwestia palestyńska w swym dalszym rozwoju kryje w sobie jeszcze jedno niebezpieczeństwo, mianowicie popsucia dobrych stosunków między Anglią a Żydami.
To zaś jest niebezpieczeństwem nie lada, bo konsekwencją konfliktu Żydów z Anglią byłoby niezawodnie otwarcie na nowo kwestii żydowskiej w całym świecie naszej cywilizacji. Tego zaś Zydzi najmniej pożądają.
Gdyby nie położenie geograficzne Palestyny, Anglia prawdopodobnie dziś zrzekłaby się swego mandatu, ofiarowując go, jak dar Danajów, komu innemu. Niestety, ze względu na interesy Imperium tego zrobić nie może.
Sytuacja tedy i dla Żydów i dla Anglii jest ciężka.
Prawdopodobnie dla rozweselenia się w smutnej chwili odezwały się głosy, żeby mandatem palestyńskim obdarzyć... Polskę!
Dziś już jest rzeczą widoczną, że zdobycie przez Żydów „ogniska narodowego” w Palestynie okaże się dla nich wielkim nieszczęściem.
Jak wszystkie nieszczęścia Żydów w historii – a było ich wiele – będzie ono wynikiem tego, że Żydzi, przy swoich pierwszorzędnych zdolnościach kombinacyjnych, przy całej umiejętności połapania się w koniunkturze i wyzyskania na swą korzyść warunków chwili, nie mają daru przewidywania nawet względnie bliskiej przyszłości. Z drugiej strony, zbyt ich ponosi temperament, zbyt lubią pokazywać swą sitę, akcentować swe znaczenie, zbyt są łapczywi na triumfy. Skutkiem tego byli zawsze i są mocnymi współzawodnikami w interesach, ale bardzo słabymi politykami.
W tym wypadku zaślepiła ich łatwość zdobycia Palestyny przy wpływie, jaki wywierali na polityków angielskich i amerykańskich, i nie zastanawiali się nad tym, jak tę zdobycz utrzymają w rękach. Nie przewidzieli, że po chwilowym riumfie przyjdzie klęska.
Tej klęsce wszakże w ich oczach będzie winna Anglia.
Siła ich wpływów w Anglii może postęp tej klęski w pewnej mierze hamować, ale kwestii z porządku dziennego nie usunie. Tym sposobem stosunek ich do Anglii będzie się coraz bardziej komplikował, gdy jednocześnie rozrost partii „hitlerowców” komplikuje ich stosunek do Niemiec.
(W niespełna trzy tygodnie po napisaniu powyższego, ogłoszone zostały w Londynie dwa dokumenty urzędowe: raport o położeniu gospodarczym Palestyny, sir Johna Hope Simpsona, i Biała Księga, zawierająca deklarację rządu brytyjskiego o polityce palestyńskiej. Sir John Simpson zaleca powstrzymanie imigracji żydowskiej do Palestyny, dopóki są tam bezrobotni Arabowie, i wolne dla kolonizacji grunty przeznaczyć dla Arabów. Deklaracja rządu nie uznaje przywilejów żydowskich w Palestynie, traktuje Żydów jako równych z innymi mieszkańcami kraju, który tylko jako całość stanowi troskę rządu. Ogłoszenie tych dokumentów wywołało wielkie wzburzenie w świecie żydowskim i pociągnęło za sobą protesty szeregu unionistów i liberałów angielskich. Ma się rozumieć, jest ono wynikiem trudności, jakie rząd angielski ma w Indiach, i potrzeby pozyskania całkowitego poparcia muzułmanów indyjskich na konferencjach z przedstawicielami tego kraju.)
*

Mniej więcej pół roku po klęsce wyprawy Korniłowa na rząd Kiereńskiego, klęsce, która zadecydowała o doprowadzeniu rewolucji rosyjskiej do bolszewickiego końca, w rozmowie z ówczesnym ministrem spraw zagranicznych Anglii, Balfourem, zadałem mu pytanie, po czyjej stronie w owej chwili były jego zdaniem sympatie angielskiej opinii publicznej.
– Zdaje mi się – odpowiedział – że w znacznej większości po stronie Korniłowa.
– A jednak – zauważyłem – w chwili, kiedy Korntłow stał pod Petersburgiem i miał, zdawało się, wszelkie widoki zwycięstwa, rubel na giełdzie londyńskiej spadł o 40%, po klęsce zaś Korniłowa podniósł się z powrotem.
Angielski mąż stanu zdziwił się bardzo.
– Wynikałoby z tego – rzekłem - iż giełda londyńska nie była w zgodzie z większością angielskiej opinii publicznej.
Na giełdzie londyńskiej już od końca XIX stulecia panują Żydzi i owe skoki rubla były najlepszym, bo namacalnym dowodem, iż żydowskie sfery finansowe, wbrew dążeniom narodów sprzymierzonych, popierały rewolucjonizowanie się Rosji do końca. Tu znów ujawniła się niezdolność Żydów do przewidzenia bliskiej nawet przyszłości.
Zaprowadzenie i utrwalenie rządów sowieckich w Rosji nie okazało się wcale zwycięstwem interesów żydowskich.
Przede wszystkim, bolszewizm rosyjski w obecnym swoim stadium ma bardzo wielu ludzi, którzy wygłaszane zasady biorą na serio i przeprowadzają je w życiu konsekwentnie, bez kompromisów, nie uznając żadnych wyjątków. Jeżeli np. głoszą, że wiara w Boga jest szkodliwa, że stoi na drodze postępowi ludzkości, to starają się tępić tę wiarę na całej linii, nie oszczędzając nawet Jehowy. Jeżeli zamykają cerkwie i kościoły, to zamykają także i bóżnice. Jeżeli zmuszają rodziców chrześcijan do uczenia dzieci w szkołach bezbożnych, to nie po to, żeby Żydom pozwolić kształcić swą młodzież religijnie.
Otóż istnienie Żydów, jako ciała odrębnego wśród innych narodów, opiera się przede wszystkim na troskliwym wychowaniu religijnym młodego ich pokolenia. Uniemożliwić to wychowanie to znaczy zgładzić żydostwo z powierzchni ziemi.
Rosja po Stanach Zjednoczonych i Polsce ma największą ilość Żydów w swych granicach. Wyniszczenie tam Żydów przez wyzucie ich z religii pociągnęłoby dla żydostwa olbrzymią stratę liczbową. Położenie więc jest groźne, jakkolwiek Żydzi sowieckiej Rosji usiłują się ratować przez kształcenie swej młodzieży w Polsce.
Społeczeństwo nasze nawet nie wie, że w Polsce istnieje kilkadziesiąt religijnych szkół żydowskich wyższego stopnia, w których kształci się młodzież żydowska z sowieckiej Rosji. O tym trzeba się dowiadywać dopiero z publikacji niemiecko-żydowskich. Również nic nie wie o tym, jaką rolę gra i kogo kształci uniwersytet żydowski w Lublinie.
Ta sprawa sama jedna wystarcza, ażeby rządy sowieckie w Rosji uważać za nieszczęście dla Żydów. Mniej świadome rzeczy masy żydowskie, zwłaszcza w obecnym swym fatalnym położeniu ekonomicznym, mogą sobie z bolszewizmem sympatyzować, ale kierownicy sprawy żydowskiej na szerokim świecie bodaj że już wydali nań wyrok. W gwałtownej krucjacie przeciw sowieckiej Rosji, której niedawno byliśmy świadkami, czuć było silnie ich rękę.
Wielkim Żydom tego świata jeszcze boleśniej, bo bezpośrednio w ich interesach, czuć się daje wyodrębnienie się gospodarcze i polityczne sowieckiej Rosji, jej trzymanie się poza nawiasem wszelkich dążeń do międzynarodowej kooperacji gospodarczej, zamknięcie jej granic dla wolnego handlu, uniemożliwienie przedsiębiorstwom zagranicznym należytej eksploatacji jej rynku i jej bogactw naturalnych; z drugiej zaś strony – jej odporne i drwiące stanowisko względem mającej czuwać nad międzynarodową kooperacją polityczną, gospodarczą, intelektualną itd. Ligi Narodów.
Sama zaś Liga Narodów, której pomysł niewątpliwie się narodził w kołach wpływowych Żydów amerykańskich i której utworzenie uważane było za wielkie ich zwycięstwo, nie obiecuje jakoś ziścić pokładanych w niej nadziei.
Chociaż oficjalnym jej promotorem był prezydent Stanów Zjednoczonych, to jednak wielka republika amerykańska do niej nie przystąpiła, nie chcąc mieć w Europie arbitrów w sprawach swoich z republikami środkowej i południowej Ameryki, w których dogodnie jej jest mieć wolną rękę.
Te same Stany Zjednoczone, będąc dziś największą potęgą gospodarczą świata oraz zdobywszy sobie przez swą rolę w wojnie światowej i na konferencji pokojowej niesłychanie silną w tym świecie pozycję moralną i wpływ na Europę, poprowadziły faktycznie politykę skrajnie przeciwną zasadom międzynarodowego współdziałania. Czymże innym jest ich zamknięcie wrót dla imigracji europejskiej lub zaostrzona ostatnimi czasy polityka celna?
Wielka, niosąca dotychczas sztandar wolności republika amerykańska jest dziś skrajną wyrazicielką egoizmu gospodarczego, dążącego do jak najdalej idącej eksploatacji innych krajów, przy jak najdalej również idącym zamknięciu swych bogactw dla obcych. Ten przykład musi pociągnąć za sobą naśladownictwo, tyle że, przy całej dzisiejszej frazeologii o międzynarodowym współdziałaniu gospodarczym, egoizm gospodarczy narodów leży w duchu czasu i coraz silniej się w ich postępowaniu uwydatnia. Bariery pomiędzy państwami są dziś o wiele większe, niż były przed wojną światową: tak liberalna zawsze Anglia utrzymuje dziś ścisły system paszportowy, przeznaczany głównie do tego, ażeby nie dopuścić żadnego cudzoziemca do osiedlenia się w Anglii celem zarobkowania.
Przy wszystkich tedy wielkich projektach kooperacji, życie, zdaje się, prowadzi narody do coraz większego odgradzania się nawzajem od siebie, do zazdrosnego chronienia swoich zasobów przed wyzyskiem obcych. Robią to dziś najbogatsi – niezawodnie nauczą się od nich i biedniejsi.
Istnieje zresztą szereg względów, na których rozważanie nie ma tu miejsca, a które sprawiać muszą, że państwa będą coraz bardziej skłonne do odgradzania się od innych cłami i do starania się o jak największą samowystarczalność gospodarczą.
Dzisiejsze wysiłki ku zorganizowaniu świata w jedną całość gospodarczą są właściwie wyrazem walki z duchem czasu, potrzebą obrony państw, dotychczas panujących ekonomicznie nad światem, przeciw emancypacji krajów, dotychczas eksploatowanych, przeciw rozwojowi przemysłu fabrycznego tam, gdzie go dotychczas nie było, popieranemu przy pomocy bądź ceł, bądź nawet zorganizowanego bojkotu towarów obcych, który w ostatnich czasach widzieliśmy i widzimy w Chinach i w Indiach.
Otóż ten rozwijający się egoizm gospodarczy narodów daje się czuć mocno nie tylko wielkim państwom przemysłowym i handlowym, ale i wielkim Żydom, którzy w przemyśle, handlu i finansach tych państw zajmują potężne stanowisko. Dla tych potentatów zwężanie się zakresu wymiany międzynarodowej, w której mają oni tę przewagę nad innymi narodami, że są wszędzie, wszędzie mają swoich, jest zjawiskiem bardzo niepomyślnym, jeżeli dziś jeszcze może słabo odczuwanym, to grożącym, że się da odczuć w niedalekiej przyszłości.
Rozwój egoizmu gospodarczego narodów kryje w sobie na przyszłość niebezpieczeństwo i dla mniejszych Żydów, zwłaszcza wobec tego, że występują oni dziś wszędzie coraz silniej jako odrębny naród, i żądają, żeby ich za taki uważano. Tę odrębność narody zmuszone są coraz bardziej uznawać: jeżeli jej pojęcie rozciągną i na dziedzinę współzawodnictwa gospodarczego, będzie to dla Żydów wielką katastrofą.
*

Nigdy, jak już powiedziano wyżej, Żydzi nie mieli tak wielkiego wpływu i znaczenia w świecie, jak w chwili zakończenia wielkiej wojny. Zdobycze, które wówczas porobili, triumfy, które święcili, uprawniały ich we własnym przekonaniu do jak najśmielszych nadziei na przyszłość i wpoiły innym narodom pojęcie o ich niezachwianej, ciągle rosnącej potędze.
Krótki okres powojenny przyniósł światu wiele zawodów, rozwiał wiele złudzeń, a twarda rzeczywistość nowych czasów, która szybko swe oblicze odsłania, jest dla wielu wprost przerażająca. Najwięksi zwycięzcy przy zawieraniu pokoju, Żydzi, najwięcej może dowiedzieli się w tym okresie rzeczy dla siebie niepomyślnych.
Wprawdzie w tych latach powojennych, które zaczęły się od anarchii na rynkach i od dzikiej spekulacji, zdobyli wiele, niemało interesów przeszło w ich ręce. W miarę wszakże, jak stosunki gospodarcze układają się w nowych normach, normy te zapowiadają się dla nich bardzo niepomyślnie.
Związali oni swą karierę z kapitalizmem nowoczesnym, na którego rozwój i charakter sami wielki wpływ wywarli, i przezeń spodziewali się dojść do całkowitego panowania nad światem. Tymczasem, kapitalizm ten, gdy mowa o świecie naszej cywilizacji, wszedł w okres ciężkiego przesilenia, które w znacznej swej części nie jest czasowym przesileniem, ale początkiem stopniowej likwidacji, choć sferom najwięcej zainteresowanym jeszcze trudno z myślą o tym się pogodzić. Najgłówniejsze, reprezentujące największy kapitał siły żydowskie ciągnęły zawsze do państw, przodujących w układzie gospodarczym świata: skupiły się w Anglii, Francji, Niemczech, wreszcie w Stanach Zjednoczonych, i stamtąd promieniowały swoim wpływem na resztę świata. Dziś wszakże w tym układzie zaczęła zajmować miejsce i Azja: Japonia w ciągu paru dziesięcioleci wyrosła na wielkie państwo przemysłowe i handlowe, a wiele za tym przemawia, że za lat kilkadziesiąt Chiny będą największą potęgą gospodarczą świata.
Otóż tam Żydzi nie pójdą, bo choć są z pochodzenia narodem azjatyckim, w Azji dla nich miejsca nie ma. Nie znaczy to, żeby w portach chińskich i japońskich nie było kupców-Żydów; ale reprezentują oni handel europejski lub amerykański z Chinami i Japonią, nie zaś handel chiński czy japoński z Europą i Ameryką.
Chiny mają od tysiącleci swoich Żydów, ale ci żadnej roli w operacjach pieniężnych nie odgrywają: są robotnikami od noszenia ciężarów i od innych robót pośledniejszych.
Pomimo tak uderzającego zeuropeizowania Japonii całe jej życie gospodarcze, nie tylko rolnictwo i przemysł, ale handel i bankowość, znajduje się wyłącznie w rękach japońskich: Żydzi, o ile tam się ich spotyka, są tylko reprezentantami przedsiębiorstw zagranicznych, i nie ma drzwi, którymi do japońskich mogliby się wcisnąć.
Tę rolę, w której ich znamy, zdolni są oni odgrywać tylko w społeczeństwach chrześcijańskich, jeżeli nie z religii, to z typu cywilizacji.
Im większe stanowisko będą zajmowały kraje azjatyckie, tym większa będzie część świata, w której Żydzi żadnego znaczenia nie mają, tym słabsze będą miały podstawy też marzenia o panowaniu nad światem.
Jeżeli warunki zewnętrzne układają się dla żydostwa niepomyślnie, to z drugiej strony grozi mu stopniowy spadek jego sił własnych, co jest o wiele większym niebezpieczeństwem.
Dla powierzchownych obserwatorów życia to niebezpieczeństwo jest niespodzianką, a nawet niejednemu wyda się nieprawdopodobieństwem.
W okresie powojennym żyją oni pod wrażeniem ogromnego rozwoju i ciągłego postępu sił żydowskich. Widzą Żydów wszędzie, gdzie potrzeba pieniędzy, czy na to, żeby je dalej robić, czy żeby je puszczać. Żydzi robią najlepsze interesy, oni są klientami najdroższych sklepów, oni się najdrożej ubierają, najlepiej jedzą i piją, oni mają najkosztowniejsze metresy. Widzimy nowe zjawisko – Żydów, uprawiających sporty, nawet odznaczających się na tym polu, produkujących spośród swej młodzieży silne i sprawne typy fizyczne.
Są to wszystko dowody siły Żydów w chwili obecnej; tylko czy siły na przyszłość?
Żądza użycia, która po wojnie opanowała świat protestancki, jeszcze silniej zamanifestowała się wśród zamożniejszych Żydów. Żydzi są typem ludzkim wybitnie zmysłowym: od ujawnienia tej ich właściwości w masie powstrzymuje ich bieda i przepisy Talmudu. Tam, gdzie biedy nie ma, a nakazy Talmudu nie działają, występuje ona w formach rażących. Wyraża się w sposobie życia, do którego rasa żydowska w przeszłych swych pokoleniach nie przystosowała się, w nadużyciach, niszczących organizm, powoduje szybką degenerację i prowadzi do wymierania rodzin.
Nawet ci Żydzi, którzy z zamiłowaniem oddają się sportom, nie budują przyszłości swej rasy. Daje to na razie nieraz wspaniałe rezultaty, ale w ostatecznym wyniku, będąc radykalnym oddaleniem się od tradycyjnego życia żydowskiego, prowadzi do zmniejszenia się przyrostu naturalnego ludności żydowskiej.
Jedyny Żyd, zdolny zapewnić przyszłość swej rasie, ortodoksyjny talmudysta, stale i szybko znika z powierzchni ziemi. Jeżeli tak dalej pójdzie, jak idzie dzisiaj, w ciągu paru pokoleń stanie się on rzadkim okazem.
Jest jeszcze jedno w dzisiejszym świecie zjawisko, dla żydostwa wyjątkowo niepomyślne.
Wolnomularstwo, organizacja obrony Żydów zawsze i wszędzie (z wyjątkiem pewnych, heretyckich lóż pruskich), która im drogę do ich wielkiej kariery w ostatnich dwu stuleciach wyrównała, zaczyna szybko tracić te znamiona, które były źródłem jego potęgi i wielkiej jego dotychczasowej roli w świecie. Z drugiej strony głębokie przemiany gospodarcze i polityczne, odbywające się dziś w świecie naszej cywilizacji, wpływają na masonerię rozkładowo. W wyniku tego wpływ jej musi się szybko zmniejszać.
Słabnięcie tej armii pomocniczej niezawodnie da się żydostwu bardzo we znaki.
Nasza ojczyzna, która od paru stuleci zaczęła się przekształcać na europejską ojczyznę Żydów i która postępowała po tej drodze aż do ostatnich czasów, nie ma już widoków na to, żeby się dalej w tym kierunku rozwijała. Przeciwnie, weszliśmy niewątpliwie w fazę zmniejszania się odsetka ludności żydowskiej w naszym kraju. Proces ten, który się rozpoczął i poszedł szybko w ostatniej ćwierci XIX stulecia w ziemiach zaboru pruskiego, a od początku XX stulecia zaznaczył się w zaborze austriackim – po zjednoczeniu ziem polskich i odbudowaniu państwa, uwydatnił się już i na ziemiach byłego zaboru rosyjskiego.
Zrozumienie jego źródeł pozwala na przewidywanie, że będzie on w przyszłości szybko postępował.
Z jego postępem Polską będzie miała coraz mniejsze znaczenie w polityce ogólnożydowskiej, dla której dotychczas jest przedmiotem szczególnej opieki.
Z drugiej strony, warunki, o których mówiliśmy, a które sprawiają, że wpływ Żydów w świecie musi się zmniejszać, według wszelkiej logiki powinny sprowadzić ten skutek, że opiekowanie się żydostwa światowego Polską, przy najlepszych chęciach, będzie mniej skuteczne.
W chwili zakończenia wojny światowej wpływowi na terenie międzynarodowym Żydzi zapewniali bez ceremonii, że nie dopuszczą do tego, ażeby Polska była państwem narodowym i miała istotnie narodowe rządy. Czy długo jeszcze będą mogli dawać takie zapewnienia?” Tyle Roman Dmowski w 1930 roku.
*         *         *

Profesor Maciej Giertych w 2007 roku pisał o cywilizacji żydowskiej: Cywilizacja żydowska jest jedną z najstarszych w świecie. Jej trwałość nie jest związana z posiadaniem określonego państwa, ani ze znajomością określonego języka. W jakimś sensie pamięć, a dziś solidarność z państwem izraelskim, odgrywa tu pewną rolę, podobnie jak większości Żydów nieznany język hebrajski (mimo tego, że wszyscy Żydzi są piśmienni, co najmniej od pierwszego wieku po narodzeniu Chrystusa). Do niedawna hebrajski byt językiem martwym i tylko obecnie, od czasu utworzenia współczesnego Izraela, został odrodzony i uczyniony językiem żywym.
Jednak ani język, ani istnienie państwa, nie mają większego znaczenia w definiowaniu tej cywilizacji. Żydzi często przemieszczają się z jednego państwa do drugiego i przy okazji zwykle bardzo szybko przyjmują język kraju osiedlenia w mowie domowej, aby przystosować się do otaczającego społeczeństwa.
W języku polskim mówimy o „narodzie żydowskim”, jest to jednak pojęcie zupełnie innego rzędu niż naród w sensie cywilizacji łacińskiej. Dła nas naród to wspólna przeszłość kwitnącej lub zdeptanej państwowości, wspólny język i literatura w tym języku oraz określone miejsce na ziemi rozumiane jako ojczyzna. W innych językach europejskich zjawisko wspólnotowości żydowskiej nie jest określane pojęciem „naród” (nacion, nation), ale raczej pojęciem „lud” (te peuple juif, the Jewish people, Judenthum) i chyba słusznie, bo jest to niewątpliwie określony lud, ale spoiwo jego nie ma nic wspólnego z więzią narodową narodów europejskich.
Spoiwem tym jest sakralna cywilizacja, a szczególnie sakralna świadomość specjalnej misji nadanej przez Boga. Żydzi mają świadomość tego wybraństwa, a ich misją było przygotowanie świata na przyjście Mesjasza, który miał się wśród nich narodzić, oraz zachowanie do tego czasu prawdy objawionej. Tę rolę Żydzi spełnili. Wielu z nich rozpoznało Go, gdy przyszedł i poniosło tę Dobrą Nowinę, Ewangelię, do innych ludów. To, co było misją jednego ludu, stało się misją Kościoła.
To, co dziś rozumiemy pod pojęciem narodu żydowskiego, to społeczność tragiczna, lud który nie rozpoznał czasu nawiedzenia swego. To ci, którzy nie uznali Jezusa Chrystusa za Mesjasza. Ci Żydzi, którzy poszli za Chrystusem, wtopili się w chrześcijański uniwersalizm. Ci natomiast, którzy Go odrzucili, stali się tułaczami po świecie, wśród wyznawców innych religii, zazdrośnie piastując swoje wybraństwo, swoją mesjanistyczną świadomość, która nadaje definiujące piętno ich cywilizacji.
Cywilizacja żydowska to cywilizacja programowej odrębności, programowego odstawania od otoczenia. W judaizmie nie ma określonej teologii, którą można by poznać i zaakceptować jako konwertyta. W żydostwo można się jedynie wżenić, biologicznie wtopić, bowiem Żydzi nie szukają konwertytów. Z własnej woli żyją życiem odrębnym, w odseparowaniu od otaczających społeczeństw.
Tworzą swoje gminy (kahały), rządzą się własnymi prawami oraz dbają także o utrzymanie odrębności przestrzennej. Getta, w których żyją razem, tworzą sami jako dzielnice, porównywalne do dzielnic chińskich (Chinatowns) w amerykańskich miastach. Dopiero hitlerowskie Niemcy stworzyły pojęcie izolacji przymusowej, getta zamkniętego, którego nie wolno było Żydom opuszczać.
Żydzi nie są pionierami. Nie idą zdobywać świata i ujarzmiać przyrody. Osiedlają się wśród innych cywilizacji, najchętniej wśród bogatych, mając przy tym tendencję przemieszczania się z uboższych do bogatszych terenów. Czynią to zawsze grupowo, od razu tworząc swoją własną, odrębną społeczność.
Żydzi nie stanowią odrębnej rasy i dlatego traktowanie antysemityzmu jako rasizmu jest wielkim nieporozumieniem. Żydzi polscy są rasowo nie do odróżnienia od Polaków, Żydzi Maghrebu są rasowo bliscy Arabom, Żydzi etiopscy są bliscy Etiopczykom. I tak jest na całym świecie. Natomiast fakt, że trzymają się swojego środowiska, swojej cywilizacji, swojej odrębności, powoduje, że biologicznie wyodrębniają się. To nie rasa tworzy cywilizację żydowską, ale cywilizacja może powodować odrębność biologiczną. Nigdy nie jest to odrębność zupełna, bo małżeństwa mieszane występują często, ale wystarczająca, by wszędzie, gdzie społeczności żydowskie żyją przez kilka pokoleń, odróżniano ich fizycznie od otoczenia. To wszystko jest konsekwencją zbiorowej świadomości o wybraństwie.
Pamięć o Bożym wybraństwie, o szczególnej relacji z Bogiem, o Bożej obietnicy, danej biologicznym potomkom tylko jednego ludu, powoduje, że monoteizm przeradza się w monolatrię. Wiarę w jedynego Boga zastępuje wiara w jednego, własnego Boga, Boga szczepowego. Prorocy skutecznie wyplenili tendencje politeistyczne u Żydów starotestamentowych, natomiast monolatrię usunął Jezus Chrystus, adresując swą naukę do wszystkich ludów, a nie tylko do wybranych. W gruncie rzeczy monolatria jest formą politeizmu, gdyż dopuszcza istnienie innych bogów u innych ludów.
Mesjanizm zdarzał się u innych ludów nagle dochodzących do przekonania, że posiadają specjalną rolę nadaną im przez Boga. To przekonanie jednak rzadko kiedy trwało przez kilka pokoleń. Żydzi, piastując swoje wybraństwo, stworzyli całą cywilizację opartą o wierności Prawu nadanemu im przez Boga. Przez Prawo rozumieją Torę, Pięcioksiąg Mojżesza, który oczywiście też i dla nas jest Pismem Świętym. My jednak czytamy go inaczej.
Żydzi widzą w nim Prawo, które jest nieodwołalne, które trzeba bezwzględnie przestrzegać, którego każda litera obowiązuje na zawsze. Nas nauczył Jezus Chrystus, że ważna jest nie litera tego prawa, ale intencja Prawodawcy. On Prawa nie zmienił, ale je wypełnił treścią. Zarzucał faryzeuszom, że czczą Boga tylko ustami, a nie sercem. Kazał ratować owcę czy woła, gdy w szabat wpadnie do studni (Mt. 12, 11; Ł 14, 5), bo szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu (Mk. 2, 27).
My się nieraz śmiejemy z żydowskich obyczajów, gardzimy nimi. Tymczasem, gdy w pociągu Żyd w sobotę siedzi na butelce gumowej z wodą, czyni to z wierności swojej religii, bo w szabat podróżować nie wolno, chyba że na wodzie. Dla niego jest to przestrzeganie litery Prawa, obowiązek moralny. Dla nas to zakłamanie, to złamanie intencji Prawodawcy. My wraz z rozwojem życia, z rozwojem rozumienia intencji Prawodawcy, dopasowujemy przepisy do tego, co uznajemy za etyczne. Dla nas prawo wynika z etyki. U Żydów odwrotnie – etyka wynika z Prawa.
Oczywiście i u nich życie wymaga zmian obyczajów. Dla wygody więc wprowadzają interpretacje Prawa, wyjaśnienia na różne okoliczności, tak by zachowując jego literę żyć w sposób rozsądny. Cała uczoność żydowska (Talmud, Kabała, pisma rabinackie) to właśnie te interpretacje, komentarze do interpretacji, komentarze do komentarzy itd. – ciągła kazuistyka mnożąca wyjątki od nietykalnych przepisów. Rozwój ten napędzany jest potrzebą udogodnień. Poza judaizmem cała ta uczoność jest bez wartości. Sposób jej powstawania bywa jednak naśladowany i stanowi zagrożenie dla nas. My musimy zmieniać przepisy, gdy ocenimy, że tego wymaga nasze rozeznanie co jest, lub co nie jest etyczne, a nie dlatego, że są niewygodne. W cywilizacji łacińskiej każde pokolenie przenosi coś z etyki do pisanego prawa. Mnożenie praw coraz bardziej ogranicza zakres naszej swobody. Żydów ogranicza tylko Tora, a wszystkie późniejsze przepisy tylko redukują zakres obowiązywania tych ograniczeń. Niestety, również u nas, choć wbrew naszej cywilizacji, pojawiają się ustawy, które czynią dopuszczalnym to, co jest uważane za nieetyczne i było już zakazane prawami pisanymi (przerywanie ciąży, rozwody, czyny homoseksualne, kulty sataniczne itd.). W ten sposób gubi się związek prawa z etyką, a wygoda raczej niż etyka, staje się źródłem prawa.
W naszej cywilizacji człowiek prawy, żyjący godziwie, nie znajdzie się w konflikcie z prawem, nawet nie znając go. Z drugiej strony życie w zgodzie z literą prawa, ale nieuczciwe, pochodzi z faryzejskiego przywiązania do przepisów, a nie do etyki. Wykorzystywanie przepisów, niedokładnie napisanych ustaw, luk w nich, ich nadmiaru i niekonsekwencji, działanie na pograniczu prawa, techniki unikania opodatkowania, wszystko formalnie w ramach prawa, ale nieetyczne, pochodzi z rabinicznej kazuistyki, z etyki wywodzonej z praw pisanych. Jednak taki kombinator, co prawda działający w ramach prawa, w rzeczywistości nie posiada szacunku dla żadnego prawa. Nie można go porównywać z Żydem podróżującym w sobotę na butelce z wodą, który także wykorzystuje wygodną interpretację Prawa, ale który czyni to, by pozostać w zgodzie z Prawem, a więc z pełnym szacunkiem dla tego Prawa.
Ponieważ wiele przypisów Prawa Mojżeszowego było nie do utrzymania w diasporze (np. zakaz nauki języka greckiego), wprowadzano interpretacje, na mocy których pełnia przepisów obowiązuje w Ziemi Obiecanej, ale nie poza nią. W ten sposób diaspora stała się ucieczką od Prawa. Skoro etyka pochodzi z przepisów, powstały tym samym dwie etyki – dla Palestyny i poza nią. Potem przyszła kolej na dalsze mnożenie etyk, na różne okazje, różne dni, wobec swoich czy wobec obcych (gojów) itd. Tak powstała etyka sytuacyjna, która jest nam zupełnie obca. My wyznajemy tylko etykę totalną, tę samą na wszystkie okazje. Czy jednak zawsze jesteśmy wierni takim pojęciom? Czy np. odróżniamy kradzież przedmiotu prywatnego od kradzieży przedmiotu należącego do państwa, albo kłamstwa wobec bliskich i wobec przeciwników? Ta sytuacyjność etyki pochodzi z cywilizacji żydowskiej i winniśmy się jej wystrzegać.
Niezależnie od tradycji dotyczącej ksiąg, które interpretują Torę, Żydzi tworzą jedną rodzinę połączoną mesjańską świadomością wybraństwa. Żyd może stać się ateistą, może stać się konwertytą do innej religii, może nawet zostać kardynałem, ale zawsze będzie traktowany przez innych Żydów jako członek społeczności żydowskiej.
Nam nieraz imponuje żydowska solidarność, ich wzajemne popieranie się, wierność żydowskiej wspólnocie. Obserwujemy, jak uczestniczą w różnych walkach, znajdując się po obu stronach sporu, aby po klęsce jednej strony, Żydzi wśród zwycięzców zadbali, by nie stała się krzywda Żydom wśród pokonanych. Po następnym konflikcie rezultat może być odwrotny i znowu ta sama solidarność zafunkcjonuje. Taką wypracowali sobie metodę trwania wśród narodów. U nas nie ma takiej solidarności. W istocie zarzucamy sobie kłótliwość i zawiść. Zazdrościmy Żydom ich wzajemnej wierności ponad wszelkimi konfliktami. Jednak ta różnica ma też i drugą stronę medalu, bowiem uważamy, że popierać winniśmy prawdę, dobro, sprawiedliwość, a nie rodaka tylko dlatego, że jest rodakiem. Musimy zwalczać zło, nieprawdę, wszystko co uważamy, nawet niesłusznie, za niewłaściwe, bo takie jest nasze rozumienie godziwości. Winniśmy pozostać sobą, a nie popierać tego, co na poparcie nie zasługuje”...
*         *         *

Ks. dr Stanisław Trzeciak w książce Program światowej polityki żydowskiej (konspiracja i dekonspiracja), wielokrotnie w Polsce wydawanej, nazywał Żydów – za Jerzym Butmi – „wrogami rodzaju ludzkiego”, „narodem zakonspirowanym” i pisał, że celem tego narodu „jest panowanie Żydów nad światem”, który cały ma być przekształcony w „królestwo izraelskie”, a wszystkie pozostałe ludy w bydło robocze.
Polscy publicyści niekiedy  zarzucają Żydom, że „przejęli” w Polsce cały handel i przemysł. Dokładniej byłoby mówić, że stworzyli tu, razem z kolonistami niemieckimi, te rzeczy. Gdyż już od końca XVII wieku Polacy nie byli zdolni do tworzenia kultury i cywilizacji: pili, tańczyli, spali i „chodzili” do kościoła. Kraj obumierał moralnie i umysłowo. A obcy po prostu wzięli jego losy w swe ręce. Przyroda nie cierpi próżni.
To samo dotyczy „rozpijania” chłopów. Czy żydowski (lub szlachecki) karczmarz gwałtem lał komuś gorzałę do gardła? A czy np. teraz też „Żydzi rozpijają Polskę”? Chyba tylko zakłady alkoholowe w Lublinie należą do Żyda z pochodzenia. A te w Stargardzie, Gdańsku, Warszawie, Gnieźnie, Szczecinie, Wrocławiu, Krakowie? Kogo to zresztą obchodzi: spożycie alkoholu w Polsce co roku wzrasta o około 30 procent; masowo rozpijają się już nawet kobiety i dzieci. A marazm postępuje.  Lecz  nie  ze  względu  na  żydowską  -  domniemaną  -  przewrotnośc,  lecz  ze  względu  na  wrodzoną  głupotę  i  prymitywizm  moralny  Słówian,  którzy  nie  potrafią  uporządkować    swych  mikrocefalicznych  główek.   Nikt  nie  zaszkodzi  temu,  kto  sam  sobie  nie  szkodzi.
*         *         *

T. Jeske-Choiński był zdania, że pogromy stanowiły „samoobronę mniejprzebiegłej rasy przeciw chytrzejszej”.  Zapomina  dodać,  że  były  inspirowane  przez  polskich  panów.
Kilkanaście razy była wydawana jego książka Poznaj Żyda!, w której autor bronił tezy, że podstawą i metodą życia żydowskiego jest lichwa czyli pożyczanie na procent i nieuczciwy handel. W tej książce m.in. czytamy: „Żyd średniowieczny zagarnął cały handel niewolnikami, ciągnął z tego ohydnego procederu niezwykłe zyski... Handel niewolnikami i lichwa, nienawiść do innowierców i szczególna pogarda nauki Chrystusowej – są rysami znamiennymi Żyda średniowiecznego...
Nie liczyli się jednak Żydzi z tym, że nikt nie ma ani potrzeby, ani ochoty być wyzyskiwanym przez kogokolwiek, a najmniej gospodarz przez podróżnego, któremu udzielił gościny. Że społeczeństwa chrześcijańskie nie chciały być obojętnymi świadkami gospodarki żydowskiej, że nie chciały iść w niewolę narodu znienawidzonego, któżby się temu dziwił? Ilekroć się Żydzi w jakimś kraju za bardzo rozpanoszyli, powstawały rozruchy antysemickie, które burzyły jednym zamachem całą robotę lichwy i sprytu kupieckiego... Lichwa nie była dla Żydów średniowiecznych nowiną. Wprawdzie zabraniał jej Stary Testament, ale tylko względem „brata”, to jest Żyda. Obcego pozwalał łupić: „Będziesz pożyczał wielu narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał, i będziesz panował nad wielu narodami, a one nad tobą panować nie będą. (...) Nie pożyczysz bratu twemu pieniędzy na lichwę, ani zboża, ani żadnej innej rzeczy, lecz obcemu”.
Chrześcijaństwo, rozszerzywszy pojęcie „brata” na całą ludzkość, walczyło z lichwą od pierwszych wieków swego istnienia. Potępiali ją Ojcowie Kościoła... Czuwał Kościół nad dobrem swoich wiernych, robił wszystko, co było w jego mocy, aby powstrzymać drapieżność Żyda, a on, „wybraniec”, „święty”, „osobliwy”, ani myślał poddać się nakazom gojów. Przeto wymierzał zniecierpliwiony goj sam od czasu do czasu sprawiedliwość.
Przez całe wieki średnie i nowsze aż do wielkiej rewolucji francuskiej idzie jedna i ta sama skarga: „Żydzi plwają na wiarę chrześcijańską i uciskają ubogich”. Cesarz Henryk Święty, łagodnego serca władca, przypatruje się spokojnie rozruchom antysemickim (około 1010). Ludwik Święty depce ich bez litości, bo „wyzyskują ubogich”. Wolnomyślny Fryderyk Barbarossa nienawidzi ich, bo „wynoszą się nad inne narody”. (...) Ciągle ta sama skarga: lichwa, wyzysk, plwanie na Chrystusa. I ciągle ten sam skutek: pogrom!
Każdy inny naród porzuciłby haniebne rzemiosło, gdyby go ono tyle kosztowało, gdyby musiał za nie ciągle pokutować. Bo na cóż przydały się Żydom olbrzymie fortuny, kiedy pierwszy lepszy pogrom zniszczył owoc ich długiej a nieuczciwej pracy? Nie byłobyż lepiej wyrzec się, pozbyć się złych, nieszlachetnych instynktów, a zlawszy się z resztą współziomków, żyć sobie spokojnie, bez obawy o straszne, krwawe jutro? Żydzi wileli być bici, poniewierani, ograbiani, nawet zabijani, byle się nie zmieszać z gojami, z „bydlętami”.
Ich upór podtrzymywała niezłamana niczym potężna wola semicka. Wyrzuceni jednymi drzwiami, wracają drugimi. Zgromieni nie śpieszą do Jerozolimy, o co się modlą codziennie, lecz przyczajają się gdzieś w pobliżu, czekając na uspokojenie umysłów. Gdy namiętność ostyga, wciskają się znów wszystkimi szczelinami do kraju, z którego ich wypędzono, i bogacą się lat kilkanaście. A nabiwszy kieszeń nadymają się, jak poprzednio, nienauczeni smutnym doświadczeniem niedawnej przeszłości. (...) Tylko Anglicy, Francuzi i Hiszpanie pozbyli się ich radykalnie. Anglicy zabrali im w roku 1290 prawie całe mienie i wydalili ich z granic swej wyspy. We Francji, gdzie im pozwolono brać 80 proc. lichwy od wierzyciela, nie zadawalniali się tym „drobnym zarobkiem”. Za to wyrzucono ich w roku 1394 po raz trzeci z kraju, ale tym razem stanowczo. Daremnie stukał „wybrany” naród do bram Londynu i Paryża, daremnie słał delegatów z trzosami. Anglicy i Francuzi „zacięli” się i nie dali się przebłagać. Żydzi stracili też zaufanie do tych „niewdzięcznych” narodów i uwolnili ich na długo od swego towarzystwa...
Tak samo postąpiła sobie Hiszpania i Portugalia. W krajach tych podniesiono stopę procentową do 33%, ale „malutka” ta cyfra nie podobała się „wybranym”. W końcu spotkał ich i tu los okrutny. Trzysta tysięcy Żydów opuściło w r. 1492 Hiszpanię, a w 1496 poszli za nimi ich współwyznawcy portugalscy.(...) Cóżby się było stało, gdyby społeczeństwa chrześcijańskie były pozwoliły spokojnie, obojętnie siebie łupić i grabić nienasyconej nigdy chciwości i bezwzględności żydowskiej? Ani jedna piędź ziemi, ani jeden dom, ani jedna koszula nie należałaby już do chrześcijan... Lichwa żydowska byłaby strawiła trony, potęgę, siłę i wiarę ludów europejskich i rzuciła je pod stopy narodu „wybranego”. A straszne byłoby to poddaństwo, Żydzi bowiem umieją być bezwzględnymi i bezlitosnymi, gdy poczują swoją siłę”...
W późniejszym okresie Żydzi znaleźli jednak sposób na bezkarne uprawianie potwornej 200-300-procentowej lichwy. Uczynili ze Stanów Zjednoczonych Ameryki swój Wielki Izrael i, używając tego państwa jako swego narzędzia, narzucili całemu prawie światu swe osławione „pożyczki”, które są niemożliwe do spłacenia i na wieki wieczne poddają w niewolę bankierom z Wall Street całe narody i kontynenty, pogrążając je w nędzy i wysysając krew z ich żywych ogranizmów.  -  Taka  jest  historiozofia  współczesnych  polskich  antysemitów. 
*         *         *

Niektórzy polscy autorzy podejmują tematykę żydowską w przesadnie emocjonalnym tonie, że przytoczymy tu fragmenty artykułu Dariusza Kosiura pt. Wróg, opublikowanego na łamach nowojorskiego -  dziś  zlikwidowanego  -  dwutygodnika „Polski Przewodnik” w marcu 2007 roku: Nie istnieją w Polsce silne media narodowe. Patriotyczne ugrupowania narodowe nie pojawiają się w publicznych mediach, przez co nie funkcjonują w społecznej świadomości. Niewielka ilość tytułów prasowych o małym nakładzie i o zabarwieniu narodowym ma znaczenie marginalne na rynku prasowym.
Jest niezauważalna pośród prymitywnych, wulgarnych już często od strony tytułowej prasowych śmieci. W minimalnym zakresie, jeśli chodzi o dostęp i zasięg wśród czytelników, medialne braki nadrabia Internet na niezależnych stronach narodowych. Dobrze, że istnieje, choć taka, skromna możliwość wymiany poglądów. Niezależne strony internetowe pełnią jednak rolę raczej wentyla bezpieczeństwa, przez który obniżamy ciśnienie niezadowolenia i oburzenia z powodu niszczenia każdej normalności i naszej Ojczyzny. Internet, z racji swojej specyfiki nigdy nie będzie pełnił roli powszechnej, niezależnej narodowej trybuny.
Wszelka antypolska żydowsko-lewacko-liberalna hołota ma dziś w Polsce do dyspozycji wszystkie media, a ludzi myślących katolicko i narodowo obowiązuje zasada morda w kubeł.
Jedyny okres wolności po 1939 r., który był odczuwalny niemal fizycznie – nasze płuca jakby pełniej oddychały – to czas 16-tu miesięcy istnienia Solidarności. Choć był wtedy w Polsce i komunistyczny żydowski rząd i żydowskiego socjalizmu strzegła radziecka Armia Czerwona, to duch Polski i Polaków był wolny. Była w tym też jakaś zasługa 10-ciu lat (1970-80) rządów ekipy E. Gierka – komunistów, których sumienia nie mogą być czyste, ale komunistów polskich, to jednak różnica.
Byliśmy, jako społeczeństwo solidarnie razem i mieliśmy poczucie siły katolickiego Narodu. Wolność ducha, mimo biedy i zmęczenia komunizmem, przywracała nam siły. Dziś radzieckiej armii już nie ma na polskiej ziemi, ale żydowska władza w polityce, w gospodarce, w mediach panoszy się nadal i jakby ze zwiększającym się impetem.
Medialną pałą grzmoci nasze umysły każdego dnia. Niepotrzebne są dziś wrogie armie, zagony jawnej i tajnej policji, żeby odebrać Narodowi wolność, niszczyć Go, okradać i prowadzić w ślepą uliczkę kulturowego i gospodarczego żydowskiego liberalizmu. Wystarczy codzienna dawka trucizny w liberalnych środkach masowego przekazu i nawet wykształcony człowiek idiocieje i idzie łagodnie jak owca na rzeź.
My myślący katolicko i narodowo nie mamy własnych wielkich mediów. Wyjątkiem jest katolickie Radio Maryja – dla żydowskich mediów niedościgły etyczny wzorzec. O mury tej rozgłośni rozbijają się wściekle antypolskie żydowskie i filosemickie łby różnych Michników.
Rządzące Polską żydostwo dokładnie zadbało, żeby nie powstała po 1989 r. klasa średnią która mogłaby wesprzeć swoim kapitałem media i partie narodowe, patriotyczne, katolickie. Klasa średnia mszczona jest dziś również przez te same siły na Zachodzie i z tych samych, co u nas powodów. Próbujmy się jednak organizować, niech każdy znajdzie kilka osób podobnie myślących, a każda z nich znów następnych kilka itd.
Zagraża nam likwidacja państwa, jeśli przyjmiemy euro i jakąś unijną konstytucję. Dla Polski, ze względu na Jej słabość nie tylko gospodarczą, ale także w każdej innej sferze, likwidacja państwa jest bardziej prawdopodobna i bardziej niebezpieczna niż dla Francji, czy Niemiec.
Czy znów będziemy czekać 150 lat, aż nasi wrogowie osłabią się wzajemnie i jeszcze w prezencie dla nas usuną z naszej Ojczyzny żydo-lewactwo? W dawnych zaborach istniał przynajmniej polski kapitał ziemi i jakiś finansowy, a dziś tracimy kolejno wszystkie składniki kapitału narodowego.
W takich warunkach nawet polska kultura może być zbyt słabym czynnikiem zachowującym żywą tkankę Narodu. A ze względu na katolicki charakter naszej kultury, wyrażający się szacunkiem dla człowieka, jest ona szczególnie osłabiana i niszczona przez Żydostwo od 1944 r. Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek– pisał C. K. Norwid – pamiętajmy o tym zawsze. Czy to są poglądy antysemickie? Nie, choć żydowskie media tak by je sklasyfikowały.
Jesteśmy Narodem bardziej antyniemieckim – i ma to swoje oczywiste uzasadnienie, mamy pamięć historii, antyrosyjskim – krwawo tłumione powstania w zaborze, inspirowane przez europejską żydo-masonerię – o czym wie niewielu, a dziś brak rozeznania i rozsądku politycznego kształtuje nasz stosunek do słowiańskiej, odradzającej się w chrześcijaństwie narodowej Rosji.
Nie jesteśmy natomiast antysemitami i dziwić się trzeba tytko – dlaczego? Żydzi od wieków są przecież naszym wrogiem wewnętrznym – jest to udokumentowana prawda historyczna.
Wystarczy przypomnieć rok 1944 i instalowanie w Polsce żydowskiego sytemu komunistycznego. Ten system i jego żydowska władza ponoszą odpowiedzialność za wymordowanie w latach 1945-56 600 tysięcy Polaków. W 2004 r. medialna żydowska propaganda wepchnęła Polaków do socjalistycznej i, jak ZSRR, totalitarnej unii, żeby nie mogli rozwijać się samodzielnie gospodarczo i żeby rozbić struktury państwa narodowego Polaków. A tam, gdzie struktury te słabną, Żydzi jako jedyna zorganizowana nacja, wyznająca specyficzną, bo niestety szowinistyczną religię, pasożytują bez ograniczeń.
Prawie nigdy nie integrują się z narodem, pośród którego żyją. Dbają wyłącznie o interesy własnej nacji, skłonni do kolaboracji z wrogami zamieszkiwanych państw w zamian za spodziewane profity.
Żydzi zawsze wnoszą element destrukcyjny w narodowe struktury państwa. Świadczą o tym wszystkie historie państw ich pobytu, od starożytnego Egiptu poczynając, a kończąc na USA, w którym Żydzi zdobyli decydujący glos w kulturze, gospodarce i polityce, więc i w polityce światowej. Każdy przejaw obrony i sprzeciwu obywateli amerykańskich przeciw zawłaszczeniu wszystkich sfer funkcjonowania państwa przez 2,3% mniejszość żydowską w USA jest traktowany jako przejaw nienawiści rasowej wobec nich i zwalczany.
Budowa demokratycznego społeczeństwa amerykańskiego jest już tylko mitem, skończyła się w latach 1950-tych. Najpotężniejsze państwo świata ma dziś największe na świecie długi i prawie samych wrogów na całej kuli ziemskiej.
Zadłużone jest w swoim Banku Centralnym (Systemie Rezerw Federalnych), który jest żydowskim bankiem prywatnym. Płacący podatki obywatele amerykańscy opłacają się lichwiarzom, którzy opanowali ich kraj. Nie chciał się z tym pogodzić, jako obywatel, katolik i prezydent, J. F. Kennedy zamordowany w 1963 r. Nie znajdziemy dziś w polskojęzycznych mediach negatywnej oceny naszej antyniemieckości, a zwłaszcza antyrosyjskości, którą, w swoim interesie, chce nam koniecznie zaszczepić liberalne żydo-lewactwo. Uczucie niechęci czy dystansu do nacji, które były, czy są wobec nas wrogie, jest przecież uzasadnione.
Wmawiają nam natomiast rasową nienawiść do Żydów – antysemityzm. Ale przecież to nie my niszczymy żydowskie pomniki i symbole ich religii w naszej Ojczyźnie, to Żydzi dewastują pomniki Polaków i kpią w mediach z naszej wiary. To dzieje się w kraju, w którym oni są niewielką mniejszością, w kraju, który 600 lat temu dał im schronienie przed kolejnym pogromem Żydów w Europie, w kraju, w którym Polacy oddawali własne życie za życie Żydów ukrywając ich w czasie niemieckiej okupacji. Nie uczmy się jednak od nich okazywania wdzięczności i nie oczekujmy jej.
Obrony narodowych interesów, narodowego majątku, kultury, wiary, moralności, etyki, suwerenności gospodarczej i politycznej państwa, godności Narodu nie wolno utożsamiać z rasową nienawiścią. A właśme do tego chciałoby w Polsce doprowadzić żydostwo oskarżające swoim medialnym wrzaskiem nas Polaków o antysemityzm. Chcieliby w ten sposób nas ubezwłasnowolnić, uniemożliwić nam najmniejszy nawet odruch obrony, do którego mamy prawo. Więcej, mamy obowiązek obrony Ojczyzny i wszystkich naszych wartości – i nie jest to ani ksenofobia, ani szowinizm, ani nawet nacjonalizm. Jest to przecież tylko obrona przed wewnętrznym wrogiem niszczącym każdą sferę bytu państwowego i narodowego – i jest to dziś nasza polska życiowa konieczność.
Prawie wszystkie media w Polsce są wściekle antypolskie, antykatolickie i antynarodowe, bo są zdominowane przez liberalne żydo-lewactwo. W Polsce władza musi należeć do większości, do prawowitych przedstawicieli polskiego Narodu i musimy ją odzyskać, inaczej zginiemy, zniszczy nas programowo realizowana nędza, roztopimy się w żydo-masońskiej unii. Nie może się udać budowa społeczeństwa otwartego, otwartego na kolejne po komunizmie oszustwo żydowskich ideologii – liberalizmu i globalizacji mających umożliwić rozkradanie majątku narodów.
Polska Moherowych Beretów. To nasza rodzinna, katolicka, narodowa Ojczyzna. Na Polskę w myckach zgody nie będzie nigdy.

Polskojęzyczne media bezkarnie kpią z naszej wiary, narodowej godności, zafałszowują naszą historię. Przoduje w tym procederze Gazeta Wyborcza i TOK FM.  Media te czynią ogromne wysiłki, żeby w nas, katolikach, Polakach wzbudzić nienawiść rasową do ich własnej nacji, do Żydów – czyż nie jest to perfidny, przewrotny, zakamuflowany antysemityzm? Czy nie powinno się zakazać im działalności za podstępne inicjowanie właśnie antysemityzmu. Ich działania wymierzone przeciw nam uderzają również w uczciwych, propolsko nastawionych Żydów – a chcę wierzyć, że tacy też zamieszkują Polskę.
Kto zabije Benedykta XVI?– takie tytuły miały publikacje w mediach w Polsce przed wizytą Papieża w Turcji. Zostawiam ocenę P.T. Czytelników, czy były to media antysemickie, czy antykatolickie i antypolskie?
Skąd taka postawa u tych mediów? Żydowskie media nie posługują się prawdą obiektywną w sensie matematycznym, nie powiem katolickim. Dla nich prawda jest zmienna, zależna od tego, czy im służy, czy nie. Prawdą może być też kłamstwo, jeśli jest dobre dla Żydów. Jest to zgodne z prawie dwutysiącletnią, ukształtowaną przez judaizm rabiniczny mentalnością żydowską, która z tego punktu widzenia całkowicie wyklucza dialog z nie-Żydami. Niemożliwe jest bowiem ustalenie jakiejkolwiek wspólnej, równoprawnej płaszczyzny budowy porozumienia. Ale czy warto zajmować się moralnym i historycznym usprawiedliwianiem żydowskiej mentalności? Ostatnie medialne ataki na rządową koalicję powinny jej uświadomić bezwzględną konieczność marginalizacji, bądź likwidacji mediów polskojęzycznych oraz konieczność przywrócenia Narodowi i całkowitego odżydzenia mediów publicznych.
Proces marginalizacji mediów antypolskich można zrealizować przy pomocy systemu podatkowego, a więc prawie dokładnie w taki sposób, w jaki żydowskie rządy w Polsce zniszczyły po 1989 r. nasz majątek produkcyjny.
Droga prawna będzie mało wydajna. Stosując odpowiednie preferencje podatkowe należy koniecznie rozpocząć proces tworzenia mediów narodowych, patriotycznych, katolickich i propaństwowych.
Wrzaski protestu żydowskich mediów należy zlekceważyć gwarantując im, co najwyżej udziały na tym rynku odpowiednie do wielkości tej mniejszości w Polsce, a więc do ok. 2%. Jeżeli rządząca koalicja nie podejmie takich działań w ciągu najbliższych 3 lat obecnej kadencji sejmu, to następna taka okazja może zdarzyć się nie prędko i oby nie była spóźniona.
*         *         *

W 2008 roku Wiesław Wielopolski pisał na łamach tygodnika „Tylko Polska”: „W historii każdego narodu są momenty wielkich wzlotów i haniebnych upadków. Dotyczy to także narodu wybranego, a w szczególności polskich Żydów, kolaborujących z wrogami Polski, w najcięższym dla nas okresie, w latach 1939-1945.
Daleki jestem od uogólnień i wydawania kategorycznych sądów. W przeciwieństwie do niejakiego Jana Tomasza Grossa, żydowskiego szowinisty, kłamcy i oszczercy, ograniczę się tylko do faktów.
Gdy w dniu 17 września 1939 roku, sowiecka Rosja, zadając nam zdradziecki cios w plecy wtargnęła na terytorium Rzeczypospolitej od wschodu, wśród Żydów zapanował szal radości.
Gdy do miasta Baranowicze wkraczała Armia Czerwona, Żydzi całowali zakurzone buty żołnierzy.
Wielki matematyk pochodzenia żydowskiego, profesor Hugo Steinhaus w pracy pod tytułem: „Wspomnienia z Polski” (wyd. Londyn 1992 r.), napisał, że masy ludności żydowskiej, które wyległy na spotkanie bolszewików, ustrojone w czerwone kokardy i pięcioramienne gwiazdy, budziły jego zaskoczenie, smutek i rozgoryczenie.
Żydzi rozbrajali polskich żołnierzy na ulicach, całowali rosyjskie tanki i armaty wznosili tryumfalne bramy. To serwilistyczne całowanie przez Żydów sowieckich butów, czołgów i armat, było tak charakterystyczne, że wymieniane jest w licznych relacjach i opracowaniach. Wspomina o tym nawet antypolski arcyłgarz J. T. Gross.
W swojej pracy: „Revolution from Abroad”... (wyd. Princeton 1998 r.), pisze, że Żydzi całowali czołgi i jak się wydaje mieli predylekcję do tego całowania, bo jakoś nikt nie wspomina, by robili to Ukraińcy czy Białorusini.
Naoczny świadek tych wydarzeń p. Żaroń, w swoich wspomnieniach zatytułowanych: „Agresja Związku Radzieckiego na Polskę”... wyd. Toruń 1998 r. przetacza swoje wstrząsające przeżycia jeńca wojennego. Oto fragment jego pamiętnika:
„19 września dostałem się do niewoli bolszewickiej, byłem ranny i leżałem w szpitalu w Zaleszczykach. Los nasz był straszny. NKWD oddało nas w ręce Żydów uzbrojonych w karabiny ręczne i broń krótką. Byli to Żydzi polscy w ubraniach cywilnych z czerwonymi opaskami na rękawach. Obchodzili się z nami, rannymi żołnierzami, niezwykle brutalnie. Bito nas i kopano, wyszukiwano oficerów, a znalezionych oddawano w ręce NKWD. Do nas krzyczeli, że jesteśmy pachołkami burżuazji i że my do tej pory piliśmy ich krew, a oni teraz będą pić naszą. Rzucano wobec nas wiele obelg, których powtórzyć nie mogę, bo są ordynarne. Zasypywano nas bluźnierstwami. Gromada Żydów wywlekła z mieszkania dowódcę Pułku Lotniczego pułkownika Prajsa. Szarpali go, tłukli po głowie i twarzy potem siłą wsadzili go na wózek z dyszlem, aby obwozić go po ulicach jako wroga ludu i pluli na niego”.
Ponurym dopełnieniem procesu żydowskiego rozpasania, zdrady i nikczemności była masowa likwidacja więźniów politycznych, dokonana po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w dniu 22 czerwca 1941roku. NKWD przy aktywnej pomocy milicji żydowskiej, rozstrzeliwała polskich więźniów politycznych, zarówno skazanych na wieloletnie więzienie, jak również wszystkich chorych i słabych fizycznie, niezdolnych przetrzymać ewakuację w głąb Rosji.
Chociaż były ku temu okazje, nieznane są przypadki ocalenia chociażby jednego.
Odpowiedzialność zbolszewizowanych Żydów za masakry na Polakach nie ulega żadnej wątpliwości. Potwierdza to między innymi M. Paul w swojej publikacji pod tytułem: Jewish-Polish relations in Soviet occupied eastern Poland 1939-1941 (wyd. Toronto-Chicago 1998 r.). M. Paul pisze co następuje: „Istnieje wiele autentycznych raportów o Żydach w służbie sowieckiej uczestniczących w egzekucjach więźniów, przeprowadzonych na szeroką skalę przez sowiecką, służbę bezpieczenstwa w owym czasie”.
Tytułem uzupełnienia dodam, że wszystkich należy rozliczać indywidualnie. Tych ze zbolszewizowanej milicji żydowskiej w latach 1939-1941, jak też ich pobratymców z lat 1944-56 okrutnych i bezwzględnych siepaczy totalitarnego aparatu bezpieczeństwa, jakim było osławione i co najmniej w pięćdziesięciu procentach zażydzone UB. A także tych z żydowskiego gestapo, tropiących swoich braci oraz żołnierzy polskiego ruchu oporu.
*         *         *

Cecha charakterystyczną pisanych przez Polaków tekstów o tematyce „antysemickiej” jest często współczucie do Żydów. Nawet krytyczne uwagi są podawane raczej z pozycji życzliwego przyjaciela, zatroskanego tym, by partner nie sprawiał sam sobie kłopotów przez lekkomyślne zachowania. Nie ma w tej krytyce ani śladu tak charakterystycznego dla myśli niemieckiej fundamentalizmu rasowego, ani cechującej myśl rosyjską demonizacji historiozoficznej.
Dr Stanisław Kozanecki w artykule pod wymownym tytułem Żydzi – dlaczego ich nie kochamy? („Głos Polski” nr 6 2007, Toronto) pisał: Jest to jedyny naród, który prawie wszędzie, gdzie sie pokaże i próbuje zapuszczać swoje korzenie – budzi żywe reakcje. Problem „anty” oraz „filosemityzmu” jest obecny wszędzie tam, gdzie mieszkają Żydzi. Jest to swego rodzaju fenomen, bowiem chociażby do dna przesiąknięty nacjonalistycznym szowinizmem naród chiński nie budzi już takich uczuć. Nikt przecież nie słyszał o „sinofobii”, a pojęcie antychinizmu po prostu nie istnieje. Moglibyśmy zatem spytać: czemu Żydzi są tragicznym wyjątkiem? Czy winnym antysemityzmu jest cały świat, wszystkie narody, czy też oni sami są głównymi czynnikami istniejącego od wieków antysemityzmu?
Smutnezjawiskoantysemityzmu mimostrasznejtragedii holokaustu, zwanej również Shoah, jaka miała miejsce w ubiegłym wieku – istnieje. Co gorsza, trudno nie zauważyć, że owo zdecydowanie negatywne zjawisko ostatnio narasta, a nie zanika, jak moglibyśmy tego oczekiwać, sądząc po nakładach i wysiłkachludziwładzyikultury czynionych w tym kierunku.
Obawiamsię,żepo przegranej wojnie Stanów Zjednoczonych w Iraku i w Afganistanie (na co wyraźnie się zanosi), opinia publiczna w USA, jak i na całym świecie obarczy winą za te wojny wyraźnie prożydowskich amerykańskich neokonserwatystów i w konsekwencji – samych Żydów. To spowoduje, że zjawisko antysemityzmu nasili się nawetwAmeryce, nie mowiącjuż o zarabizowanej Europie.
Główny czynnik powodujący antysemityzm, to znaczy chęć odseparowywania się od reszty społeczeństwaiciągłepodkreślanie swej inności, powoduje, że Żydzi wszędzie postrzegani są jako oni. Oczywiście jest to zrozumiałe, bowiem tylko w ten sposób uniknęli losu wielu grup etnicznych, które utraciły tożsamość. Ów syndrom oblężonej twierdzydziałał jednak w obydwie strony, czasami wręcz nadając danej wspólnocie, w określonych warunkach, charakter samobójczy. Innymi słowy, powodował w społeczeństwach naturalny odruch psychologiczny, który sprowadzał się do przekonania (oczywiście w skrajnym uproszczeniu): „oni” samigłównymisprawcami swych tragedii... Zaślepienie tego narodu jest rzeczywiście wyjątkowe. Mimo że istnieje wielu Żydów i to z różnych kręgów, którzy zwracają swoim ziomkom uwagę na karygodne (to znaczy godne kary) rozumowanie i postępowanie elity nimi rządzącej – nic zasadniczego wich postępowaniu się nie zmienia.
Powołam sie tutaj dla przykładu na broszurę napisaną przez Krystynę Brzeską, która cytuje wypowiedzi szeregu Żydów i to osobistości o jakości intelektualnej i moralnej wyjątkowej. Te osobistości pochodzą tak od zamieszkałych w Izraelu jak od rozsianych w diasporze, tak od wierzących jak od ateistów. Autorka świadomie cytuje szeroki wachlarz nazwisk, by podkreślić rozpiętość i wagę tych wypowiedzi. Każdy uczciwy czytelnik dojdzie do przekonania, że dla uratowania się – ten naród musi przejść przez głęboką, bardzo głęboką ewolucję w dziedzinie religijnej, moralnej i politycznej.
Jaka jest reakcja dominującej masy żydowskiej na podobne wołania o rzetelny dialog i o zmiany, apele pochodzące tak od lewicyżydowskiej, jak i od różnych Aryjczyków, między nimi także od Polaków? Wystarczy przypomnieć sobie reakcje tłumu na wołanie ich premiera Rabina o dialog z Palestyńczykami. Zresztą – nie oszukujmy się, właśnie dlatego go zabili. A Rabin to był przecież człowiek wyjątkowy.
Z kolei, w jaki sposób reagują, gdy jakiś Aryjczyk ich skrytykuje. Nikt nie ma wątpliwości, co do tego, że doczeka się co najmniej miana antysemity, nie mówiąc już o śmierci politycznej, jeśli jakieś ważne funkcje społeczne czy polityczne sprawuje.
Tak odwieczne, jak współczesne masy Żydów, nastawione są na szukanie źródła zła nie u siebie, a u innych. Widząc wszędzie antysemitów, koncentrują się na walce nie tylko z faktycznymi wrogami tego narodu, ale także z wymyślonymi „antysemitami. Stają się niewolnikami własnej fobii, oskarżając o antysemityzm tych wszystkich, którzy nie idą po linii żydowskich poglądów i nie zgadzają się z postępowaniem Żydów, co więcej, w wielu przypadkach uważająpoprostutakichludziza wrogów.
Sir Horacy Rumbold, ambasador W. Brytanii w Polsce, wypowiedział w 1920 roku zdanie: „bardzo mało korzyści przynosi Żydom wybieranie jako przedmiotu krytyki i zemsty jedynego kraju, w którym zapewne najmniej ucierpieli”.
*         *         *

Krzysztof Ligęza na łamach tygodnika „Tylko Polska” (kwiecień 2007) w następujący sposób przedstawia skrót stosunków między Polakami a Żydami: „Zacznijmy od przypomnienia, iż przed wiekami Żydów prześladowano w całej Zachodniej Europie. Wyrzucano ich z Portugalii i Hiszpanii, przeklinano w Anglii, dyskryminowano we Francji, gnębiono w Niemczech i na Półwyspie Apenińskim. Pogromy zdarzały się powszechnie, więc kto tylko mógł, uciekał daleko, jak najdalej, niechby i tam, gdzie rósł przysłowiowy pieprz. Dla Żydów rósł i owocował on nad Wisłą. Tylko tu oferowano im schronienie, przyjmowano przyjaźnie, życzliwie, serdecznie. W latach 1340-1772 populacja Żydów w Polsce wzrosła 75-krotnie, a w wieku XIX Polska stała się kolebką jednej trzeciej światowej populacji Żydów. Słynny myśliciel żydowski Isserless zanotował: Jeśliby Bóg nie dał nam takiego kraju za schronienie, los Izraela byłby nie do zniesienia.
To w Polsce od nowa budowali Żydzi swój świat, zwąc go żydowskim rajem. Nadzwyczaj celnie, adekwatnie do sytuacji. W Rzeczypospolitej dysponowali niespotykaną w owych czasach wolnością. Przywileje gwarantowały im władze. Mieli możliwość praktycznie nieograniczonego rozwoju ekonomicznego i kulturalnego. Dysponowali własnym samorządem terytorialnym, instytucjami kulturalnymi, funkcjonował żydowski sejm, reprezentujący interesy narodu żydowskiego wobec państwa polskiego (z siedzibą w Lublinie). Nie będzie twierdzeniem na wyrost, że w dużym, być może nawet decydującym stopniu, to właśnie dzięki polskiej gościnności, dzięki Polakom, Żydzi zachowali swą kulturę oraz religijną i narodową tożsamość. Przyznają to także żydowscy historycy (Lewin, Litvinoff i inni), którzy oceniali, że polskie ustawodawstwo wobec Żydów mogłoby stanowić wzór dla ustawodawstwa czasów nowożytnych oraz że Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia.
*

Pokojowe współistnienie trwało kilkaset lat, póki rozdrapujący Polskę zaborcy nie wcielili w życie zasady dziel i rządź. Wzajemne układy popsuły się, gdy Polacy zaczęli głośno artykułować niechęć w stosunku do tych Żydów, którzy kolaborowali z wrogiem podczas wojen napoleońskich oraz przy tłumieniu narodowych powstań. Trzeba zaznaczyć, iż w owym czasie grupy antypolskich Żydów cechowała szczególna agresywność (często obejmowali oni majątki rekwirowane powstańcom przez zaborców).
W Polsce międzywojennej antysemityzm istniał, jak wszędzie, lecz antyżydowskie wystąpienia były incydentalne, a w każdym razie znacznie rzadsze niż gdziekolwiek w ówczesnej Europie. Antoni Zambrowski: Żydzi mieli w Polsce szkoły religijne i świeckie z językiem żydowskim i hebrajskim, swoje teatry, kluby sportowe, nawet kinematografię. Działały swobodnie różne żydowskie stronnictwa polityczne, które miały własnych posłów w Sejmie. Wydawały one gazety po polsku i żydowsku.
Rzekomo antysemicka Polska przyjęła w tym okresie (nadała obywatelstwo) 615.000 żydowskich imigrantów z hitlerowskich Niemiec i bolszewickiej Rosji. Działo się tak mimo nacjonalizmu zwolenników Judeopolonii”, mimo obojętności czy wręcz wrogości KPP wobec dążeń niepodległościowych Polaków (organizację w większości tworzyli działacze pochodzenia żydowskiego), mimo pamięci o 1920 roku, o Żydach nawróconych na marksizm, najpierw entuzjastycznie witających wkraczających na polskie ziemie Sowietów oraz udzielających wsparcia najeźdźcom, a później przez lata śniących o Polskiej Republice Rad (w 1937 roku warszawska organizacja komunistyczna w 65 procentach składała się z Żydów).
A potem przyszedł rok 1939, druga wojna światowa, siedemnasty dzień września, kolaboracja Żydów z Sowietami na Wileńszczyźnie i we Lwowie, i przyszło zadekretowane przez Niemców ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej.
Nie wolno przy tym zapominać, że o ile Europa Zachodnia kolaborowała z hitlerowcami przy eksterminacji Żydów, zaś jednostki pomogły przetrwać niewielkiej ich liczbie, to w Polsce, bez pomocy Polaków, bez zaangażowania struktur polskiego państwa podziemnego, nie ocalałby żaden Żyd. Ocalało wielu, choć za ich ukrywanie groziła w Polsce (i wyłącznie w Polsce) kara śmierci, wymierzana przez Niemców całym rodzinom. Rozstrzeliwano bądź wieszano jak leci: mężczyzn, kobiety, dzieci, starców, nawet niemowlęta. Za ratowanie Żydów Niemcy egzekwowali odpowiedzialność zbiorową, dlatego Polacy złożyli tak potworną daninę krwi. Według różnych źródeł, za pomoc Żydom zginęło od 120 do 200 tysięcy Polaków; za ukrywanie Żydów palono całe wsie, mieszkańców wyrzynając w pień.
*

Z zagłady zgotowanej przez Niemców ocaleli nieliczni polscy Żydzi, lecz dzięki poparciu PKWN uzyskali oni możliwości szybkiego zwrotu mienia. Z danych archiwalnych wynika, że na przykład w rejonie Kielc ponad 90 procent roszczeń rozpatrzono pozytywnie, a podobnie było w innych częściach kraju (ministrem ds. odszkodowań w pierwszym rządzie PKWN był Emil Sommerstein, w Izraelu chwalony za pozytywny stosunek do roszczeń żydowskich).
Jednak należy przyznać, że po wejściu wojsk sowieckich i proklamowaniu rządu lubelskiego stosunek do Żydów uległ diametralnej zmianie. Faktycznie ich znienawidzono, lecz powody tej niechęci nie wynikały bynajmniej ze względów rasowych.
To nie kto inny jak Żydzi, wbrew Polakom, propagowali w Polsce ustrój komunistyczny. To Żydami obsadzono aparat śledczy Urzędu Bezpieczeństwa, nie wyłączając stanowisk decyzyjnych krwawego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wysoki odsetek Żydów w aparacie komunistycznych represji potwierdził między innymi żydowski historyk John Sack – według jego badań, w 1945 roku wszyscy komendanci UB na Górnym Śląsku i trzy czwarte ich podwładnych było Żydami. Pod datą 17 czerwca 1947 Maria Dąbrowska napisała w dzienniku: UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków.
To Żydzi wydawali polecenia i dokonywali aresztowań, torturowali więźniów i zabijali ich. To rękoma Żydów Sowieci eksterminowali ocalałych z wojennej zawieruchy patriotów, w tym resztki elity intelektualnej Drugiej Rzeczypospolitej. Osoby żydowskiego pochodzenia znalazły się w ministerstwach, na stanowiskach kierowniczych w fabrykach, w urzędach, w wojsku. Nie ma wątpliwości: komunistyczny totalitaryzm zaszczepiono Polsce przede wszystkim przy wsparciu zsekularyzowanych Żydów, których kolaboracja z sowieckim okupantem miała charakter ideowy.
Praca Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza 1944-56(IPN 2005) udowadnia, że w kierownictwie ówczesnej bezpieki, sądownictwie i służbie więziennej Polacy nie stanowili nawet połowy kadr, zaś blisko czterdzieści procent stanowisk, w tym najwyższe, piastowali Żydzi, głównie absolwenci kursów NKWD.
Po zajściach antyżydowskich czwartego lipca 1946 roku w Kielcach, ordynariusz kielecki biskup Czesław Kaczmarek pisał do amerykańskiego ambasadora w Polsce, Arthura Blissa Lane’a (Wokół pogromu kieleckiego, IPN, Warszawa 2006): Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami. W tym celu władze bezpieczeństwa nie zapobiegły powstającemu zbiegowisku, nie zawiadomiły o zajściu prokuratora, nie dały rozkazów milicji i wojsku do energicznego wystąpienia.
W książce Umarły cmentarzKrzysztof Kąkolewski tak podsumowuje kieleckie wypadki: Pogrom kielecki miał przekonać opinię publiczną, ale także rządy wolnych krajów, że zwycięstwo radzieckie i okupacja Wschodniej Europy ma głębokie uzasadnienie, a pozostawienie Polski jako państwa niepodległego, a co gorsza – pozwolenie, by wróciła armia polska z Zachodu, doprowadziłoby do odrodzenia nazizmu w Niemczech i w Polsce. Oblicze Polaków zostało po 4 lipca dokładnie odmalowane,a obraz ten zachowany jest do dziś i, co pewien czas, przypominany światu.
*

Opisując społeczność żydowską w USA, Jan Marek Chodakiewicz, historyk, wykładowca The Institute of World Politics w Waszyngtonie, podkreśla, że właściwie nie ma w USA organizacji żydowskiej, której stanowisko wobec Polaków nie wpisywałoby się w szalony paradygmat: polski antysemityzm – prześladowania Żydów – Holocaust. Ów paradygmat zakłada bezdyskusyjną winę Polaków za Shoah. W tym sposobie widzenia dziejów niemieccy narodowosocjalistyczni oprawcy stają się zbędni, znikają. Zostają Polacy– reasumuje Chodakiewicz, nie tając, iż w jego ocenie, właśnie stąd biorą się żydowskie wymagania co do nieustannego uderzania się w polskie piersi.
Na przykład za Jedwabne, mimo dowodów, że tamten mord na Żydach był jednym z tysięcy krwawych incydentów antyżydowskich w czasie ofensywy Wehrmachtu na Związek Sowiecki w 1941 roku. Wystarczy wymienić najbardziej głośne pogromy miejscowych Żydów w litewskim Kownie lub ukraińskim wówczas Lwowie, gdzie ofiary szły w tysiące, a nie w setki, jak w Jedwabnem– pisze Antoni Zambrowski, po czym zauważa: Wybrano do obchodów wyłącznie Jedwabne, pomijając miejscowości, gdzie Żydzi padali bezpośrednio ofiarą mordu ze strony Niemców (Maczuga jako narzędzie tolerancji, Niezależna Gazeta Polska, lipiec 2006). W swym tekście Zambrowski przywołuje również nieżyjącego już prof. Tomasza Strzembosza, który pytał wtedy, czym gorsi są Żydzi białostoccy, w liczbie 800 spaleni przez Niemców w miejscowej synagodze, od Żydów z Jedwabna, że nie chce się uczcić rocznicy również i ich męczeńskiej śmierci. Zambrowski rekapitulował wprost: Chodziło o zaakcentowanie ewidentnie polskiego sprawstwa mordu na Żydach.
Najwyraźniej niektórych Żydów przeraża zbyt duża dawka prawdy. Kiedy przerasta ich ona również intelektualnie, wówczas fałszują rzeczywistość, żeby nie oszaleć.
*

Ludzi pokroju Grossa czy Singera oraz ich odrażające insynuacje znakomicie scharakteryzowały trzy znaczące postacie. Notabene – żydowskiego pochodzenia. Pierwszą była jedna z najwybitniejszych żydowskich intelektualistek, Hannah Arendt. W swoich pracach wykazała ona, iż bez żydowskiej współpracy Holocaust byłby niemożliwy: Eichmann [główny planista ostatecznego rozwiązania– dop. K.L.], rzecz prosta, nie spodziewał się, iż Żydzi wyrażą entuzjazm dla własnej zagłady, ale pragnął, by wykazali coś więcej niż uległość. Pragnął ich współpracy w ludobójstwie. I, co jest doprawdy osobliwe, Żydzi nie zawiedli go! Bez ich pomocy nie miał szans na gładką realizację Shoah. (...) Żydzi w każdym zamieszkiwanym przez siebie miejscu mieli lokalnych przywódców, i wszędzie, nieomal bez wyjątku, ci przywódcy chętnie poszli na współpracę z hitlerowcami, formując Rady Żydowskie (Judenraty), które kierowały wywózką. (...) Bez daleko posuniętego współdziałania Rad Żydowskich, zamordowanie tak wielkiej liczby Żydów byłoby niemożliwe(Hannah Arendt, Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła). Druga postać to amerykański Żyd urodzony w Polsce, pisarz, noblista, Isaac Bashevis Singer, który w rozmowie z Richardem Burginem prawdę o Żydach wyraził następująco: Kiedy [Żyd] wbije sobie do głowy jakąś ideę, opanowuje go ona do tego stopnia, że człowiek ten zapomina o wszystkim innym. Weźmy Żyda, który walczy z antysemityzmem. Odnajdzie on ten antysemityzm wszędzie, nawet na bezludnej wyspie czy Saharze. Człowiek mający obsesję jest śmieszny, bo tworzy nieistniejące zasady. I wreszcie trzecia osoba, bezkompromisowy krytyk Przedsiębiorstwa Holocaust, Norman G. Finkelstein, większość żydowskich oskarżeń o antysemityzm nazywający bez ogródek hucpą.
*

 Jeśli chcemy obalić Polskę, moja rada brzmi, by chwycić za nóż i uderzyć tam, gdzie ich zaboli– parsknął swego czasu Marek Edelman, udzielając wywiadu dla The Daily Telegraph. Do dziś nie umiem określić, jak traktować jego słowa i co to właściwie było. Czy uległ manipulacji, ukartowanej przez kolegów ze Światowego Kongresu Żydów? Może wzywał do bliższego zapoznania się z sekretami koszernej moralności? A może nawoływał do nienawiści i przemocy?
Tak czy siak udowodnił, iż rzeczywiście wiek mało kogo oszczędza. Ale są granice tępoty, za którymi rozpościera się ocean krzywdy i kto jak kto, lecz Edelman powinien zdawać sobie z tego sprawę, starcza demencja go nie usprawiedliwia. Jeśli bowiem krytyka żydowskiej nieuczciwości nazywana jest antysemityzmem, jeśli podobnie traktuje się obronę przed kłamstwami żydowskich oszczerców oraz starania o przywrócenie Polakom tożsamości i pamięci historycznej, to oczywiście każdy Polak, więcej, każdy uczciwy człowiek (w tym Żyd), z konieczności musi wybrać antysemityzm. I jego żona także. I na antysemitów winni oni wychować swoje dzieci.
Wolno nam oceniać negatywnie Żydów, którzy żyjąc wśród nas nie nasze wspólne, lecz tylko własne dobro mają na względzie. Bezpodstawnie oskarżani, powinniśmy też pamiętać, że Żydzi nad podziw swobodnie używają określenia antysemityzm, przywołując ów termin zwłaszcza wtedy, gdy wytknąć im przejawy antypolonizmu (wówczas bez zahamowań przypinają Polakom etykietkę ksenofobów i szowinistów, imputując nam agresywny nacjonalizm). W obliczu podobnych reakcji powinniśmy krzyczeć, głośno oprotestowując nikczemność. A czyniąc to, możemy też z czystym sumieniem rzucić w twarze polakożerczym rasistom, cynicznie rozpętującym antypolską fobię, czytelne ostrzeżenie: nie siejcie wiatru!
*         *         *

W 2003 roku tygodnik „Tylko Polska”, redagowany i wydawany przez konsekwentnego   „antysemitę” Leszka Bubla, zamieścił tekst pt. Jak rozpoznać Żyda? Oto fragmenty tego tekstu.
Wprowadzenie.
Cywilizacja żydowska jest cywilizacją typu sakralnego, tzn. wszystkie normy, przepisy, zwyczaje itd. dotyczące sposobu życia społecznego zawarte są w przepisach religijnych. Żyd – członek narodu żydowskiego, jest jednocześnie Żydem – wyznawcą religii żydowskiej; jest to nierozdzielne. Religią żydowską nie jest, jak większość ludzi mylnie sądzi, Stary Testament, który zawiera religię zwaną moza-izmem. Żydzi odrzucili mozaizm – religię objawioną, a wymyślili sobie własną, ludzką religię o nazwie judaizm. W znaczeniu ścisłym nie jest to religia, gdyż nie chodzi w niej o relację Bóg – człowiek, osobiste uświęcenie, aby zasłużyć na niebo. Judaizm i powstały na jego podstawie późniejszy syjonizm, jest systemem mającym na celu zdobycie dla Żydów absolutnej władzy nad światem. Oni nie wierzą w niebo. Dla nich niebem będzie zdobycie dla siebie bogactw i władzy całego świata, w którym oni będą panami, a wszyscy nie-Żydzi będą im służyć jako niewolnicy. Dla nich ważniejszy od Biblii jest Talmud – ich nowe Pismo Święte, którego redakcję zakończono ok. 500 roku n.e.
Główne zasady judaizmu to: Jahwe jest Bogiem tylko Żydów (bóg plemienny). Ludźmi są jedynie Żydzi, a inni ludzie to wstrętne zwierzęta z ludzką twarzą (goje). Mają ludzką twarz tylko dlatego, aby Żydom zaoszczędzić przykrości obcowania z tymi zwierzętami. Bóg przed podjęciem decyzji zasięga rady rabinów. Wszystko, co istnieje na ziemi, należy do Żydów – a że jest w ręku gojów (?!), to tylko przejściowo i Żydzi mają obowiązek przejąć to każdym możliwym sposobem, włącznie z zabiciem goja. Żyd spowiada się przed dowolnie przez siebie wybranym innym Żydem z góry na cały rok. Żydowi nie wolno pomagać gojom, odwiedzać ich, przyjaźnić się z nimi. Goja można wykorzystać, okraść, oszukać i nie popełnia się przez to grzechu. Żyd zabijając chrześcijanina nie grzeszy, lecz składa miłą Bogu ofiarę. Mordercom chrześcijan obiecuje się najwyższe miejsce w raju. Talmud jest pełen obelżywych słów przeciwko Panu Jezusowi i Najświętszej Marii Pannie. Chrześcijaństwo uważa się za sektę żydowską, którą należy zniszczyć wszelkimi sposobami. Żyd ujawniający gojom treść Talmudu, ma być zabity. Ponieważ cały świat należy do nich, więc wg zaleceń Sanhedrynu (tajne kierownicze ciało żydostwa) mają trwać w każdym państwie, przejmować władzę nad narodami i doprowadzić do utworzenia jednego ogólnoświatowego państwa żydowskiego. Szczegółowy program polityczny oraz metody jego realizacji zawiera dzieło znane powszechnie jako „Protokoły Mędrców Syjonu” – opracowane w tej formie pod koniec XIX w. Istotą żydowskości jest predestynacja, czyli wybraństwo. Żydzi kierują się naczelną zasadą, którą zwięźle ujął Żyd Michnik: Mądry Żyd, to Żyd zakonspirowany. Kilka spostrzeżeń:
– Jeśli tylko chcesz, możesz nabyć biblię dowolnej religii; jej wyznawcy będą z tego zadowolenii chętnie ci pomogą, udzielą wyjaśnień. Natomiastrozprowadzanie Talmudu albo jego objaśnianie nie-Żydom jest przez Żydów karane śmiercią.
– Czy widział ktoś, by nie-Żyd został duchownym w judaizmie? Rabinem może być tylko Żyd! Tojest rasizm. Nie-Żyd, zwany przez nich pogardliwiegojem, uważany jest przez Talmud za zwierzę z ludzką twarzą, które ma służyć Żydom.
– Różne narody posiadają swoje organizacje humanitarne niosące pomoc ofiarom klęsk żywiołowych, prześladowanym, głodującym itp., bez względu na narodowość czy wyznanie – Czerwony Krzyż, Czerwony Półksiężyc – kraje muzułmańskie, Czerwony Lew i Słońce – Iran. Czy widział ktoś, aby organizacje żydowskie niosły pomoc nie-Żydom? Nigdy!
– Czy widział ktoś, aby Żydzi kiedykolwiek uratowali choćby jednego Polaka od śmierci z rąk Niemców czy Rosjan? A było ich ponad 3,5 mln – ponad 10% ludności Polski. We wrześniu 1939 r. witali najeźdźców, zarówno Niemców jak i Rosjan, bramami triumfalnymi oraz chlebem i solą w każdej miejscowości, gdzie tylko była jakaś większa społeczność żydowska.
– Czy słyszał ktoś, aby Żydzi kiedykolwiek przeprosili kogoś za popełnione zło? Nigdy! Czyżby byli narodem aniołów i nigdy nie wyrządzali zła? Dlaczego tak jest? Odpowiedź zawiera Talmud.

A. Z nazwiska.
1) Żydowskie – wtedy wszystko jest jasne.
2) Polskie, ale...
a) brzmi nazbyt polsko, np.: Złotopolski, Księżopolski, Polański itp.
b) jest nieco zabawne, np.: Michnik, Kuroń, Kryształ, Kukiełka, Osóbka, Indyk, Pietruszka, Śpiewak, Labuda, Pieronek, Jeneralski, Gadzinowski, itp.
c) pochodzi od nazwy miasta, regionu lub kraju, np.: Warszawski, Poznański, Krakowski, Białostocki, Rzymowski, Sieradzki, Mazowiecki, Szwedowicz itp.
Trzeba pamiętać o tym, że w połowie XVIII w. grupa Żydów, tzw. frankistów, przeszła na katolicyzm. Wiele rodów szlacheckich przyjęło ich do siebie, użyczając nazwiska i herbu – zostali nobilitowani, stąd też mamy żydowskich Małachowskich, Radziwiłłów, Potockich, Jeziorańskich, Dembowskich, Muszyńskich, Tarnowskich, Potockich, Działyńskich, Naimskich i innych.
Druga zorganizowana masowa akcja zmiany nazwisk żydowskich na polskie miała miejsce tuż po II wojnie światowej, kiedy władający niepodzielnie UB potajemnie dokonał tej operacji w interesie polityki żydowskiej. Chodziło o niewzbudzanie podejrzeń przy obsadzaniu Żydami kierowniczych stanowisk w państwie.

B. Z cech antropologicznych .
Żydzi są narodem rasy semickiej, zaś my – Słowianie jesteśmy rasy aryjskiej. Każda rasa ma charakterystyczne dla siebie cechy fizyczne, psychiczne i umysłowe. W tym punkcie omówimy tylko cechy fizyczne Semitów – Żydów. Jest to bardzo użyteczne narzędzie identyfikacji, gdyż rzutem oka możemy dostrzec metrykę na twarzy. Tu trzeba zastrzec, że wielu Żydów pochodzi z małżeństw mieszanych, w wyniku czego zatracili typowe semickie rysy twarzy, ale dziedziczą cechy psychiczne i umysłowe, a te rozpoznajemy wg kryteriów podanych dalej. Semici mają inne niż my proporcje charakterystycznych wymiarów czaszki. Omówimy w skrócie cechy dostrzegalne gołym okiem, w sposób jakościowy. Wszystko odnosimy do rasy aryjskiej, tj. do nas – Słowian.
1.Głowa.Wysklepiona górna powierzchnia czaszki, poczynając od strony czoła. Przykłady: Urban, Oleksy, M. Borowski. J. Dziewulski, Jan Nowak-Jeziorański.
2.Położenie ucha w stosunku do nosa (widok z profilu). Jeśliby poprowadzić prostą poziomą styczną do czubka nosa, to u nas linia ta mniej więcej przecina otwór ucha, u Żydów zaś całe ucho znajduje się powyżej tej linii.
3. Czoło.U Żydów boczne łuki czołowe mają większy promień krzywizny niż u Słowian.
4.Oczy.Płytki oczodół, brwi stosunkowo wyżej nad oczyma i w kształcie łuku (M. Edelman, B. Łazuka).
5.Nos.Z profilu dolna linia konturowa nosa od strony twarzy wznosi się do góry (ostrzejszy szpic), zaś z przodu koniec nosa jest bardziej rozłożysty. Generalnie nos żydowski jest stosunkowo długi, nie ma znaczenia czy łamany – to cecha drugorzędna. U Żydówek – bardzo wąska przegroda nosowa między oczyma, np. u prezenterek Wiadomości TV: G. Bukowskiej i J. Pieńkowskiej.
6.Odcinek między nosem a górną wargą jest znacznie dłuższy niż u Słowian.
7.Usta. grube, rozlazłe. Patrz: W. Chrzanowski (ZChN), Cz. Kiszczak, E. Sommer (TV Chmurka), Romaszewska – reporter TV.
8.Ucho:a) Żydowskie ucho w dolnej sekcji nie posiada opuszki, jest jakby po linii prostej wrośnięte w głowę, b) W górnej części jest lekko spiczaste, podczas gdy nasze ucho biegnie po łuku koła. c) U wielu Żydów uszy są jakby zdegenerowane, nieproporcjonalnie wielkie i odstające (Urban, Mazowiecki, Glemp), albo jakieś malutkie i skręcone.
9.Chód.Typowy Żyd-Semita idąc po linii prostej kołysze się na boki, a jego chód przypomina chód kaczki (widać to wyraźnie u A. Kwaśniewskiego-StoItzmana, Rybickiego z AWS, Oleksego).
Zawsze staraj się zobaczyć rodziców lub dziadków danego osobnika, bowiem z wiekiem cechy semickie stają się bardziej wyraziste.

C. Ze sposobu wysławiania się.
1. Posiadają dar łatwego wysławiania się, tzw. złotoustość. Byle jaki Żyd zagada każdego Polaka: Bogusław Kaczyński prowadzący w TV program muzyczny, J. Owsiak, J. Kuroń, Z. Kałużyński, Stefan Bratkowski, Waldemar Kuczyński, Cz. Bielecki, Jacek Szymanowski, J. Weiss, Mann, Najsztub, Wildstein.
2. Mówiąc o sprawach najważniejszych i bliskich sercu każdego Polaka nie angażują się emocjonalnie, nie przeżywają tego tak, jak my; mówią monotonnie, wolno, bez emocji – ot, tak sobie, jak o każdej innej sprawie. To ich wyraźnie różni od nas, jest to inny typ konstrukcji psychicznej. Przykłady: J. Urban, L. Miller, Marek Markiewicz, kard. Glemp, L. Falandysz, prof. A. Biela, J. Kropiwnicki, Jan Maria Jackowski, kpt. Sulatycki.
3. Mają problem z prawidłową wymową r. Przykłady: H. Gronkiewicz-Waltz, J. M. Rokita, Nina Terentiew, Lucjan Kydryński, Donald Tusk, Romuald Szeremietiew, Janusz Zemke, abp Muszyński, Janusz Steinhoff.
4. Zdarza im się nieopatrznie wtrącić typowo żydowskie słowa i zwroty, jak np. tfu– naśladujący odgłos splunięcia, używany na oznaczenie pogardy, wstrętu. Często używany przez Hankę Bielicką.
5.Uczoność i poczucie wyższości przechodzące w arogancję. Przykłady: R. Bugaj, K. Modzelewski, A. Małachowski, abp Życiński, A. Macierewicz, K. Zanussi, Krystyna Czuba.

D. Z prezencji.
1. Ogólnie Żydzi lubują się w noszeniu brody, jednak młodsze pokolenie preferuje obecnie tzw. brodozarost.
2. Wśród mężczyzn widoczna niedbałość o wygląd zewnętrzny – Żydzi nie przywiązują do tego takiej wagi jak my, np.: Szymon Kobyliński, R. Bender, Artur Balazs, Maciej Jankowski, Ernest Skalski.
3. Pewność siebie z wyraźnie okazywaną butą. Przykłady: R. Kalisz, L. Balcerowicz.
4. Brak im ogłady, delikatności, taktu, subtelności, wyrafinowania.
5. Mają charakterystyczne dla siebie tiki i ruszanie ramionami. Przykłady: Szaranowicz – prezenter sportowy w TV, Anna Śleszyńska - aktorka.
6.Żydówki z kolei nie posiadają delikatności, skromności i poczucia wstydu, które to cechy wrodzone są Polkom. Są bezpardonowe, bezwstydne, wścibskie. Przykłady: Monika Olejnik, Alicja Resich-Modlińska, Barbara Czajkowska – prezenter w TVP2, Kora Jackowska – piosenkarka, Michalina Wisłocka – seksuolog, Izabella Cywińska – reżyser, H. Knysok – b. wiceminister zdrowia, Monika Lewinsky.

E. Z cech charakteru.
Dusza żydowska jest na wskroś przesiąknięta sceptycyzmem (podważanie wszystkiego), żądzą destrukcji i niszczenia. Żydzi nie są w stanie stworzyć czegokolwiek pozytywnego, budującego. Zniszczą każdą kulturę, każdą ekonomię, ład moralny – pozostawiając po sobie jedynie chaos.
1. Ukrywają żydowskie pochodzenie i udają superpatriotów; są w tym bardziej polscy od Polaków, np. W. Ziembiński B. Tejkowski, Jan Olszewski, A. Macierewicz, płk R. Kukliński, Jerzy Robert Nowak. Nie jest rzadkością, że członkowie tej samej rodziny występują pod różnymi nazwiskami!
2. Rodzina wpaja dzieciom silne poczucie świadomości narodowej. Każdy Żyd bez zająknięcia poda z pamięci imiona przodków do 10 pokolenia wstecz. Spośród wszystkich narodów świata są społecznością o najsilniejszym poczuciu odrębności narodowej. Jeśli jedno z rodziców jest Żydem, to z całą pewnością dzieci staną się Żydami. Czynnikiem wzmacniającym ten proces jest opieka gminy żydowskiej. Posiadają silny instynkt gromadny – są zorganizowani w tajnej sieci gmin żydowskich – tzw. kahałach.
3.Żydowskość jest ekspansywna i żądna władzy – to naczelny motor jej aktywności. Dla katolika wzorcem będzie osobista świętość, skromność, pokora, służba prawdzie, dobru i pięknu. Horyzonty polityczne Polaka-katolika zamykają się w granicach Polski, tylko wybitniejsze jednostki mają szerszy krąg zainteresowań. Dla Żyda to jest śmieszne; jego wzorcem będzie bankier – bo posiada największą władzę nad gojami, dziennikarz – bo może kształtować duszę narodu gojów, polityk – bo może kierować państwem w interesie Żydów itp. Każdy Żyd myśli na sposób globalny, choć działa lokalnie w danym środowisku i kraju. Żydzi brzydzą się pracą fizyczną; ich ulubionymi zajęciami są spekulacja i handel.
4. Solidarność plemienna i instytucja zemsty. Przykłady morderstwa-zemsty: A. Doboszyński, syn B. Piaseckiego, syn i synowa M. Jurczyka. Z jakiego powodu? Bo występowali przeciwko Żydom. Żyd nigdy nie przyłoży ręki do potępienia swoich, choćby przedstawiono mu niezbite dowody zbrodni – za to bezwarunkowo wspiera współplemieńców.
5. Mistrzowie konspiracji. W mig odnajdują współplemieńców w każdym nowym środowisku i skrycie rozgrywają sprawy na swoją korzyść. Sztandarowym przykładem tego mistrzostwa jest masoneria – tajna, odwieczna, ogólnoświatowa organizacja pederastyczno-satanistyczna, o wielu poziomach wtajemniczenia, która służy celom polityki żydowskiej, i którą niezmiennie kierują Żydzi.
6. Posiadają wrodzone wyjątkowe zdolności adaptacyjne. Żyd rosyjski w powierzchownym oglądzie będzie posiadał główne cechy Rosjanina, Żyd niemiecki – Niemca, Żyd polski – Polaka, ale wszyscy oni zgodnie współdziałają dla dobra Żydów kosztem narodów, wśród których mieszkają.
7. Mają zdolności łatwego opanowania języków obcych.
8. Nie uznają żadnej świętości ani niezmiennej prawdy. Świętością jest to, co służy Żydom. Kierują się podwójną moralnością, jedną w stosunkach między sobą, a inną w odniesieniu do obcych.
9. Są mściwi i okrutni – nie okażą żadnego miłosierdzia obcym. Przykłady: wymordowanie narodów Ziemi Obiecanej, ukrzyżowanie Pana Jezusa, mordy rytualne, dr Mengele, A. Eichmann, H. Himmler, CZeKa, NKWD, masakry Palestyńczyków. Z całą bezwzględnością stosują zasadę: oko za oko, ząb za ząb. Nigdy nie przeproszą, nie okażą skruchy za popełnione zło, a już przenigdy nie zadośćuczynią. Polak za doznane krzywdy pała gniewem krótko i jest skłonny do pojednania. Żyd natomiast nie da po sobie tego poznać, ale zacznie skrycie i przebiegle niszczyć przeciwnika, zaprzęgając do tego całą swoją inteligencję i umiejętności – na zimno, z wyrachowaniem.
10. Cechuje ich poczucie wyższości i wybraństwa. Z tego powodu nigdy nie ścierpią doznanego upokorzenia, np. jeśli w czasie wojny Żyd był zdany na łaskę pomocy Polaka i dzięki temu ocalał, to później zamiast wdzięczności będzie go jeszcze bardziej nienawidził. Przykład pisarza Jerzego Kosińskiego (Josek Lewinkopf) jest tu symptomatyczny. Regułą było, iż złapani przez Niemców Żydzi nigdy nie osłaniali swoich dobroczyńców, ale wydawali ich, by ginęli razem z nimi.
11. Pochlebcy i przyjaciele dopóki ciągną korzyści – gdy osiągną cel, bez skrupułów zrywają znajomości i stają się wrodzy.
12. Przewrotność i pokrętna logika w argumentacji. Przykłady: J. Kuroń, E. Spychalska, prof. M, Szyszkowska, prof. M. Janion, A. Michnik.
13.Żydowskość jest nierozpuszczalna i niezniszczalna, a) Odżywanie żydowskości w trzecim, czwartym pokoleniu w rodzinach całkowicie zasymilowanych – fenomen niespotykany nigdzie indziej, b) Powrót do żydostwa na stare lata. Ci, którzy się niby zasymilowali i nawet dobrze służyli Polsce, pod koniec życia wracają do żydostwa i opluwają Polaków. Przykłady: Jan Karski, Jan Nowak-Jeziorański, W. Bartoszewski. Stąd fundamentalne znaczenie sprawdzania metryk!
14. Nie czują się przywiązani do narodu, pośród którego żyją. Bez sentymentów wyjadą z kraju, oczerniając Polskę i udając dyskryminowanych. Za granicą zaś, udając Polaków, włączą się do organizacji polonijnych, starając się je opanować albo rozbić.
15. Przyjaźnią się i zawierają małżeństwa w większości przypadków tylko między sobą.
16. Wykazują nadaktywność i zawsze stoją na czele wszystkiego, co jest skrajne (niespokojne duchy, inspiratorzy zamętu, reformatorzy): czy to w polityce, czy w kulturze, czy w Kościele. Przykłady: Korwin-Mikke, Stefan Niesiołowski, Gabriel Janowski, Anda Rottermund, ks. St. Musiał, ks. M. Czajkowski, ks. J. Góra (ten od Lednicy).
Jedną z najcięższych zniewag dla Żyda jest, gdy współplemieniec zarzuci mu asymilację w jakiejś społeczności gojów. Rozpiera ich duma bycia wybranymi, bycia ludźmi – wszak reszta wg Talmudu goje to zwierzęta z ludzką twarzą.

F. Z metod działań.
Od ponad 2000 lat Żydów cechuje konsekwencja i niezmienność celu polityki żydowskiej. Zawsze zorganizowani hierarchicznie; w danym państwie istnieje jeden zakonspirowany ośrodek kierowniczy (Kahał), którego polecenia są dla nich święte, zaś Kahary krajowe otrzymują wytyczne od Sanhedrynu – tajnego światowego rządu żydowskiego (obecnie rezyduje w USA).
1. Stosują zasadę: cel uświęca środki. Najwięksi w historii zdrajcy, mordercy, przestępcy w 95% przypadków byli Żydami.
2. Utrącają tubylców, a bezwzględnie popierają swoich. By osłabić państwo polskie, wzmacniają i wykorzystują mniejszości narodowe: Ukraińców, Niemców, Litwinów, Białorusinów.
3.Łatwo przechodzą na przeciwstawne pozycje ideowe (istotą sprawy jest zawsze interes Żydów – wszystko inne ma znaczenie względne). Przykłady:
a) przedzierzgnięcie się komunistów w demokratów,
b) Macierewicz: zmiana postawy ideowej z entuzjasty Che Guevary na narodowego katolika (?!).
4. Pchają się na doradców – jest to najskuteczniejsza metoda sprawowania faktycznej władzy bez ponoszenia odpowiedzialności; posługują się nią perfekcyjnie. Przykłady: zdominowanie PZPR, opanowanie Solidarności, infiltracja Radia Maryja.
5. Podstawiają żydowskie kobiety na żony lub kochanki wybijającym się ponad przeciętność gojom. Chodzi o związanie danej osoby z żydostwem, a tym samym zneutralizowanie jej dla sprawy polskiej. Gdyby pomimo tych zabiegów Polak pozostał wierny swemu narodowi, to Żydówka będzie najlepszym agentem wpływu i donosicielem do Kahału. Przykłady: W. Gomułka, A. Zawadzki, W. Jaruzelski, A. Seweryn – aktor, Z. Herbert – poeta; Peter Raina - historyk.
6. Osłabiają morale narodu. Pod osłoną haseł humanizmu, postępu, akcji charytatywnych itp. szerzą pornografię, narkomanię, pijaństwo. Przykłady: M. Kotański, Kwaśniewski-Stolzman, Kuroń, Owsiak, prof. Lew Starowicz.
7. Dążą do podporządkowania sobie wszystkiego w danym państwie. Dla nich nie ma dylematu: w sposób godziwy czy niegodziwy – wszystko jest godziwe jeśli posuwa sprawę żydowską do przodu. Główne uderzenie kierują na newralgiczne ośrodki wpływu w sferze duchowej (media, katedry uniwersyteckie, hierarchia Kościoła katolickiego) i materialnej (bankowość, gospodarka) oraz siłowe ośrodki władzy (tajne służby, sądownictwo). Działania te prowadzą w największej tajemnicy przed tubylcami, w sposób planowy i długookresowy. Likwidują fizycznie jednostki wybitne i przywódcze. Przykłady: masowe mordy AK-owców, NSZ-owców, skrytobójstwa patriotycznych księży, działaczy Solidarności itd.
8. Legalnym systemem prawnym osaczają naród, który męczy się w nim jak ryba wyjęta z wody. Niszczą ład w państwie niemoralnym prawem, które chroni przestępcę, a umniejsza uprawnienia organów ścigania. Chodzi o tzw. humanitaryzm, czyli troskę o więźniów, zniesienie kary śmierci, łagodne wyroki – innymi słowy – zielone światło dla przestępców.
9. Tworzą zamęt intelektualny w społeczeństwie przez wymyślanie i rozpowszechnianie destrukcyjnych ideologii. Robią to na uniwersytetach żydowscy naukowcy, a dalej przejmują sprawę żydowscy dziennikarze i politycy. Przykłady: komunizm wymyślił Żyd Marks, a Żydzi: Lenin, Stalin i Trocki wprowadzili go w życie. Narodowy socjalizm jest dziełem Żydów: Hitlera, Goeringa, Himmlera, Hessa, Goebbelsa i innych. Zachodni liberalizm dziełem Żydów: Churchilla, Roosevelta.
10. Bezustannie reformują wszystko, co paraliżuje funkcjonowanie państwa, nie sprzyja kumulacji doświadczeń i naturalnemu wyłanianiu się kompetentnych elit.
11. Uprzedzają rodzące się dążenia narodu i wskakują na czoło pochodu, przejmując dowodzenie. Przykłady: Solidarność (żydowscy doradcy), KPN (Moczulski, Słomka), UPR (Korwin-Mikke, Michalkiewicz), ZChN (Chrzanowski, Czarnecki), ROP (Olszewski, Włodarczyk, Macierewicz, Romaszewski), AWS (Krzaklewski, J. Tomaszewski, Rybicki), LPR (A. Macierewicz. G. Janowski, PiS (bracia Kaczyńscy, Mariusz Kamiński).
12. Zakładają dziesiątki różnych partii politycznych, prowadzą między sobą walkę na niby i doprowadzają do chaosu.
13. Udając patriotów przenikają do każdej organizacji. Gdyby jakaś ostała się bez Żydów, będą z nią walczyć z największą zaciekłością przez dyskredytowanie w mediach, oczernianie działaczy, podawanie do sądu za wymyślone przewinienia: ksenofobię, rasizm, antysemityzm, waśnie etniczne itp. Jeśli to nie odniesie skutku, uciekną się do otrucia lub skrytobójstwa.
14. W polemikach z przeciwnikiem, któremu nie są w stanie sprostać, bez ceregieli przechodzą do obrzucania błotem; najczęściej posługują się takimi określeniami jak: antysemityzm, holocaust, ksenofobia, nazizm, faszyzm, skrajny nacjonalizm, ciemnogród, zacofanie, zaścianek itp. Nam Polakom obca jest polemika oparta na inwektywach. To jest wyróżnikiem charakteru żydowskiego.
15.Żyd rzadko atakuje przeciwnika wprost, robi to pośrednio, posługując się innymi – on jest przede wszystkim inspiratorem.
16.Żydzi zawsze stoją na czele postępu i walki z zacofaniem. Skuteczną bronią w ich rękach jest sztuka. Np. Andrzej Wajda w swoich filmach niekorzystnie przedstawia Polaków (Lotna), wybiela Żydów (Ziemia Obiecana, Pan Tadeusz), opluwa chrześcijaństwo (Wielki Tydzień), sławi żydowskich rewolucjonistów (Sprawa Dantona), fałszuje główne rysy kultury polskiej (Pan Tadeusz). Inny Żyd, Jerzy Hoffman, w filmie Ogniem i Mieczem fałszuje utwór Sienkiewicza oraz prawdę historyczną, przedstawiając Polaków jako głupców, pijaków itp., a pozytywnie – Ukraińców.
17.Żydowscy artyści wyśmiewają narodowe tradycje, wulgaryzują język, wzbudzają obrzydzenie do narodu polskiego. Przykłady: Kabaret Elita, Olga Lipińska, Tadeusz Drozda, Krzysztof Piasecki, Jan Kaczmarek, J. Weiss (Radio Zet), W. Mann z K. Materną.
18. Prowadzą akcje antysemickie i prowokują do wystąpień przeciwko Żydom (Polska Wspólnota Narodowa Tejkowskiego). Jest to żelazny punkt żydowskiego repertuaru. Daje to im następujące korzyści: a) Wzbudza strach wśród Żydów i zmusza do trzymania się razem, b) Ten psychologiczny terror wywołuje w podświadomości Polaków poczucie winy i tym samym osłabia działania antyżydowskie. W takim klimacie nawet krytyka rażących antypolskich działań Żydów staje się endemicznym antysemityzmem, ksenofobią, rasizmem (typowe slogany propagandy żydowskiej) itp. Owocem takich działań jest to, że Żydzi w Polsce są nietykalni, c) Powoduje skupienie się polskich patriotów pod komendą żydowską.
19. Innym stałym punktem działań żydowskich jest wypisywanie antyżydowskich haseł na murach, podpalanie synagog, niszczenie żydowskich cmentarzy itp. Dzięki temu media w Polsce i za granicą będą mogły nas oskarżać o antysemityzm, rasizm itd.
20. Walczą z Żydami jako polscy patrioci, ale w taki sposób, żeby im nie zrobić krzywdy i nie dotknąć istoty problemu, inaczej mówiąc – kierują tę walkę w maliny. Przykłady: środowisko Gazety Polskiej, Naszej Polski, Głosu, prof. Ryszard Bender, prof. Jerzy Robert Nowak, red. Jan Engelgard.
21. Od samego powstania chrześcijaństwo jest dla nich największym wrogiem. Prowadzą nieustępliwą walkę z Kościołem katolickim. Podważają autorytet Kościoła oczerniając księży (Urban), wyśmiewają zasady wiary (Olga Lipińska). Rozbijają od środka działania ZNAK-u, Tygodnika Powszechnego, WIĘZI. Przykłady: Jan Błoński, G. Turnau, ks. Tischner, ks. Musiał, ks. Czajkowski. Współpracują z antynarodową bezpieką. Obwiniają chrześcijan za holocaust, przypisując nam podsycanie antysemityzmu i zmuszają Kościół do przepraszania za antysemityzm, co im się udaje, bo wielu biskupów w Polsce to zakonspirowani Żydzi (Glemp, Gądecki, Macharski, Muszyński, Życiński, Dembowski, Ziółek, Głodź, Pieronek, Rakoczy, Chrapek).

G. Z prowadzonych działań dezinformacyjnych.
1. Bagatelizowanie kwestii żydowskiej, a tych którzy o niej mówią, zaliczanie do antysemitów, ksenofobów, oszołomów itp.
2. Wprowadzanie rozróżnienia pomiędzy Żydem – członkiem narodu, a Żydem – członkiem wspólnoty religijnej albo nazywanie Żydami tylko wyznawców judaizmu – reszta jest rzekomo zasymilowana. Według Sądu Najwyższego Izraela: „...Żyd nigdy nie przestaje być Żydem.
3. Głoszenie, jakoby Protokoły Mędrców Syjonu były fałszywką. Żaden Żyd nie przyzna, że są one prawdziwe, ale będzie je dezawuował. Przykłady: prof. Marek Drozdowski, Henryk Piecuch (kuzyn zmarłego niedawno Żyda Arnolda Mostowicza – autor ujawniający tajemnice PRL-u; podobno inteligentny i dobrze poinformowany, a jednak... odkrył się. Stosunek do PMS może być testem na żydowskość.
4. Zaciekłe zwalczanie (przez ośmieszanie) tzw. spiskowej teorii dziejów.
5. Wyśmiewanie albo nazywanie rasistowską postawy domagającej się ujawnienia przynależności narodowej.
6. Przejaskrawianie do granic absurdu prawdziwych opinii o Żydach – w ten sposób ośmieszanie głoszących te opinie.
7. Przepraszanie Żydów za rzekomo wyrządzone im krzywdy i pomoc w odzyskaniu utraconego mienia.
8.Ekumenizm w stosunku do Żydów, bratanie się z judaizmem (abp Życiński, abp Muszyński, kard. Macharski, bp Pieronek), perfidne twierdzenie jakoby chrześcijaństwo wywodziło się z judaizmu (sic!).

Czułe punkty żydostwa.
1. Boją się ujawnienia prawdy o sobie samych (szowinizm, antyludzkie cele i niegodziwe metody działań).
2. Zieją nienawiścią do wszystkich ludzi. Judaizm i wywodzący się z niego syjonizm są najskrajniejszymi formami rasizmu.
3. Nigdy nie działają dla dobra ludzkości i nie przyczyniają się do rozwoju świata, a jedynie żerują na innych.
4. Zdecydowana większość Żydów to ateiści, zachłanni na dobra materialne. W razie dużych przeciwności łatwo zdradzają swoich.
5. Są tchórzliwi i przekupni.
6. Zawsze trzymają z silniejszym, a gardzą słabym.

Sedno kwestii żydowskiej.
Zebrana powyżej wiedza to fakty historyczne oraz zdarzenia rozgrywające się aktualnie na naszych oczach. Normalny człowiek, po głębszym zapoznaniu się z kwestią żydowską, jest zaszokowany i dotknięty do żywego perfidią tej nacji. Skąd u Żydów taka nienawiść i bezgraniczne oddanie się złu? Rozum ludzki, stojąc tylko na płaszczyźnie naturalnej, nie znajduje zadowalającego wyjaśnienia. Aby w pełni zrozumieć tę kwestię, musimy odwołać się do Ewangelii. Jak podaje św. Jan (J 8, 44), Pan Jezus powiedział do nich: Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. U św. Mateusza (Mt 27, 24-25) zaś czytamy: Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył go. To wasza rzecz. A cały lud zawołał: Krew Jego na nas i na dzieci nasze.
A więc naród żydowski dobrowolnie przyjął na siebie najcięższą klątwę, która ciąży na nim do dziś, a to oznacza, że jest zaprzedany diabłu. Ze źródeł judaistycznych wiemy, że Sanhedryn świadomie zawarł pakt z diabłem w zamian za obiecaną mu władzę nad światem. Dopiero w świetle wiary możemy zrozumieć tę szatańską złość, przewrotność, niegodziwość i perfidię, jakie cechują ten naród.

Jak ich zwyciężyć?
Punkt ciężkości walki z żydostwem leży w sferze duchowej: religia, kultura, nauka i sztuka. Ale ograniczenie się tylko do tej sfery nie wystarczyłoby, a zmagania trwałyby zbyt długo. Walka z nimi musi być totalna: duchowa i fizyczna. Sfera duchowa daje wyjaśnienie, zrozumienie, moc duchową (wiara katolicka) oraz wypracowuje stosowne środki i metody walki, zaś działania fizyczne – to jak najszybsze odsunięcie ich od wpływu na funkcjonowanie państwa i znieprawianie polskiego ducha.
1. Kluczem do zwycięstwa jest posiadanie mediów. Musimy odebrać Żydom media – głównie telewizję, bo jest najpotężniejszym instrumentem oddziaływania na ludzi. Kto ma media, ten sprawuje rząd dusz i wygra każde wybory.
2. Drugim zasadniczym warunkiem jest świadomy i pogłębiony katolicyzm Polaków. Chodzi o to, aby Naród Polski był zjednoczony w działaniu. Nasi wrogowie wewnętrzni i zewnętrzni są agresywni i ofensywni, uśpili nas i zepchnęli do obrony. Nikt nie wygra wojny, jeśli nastawi się tylko na obronę. Dzisiaj walka toczy się głównie w sferze duchowej: o naczelne zasady w moralności, polityce i ekonomii.
3. W organizowaniu się i metodach działań powinniśmy naśladować Żydów. Oni wypracowali skuteczne sposoby walki: jeden tajny ośrodek kierowniczy, skryta wojna totalna, długomyślność, wytrwałość, popieranie tylko swoich (w naszym przypadku: świadomych Polaków), działania podporządkowane rozumnemu, a nie uczuciowemu patriotyzmowi. Zasadniczą wojnę toczą na płaszczyźnie duchowej ideologie: urabianie ludzkich umysłów, narzucanie sposobu myślenia, dążeń, upodobań. Potężną bronią w ich rękach są media, sztuka (głównie film) i edukacja.
4. W życiu publicznym muszą obowiązywać kryteria polskości: polskość z ducha i z metryki. Dotyczy to również duchownych.
5. Szerzenie polskiej idei narodowej i podnoszenie świadomości narodowej Polaków.
6. Upowszechnianie znajomości zasad cywilizacji łacińskiej na tle porównawczym z cywilizacją żydowską (judaizmem).
7. Uświadomienie narodowi polskiemu celów żydostwa, cech żydowskiego charakteru oraz metod działań.
8. Eliminowanie ich wszelkimi możliwymi sposobami. Nie należy dużo gadać, tylko działać.
9. Ofensywa historyczna ukazująca haniebne czyny żydostwa na przestrzeni całej naszej historii, następnie zażądanie przeprosin i zadośćuczynienia (wymusić to). Żyjący, którzy popełnili zbrodnie na Polakach, muszą stanąć przed sądem.
10. Pamiętaj! Jeśli masz trafić Żyda, to tylko celnie, bo jak spudłujesz, to do końca życia możesz się spodziewać zemsty.
11. Z Żydami nie wolno wchodzić w układy, skuteczna jest tylko zasada siły: albo... albo...
12. Wypędzenie Żydów z Polski. Jesteśmy jedynym państwem w Europie, które nie wypędziło Żydów.
Skuteczny sposób unicestwienia żydostwa to zebranie wszystkich Żydów z całego świata i zamknięcie ich w państwie Izrael. Cywilizacja żydowska jest na tyle defektywna, że uniemożliwia jakikolwiek samodzielny byt – nie wspominając o rozwoju. Oni się po prostu sami zażrą. Ponad 2000 lat kształtowania żydowskiego charakteru do życia na cudzy koszt, szkolonego do oszustwa i destrukcji – w końcu wyda godneowoce wśród samego żydostwa.

Zakończenie.
Żydzi zawsze uważali i nadal uważają Polskę za raj dla siebie. Polscy historycy (oczywiście Żydzi) szyderczo chwalą polską tolerancję (jak pokazała historia, owa tolerancja była zgubna dla Polski), propagują polski patriotyzm dla przygłupów: stawianie pomników, zajmowanie się cmentarzami, świętowanie przegranych powstań itp. – po prostu bezrozumny sentymentalizm. Zajmują naszą świadomość rzeczami drugorzędnymi, gdy tymczasem sami skrycie i przebiegle zagrabiają państwo polskie w swoje ręce.
Żydzi są naszym największym wrogiem, gdyż żyją pośród nas i są głęboko zakonspirowani, dzięki czemu doskonale znają naszą mentalność, nasze tajemnice, są z nami powiązani relacjami rodzinnymi, koleżeńskimi, zawodowymi. Oni wiedzą o nas wszystko, natomiast my nie wiemy o nich prawie nic, nie mamy dostępu do ich struktur, nawet nie potrafimy ich rozpoznać, więc nic dziwnego, że mają nad nami olbrzymią przewagę. Ponieważ posiadają władczą mentalność i są doskonale zorganizowani i solidarni, opanowali pozycje kluczowe dla egzystencji i tożsamości kulturowej Narodu Polskiego. Konsekwentnie, krok po kroku przerabiają nas na żydowskich Polaków poprzez zżydzenie kultury, wypłukanie z niej istotnych etementów polskich. Na płaszczyźnie materialnej zepchnęli nas do poziomu niewolników zajętych jedynie biologicznym przetrwaniem. Oto mamy państwo z nazwy polskie, gdzie Naród Polski staje się coraz bardziej mniejszością w znaczeniu politycznym, gospodarczym i kulturowym, rządzoną przez żydowską szlachtę.” Tyle redaktor Leszek Bubel, przywódca Polskiej Partii Narodowej.
*         *         *

W piśmie pt. „Weteran. Biuletyn Związku Weteranów Wojny” (styczeń 2007) można było znaleźć formalny pozew tejże organizacji przeciwko Światowemu Kongresowi Żydów, przeciwko Federacji Stowarzyszeń Żydowskich w Polsce i przeciwko państwu Izrael jako nosicielom i krzewicielom krańcowego szowinizmu i rasizmu, wywodzącego się z „najbardziej zbrodniczej księgi świata”, Talmudu. Przytaczamy poniżej ten dokument, wyłączając powoływanie się na Konstytucję RP, naszym bowiem celem nie jest zaskarżanie kogokolwiek, lecz wyłącznie poznanie argumentów obu stron w tej „walce ideologicznej” dwu krańcowo przeciwstawnych cywilizacji. Autorami tej kryminalistycznej analizy Talmudusą mecenasi Stanisław Bastowski i Mieczysław Janosz, magistrowie praw:
„1.
Nie wszystko, co było przekazywane ustnie a następnie zostało częściowo spisane, zostało włączonedoBiblii”.ObokBiblii”, żydzigromadziliosobnoswą tradycję pozabiblijną i todałopoczątekpóźniejszemuTalmudowi”.Tak zwaniuczeniw piśmie”komentowali taktradycjepozabiblijne jakizawartewBiblii”,ponieważuznano,żezawierają one wielewiadomościiprzepisów,którewymagająwyjaśnień.Całośćtychkomentarzy zwanychMiszna”,narastaławciąguwielustuleciprzedukrzyżowaniemJezusa Chrystusa,wróżnychskupiskachludnościżydowskiej,agłówniewBabiloniiiw Palestynie.Dopiero kilka wieków po ukrzyżowaniu przez żydów Jezusa Chrystusa, zaczęto „Miszne”kodyfikować.ZaczęłypojawiaćsięteżkomentarzedospisanejMiszny”, ponieważ jejobjętość rozrosła sięistała sięniezrozumiała dlaludu.Te komentarze do komentarza,którym jużpoprzedniobyłasamaMiszna”,nazwanoGemara”.Miszna” jest jedna, chociaż powstała w wielu miejscach,a głównie w Babilonii i w Jerozolimie. „Gemary”natomiastsą dwie:babilońskai jerozolimska,którebardzo różnią siętreścią. Całośćprzedstawionejtu,pozabiblijnej,spisanejtradycjiżydowskiej,czyliMiszna”i „Gemara”, została nazwana „Talmudem”, to znaczy „studium tradycji żydowskiej.
Z upływem czasu, „Talmud” zajął miejsce „Biblii” w życiu żydów, zwłaszcza w erze chrześcijańskiej. Ci żydzi, którzy uznali Jezusa Chrystusa za Mesjasza, przestali być żydami i stali się chrześcijanami, a ci którzy nie uznali Jezusa Chrystusa za Mesjasza, pozostali nadal żydami i wyznawcami judaizmu. Wyznawcy judaizmu pozostali niemal wyłącznie przy „Talmudzie”, zachowując z „Biblii” tylko „Pięcioksiąg Mojżesza”, a resztę „Biblii” uważając za literaturę historyczną, powieściową i poetycką.
„Talmud” złożony z „Miszny” i „Gemary” stał się księgą ogromną i w niektórych wydaniach jego objętość dochodzi do szesnastu wielkich tomów. Jest to księga bardzo zawiła. Jej treść opiera się na autorytetach rabinów, którzy nie są kapłanami tylko adwokatami, znawcami Prawa religijnego. W ciągu około dwóch tysięcy lat, tych autorytetów zebrało się straszne mnóstwo i narosła między nimi wymiana poglądów. Dlatego, „Talmud” stał się księgą zawiłą a przez to niedostępną dla zwykłych śmiertelników. Powstała więc konieczność zrobienia wyciągów z „Talmudu” i tak powstał „Szulchan Aruch” (stół zastawiony). Z czasem i „Szulchan Aruch” okazał się opracowaniem zbyt obszernym i trudnym, więc streszczono go i powstał mały podręcznik o nazwie „Baba Batra” (otwarta brama).
Początkowo,Talmud”miałudostępniaćżydomnaukęBiblii”,czylimozaizmu,ale później,zwłaszczawerzechrześcijańskiej,przeważyłodążeniedoprzekonania żydów o słusznościSanhedrynuistarszyznyżydowskiejcodonieuznaniaJezusaChrystusaza obiecanegoMesjasza.StądwzięłasięwTalmudzie”ogromnailośćstrasznych bluźnierstw iokrutnych napaścina Chrześcijaństwo.Talmud”stałsię zasadniczą księgą życiażydówwrogousposobionychdoKościołaKatolickiegoiogólnieświata chrześcijańskiego.Talmud”stałsięgłównąpodstawąwalkijudaizmuprzeciwko Chrześcijaństwu – szczególnie w późniejszych wydaniach, kiedy wśród żydów utrwalała się nowa doktryna mesjanistyczna, według której obiecanym Mesjaszem nie jest jakaś osoba fizyczna, tylko osoba-gromada, że sam naród żydowski jest Mesjaszem, wybawicielem nie tylko żydów lecz całej ludzkości. Żydzi uznali, że nadal są „narodem wybranym”, a nawet „narodemmesjańskim”,czylizbawiciełskim,adiaspora(życiewrozproszeniunacałym świecie) nie jest karą Bożą za zamordowanie przez nich Jezusa Chrystusa, ale odwrotnie, jest drogą i środkiem do opanowania politycznego, gospodarczego i kulturalnego całego świata.
Jest wiele wydań Talmudu, bardzo różnią się treścią, głównie z powodu wpływów Kabały i Gnozy oraz najrozmaitszych odłamów żydostwa. Zawartość „Talmudu” zależy co najmniej od rodzaju wydania, roku wydania i kraju wydania. To co znajduje się w jednym wydaniu, trudno znaleźć, w innym.

2.
M. H. DeHeekelingen,w książceIzrael:przeszłośćiprzyszłość”, pisze że „były rabbi Drach,nawrócony nakatolicyzm,mówi,żeTalmudzawierawielerefleksji,zabawnych fantazji,niesmacznychnieprzyzwoitości,anadewszystkonajstraszliwszychbluźnierstw przeciwkowszystkiemu,cowreligiichrześcijańskiej jestnajdroższego’.Jeślichodzio tłumaczeniaTalmuduprzeznie-Żydów,zawszepreferowaliśmytłumaczenieLuceńskiego, którego dokładność jest uznana przez sądw1923 r.Główny prokurator Węgier zarządził wstrzymaniewydawaniaTalmuduwęgierskiegopodzarzutematakunamoralność publicznąorazpornografii.Wwyrokusądoznajmiłm.in.:WTalmudzie przetłumaczonymprzezAlfredaLuceńskiegoznajdująsięrzeczystraszliwe.Jego tłumaczenie jest poprawne pod względem wierności oryginałowi’.”
Samson Hirsch, żyd z Frankfurtu nad Menem, napisał w 1884 r., że ‘Talmud jest jedynym źródłem, z którego żydostwo wypłynęło, jest gruntem na którym żydostwo istnieje i jest duszą żyjącą, która żydostwo kształtuje i utrzymuje’.
RabindrGroneman,rzeczoznawcawprocesieprzeciwkoredaktorowiRethwisch’owi (Hanower, 1894 r.) zeznał, że: ‘Talmud jest miarodajnem źródłem prawnym żydów i posiada jeszcze pełną swą wartość’.
Rabin Munk z Berlina pisał w 1924 r. w niemieckim piśmie „C. - V. Zeitung”: ‘W talmudzie zawarte poszczególne twierdzenia i rozstrzygnięcia są, jako takie, niekoniecznie obowiązujące. Natomiast wskazówki, przykazania talmudu, są w całej pełni miarodajne i tym samem obowiązujące naród żydowski po wszystkie czasy i w każdej części świata do uległego posłuszeństwa’.
Henryk Lowe, Żyd który studiował i tłumaczył Talmud, wyraził się o nim następująco: ‘Jako całość, jako kodeks życia i kodeks prawa jest jedynym w swojej potworności i niedorzeczności’.
Ks. Stanisław Tworkowski: ‘Chcąc naprawdę poznać, kim są Żydzi, trzeba uważnie przeczytać księgę, która jest odbiciem duszy żydowskiej, według której każdy Żyd myśli, działa i nienawidzi. Jest to Talmud, księga przewrotności i kłamstwa... Talmud jest tak zbrodniczą księgą, iż wielokrotnie władze świeckie i duchowne wydawały przeciwko niej surowe rozporządzenia. Talmud zawiera obelgi, bluźnierstwa przeciwko Bogu, Trójcy Świętej, Krzyżowi świętemu, Kościołowi, oraz bezwstydne i rozpustne opowiadania.’
W 1893 roku, Teodor Fritsch ogłosił siedem przepisów z Choszen Hamiszpat i zobowiązał się dowieść sądownie ich prawdziwości, a żydów nazwał międzynarodowym sprzysiężeniem oszustów.

3.
W wigilię swej paschy, Żydzi wypowiadają następujące słowa anty-chrześcijańskiej bluźnierczej modlitwy: „Wylej na nich (chrześcijan) gniew swój, szał gniewu twego niech ich ogarnie.” Nic więc dziwnego, że zawarte w Talmudzie nauki, zalecenia i nakazy dla żydów, układają się w porozrzucany po różnych częściach tej żydowskiej księgi, kodeks postępowania złoczyńcy. Oto niektóre przykłady:
1. DibreDavid paragraf 37:Zakomunikowaniecośnie-żydowionaszychstosunkach religijnych równa się zabiciu wszystkichżydów,bo gdyby nie-żydzi wiedziel,i czego o nich uczymy, to by nas pozabijali”.
2. Sanhedryn59,Aboda Zara 8-6 Szagiga13:Każdy goj,który studiuje Talmudi każdy Żyd, który mu w tym pomaga, winien jest śmierci.”
3. Talmudokreślanie-żydównastępującymisłowami:akum”(czcicielgwiazd, bałwochwalca), „goj” (poganin), „nochrim” (obcy), „klifot” (nierządnik/nierządnica).
4. Księga Midrasz talpot: „Stworzył ich (nie-żydów) w kształcie ludzi na cześć Izraela, nie są bowiem stworzeni w innym celu, jak dla służenia im (żydom/Żydom) dniem i nocą; i nie można im dać kiedykolwiek odpoczynku, ni dniem ni nocą. Nie przystoi bowiem Izraelicie, aby mu służyły zwierzęta we własnej postaci, lecz zwierzęta w postaci ludzkiej.”
5.Aboda Zara 26b Tosefta:Najlepszy wśród gojów zasługuje na śmierć.”
6. Baba Mecja 114b:Wy jesteście ludźmi, ale narody świata nie są ludźmi, tylko zwierzętami”.
7.Baba Kamma 113b:Goje, jako niewolnicy, bydlęta służące synom Izraela, należą do Żyda życiem swoim i majątkiem”.Oszukanie goja jest dozwolone.”
8. Baba Batra 54b:
– „Jeżeli Żyd wetknął tylko rydel w ziemię goja, już się stal panem całości.”
– „Majętność gojów jest jak pustynia, kto ją zajął, niech ją zdobywa.”
9.Tosefta, Aboda Zara1,8:Żydzinawetkupującmajętnościgojów,rozumieją,że je wyzwalają, ratują z rąk gojów.”
10. Tosefta Erubin VIII. 1: „Na dwór goja patrzy się jak na zagrodę dla bydła, wolno (w szabas) przenosić do dworu i z dworu do domu, też jeśli w owym dworze mieszka jeden żyd, to on odpowiada, iż przenosić rzeczy nie wolno, albowiem dwór uważa się jakoby za jego własność.”
11. Choszen Hamiszpat, paragraf 176, art. 12: „Jeżeli żyd najął żyda, by dla niego pracował z tym, że wszystko co znajdzie będzie do niego należało i jeżeli ten żyd zainkasuje powtórnie dług dla swego pana u nie-żyda, który to dług był zapłacony, to pieniądze te należą do posłańca, gdyż są jako coś znalezionego.”
12. Choszen Hamiszpat, paragraf 183, art. 8: „Jeżeli żyd od goja przez posłańca żyda wziął na kredyt ubranie i w terminie daje znowu temu posłańcowi pieniądze, by gojowi zapłacił należność, lecz ów posłaniec zmiarkował, że goj całkiem o tym zapomniał, to posłaniec musi zwrócić żydowi pieniądze i nie może mówić, że je zatrzyma,bomożegojsobieprzypomni,atakżeniemożemówić,żechcegoja zapłacić dla chwały bożej.”
13. Choszen Hamiszpat, paragraf 232, art. 2: „Jeżeli Żyd odbiera pieniądze od nie-żyda przez żyda posłańca, a nie-żyd się omylił i dał za dużo, zwyżka należy do żyda posłańca, chyba, że tego nie zauważył, bo w takim razie należy do tego, kto go wysłał.”
14. ChoszenHamiszpat,paragraf348:Nie-żydamożnabezpośredniookraść,tojest oszukać go w rachunkuitp.,byletylko nie zmiarkował, gdyżimię boże mogłoby być znieważone”.
15. Choszen Hamiszpat, paragraf 176, art. 12: „Jeżeli jeden wspólnik żydowski co ukradł lub zrabował, to musi się z drugim wspólnikiem podzielić. Szkodę ponosi sam. Ale jeżeli szkoda przyszła dopiero po podziale, to ponoszą ją obaj. Tak samo rzecz się ma, jeżeli jeden ze wspólników kupił kradzione.”
16. Tosefta Aboda ZaraVIII.5:Żydmożegoja zabićbezkarnie,agojżydaniemoże. JeżeligojzabiłgojalubzabiłŻyda,toodpowiada,jeżeliŻydzabiłgojatonie odpowiada.”
17. Księga Zahar, część I, 219b: „Pewne jest, że niewola nasza (Żydów) będzie trwała aż dotąd, dopóki nie zostaną wytępieni z ziemi (nie-żydzi) sprawujący rządy nad ludami czczącymi bożków.”
18. Majmonides, Hilhot akum, rozdz. X, paragraf 1 i 2: „Izraelita nie może nigdy według prawa swego zaniechać tępienia gojów, nie wolno im dać wcale spokoju, nie wolno zostawić jakiegokolwiek miejsca.” „Gdzie Izraelici górują siłami, niegodziwością jest pozostawić między nimi jakiego bałwochwalcę ... ani przejść nawet nie pozwólmy (chrześcijaninowi) przez ziemię.” „albo niech do odstępstwa od kultu (go) nakłonią, albo niech zabiją.”
19. Sefer OrIzrael177b:Zniszczżycieklifot(chrześcijanina)izabijje;będziesz bowiem miły Majestatowi Boskiemu, jako ten, który składa ofiarę kadzidła.”
20. Szulchan aruch, część Choszen hamiszpat, paragraf 156 art. 5:Dozwala się Żydom przyjść do akuma (chrześcijanina) jemu pożyczać, z nim handlować –zniszczyć go.”
21. ChoszenHamiszpat,paragraf 176art.12:Jeżeli jedenzewspólnikównawłasną rękęhandlowałzdechłymlubnieczystymbydłem,tozyskiemmusisiędzielićz drugim wspólnikiem, ale resztę ponosi sam.”
22. Choszen Hamiszpat, paragraf 388: „Jeżeli żyd jaki fałszuje monety w mieście, w którym rząd to zakazał i należy się obawiać, że może to wszystkich żydów narazić na nieprzyjemności, to należy owego żyda przestrzec. Przestrzega sąd żydowski. A dopierowtedy,gdy żydnatoniezwraca uwagi,można go wydaćwładzy i złożyć zapewnienie, że to tylko ten jeden żyd tym się trudnił, ale inni nie.”
23. Choszen Hamiszpat, paragraf 176, art. 28: „Jeżeli dwóch żydów ma niedobry dług i trzeba z tego powodu sięgnąć do przekupstwa, a jeden z nich nie chce nic na to przekupstwo dać, to drugi może dokonać przekupstwa na rzecz swojej części, ale bliźni nie może nic przeciwko temu mieć.”
24. Choszen Hamiszpat, paragraf 369: „Jeżeli żyd nie dzierżawi cła, tylko cło pobiera jako urzędnik, to wedle niektórych rabinów nie powinien przeszkadzać tym żydom, którzy chcą cło obejść, chyba, że się bardzo boi.”
25. Szulchan aruch, część Jore Dea, paragraf 157 art. 2: „Jeżeli może (Żyd) oszukać ich (chrześcijan), żeby go uważali za czciciela gwiazd (akuma-chrześcijanina) wtedy wolno (udawać).”
26. Miszna,NedarimIII. 1:Możnapowiedzieć:wszelkiślub,któryuczynię,niechaj będzie unieważniony, lecz powinno się pamiętać o tym podczas składania ślubu.”
27. Kalla 1b:Przysiągł rabin Akiba swoimi wargami, lecz w sercu swoim natychmiast tę przysięgę unieważnił.”
Image may be NSFW.
Clik here to view.
28. Loewe, Szulchan Aruch, wydanie 2, I. 247: „Celem unieważnienia ślubów, przysiąg, i obietnic, żyd udaje się do rabina, a gdy go nie ma, zaprasza trzech innych żydów, mówi im, że żałuje, iż to uczynił i unieważnia, oni zaś mówią do niego trzy razy: ‘mutter lach’ (‘wolno tobie’)”. Tym sposobem, żydzi w każdej chwili w ciągu roku jednostronnie zrywają zobowiązania (nawet wieczyste) jeżeli uważają, że to im służy.”
29. Loewe, Szulchan Aruch, wydanie 2, I. 196 i Preferkowicz, Talmud III 228: „Wszystkich ślubów i zobowiązań i klątw i zarzekań się i zaklęć i odmian, które począwszy od tego dnia pojednania do przyszłego dnia pojednania, co aby nam szczęśliwie nastał, ślubować, przysięgać, obiecywać i nimi wiązać się będziemy, wszyscy żałujemy (już teraz) i mają być rozwiązane, odpuszczone, zniesione, unicestwione, skasowane, bezmocne i nieważne. Nasze śluby nie mają być żadnymi ślubami, a nasze przysięgi nie mają być żadnymi przysięgami.’ – jest to tekst słynnej pieśni ‘Kol-Nidre’ (‘wszystkie śluby’) śpiewanej trzykrotnie w dzień sądny, zwany Jom Kipur. Tym sposobem, żydzi w bożnicy zrywają przysięgi i zobowiązania , przyszłe, które mogą podjąć w ciągu nadchodzącego roku.”
30. Zahar,cześć I,38bi 39a:„I jak purpura jest szatą (chlubną iwyróżniającą Boga), takwyróżniasięiodznaczatychwszystkich,którzyzabijalipozostałenarody (chrześcijańskie) czczące bożków.”
31. Sanhedryn74b Tosefta:
– „Psa więcej należy szanować niż jego (chrześcijanina).”
– „Nasieniejego(goja)uważasięzanasieniezwierzęcia,apożyciemałżeńskie chrześcijan, jest jak parzenie się zwierząt.”
32. Choszen Hamiszpat, paragraf 26, art. 1: „Nie wolno sądzić się w sądzie nieżydowskim i w nieżydowskich interesach. Zakaz ten nie traci siły nawet w wypadkach, kiedy prawo nieżydowskie to samo mówi, co żydowskie, oraz gdyby obie strony życzyły sobie zwrócić się do sądu nieżydowskiego. Kto naruszy ten zakaz, jest złoczyńcą. Postępek taki równa się bluźnierstwu, znieważeniu i podniesieniu ręki na cały zakon Mojżesza ... Sąd żydowski jest mocen nałożyć na niego niduj i cherem i niezdejmowaćzniegotakdługouwolniswegoprzeciwnikazrąkwładzy nieżydowskiej.”
33. Choszen Hamiszpat, paragraf 28, art, 3 i 4:Jeżeli nie-żyd żąda od żyda, by świadczył przeciwżydowiwsądzie,gdyżwinienmupewnąsumęiżydmógłbyświadczyć sprawiedliwie,niewolnomutegoczynić.Ale jeśliżydżąda od żyda,by w takiej sprawie świadczył przeciwko nie-żydowi, to może.”
34. Baba Kamma 113 a: „Gdy żyd i goj przyjdą do sądu, a możesz go uwolnić wedle prawa Izraela, uwolnij go; gdy goj się będzie skarżył, powiedz: nasze prawo tak chce. Jeśli możesz go uwolnić wedle prawa ludów ziemi, uwolnij go i powiedz: tak chce wasze prawo.A gdy nie jest możliweani jednoanidrugie, postępujprzeciw niemu chytrze.”
35.Jore Dea paragraf 240:Płódw łoniekobiety gojowskiejniczymsięnieróżniod bydlęcia.”
36. Eben Haezer paragraf 6 art8:Każda gojówka (nie-żydówka) jest nierządnicą”.
37. Eben Haezer paragraf 20 art.1 Hogah:Jeżeli dorosła kobieta (żydówka) uwiedzie chłopcaponiżejdziewięciu lat,niejestwinnaśmierci. ... niepowinnosiękarać mężczyzny (żyda) za stosunek płciowy z dziewczynką poniżej trzech lat.”
38. Szabbat116a,Tosefta:rabin Mairnazywaksięgichrześcijan(księgiNowego Testamentu) ‘księgami niegodziwości’.”
39. Księga Zohar, część II, 282a: „Uczy, że Jezus Chrystus zdechł jak zwierzę i został pogrzebany w kupie nieczystości, na której leżą porzucone zdechłe psy i zdechłe osły, i gdzie są pochowani synowie Ezawa (chrześcijanie) i Ismada (Turcy), że także Jezus iMahometnieobrzezanyinieczysty,którzypsamizdechłymi,zostaliwniej pogrzebani.”
40. Szulchan Aruch, część Jore Dea, paragraf 142, art 10: „Cień domu bałwochwalczego, tak wewnątrz jak i zewnątrz niego, cztery łokcie przed jego bramą (główną), jest zabroniony; nie zabrania się zaś cienia z tyłu (kościoła).”
41. Szulchanaruch,częśćJoreDea,paragraf150,art. 2: „Miejsce kultu chrześcijańskiego nazywa się bet tifla – dom głupoty, nikczemności, zamiast bet tefila – dom modlitwy.”
42. Aboda Zara 26 b:Heretyków, zdrajców i odstępców należy strącać (do studni) a nie wyciągać.”
43. Choszen Hamiszpat, paragraf 425 art. 5: „Niedowiarków Izraela, tych ... co odpadli do kultu akumów ... trzeba zabijać; kto ma władzę zabić ich, niech zabija jawnie, mieczem, jeśli nie, to niechaj sięga do podstępów, aż zginą.
Wszystkie 43 zarzuty przeciwko żydostwu zostały przez autorów tego tekstu zaopatrzone w odsyłacze do odnośnych paragrafów Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, przewidującej kary za głoszenie nienawiści rasowej, poniżanie kogokolwiek za przynależność do określonej grupy etnicznej itp.
*         *         *

Warto w tym miejscu poczynić pewne hipotetyczne wyjaśnienie. Wydaje się, iż żydowską uniwersalistyczną ksenofobię tego rodzaju da się wyjaśnić per analogiam z podobnymi zjawiskami. Otóż gdy np. weźmiemy całokształt piśmiennictwa niemieckiego, bez trudu odnajdziemy w nim (np. w literaturze pięknej, publicystyce czy twórczości ludowej) wyraziste wątki antyfrancuskie, antyrosyjskie, antypolskie czy antyangielskie. Analizując z tego punktu widzenia teksty polskie znajdzie się w nich mnóstwo docinków antyrosyjskich, antyniemieckich, antyukraińskich, a nawet antylitewskich czy antyczeskich. W piśmiennictwie ukraińskim, litewskim i białoruskim aż się roi od wypowiedzi antypolskich i antyrosyjskich. Czyli że, gdy pewien etnos styka się w procesie swych dziejów z innym etnosem, dochodzi nieuchronnie do pewnych zadrażnień, nieporozumień, rywalizacji, konfliktów, co z kolei znajduje swe odbicie w określonych stereotypach, uogólnieniach, szablonach, skrótach myślowych, które są ujmowane w formie „mądrości”, ostrzeżeń, nakazów, rad itp. Te z kolei nieraz są uwieczniane w postaci tekstów pisanych. Jednym zaś ze sposobów „walki ideologicznej” z partnerem (wrogiem, rywalem) jest przedstawianie go w przesadnej, nieraz karykaturalnej, postaci jako nosiciela jeśli nie wszelkiego zła, to w każdym razie jakichś szczególnie niemiłych, odrażających cech charakterologicznych. Stąd np. Polak w wyobrażeniu niemieckiego stereotypu to „podczłowiek”, złodziej, głupiec, któremu z natury jest obca porządność, uczciwość, słowność, pracowitość, punktualność. Stąd Polak w przedstawieniu literatury ukraińskiej to grabieżca, pijak, nierób i hulaka skaczący wokół cudzych żon, a Polka to piękna ladacznica chodząca do kościoła. Stąd też Rosjanin w wyobrażeniu wielu Polaków stanowi wzór gbura, nieokrzesanego chama, zaborcy i grabieżcy. Wszystkie te stereotypy mają się nijak do rzeczywistości, są prawdziwe tylko w znikomym stopniu, ale są odczuwane jako prawdy, jako mądrość utrwalona przez wieki.
Sąsiedzi nie lubią się i obgadują nawzajem. A ponieważ dla Żydów jako etnosu globalnego, sąsiadami są wszystkie narody świata, ujęto je wszystkie w zbiorowym pojęciu gojów i obdarzono – rzecz naturalna i powszechna, choć przecież odrażająca – najpodlejszymi cechami. (Tkwi w tym uogólnieniu swoista prawda psychologiczna, bo ludzie, z grubsza biorąc, to rzeczywiście   -  w  pewnym  sensie  -  „świnie”.    Goje z kolei odpłacili Żydom dobrym za nadobne, tworząc fantazyjne, rozbudowane i demoniczne postacie antysemityzmu. Stąd w Talmudzie obok myśli głębokich i pięknych znajdują się sądy głupie, nikczemne, barbarzyńskie, zupełnie niegodne wielkiej tradycji i kultury tego utalentowanego narodu. Jest też, niestety, ewenementem w skali światowej, zupełnie niespotykanym w innych kulturach, by tego rodzaju ksenofobiczne pomysły zostały wpisane do ksiąg filozoficznych i mądrościowych, a nie pozostały po prostu częścią marginalnego folkloru ludowego lub doraźnej propagandy politycznej. Oczywiste też jest, że wbijanie do głów takich idei  przez szereg wieków nie mogło nie spowodować deprawacji serc i umysłów.
Wydaje się wszelako, że już przewidywalna przyszłość powinna przynieść w tej mierze daleko idące pozytywne zmiany. Swobodny przepływ informacji, bezpośrednie głębsze poznanie ludzi różnych narodowości, kultur, przekonań w naturalny sposób spowoduje zanik demonicznych stereotypów etnicznych i autentyczne uprzytomnienie sobie tej jakże prostej i od dawna głoszonej przez wielkie systemy religijno-filozoficzne prawdy, że wszyscy ludzie są braćmi, a między braćmi nie powinno być miejsca dla wrogości, nienawiści, wyzysku, podbojów, niesprawiedliwości. Każdy naród – tak jak każda osoba ludzka – jest niepowtarzalny i wspaniały w swej odrębności i inności, ale też w identyczności swego człowieczeństwa z całą ludzkością. Niedaleki też jest czas, gdy ucywilizowani i rozumni ludzie będą wszelkie pisane i niepisane szablony etniczne, przedstawiające jakikolwiek naród w karykaturalnej, antypatycznej postaci, odbierać z pobłażaniem i śmiechem, jako rudimentarną pozostałość wieku jaskiniowej ciemnoty i ograniczenia umysłowego.
Z drugiej strony nie powinno się zapominać, że zbiorowe samowywyższanie się nad inne etnosy dodaje otuchy, pozwala zachować – często wbrew ewidentnym faktom – pozytywną samoocenę i równowagę ducha. Poczucie wyższości – jak każde złudzenie – daje siłę do życia, do trwania, do walki. Stąd też pochodzi zarówno trwałość mitów narodowych, jak i  ich  – w zasadzie   pozytywna  -  rola w życiu etnosów oraz innych grup socjalnych.
*         *         *

Jak na razie jednak niektórzy polscy intelektualiści usiłują – na różne sposoby – przeciwstawiać się temu, co nazywają „żydowskim szowinizmem”.
Jerzy Robert Nowak w artykule Żydzi w obronie kościoła katolickiego („NaszDziennik”, 29.04.2007) pisał: „Niedawno z prawdziwym zaszokowaniem dowiedzieliśmy się, że tak poważna, zdawałoby się, instytucja izraelska jak Instytut Yad Vashem dopuściła się oburzającego zniesławienia postaci Ojca Świętego Piusa XlI. Papież, który swymi interwencjami umożliwił uratowanie setek tysięcy Żydów, został oczerniony w tekście wyeksponowanym na specjalnej tablicy w Muzeum Instytutu Yad Vashem (por Watykan: Yad Vashem obraża uczucia chrześcijan, Rzeczpospolita, 13 kwietnia 2007 r.). Niestety, była to tylko jedna z wielu tego typu akcji szkalujących Papieży, Kościół katolicki i religię chrześcijańską. Akcji inicjowanych przez niektóre bardzo wpływowe środowiska żydowskie. Ileż to razy z ich strony w Izraelu, Stanach Zjednoczonych i gdzie indziej dopuszczano się prowokacyjnych wręcz działań dla zafałszowania historii w duchu antychrześcijańskim. Przytoczę tu parę jakże typowych przykładów tego typu oszczerczych uogólnień.
Konserwatywny rabin amerykański Eliezer Berkovits w książce Faith after the Holocaust (Wiara po holokauście, New York 1973, s. 14) posunął się aż do stwierdzenia: Nie potrzeba marnować wiele słów na Kościoły w Niemczech i w okupowanej Polsce, Słowacji i na Węgrzech. Były one poniżej wszelkiego możliwego krytycyzmu. One były faktycznymi wspólnikami nazistów (They were actual accomplices of the Nazis). W innej książce żydowskiego autora Christian Response to Holocaust (Chrześcijańska odpowiedź na holokaust) można było spotkać skrajnie oszczercze zdania: W szczególności katolicka ludność we wszystkich krajach okupowanych przez Niemcy mordowała Żydów bez litości, zachęcana przez swych księży. Polacy, Litwini, Austriacy, Chorwaci, Słowacy i Węgrzy byli wszyscy fanatycznymi katolikami i wszyscy mieli nienasycony apetyt na żydowską krew. Te okrutne pytony polski kler podjudzał po upadku nazistów do pogromów tych Żydów, którzy cudem przeżyli. Zwróćmy uwagę, że autor oszczerczej książki wymienia Polaków na pierwszym miejscu wśród tych, którzy mordowali Żydów, że wymyśla ohydne kłamstwo o polskich księżach, którzy rzekomo zachęcali do mordowania Żydów.
Dodajmy tu, że właśnie Kościół katolicki w Polsce padł ofiarą szczególnie haniebnych oszczerczych kampanii ze strony niektórych środowisk żydowskich, w tym najskrajniejszej sławetnej prowokacji rabina A. Weissa przed klasztorem Karmelitanek w Oświęcimiu.
Szczególnie obrzydliwe były różne próby szkalowania wielkiego Papieża Polaka Jana Pawła II. Szkalowania Ojca Świętego, który w czasie swojego pontyfikatu stał się symbolem ogromnych, niestrudzonych wysiłków dla rozwoju dialogu między chrześcijaństwem a judaizmem. Mimo to nie zabrakło nawet przeciw niemu oskarżeń ze strony niektórych fanatycznych kręgów żydowskich. W Le Monde z 9 września 1989 r. pisano, że Papież Jan Paweł II jest podejrzewany o to, że udziela poparcia tej części katolickiej ludności polskiej, która pozostała antysemicka. Niektóre organizacje żydowskie uznały kanonizowanie przez Jana Pawła II Edyty Stein, słynnej niemieckiej Żydówki, nawróconej na wiarę chrześcijańską i zagazowanej w Brzezince za próbę zawłaszczenia holokaustu. Po Mszy św. odprawionej przez Ojca Świętego na miejscu kaźni w Brzezince i wzniesieniu krzyża w Oświęcimiu, w niektórych środowiskach żydowskich uznano Papieża za przywódcę katolickiego spisku, mającego na celu chrystianizację obozów śmierć. Z niebywale skrajną opinią wystąpił w 1988 r. znany żydowski pisarz i filozof Elie Wiesel, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Wiesel pozwolił sobie na stwierdzenie: Urządzając pielgrzymkę do obozu i zaznaczając śmierć o. Kolbe, Papież zdaje się jeszcze raz umniejszać śmierć bezimiennych Żydów, którzy tam umarli.
W wydanej w 1991 r. żydowskiej książce o sporze wokół klasztoru w Auschwitz zaatakowano Jana Pawła II za rzekomą truciznę w jego słowach (por. The Auschwitz Corwent Controversy, ed. C. Z. Rittner i J. K. Rath, New York 1991, s. 1), Zarzucono Papieżowi, jakoby w kazaniu z sierpnia 1989 r. deprecjonował znaczenie judaizmu (tamże, s. 4). W czasie Świąt Wielkanocy 1991 r. doszło do szczególnie plugawego ataku na postać Ojca Świętego ze strony żydowskich ekstremistów. Przygotowali oni rozrzucaną w Brooklynie i Queens obrzydliwą ulotkę głoszącą, że Jan Paweł II jest byłym katolickim nazistowskim zbrodniarzem wojennym. Tak głosił napis tuż pod zdjęciem Jana Pawła II zamieszczonym na pierwszej stronie kilkustronicowej ulotki. Jeszcze w lutym 2000 r. Arthur Herzberg, wpływowy rabin i historyk, wezwał mieszkańców Izraela do nieuczestniczenia w Mszach Świętych mających się odbywać podczas zbliżającej się wizyty w Izraelu, dopóki Papież nie wyjaśni, co robił jako ksiądz w Polsce podczas II wojny światowej, gdy społeczność żydowska była masakrowana przez nazistów. Plakaty naklejane przez ultraortodoksyjnych Żydów w okolicach Jerozolimy (28 lutego) nazywały Ojca Świętego złem i obiecywały, że jego pielgrzymce do Ziemi Świętej pomiędzy 21-23 marca będą towarzyszyć niepokoje (wg prof. I. C. Pogonowskiego: Antypolski talk-show, Nasza Polska z 13 listopada 2001 r.).
W marcu 2001 r. doszło do jednego z najbardziej niegodnych ataków na Ojca Świętego i Polaków w wystąpieniu rabina Mordechaja Friedmana, członka Amerykańskiej Rady Rabinów. W czasie audycji telewizyjnej nadawanej w Nowym Jorku rabin Friedman nazwał Jana Pawła II głupim Polakiem i zaapelował do Żydów z nowojorskiej metropolii, by nie zatrudniali antysemickich Polaków i Polek. Ani jako służące, ani jako niańki, ani jako sprzątaczki,., ani w żadnych firmach budowlanych. Zwracając się do żydowskich lekarzy, prawników, dentystów i księgowych, rabin Friedman powiedział: Bojkotujcie tych polskich antysemitów. Nie udzielajcie im żadnej pomocy. I tak każdy z nich pójdzie do piekła (cyt. za: Głos z 31 marca 2001 r.).
Niestety, również w Polsce nierzadko dochodziło do antykatolickich wyskoków w publikacjach niektórych przedstawicieli środowisk żydowskich od Jerzego Urbana i Aliny Całej po Dawida Warszawskiego i Adama Michnika. Ileż razy oczerniano najpiękniejsze postacie Kościoła katolickiego w Polsce od Prymasa Augusta Hlonda i Prymasa Stefana Wyszyńskiego, po ojca Kolbego czy związanych z Kościołem ludzi świeckich typu pisarki Zofii Kossak. Te ataki ze strony części środowisk żydowskich na postacie drogie wierzącym Polakom powodowały narastanie wśród jakże wielu z nich tak bardzo zrozumiałego rozgoryczenia. Bywało jednak i tak, że powtarzające się oszczercze antykatolickie uogólnienia ze strony niektórych żydowskich publicystów prowadziły do ukształtowania niepotrzebnych, jakże szkodliwych uogólnień. Niektórzy dowiadując się o ciągłych atakach na Kościół katolicki i religię chrześcijańską ze strony pewnych żydowskich autorów, skłonni byli fałszywie oceniać całą społeczność żydowską jako antychrześcijańską i podawać w wątpliwość uczciwość wszystkich Żydów w ich zachowaniu wobec Kościoła katolickiego. W poniższym tekście chciałbym przeciwstawić się tym nieprawdziwym generalizacjom, pokazując postacie tych Żydów, którzy potrafili bronić Kościoła katolickiego i religii chrześcijańskiej przed oszczerstwami swych współrodaków. Niektórzy z tych Żydów stali się nawet duchownymi katolickimi dzięki nawróceniu i żarliwej wierze.
Jedną z najpiękniejszych i tak niegodnie przemilczanych postaci polskich patriotów żydowskiego pochodzenia był ks. Julian Unszlicht. Odegrał on wielką rolę w walce przeciwko negującym ideę niepodległości Polski żydowskim internacjonalistom z SDKPiL na czele z Różą Luksemburg, występując w dwóch obszernych książkach przeciwko ich poglądom i działalności. Początkowo sam Julian Unszlicht działał przez kilka lat w SDKPiL. Stopniowo jednak całkowicie zniechęcił się do tej partii, z rosnącym oburzeniem obserwując negatywny stosunek Róży Luksemburg i jej otoczenia do sprawy niepodległości Polski. Unszlicht był człowiekiem o bardzo wysokich standardach moralnych. Tym bardziej nie mógł się więc pogodzić z tym, co uznał za skrajną niewdzięczność części Żydów wobec Polski jako kraju, który udzielił na swym terytorium schronienia prześladowanym Żydom z całej Europy w jednym z najtrudniejszych okresów żydowskiej historii. Unszlicht szczególnie ostro piętnował postępowanie części Żydów, którzy przybyli z Rosji, tzw. litwaków, uleganie przez nich nastrojom prorosyjskim i antypolskim. Nazywał ich litwacką Targowicą zagrażającą Polsce. W 1911 r. Unszlicht opublikował w Krakowie obszerną książkę poświęconą obronie Polski i polskości przed żydowskim nacjonalizmem litwaków z SDKPiL pt. Socjallitwactwo w Polsce. Pisał w niej bez ogródek: Utrwalić najazd moskiewski – co prawda »zdemokratyzowany« w Polsce, oto obiektywny cel nacjonalizmu żydowskiego u nas. Przykryć to wszystko frazesem »socjalistyczny« – oto sposób otumanienia umysłów robotników polskich, aby przy ich pomocy dobić »trupa« znienawidzonej Polski i na nim organizację żydowską »narodową« wybudować Czas wielki, aby wreszcie przeciwko tej zgubnej i rozszalałej furii antypolskiej bankrutującego socjallitwactwa ostro i energicznie zareagowały szerokie masy żydostwa, którego żywotne interesy są narażone na szwank (...). W ten sposób najlepiej żydostwo się przysłuży wspólnej Ojczyźnie – Polsce, która zawsze mu przytułek i gościnność dawała w najgorszych chwilach jego istnienia. (...) Nie, my nie możemy być spokojni, póki w naszych szeregach czai się zdrada, póki za naszymi plecami z najazdem moskiewskim przeciwko wyzwoleniu Polski spiskuje litwacka Targowica (...).
W 1912 r. Julian Unszlicht wydał w Krakowie kolejną, prawie 400-stronicową książkę demaskującą antypolskie knowania Żydów-litwaków pt. O pogromie ludu polskiego (Rola socjallitwactwa w niedawnej rewolucji). Szczególnie ostro potępił tam nieodpowiedzialnedziałaniaprzywódców SDKPiL nawołujących polskich robotników do udziału w takich manifestacjach, którym z góry groziło krwawe rozbicie przez oddziały carskiej armii lub żandarmerii. To lekkomyślne popychanie robotników polskich pod kule w imię politycznych celów SDKPiL Unszlicht nazwał prowokowaniem pogromów ludu polskiego. Przestrzegając przed lekceważeniem knowań Żydów-litwaków przeciw Polsce, Unszlicht pisał: Poezja romantyczna nazwała Polskę Chrystusem narodów. I w rzeczy samej żaden w dziejach ludzkości naród nie przeszedł takiej martyrologii na własnej ziemi i żaden nie okazał się tak naiwnie szlachetny w stosunku do swych wrogów i prześladowców(por. J. Unszlicht, O pogromie, s. 373).
Broniący z taką energią polskości Julian Unszlicht przeszedł na wiarę katolicką i stał się jednym z jej najżarliwszych wyznawców. Odpowiedział na powołanie do stanu duchownego i został kapłanem. Był to szczególnie wymowny kontrast w porównaniu do drogi życiowej jego brata – Józefa Unszlichta, jednego z najbardziej krwiożerczych bolszewików, zastępcy szefa osławionej Czeka – Feliksa Dzierżyńskiego. Przypomnijmy, że tenże Józef Unszlicht w 1920 r. wraz z Dzierżyńskim, Konem i Marchlewskimutworzyłsamozwańczy pseudorząd prosowiecki w Białymstoku. Pełnił później szereg kierowniczych funkcji w bolszewickiej Rosji aż do stracenia w stalinowskich czystkach w 1938 roku. Sam ks. Julian Unszlicht w ostatnich dziesięcioleciach swego życia pracował jako pełen poświęcenia kapelan w ośrodku emigracyjnym wśród polskich pracowników we Francji. W 1936 r. ks. Unszlicht wydał w Paryżu wybór kazań dla wychodźców. W jednym z kazań wyrażał podziękowania dla Matki Bożej Częstochowskiej, Królowej Korony Polskiej, za ocalenie Narodu Polskiego pod Warszawą od azjatyckich hord bolszewickich (por. ks. J. Unszlicht, Kazania dla wychodźców na niedziele i święta, Paryż 1936, s. 34). Przypomnijmy, że na czele tych azjatyckich hord szedł m.in. jego brat Józef.
Wśród najpiękniejszych postaci patriotów polskich pochodzenia żydowskiego, którzy przeszli na katolicyzm i byli żarliwymi obrońcami tej wiary, warto wymienić słynnego lekarza prof. Ludwika Hirszfelda. Trudno nie ubolewać z powodu obecnego wyraźnego świadomego przemilczenia jego opublikowanej po raz pierwszy tuż po wojnie i później parokrotnie wznawianej autobiograficznej Historii jednego życia. Książka ta jest nieprzypadkowo przemilczana dziś przez cenzorów z kręgu myślenia poprawnego politycznie. Historia jednego życia Hirszfelda była bowiem gorącym wyznaniem wiary w polskość, a zarazem zawierała wiele krytycznych uwag o masach żydowskich fanatyków, niechętnych polskości, piętnowała skrajną nieodwzajemnioną miłośćŻydów do Niemców. Warto przypomnieć, że w rzadko dziś przywoływanym liście do Jerzego Borejszy z 27 października 1947 r. Hirszfeld ubolewał, iż nacjonaliści żydowscy nienawidzą Polaków więcej niż Niemców i że świadomie idą w kierunku proniemieckim. Tak jak zresztą to przewidziałem w swojej książce (...). Jeśli nie podkreślam tych spraw publicznie, to dlatego tylko, by Żydom nie szkodzić i nie pogłębiać przepaści, którą kopie nacjonalizm żydowski pomiędzy Żydami i Polakami (cyt. za: B. Fijałkowska, Borejsza i Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce, Olsztyn 1995, s. 139).
Gorący polski patriotyzm i katolicyzm Hirszfelda narażał go niejednokrotnie na niechęć ze strony sporej części jego żydowskich współziomków. Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku, w wiele lat po śmierci Hirszfelda oczerniono go w książce Anki Grupińskiej Ciągle po kole. Nieżyjąca już dziś lekarka dr Alina Blady-Szwajgier zarzuciła bezpodstawnie prof. Hirszfeldowi, że (,..) sam Hirszfeld wychrzcił się tylko i wyłącznie dla kariery. Był to uczony światowej sławy i chciał zostać dyrektorem Zakładu Higieny. Powiedziano mu wyraźnie, że dyrektorem Zakładu Higieny może zostać tylko rzymski katolik. Ostro zaprotestowała przeciwko temu pomówieniu siostrzenica prof. L Hirszfelda Joanna Belin, pisząc w liście do Gazety Wyborczej (nr z 21 sierpnia 2000 r.): Jego chrzest nie miał najmniejszego związku ze sprawą zarządzania Zakładem Higieny. Ludwik Hirszfeld przyjął chrzest, gdy po odzyskaniu niepodległości postanowił wrócić do Kraju. Był wielkim polskim patriotą, namiętnie przywiązanym do polskiej kultury. Uważał, że katolicyzm jest nieodłączną częścią tej kultury – i to był dla niego, jak mniemam, motyw decydujący. Złożona jest psychika ludzka. Smuci mnie, że sprowadza się ją do kilku uproszczonych schematów. Czy człowiek nie ma prawa wybierać ze skarbów duchowych otaczającego go świata tego, co mu odpowiada?.
Nader ciekawa była droga do katolicyzmu wybitnego pisarza, poety i dramaturga żydowskiego pochodzenia Romana Brandstaettera. Przed drugą wojną światową wyraźnie sympatyzował z syjonizmem, a w jego publicystyce pojawiały się nawet wątki antychrześcijańskie. Rzecz zadziwiająca – przeżył nawrócenie na katolicyzm w czasie wojny, mieszkając wśród Żydów w Jerozolimie. Było to już w czasie, gdy czuł się strasznie wypalony wewnętrznie, po opuszczeniu przez żonę i po otrzymaniu wiadomości o zamordowaniu jego rodziców w komorze gazowej. Po nawróceniu napisał liczne utwory o tematyce chrześcijańskiej, m.in. Kroniki Asyżu, Pieśń o moim Chrystusie i słynną tetralogię powieściową Jezus z Nazaretu, przetłumaczoną m.in. na języki niemiecki i włoski.
Wielokrotnie występował ze zdecydowaną obroną Polaków i Kościoła katolickiego historyk i publicysta Józef Lichten. Głośny stał się jego list otwarty do autora scenariusza filmu Holocaust Geralda Greena z 24 czerwca 1978 r. protestujący przeciw antypolskim fałszom historycznym w tym filmie (m.in. ukazania rzekomego udziału polskich żołnierzy w rogatywkach z orzełkamiwmordowaniuŻydów wspólnie z SS w warszawskim getcie w 1943 r.). Lichten z oburzeniem krytykował zaniedbanie przez Greena wniknięcia w historię stosunków polsko-żydowskich, jego niewiedzę o tym, że (...) przecież, kiedy tak zwane zachodnie cywilizowane narody wygnały Żydów ze swych krajów, to właśnie Polska ich przyjęła. W 1986 r. Lichten stanowczo wystąpił w obronie sióstr karmelitanek w Oświęcimiu, stwierdzając, że ich modlitwa nie przeszkadza nikomu, a decyzja o założeniu klasztoru w Oświęcimiu musi zasługiwać na szacunek. Lichten był inicjatorem pierwszego po 1945 r. dialogu katolicko-żydowskiego w USA. W latach 1963-1965 reprezentował żydowską Ligę Antydefamacyjną na sesjach II Soboru Watykańskiego. W sierpniu 1986 r. Lichtena odznaczono najwyższym wyróżnieniem w Watykanie – został rycerzem Komandorem Orderu Papieża Grzegorza Wielkiego. W Kościele katolickim szczgólnie wysoko oceniono książkę J. Lichtena A Question of Judgement – Pope Pius XII and the Jews (Kwestia osądu – Papież Pius XII a Żydzi). Kardynał J. Willebrands, przewodniczący watykańskiego Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan, a zarazem przewodniczący ds. Stosunków Religijnych z Judaizmem podkreślił, że książka Lichtena przyczyniła się do obalenia wysuwanych pod adresem Piusa XII niesłusznych oskarżeń zarzucających temu Papieżowi rzekomą bierność wobec losu Żydów zagrożonych przez nazizm (por. D. Morawski, II kolokwium katolicko-żydowskie. Wysokie odznaczenie papieskie dla dr. Józefa Lichtena, w: polonijny Związkowiec, 12 listopada 1986 r). Książkę Lichtena uznano za najbardziej wartościowy wkład do zrozumienia dylematów, które stały przed papiestwem w czasie wojny.
Na tle licznych publikacji żydowskich oczerniających obraz stosunku polskiego duchowieństwa katolickiego do Żydów w czasie drugiej wojny światowej tym cenniejszą rolę odgrywają wszystkie świadectwa żydowskie prezentujące prawdziwy, uczciwy obraz tej sprawy. Do najpiękniejszych świadectw pod tym względem należą wzruszające wspomnienia wybitnego polskiego matematyka żydowskiego pochodzenia Stanisława Chaskielewicza Ukrywałem się w Warszawie. Styczeń 1943 – styczeń 1945. Na s. 171 swoich wspomnieńChaskielewiczpisał: Ukrywając się, zrozumiałem, jak głęboko humanitarna jest rola religii, jak bardzo nauki Kościoła katolickiego wpływają na kształtowanie się tego, co najpiękniejsze i najszlachetniejsze jest u ludzi wierzących. Tak jak w momentach krytycznych większość ludzi nawet niewierzących głęboko zwraca się do Boga, tak samo myśl o Bogu dyktuje im potrzebę pomagania bliźnim będącym w niebezpieczeństwie. W innym miejscu swej książki (na s. 186) Chaskielewicz pisał: Osobnym rozdziałem, na ogół stosunkowo lepiej znanym, była piękna postawa duchowieństwa katolickiego, a w szczególności sióstr zakonnych, które ocaliły znaczną liczbę dzieci żydowskich. Z kolei żydowska socjolog z USA prof. Necham Tec, ustalając wizerunek psychologiczny osób, które w czasie okupacji w Polsce ratowały Żydów, pisała, iż byli to na ogół ludzie z kręgów chrześcijańskich, znani z konsekwencji w dobrych uczynkach, niezależni w myśleniu – wręcz indywidualiści, nie obliczający racji i szans pomocy, której niesienie jest dla nich oczywiste i odbywa się spontanicznie(cyt. za: A. Zięba, Wizerunek, Przegląd Tygodniowy, 12 grudnia 1993 r).
Do szczególnie wymownych żydowskich świadectw w obronie Polaków należały wypowiedzi Żyda karmelity ojca Daniela (Oswalda) Rufeisena. Zasłynął on niebywałym bohaterstwem w czasie wojny. Najpierw spełniał wallenrodyczną rolę jako tłumacz między żandarmerią a policją białoruską (nie wiedziano o jego żydowskim pochodzeniu). Udało mu się między innymi uratować pewną wieś przed pacyfikacją, a także ocalić około 300 Żydów w Mirze, których uprzedził o planowanej eksterminacji. Gdy paru Żydów, którzy nie zdołali zbiec, ujawniło Niemcom prawdę o faktycznej roli Rufeisena, zdołał uciec w ostatniej chwili. Po kilku dniach ukrywania się w zbożu, Rufeisen schronił się w klasztorze Sióstr Zmartwychwstanek, w pobliżu budynku żandarmerii. Mieszkał tam w ukryciu około piętnastu miesięcy. Właśnie wtedy zapoznał się głębiej zarówno ze Starym, jak i Nowym Testamentem i pod wpływem przemyśleń z tych lektur zdecydował się na przyjęcie chrztu. Po pewnym czasie, kiedy jego pobyt w klasztorze stawał się coraz bardziej niebezpieczny dla ukrywających go sióstr, Rufeisen opuścił schronienie i przyłączył się do oddziału partyzanckiego (por. M. Nowak OP, Daniel Wallenrod, Gazeta Wyborcza, 19 sierpnia 1995 r. i J. J. Szczepański, Oswald, czyli Daniel, Tygodnik Powszechny, 20 sierpnia 1995 r.). Rufeisen walczył w oddziale partyzanckim aż do nadejścia frontu. Po wojnie przeniósł się do Izraela, gdzie osiadł jako duszpasterz i opiekun katolickich rodzin (m.in. polskich) w Hajfie, u stóp góry Karmel. Prowadził w Izraelu specjalną fundację pomocy dla osób nieżydowskiego pochodzenia ratujących Żydów w czasie wojny. Początkowo musiał jednak stoczyć zaciętą kilkuletnią walkę z władzami Izraela o przyznanie mu obywatelstwa tego kraju. Domagał się tego jako Żyd z pochodzenia, ale napotykał na zacięte sprzeciwy władz, w tym najwyższego sądu Izraela z powodu wyznawania przezeń wiary rzymskokatolickiej.
W wywiadzie dla warszawskiej Polityki w 1983 r. Rufeisen ostro skrytykował rzucane przeciw Polakom oskarżenia o rzekomy antysemityzm, stwierdzając: Nigdy nie mówię o polskim antysemityzmie i gdzie tylko mogę, walczę z tym, bo to jest przesąd, to jest zabobon (...). Wydaje mi się, że o antysemityzmie mówią nie ludzie, którzy przeżyli czas holokaustu w Polsce, a ci, którzy przyjechali do Izraela z Polski przed wojną. Tak mi się wydaje. Ludzie, którzy byli odcięci od społeczeństwa polskiego, którzy przenieśli swoje koncepcje psychologiczne na sytuację wojenną (...), Mam już ponad 70 lat, żyłem w Polsce przed wojną, przeżyłem wojnę na wschodnich terenach polskich, nie widziałem tam Polaków mordujących, natomiast widziałem Polaków mordowanych. Z drugiej strony widziałem Białorusinów, widziałem Łotyszów, Estończyków, Ukraińców, którzy mordowali, a polskich jednostek, które by mordowały, nie widziałem. Ale tego wszystkiego ci idioci nie wiedzą. Im się tego nie mówi. Tak jest, niech mi nie opowiadają. Ja wiem, jak było (cyt. za K. Mroziewicz, Jako chrześcijanin, a nawet jako Żyd, Polityka, 29 maja 1993 r.).
Warto przypomnieć, że ze zdecydowanym poparciem dla Rufeisena w jego walce z fanatyczną biurokracją izraelską wystąpił w swoim czasie jeden z najsłynniejszych polskich patriotów żydowskiego pochodzenia Mieczysław Grydzewski, redaktor naczelny Wiadomości Literackich w okresie przedwojennym, a po wojnie naczelny redaktor londyńskich Wiadomości, słynny antykomunistyczny niezłomny z Londynu. Grydzewski z oburzeniem zareagował na jaskrawy fakt dyskryminacji religijnej wobec chrześcijan na przykładzie historii Rufeisena. Oburzał go fakt, że odmówiono automatycznego przyznania obywatelstwa Izraela Rufeisenowi, niegdyś jednemu z najdzielniejszych partyzantów żydowskich, choć poprzednio zrobiono to wobec setek tysięcy Żydów, z których większość nie miała na swym koncie nawet jednego promila tych zasług, jakie miał Rufeisen w czasie wojny przy ratowaniu swych żydowskich rodaków. Jak komentował M. Grydzewski w tekście z 1962 r.: (...) Walka przebywającego w Izraelu karmelity polskiego o. Rufeisena o uznanie, że można być Żydem wyznania katolickiego, skończyła się przegraną. Jest to także nawrót do najgorszych wzorców dyskryminacji rasistowskich. Dlaczego nie można uważać się za Żyda narodowościowo, a za katolika, protestanta czy prawosławnego wyznaniowo? Mamy w tej mierze analogie. Używany przed pierwszą wojną światową termin »Polak wyznania mojżeszowego« nie był frazesem. Całe zastępy ludzi pochodzenia żydowskiego uważały się za Polaków, a mimo to nie chciały porzucić wiary ojców. Po tym, co naród żydowski wycierpiał z rąk nazistowskich oprawców, tego rodzaju wybuchy ciemnoty i braku tolerancji są przerażające (...) (por. M. Grydzewski, Silva rerum, Gorzów Wlkp. 1994, s. 367).
Prawdziwie humanistyczni autorzy żydowscy z oburzeniem pisali o postawach licznych izraelskich fanatyków robiących dosłownie wszystko dla storpedowania coraz żywszego dialogu między chrześcijaństwem a judaizmem za pontyfikatu Jana Pawła II. Szczególnie cenne były wystąpienia słynnego izraelskiego naukowca prof. Izraela Shahaka, a zwłaszcza jego książka „Jewish History, Jewish Religion, po polsku wydana pod tytułem Żydzi i goje. Ta wydana najpierw w Stanach Zjednoczonych (Boulder, Colorado) książka była namiętną, ale bardzo starannie udokumentowaną filipiką przeciwko religijnemu fanatyzmowi i szowinizmowi większości ludności Izraela. Shahak szczególnie ostro piętnował podtrzymywanie różnych antychrześcijańskich fragmentów Talmudu, zwracał uwagę na gwałtowność ich ataków na chrześcijaństwo. Warto przypomnieć, że prof. Israel Shahak 29 stycznia 1987 r. wystąpił na łamach prestiżowego amerykańskiego pisma The New York Review of the Books z obszerną, piękną obroną Polaków przeciwko oszczerczym uogólnieniom filmu Lanzmanna Shoah(por. szerzej: J. R. Nowak, Przemilczani obrońcy Polski, Warszawa 2003, s. 59-60).
*         *         *

Do postaci żydowskiego pochodzenia szczególnie stanowczo występujących w obronie Kościoła katolickiego i religiichrześcijańskiej przeciwko oszczerczym pomówieniom należał jeden z najwybitniejszych polskich prozaików i eseistów – Paweł Hertz. Pisał m.in.:Nawet żyjący w Polsce ateusz uczestniczy w cywilizacji chrześcijańskiej – jego pojęcia, jego humanitarne odruchy biorą się właśnie stamtąd. Ale rzecz nie tylko w chrześcijaństwie. Ze wszystkich instytucji polskich jedynie Kościół przechowuje historyczną ciągłość. Wszystkie inne instytucje w powikłanej polskiej historii upadały. Nic zatem dziwnego, że to Kościół wraca do świętego Wojciecha. I widzi go nie tylko w aspekcie religijnym, ale i politycznym – owego hołdu złożonego przed jego trumną przez niemieckiego cesarza i polskiego księcia. Od lat myślę, i dałem temu wyraz na piśmie, że dwa elementy gwarantują w Polsce narodową trwałość – wieś i Kościół. I nie chodzi mi tu o wiarę, aie o ciągłość tradycji, o fundamenty narodowego trwania. Na dobrą sprawę cała historia Europy – nawet ta jej linia, którą zainicjowało buntujące się przeciw religii oświecenie – jest chrześcijańska (...). Jan Paweł II dobrze zdaje sobie sprawę, że poza chrześcijaństwem w Europie tak naprawdę nic już nie ma. Że wszystkie problemy współczesnej Europy są problemami chrześcijaństwa (...). Utarło się w kołach intelektualnych, że stosunek do ruchów katolicko-narodowych jest na ogół nieżyczliwy i spotyka się to z wzajemnością. Te niechęci są mocno akcentowane. Myślę jednak, że bardzo lekkomyślny byłby intelektualista, który nie doceniłby znaczenia i wartości wszystkich nurtów chrześcijańskich i narodowych w kraju, gdzie uczucia narodowe od stu kilkudziesięciu lat są ranione, a katolicyzm tak organicznie związany z polskością.
*         *         *

Liczni polscy naukowcy, duchowni i dziennikarze stoją na pozycjach agresywnie filosemickich i podejmują  ostrą, często nieuczciwą, przesadną, (i dlatego budzącą wątpliwość co do szczerości ich intencji) polemikę z tymi, kogo uznają – słusznie czy nie – za  „antysemitów”.  Tak ks. Stanisław Musiał w tekście pt. Droga krzyżowa Żydów sandomierskichpisze: „Sandomierz był scenerią aż trzech procesów przeciwko Żydom o rzekomy mord rytualny dokonany na dzieciach. Do dziś w Sandomierzu w dwóch tamtejszych kościołach znajdują się obrazy przedstawiające mord rytualny. W Sandomierzu proboszczem był ks. Stefan Żuchowski (1666-1716), który w tych procesach odgrywał rolę prokuratora. Jest on również autorem dwóch monografii, Odgłos... i Proces..., dotyczących spraw rzekomych mordów rytualnych w Sandomierzu w 1698 i 1710 roku. Jego publikacje stanowiły swego rodzaju podręcznik pomocny przy prowadzeniu podobnych procesów.
Na początku kwietnia 1698 r. w sandomierskiej kostnicy znaleziono zwłoki dziecka. Szybko ustalono, że było to nieślubne dziecko Katarzyny Mroczkowicowej. Matka tłumaczyła, że dziecko zmarło na kaszel i kolki, lecz nie była w stanie go pochować z braku pieniędzy. Matkę ukarano. Ale sprawa nie skończyła się na tym. W mieście zaczęto coraz częściej mówić, że to sprawa żydowska. Ponieważ, wedle Żuchowskiego, mieszczanie bali się wnieść oskarżenie przeciw Żydom, dlatego do akcji musiał wkroczyć Kościół, aby odwrócić klęski żywiołowe, jakie mogłyby spaść na miasto. Wznowiono postępowanie sądowe. Mroczkowicowa wyznała, że dziecko Berkowi zaniosła i w godzinę pokaleczone odebrała. Dziecko miało umrzeć w wielkich męczarniach dopiero po trzech dniach. Podczas konfrontacji z Berkiem, Mroczkowicowa wycofała swe oskarżenia, ale po kilku dniach znowu do nich powróciła i odtąd konsekwentnie przy nich się upierała, mimo wyraźnych sprzeczności. Żuchowski przekonany był o winie Berka z tego powodu, że na ciele dziecka znaleziono ponad 50 ran, a takie się pastwienie okrutne jest właśnie żydowskie. Drugim argumentem było krwawienie zwłok w obecności mordercy. Po siedmiu tygodniach od pogrzebu z ekshumowanych zwłok lunęła krew. Berek odwołał się do sądu starościńskiego, a następnie proces został przeniesiony do Trybunału Koronnego w Lublinie. Tam jednym z trzech oskarżycieli był Żuchowski. Berka poddano torturom. Nie ugiął się jednak i nie przyznał się do popełnienia zbrodni. Wraz z matką dziecka został skazany na śmierć. Wyrok wykonano przez ścięcie. Berka poćwiartowano, części ciała wbite na pale rozstawiono przy drogach publicznych.
W przypadku kolejnego domniemanego mordu rytualnego w Sandomierzu w 1710 r. znowu pojawia się ks. Żuchowski. Jego postępowanie jest bardzo podobne: stawia się w roli prokuratora, podejrzenia od razu rzuca na Żydów, wysyła bardzo łatwo podsądnych na tortury, nieprzejednany jest wobec propozycji uwolnienia Żydów od kary śmierci, towarzyszy mu religijna w jego przekonaniu motywacja, by Chrystus łaskawy nie przegrał drugi raz z Izraelem sprawy. Żuchowski jest również fundatorem wspomnianych obrazów w sandomierskiej kolegiacie (dziś katedrze), które przedstawiają trzy przypadki mordu rytualnego w Sandomierzu. Dwie sceny są szczególnie okrutne: porąbane ciało dziecka, rzucone psu do zjedzenia i przez niego zwymiotowane (chodzi o mord z 1628 r.) oraz dziecko umieszczone w beczce nabitej od wewnątrz gwoźdźmi, by przez tak skonstruowane narzędzie tortur uzyskać jak najwięcej krwi. Obecność tego obrazu – pisze ks. St. Musiał SI– wystawionego na widok publiczny, obraża uczucia nas wszystkich, wierzących i niewierzących. Nie wolno nam do takich rzeczy się przyzwyczajać. Pod żadnym pozorem. Tym wszystkim, którzy chcieliby ratować obecność tego malowidła w katedrze, powołując się na fakt, że jest to zabytek, że obraz ten wkomponowany jest w obszerny cykl malowideł martyrologium rzymskiego nieszczęść, jakie nawiedziły miasto Sandomierz, odpowiadam, że nie jestem za zniszczeniem tego obrazu (...). Byłbym za tym, żeby w Sandomierzu powstało muzeum antysemityzmu, gdzie obraz z katedry i obrazy z kościoła św. Pawła mogłyby być wystawione w kontekście klarownym, nie nacechowanym dwuznacznością, poza przestrzenią sakralną. Nie wystarczy, według mnie, opatrzyć wspomnianych malowideł nobliwym napisem czy komentarzem i pozostawić ich na dawnym miejscu. Te obrazy, w tym miejscu, zawsze uwłaczać będą naszej ludzkiej godności. Wyobrażałbym sobie, żeby puste miejsce po obrazie w katedrze zostało poświęcone pamięci tych Żydów sandomierskich (znamy co najmniej dziesięć ich nazwisk), którzy zostali pozbawieni życia w imię wtedy już prawie 600-letniego przesądu, podtrzymywanego przez nas chrześcijan, który pociągnął za sobą bardzo wiele ofiar w ludziach, a jeszcze więcej lęku i strachu przed oskarżeniami (...). Oczekuję od Kościoła katolickiego, do którego mam łaskę należeć, przeprosin za ten grzech (prześladowania za rzekome mordy rytualne).
*         *         *

Profesor Stefan Kurowski w tekście pt. Dziewiąta cywilizacja w działaniu (Wirtualna Polska, 2007) pisze: „Ta nowa, liberalna cywilizacja społeczeństwa otwartegopowstaje przy decydującym udziale środowisk żydowskich i wobec tego na tle tej analizy ruchów cywilizacyjnych warto powiedzieć kilka słów o samych Żydach. Żydzi w powojennym świecie stanowią dominujący czynnik ideologiczny, polityczny, gospodarczy i cywilizacyjny. Działają jako amorficzna siła nie pod postacią narodu, partii, religii czy organizacji, więc słusznie możemy przyjąć, że działają jako cywilizacja, owa dziewiąta cywilizacja, pominięta przez Huntingtona. Żydzi byli obecni w widoczny sposób w historii Europy już od VIII wieku, a w krajach takich jak Hiszpania, Francja, Anglia czy Niemcy trwali przez wieki średnie aż do czasów nowożytnych. Na scenie politycznej, kulturalnej i gospodarczej Europy pokazali się w pełni od czasu rewolucji francuskiej, od połowy XIX wieku zaczęli dominować w lewicowych ruchach społecznych (socjalizm), potem w nauce, a po I wojnie światowej opanowali jedno z głównych mocarstw europejskich i utworzyli Związek Radziecki. Przez dziesiątki lat tworzyli główną kadrę ruchów komunistycznych w Rosji i w Europie. Ale już pod koniec rządów Stalina pojawiły się pierwsze zagrożenia pozycji Żydów w ZSRR (sprawa lekarzy), co sprawiło, że środowiska żydowskie zaczęły rozważać alternatywne rozwiązania.
Jednocześnie zasilali wielką emigracją obszar rodzącej się nowej potęgi świata kapitalistycznego – Stany Zjednoczone. W okresie zimnej wojny obstawili więc oba pola historycznej ruletki: pole kapitalistyczne, jeszcze nie w pełni przez nich opanowane i pole socjalistyczne, gdzie byli siłą rządzącą od początku, choć już zagrożoną. Jeszcze w latach 50. nie było wiadomo, gdzie Żydzi ulokują ostatecznie swój potencjał rewolucyjny i na przykład Rosenbergowie woleli ponieść śmierć na krześle elektrycznym niż zdradzić swoją socjalistyczną ojczyznę. W czasie zimnej wojny oba supermocarstwa ubiegały się o Żydów i o to, po czyjej stronie się opowiedzą. Oczywiście Żydzi stanęli po stronie zwycięzcy i gdy zimna wojna dobiegała końca, mieli już potężną pozycję w Ameryce. Dziś są dominującą siłą polityczną w obu partiach amerykańskich, rządzą w Białym Domu, w Pentagonie i w Departamencie Stanu, decydują na największych uniwersytetach amerykańskich, kierują ośrodkami finansowymi z Bankiem Centralnym, Bankiem Rezerw Federalnych (FED) na czele, kierują światowymi instytucjami finansowymi MFW i Bank Światowy, mają dominujący udział w korporacjach międzynarodowych, są decydującym czynnikiem w środkach masowego przekazu, w filmie i w przemyśle fonograficznym. Nie można powiedzieć, że w Ameryce wszystko się dzieje w interesie żydowskim, ale można powiedzieć, że nic się nie dzieje, co byłoby sprzeczne z interesem żydowskim.
Jak to się stało, że to co się stało w ostatnim półwieczu? Lester C. Thurow w swojej książce Przyszłość kapitalizmu(1996) próbuje wyjaśnić podobny przypadek w mikroskali i pisze: W demokracjach każda, skoncentrowana na jednej kwestii grupa specjalnych interesów nie połączona więzią ze społeczeństwem posiada władzę niewspółmiernie wielką w stosunku do swej liczebności. Krajowy Związek Strzelecki jest tego dobrym przykładem. Jego członkowie stanowią niewielką mniejszość, w ankietach opinii publicznej 90 proc. społeczeństwa opowiada się za kontrolą broni palnej, a jednak kontrola taka w Ameryce jest niemożliwa. Tak więc mamy wytłumaczenie: Żydzi działają w Ameryce jak Krajowy Związek Strzelecki. Oczywiście brzmi to zabawnie i może wyjaśnić tylko pewne elementy techniki zdobywania wpływów, a nie istotę rzeczy.
Niektórzy powołują się na liczebność poszczególnych grup narodowościowych w Ameryce i tutaj widzą źródło ich wpływów i znaczenia. Żydów w Ameryce jest około 5 milionów, a Polaków (osób polskiego pochodzenia) 10 milionów. Ale Polonia amerykańska ma sto razy mniejsze znaczenie niż środowiska żydowskie, a we władzach federalnych Ameryki występuje w śladowych ilościach (kilku kongresmanów i dwóch senatorów), podczas gdy Żydzi mają zawsze kilkunastu senatorów, a za uchwałami na ich korzyść (np. za pomocą dla Izraela) głosuje zawsze co najmniej 90 proc. izby.
Nie dziwmy się jednak słabości Polonii amerykańskiej w porównaniu z Żydami, wobec których i dominujący (jakoby) WASP (White Anglo-Saxon Protestant) nie potrafią zorganizować równoważnej, przeciwstawnej siły. Polacy nie potrzebują porównania z Żydami w Ameryce. We własnym (jakoby) państwie nie mogą sobie dać rady i Polska, jako III RP, jest najbardziej poddana pod wpływy żydowskie ze wszystkich krajów postkomunistycznych. Toteż nic dziwnego, że właśnie państwo polskie okazało się najgorliwszym koalicjantem Ameryki w ekspedycji swych wojsk wysłanych na podbój i okupację Iraku – a jak się teraz mówi – w misji stabilizacyjnej. Ta misja stabilizacyjna od marca 2000 r. kosztowała już życie ponad 1 miliona Irakijczyków, a w Polsce nie można zdobyć się na publiczną refleksję, że wzięliśmy oto udział w wojnie napastniczej.
Na koniec wróćmy jeszcze do udziału dziewiątej cywilizacji w kształtowaniu przyszłości świata. Fakt ten jest najbardziej doniosłym znamieniem naszej epoki, ważniejszym niż upadek Związku Radzieckiego czy renesans polityczny i gospodarczy Chin. Podporządkowanie sobie Ameryki, czyli jedynego obecnie supermocarstwa na świecie, które pretenduje do ustanowienia już nie dominacji, bo tę już zdobyło, ale hegemonii światowej, oznacza, że tę hegemonię będą sprawować Żydzi. Czy jest to wynik jakiegoś historycznego spisku? Jakkolwiek z pewnością można wskazać na świadome dążenie Żydów w tym kierunku, na ich wiarę w wybraństwo i na to, że od dawna przypisywano Żydom tworzenie tajnych planów, groźnych programów i protokołów mędrców, które z pewnością były opracowywane i stosowane – to jednak były to zjawiska wtórne. Racjonalnie biorąc, nie można całej ich historii i obecnej pozycji wytłumaczyć jakimś spiskiem od tysiącleci, chyba że spiskiem z Panem Bogiem lub szatanem. Jeżeli jednak pominiemy ten aspekt metafizyczny, to wyjaśnienia trzeba szukać w wyjątkowości Żydów na poziomie jednostkowym. Żydzi mają pewne szczególne uzdolnienia i w zakresie tych uzdolnień są sprawniejsi niż ludzie z narodów, które ich dotychczas otaczały oraz mają stałą tendencję do dominacji i dążność do wyłączności. To sprawia, że stale u narodów, wśród których przebywali, zdobywali wpływy, przewagę, a potem dominację i władzę, co kończyło się jednak pojawieniem się u tych narodów nastrojów antyżydowskich, za którymi szły prześladowania, a potem wygnanie. Począwszy od starożytnego Egiptu przez średniowieczną Hiszpanię aż do XX-wiecznej Rosji Sowieckiej, Niemiec weimarskich i do XXI-wiecznej Ameryki zawsze występował ten sam scenariusz, z tym, że ostatni rozdział jeszcze nie został napisany.
Oczywiście dominacja, a następnie hegemonia światowa Żydów kładzie się ogromnym ciężarem na rozwoju całego świata i działa niszcząco w trzech głównych płaszczyznach: politycznej – zwiększa groźbę wojny światowej; gospodarczej –prowadzi do przechwycenia przez Żydów znacznej części dochodu i bogactwa na świecie. W płaszczyźnie kulturalnej przez opanowanie środków masowego przekazu Żydzi osiągnęli absolutną dominację w całym świecie zachodnim. Kreują twórczość kulturalną, określają kryteria wartości dzieł kulturalnych, oceniają i dopuszczają do upowszechnienia tego, co świat ma uznać za najwyższe osiągnięcia w dziedzinie literatury, filmu, teatru czy malarstwa. Decydują o tym, kto i za co ma być nagradzany, uhonorowany, nobilitowany, kreowany na autorytet w sferze wartości. Przykładem takiej krańcowej deformacji jest literacka Nagroda Nobla. W 1905 roku nagrodę tę dostał Henryk Sienkiewicz za powieść Quo Vadis, w której przedstawiał triumf chrześcijaństwa w pogańskim Rzymie. Sto lat później taką nagrodę dostała austriacka pisarka Elfride Jelinek, pochodzenia żydowskiego, była komunistka, za powieść, w której przedstawia niszczącą krytykę tradycyjnych wartości chrześcijańskich.
Dominacja w środkach masowego przekazu i w publikacjach naukowych sprawowana przez Żydów, wypacza nie tylko obraz kultury i nauki, jaki dociera do odbiorcy, ale wypacza też samą rzeczywistość społeczną, która jest poddana badaniom. W pewnych dziedzinach sytuacja jest szczególnie krańcowa. Na przykład we wszelkich pracach naukowych z dziedziny najnowszej historii, stosunków społecznych, stosunków politycznych czy gospodarczych nie wolno nie tylko źle czy krytycznie pisać o Żydach, ale najlepiej nie pisać nic, tak aby czytelnik odniósł wrażenie, że nie tylko nie ma żadnego problemu żydowskiego, ale że w ogóle nie ma Żydów. Przykładem takiej metody i sposobu widzenia świata jest ostatnia książka Zbigniewa Brzezińskiego pt.: „Wybór: dominacja czy przywództwo”. Brzeziński, jeden z głośniejszych heroldów imperializmu amerykańskiego, pisząc o światowej pozycji Ameryki ani jednym słowem nie wspomni, że ważnym, jeśli nie najważniejszym komponentem tej pozycji są Żydzi. Otrzymując tak zdeformowany obraz świata w sferze kultury, polityki i zjawisk społecznych możemy zapytać, co by było, gdyby Żydzi wyszli z gett Europy nie w XVIII wieku, ale na przykład o 300 lat wcześniej i opanowaliby wówczas dwory królewskie, uniwersytety i środowiska opiniotwórcze. Inna byłaby wtedy historia naszego kontynentu i świata, inny przekaz dziedzictwa kulturalnego. Nie znalibyśmy dziś Szekspira, który po napisaniu Kupca weneckiegozostałby uznany za antysemitę i skutecznie zbojkotowany i zapomniany, o ile przedtem nie uznałby przezornie, że takich rzeczy pisać nie należy.
Czy można coś na to poradzić? To zależy, kto takie pytanie zadaje. Przy małych środkach niewiele można zdziałać, ale zawsze coś można zrobić w sferze informacji. Należy np. wypełniać owe białe plamy na mapie informacji i poszerzać naszą wiedzę o tym szczególnym komponencie naszej polskiej, a także europejskiej i światowej historii, jaką są Żydzi. Ta informacja nie musi i nie powinna mieć charakteru antysemickiego. Jeśli będzie obiektywna, to i tak zostanie uznana za antysemicką. A nawet jeślibędzie w ogóle, nawet apologetyczna, to i tak będziebudzić podejrzenie. Prawda jest antysemicka. Najlepiej udawać, że Żydów w ogóle nie ma. Ponieważ jednak są i to są coraz bardziej, należy wiedzę o tym –ważnym – narodzie poszerzać, pogłębiać i gromadzić.
*         *         *

W 2001 roku naukowiec żydowski Piotr Wróbel pisał na łamach miesięcznika „Midrasz”, że „w Rosji i Polsce wpływ organizacji syjonistycznej przewyższał zdecydowanie jej wpływy w innych krajach. Udział czołowych syjonistów rosyjskich w większości przedsięwzięć Światowej Organizacji Syjonistycznej był decydujący. Ich stosunek do Teodora Herzla bywał jednak niechętny, a czasami wrogi. Niechęć dotyczyła często całego kierownictwa ruchu, zdominowanego na początku XX wieku przez Żydów niemieckich i austriackich. Opór budziła ich asymilacja i przeświadczenie o wyższości nad Ostjuden, którzy obawiali się, iż mogą stać się obiektem manipulacji Niemców wyznania mojżeszowego. Syjonizmu angielskiego i amerykańskiego w Rosji właściwie nie zauważano.
Różnice te narosły w ciągu kilkudziesięciu lat istnienia syjonizmu i ruchu Chibat Cijon, Miłości do Syjonu, powstałego po fali pogromów w Rosji w latach 80. XIX wieku. Jego działacze mobilizowali najaktywniejsze jednostki i ożywiali małe żydowskie miasteczka. Zakładali reformowane chedery, kółka literackie, historyczne i samokształceniowe, organizowali działalność polityczną, wzywali do odrodzenia hebrajskiego i docierali do młodych. Wystąpienie Herzla dodało choweuejcijonistom sił i przekształciło ich ruch, choć od początku istniały w nim sprzeczności, których Herzl nie był w stanie przezwyciężyć. Kontrowersje narosły, gdy w 1903 roku Herzl odwiedził Rosję i prowadził pertraktacje z ministrami jej rządu. Wielu syjonistów rosyjskich przyjęło to jako paktowanie z katami Żydów. Na VI Kongresie Syjonistycznym w Bazylei w sierpniu 1903 roku doszło do rozłamu na tle programu osadnictwa w Ugandzie. Rosyjscy przeciwnicy Herzla oskarżali go, iż lekceważył syjonistów, traktował jak dzieci i manipulował ich poparciem. Po zagadkowej śmierci Herzla w 1904 roku w ruchu syjonistycznym rozpoczął się kryzys trwający do lat dwudziestych. W 1905 roku Centralne Biuro Syjonistyczne zostało przeniesione do Kolonii, a stamtąd do Berlina, gdzie mieściło się w tym samym lokalu co władze ZVfD. Obie instytucje miały ten sam personel oraz przywódców i żyły w symbiozie.
Syjonizm niemiecki różnił się wyraźnie od rosyjskiego. Tworzył organizację legalną, był zdecydowanie mniej liczny i bardziej elitarny. Opierał się na Żydach dawno zasymilowanych, skupiał wielu intelektualistów i studentów, a nie jak w imperium carów – warstwy najbiedniejsze i średnie. Nie było w nim ducha buntu społecznego i politycznego oraz sprzeciwu wobec kultury Zachodu. Niemieckich syjonistów nie trzeba było wyprowadzać z duchowego i fizycznego getta. Większość Niemców wyznania mojżeszowegouważała Rzeszę za swoją ojczyznę, a niektórzy potrafili to godzić z ideami syjonizmu i włączali się do walki o godność i prawa obywateli niemieckich wyznania mojżeszowego, prowadzonej przez Central Verein deutscher Staatsbürger jüdischen Glaubens (organizacja daleka od syjonizmu). Skoro w Rzeszy żyło się dobrze, to większość Żydów niemieckich odnosiła się wrogo do syjonizmu. Tak jak przeciętnyŻyd niemiecki nie przypominał swego współwyznawcy z Rosji, tak niemieckiego syjonistę łączyła z jego rosyjskim kolegą tylko mglista wizja powrotu do Palestyny.
Do I wojny światowej – pisze Ezra Mendelsohn – nie było czegoś takiego jak oddzielna polskaorganizacja syjonistyczna. Syjoniści Kongresówki, Litwy i Białorusi byli częścią rosyjskiej organizacji syjonistycznej. Warszawa była jednym z jej ośrodków, choć syjonistów zwalczali nie tylko ortodoksi, ale także Żydzi postępowi, asymilatorzy, ruch rewolucyjny i Polacy. Konserwatywna część społeczeństwa polskiego pogardzała Żydami niezależnie od ich poglądów, a postępowa utrzymywała, że Żydzi są szkodliwi tylko wtedy, gdy stanowią odrębną grupę. Dlatego postępowi Polacy za absurd brali koncepcję odrodzenia narodu żydowskiego, gdyż to oznaczałoby w ich oczach powrót do średniowiecznej ciemnoty. Do syjonizmu obie grupy Polaków ustosunkowały się więc negatywnie, choć niektórzy początkowo przyjęli syjonizm przychylnie, gdyż proponował odpowiedź na pytanie, co zrobić z Żydami.
Na przełomie wieków warszawska organizacja syjonistyczna, utworzona w 1897 roku miała około 5 tysięcy członków. Rewolucja 1905 roku przyczyniła się znacznie do ożywienia żydowskiego życia politycznego. Syjoniści warszawscy uczestniczyli w wyborach do Dumy i zaczęli, ku oburzeniu asymilatorów, występować w imieniu wszystkich Żydów Kongresówki. W 1906 roku w Warszawie powstało autonomiczne biuro syjonistyczne. Wśród jego czołowych organizatorów i działaczy był Izaak Grinbaum, inicjator konferencji w Helsinkach i współautor jej dokumentu programowego oraz jego współpracownik Abraham Podliszewski. Syjoniści walczyli przeciwko asymilatorskiemu zarządowi gminy warszawskiej. Już w 1905 roku powstała bardzo aktywna warszawska grupa Poalej Syjon.
Wybuch I wojny światowej spowodował w Warszawie zamieszanie. Do stolicy Polski napłynęli żydowscy uchodźcy. Polacy przystąpili do organizowania samopomocy i samorządu, w którym zabrakło jednak – poza nielicznymi asymilatorami – przedstawicieli Żydów. Ci dostrzegli w tym sygnał, iż Polacy nie uważają ich za współobywateli. Pogarszały się stosunki pomiędzy organizacjami polskimi a gminą żydowską. Działalność żydowska toczyła się więc dwoma torami. Obok asymilatorów coraz aktywniejsi byli Żydzi zrażeni postawą polityków polskich i budujący niezależne organizacje narodowe. Tymczasem syjoniści niemieccy od pierwszych dni wojny starali się uzyskać wpływ na ludność żydowską na zajmowanych przez armię niemiecką terenach Rosji. Uważali oni, iż Ostjuden pragną zwycięstwa Niemiec nad caratem w równym stopniu co żydowscy poddani kajzera. Syjoniści niemieccy wiązali także sprawę Palestyny z pozyskaniem żydostwa wschodnioniemieckiego i byli przekonani, że ich możliwości polityczne wobec Żydów niemieckich, rządu Rzeszy i ośrodków syjonistycznych na Zachodzie wzrosłyby niepomiernie, gdyby Ostjuden poparli syjonistyczne centrum berlińskie.
Już 4 sierpnia 1914 roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeszy otrzymało obszerne memorandum od adwokata Maxa Bodenheimera, założyciela i pierwszego prezydenta ZVD. Początkowo chciał on skupić wszystkich Żydów Rzeszy wokół łagodnego syjonizmu, godzącego patriotyzm niemiecki ze sprawą żydowską i będącego czymś w rodzaju organizacji kulturalnej i charytatywnej dla Ostjuden. Spotkało się to z oporem młodych syjonistów, którzy w 1910 roku doprowadzili do zastąpienia Bodenheimera przez Arthura Hantkego na stanowisku prezydenta. Radykalna propaganda młodych pogłębiła izolację syjonistów w niemieckiej społeczności żydowskiej. Bodenheimer usiłował przeciwdziałać temu i odzyskać kontrolę nad ruchem. Wybuch wojny dał starym okazję do odzyskania władzy, gdyż argument, iż syjoniści i rząd niemiecki powinni współpracować dla wspólnego dobra Rzeszy i Żydów, stał się bardziej przekonujący.
W odpowiedzi na memorandum Bodenheimera niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych zaprosiło go do współpracy, która zaowocowała napisaniem przezeń kilku podobnych dokumentów. Proponował w nich utworzenie między Bałtykiem a Morzem Czarnym, na terenach geograficznie zbliżonych kształtem do carskiej strefy osiedlenia wielonarodowego państwa buforowego, w którym 6 milionów Żydów miałoby status autonomicznej narodowości współpracującej z około dwumilionową mniejszością niemiecką w interesie Rzeszy. Państwo to zamieszkiwałyby również inne równouprawnione narody: 8 milionów Polaków, 6 milionów Ukraińców, 4 miliony Białorusinów oraz 3 miliony Litwinów i Łotyszów. Miała to być monarchia z niemieckim księciem na czele, niemieckim korpusem oficerskim w armii, niemiecką kulturą i językiem. Bodenheimer przestrzegał przed utworzeniem państwa polskiego, które wywołałoby jego zdaniem ruch irredentystyczny w Poznańskiem i Galicji, a także uciskałoby mniejszości.
Przywódca łagodnego syjonizmu zaproponował też władzom niemieckim opublikowanie dwóch odezw: do wszystkich uciskanych narodowości zachodniej Rosji i do Żydów rosyjskich, by przeciągnąć ich na stronę Rzeszy, zapewniając, iż po jej zwycięstwie będą im zagwarantowane prawa narodowe. Bodenheimer opracował tekst takiej odezwy i wysłał ją do berlińskiego MSZ. Ulotka ta podpisana była przez Deutsches Komitee zur Befreiung der russischen Juden. Organizacja ta powstała 17 sierpnia 1914 roku. Skupiała przywódców umiarkowanego syjonizmu oraz prezydenta ZVfD Hantkego i miała urzeczywistnić wizję Bodenheimera. Utworzono specjalne biuro, wysłano na okupowane tereny i do państw neutralnych pierwszych pełnomocników, planowano organizację sieci pośredników między Żydami a armią niemiecką. Rozpoczęto propagandę sprawy w Niemczech, w Rosji i na Zachodzie. Komitet uzyskał poparcie kierownictwa ZVfD i wydawało się, że starzy lub umiarkowani odzyskają dominację w niemieckiej federacji syjonistycznej i narzucą jej nową strategię. Niektórzy szefowie wywiadu w Berlinie doszli do wniosku, iż kontrolują niemiecki ruch syjonistyczny i będą mogli go wykorzystać w Europie Wschodniej.
Władze Rzeszy uznały jednak plany Bodenheimera za utopię i pozostały chłodne wobec inicjatyw syjonistów, którzy uzyskali tylko obietnicę wykorzystania Żydów z Rzeszy jako pośredników między Ostjuden a niemieckim dowództwem wojskowym. Nie wydrukowano ulotek Bodenheimera. Komitet zmienił nazwę na bardziej neutralną; Komitee für den Osten (KfdO) oraz starał się powiększyć swą bazę społeczną. Zdobył poparcie kilku niesyjonistycznych organizacji i przedstawiał się jako reprezentacja wszystkich Żydów niemieckich. Ta uzurpacja oraz jednoznacznie proniemiecka działalność KfdO wywołały ostre protesty wśród Żydów niemieckich. Niektórzy z nich nie ulegli entuzjazmowi pierwszych miesięcy wojny. Julius Berger, sekretarz Centralnego Biura Syjonistycznego, nazwał zabiegi KfdO kryminalną lekkomyślnością, nieodpowiedzialnym politycznym dyletantyzmem wzmacniającym negatywny stosunek Polaków do Żydów. Do władz niemieckich zwrócili się ortodoksi i uzyskali pozwolenie na wysłanie do Polski swych przedstawicieli. Od Komitetu odcinali się Niemcy wyznania mojżeszowego i liberalnych poglądów. Akcja na Wschodzie nie zintegrowała więc żydostwa niemieckiego, a władze niemieckie nie podejmowały ostatecznych decyzji związanych z Ostjuden, by zachować wolną rękę do rozmów z Austrią i ewentualnych rokowań pokojowych z Rosją. Domagano się, by jego organizatorzy oświadczyli, że ich akcje nie miały nic wspólnego z syjonizmem. Działania KfdO budziły mieszane nastroje także wśród Żydów polskich.
Przywódcy syjonistyczni spoza Niemiec domagali się od początku wojny, by przenieść Centralne Biuro Syjonistyczne do kraju neutralnego. W odpowiedzi na to kierownictwo berlińskie uruchomiło placówkę w Kopenhadze. Od 3 do 6 grudnia 1914 roku zebrały się tam obydwa Komitety Akcji, choć w niepełnym składzie. Przybyli stanowili mniejszość i nie mogli podjąć decyzji wiążących dla całej Światowej Organizacji Syjonistycznej. Starano się jednak ocalić jej neutralność. Choć potępiono nieobecnego w Kopenhadze Bodenheimera, postanowiono, że Centralne Biuro Syjonistyczne pozostanie w Berlinie. Neutralność miała odzwierciedlać odpowiedzialna polityka i wysłanie kilku członków EAC do najważniejszych stolic. Kopenhaskie biuro syjonistyczne miało pełnić rolę pomocniczą wobec centrali berlińskiej. Decyzje te skomplikowały stosunki pomiędzy poszczególnymi krajowymi organizacjami syjonistycznymi. W państwach Ententy formowała się grupa przywódców syjonistycznych, którzy uważali, iż to oni powinni przejąć władzę w ruchu, gdyż dotychczasowe kierownictwo znalazło się w ślepym zaułku. W październiku 1917 roku syjoniści związani z Ententą otworzyli w Londynie biuro podobne do kopenhaskiego.
Tymczasem, już w maju 1915 roku, armia niemiecka przerwała front wschodni i wkrótce odepchnęła Rosjan na linię Zatoka Ryska – Pińsk – Tarnopol. 6 sierpnia Niemcy zajęli Warszawę. Żydzi z radością witali Niemców i z nadzieją przyjęli ich odezwy do ludności żydowskiej. Po barbarzyństwach armii rosyjskiej początek władzy niemieckiej wydawał się polskim Żydom nadejściem europejskiej kultury i tolerancji. Powstawały żydowskie organizacje. Pozwolono emigrować do neutralnych Stanów Zjednoczonych, a w Warszawie otworzył swe biura Joint. Rząd Rzeszy półoficjalnie ogłosił, iż Żydzi będą traktowani jako mniejszość narodowa. Dowódcy wojskowi na zdobytych terenach obiecywali, że zajmą się problemem żydowskim oraz będą wspierać żydowskie życie kulturalne i religijne. Okupacyjny cenzor prasy warszawskiej wezwał polskich i żydowskich dziennikarzy do zaprzestania sporów, gdyż osłabiały one wysiłki prowadzące do zwycięstwa Rzeszy. Pod koniec sierpnia 1915 roku Niemcy utworzyli Generalne Gubernatorstwo Warszawskie. Objęło ono sześć milionów ludzi i trzy piąte byłej Kongresówki. General Hans von Besseler, generalny gubernator warszawski, przekazał pięć tysięcy marek na biednych, złożył wizytę w synagodze na Nalewkach i wziął udział w nabożeństwie. Przy zarządzie Gubernatorstwa utworzono referat żydowski. Wielu Żydów przyjęło gesty niemieckie za dobra monetę i uwierzyło, iż znaleźli się pod ochroną. Jak się wyraził Izaak Nissenbaum – znany warszawski działacz syjonistyczny – nadejście Niemców zdjęło kaganiec z ust polskich syjonistów.
Najważniejszym zadaniem zarządu okupacji niemieckiej była jednak rozbudowa zaplecza frontu. Rozpoczęto brutalną eksploatację gospodarczą podbitych ziem. Entuzjazm Żydów znikał. W nawiązaniu do pruskich tradycji administracyjnych referat żydowski został podporządkowany decernatowi (wydziałowi) do spraw szkół oraz Kościoła i ograniczył swe kompetencje do problemów religijnych i kulturalnych. Inne aspekty życia Żydów zostały podporządkowane resortom ogólnym i tylko w wyjątkowych przypadkach zajmował się nimi referat żydowski. Na jego czele stał doktor Ludwik Haase, asymilowany liberalny Żyd badeński, któremu problematyka Ostjuden była obca. Swą rolę ograniczał do realizacji celów charytatywnych i humanitarnych, z pominięciem kwestii politycznych i narodowych. Władze niemieckie uznały więc Żydów polskich za wspólnotę religijną i nic nie wskazywało na to, by w przyszłości miały ich traktować jak mniejszość narodową. Niemiecka administracja okupacyjna stawała się w drugiej połowie 1915 roku coraz surowsza, nie miała zrozumienia dla Żydów i postępowała wobec nich niekonsekwentnie. Żydowską sympatię do nowego okupanta osłabiała jego pedanteria i – początkowo – nieprzekupność.
Pierwsze wiadomości napływające do Niemiec z centralnej Polski po zajęciu jej przez armię niemiecką nie były pomyślne. Później przyszły do berlińskiego biura syjonistycznego lepsze wieści. Bieda jest oczywiście wielka i wszyscy skarżą się na ciężkie czasy, ale mnie wydaje się, że znacznie przesadzają– pisał 29 sierpnia 1915 roku do Hantkego Berger, który znalazł się w Warszawie w mundurze armii niemieckiej. Przyznawał on, że Żydzi należeli do najbardziej poszkodowanych przez wojnę, ale dodawał, iżzniszczenia nie były takich rozmiarów jak się to u nas przyjmuje. Martwił się natomiast o sytuację w organizacji syjonistycznej. Wraz z ewakuującą się administracją rosyjską wyjechała z Warszawy grupa polityków. Byli wśród nich wybitni przywódcy syjonistyczni z Grinbaumem na czele. Berger rozmawiał z kilkoma działaczami, którzy przejęli władzę w organizacji warszawskiej: z Heszlem Farbsteinem, Solomonem Seidemannem i Emanuelem Olschwangerem. Ci panowie nie chcą niczego robić przez organizację. W dodatku sytuacja jest tak niejasna, że nikt nie wie, co robić. Niemcy bowiem – kontynuował Berger – nie wypowiadają się jasno co do przyszłości Żydów w Polsce. Nie ma też żadnej nadziei na współpracę z Polakami.
1 września 1915 roku przedstawiciele gazet Moment, Hajnt i Hacefira wysłali do centrali syjonistycznej w Berlinie memorandum, skarżąc się, że milicja warszawska zachęcała Polaków do bojkotu Żydów, biła ich i wymuszała łapówki, aresztowała bez powodu, tolerowała polskich przestępców okradających Żydów i obrażała ich uczucia religijne. W sumie opisano 35 wykroczeń milicji. Miesiąc później Hacefira przystała do Berlina list z prośbą o szybką pomoc finansową, gdyż nie miała środków, by się utrzymać. Niepokojąca dla centrali w Berlinie była konkurencja innych partii żydowskich. W październiku 1915 roku przybyli z Niemiec do Warszawy przedstawiciele Agudy. Kilka miesięcy później władze niemieckie zezwoliły działającej w Rzeszy Freie Vereinigung für die Interessen des orthodoxen Judentums na wysłanie do Polski delegacji, która pośredniczyłaby pomiędzy Żydami a administracją okupacyjną. Przywódcy syjonistyczni w Berlinie zaczęli się też obawiać, że Haase – kierownik referatu żydowskiego przy zarządzie cywilnym Generalnego Gubernatorstwa – reprezentuje antysyjonistyczne nastawienie i został urobiony przez KfdO.
W sierpniu 1915 roku w Warszawie znalazł się Lazarus Barth, członek niemieckich i światowych władz syjonistycznych. Pracował w biurze rabina polowego, miał dobry dostęp do informacji i na parę lat stał się łącznikiem pomiędzy warszawskimi syjonistami a berlińskim kierownictwem. 25 listopada 1915 roku w jego pierwszym raporcie, który zdołano przechować, Barth donosił do centrali, iż w Warszawie odbudował się syjonistyczny związek młodzieżowy i otrzymał siedzibę od niemieckiej administracji. Powstawały także syjonistyczne organizacje sportowe, zrzeszenia zajmujące się sprawami języków żydowskich, przedszkola i domy dziecka, gdzie mówiło się głównie po hebrajsku.
Opisywane wydarzenia były odpowiedzią na wezwania, jakie od października 1915 roku wysyłało centralne biuro syjonistyczne do Warszawy. Nawoływało ono do odbudowy organizacji syjonistycznej. Hantke, który kierował kontaktami ze stolicą Polski, a jednocześnie był łącznikiem pomiędzy berlińskim zarządem syjonistycznym a MSZ Rzeszy, przekonywał warszawiaków, iż niemiecki syjonizm był jedyną siłą zdolną do koordynacji działań światowego żydostwa. W piśmie centrali z 1 grudnia 1916 roku stwierdzono, że pierwszym zadaniem niemieckiej organizacji syjonistycznej było jak najszybsze odbudowanie jej związków z syjonistami w Polsce. Wysyłano do Warszawy informacje o światowym ruchu syjonistycznym, o ZVfD i o osadnictwie w Palestynie. W zamian za nie domagano się wieści z Polski, gromadzono adresy syjonistów, abonentów Die Wek, osób, które miały krewnych w Palestynie, oraz dane na temat ludności żydowskiej zajmującej się rolnictwem. W połowie grudnia 1915 roku berlińska centrala syjonistyczna dysponowała już nazwiskami i adresami 121 działaczy syjonistycznych w centralnej Polsce. W większości były to postacie nieznane w przedwojennej warszawskiej organizacji syjonistycznej. W kilku wypadkach współpraca z syjonistami niemieckimi stała się początkiem kariery politycznej kontynuowanej w okresie międzywojennym.
Berlińska centrala syjonistyczna otrzymała też raport na temat Żydów-rolników. W grudniu 1915 roku do Berlina nadszedł raport pod tytułem Prasa warszawska o obecnej sytuacji w Polsce. Do realizacji celów syjonistycznych w Warszawie brakowało jednak środków i rozeznania wśród berlińczyków na temat warunków w stolicy Polski. W liście centrali do Bartha z 27 października 1915 roku stwierdzano na przykład, że nie ma sensu inwestować większych pieniędzy w Hacefirę jeśli nie będzie się ona rozchodziła poza Warszawą, a jej chwilowe zamknięcie nie będzie nieszczęściem. Mimo to w grudniu 1915 roku Berger jeszcze raz udał się do stolicy Polski, tym razem by postawić na nogi Hacefirę, przywieźć pieniądzeuzyskane od Żydów amerykańskich na pomoc dla warszawiaków i zorientować się lepiej w warszawskich stosunkach. Berger regularnie podróżował pomiędzy stolicami Polski i Niemiec. Przyjazdy tego doświadczonego działacza miały duże znaczenie dla kontaktów berlińskiego i warszawskiego ośrodka syjonistycznego. Berger wysyłał do centrali więcej informacji niż Barth. Od początku 1916 roku dysponujemy już wyraźnym obrazem sytuacji w warszawskich środowiskach syjonistycznych i w gminie żydowskiej, choć raporty z Warszawy, gdzie nadal panowała nędza i głód, nie były optymistyczne.
Jedną ze spraw, którymi zajął się Berger była sytuacja Żydowskiego Funduszu Narodowego w Warszawie. 16 marca 1916 roku Berger wystał obszerny list do głównego biura ŻFN w Hadze. Dokument ten zaczynał się od ogólnego wprowadzenia: „Jakkolwiek cała organizacja pracy syjonistycznej w Warszawie nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia, to jednak to, czego się dowiedziałem o Funduszu Narodowym, przekracza wszystko, co tu znalazłem, jeśli chodzi o brak organizacji i zrozumienia techniki działania. Dalej Berger donosił, iż przez ostatnie dziesięć miesięcy Fundusz Narodowy był prowadzony przez pana Munza. Przejął on Fundusz od poprzedniego skarbnika, który wyjechał z Rosjanami i nawet nie zostawił rachunków. Munz nie orientował się nawet, ile puszek do zbierania pieniędzy znajdowało się w obiegu i w czyich rękach pozostawały. Sam Berger nie widział ani jednej. Słyszał natomiast, że w czasie zamieszania przed ewakuacją rosyjską zostały one otwarte, a pieniądze wydano. Na początku 1916 roku zbiórkę na Fundusz Narodowy w całej Warszawie prowadziła tylko jedna osoba. W drugiej połowie 1915 roku i na początku 1916 zebrano tysiąc rubli, ale jedna trzecia z nich poszła na drobne wydatki. Nie ma więc kontroli nad zbiórką. Zdenerwowany Berger bezskutecznie starał się zmienić te sytuację.
Nie lepiej było też na innych odcinkach. Źle funkcjonowała łączność z Berlinem, gdyż Farbstein, który był przewodniczącym warszawskiej organizacji syjonistycznej, rzadko odpowiadał na listy i nie informował centrali o wydarzeniach w Warszawie, choć żydowskie życie polityczne stawało się coraz intensywniejsze. Na początku 1916 roku oskarżono Farbsteina o defraudację, gdyż zniknęło 105.900 marek ofiarowanych przez amerykańską prasę żydowską na zorganizowanie w Warszawie syjonistycznego przedszkola. Berger zarzucał Farbsteinowi, iż nie czytał prasy żydowskiej, a Centralne Biuro Syjonistyczne słało do niego po kilka listów miesięcznie, prosząc o wiadomości i skarżąc się, iż o sytuacji w Warszawie dowiadują się z gazet i nie wiedzą, co robić. Farbstein bronił się, iż jest przeciążony pracą.
Coraz intensywniej działali młodzi syjoniści. Latem 1916 roku pojawiła się syjonistyczna organizacja studencka i przystąpiła do przygotowywania koncertu w Filharmonii, który miał im przynieść reklamę i pieniądze. Syjoniści warszawscy zaczęli odbudowywać kontakty z syjonistami w innych miastach Polski. Wobec zakazu podróżowania robili to z pomocą niemieckiej administracji i centrali berlińskiej. Łączność była tak słaba, iż warszawskie biuro syjonistyczne nie miało adresu biura w Białymstoku. W sierpniu 1916 roku syjoniści warszawscy zwrócili się z prośbą do biura berlińskiego o przysłanie z Rzeszy inspektora szkół hebrajskich, gdyż w Warszawie nie było kompetentnej osoby. Nauczyciele spierali się o to, w jakim języku nauczać. Syjoniści, a szczególnie Farbstein starali się przeforsować hebrajski, co jednak napotkało opór. Nie kończyły się kłopoty finansowe, choć napływała pomoc. W 1916 roku powstał w Kopenhadze komitet pomocy Żydom dotkniętym wojną, który przysyłał do Warszawy żywność. Syjoniści zabiegali u Niemców o zmniejszenie ceł na artykuły spożywcze. Początkowo nadchodziły też pieniądze z Ameryki. Towarzyszyły temu jednak niekończące się spory, a Farbstein gubił się w amerykańsko-niemieckich powiązaniach i nie wiedział, do kogo się zwracać. Sytuacja finansowa gminy warszawskiej stale się pogarszała i zamykano kolejne jej instytucje.
Nie ustawała walka z innymi organizacjami, które także zabiegały o pomoc. W liście z 31 lipca 1916 roku do Biura Syjonistycznego w Berlinie Farbstein skarżył się, że Bund ma silniejsze poparcie w Ameryce, gdyż dostał więcej pieniędzy na przedszkola. Centrala berlińska dowiedziała się też, że niektórzy Żydzi warszawscy wysyłali skargi do Nowego Jorku, że syjoniści uciskajążydowskie szkoły i przedszkola w Warszawie. We wrześniu Farbstein groził Berlinowi, że zamknie szkoły utrzymywane przez organizacje, jeśli nie dostanie dodatkowych pieniędzy. Prosił też, by centrala berlińska kierowała grupy polskie, które zwracają się bezpośrednio do Berlina, do Warszawy, gdyż inaczej powstanie trudny do opanowania bałagan.
Niepomyślnie dla syjonistów warszawskich wypadł pierwszy poważny sprawdzian ich działania, gdy w dniach 10-14 lipca 1916 roku odbyły się w Warszawie wybory do Rady Miejskiej. Dawały one Żydom szansę zaznaczenia ich obecności i wejścia do samorządu. Zostały więc potraktowane bardzo poważnie przez środowiska żydowskie, które 14 czerwca 1916 roku utworzyły swój komitet wyborczy (Zrzeszenie Wyborców Żydowskich), obejmujący syjonistów, ortodoksów, chasydów, folkistów, neoasymilatorów, umiarkowanych asymilatorów i tak zwanych bezpartyjnych. Kampania wyborcza przyniosła nieoczekiwany wynik. Warszawscy przywódcy polityczni doszli do wniosku, iż nie należy wewnętrznymi sporami marnować szansy powstałej dzięki ogłoszeniu wyborów i mimo różnic programowych doprowadzili do porozumienia między Demokratycznym Komitetem Wyborczym, endeckim Centralnym Wyborczym Komitetem Narodowym i Zrzeszeniem Wyborców Żydowskich. Dokonali podziału miejsc w przyszłej Radzie Miejskiej: 26 dla narodowców, 19 dla demokratów i 15 dla Żydów. Część działaczy żydowskich uznała to za zdradę, zwłaszcza iż endecy traktowali wybory jako rozgrywkę przeciwko Żydom. Utworzono Żydowski Ludowy Komitet Wyborczy (Folkskomitet), kierowany przez Noego Pryłuckiego i Ozjasza Perlmana. Wobec porozumienia komitetów wyborczych wybory w czterech kuriach właściwie stały się zbyteczne. Naprawdę odbyły się one tylko w kurii VI (zwanej ogólną lub robotniczą), i ich wynik był autentycznym wskaźnikiem siły poszczególnych partii politycznych. Wygrali endecy i Narodowy Związek Robotniczy. Duży sukces odnieśli folkiści zdobywając cztery miejsca w Radzie. W sumie zasiadło w niej 70 przedstawicieli społeczności polskiej i 20 żydowskiej: 15 z listy Zrzeszenia Wyborców Żydowskich, czterech folkistów i jeden bundowiec.
Przebieg wyborów do Rady Miejskiej potwierdził obawy niemieckich działaczy syjonistycznych o słabości organizacji warszawskiej. Z listy Zrzeszenia Wyborców Żydowskich do Rady weszło trzech syjonistów: Farbstein, rabin Samuel Abraham Poznański i Solomon Seideman. Centralne Biuro Syjonistyczne było zaniepokojone wynikiem wyborów i rozdźwiekiem pomiędzy partiami żydowskimi w Warszawie. Gratulowano Farbsteinowi zdobycia mandatu w Radzie, ale przywódcy berlińscy dostrzegli, że folkiści zwani Partią Ludową (Volkspartei) zdobyli szerokie poparcie dzięki bardziej radykalnemu programowi narodowemu. Biuro berlińskie w celach instruktażowych wysłało w sierpniu 1916 roku do Warszawy materiały z posiedzeń rad miejskich we Frankfurcie, Monachium i Lipsku.
Kroki te nie przezwyciężyły jednak rozbicia wśród deputowanych żydowskich do warszawskiej Rady Miejskiej. Szczególnie nie była skłonna do kompromisów grupa Pryłuckiego, który protestował przeciwko upośledzeniu ludności żydowskiej oraz antysemickim wystąpieniom niektórych polskich posłów. Prezentował przy tym stanowisko, które pogłębiało konflikt. – My, Żydzi – mówił w Radzie Miejskiej – należymy do małych narodów, o których prawa toczy się ta wojna. Spodziewamy się więc – kontynuował – że w czasie obrad kongresu pokojowego mocarstwa zadbają o prawa Żydów w Polsce. Syjoniści przyjęli inną taktykę. 24 lipca 1916 roku, w dniu otwarcia Rady, złożyli następujące oświadczenie: Organizacja Syjonistyczna w Warszawie solidaryzuje się z postulatem Niepodległej Polski, wyrażonym w deklaracjach radnych stołecznego miasta Warszawy, będącym również i naszym bezwzględnym postulatem, wyraża niezachwiane przekonanie, że słuszne prawa obywatelskie i narodowe Żydów zapewni im Wolny Naród Polski. Później różnice pomiędzy reprezentantami poszczególnych partii żydowskich w Radzie Miejskiej pogłębiły się tak dalece, iż w grudniu 1916 roku syjoniści wycofali się z Koła Radnych Żydowskich i utworzyli własną frakcję.
Podsumowaniem pierwszego okresu działalności syjonistów pod okupacją niemiecką była wielka konferencja syjonistyczna w Warszawie w dniach 13 do 15 września 1916 roku. Pierwszego dnia sprawozdania z pracy złożyło 25 delegatów z różnych miejscowości. Przewodniczył doktor Jerzy Rosenblatt z Łodzi. Pracę w stolicy Polski referował Farbstein. Wszyscy wyrażali nadzieję, iż oto skończył się niepomyślny dla syjonistów okres chaosu i zagrożenia. Delegaci uważali, iż nie musieli się już obawiać prześladowań, a okupowany kraj osiągnął stabilizację. Odbudowano łączność organizacyjną pomiędzy poszczególnymi grupami, a uciekinierzy, którzy wracali do swoich domów z Warszawy, nieśli idee syjonistyczne do odległych miejscowości, gdzie często ruch syjonistyczny nie istniał.
Drugiego dnia obradowano nad Sytuacją gospodarczą w Palestynie i Przyszłą pracą syjonistyczną. Nie brakowało głosów krytycznych pod adresem kierownictwa warszawskiego, lecz nie podjęto tematu porażki w wyborach do Rady Miejskiej, co było sukcesem Farbsteina i pozwoliło mu zachować bez uszczerbku rolę przywódcy warszawskiego syjonizmu. On sam zaatakował folkistów, których oskarżył o przekształcanie Żydów w społeczeństwo żargonowe. Spierano się o sport i szkolnictwo hebrajskie, a w przerwie wycieczka delegatów udała się na zwiedzanie syjonistycznych szkół i przedszkoli w Warszawie. Trzeciego dnia dyskutowano nad trudnościami finansowymi i sprawami prasy. Olschwanger proponował, by formalnie zalegalizować polskie związki syjonistyczne i utworzyć Landesorganisation z Komitetem Centralnym na czele. Wniosek przyjęto i utworzono Krajową Organizację Syjonistyczną w Polsce. Wybrano też trzynastoosobowy Komitet Centralny, kierowany przez Farbsteina.
Polska organizacja syjonistyczna przezwyciężyła więc największe trudności i wyszła z okresu zamieszania spowodowanego początkiem wojny, a później ewakuacją ze Wschodu i sformowała się jako oddzielna federacja krajowa. Wkrótce czekała jednak Żydów niespodzianka, która spowodowała kolejne perturbacje. 5 listopada 1916 roku ogłoszono manifest podpisany przez Wilhelma II i Franciszka Józefa I. Proklamowali oni powołanie Królestwa Polskiego. Przystąpiono do tworzenia administracji i władz polskich. Niezależnie od prawdziwych intencji obu cesarzy akt 5 listopada stanowił krok w kierunku utworzenia państwa polskiego. W środowisku syjonistów warszawskich wywołał on zaskoczenie. Na początku wojny wydawało się, iż władze niemieckie uznały Ostjuden za sprzymierzeńca, że miały zamiar współpracować z nim w germanizacji i nowej organizacji Europy Wschodniej. Okazało się jednak, iż Polacy są ważniejszym partnerem, a Żydzi stają się problemem wewnętrznym nowo proklamowanego Królestwa Polskiego. Jeszcze 5 listopada Farbstein wysłał list do centrali berlińskiej. Pisał, iż w tej historycznej chwili kierownictwo organizacji syjonistycznej w Polsce musi wydać jakieś oświadczenie, a on sam musi przyjąć jakąś postawę w Radzie Miejskiej. Tymczasem, jak się wyraził, brakuje materiałów. Kilka dni później ponowił bezskuteczny apel. Z każdym dniem – pisał – Żydzi tracą nadzieję, iż uda się ułożyć stosunki z Polakami. Domagał się ostrych artykułów w prasie niemieckiej, które stanowiłyby ostrzeżenie wobec Polaków, oraz podkreślał, iż Żydzi polscy muszą uzyskać niemieckie lub międzynarodowe gwarancje autonomii politycznej i kulturalnej w Polsce, gdyż bez nich padną ofiarą polskiego antysemityzmu.
Akt 5 listopada zaskoczył też syjonistów w Berlinie. Wydarzenia roku 1916 były dla nich stosunkowo niepomyślne i doprowadziły do radykalizacji wielu działaczy. 9 listopada centrala syjonistyczna wysłała lakoniczną odpowiedź na listy Farbsteina. Polecała mu czytać Judische Rundschauoraz Judische Presse i czekać na przyjazd Hantkego do Warszawy. Berger, także 9 listopada, rozmawiał w Reichstagu z Filipem Scheidemanem, jednym z przywódców SPD, który obiecał coś robić. Konferowano też z innymi deputowanymi, a nawet wysłano specjalne pismo do kanclerza Rzeszy. Syjoniści berlińscy starali się zainicjować kampanię prasową. Apelowali do prasy żydowskiej w Niemczech, by pisała o wadze spraw polskich. Prosili także gazety niemieckie, by zwróciły uwagę na sytuację, jaka powstała w Polsce po akcie 5 listopada. Przekonywali, iż zagwarantowanie Ostjuden praw mniejszości będzie korzystne dla samej Rzeszy, lecz jednocześnie wysłali listy do gazet w Austrii, w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach neutralnych. Publikowano broszury propagandowe. Cała akcja, jak ocenia to Frank Golczewski, przybrała antypolski charakter.
Zamieszanie i rozczarowanie panujące wśród syjonistów po proklamacji aktu 5 listopada powiększyło się, gdy 15 listopada 1916 roku Niemcy wydali zarządzenie o organizacji gmin żydowskich w Królestwie Polskim, wedle którego gminy miały status legalnego i prawnie zatwierdzonego ugrupowania religijnego. Zarządzenie to precyzowało zasady działania gmin i zapowiadało wybory do ich zarządów oparte na systemie kurialnym. Polacy przyjęli to zarządzenie obojętnie, jako tymczasowe, obowiązujące tylko do czasu przyjęcia konstytucji w niepodległej Polsce. Przychylnie zareagowali ortodoksi i asymilatorzy, którym odpowiadała kurialna ordynacja wyborcza. Wśród syjonistów i folkistów reakcje byty wrogie. Od początku wojny syjoniści walczyli o uznanie Ostjuden za mniejszość narodową. Usiłowali pertraktować w jej imieniu z Polakami, Niemcami i Austriakami, domagając się autonomii narodowej dla Żydów. Tymczasem zarządzenie mówiło o Personen judischen Glaubens i wyraźnie traktowało Żydów – zgodnie z tradycją niemiecką – jako grupę religijną, a nie narodową. Nie odpowiadał syjonistom też religijny charakter organizacji gminnej oraz ordynacja wyborcza, która ochraniała dotychczasowe elity. Zarządzenie z 15 listopada stało się także przedmiotem zabiegów syjonistycznych u władz niemieckich i tematem kampanii prasowej.
*         *         *

W okresie późniejszym rząd Polski ściśle współpracował z syjonizmem. W latach 1937-1939 polski przemysł zbrojeniowy przekazał organizacjom syjonistycznym w Palestynie 200 tysięcy karabinów i 20 mln nabojów do nich, jak też kilka tysięcy karabinów maszynowych polskiej produkcji. Ten, jak też inny sprzęt wojskowy, przemycano do Palestyny nielegalnie, łamiąc obowiązujące wówczas postanowienia międzynarodowe i narażając Państwo Polskie na ewentualne sankcje ze strony Ligi Narodów. Jeden z liderów syjonofaszyzmu Zeew Żabociński podczas negocjacji z rządem polskim uzyskał możliwość szkolenia na terenie Polski bojówkarzy takich paramilitarnych organizacji żydowskich jak „Brit Trumpeldor-Betar” i „Brit NaszimLeumijot”. Natomiast Dawid Raziel miał zapewnioną możliwość szkolenia w polskich bazach wojskowych terrorystów z organizacji „Irgun”, którzy „wsławili” się niezliczonymi aktami bestialstwa na rdzennej ludności Palestyny. Całość polskiej pomocy Żydom (udzielanej aż do wybuchu wojny z Niemcami w 1939 roku) była traktowana jako „dług honorowy” do zwrotu po uzyskaniu przez Izrael niepodległości. Kwota idąca w dziesiątki milionów ówczesnych dolarów nie została nigdy Państwu Polskiemu zwrócona. Natomiast Michael (Mojsza) Diamont, niezbyt gruntownie wykształcony rabin i nader stronniczy historyk żydoamerykański, pisał: „Najbardziej haniebnym było podczas wojny zachowanie się Polaków. Wydali oni Niemcom 2 miliony 800 tysięcy Żydów spośród 3 mln 300 tysięcy zamieszkałych w tym kraju… 23 czerwca 1941 roku do Jedwabnego wkroczyły wojska niemieckie, a 25 czerwca Polacy rozpoczęli żydowskie pogromy. Mordowali swych sąsiadów siekierami, przebijali widłami, wycinali języki, wykłuwali oczy, topili w stawie, odrąbywali głowy. Zwykli obywatele grali w futbol oderzniętą głową nauczyciela języka hebrajskiego”. Opis to nie tyle przejmujący, ile banalny w swym kłamstwie od początku do końca,  operujący gołosłownymi stereotypami z propagandowych bajek politycznych (zabrakło tylko przysłowiowych główek dzieci roztrzaskiwanych o drzewa lub o ściany domów!), a przy tym pomijający bardzo ważną okoliczność: zanim Niemcy wkroczyli do Jedwabnego i spalili w stodole kilkudziesięciu żydobolszewickich aktywistów, oni z czerwonymi opaskami i z sowiecką bronią w ręku wyprawili na tamten świat i na Sybir połowę aryjskich mieszkańców Jedwabnego, konfiskując i rozkradając pozostawione mienie swych polskich ofiar. I po tym wszystkim, gdy Sowieci uciekli przed Niemcami, Polacy mieliby  kochać takich „sąsiadów”?  Jak powiada Andrej Burowskij,  „Żydzi plwają na historię innych narodów i w ogóle na wszystkich, prócz samych siebie, najukochańszych… Trzy włosy czy dwa rosły na brodzie króla Salomona? O! To fundamentalna kwestia! A jak funkcjonowała gospodarka Francji, na jakie stany dzieliło się społeczeństwo Niemiec? Jaka róznica? Czymże w ogóle są Niemcy i Francja, i oba te kraje razem wzięte w porównaniu z włosami na brodzie, lub na innym miejscu, króla Salomona?!”.  Tenże autor wskazuje na podwójny charakter moralności Izraela: a) uniwersalizm i powszechność w stosunku do samych siebie; b) partykularyzm i pogański egoizm w stosunku do gojów. Zresztą i Dawid Szturman w dziele pt. „Ziemla za chołmom” (1983)  wyznawał: „U Żydów słabiej niż u narodów chrześcijańskich manifestuje się cechująca przyzwoitych ludzi skłonnośc do bycia bardziej wymagającycm w stosunku do siebie samego i do wszystkiego swego (w tym do swego narodu) niż do innych i do wszystkiego, co obce.” Jest to pozostałość po epoce barbarzyństwa.  „Dawni Żydzi inaczej pojmowali przyzwoitość niż ludzie współcześni i niektórzy z nich chcą zachować tę prehistoryczną mentalność i przedcywilizacyjny typ kultury” (Andrej Burowskij, Prawda o jewrejskom rasizmie, Moskwa 2010). Taka mentalność pozbawia skrupułów sumienia np. w stosowaniu zdzierczej lichwy wobec gojów i umożliwia potworne bogacenie się cudzym kosztem. (W języku chińskim przechowało się przysłowie: „najbardziej dziwny widok – niezamożny Żyd”). Lichwa,  pożyczanie pod wysoki procent, czyli wyciąganie z ludzi pieniądza korzystając z ich trudnej sytuacji życiowej, stanowiło zajęcie wyłącznie żydowskie. Nawet w kupieckich republikach Florencji, Genui, Wenecji, nie mówiąc o niemieckiej Hanzie, uważano ten proceder za wyjątkowo podły, który mogą uprawiać tylko najnikczemniejsi niegodziwcy, nie zaś ludzie uczciwi i przyzwoici.
*         *         *
 Po tej dygresji powróćmy do stosunków żydowsko – polskich. Ksiądz Julian Unszlicht, rodzony brat komunistycznego działacza Józefa Unszlichta, był zdania, że Żydzi powinni przejść na katolicyzm, aby przywrócić sobie godność „narodu wybranego”. W 1936 roku na łamach „Kalendarza RycerzaNiepokolanej” wywodził: „Image may be NSFW.
Clik here to view.
Image may be NSFW.
Clik here to view.
Żyd spokojny, a nawet zuchwały (arogancja żydowska!) pośród zdechrystianizowanych gojów, doznaje zimnych potów wśród wierzących katolików, nie życzących mu zresztą żadnego zła, bo go cień Chrystusa ściga. A przecież śmierć Sokratesa nie trwoży sumienia Greków, ani Joanny D'Arc sumienia Francuzów, ani nawet dawnych proroków sumienia Żydów. Jak jednak błędne serce żydowskie bije na wspomnienie o Chrystusie po tylu wiekach, choć czas wszystkie ludzkie sprawy zaciera... Lecz przekleństwo: Krew jego na nas i na syny nasze... nigdy nie przeminie, bo to jest Krew nie człowieka, lecz Boga. Kamień odrzucony przez budujących – mówi Pan Jezus do Żydów – stał się podstawą gmachu. Jest to cud na naszych oczach... Lecz aby ten cud widzieć, trzeba posiadać duszę opromienianą łaską Bożą. Po dziś dzień nawet wolnomyślicieleżydowscy nie zdobyli się na zbudowanie pomnika Jezusa na Krzyżu przed Synagogą i składanie Mu wieńca w Wielki Piątek, aczkolwiek tak skwapliwie zachęcają wolnomyślicieli nie-Żydów do czynienia tego w stosunku do ofiar Kościoła katolickiego.
Zaślepienie więc Izraela jest faktem historycznym, wypływającym z ukrzyżowania Jezusa i potwierdzającym bogobójstwo. Jeśli Izrael nie ujrzał boskości Jego, to nie dla braku dowodów, lecz dla braku dobrej woli, jedynie uniemożliwiającej zrozumienie wartości dowodów.
Po dziś dzień – jak mówi św. Paweł, a słowa te dotąd nie przebrzmiały – Izraelici, gdy czytają St. Zakon, mają zasłonę na sercu, która tylko w Chrystusie zanika; gdy wrócą do Pana, zasłona zniknie (2 Kor. 3, 14).
Rzecz prosta, Bóg mógł uczynić widoczniejszą dla Izraela misję swego Syna i nakłonić przez to swój naród do niesienia światła wiary Chrystusowej narodom świata. Tu stoimy przed misterium nieprzeniknionym, przed którym tylko upokorzyć się musimy. Rozumiemy jednak ból św. Pawła na widok zaślepienia swych współplemieńców, których jest synostwo i chwała, i zakon, i prawodawstwo, i kult, i obietnice, z których jest Chrystus według ciała, który jest Bogiem błogosławionym na wieki. (Rzym 9, 4).
Lecz upadek Izraela jest bogactwem narodów, które nie powinny się pysznić z wolnego wyboru Bożego (Rzym 11, 12, 16), bo jak nawet w tych straszliwych przekleństwach Powtórzonego Prawa czytamy, że Bóg nigdy swego narodu całkowicie beznadziejnie nie odrzuca, lecz karząc go strasznie, jeszcze czeka na jego powrót. Bez pożałowania są bowiem dary Boże; w niewoli asyryjskiej wierzy Tobiasz, wygnany z ojczyzny wraz z rodakami, dostępuje łask Bożych godnych proroków Pańskich. I w dziejach narodów chrześcijańskich widzimy od św. Pawła do O. Libermana szereg świetlanych figur Izraelitów, w których nie masz zdrady, co wrócili do prawdziwego Mesjasza Izraela, Chrystusa Pana, Boga – Zbawiciela upadłej ludzkości. A gdy pełnia narodów wejdzie do Kościoła Chrystusowego, wtedy –jak twierdzi św. Paweł – i resztki Izraela wrócą do swego Mesjasza.
Kara więc będzie długa i straszna, jak na to zasługuje zbrodnia bogobójstwa, ale miłosierdzie Boga, Boga Izraela, nie pozwala, aby była bez końca. Natomiast dusze żydowskie schodzą z tego świata z odrazą lub wprost z nienawiścią do Chrystusa i Jego Kościoła, giną w wieczności. Synowie królestwa będą wrzuceni do ciemności zewnętrznych (Mat. 6, 12). Jest to najbardziej bolesna strona zagadnienia: zwą się Żydami, mówi Pan Jezus w Objawieniu św. Jana (2, 9), a nimi nie są, lecz synagogą szatana. Bo prawdziwy Izraelita, w którym nie masz fałszu (Jan 1, 47), idzie za Synem Dawida – Jezusem, który jest drogą, życiem i prawdą.
Dlatego, o ile musimy zwalczać zły wpływ różnych organizacji, kierowanych przez Żydów, którzy usiłują podkopać wiarę w duszach chrześcijańskich, a tym samym zgubić je w wieczności, o tyle winniśmy się starać przynajmniej lepsze dusze żydowskie wyrwać z sideł synagogi szatana i zdobywać je dla Tego, który przyszedł jeno do owieczek, co się zbłąkały z rodu Izraela.
Jedną z tych owieczek przez Chrystusa odzyskanych jest sam autor tej drobnej pracy, poświęconej Przenajświętszej Matce swego boskiego Rodaka. Nie mógł On patrzeć obojętnie, jak ginąłem na wertepach niewiary i nieobyczajności, lecz przeciwnie za mną pogonił, do Serca Swego mnie przycisnął, w boskim pocałunku winy me niezliczone przebaczył i kapłanem swym uczynił. Misericordias Domini in aeternum cantabo! Oby ten cud łaski Bożej otworzył oczy wielu, błąkających się w mrokach judaizmu lub bezbożności i sprawił ich powrót rychły do prawdziwej owczarni Chrystusowej – Kościoła świętego, apostolskiego, rzymskiego!  trudno  o  rozumowanie  bardzie  bezsensowne.
*         *         *

W Polsce antysemityzm przybiera niekiedy formę antychrystianizmu, czego -  z  pewnością  niezamierzonym  -  przykładem może być działalność i pisarstwo   księdza,  naczelnego redaktora    antykościelnego  pisma  „Fakty  i  Mity”       Romana Kotlińskiego, autora   Opowieści biblijnych (2 tomy), których treść w zasadzie nie odbiega od ongisiejszych  analiz Alfreda   Rosenberga, lecz przewyższa je pod względem treści, erudycji i inteligencji. Swą ideologię  R. Kotliński ogłosił otwarcie w swym Credo: „NienawidzęCię,kościelekatolicki,całymsercemmoim, całądusząmojąizewszystkichsiłmoich.NienawidzęCię zaspustoszenie,jakiepoczyniłeśwludzkości.Za prymitywnądoktrynę,którąpodajeszludziomodwieków,jak truciznę.PrzeklinamCięnawiekizainkwizycję,śmierći prześladowaniatych,którzywciąguwiekówniepodobalisię Tobie.Zastrachzasianywumysłachmaleńkichdzieci,który późniejwciągużyciarobiznichsłabych,bojaźliwych, zapijaczonychirozbitychumysłowopłatnikównaTwoje szatańskieceregiele.Akimżejestten,któregoczcisziw imięktóregood2tysięcy  latkradniesz,mordujeszi zniewalaszniewinnenarody,niszczyszcałecywilizacje, naukę,kulturę,sztukę?Wimięktóregozagrabiłeśi zazdrośnieukrywaszwbibliotecewatykańskiejnależącedo całejludzkościprawdziwerewelacjeioświeceniedlaludzi? Tobrudnyżydowskikuglarz,któregomatka-ladacznicanawet niewiedziała,kimbyłjegoojcieciktórejkultjako dziewicystworzyłeś,byzastąpićwumysłachpodświadomą potrzebęczczeniaprawdziwejMatkiRodzicielki:bogini Natury,istniejącejodzaraniadziejów.Wpajaszludziom wysoceszkodliwądoktrynę,jakobyówsynbożyumarłna krzyżuzaichgrzechy.GardzęTobązaTwojeprzesycone Złem,ponureobrzędy,podczasktórychnakształtkanibalii wampirówspożywasięciałoikrewtegoboga.Brzydzęsię Twoimiświętamiizwyczajami,aszczególniespowiedzią,do którejzmuszaszniewinnychludzi,abywyznawaliswoje najskrytszemyślizboczonymfunkcjonariuszomTwojego systemu.Uknułeśswągrubyminićmiszytądoktrynęwoparciu oprymitywnepodanialudowe,mityibajkipalestyńskich pastuchów,którzynigdyniestworzyliżadnejkulturyczy cywilizacji,adlaktórychnajwyższąwartościąjestmamona. Wzamianzniszczyłeśinadalniszczyszidusiszpotężne cywilizacje:egipską,helleńską,rzymską,azteckąbo górująponadTobąjakniebonadziemiąidodzisiajCi zagrażają.Coniesieszwzamian?Nic!Tylkozakłamanie, krew,nieszczęściaitragedie.Zatrułeśwciąguwieków radosnedlakażdegoczłowiekażycieerotyczne,skazałeśna potępieniemilionyzatotylko,żeidączanaturalnym instynktem poczęli nowe życie bez Twojego błogosławieństwaiktórychzdroweinormalnedzieci nosiłycałymiwiekamipiętnobękartów.
Wraz ze swoimi starszymi braćmi w wierzejesteś jak złośliwy nowotwór, toczący ciało i mózg ludzkości. Dlatego wypowiadam Ci w imieniu tej ludzkości Świętą Wojnę i ślubuję, że nie spocznę aż do śmierci w moich wysiłkach wytępienia Cię z korzeniami i że dzieci moje wychowam w nienawiściipogardziedoCiebie.
Na  pozór  może  się  wydawać,  że  trzeba niemałej odwagi, by  w   pseudokatolickiej  Polsce deklarować takie credo. Ale  tak  nie  jest:  bestialscy  mordercy  księdza  Jerzego  Popiełuszki  po  odbyciu  łagodnej  kary  więzienia  otwarcie  żyją,  pracują,  udzielają  wywiadów  -  i  powodzi  się  im  znacznie  lepiej  niż  milionom  przyzwoitych  ludzi  w  tym  znieprawionym  kraju. 
*         *         *

Dariusz Kosiur z właściwym sobie zdecydowaniem pisał w artykule  RP z gwiazdą Dawida w tle” (tygodnik „Tylko Polska” nr 52, 2007): „Państwo Polskie z rządzącą mniejszością żydowską.
Żydzi po całej Polsce rozsypani, wszędzie z swym duchem wyłączności z naszym ludem pomieszani, nie tylko zaplugawią cały naród, zaplugawią cały kraj, a zmieniając go w kraj żydowski, wystawią w Europie na pośmiewisko i wzgardę. Przestrogi dla Polski Stanisław Staszic, rok 1789
Nie możemy wspólnie z Żydami udawać, że budujemy razem z nimi Państwo Polskie i dobrobyt w znakomitej większości katolickiego Narodu, gdy w rzeczywistości trwa proces dokładnie odwrotny.
Żydowska mniejszość w Polsce ukrywająca się przeważnie pod polsko brzmiącymi nazwiskami, stanowiąca ok. 2,5% ludności Polski, choć nie istnieją oficjalne dane potwierdzające tę liczbę i może być ona kilkakrotnie większa, ma na swoim sumieniu dwukrotną w ciągu ostatnich 60 lat kradzież majątku Polaków. Po 1945 r. żydowsko-komunistyczna władza upaństwowiła prywatne majątki polskie, po 1989 r. żydowskie rządy w Polsce patronowały rozkradaniu majątku produkcyjnego, finansowo-bankowego, komunalnego wypracowanego przez Naród Polski oraz patronowała i patronuje wyprzedaży polskiej ziemi. Są i inne żydowskie zbrodnie na Polskim Narodzie. Komuniści żydowscy z ZSRR ponoszą odpowiedzialność za wymordowanie po 01.09.1939 r. jeńców wojennych i polskiej inteligencji w Katyniu, w Miednoje, w Ostaszkowie, w Charkowie, w Starobielsku, w Kozielsku – to zemsta za udaremnienie rozlania się w 1920 r. żydowskiego komunizmu po całej Europie.
Od 1944 do 1956 r. żydowsko-komunistyczna władza w Polsce wymordowała 600 tys. Polaków.
Nie powiodło się przyjęcie przez ONZ rezolucji potępiającej komunizm za zbrodnie ludobójstwa – pochłonął 100-120 min ludzkich istnień. Gdyby taką rezolucję przyjęto, odpowiedzialność za największy mord w dziejach świata spadłaby na Żydów, twórców i budowniczych komunizmu, ale czy wtedy mogliby po 1989 r. opanować rządy niemal wszystkich państw Europy i budować JudeoUE-państwo?
Po zadekretowaniu przez żydowski rząd w Polsce upadku komunizmu w 1989 r., Żydzi obsiedli ponad 60% sejmowych i senackich foteli, a my Polacy płacimy im za uchwalanie antypolskiego i antynarodowego ustawodawstwa. Zajmują czołowe miejsca w większości, a może we wszystkich partiach zasiadających w sejmie RP. Występują oficjalnie przeciw polskiemu katolicyzmowi, przeciw narodowym interesom i przeciw państwu polskiemu. Opowiadają się jawnie za budową JudeoUE-państwa, albo kłamliwie i przewrotnie, że są jej przeciwni, ale zawsze wtedy, gdy trzeba bronić interesu Narodu, przystają na wszystkie żądania żydo-masonerii europejskiej i światowej, których interesy są od zawsze wrogie Polsce i Polakom i całej naszej chrześcijańskiej cywilizacji.
Pod pretekstem zapaści demograficznej Narodu trwają rządowe prace nad nową polityką migracyjną. Chodzi o stworzenie zachęt dla narodowości wykazujących dużą zdolność adaptacji do osiedlania się w Polsce – na wizy do Polski czeka już ok. miliona Żydów w Izraelu, a oni zdolności adaptacyjne mają we krwi. Polski narodowy żywioł trzeba osłaniać maksymalnie. Miliony Polaków na Wschodzie czekają daremnie na powrót do kraju, a około 20-30 mln Polaków na świecie pozbawionych jest prawa udziału w wyborach do sejmu RP.
Obecny prezydent RP potępia polski nacjonalizm, ale jak można się domyślać, hołubi żydowski w Polsce. Tylu festiwali kultury żydowskiej, ile odbywa się dziś w naszym kraju, nie ma chyba nawet w Izraelu.
Można postawić pytanie, czy Polska to dziś jeszcze kraj Polaków, skoro jedną z najważniejszych osób w państwie jest ambasador Izraela pozwalający sobie na bezczelność zarzucania nam, Polakom, antysemityzmu? Ten Żyd robi to całkowicie bezkarnie! Chyba tylko jeden Wł. Gomułka, l-szy sekretarz KC PZPR, Polak, ale niestety komunista zdobył się na odwagę i wyrzucił z Polski w 1968 r. żydowskich bandytów z UB – organizacji utrwalającej zbrodniczy żydowski system władzy nad Polakami. Zrobił to niestety niedokładnie i dlatego od 13.12.1981 r. ciężko za tę jego fuszerkę płacimy. Jednak należy się mu przynajmniej pamiątkowa tablica, jako pierwszemu i jak dotąd jedynemu Polakowi, który podjął próbę naprawy tragicznego w skutkach błędu króla Kazimierza Wielkiego. Czyżby, dlatego Wielkiego, że pozwolił osiedlać się Żydom w Polsce?
W wyniku zainicjowanych przez Żydów rozruchów w grudniu 1970 r. Wł. Gomutka stracił władzę, ale krwią za te rozruchy zapłacił Polski Naród. Żydom nie udało się wtedy zdobyć władzy, l-szym sekretarzem KC PZPR został E. Gierek (złoty okres polskiej gospodarki), który nie miał już tyle odwagi, co Wł. Gomutka i w czerwcu 1976 r. zamiast Żydów, kazał pałować Polaków. Za sprawą żydowskiego sierpnia 1980 r. E. Gierek odszedł i tak skończył się epizod polskich rządów po 1945 r. w dziejach PRL i RP. Zostało nam wspomnienie krótkiej Solidarności” Narodu, którą Żydzi bardzo łatwo zniszczyli wprowadzając w Polsce stan wojenny. W jego wyniku zamordowano tylko ok. 100 Polaków. W całym okresie żydowskiego PRL-u zamordowano też stukilkunastu księży. Ostatniego mordu kapłana dokonano w 1990 r., kiedy Polska była już niepodległa. Wszystkie te zbrodnie są bezkarne do dnia dzisiejszego. Gdyby ktoś miał wątpliwości, w czyich rękach znajduje się dziś władza nad Polską, niech o tym wszystkim pomyśli.
Jeżeli nasze państwo upadnie, a budowa JudeoUE-państwa w sposób oczywisty wymusza likwidację Państwa Polskiego, Żydzi z polskiej mniejszości, będący zawsze czymś w rodzaju między-narodu”, z pewnością dadzą sobie radę, a Naród Polski pozbawiany systematycznie od 1989 r. materialnych podstaw egzystencji będzie musiał zniknąć – już znika. Żydzi w Polsce mający wsparcie swojej światowej diaspory nie są w stanie wykorzenić polskiego katolicyzmu inaczej, jak przez fizyczną likwidację Narodu Polskiego.
Naród pozbawiony własnego majątku produkcyjnego, więc okradziony z dochodów z własnej produkcji, zmuszany do ograniczania produkcji rolnej, której wielkość nie pokrywa już zapotrzebowania żywnościowego narodu, reformą oświaty z 2000 r., obniżającą poziom edukacji, pozbawiony średniego szkolnictwa zawodowego, pogrążany w świadomie zaprogramowanej nędzy musi odejść w niebyt. Takie są nieubłagane prawa ekonomii i żydowscy inżynierowie liberalnego postępu w Polsce znają je doskonale.
Niszczona jest ochrona zdrowia Polaków, ale dzięki wytrwałej, trudnej pracy, choć celowo nędznie opłacanej, pracowników służby zdrowia, dzięki niepoddającej się liberalizmowi – czytaj judaizacji – etyce zawodów medycznych przeciętny poziom lecznictwa w Polsce jest mimo wszystko wyższy niż w wielu krajach Zachodu, wyższy niż np. w USA – mówią o tym statystyki. Jednak chór pożytecznych idiotów sprawia, że i lekarze, ulegając podszeptom inżynierów liberalnego postępu”,żądają prywatyzacji szpitali i usług medycznych. Ci antypolscy głupcy chcą pozbawić biedniejących Polaków dostępu do ochrony zdrowia, która należy się ludziom w równym stopniu i niezależnie od ich pozycji materialnej, bo zdrowie jest dla każdego człowieka dobrem takim samym.
Niestety nasza świadomość narodowa po 1989 r. uległa za sprawą żydo-lewackich mediów znacznej erozji. Czy zdołamy ją w porę odbudować i uchronić Państwo Polskie przed likwidacją – oto jest pytanie? Prawo polskie powinno zakazywać obejmowania przez nich wszystkich stanowisk mających wpływ na kształtowanie prawa, programów oświatowych i na życie naszego Narodu. Judaizacja całej naszej chrześcijańskiej kultury prowadzi do jej degeneracji i wyniszczenia. Za antypolskie osiągnięcia dla polskiej kultury nagradzani są antypolscy Żydzi przez pochodzących z tej samej nacji rządzących i przedstawicieli mediów. Przyglądamy się temu bezradni w swojej bezsilności. Naszą tragedią jest, że część z nas ogłupionych przez powszechne żydowskie media bierze to za dobrą monetę. Jedyne w Polsce polskie radio, choć niestety mało narodowe – Radio Maryja – nieśmiało odpiera ataki, zaprasza tabuny Żydów i każe na nich głosować. Jeśli państwowym prawem świeckim nie wzmocnimy etyki chrześcijańskiej, katolickiej moralności we wszystkich przejawach życia społecznego, to po upadku JudeoUE-państwa nie odnajdziemy już Polskiego Narodu.


Upadek JudeoUE-państwa nastąpi tak samo, jak wszystkich poprzednich tworów państwowych zbudowanych przez Żydów. Zdehumanizowany, zateizowany organizm państwa, wyposażony w zdegenerowane systemy podatkowy i niezależny od władz państwa system finansowy wyniszczający gospodarkę i środowisko naturalne człowieka oraz jego samego (a w Polsce mamy dziś z tym do czynienia), od starożytnego Izraela przez ZSRR do JudeoUE-państwa znamiona własnej śmierci nosi już od chwili narodzin.
Uzasadnienie dla wprowadzenia takiego prawodawstwa wynika z konieczności ochrony Narodu Polskiego, jego żywotnych praw i interesów. Prawo do takiego uzasadnienia wypływa z kształtowanej od tysiącleci mentalności żydowskiej przepojonej do nie-Żydów wrogością i nienawiścią, których szczególne nasilenie skierowane jest przeciw narodom katolickim, takim jak Naród Polski.
Do dziś żydowska etyka oparta jest na judaizmie rabinicznym – szowinistycznej, wrogiej wobec chrześcijaństwa religii. Z niej wypływa żydowskie prawo oraz system prawny dzisiejszego Izraela, będącego w istocie państwem wyznaniowym, dyskryminującym własne mniejszości.
Jeżeli dziś ktokolwiek domaga się liberalizmu w znaczeniu wolności i tolerancji dla ludzi i narodów, powinien tym bardziej domagać się wprowadzenia prawa zakazującego kultywowania, wychowywania, indoktrynowania ludzi w duchu judaizmu rabinicznego oraz w duchu ideologii nim inspirowanych: komunizmu, socjalizmu, nazizmu, liberalizmu, globalizacji, a więc w duchu rasizmu, wrogości, nienawiści i nietolerancji wobec wszystkich, którzy nie są Żydami. Dziś jednak w światowych mediach mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym; wyśmiewane, poniżane, negowane, niszczone są wszystkie religie poza jedną, poza żydowską. Domaganie się ochrony praw narodu, nie ma nic wspólnego z antysemityzmem rozumianym, jako nienawiść do Żydów i nie oznacza odebrania im praw mniejszości narodowej, tylko właśnie ochronę życia rdzennego narodu. Jednak mniejszość dążąca do podporządkowania sobie lub zniszczenia narodu i państwa, w którym żyje, musi być z niego wyizolowana i pozbawiona wpływu na wszystkie sfery jego funkcjonowania. Żydowski sposób pojmowania prawa nie może odciskać swojego piętna w żadnej dziedzinie życia katolickiego Narodu Polskiego.
Żydowskie i żydo-masońskie środowiska w Polsce od 1926 r. przyzwyczajone do politycznej władzy nad Polskim Narodem być może chciałyby zmusić nas do życiowej wegetacji presją alternatywy albo my, albo oni i świadomością przegranej walki o byt narodu. Nawet przez chwilę nie wolno nam rozważać podobnej alternatywy i myśli, bo są one poniżej naszej narodowej godności. To my i tylko my, Polski Naród, mamy niezbywalne prawo do tej ziemi i do określania i ustalania warunków egzystencji naszego narodu i tych mniejszości, które wspólnie z nami chcą żyć, pracować i mieszkać. Nasze prawo jest przed ich prawem, ale musimy je stanowić zgodnie z katolicką nauką i wiarą, a one dają gwarancję szacunku i równości wszystkim obywatelom państwa.
My, katolicy, powinniśmy modlić się tylko o łaskę nawrócenia dla naszych tkwiących w wyniszczającym obłędzie braci Żydów, ale decydowanie o własnym państwie musimy zastrzec wyłącznie dla nas samych, dla Polaków.
Jeśli nawet próbuję zrozumieć obłęd mrocznej żydowskiej mentalności, to napawa mnie odrazą wszelki filosemityzm Polaków. Pomijając poczciwych głupców niepojmujących własnej zdrady narodowych interesów, jest filosemityzm postawą godną najwyższego potępienia oraz usankcjonowanego prawem karania i to bardziej nawet od żydowskiej zdrady i nienawiści.
*         *         *
Podczas  drugiej  wojny  swiatowej  zjudaizowana  Rosja  i  Niemcy  wspólnie  opracowały  i   zgodnie  zrealizowały  szatański  plan  doszczętnej fizycznej likwidacji    inteligencji  polskiej,  jako  warstwy  rozumnej,  wykształconej,  trzeźwej  i  zdolnej  do  ponoszenia  odpowiedzialności  dziejowej,  tj.  do  organizacji  narodu  w  organiczną,  funkcjonalną  całość.  Po  wojnie  tego  „wiekopomnego  dzieła”  dokończyła  sowiecko-żydowska  bezpieka  (UB),  której  udało  się  zinstrumentalizować  nawet  kościół  katolicki  (tysiące  księży  i  dziesiątki  biskupów  jako  kapusie  zasłużyli  się  sprawie  „budowy  socjalizmu”  w  Polsce) .  Naród  polski  został  przekształcony  w  prymitywny  kikut  cywilizacyjny  bez  głowy.  O  tej  bezprecedensowej  sytuacji  bardzo  trafnie  napisał  Żyd  Artur  Sandauer:  „W  czasie  wojny  zginęli  prości  Żydzi  i  wybitni  Polacy.  Uratowali  się  wybitni  Żydzi  i  prości  Polacy.  Dzisiejsze  społeczeństwo  w  Polsce  to  żydowska  głowa  nałożona  na  polski  tułów.  Żydzi  stanowią  inteligencję,  a  Polacy  masy  pracujce”.   Jest  to  diagnoza  absolutnie  trafna.
                                                                       


Kevin MacDonald w książce The Culture of Critique (2002) umieścił rozdział pt. Komunizm a żydowska tożsamość etniczna w Polsce, którego fragmenty (w tłumaczeniu Tadeusza Korzeniewskiego) przytaczamy poniżej za tygodnikiem „Tylko Polska” nr 24 2007).
W 1991 roku ukazała się w Berkeley książka Jaffa Schatza Pokolenie: Wzlot i upadek żydowskich komunistów w Polsce. Autor zajmuje się w niej grupą żydowskich komunistów, nazywanych przez niego pokoleniem, którzy doszli do  władzy w Polsce po II wojnie światowej. Jest to ważna praca, gdyż rzuca światło na procesy identyfikacyjne całego pokolenia komunistów-Żydów w Europie wschodniej.
Inaczej niż w Związku Sowieckim, gdzie zdominowana przez Żydów frakcja pod przywództwem Trockiego została w większości rozbita, w Polsce mamy szansę prześledzić działalność i procesy identyfikacyjne komunistów żydowskich, którzy tu faktycznie posiedli władzę i utrzymali ją przez znaczny okres. Ogromna większość tej grupy była wychowana w tradycyjnych rodzinach żydowskich, w których życie, tradycje religijne, rozrywka i odpoczynek, kontakt międzypokoleniowy i życie towarzyskie były, mimo różnic, zasadniczo przeniknięte przez tradycyjne żydowskie normy i wartości... Rdzeń dziedzictwa kulturowego byt im przekazany przez formalną naukę i praktyki religijne, celebracje świąteczne, historie, pieśni, opowieści rodziców i dziadków, przysłuchiwanie się dyskusjom starszych... Rezultatem był głęboko utrwalony trzon ich tożsamości, wartości, norm i postaw, z którymi weszli w buntowniczy okres młodości i dojrzałość. Ten trzon ulegnie transformacji w procesie akulturacji, sekularyzacji i radykalizacji, czasami osiągając stan kategorycznego zaprzeczenia. Mimo wszystko, były to głębokie pokłady, przez które filtrowane były wszystkie późniejsze percepcje”.
Zwróćmy uwagę na implikację, że działały tu procesy autodecepcji [samozwiedzenia, samookłamania]: członkowie pokolenia zaprzeczali skutkom dominującego doświadczenia adaptacji społecznej, które zabarwiało wszystkie ich późniejsze percepcje, tak że w najbardziej realnym sensie nie wiedzieli, do jakiego stopnia byli Żydami. Większość z nich posługiwała się jidisz w mowie codziennej i miała słabą znajomość języka polskiego nawet po wstąpieniu do partii. Ich krąg towarzyski składał się wyłącznie z Żydów, których spotykali w żydowskim środowisku pracowniczym, sąsiedztwie i żydowskich organizacjach społecznych i politycznych. Kiedy zostali komunistami, romansowali i pobierali się między sobą, a ich konwersacje towarzyskie odbywały się w jidisz. Jak w przypadku wszystkich intelektualnych i politycznych ruchów omawianych w mojej pracy: The Culture of Critique [Kultura krytyki], ich mentorami i wpływowymi osobowościami byli inni etniczni Żydzi, w tym zwłaszcza Luksemburg i Trocki. I kiedy mówili o swoich bohaterach, byli nimi w większości Żydzi, których wyczyny osiągały niemal mityczne proporcje.
Żydzi, którzy włączyli się do ruchu komunistycznego, nie odrzucali początkowo swojej etnicznej tożsamości, a było wielu, którzy wysoko cenili żydowską kulturę... [i] marzyli o społeczeństwie, w którym Żydzi będą równi jako Żydzi”. Istotnie, częste wśród nich było łączenie silnej żydowskiej tożsamości z marksizmem, jak również różnymi kombinacjami syjonizmu i bundyzmu. Ponadto powab, jaki komunizm miał dla polskich Żydów, opierał się w dużym stopniu na wiedzy, że Żydzi dochodzili do wysokich szczebli władzy i wpływu w Związku Sowieckim, i że rząd sowiecki ustanowił system wspierający żydowskie szkolnictwo i kulturę. I w Związku Sowieckim, i w Polsce, komunizm był widziany jako przeciwstawiający się antysemityzmowi. Jako wymowny kontrast, w latach 30-tych XX wieku rząd polski podjął politykę wyłączania Żydów z zatrudniania w domenie publicznej, zostały ustanowione limity na nabór Żydów na uniwersytety i w zawodach wyspecjalizowanych, i miały miejsce popierane przez rząd bojkoty żydowskich biznesów i rzemieślników. Najwyraźniej Żydzi widzieli komunizm jako dobry dla Żydów. To był ruch, który nie zagrażał kontynuacji ich egzystencji jako grupy, i obiecywał Żydom władzę, wpływ i koniec wspieranego przez państwo antysemityzmu.
Z jednej strony spektrum żydowskiej identyfikacji byli komuniści, którzy rozpoczęli swoje kariery w organizacjach bundowskich i syjonistycznych, porozumiewali się w jidisz i pracowali w zupełności w środowisku żydowskim, identyfikacje żydowska i komunistyczna będąc tu całkowicie szczere, bez dwuznaczności czy postrzeganego konfliktu między tymi dwoma źródłami tożsamości. W drugim końcu spektrum żydowskiej identyfikacji niektórzy żydowscy komuniści mogli mieć intencję ustanowienia państwa, w którym nie byłoby identyfikacji etnicznej, nie byłoby kontynuacji żydostwa jako grupy, chociaż świadectwa na to nie są tak oczywiste. W okresie przed II wojną światową nawet najbardziej odetnicznieni wśród nich Żydzi asymilowali się tylko zewnętrznie, ubierając się tak, jak otaczające ich środowisko nieżydowskie, przyjmując od tego środowiska naturalnie brzmiące nazwiska (co sugeruje podstęp), i ucząc się jego języka. Starali się oni rekrutować nie-Żydów do ruchu, ale nie asymilowali się, czy usiłowali asymilować w polskiej kulturze; zachowali oni tradycyjne żydowskie pogardliwe i wyniosłe nastawienie do tego co, jako marksiści, widzieli jako niedorozwiniętąpolską kulturę chłopską.
Nawet najbardziej zasymilowani żydowscy komuniści pracujący w ośrodkach miejskich wśród nie-Żydów byli zbulwersowani sowiecko-niemieckim paktem o nieagresji, ale kiedy rozpoczęła się w końcu sowiecko-niemiecka wojna, przyjęli to z ulgą – wyraźny znak, że żydowska tożsamość utrzymywała się blisko pod powierzchnią. Komunistyczna Partia Polski (KPP) także zachowała w sobie cechy promowania specyficznie żydowskich interesów raczej, niż ślepą lojalność do Związku Sowieckiego. Istotnie, Schatz sugeruje, że Stalin rozwiązał KPP w 1938 roku z powodu obecności trockistów wewnątrz KPP, i że sowieckie kierownictwo spodziewało się, iż KPP będzie przeciwna sojuszowi z nazistowskimi Niemcami.
Niejednoznaczność identyfikacyjna jest stałą cechą judaizmu, od oświecenia. To interesujące, że polscy aktywiści żydowscy okazywali w dużej mierze niejednoznaczność identyfikacyjną, wynikającą w podłożu ze sprzeczności między przekonaniem o jakimś sposobie żydowskiego kolektywnego istnienia i, jednocześnie, odrzuceniem tego rodzaju etnicznej wspólnoty, ponieważ uważano, że było to nie do pogodzenia z podziałami klasowymi i szkodziło generalnie walce politycznej; dążeniem do zachowania specyficznej żydowskiej kultury i, jednocześnie, widzeniem tego jako zwyczajnej etnicznej formy komunistycznego przekazu, służącej do wprowadzania Żydów w polskie środowisko socjalistyczne; i utrzymywaniem oddzielnych żydowskich instytucji, przy jednoczesnym pragnieniu wyeliminowania żydowskiej odrębności jako takiej”.
Żydzi, włącznie z żydowskimi komunistami na najwyższych szczeblach władzy rządowej, żyli dalej jako spójna, dająca się zidentyfikować grupa. Przy czym, choć oni sami robili wrażenie, że nie zauważają żydowskiej kolektywnej natury tego procesu, było to widoczne dla innych – wyraźny przykład autodecepcji, dający się zaobserwować także w przypadku żydowskich członków amerykańskiej lewicy, o czym mowa w innej części tej pracy.
Ci żydowscy komuniści byli także zaangażowani w przemyślne racjonalizowanie i autodecepcję, co do roli ruchu komunistycznego w Polsce, tak, że nie można przyjmować braku jawnych przejawów żydowskiej tożsamości etnicznej jako mocnego dowodu na brak żydowskiej tożsamości w ogóle. Poznawcze i emocjonalne anomalie – skrępowane, okaleczone i zniekształcone myśli i emocje – były ceną za utrzymanie przekonań w stanie niezmienionym... Przystosowywanie ich doświadczeń do ich przekonań odbywało się za pomocą mechanizmów interpretowania, tłumienia, usprawiedliwiania i wytłumaczania”. „W tym stopniu, w jakim potrafili zastosować myślenie krytyczne do przenikliwych analiz odrzuconego przez nich systemu socjopolitycznego, w tym samym stopniu byli oni zablokowani, jeśli chodziło o zastosowanie tych samych reguł krytycznej analizy do systemu, który uważali za przyszłość całego rodzaju ludzkiego.
Tę kombinację autodecepcyjnego racjonalizowania, jak również wyraźną obecność żydowskiej tożsamości, można zobaczyć w uwagach Jakuba Bermana, jednego z najbardziej prominentnych przywódców okresu powojennego (obok Hilarego Minca, również Żyda, i Bolesława Bieruta, jednego z trzech głównych przywódców władających Polską w latach 1948-1956). Odnośnie czystek i mordów na tysiącach komunistów, w tym wielu Żydach, w Związku Sowieckim w latach 30-tych XX wieku, Berman stwierdza: Na zebraniach próbowałem tłumaczyć wydarzenia, jak mogłem, wyjaśniać tło, przymusowe i pełne wewnętrznych sprzeczności sytuacje, w jakich prawdopodobnie znalazł się Stalin, wyolbrzymiając popełnione przez opozycjonistów błędy, monstrualnie rozdęte następnie w postawionych zarzutach i rozdmuchane przez propagandę sowiecką. [...] Rzeczywiście trzeba było wtedy wykazać dużo hartu i oddania sprawie [żeby zaakceptować co się działo], mimo wszystkich wypaczeń, krzywd i udręk.
Co do jego własnej żydowskiej tożsamości, zapytany o plany po wojnie, Berman tak odpowiedział: Nie miałem określonej koncepcji. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że najwyższych stanowisk jako Żyd objąć albo nie powinienem, albo nie mógłbym. Zresztą nie zależało mi, by ustawiać się w pierwszych rzędach. Nie dlatego nawet, że z natury jestem taki skromny. Faktyczne posiadanie władzy nie musi wcale iść w parze z eksponowaniem własnej osoby. Zależało mi, żeby wnieść swój wkład, wycisnąć piętno na tym skomplikowanym tworze władzy, jaki się kształtował, ale bez eksponowania się. Wymagało to, naturalnie, pewnej zręczności.
Berman wyraźnie identyfikuje się tu jako Żyd i jest całkiem świadomy, że inni widzą go jako Żyda, i że w związku z tym musi on zwodniczo maskować swój publiczny wizerunek. Berman także przyznaje, że był on podejrzany w związku z tym, że był Żydem podczas sowieckiej kampanii „anty-kosmopolitycznej, rozpoczętej w późnych latach 40-tych XX wieku. Jego brat, aktywista Centralnego Komitetu Żydów Polskich (organizacji dla ustanowienia świeckiej kultury żydowskiej w Polsce), wyemigrował do Izraela w 1950 roku, aby uniknąć konsekwencji inspirowanej z Moskwy polityki antysemickiej w Polsce. Berman komentuje, że nie poszedł w ślady brata i nie przeniósł się do Izraela, choć brat silnie na niego naciskał: Byłem zaciekawiony, naturalnie, co się tam dzieje, tym bardziej że znałem dość dobrze tamtejsze środowisko”.
Najwyraźniej brat Bermana przyjmował, że nie jest on nie-Żydem, lecz raczej Żydem, który powinien wyemigrować do Izraela z powodu podnoszącej się fali antysemityzmu. Bliskie więzy rodzinne i przyjacielskie między bardzo wysoko usytuowanym politykiem w polskim rządzie i działaczem organizacji promującej świecką kulturę żydowską w Polsce silnie sugerują, że nie postrzegało się niezgodności w identyfikowaniu się jako Żyd i jako komunista, nawet wśród najbardziej zasymilowanych polskich komunistów tego okresu.
Podczas gdy żydowscy członkowie KPP widzieli ją jako korzystną z punktu widzenia interesów żydowskich, partia nawet przed wojną była uważana przez Polaków nie-Żydów za prosowiecką, antypatriotyczną i etnicznie «nie prawdziwie polską»”.Postrzegany brak patriotyzmu był głównym źródłem wrogości w stosunku do KPP.
Z jednej strony, przez większość swojego istnienia KPP była w stanie wojny nie tylko z Państwem Polskim, ale z całym jego ciałem politycznym, włączając legalne partie opozycyjne lewicy. Z drugiej strony, w oczach znakomitej większości Polaków, KPP była obcą, dywersyjną agenturą Moskwy, nastawioną na zniszczenie ciężko wywalczonej polskiej niepodległości i wcielenie Polski do Związku Sowieckiego. Określana jako sowiecka agentura czy żydokomuna, była widziana jako niebezpieczna i fundamentalnie nie-polska konspiracja, zaangażowana w sprawę podważenia narodowej suwerenności i przywrócenia, w nowym przebraniu, rosyjskiej dominacji”.
KPP poparta Związek Sowiecki w wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920 i sowieckiej inwazji na Polskę w 1939 roku. Zaakceptowała także granicę z ZSSR z 1939 roku i przyjęła stosunkowo obojętnie masakrę polskich więźniów wojennych podczas II wojny światowej, podczas gdy Polski Rząd na Wychodźstwie w Londynie widział ten fakt w kategoriach narodowych. Armia sowiecka i jej polscy sojusznicy wiedzeni zimną polityczną kalkulacją, militarną koniecznością, lub jednym i drugim, pozwolili, aby powstanie wywołane przez Armię Krajową, wierną niekomunistycznemu Rządowi Polskiemu na Wychodźstwie, zostało złamane przez Niemców przy 200 tysiącach ofiar, wyniszczając w ten sposób kwiat czynnej antykomunistycznej i niekomunistycznej elity”. Sowieci wyaresztowali także ocalałych niekomunistycznych przywódców ruchu oporu natychmiast po wojnie.
Ponadto, podobnie jak w wypadku KP USA [Komunistycznej Partii USA], rzeczywiste żydowskie przywództwo i zaangażowanie w polski komunizm były znacznie większe, niż zewnętrzny wizerunek by na to wskazywał. Etniczni Polacy byli werbowani i promowani na wysokie stanowiska, aby zmniejszyć wrażenie, że KPP była ruchem żydowskim. Ten wysiłek, aby podstępnie zamazać żydowski charakter ruchu komunistycznego, byt także widoczny w Związku Patriotów Polskich, orwellowsko-nazwanej fasadowej organizacji stworzonej przez Związek Sowiecki dla okupacji Polski. Poza członkami pokolenia, na którego polityczną lojalność można było liczyć i którzy stanowili przywódcze jądro grupy, Żydom często odradzano włączanie się w ruch z obawy, że będzie on robił wrażenie zbyt żydowskiego. Jednak Żydom, którzy fizycznie mogli być wzięci za Polaków, pozwalano wstępować i zachęcano ich do określania się jako etniczni Polacy, i do zmiany nazwisk na polsko-brzmiące. Nie każdy otrzymywał propozycję [włączenia się w podstęp], a byli tacy, którym oszczędzono takich ofert, ponieważ nic nie można było z nimi zrobić: ich wygląd był po prostu zbyt żydowski”.
Kiedy ta grupa doszła do władzy po wojnie, działała ona na rzecz sowieckich politycznych, ekonomicznych i kulturowych interesów w Polsce, jednocześnie agresywnie zabiegając o korzyści specyficznie żydowskie, włącznie z niszczeniem politycznej opozycji narodowej, której otwarcie głoszony antysemityzm brał się przynajmniej w części z tego, że Żydzi byli postrzegani jako popierający dominację sowiecką. Były też zmiany w kulturze, w tym podporządkowanie nauki politycznym interesom, i kanonizacja prac Łysenki i Pawłowa. O ile prace naukowe Pawłowa pozostają interesujące, ewolucjonista jest oczywiście zszokowany wyniesieniem łysenkizmu do statusu dogmy. Łysenkizm to politycznie inspirowany lamarckizm, użyteczny dla komunizmu z powodu implikacji, że człowieka można biologicznie zmienić, zmieniając jego środowisko. Żydowskich intelektualistów lamarckizm silnie pociągał z powodu jego użyteczności politycznej.
Czystka grupy Władysława Gomułki wkrótce po wojnie spowodowała awans Żydów i kompletny zakaz antysemityzmu. Ponadto, generalna opozycja między zdominowanym przez Żydów komunistycznym rządem w Polsce, a narodowym, antysemickim podziemiem, pomogła w wytworzeniu się u ogromnej większości populacji żydowskiej lojalności dla rządu komunistycznego, podczas gdy ogromna większość Polaków nie-Żydów była zwolennikami partii antysowieckich.
Rezultatem był szeroko rozpowszechniony antysemityzm: do lata 1947 roku zabitych zostało około 1.500 Żydów w 155 miejscowościach. Według stów kardynała Hlonda z 1946 r., w związku z incydentem, w którym zabito 37 Żydów, za pogrom odpowiedzialność ponoszą Żydzi, którzy dziś zajmują najwyższe stanowiska w polskim rządzie i dążą do narzucenia formy rządu, której większość Polaków nie życzy sobie mieć”.
[W rzeczywistości kardynał Hlond powiedział: W czasie eksterminacyjnej okupacji niemieckiej Polacy, mimo że sami byli tępieni, wspierali, ukrywali i ratowali Żydów z narażeniem własnego życia. Niejeden Żyd w Polsce zawdzięcza swe życie Polakom i polskim księżom. Że ten dobry stosunek się psuje, za to w wielkiej mierze ponoszą odpowiedzialność Żydzi stojący w Polsce na przodujących stanowiskach w życiu państwowym, a dążący do narzucenia form ustrojowych, których ogromna większość narodu nie chce. Jest to gra szkodliwa, bo powstają stąd niebezpieczne napięcia. W fatalnych starciach orężnych na bojowym froncie politycznym w Polsce giną niestety niektórzy Żydzi, ale ginie nierównie więcej Polaków”].
Zdominowany przez Żydów rząd komunistyczny aktywnie angażował się w odnowienie i kontynuację życia żydowskiego w Polsce, tak, że podobnie jak w Związku Sowieckim, nie przewidywało się, iż pod reżimem komunistycznym judaizm obumrze. Aktywiści żydowscy mieli wizję etnopolityczną, w której przy współpracy i aprobacie rządu trwałaby w Polsce żydowska kultura świecka. Tak więc, kiedy rząd aktywnie podejmował działania przeciwko politycznemu i kulturalnemu wpływowi Kościoła, żydowskie życie zbiorowe w powojennym okresie kwitło. Zostały założone szkoły i publikacje w języku jidisz i hebrajskim, jak również wiele różnego rodzaju kulturalnych i społecznych opiekuńczych organizacji dla Żydów. Znaczny procent populacji żydowskiej zatrudniony był w żydowskich kooperatywach ekonomicznych.
Ponadto, zdominowany przez Żydów rząd uważał ludność żydowską, wśród której wielu nie było przedtem komunistami, za rezerwuar tych, którym można wierzyć i werbować do odbudowy kraju przez rząd. Chociaż nie byli to starzy, «sprawdzeni» towarzysze, nie byli oni również zakorzenieni w towarzyskich związkach społeczeństwa antykomunistycznego; byli outsiderami jeśli chodzi o tego społeczeństwa historycznie ukształtowane tradycje, bez związków z Kościołem, i byli nienawidzeni przez nienawidzących reżym. Zatem można było na nich polegać i używać do obsadzania potrzebnych stanowisk”.
Żydowskie pochodzenie było szczególnie ważne przy rekrutowaniu do służby bezpieczeństwa: pokolenieżydowskich komunistów miało świadomość, że jego władza wywodziła się w zupełności ze Związku Sowieckiego i że będą oni musieli uciec się do przymusu, aby kontrolować fundamentalnie wrogie społeczeństwo niekomunistyczne. Kluczowi członkowie sił bezpieczeństwa wywodzili się z żydowskich komunistów, będących komunistami przed powołaniem polskiego rządu komunistycznego, ale do nich dołączano również innych Żydów przychylnych rządowi i wyalienowanych z szerokiego społeczeństwa. W rezultacie popularny obraz Żydów, jako służących obcym interesom i wrogów etnicznych Polaków jeszcze się wzmocnił.
Żydowscy członkowie aparatu bezpieczeństwa często wydają się być motywowani osobistą wściekłością i żądzą rewanżu, mającą związek z ich żydowską tożsamością: Ich rodziny zostały wymordowane i antykomunistyczne podziemie było, w ich percepcji, kontynuacją zasadniczo tej samej antysemickiej i antykomunistycznej tradycji [co nazistowska]. Nienawidzili oni tych, którzy kolaborowali z nazistami, i tych, którzy przeciwstawiali się nowemu porządkowi niemal równie intensywnie, i wiedzieli, że jako komuniści, czy równocześnie komuniści i Żydzi, byli oni nienawidzeni, co najmniej tak samo. W ich oczach wróg był zasadniczo ten sam. Dawne złe czyny musiały zostać ukarane, nowe powstrzymane, a bezlitosna walka była konieczna, zanim będzie można zbudować lepszy świat”.
Tak, jak w przypadku powojennych Węgier, Polska została spolaryzowana i sprężona między, w przeważającym stopniu, żydowską klasę rządzącą i administracyjną, wspieraną przez resztę żydowskiej populacji i sowiecką siłę militarną – a ogromną większość rodzimej populacji nieżydowskiej. Sytuacja była dokładnie analogiczna, jak w wielu wypadkach w społeczeństwach tradycyjnych, gdzie Żydzi tworzyli warstwę pośrednią między obcą elitą rządzącą, w tym wypadku Sowietami, a nieżydowską społecznością rodzimą. Jednakże ta rola pośredników sprawiła, że byli outsiderzy stali się elitą w Polsce, i orędownicy sprawiedliwości społecznej z przeszłości wkładali teraz wiele wysiłku, aby zabezpieczyć własne przywileje osobiste, włącznie z dużą dawką racjonalizowania i autodecepcji. Rzeczywiście, kiedy relacje uciekiniera na Zachód o luksusach, w jakie opływała elita (np. Bolesław Bierut miał cztery wille i pięć innych do dyspozycji), jej skorumpowaniu, jak również roli jej członków jako agentów sowieckich, doszły do wiadomości publicznej w roku 1954, spowodowało to szok na niższych szczeblach partii komunistycznej. Odczucie moralnej wyższości i altruistycznych motywacji tej grupy były wyraźnie rezultatem jej własnej autodecepcji.
Chociaż były czynione starania umieszczenia polskiej twarzy na tym, co w rzeczywistości było żydowsko-zdominowanym rządem, skutek tego był ograniczony z powodu braku godnych zaufania Polaków, mogących objąć stanowiska w partii komunistycznej, administracji rządowej, wojsku i aparacie bezpieczeństwa. Żydzi, którzy zerwali formalne związki ze wspólnotą żydowską, lub którzy zmienili nazwiska na polsko-brzmiące, lub mogli być wzięci za Polaków ze względu na wygląd fizyczny, czy brak żydowskiego akcentu, byli faworyzowani w promocjach. Jakakolwiek była subiektywna tożsamość osób rekrutowanych na te stanowiska rządowe, rekrutujący wyraźnie kierowali się domniemanym pochodzeniem etnicznym ich obiektów jako wskaźnikiem zaufania, i w rezultacie sytuacja była podobna do wielu przypadków tradycyjnych społeczeństw, w których Żydzi i krypto-Zydzi wykształcali ekonomiczne i polityczne struktury, składające się z współwyznawców: Poza grupą wpływowych polityków, za matą, by stanowiła kategorię samą w sobie, byli też żołnierze; aparatczycy i administratorzy; intelektualiści i ideologowie; policjanci; dyplomaci; i wreszcie, aktywiści w sektorze żydowskim. Istniała także cała masa zwykłych ludzi-urzędników, rzemieślników i robotników – których wspólnym mianownikiem była wspólnota ideologii, przeszłość historyczna i zasadniczo podobny model etnicznych ambicji”.
Jest znamienne, że kiedy żydowska ekonomiczna i polityczna dominacja systematycznie słabła w połowie i końcu lat 50-tych XX wieku, wielu z nich podjęło pracę w żydowskich kooperatywach ekonomicznych, a Żydzi usunięci z aparatu bezpieczeństwa w wyniku czystki, otrzymywali pomoc od żydowskich organizacji finansowanych w rzeczywistości przez Żydów amerykańskich. Nie daje się więc zasadniczo wątpić o ciągłości ich żydowskiej tożsamości i ciągłości żydowskiego ekonomicznego i kulturowego separatyzmu. Istotnie, po upadku komunistycznego reżimu w Polsce wielu Żydów, w tym dzieci i wnuki byłych komunistów, wyszło z ukrycia”, otwarcie przyjmując żydowską tożsamość i tym bardziej potwierdzając tezę, że wielu żydowskich komunistów było w rzeczywistości krypto-Żydami.
Kiedy w efekcie zmiany sowieckiej polityki wobec Izraela w końcu lat 40-tych XX wieku antysyjonistyczny/antysemicki ruch przeciekł ze Związku Sowieckiego do Polski, miał miejsce inny kryzys tożsamości, wynikający z przekonania, że antysemityzm i komunizm byty sprzeczne. Jednym ze sposobów reakcji było samozaparcie się przez negowanie istnienia żydowskiej tożsamości, innym radzenie Żydom, by mniej się eksponowali. Z powodu bardzo silnego identyfikowania się z systemem wśród Żydów, generalne dążenie było ku racjonalizowaniu nawet prześladowań w okresie, kiedy Żydzi byli stopniowo usuwani z ważnych stanowisk: Nawet kiedy metody stały się zaskakująco bolesne i przykre, kiedy cel wymuszania przyznania się do niepopełnionych przestępstw i obciążania winą innych okazał się jasny, i kiedy niesprawiedliwe traktowanie metodami stojącymi w sprzeczności z etosem komunistycznym dotarło do świadomości, zasadnicze przekonania ideologiczne pozostały niewzruszone. I tak święte szaleństwo triumfowało, nawet w celach więziennych . Wreszcie, ważnym składnikiem kampanii antyżydowskiej lat 60-tych XX wieku było twierdzenie, że Żydzi-komuniści z pokolenia byli w opozycji do sowieckiej polityki bliskowschodniej, faworyzującej Arabów.
Podobnie jak z grupami żydowskimi na przestrzeni wieków, antyżydowskie czystki nie powodowały rezygnacji z oddania grupie u jej członków, nawet kiedy prowadziło to do niesprawiedliwych prześladowań. Raczej poskutkowało to zwiększeniem stopnia oddania, niezachwianą dyscypliną ideologiczną i posłuszeństwem, prowadzącymi aż do samooszukania. Uważali oni partię za kolektywne uosobienie postępowych sił historii i, pojmując siebie jako jej służebników, dawali wyraz specyficznemu rodzajowi teleologiczno-dedukcyjnego dogmatyzmu, rewolucyjnej arogancji i moralnej dwuznaczności. Rzeczywiście, są pewne oznaki, że spójność grupowa wzrosła, kiedy fortuna pokoleniapodupadła. W miarę, jak ich pozycja była stopniowo podważana przez wzbierający antysemicki polski nacjonalizm, stawali się coraz bardziej świadomi swojej grupowości. Po ostatecznej przegranej szybko stracili jakąkolwiek polską tożsamość, którą mogliby posiadać, i szybko przyjęli tożsamość otwarcie żydowską, zwłaszcza w Izraelu, miejscu przeznaczenia większości polskich Żydów. Przyjęli oni teraz punkt widzenia, że ich przeszły antysyjonizm był błędem i stali się gorącymi zwolennikami Izraela. Podsumowując, praca Schatza pokazuje, że pokolenie żydowskich komunistów i ich etnicznie żydowskich stronników musi być uznane za historyczną grupę żydowską. Świadectwa wskazują, że grupa ta zabiegała o specyficznie żydowskie interesy, włącznie i szczególnie z interesem zabezpieczenia trwania żydowskiej wspólnoty w Polsce, jednocześnie czyniąc wysiłki, aby zniszczyć instytucje, takie jak Kościół i inne manifestacje polskiego bytu narodowego, promujące więzi społeczne Polaków. Także komunistyczny rząd zwalczał antysemityzm i promował żydowskie interesy ekonomiczne i polityczne. I podczas kiedy stopień żydowskiej tożsamości subiektywnie biorąc był w tej grupie różny, świadectwa wskazują na głębiej wtopione i autodecepcyjne pokłady tożsamości żydowskiej nawet wśród najbardziej zasymilowanych wśród nich. Cały ten epizod ilustruje zawiłości żydowskiej tożsamości i jest przykładem znaczenia autodecepcji i racjonalizowania jako centralnych aspektów judaizmu jako ewolucyjnej strategii grupowej. W Polsce, jeśli chodzi o rolę żydowsko zdominowanego rządu i jego żydowskich stronników w eliminowaniu narodowych elit nieżydowskich, miała miejsce intensywna autodecepcja i racjonalizowanie. Była ona obecna w ich przeciwdziałaniu polskiej kulturze narodowej i Kościołowi, przy jednoczesnym budowaniu żydowskiej kultury świeckiej; w ich funkcjonowaniu jako agentów podporządkowania Polski Związkowi Sowieckiemu; i w ich własnym sukcesie ekonomicznym, przy równoczesnym wprzęganiu ekonomii polskiej w służbę interesu sowieckiego i żądaniu znoszenia niewygód i poświęceń od reszty narodu.

Autor powyższego tekstu został bardzo ostro za swą książkę skrytykowany przez środowiska żydowskie USA i Europy, obwiniony o rzekome popełnienie błędów metodologicznych i o niepoprawność polityczną. A przecież Francis Fukuyama (Koniec człowieka, 2006) słusznie zauważał: „Niepoprawne politycznie odkrycia niekoniecznie wiążą się ze źle uprawianą nauką. Atakowanie naukowej metodologii ludzi, których poglądy nam nie odpowiadają, i odrzucanie ich pracy jako „pseudonauki” jest wygodną metodą uniknięcia dyskusji o meritum rzeczy. (...) Wielu dyskutantów z lewicy chciałoby po prostu zakrzyczeć argumenty o związku genów z inteligencją jako rasistowskie i pseudonaukowe, lecz w nauce nie ma miejsca na tego typu uniki”.
*         *         *
Mimo    przeważnie  bardzo  łagodnego stosunku  Polaków  do  Żydów  antypolonizm wciąż jest energicznie -  z  konsekwencją  godną  innego  celu  -   krzewiony w określonych środowiskach żydowskich -  a  więc  i  gojskich  -  na Zachodzie, szczególnie w USA. Władze Izraela, co prawda, nagrodziły specjalnymi medalami około 1,5 tysiąca Polaków za niesienie pomocy Żydom w latach II wojny światowej, lecz i ta okoliczność jest przez prasę „światową” przemilczana.
Taka postawa i takie postępowanie nie może nie wywoływać w społeczeństwie polskim oburzenia i prowadzić do rzeczywistego rozwoju w nim nastrojów i przekonań antyżydowskich – jako swego rodzaju tarczy ochronnej w obliczu zmasowanego ataku propagandowego ze strony  krótkowzrocznych i mało inteligentnych dziennikarzy i pisarzy żydowskich.
W zasadzie ten irracjonalny charakter czasami manifestującej się wzajemnej niechęci dość dobrze przedstawił Jan Błoński, pisząc w artykule Biedni Polacy patrzą na getto w „Tygodniku Powszechnym” z 1987 roku (nr 2, s. 1-4): „...Każdy chyba, kto był za granicą, powiedzmy, na zachodzie Europy, usłyszał pytanie, czy Polacy są antysemitami? Albo wyraźniej: dlaczego Polacy są antysemitami? Ja sam słyszałem to pytanie tyle razy, i tyle razy wdawałem się w wyjaśnienia, że mógłbym chyba ze dwadzieścia takich rozmów schematycznie streścić. – Czy Polacy są antysemitami? – Dlaczego pan tak stawia pytanie? Bywają Polacy antysemici, bywają filosemici, bywają tacy, których to nic nie obchodzi, i takich właśnie jest coraz więcej. – Oczywiście, są rozmaici Polacy, ale ja pytam o większość społeczeństwa. Polacy zawsze uchodzili za antysemitów, nie może to być przypadek? – Jak to zawsze? Przecież wtedy, kiedy Anglia, Francja, Hiszpania wygnały Żydów, właśnie w Polsce znaleźli schronienie! – Zapewne, ale to było dawno, w średniowieczu, wtedy Żydami pogardzano wszędzie, ale od połowy osiemnastego wieku, w Europie, zawsze były z polską nietolerancją kłopoty. – Ale przecież od końca osiemnastego wieku żadnej Polski nie było! – Było jednak polskie społeczeństwo, w którym Żydzi nie mogli sobie znaleźć miejsca, dlaczego? – Byliśmy w niewoli, musieliśmy myśleć przede wszystkim o sobie. – Właśnie. Dlaczego nie myśleliście o sobie razem z Żydami? – Za wielu ich było. Nie mieliśmy szkół, sądów, urzędów. Żydzi nie mówili nawet po polsku. Woleli uczyć się niemieckiego, rosyjskiego... Ale światli ludzie namawiali do asymilacji, starali się zbliżyć Żydów do Polaków! – Czemu nie odwrotnie? Czy Żydzi nie mogli zostać Żydami? Urządzaliście pogromy, nie wiadomo dlaczego? – Pierwsze pogromy miały miejsce na Ukrainie, sprowokowała je carska policja...” itd.
Być może niechęć niektórych Żydów do Polaków wynika również z faktu, że Polacy – mimo udawania uprzejmości i zgrywania ludzi kulturalnych – są niekiedy bardzo niemili w obejściu, zawistni, fałszywi – a już jak się zagryzają nawzajem – lepiej nie mówić. Nie przypadkiem przecież Edward Redliński nazywa swych rodaków „szczuropolakami”... Nikt nie musi lubić ludzi, którzy we własnym gronie nawzajem się nienawidzą... A jednak Polacy bywają niekiedy lubiani.
Warto podkreślić, że bardzo często spod pióra Żydów zamieszkałych w innych krajach wychodziły słowa nacechowane wielką miłością do Polski i Polaków. Szczególnie dotyczy to Żydów rosyjskich, takich np. jak Borys Pasternak, Osip Mandelsztam, Anatol Rybakow i wielu innych. Dla przykładu, wybitny poeta żydowsko-rosyjski, laureat nagrody Nobla, Josif Brodski w wierszu 1 września pisze:

Dzień się nazywał „pierwszy września”. Dzieci –
jako że jesień była – szły do szkoły.
A Niemcy właśnie zrywali pasiaste
polskie szlabany. I jakby paznokieć
gładził cynofolię, tak czołgi zgładziły
pułki ułanów.
Weź szklanki z kredensu
i za ułanów wypijmy, co stoją
na pierwszym miejscu na liście poległych,
niby w dzienniku szkolnym.
    Znowu brzozy
szumią na wietrze i liście wirują,
jak nad zrzuconą z głowy rogatywką,
nad dachem domu, gdzie nie słychać dzieci.
I ciężkie chmury niosą pomruk gromu
ponad oknami, zasnutymi mrokiem.
Takich wierszy o Polsce twórcy żydowscy napisali wiele, nie mniej niż Polacy – o Żydach.
*         *         *

Ale zdarzały się obu stronom też wypowiedzi nader zjadliwe i złośliwe. Niemało krytycznych uwag o Żydach – jak zaznaczyliśmy na początku tego rozdziału - można znaleźć w twórczości polskich pisarzy: W. Potockiego, M. Reja, J. Kochanowskiego, A. Mickiewicza, Z. Krasińskiego,  J. Słowackiego, C. K. Norwida, S. Goszczyńskiego, H. Sienkiewicza. 
Obecnie  w  sposób  bardzo  odważny,  kompetentny  i  zasadniczy  broni  Polskę  przed  okupacją  aszkenazyjską  i  wyzyskiem  żydomasońskim   znany  uczony  i  publicysta  Henryk  Pająk,  autor  cieszących  się  popularnością  opracowań  „Rządy  zbirów”,  Znów  zwyciężył  kundlizm” ,  „Konspirację  czas  zaczynać?”,  „Rosja  we  krwi  i  nafcie”  i in.  [I odpowiednio wiele zjadliwości antypolskiej odkryjemy w twórczości szeregu pisarzy żydowskiego pochodzenia, jak J. Tuwim, A. Słonimski, W. Szymborska,  A. Błoński,  Olga Tokarczuk, że już pominiemy milczeniem całe tabuny   pseudonaukowców, publicystów i gazeciarzy z ostatnich dziesięcioleci, którzy skutecznie dorobili Polsce „gębę” kraju antysemickiego]. Jest zresztą rzeczą z naukowego punktu widzenia znaną, że narody, szczególnie zamieszkałe obok siebie, traktują się nawzajem raczej nieżyczliwie, i nie warto z tego powodu rozdzierać szat.
Jeśli chodzi jednak o tzw. „antysemityzm”, to natężenie tego rodzaju „nastrojów intelektualnych” bywa niekiedy tak wysokie, że ich prąd porywa także umysły naprawdę samodzielne i twórcze. Na przykład jeszcze w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku socjolog Florian Znaniecki pisał o Żydach w dziele „Upadek cywilizacji zachodniej”: „Są rasą w znaczeniu socjologicznym, związaną węzłami świadomej solidarności... Ich solidarność narodowa jest silniejsza niż solidarność innych narodowości, ponieważ została rozwinięta przez wyjątkowo długi opór przeciw uciskowi. Zmuszeni w przeszłości dostosowywać się do najróżnorodniejszych środowisk społecznych, uzyskali oni zdolność powierzchownego upodobniania się do ras, wśród których żyją, bez utraty swych głębszych cech etnicznych i bez zrzekania się swej solidarności narodowej... Przesądy rasowe są jednym z głównych powodów, dlaczego Żydzi, pomimo swej zdolności do praktycznego przystosowania, tylko bardzo powoli i w nieznacznym stosunku roztapiają się w innych rasach, nawet tam, gdzie ich liczba jest nieznaczna... Żydzi daleko gwałtowniej sprzeciwiają się małżeństwom mieszanym niż chrześcijanie, i częściowo ze względów społecznych, częściowo z magicznych powodów okazują większą niechęć do ścisłych stosunków społecznych z innymi rasami...
Solidarność narodowa Żydów jest w takim stopniu spotęgowana przez czynniki religijne, ekonomiczne i społeczne, że względna liczba rzeczywiście zasymilowanych pozostanie prawdopodobnie nieznaczna przez długie wieki.Pamiętajmy, że żadna inna religia, prócz może japońskiego szyntoizmu, nie jest tak wyłącznie i głęboko nacjonalistyczna. Już Stary Testament, rozważany w dosłownym brzmieniu, jest przynajmniej w tej samej mierze źródłem nacjonalizmu, co natchnienia religijnego; ten zaś starożytny nacjonalizm został jeszcze dalej rozwinięty, przekształcony i doprowadzony do ostateczności w późniejszych dziełach rabinów, w dostosowaniu do nienormalnych warunków narodowego istnienia Żydów w okresie rozciągającym się od starożytności aż do czasów najnowszych. Unarodawiający wpływ tej religii wykazuje przykład Chazarów, plemienia o zupełnie innych cechach rasowych, którego żadna wspólna tradycja historyczna z Żydami nie łączyła, a które, przyjąwszy niegdyś judaizm, później, po utracie bytu politycznego, rozproszone po obcych terytoriach, utożsamiło się z czasem narodowo z plemieniem żydowskim...
Ekonomiczna specjalizacja Żydów w handlu, w niektórych rzemiosłach i zawodach wyzwolonych, wywołana po części ich tradycyjnym wyłączeniem z innych specjalności, po części zaś przez ich niechęć do natężonej pracy fizycznej, ma ważne skutki społeczne... Ponieważ radykalna konkurencja wewnątrz gminy żydowskiej jest zabroniona przez solidarność rasową, Żyd może istnieć tylko za pomocą nie krępowanego żadną moralnością wyzysku ludności nieżydowskiej, który jest jednym z najbardziej znanych źródeł antysemityzmu... Żydzi tylko w sporadycznych wypadkach oddają się niektórym społecznie niezbędnym zajęciom – np. rolnictwu, górnictwu, zawodom budowlanym, cięższym pracom mechanicznym”... 
A  jednak,  jakby  nieco  wbrew  tym  słowom  wybitnego  socjologa  trzeba  pamiętać,  że  o  ile  w  Rosji  i  Niemczech  w  masowej  świadomości  społecznej  funkcjonuje  stereotyp  mentalny  „głupiego  Żydka”  („głupyj  jewrejczik”,  „dummes  Jüdlein”),  o  tyle  Polacy  mówią  raczej  o  „mądrych  Żydach”,  rozpamiętują  mickiewiczowskiego  Jankiela  (zapominając  o  antyżydowskich  docinkach  w  tymże  poemacie)  itd.   
*         *         *

Wielokrotnie zwracała się ku tematowi żydowskiemu wielka poezja polska. Często były to wypowiedzi łagodnie lub ostro ironiczne, ale nigdy wrogie czy nienawistne. Z drugiej zaś strony nagminny był stosunek nacechowany szczerym uszanowaniem, życzliwością i przyjaźnią.
Cyprian Kamil Norwid w wierszu Żydowie Polscy w 1861 roku m.in. pisał:
Ty! jesteś w Europie, poważny Narodzie
Żydowski, jak pomnik strzaskany na Wschodzie,
Swoimi gdy złamki wszędzie się rozniesie,
Na każdym hieroglif unosząc odwieczny –
A człowiek północny, w sosnowym gdy lesie
Napotka cię, odbłysk zgaduje słoneczny
Ojczyzny! – co kędyś w niebieskim lazurze
Jak Mojżesz się w wodzie pławiła Nilowej! –
I mówi: Jest wielkim, kto bywał tak w górze
I upadł tak nisko, i milczy jako wy.

Północne my syny z włosami płowemi,
Wschodowej historii my śnieżne obłoki –
Za kabał granicą, od razu, wprost z ziemi
Patrzący na niebios przybytek wysoki:
Jak Agar synowie – przez kraju istotę.
Jak Sary synowie – przez ojców robotę;
My pierwej niż inni – my wcale inaczej
Pojrzeliśmy ku wam, bynajmniej z rozpaczy:
Boć herbem gdy z wami szlachetny się łamał.
Krzyż bywał w przełomie tym – i on nie kłamał!

Z sympatią zwracała się Eliza Orzeszkowa do narodu żydowskiego jako do „ludu mego”:
We śnie ujrzałem ducha ludu mego!
Czy miał on na ramionach purpurową szatę?
Czy po świecie nosiły go wozy bogate?
W prochu dróg kamienistych były stopy jego!
I prochem siwa głowa była osypana!
I łachmany słoniły mu chude kolana,
Które drżały!

Och! Smutny, biedny duchu ludu mego!
Czy na los twój zamknięte oko Pana twego?
Gdzie rozwiała się wielka pyszność twego tronu?
Czy złamały się na wskroś już cedry Libanu?
Czy nie zabrzmi nigdy na podziękę Panu
Chóralny twój śpiew?

Czy nie wyjdziesz już nigdy z głębokich ciemności?
Czy nie zadrżą w mogiłach ojców twoich kości
Z dumy i rozradowania?

Niech nogi twe spoczną, niech rany się zgoją.
Niech blaski świetliste ze zdroju mądrości
Ukoją twe bole, nędze i ciemności!
Niech zabrzmi dla ciebie róg zmartwychwstania!
Niechaj z kajdan uwolni smutną duszę twoją
Anioł poznania!

Kazimierz Wierzyński w następujący sposób zwracał się w wierszu Do Żydów:
Wybrany po raz nie wiadomo który
Śród człowieczego potomstwa tej ziemi
Na wyniszczenie, na śmierć i tortury,
Tym razem nawet chirurgii i chemii –

Zamknięty w ghettach i stadem stłoczonym
Do bram biegnący, by z nędzy i gruzów
Wieźli cię potem więziennym wagonem
Ludzcy rzeźnicy do ludzkich szlachtuzów –

Byś nosząc gwiazdę Dawida dla śmiechu,
Że ongi silnych obalał był z procy,
Do ostatniego wciąż liczył oddechu
Na jakąś pomoc lub złudę pomocy –

Byś znakowany numerem na plecach,
Odwszony z brudnych baraków i kojców,
Stosami kości nawarstwiał się w piecach,
Syn takich samych, jak wszyscy my, ojców –

Byś nie pojąwszy nic z losu własnego,
Od pierwszej chłosty po życia ostatek
Pytał się nieba i ziemi: dlaczego?
Syn takich samych, jak wszyscy my, matek –

Tak w swej niedoli cierpiący, jeżeli
Szukasz gdzie bliźnich, spójrz między upiory
Tych co do końca wraz z tobą cierpieli,
Bracie z tej samej gazowej komory.

W 1950 roku Antoni Słonimski, znakomity poeta i intelektualista żydowsko-polski napisał bardzo piękny wiersz pt. Elegia miasteczek żydowskich:
Nie masz już, nie masz w Polsce żydowskich miasteczek
W Hrubieszowie, Karczewie, Brodach, Falenicy
Próżno byś szukał w oknach zapalonych świeczek,
I śpiewu nadsłuchiwał z drewnianej bóżnicy.
Znikły resztki ostatnie, żydowskie łachmany,
Krew piaskiem przysypano, ślady uprzątnięto,
I wapnem sinym czysto wybielono ściany,
Jak po zarazie jakiejś, lub na wielkie święto.
Błyszczy tu księżyc jeden, chłodny, blady, obcy,
Już za miastem na szosie, gdy noc się rozpala
Krewni moi żydowscy, poetyczni chłopcy
Nie odnajdą dwu złotych księżyców Chagalla.
Te księżyce nad inną już chodzą planetą
Odfrunęły spłoszone milczeniem ponurym.
Już nie ma tych miasteczek, gdzie biblijne pieśni
Wiatr łączył z polską piosnką i słowiańskim żalem,
Gdzie starzy Żydzi w sadach pod cieniem czereśni
Opłakiwali święte mury Jeruzalem.
Już nie ma tych miasteczek, choć mgły poetyczne,
Księżyce, wiatry, stawy i gwiazdy nad niemi
Krwią stuleci spisały historie tragiczne,
Dzieje dwu najsmutniejszych narodów na ziemi.


*         *         *
      W  2007  roku  w  Mińsku  ukazała  się  broszura  pt.  „Polacy – Żydzi. Kto  komu  co  winien?”  autorstwa  Aleksandra  hrabiego  Pruszyńskiego,  znanego  w  Polsce,  Kanadzie  i  na  Białorusi  publicysty,  redaktora  i  polityka.  Warto  przytoczyć  kilka  intrygujących  fragmentów  z  tego  opracowania.  Czytamy  więc  w  nim: „W  czasie  zaborów  zbyt  wielu  Żydów  wysługiwało  się  obcym.  Ostatni  wódz  Powstania  Styczniowego  Romuald  Traugutt  został  wydany  carskiej  policji  przez  Żyda,  Artura  Goldmana,  o  czym  jest  adnotacja  w  aktach  sprawy  Traugutta. (…). U  progu  odzyskania  przez  Polskę  niepodległości  Żydom  chodziło  o  to,  by  w  polskim  prawie  pracy,  uchwalonym  przez  Sejm  w  1919  roku,  był  dla  nich  wyjątek;  by  robotnicy  bożnic  odpoczywali  w  soboty,  a  pracowali  w  niedziele.  Gdy  Sejm  nie  przyjął  proponowanej  przez  Żydów  poprawki,  wstał  jeden  z  posłów  żydowskich  i  krzyknął:  „Chcecie  Gdańska,  Śląska,  Pomorza  i  Wileńszczyzny,  ale  po  tym,  coście  uczynili,  ich  nie  dostaniecie!”  (…)  Gdy  do  Paryża  na  Konferencję  Pokojową  przyjechał  w  1919  roku  jako  ekspert  delegacji  polskiej  historyk  profesor  Szymon  Aszkenazy  z  Krakowa,  zapytano  Romana  Dmowskiego,  przewodniczącego  delegacji  polskiej,  co  to  za  człowiek,  to  ten  miał  odpowiedzieć:  „To  nie  człowiek,  to  Żyd!”…   Trzy  dni  potem  u  ambasadora  RP  Maurycego  hr.  Zamoyskiego  zjawił  się  jeden  z  Rotszyldów  i  powiedział:  „jeśli  delegatem  na  konferencję  będzie  nadal  pan  Dmowski,  to  nie  dostaniecie  ani  Gdańska,  ani  Śląska,  ani  Pomorza,  ani  Kresów”…
           W  Polsce  międzywojennej  ukazywało  się  130  pism  w  języku  hebrajskim  lub  jidysz,  funkcjonowało  15  teatrów  grających  w  tych  językach.  W  szeregu  zawodów,  jak  handel,  medycyna  czy  prawo,  Żydzi  stanowili  ponad  50  proc.  zatrudnionych.  Automatycznie  blokowali  do  tych  zawodów  dostęp  pragnącym  opuścić  wieś  bardziej  przedsiębiorczym  ludziom.  (…)  O  Komunistycznej  Partii  Polski  był  kawał: 
- Ilu  jest  Żydów  w  KPP?
- Sześćdziesiąt  procent
- A  reszta?
- To  Żydówki.   (…)
             Podczas  wojny  w  miasteczku  Dzięcioła  pod  Nowogródkiem  nauczycielka  pani  Maria  Stefańska  przechowywała  Żydówkę  Wandę  Kaplińską,  która  potem  zbiegła  do  partyzantki  sowieckiej  i  wydała  im  lokalną  placówkę  AK.  Podobnie  zachował  się  młody  Żyd,  który  przechowywany  był   w  tej  okolicy  i  po  „wyzwoleniu”  wstąpił  do  sowieckiej  milicji  i  wydał  wszystkich  znajomych  akowców. 
          W  jednej  ze  wsi  powiatu  Mosty  Niemcy  podczas  rewizji  znaleźli  ukrywanego  Żyda.  Wtedy  mieszkańców  wsi  wygnano  na  rynek  i  zaprowadzono  tam  Żyda  z  ukrywającym  go  Polakiem.  Oficer  niemiecki  dał  Polakowi  pistolet  i  kazał  zastrzelić  Żyda.  Gdy  ten  odmówił,  Niemiec  dał  drugi  pistolet  Żydowi  i  kazał  zastrzelić  Polaka.  Żyd  wycelował  w  głowę  Polaka,  pociągnął  za  cyngiel  i  usłyszano  tylko  trzask  w  nienaładowanym  pistolecie.  Po  tym  oficer  odezwał  się  do  zebranych  Polaków:  -  Patrzcie,  jacy    Żydzi.  Nie  liczcie  na  ich  wdzięczność,  uczciwość  i  ludzkie  oblicze.  Oni  was  zawsze  zabiją,  jak  ten  Żyd  gotów  był  zabić  swego  dobroczyńcę.  Potem  wziął  pierwszy  pistolet  i  zastrzelił  Żyda…
          W  innej  miejscowości  za  Bugiem  Niemcy  zagnali  pod  las  sporo  Polaków  z  łopatami  i  kazali  im  kopać  grób  dla  mających  być  rozstrzelanymi  Żydów.  Polacy  odmówili.  Wtedy  kazano  Żydom  kopać  grób,  w  którym  mieli  być  pochowani  Polacy,  którzy  odmówili  kopania  grobu  dla  Żydów.  Gdy  Żydzi  skończyli  kopać  grób,  niemiecki  oficer  powiedział:  -  „Patrzcie,  Polacy,  jacy    Żydzi;  wyście  odmówili  kopania  grobu  dla  nich,  ale  oni  nie  zawahali  się  kopać  grobu  dla  was.  Wynoście  się  teraz  z  waszymi  łopatami,  bo  już  nie  jesteście  potrzebni,  a  my  sami  po  rozstrzelaniu  Żydów  zakopiemy”…
          Polska  w  latach  1944 – 1956  nie  była  państwem  „demokracji”,  lecz  „żydokracji”.  Żydami  była  ponad  połowa  członków  Komitetu  Centralnego  Polskiej     Partii  Robotniczej,  których  przezywano  Polskimi  Pachołkami  Rosji,  podobnie  było  w  komitetach  wojewódzkich,  a  później  w  PZPR.  (Druga  połowa  to  byli  polskie  ciemniaki  przy  żydowskich  żonach).  Opanowali  środki  masowego  przekazu,  handel  zagraniczny,  aparat  terroru  państwowego,  prokuraturę,  Ministerstwo  Bezpieczeństwa  Publicznego,  informację  wojskową,  wyższe  stanowiska  w  aparacie  politycznym  Ludowego  Wojska  Polskiego  oraz  obsadzili  etaty  w  administracji  państwa…  Wymordowali  też  od  70  do  120  tysięcy  polskich  patriotów.   I  tak  pozostało  dotychczas”... 
                                                              ***
              Z powyższego, bardzo skrótowego, zreferowania stosunków żydowsko-polskich na przestrzeni tysiąca lat wyłania się, jak widać, obraz daleki od    jednoznaczności, w którym splatają się ze sobą liczne  przeciwstawne sobie  nawzajem  tendencje, nurty, zjawiska, okoliczności, wątki, fakty, zdarzenia.
Stosunki polsko-żydowskie w ciągu dziejów były nader zawiłe i wieloaspektowe, jak wszystkie kwestie narodowościowe zresztą. Rozpatrując je łatwo wpaść w stronniczość, która istotę rzeczy jeszcze bardziej gmatwa. Uproszczenia, jak wiadomo, problemów nie rozstrzygają, lecz   je  raczej  komplikują.
Wspomnieliśmy powyżej o faktach niezbyt budujących, lecz przecież historia jeszcze nie dobiegła końca i ludzie dobrej woli z obydwu stron będą mieli   nie jedną okazję do naprawienia zła i do kontynuowania dobra. W tym też kierunku zmierza jedna z wspólnych żydowsko-polskich deklaracji: „Czas już, by położyć kres temu wzajemnemu antagonizmowi. Wyrządza on szkody obu stronom i jest szczególnie bolesny dla tych Żydów, którzy będąc patriotami polskimi, nie zapominają o swym żydowskim pochodzeniu i chcą być wierni swemu dziedzictwu i religii. Nie służą temu celowi ani wzajemne rekryminacje, ani próby roztrząsania, kto w tym tragicznym bilansie ponosi większą winę. Po obu stronach ludzie dobrej woli dążą do nawiązania dialogu i wzajemnego zrozumienia. Szukajmy w tym dialogu tego, co dziś łączyć powinno Polaków i Żydów...”
Stosunki żydowsko-polskie można rozpatrywać jako swego rodzaju zminiaturyzowany model stosunków „narodu wybranego” z innymi etnosami, choć oczywiście jest to model nader  swoisty.  Wszelako i on dowodzi tego, jak tragiczne i wielkie  są dzieje narodu żydowskiego, jak tajemne jest przeznaczenie tego rozproszonego po całej kuli ziemskiej ludu, jak wiele czynników zewnętrznych i wewnętrznych warunkuje jego zagadkową historię, którą w żadnym wypadku nie da się sprowadzić do jakiegoś jednego, czy chociażby kilku,  najważniejszych aspektów.

*         *         *

dr Jan Ciechanowicz - Antysemityzm cz. 7



                         Rozdział VIII.

              Anglosaski Antysemityzm



 W XIII wieku Żydzi stali się bankierami Anglii, lecz nadal byli uważani za podludzi i bezceremonialnie poniewierani; specjalnie dla nich wprowadzono m.in. ustawę, na mocy której Żyd, jeśli był kawalerem, płacił podatek „kawalerski”, a jeśli się żenił, to płacił podatek „ożenkowy”, gdy zaś umierał, trzecią część jego schedy zagarniał skarb królewski…  Król Henryk II napożyczał był od Aarona z Lincoln  sto tysięcy funtów, sumę niemal równą ówczesnemu rocznemu dochodowi państwa, czyli około 45 ton srebra, i nie zwrócił ani grosza. [Inna sprawa, że można zadać pytanie, skąd i w jaki sposób żydowski lichwiarz zdobywał tak bajeczną forsę, przecież z pewnością nie uczciwą pracą]. Król Jan bez Ziemi rozmiłował się w swoim czasie w wymuszaniu na Żydach haraczy, a gdy jeden z nich odmówił mu podarowania 10 tysięcy srebrnych marek, kazał mu wyrywać po kolei ząb po zębie; gdy zaś uzębienie poniosło już dość istotny uszczerbek, Żyd uległ i udzielił monarsze bezzwrotnej pożyczki. Z kolei król Edward I dał Żydom w lipcu 1290 roku czas do 1 listopada tegoż roku, aby wynieśli się z kraju, a pozostawione majątki skonfiskował. W wiekach późniejszych doszło wszelako do symbiozy brytyjskiego imperializmu z żydowskim lichwiarstwem, wymyślono bajkę o hebrajskim rodowodzie (od króla Dawida!) angielskiego domu panującego i wspólnie dość skutecznie podbijano i wyzyskiwano świat.  Nadal jednak wielu Anglosasów gardziło Żydami, uznając tę rasę, jak też  Murzynów za „potomków bratobójcy Kaina”, zasługujących jedynie na nienawiść i wytępienie. 
                                                          ***
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie wypada mówić o antysemityzmie w kraju, który, jak  USA,  przez wielu jest     uważany za przysłowiową „kolonię żydowską”,  za „Wielki Izrael” czy zgoła za „USrael”. A jednak faktem jest, że początkowo było to państwo aryjskie, anglosaskie, w  którym  przebąkiwano  nawet  -  i  to  na  najwyższym  szczeblu  -   o  tzw. „zagrożeniu żydowskim”. Oto bowiem wybitny amerykański mąż stanu, polityk, uczony fizyk (wynalazca piorunochronu),   pisarz Benjamin Franklin (1706-1790) na Konwencji Kontynentalnej roku 1789 oświadcza: Istnieje poważne zagrożenie dla USA. Tym zagrożeniem jest Żyd, gdyż w każdym kraju, gdzie Żydzi osiedlili się, doprowadzili do obniżenia poziomu moralności i handlowej uczciwości. Utrzymują się na uboczu, twierdzą, że są nieprzystosowani, uciskani. Próbują zniszczyć inne narody od strony finansowej, jak to było w przypadku Hiszpanii i Portugalii.
Przez ponad 1700 lat uskarżali się na swój nieszczęsny los, mianowicie na to, że zostali wygnani ze swojego Kraju, ale proszę Państwa, gdyby cywilizowany świat oddał im dzisiaj z powrotem Palestynę, to natychmiast znaleźliby powód, żeby tam nie powrócić. Dlaczego? Ponieważ są wampirami, a wampiry nie żyją z innych wampirów. Nie potrafią sami się utrzymać; muszą żyć z chrześcijan lub innych ludzi, którzy nie przynależą do ich rasy!
Jeżeli nie zostaną wyrzuceni ze Stanów Zjednoczonych na mocy Konstytucji na okres co najmniej stu lat, napłyną do tego Kraju w takich ilościach, że zaczną tu rządzić i zniszczą nas przez zmianę formy naszego rządu, za którą my Amerykanie, przelewaliśmy krew i poświęcaliśmy nasze życie, dobytek i wolność osobistą.
Jeżeli Żydzi nie zostaną wykluczeni z USA, to w ciągu dwustu lat nasze dzieci będą pracować w polu, aby ich wyżywić, podczas gdy oni będą z zadowoleniem zacierać ręce w swoich bankach.
Ostrzegam was, panowie, jeśli nie wykluczycie stąd Żydów na zawsze, wasze dzieci i dzieci waszych dzieci będą przeklinać was w swoich pacierzach!
Ideały Żydów nie są ideałami Amerykanów i chociaż żyją między nami od pokoleń, ten lampart nie jest w stanie zmienić swej skóry.
Oni zagrażają naszym instytucjom, zatem powinni zostać wykluczeni stąd przez Konstytucję”. (Oryginał tego pisma znajduje się we Franklin Institute of Philadelphia, PA).
Nie wiemy, czy potomkowie ówczesnych Amerykanów przeklinają dziś Żydów, wiemy jednak, że Żydzi przynosili tam, gdzie przychodzili i osiedlali się, wysoką kulturę moralną, zaawansowane umiejętności rzemieślnicze, szeroki oddech filozoficzny.  Ameryka  nie  jest  wyjątkiem.  Nie wynika z tego, że nie bywali nieraz gorszycielami  i   demoralizatorami – i to przede wszystkim swego własnego – żydowskiego! – środowiska. W sumie jednak wypadali „in plus”, nie byli gorsi od innych, najczęściej zaś byli bardziej subtelni, kulturalni, czynni, przyzwoici. Tego wszelako antysemici zauważać nie chcieli.
Od drugiej połowy XIX wieku Żydzi stali się elitą Stanów Zjednoczonych. Jako mniejszość dobrze zorganizowana, liczna, dynamiczna, wykształcona przewyższali wszelkie inne etnosy tego łaciatego kraju.  Weszli  też  w  posiadanie  prawie  całego  bogactwa  tego  państwa.  A  przecież  kto  jest  dyspozytorem  pieniędzy,  tego  opinie  stają  się  obowiązujące,  nawet  jeśli    fałszywe  czy  bezpodstawne.  Pieniądz  zawsze  ma  rację.
Alexis de Tocqueville pisał o,  jego zdaniem, „żydowskich prawach” w USA: „Tak oto prawa prymitywnego i na wpół cywilizowanego ludu zastosowano do oświeconego społeczeństwa, w którym panowały łagodne obyczaje”.
Kiedy mniejszość dostosowuje się do większości, jest bezsilna; nie stanowi wtedy nawet mniejszości. Wówczas jednak, gdy rzuca się   całym swoim ciężarem, jest nie do pokonania.  W sierpniu 1998 roku ukazujący się w Nowym Jorku tygodnik „Polski Przewodnik” opublikował tekst publicysty Lesława Germańskiego pt. Antysemickie opowiadanie:
Wielorasowa społeczność powoduje powstanie bardzo istotnych problemów i niesprawiedliwości dla wszystkich rozważanych ras. Cywilizacja bowiem opiera się na ludności, której IQ wynosi średnio 100 punktów. Osoby z mniejszym IQ mogą mieć wielkie trudności z manipulacją swych normalnych czynności, finansów oraz praktycznych i socjalnych spraw w społeczności. 50% badanej ludności murzyńskiej posiada zaś wskaźnik IQ mniejszy od 85, a50% Indian oraz metysów tzw. Latynosów – mniejszy od 90. Od tych nieszczęśliwców zaś wymaga się, by konkurowali z resztą społeczeństwa i spodziewa się także, że potrafią dawać sobie radę z cywilizacją, stworzoną przez białych Europejczyków.
Oni próbują i próbują, aż w końcu dają za wygraną, a ich ostateczne rozczarowania często przeradza się w gniew i napady furii, których rezultatami są okropne socjalne problemy i zaburzenia, jakich dzisiaj jesteśmy świadkami.
Kiedy mieszanie się ras występuje na skalę masową, powoduje ono ogólny spadek IQ u ludności, zaś spadek tego współczynnika o kilka nawet punktów pociąga za sobą też wielkie komplikacje. Także mulaci i metysi posiadają różny od Europejczyków temperament i osobowość, a one też mają wielki wpływ na obie – kulturę i cywilizację. W Afryce i Ameryce Południowej jest wiele przykładów, do czego mieszanie ras może doprowadzić: do tego nie potrzeba wcale ani syjonistów, ani syjonistycznie edukowanych socjalnych uczonych, by się przekonać, jaki będzie wynik ostateczny takiego mieszania. Jego wynikiem może stać się po prostu katastrofa o zastraszających wprost proporcjach.
Niebezpieczne przesunięcie dało się jednak zauważyć w postrzeganiu i stanowisku Amerykanów odnośnie zagadnienia rasy. Dziś znaczna ilość Amerykanów nie wierzy, że Murzyni i Indianie są dziedzicznie mniej inteligentni niż biali. Tu, poza bezpośrednim działaniem propagandy mieszania ras, zasadniczym czynnikiem jest wpływ programowania nierealnego świata telewizji. Prawie wszystkie programy telewizyjne ukazują nie-białych, jako ludzi zupełnie kompetentnych, inteligentnych i czarujących. Także wytwórnie angażują do pracy najbardziej inteligentnych i wygadanych Murzynów, mulatów, czy metysów i używają ich do prowadzenia programów, jako spikerów, reporterów, komentatorów itp. Obserwująca publiczność pod tym korzystnym wrażeniem osobowości oraz, wiedząc niewiele o dystrybucji inteligencji wśród populacji wnioskuje, że Murzyni czy Indianie nie różnią się zupełnie pod względem inteligencji od białych. To wpływa na przełamanie zakazu dowolnego mieszania się ras, czego dowodem jest ostatnio znaczna ilość białych kobiet z niższych klas, mieszających się z latynosami o zawartości krwi indiańskiej. Dla większej ironii, autorytety amerykańskie, które nie dawno wierzyły i propagowały gorąco teorię wrodzonej i jednakowej jakości ras – dzisiaj zaczynają wierzyć, że są między rasami zasadnicze różnice, dotyczące nie tylko inteligencji oraz ogólnej jakości umysłowej.
Gdy zachodzi pytanie o rasę najwyżej lub najniżej uprzywilejowaną biologicznie pod względem możliwości inteligencji wydaje się, że wszystkie rasy na kontynentach Euroazjatyckim i Północno Afrykańskim mają średnią IQ wynoszącą 100. Niektóre regiony Chin oraz Południowej Azji mogą mieć populację, posiadającą mniej niż 100. Murzyni, większość wyspiarzy Mórz Południowych, pierwotni Australijczycy, Eskimosi oraz Indianie Nowego Świata mają mniej niż 100. Japończycy mają ją trochę wyższą niż 100; nieznacznie wyższą mają też Żydzi, u których może to być przyczyną wcześniejszych kombinacji praktyk eugenicznych oraz metody wychowywania dzieci. Jakkolwiek niektóre rasy mogą mieć zupełnie podobne rezultaty, jeśli chodzi o test IQ, mogą one w rzeczywistości bardzo różnić się od siebie pod względem biologicznym i jest pewnym, że może między nimi także zachodzić wielka różnica, jeśli chodzi o całkowitą jakość umysłową. Hindusi z Indii, czy Chińczycy różnią się od Europejczyków, czy od siebie w różnych, określonych biologicznie cechach temperamentu, charakteru, czy osobowości. Dlatego też do wszelkiego rodzaju mieszania ras każdy powinien podchodzić z wielką ostrożnością.
***

Mówi się, że od czasu Rewolucji Francuskiej, europejscy Żydzi szeptali w uszy europejskich dam, że powinny oswobodzić się od zła dominujących je mężczyzn, trzymających je w poddaństwie. Nie ma wątpliwości, że Żydzi byli i są źródłem i inspiracją feminizmu. Duża większość znaczących feministycznych organizacji jest zdominowana przez Żydówki-lesbijki lub syjonistów na uniwersytetach, a także massmedia są bardzo życzliwe dla tych uroczych dam i ich agendy, polegającej na zatruciu związku między mężczyzną ikobietą.Głównym powodem, dlaczego syjoniści tak zajmują się feminizmem jest znowu chęć zajścia za skórę gojom; chcą oni ich upodlić, osłabić i przedstawić, jako zło. Chcą też, by kobiety zapatrywały się mniej krytycznie, były bardziej łatwowierne i dawały się lepiej manipulować; by miały siłę polityczną, dlatego, że daje ona lepsze warunki do syjonistycznej dominacji.
Wiele znaczącym przykładem wczesnego syjonistycznego wpływu na ruch feministyczny (i wiedzę socjalną) jest przypadek Franza Boasa, europejskiego Żyda, który zdominował Wydział Antropologiczny przy Uniwersytecie Columbia (Nowy Jork) w 1892 roku, gdy wiedza o antropologii była jeszcze w stanie embrionalnym. Był w siodle na tym wydziale przez ponad 40 lat i w tym czasie wychował setki doktorantów antropologii, którzy ze swoją zaszczepioną syjonistyczną liberalną orientacją, jak nowotwór rozprzestrzeniali chorobę po całym kraju, zarażając wszędzie Amerykanów – syjonistycznym liberalizmem. W kwestii zaś rasy, Żyd – Ashley Montague, jeden z uczniów Boasa miał wtedy wielkie wpływy i zasługi. Także absolwentami ztego okresusą Margaret Mead oraz Ruth Benedict, dwie gojowskie panie, których książki i wyniki studiów były przymusową lekturą całych generacji wykształconych Amerykanów. To, czego dowodziły obie w swych naukowych wywodach, zamykało się w tym, że nie ma znacznych, wrodzonych różnic między osobnikami obu płci i kobiety mogą (i prawdopodobnie powinny) zdominować mężczyzn. Podczas, gdy obie kobiety były prawie na pewno szczere w swych przekonaniach, były też w otoczeniu syjonistów, którzy nadając im kierunek, podtrzymywali je w tym rozumowaniu oraz szczęśliwie popularyzowali ich naukowe odkrycia.
Raz jeszcze znowu, syjonistyczne kłamstwo zaprzeczało zdrowemu rozsądkowi. Gdy ktoś rozważa wszystkie ssaki, włącznie z najwyższą grupą, wie, że osobniki męskie prawie zawsze dominują żeńskie. Męskie walczą ze sobą o tą dominację w społecznej hierarchii, a żeńskie są z tych zmagań wykluczone. One ustalają swoją hierarchię i są zajęte wychowaniem dzieci. Pokrótce zachowują się tak, jak zawsze zachowywali się ludzie. Te wzorce zachowania są na pewno oparte na genetyce i są też składową częścią ludzkiej natury, jest więc absurdem dowodzenie, że jest inaczej.
Związana z feminizmem jest agenda praw dla homoseksualistów. One też są wbrew zdrowemu rozsądkowi i służą chyba temu, aby znowu dokuczyć biednemu gojowi. Jest pouczające jak wybitni, socjalni naukowcy promowali przez ponad trzy dekady kłamstwo o 10% homoseksualistów wśród mężczyzn. Wreszcie, gdy nie potrafili tej nieprawdy utrzymać, zostali zmuszeni przyznać, że w zależności od definicji tego zboczenia, w Stanach Zjednoczonych jest rzeczywiście tylko 1,5 do 3% homoseksualistów.
***

Syjonistyczne dążenie do praw obywatelskichmiało zawsze związek z promowaniem syjonistycznej doktryny o mieszaniu ras, feminizmie, praw dla homoseksualistów itp. W słynnym w latach 1960-tych ruchu o wolność mowy naszym domokrążcom pornografii nie chodziło bynajmniej o obronę polityczną mowy, ale raczej o bezkarność dla materiału pornograficznego. Dzisiaj natomiast nasi wielcy obrońcy praw obywatelskich manewrują tak, by ograniczyć przez ustawodawstwo i sądy to, co uważają za mowę nienawiści, czyli taką polityczną mowę, jaka jest przeciwna im, albo ich porządkom. Podobne prawa już istnieją w wielu krajach Zachodniej Europy i w Kanadzie. W tych demokratycznych państwach autor niniejszego opowiadania mógłby zostać zatrzymany, ukarany grzywną i prawdopodobnie uwięziony. Gdy syjonistom powiedzie się wprowadzenie podobnych praw w Stanach Zjednoczonych, wtedy zgniotą całą opozycję, by zapewnić sobie zdominowanie Amerykanów.
***

Przed drugą wojną światową Europejczycy oskarżali Żydów o zniewieścienie białego mężczyzny. Potem, w latach 1950-tych i 60-tych publikowano książki, atakujących jego autorytatywną osobowość. Czytanie ich było nawet przymusowe na uczelniach, przemysł filmowy produkował wielkie ilości filmów, atakujących białych gojów na autorytatywnych pozycjach. Policjanci, ojcowie rodzin, kierownicy biznesu, oficerowie, kapitanowie okrętów, naczelnicy więzień itp. postrzegani byli jako okrutni, źli, a nawet umysłowo chorzy. Po tym doszły do znaczenia w latach 1960-tych dzieci kwiaty, uni-sex i pielęgnowanie uczuć. Powodem wszystkiego było zniechęcenie goja do dominacji i zapewnienie jego łatwiejszej kontroli.
***

Moralnyrelatywizmjestdoktryną, która stała się popularna w latach 1960-tych; uważa ona, że wszystkie standardy moralne oraz etyczne są i powinny być – relatywne. Doktryna ta emanowała ze zdominowanych przez syjonistów uczelni, a wkrótce wielkie ilości Amerykanów – wierząc, że jest to znakiem dużego doświadczenia oraz wyrobienia intelektualnego – mówiły Kto ty jesteś, żeby mnie sądzić?albo Kim ja jestem, żebym sądził ciebie? lub Gdy czujesz się dobrze, rób to!. Ta doktryna ma na celu pozbawienie społeczności gojów mierników wartości moralnej. Bez powszechnej zgody odnośnie pojęcia moralności oraz wartości moralnej nie ma społeczeństwa; jest jedynie chaotyczne zbiorowisko osobników, z których każdy załatwia swoje sprawy. Tak więc zbyt wiele liberalizmu koliduje z obiektywną realnością i wtedy jej negowanie okazuje się konieczne. A doktryna postmodernizmu zapewnia, że rzeczywistość jest całkowicie subiektywnym i relatywnym zjawiskiem.
W następstwie moralnego relatywizmu, ta doktryna opowiada, że żadna kultura, używając swych mierników nie powinna osądzać innej. Mówi także, że nie ma mierników obiektywnych, które by można do tego rodzaju osądów zastosować. Tak więc ssący czaszkę zabitego wroga tubylec, jest zupełnie identyczny z Tomaszem Jeffersonem. Poza tym, ponieważ Jefferson już jest dawno zmarłym, białym mężczyzną, nie posiada on przecież żadnej wartości. Wtedy tubylec, jako współcześnie żyjący, ma nawet większą wartość, a poza tym nie jest członkiem znienawidzonej Zachodniej cywilizacji.
***

Obecnie popularna doktryna wielokulturowości jest naturalnym wyrostkiem kulturalnego relatywizmu oraz syjonistycznej nienawiści do Zachodniej cywilizacji. Jest ona dość skuteczna w osiągnięciu swych celów tj. ubliżaniu Zachodniej kulturze oraz obezwładnianiu białych Europejczyków. Teraz, gdy już spełniła swoją rolę, wielokulturowość jest ostatnio atakowana przez prominentnych syjonistycznych intelektualistów z powodu swej tendencji do separacji ras, co może być przeciwne syjonistycznemu celowi ich mieszania i bastardyzacji, tj. unicestwienia.
***

W naszych rozważaniach elit mediów i intelektu nie było właściwym odczuwanie dumy z powodu swego narodu czy swej kultury przez osoby o wysokiej kulturze i cywilizacji. Dziś wielka ilość wykształconych Amerykanów potępia wszystko, czym była lub jest zachodnia kultura czy cywilizacja. A poza tym ci sami Amerykanie ubóstwiają Izrael, syjonistów i wszystko, co ma z tym jakikolwiek związek.
***

Syjoniści są przyzwyczajeni nazywać zawsze to, co sami promują słowami współczesne albo postępowe. Już na przełomie stulecia zaczęli finansować i promować współczesną” sztukę. Ta sztuka odbija syjonistycznego ducha, jest rewolucyjna i próbuje dać w pysk” zachodniej kulturze. Tematami są „brzydota jest pięknem”, „deprawacja jest zdrowiemoraz perwersja dodaje otuchy. Rosyjscy Żydzi podchwycili to i zrobili też współczesną sztukę częścią komunistycznej rewolucji.
To naprawdę śmieszne, gdy pójdzie się do muzeum sztuk współczesnych i widzi się ludzi, gapiących się na obrzydliwe, wyuzdane i szokujące pomysły na ścianach. Także absurdalnie wyglądają pokręcone kadłuby współczesnych rzeźb, zdobiących nasze miasta czy uczelnie. Wygląda, że naiwność gojów nie zna granic i można im sprzedać chyba prawie wszystko.
***

Gdy ponad 80% Amerykanów pragnie znacznie zmniejszyć imigrację – politycy odwrotnie, kontynuują sprowadzania ponad jednego miliona imigrantów (głównie kolorowych) do Ameryki rocznie. Zwykle, jako wyjaśnienie mówią, że biznesowe lobby potrzebuje i chce taniej siły roboczej. Lecz prawdziwym powodem chyba jest obawa, że rządzący liberalny establishment oskarży ich o rasizm, ksenofobię i inne straszne rzeczy. Kiedy ogłupione goje stoją oniemiałe, mrugając tylko jak bydło bez ogonów nad tym, co się dzieje, praktycznie prawie wszyscy syjoniści mocno popierają otwartą imigrację. Ta kwestia przecież ma dla nich najwyższe znaczenie; oni wiedzą, że jest jedyną pewną drogą do zniszczenia białych Europejczyków oraz pozbycia się ich raz na zawsze.
***

Większość Amerykanów nie wie o tym, że sowieccy, amerykańscy i brytyjscy syjoniści mieli wielki wpływ po drugiej wojnie światowej na ustalanie w Niemczech odpowiednich stosunków. Byli oni też na ważnych pozycjach w siłach okupacyjnych, układając nowy niemiecki porządek oraz program denazyfikacji. Te robiące wodę z mózgu programy były tak dobre, że dzisiejsze Niemcy są głębiej zanurzone w syjonistycznym liberalizmie aniżeli są Amerykanie.
Żydzi, mówiący po niemiecku, byli mocno zamieszani w procesach norymberskich jako sędziowie, oskarżyciele, adwokaci, tłumacze oraz wszelkiego rodzaju urzędnicy. Te procesy były często pokazowe i były nie tylko nie-amerykańskie, ale także obrzydliwe.Wieluamerykańskichprawników odmówiłownichudziału,aówczesny przewodniczący Najwyższego Sądu – Harlan Fiske Stone – nazwał je wysokim stopniem linczowania. Żydowscy historycy zaczęli obecnie wycofywać się z wielu żądań holokaustu. Teraz otwarcie przyznają, że Niemcy nigdy nie robili mydła, ani abażurów z ciał Żydów. Przyznają też, że nie było komór gazowych w Dachau, Buchenwald, Bergen-Belsen i wielu obozach koncentracyjnych, znajdujących się na terenie Niemiec. Przed tymbyłymasyżydowskichnaocznych świadków, które zeznawały pod przysięgą, że były świadkami fabryk mydła i że w obozach były komory gazowe. Teraz są pretensje, że komory gazowe były tylko w Oświęcimiu i kilku obozach w Polsce, ale ewidencja jest właściwie taka sama, jak ta na oszukańcze komory gazowe gdzie indziej.
Podczas i zaraz po wojnie znaczące   nieżydowskie osoby, czy agencje takie jak prezydent Truman, generał Eisenhower, Czerwony Krzyż, amerykańskie i brytyjskie agencje wywiadowcze i papież – nawet nie wzmiankowały, że były obozy śmierci z komorami gazowymi, mordujące miliony ludzi. Winston Churchill był człowiekiem, które otrzymywał znaczne poparcie finansoweodbogatychŻydów,korzystałz poparciażydowskichmassmediów ibył znany ze swego filosemityzmu; był także bardzo czuły na to, jak będzie postrzegany kiedyś przez historię. W sześciu tomach swej monumentalnej pracy Druga Wojna Światowa, pisanej po wojnie, nigdy nie wspomniał niemieckiego programu ludobójstwa przeciw Żydom, ani nie wspomina masowego ich mordowania czy komór gazowych. Gdyby żydowska propaganda z tego okresu była prawdą i istniał by rzeczywiście taki program, którego on by ani nie wymienił ani nie pisał o nim – jego praca zostałaby przez historię zdyskredytowana. Gdyby zaś to było propagandowym kłamstwem, o którym by onpisał,aktórepo tym okazało się kłamstwem – on by został potępiony. Można więc zakończyć, żeto było kłamstwem syjonistów, a on dokonał z nim tylko jednej sensownej rzeczy. On je zignorował.
W rzeczywistości każda autorytatywna książka o holokauście jest napisana przez Żyda i Żydzi mają całkowitą kontrolę nad tym, co na ten temat jest prezentowane przez uczelnie i massmedia. Każdy, kto nie wierzy, że takie oszustwo można z powodzeniem narzucić i utrzymać – posiada słabe pojęcie o możliwościach tych pracowitych kontrolerów umysłów.
Podczas ostatniej rocznicy obchodów 50 rocznicy drugiej wojny światowej, wielkie mediapodawaływięcejpropagandyo holokauście, niż prawdy o dokonaniach i poświeceniuAmerykanów.Napełniało obrzydzeniem oglądać do znudzenia amerykańskich żołnierzy, uwalniających w Niemczech obozykoncentracyjne ibędących naocznymiświadkamiidowodem syjonistycznych roszczeń holokaustu”. Jest przecieżjużwystarczającoźle,gdy europejscy syjoniści jako naoczni świadkowiepodpierają pod przysięgą wycofane późniejkłamstwa.Syjoniścichcąmieć jednak jak najwięcej wspólników, chociaż oszukanie, a potem wykorzystanie amerykańskich żołnierzy zasługuje na pogardę.
Liczni amerykańscy żołnierze napotykali po wojnie na straszne sceny. Wielu z nich było oburzonych i wielu skonfundowanych tym, co widzieli. Wtedy do roboty ruszyli misjonarze, którzy fotografowali to, cochcieliidawalitemuteżswoją interpretację. Wtedy też historia ostatniej wojny zaczęła być pisana przez Zwycięzców. Korzyści, jakie osiągnęlisyjoniści z szalbierczychpretensjiholokaustusą olbrzymie. Około cztery miliony Żydów, jako kierowników gospodarstw domowych zgłosiło swe szkody i otrzymało oraz dotychczasotrzymujereparacjeodrządu Niemiec, który był i wciąż jest kontrolowany przez rządy alianckie. Bez tych płatności prawdopodobnienieistniałobydzisiaj państwo Izrael, a na pewno nie otrzymało by w sumie około 200 miliardów reparacji, płaconych przez Amerykę i Niemcy.
Opowiadania o holokauście oswobodziły Żydów od całego krytycyzmu, ukryły ich prawdziwą naturę przez ukazywanie ich jako nieszczęśliwe i patetyczne ofiary, a często także dostarczają wątpliwego dowodu na wszystkie ich doktryny. Każdy bowiem, kto ośmiela się ich krytykować jest monstrualnym nazistą i mordercą niemowląt. Syjoniści także używają tych rzewnych bzdur dla pobudzenia świadomości gojów oraz wywołania u nich poczucia winy i poniżenia.
***

 Nasi agenci zinfiitrują organy opozycji. Obalimy opozycję na jej własnym gruncie. Neo-konserwatyzm jest znaną syjonistyczną sprawą. Syjoniści nie potrafią być prawdziwymi konserwatystami, więc stworzyli sobie swą własną gałąź rzekomego  konserwatyzmu, poprzez którą zamierzają wpłynąć na jego resztę. Oni wierzą, że właśnie w niej znajduje się intelektualizm, etyka materialistyczna, konserwatyzm ekonomiczny i „moderacja”, a ostatnią rzeczą, jakiej pragną, jest konserwować (zachować) naszą społeczność i kulturę.
Syjonistyczni konserwatywni intelektualiści piszą wysoce wpływowe książki i artykuły, pracują zakładając konserwatyzm i określają parametry konserwatywnego myślenia. Ich pisanie brzmi wprawdzie wystarczająco konserwatywnie, lecz zarysowane nawet nieznacznie, ukazuje pod swą powierzchnią urządzenie do mieszania ras, stronnika ruchu feministycznego, adwokata otwartej imigracji, moralnego relatywistę i całą resztę ich liberalizmu. Teraz, gdy ich liberalizm i komunizm się zawalił, przychodzą z nowymi układami, wciąż pracując nad oszustwem, dominacją i wykorzystaniem znienawidzonych gojów. Wszystko zaś wygląda coraz bardziej, jak żywcem wyjęte z książki George Orwella Rok 1984.
Wielka ilość konserwatywnych Amerykanów patrzy z uwielbieniem na syjonistów i akceptuje, albo z powodu zrobionej już – uprzednio wody z mózgu, albo obecnie wypływających korzyści politycznych lub zawodowych, ich liczne kłamstwa lub założenia ich liberalizmu. Wielka też ilość Amerykanów popiera podstawowe zasady ruchu feministycznego; inni znowu popierają mieszanie ras lub politykę imigracji.
Ameryka jest potężnym narodem z powodu wyjątkowej, szczególnej, rasowej i kulturalnej polityki, praktykowanej przez naszych przodków; można sobie jedynie wyobrazić, jak wyglądałoby, gdybynasi przodkowie byli obecnymi liberałami. Towszystko jest tak jasne, że ciężko jest wprostzrozumieć,jaktakwieludzisiejszychkonserwatystówpotrafiprzełknąćtyle kłamstw, wierząc iż to, co się dzieje, jest tylko urozmaiceniem tego, co uczyniło Amerykę wielką.
***
           Są tacy, którzy zapytają: Jeśli tezy tego tekstu są prawdziwe, jeżeli syjoniści rzeczywiście są rządcami Ameryki, źródłem i inspiracją komunizmu, ruchu przeciwko kulturze i swoistego liberalizmu oraz mają intencję zniszczyć naszą kulturę i cywilizację – czemu tak niewiele osób to widzi?
Znacznie więcej ludzi niż by kto myślał, widzi syjonistów takimi, jakimi są. Wielka ilość konserwatystów mówi coraz głośniej o tym, że nasila się wojna kulturalna i widzą, że atakowane są wartości rodziny. Także mówią, że musimy odebrać z powrotem Amerykę. Pytają, skąd nadchodzi ten ziejący nienawiścią atak na naszą kulturę? Pytają, czy biali mężczyźni w Ameryce nagle zdecydowali się nienawidzić swej własnej kultury i samych siebie oraz oddać ją mniejszościom rasowym, kobietom i syjonistom? Tymczasem nadchodzące zło widać wyraźnie, kiedy rozważa się je w kontekście kwestii syjonistycznej.
Jest wiele powodów, dla których sporo ludzi ma kłopot w postrzeganiu tej kwestii, polegającej na kontroli umysłów, oraz dominacji massmediów i uczelni. Jednak większość ludzi ma mały albo żaden bezpośredni kontakt z syjonistami i ich kulturą. Poza tym większość ludzi chce wierzyć, że swój pogląd na świat ułożyli sobie sami. Jest bardzo trudną sprawą przyznać się, nawet przed samym sobą, że zostało się wciągniętym w zasadzkę lub pozwoliło sobie zrobić wodę z mózgu. Jest też współczynnik zastraszenia, a syjoniści potrafią zastraszyć każdego, kto im się sprzeciwi. Utarło się, że być antysemitą, to znaczy być potworem, masowym mordercą i człowiekiem, który radośnie morduje dzieci. Że ten, kto się im, albo ich doktrynom otwarcie sprzeciwi, zostanie w wolnej Ameryce publicznie zdemonizowanym i pozbawionym osobowości antysemitą. Ale jak z odkryciem każdego szachrajstwa, gdy się wie, czego się szuka, wszystko nagle staje się kryształowo przejrzyste.
Niektórzy myślą, że nie ma się czym zbytnio martwić, bo Żydzi w wielkiej ilości żenią się z gojami odmiennej płci i wkrótce sami, jako mniejszość zginą. To prawda; dzisiaj prawie 40% żeniących się lub zamężnych Żydów w tym kraju wstępuje w związki z gojami. Ktoś by się spodziewał, że syjonistyczne kierownictwo będzie z tego powodu w stanie paniki; dziwne, że oni jakoś się tym wcale zbytnio nie martwią. Powodem tego, jak wykazało kilkaset lat doświadczeń w Europie, jest to, że Żydzi zwykle po ślubie kontynuują identyczne eugeniczne praktyki (tylko nie do tego stopnia). Oni znajdują i żenią się z najbardziej bystrymi Amerykankami, jakie uda im się znaleźć na studiach, czy w pracy. Oni wżeniają się w najlepszy biologicznie trzon gojów. Zwykle przez siłę osobowości oraz społeczną spoistość ich rodzin, większość potomstwa tych mieszanych małżeństw kończy na żydowskiej tożsamości (książka A Certain People, Charles E. Silberman). W końcu, jako konsekwencja tych dziwnych małżeństw, społeczność żydowska aktualnie ulega powiększeniu. Zaś z upływem czasu naród żydowski staje się bardziej blondyński i coraz mądrzejszy, a okoliczni, durni goje stają się coraz ciemniejsi i coraz głupsi.
Międzynarodowo syjoniści są wszechobecni i bardzo wpływowi w każdym kraju Zachodniego Świata. Są szczególnie silni w Stanach Zjednoczonych, Francji, Rosji i Kanadzie. Ich liberalizm jest chyba tylko jedną ideologią na zachodzie, a międzynarodowe ambicje nie mają granic. Dawid ben Gurion przewidział, że ONZ ostatecznie przeniesie się do Jerozolimy.
Niektórzy ludzie, którzy rozumieją tę kwestię, mówią, że jest niemożliwością zwalczać skutecznie syjonizm, ponieważ syjoniści stali się zbyt mocni, a ich metody są takie, że nie ma praktycznie metody do dania im odporu w ramach naszego istniejącego systemu politycznego. Ci ludzie twierdzą, że proces ten zaszedł już zbyt daleko i zachodnia cywilizacja oraz biała rasa są skazane na zagładę w każdym razie. Są też tacy, co mówią, że to wola Przeznaczenia, by syjoniści w końcu rządzili światem.
Tym odpowiadamy: „To się jeszcze zobaczy!. Oczywiście, gdy wybierzemy się szukać kryjówki sparaliżowani strachem przed syjonistami i ich sklonowanymi szabesgojami, wtedy na pewno będziemy skazani na zagładę. Lecz jeśli powstaniemy do czynu i zezwolimy zagorzeć w nas tej iskrze wielkości, wtedy możemy przechwycić kontrolę przeznaczenia w nasze ręce. Syjoniści nie tylko mają słabe miejsca; mają je bardzo słabe. Oni sami wiedzą o tym najlepiej i to jest prawdą, której obawiają się najbardziej. To jest też prawdziwy powód, dla którego nie pozwalają siebie nigdy, nikomu krytykować. Są winni i wiedzą o tym. Kiedykolwiek goj potrafi rzeczywiście zobaczyć, czym są, wtedy ich ucisk na niego kończy się bezpowrotnie. Dlatego na nas spoczywa obowiązek zaalarmowania tylu naszych przyjaciół Amerykanów, ilu możemy, o prawdziwej naturze syjonistów i ich programach. Czytelników zachęcamy, aby umieszczali ten tekst lub jego części na popularnych stronach Internetu. Gdy to zostanie zrobione, będzie to poważnym ciosem dla wiecznego wroga ludzkiego rodzaju.
My, Amerykanie, stworzyliśmy klejnot, który świeci wciąż pięknym blaskiem na powierzchni ziemi. Obecnie jednak zaczęło się dziać to, co jeszcze niedawno wyglądało na niemożliwe. Coraz bardziej i częściej nasz naród bierze sobie za wzór i zaczyna wyglądać, jak jedna z najgorszych republik Ameryki Łacińskiej. Będzie to jednak nieopisaną tragedią, jeżeli nie będziemy nic robić, wygodnie siądziemy sobie w fotelu i pozwolimy, by ci podli ludzie doprowadzili nas do naszej własnej zguby.
Choć autorem powyższych wywodów jest Polam, czyli amerykański Polak, jego styl myślenia wykazuje typowe cechy angloamerykańskie.
***
         We współczesnej kulturze amerykańskiej istnieje – co prawda, skutecznie marginalizowany – nurt defensywnej myśli antysemickiej, która wysuwa nieraz wcale pomysłowe idee polemiczne. Wiadomo, że Żydzi psychicznie terroryzują swych adwersarzy po prostu zarzucając im „antysemityzm”, na co Anglosasi mają swą odpowiedź. Samuel Francis np. powiada, że „the accusation of „anti-Semitism”, much like those of „racism”, „xenophobia”, „sexism”, „homophobia” etc. is essentially a power trip, an effort to avoid and destroy discussion of substantive issues and deflect it onto an ad hominem level that is impossible to deny or defend against. How do you “prove” you’re not whatever bad name you have just been called? (...) Invocations of such “isms” and “phobias” are invariably signs that those who hurl them have little of substance to say”...
Tenże Samuel Francis jest przekonany: „What is clear in the aftermath of these episodes is that Jewish power exists at all only because the gentiles who are supposedly enslaved to it either fail to see it or refuse to resist it. At the slightest breath of air and light, it collapses – which is why anyone who 'talks about it is so quickly damned and silenced as an anti-Semite. But what is not clear is why gentiles tolerate Jewish power and Jewish influence at all.Nic dodać, nic ująć.
Jedną z ulubionych idei antysemitów anglosaskich jest przekonanie o tym, że potomkowie małżeństw mieszanych zawsze są Żydami: najmniejsza domieszka krwi żydowskiej tak zatruwa krew aryjską, że nawet oktogeni czy Żydzi w 1/16 wciąż opowiadają się po stronie semickiej. Nie ma czegoś takiego, jak „Żyd niemiecki” czy „Żyd włoski”, jak nie ma czegoś takiego, jak „końska krowa” czy „koci pies” – Żyd zawsze jest żydowski, i nawet jeśli udaje Aryjczyka, czyni to tylko po to, by w najbardziej odpowiedzialnej chwili zdradzić i przejść na stronę żydowską.
Sir Arthur Keith pisał też, że Żydzi w stosunku do członków swego etnosu kierują się kodem ścisłej tożsamości, solidarności i życzliwości (a code of strong group identity, solidarity and amity), a w stosunku do innych narodów kodem wrogości (a code of enmity).
I wreszcie – jeśli chodzi o teorię antysemityzmu – nie sposób pominąć milczeniem profesora Kevina MacDonalda, wybitnego intelektualisty i erudyty, który w jednym ze swych fundamentalnych dzieł pisze: „Jewish populations have always had enormous effects on the societies in which they reside because of several qualities that are central to Judaism as a group evolutionary strategy: First and foremost, Jews are ethnocentric and able to cooperate in highly organized, cohesive, and effective groups. Also important is high intelligence, including the usefulness of intelligence in attaining wealth, prominence in the media, andeminence in the academic world and the legal profession. I will also discuss two other qualities that have received less attention: psychological intensity and aggressiveness.
The four background traits of ethnocentrism, intelligence, psychological intensity, and aggressiveness result in Jews being able to produce formidable, effective groups – groups able to have powerful, transformative effects on the peoples they live among. In the modern world, these traits influence the academic world and the world of mainstream and elite media, thus amplifying Jewish effectiveness compared with traditional societies. However, Jews have repeatedly become an elite and powerful group in societies in which they reside in sufficient numbers. It is remarkable that Jews, usually as a tiny minority, have been central to a long list of historical events. Jews were much on the mind of the Church Fathers in the fourth century during the formative years of Christian dominance in the West. Indeed, I have proposed that the powerful anti-Jewish attitudes and legislation of the fourth-century Church must be understood as a defensive reaction against Jewish economic power and enslavement of non-Jews. Jews who had nominally converted to Christianity but maintained their ethnic ties in marriage and commerce were the focus of the 250-year Inquisition in Spain, Portugal, and the Spanish colonies in the New World. Fundamentally, the Inquisition should be seen as a defensive reaction to the economic and political domination of these New Christians”.
Jews have also been central to all the important events of the twentieth century. Jews were a necessary component of the Bolshevik revolution that created the Soviet Union, and they remained an elite group in the Soviet Union until as least the post-World War II era. They were an important focus of National Socialism in Germany, and they have been prime movers of the post-1965 cultural and ethnic revolution in the United States, including the encouragement of massive non-white immigration to countries or European origins. In the contemporary world. organized American Jewish lobbying groups and deeply committed Jews in the Bush administration and the media are behind the pro-Israel U.S.foreign policy that is leading war against virtually the entire Arab world.
Po opublikowaniu swych książek o psychologii Żydów Kevin MacDonald został obwiniony o „antysemityzm”, a członkowie „narodu wybranego” sprawili, że został otoczony zmową milczenia, przestano publikować jego teksty, o mało nie spowodowano końca jego kariery akademickiej i procesu sądowego o rzekome zniesławienie. Jak zaznaczył Samuel Francis, branie na warsztat tego tematu jest po prostu niebezpieczne.
Profesor Kevin MacDonald w książce Understanding Jewish Influence. A study in Ethnic Activism (Augusta 2004) wymienia podstawowe właściwości Żydów: hiperetnocentryzm (hipernacjonalizm), inteligencję (i, co za tym idzie, zamożność), intensywne życie psychiczne, agresywność.
Jak podaje Kevin MacDonald, Żydzi aszkenazyjscy  (czyli  ongisiejsi  Chazarowie,  lud  turecki)  mają wskaźnik inteligencji 115% czyli, że są nadprzeciętnie inteligentni. Inne badania jednak temu przeczą.
O książkach Kevina MacDonalda ciekawą recenzję opublikował w 2005 roku żydowski intelektualista Henry Makov, który też jest pisarzem kanadyjskim mieszkającym w Winnipeg, wynalazcą popularnej gry „Scruples” i autorem książki A Long Way to go for a Date. Posiada doktorat z literatury angielskiej, nadany przez Uniwersytet Toronto. Jego rodzice byli polskimi Żydami.
W recenzji pt. Żydowski wiek, dostępnej także w internecie, doktor Makov pisze:
Książka Kevina MacDonalda The Culture of Critique (Kultura Krytyki, 2002) przedstawia wiek XX jako żydowski wiek. Sto lat temu Żydzi byli biednymi ludźmi, żyjącymi głównie w Europie Wschodniej, otoczeni wrogimi narodami. Dzisiaj Izrael jest mocno ustabilizowany na Bliskim Wschodzie, a Żydzi stali się bogatą i najsilniejszą elitą w Stanach Zjednoczonych i innych krajach zachodnich.
Co więcej, według MacDonalda zachodni świat intelektualny został zjudaizowany. Żydowskie wartości i postawy stanowią obecnie podstawę kultury zachodniej. Z powodu głęboko zakorzenionej nienawiści żydowskiej do tradycyjnych wartości zachodniej kultury (np. chrześcijaństwa) spowodowano, że ojcowie (kultury) „czują głęboki wstyd wobec własnej historii, prawie na pewno jest to początek końca kultury i ludzi”.
Głównie żydowskie organizacje promują politykę i ideologię wymierzoną w kierunku kulturalnej spójności, praktykując jednocześnie zupełnie przeciwne działania. Z jednej strony promują wielokulturowość na Zachodzie, ale z drugiej strony upierają się, że Izrael powinien pozostać czystą rasistowsko enklawą dla Żydów.
„Obecna polityka emigracyjna plasuje Stany Zjednoczone i inne kraje zachodnie na polu gry w sensie ewolucyjnym, które nie dotyczy innych narodów świata”. MacDonald pisze: „Zwróćcie uwagę, że amerykańscy Żydzi nie mają żadnego interesu w proponowaniu, by emigracja do Izraela była podobnie wielonarodowa, albo... straszą hegemonią żydowską”.
MacDonald mówi, że antysemityzm w Weimarze w Niemczech opierał się na percepcji tego, że „krytyczne analizy żydowskie nieżydowskiego społeczeństwa skierowane były na rozkład więzów spójnego społeczeństwa. Jeden z akademików określał Żydów jako klasyczną partię narodowego rozkładu”.
MacDonald spekuluje, że Żydzi czują się znacznie lepiej w społeczeństwach bez narodowego charakteru. Myślę, że problem jest dużo głębszy. Rozbicie społeczeństwa na wyizolowane komórki indywidualne jest także agendą nowego porządku świata, który usiłuje wyeliminować jakąkolwiek próbę zjednoczonego oporu. Nowy porządek świata jest w swojej kwintesencji przerzuceniem całej siły do międzynarodowej finansjery. Rodzi to pytanie: czy nowy porządek świata jest fenomenem żydowskim? Czy też żydowscy intelektualiści stali się marionetkami w rękach finansjery zarówno żydowskiej jak i nieżydowskiej?
MacDonald koncentruje się na tym, jak żydowscy intelektualiści prowadzeni przez autorytatywne figury stali się przywódcami współczesnego, nowoczesnego życia intelektualnego. Dyskutuje na temat spostrzeżeń Boasa w antropologii, Adorno w socjologii, Freuda w psychiatrii i Derridy w filozofii.
Na przykład Szkoła Frankfurckabyła kultem marksistowsko-żydowskimfinansowanym przez milionera Felixa Weila. Mająca znaczny wpływ książka Adorna The Authoritarian Personality (Autorytatywna osobowość, 1950) była sponsorowana przez Amerykańsko-Żydowski Komitet. Przypisuje ona chrześcijańskie represje seksualne uprzedzeniom i przedstawia cechy nieżydowskich grup (włączając w to chrześcijańską religię, patriotyzm i rodzinę) jako oznaki choroby psychicznej.
Rozkład socjalny prowadzi do psychologicznego zamieszania. Społeczeństwo zaakceptowało sposób widzenia Adorno, że nie istnieje obiektywna prawda i prawdziwa rzeczywistość. Każdy jest wyizolowany i inny. Adorno opiera się „próbom wyposażania świata w uniwersalne pojęcia, obiektywizm albo całkowitość przy pomocy jakichkolwiek zorganizowanych pryncypiów, które mogłyby zjednoczyć na stałe społeczeństwo”.
Ten rodzaj postmodernistycznej filozofii sparaliżował współczesną zachodnią kulturę. Zachodnia cywilizacja została wybudowana na założeniu, że prawda jest duchowa, uniwersalna i do poznania. Ostateczną prawdą jest Bóg.
Dzisiejsze uniwersytety zarzuciły poszukiwania prawdy i poświęciły się podobnej do bolszewickiej, socjalnej inżynierii i indoktrynacji. Edukacja w dziedzinie wolnej sztuki jest dzisiaj nie tylko stratą czasu, ale też trucizną. Stoi daleko od zachodnich tradycji, których katami są zachodnie uniwersytety za przyzwoleniem rządu.
Kevin MacDonald, profesor psychologii na stanowym uniwersytecie w Kalifornii, jest wyjątkiem. Jego odważna, niezastąpiona książka ukazuje wywrotowy charakter naszych czasów.
Mówiący nieagresywnym językiem pisarz, podchodzi do tematu w sposób naukowy i posługuje się dużą ilością drobiazgowych przykładów. Na przykład: czy wiedzieliście, że nie-Żydzi znajdują się w przeważającej mniejszości na uniwersytecie Harvard? Stanowią 25% liczby studentów. Azjaci i Żydzi stanowią tylko 5% populacji amerykańskiej, a na Harvardzie jest ich 50%.
„Stany Zjednoczone są na drodze dominacji przez technokratyczne elity Azjatów i żydowskie: biznes, profesjonalistów i media” – twierdzi MacDonald.
Z detalami opisuje rolę Żydów w sponsorowaniu komunizmu, nieeuropejskiej emigracji i NAACP. Dokumentuje duszący ucisk, który Żydzi posiadają nad amerykańskim życiem kulturalnym i ukazuje, jak używa się go do kształtowania postaw amerykańskiego społeczeństwa.
„Na przykład popularny komediowy serial telewizyjny Wszystko w rodzinie”'... nie tylko ukazał pracującą klasę europejską jako głupców i bigotów, ale także ukazał Żydów w bardzo pozytywnym świetle. Nawet śmiertelny wróg (wszystkich i wszystkiego) Archie Bunker (główny bohater serialu, postać bardzo negatywna) pod koniec 12 roku swojej kariery wychował w swoim domu żydowskie dziecko, zaprzyjaźnił się z czarnym Żydem (pokazanie, że judaizm nie posiada etnicznych konotacji), wszedł w biznes ze swoim żydowskim partnerem, stał się członkiem synagogi, wychwalał swojego bliskiego przyjaciela na żydowskim pogrzebie itd. Zwyczaje żydowskie pokazane są jako przyjemne i nobilitujące... Nigdy racjonalnie nie wyjaśnia się antysemityzmu, zamiast tego pokazuje się go jako irracjonalne zło, które musi być zwalczane na każdym kroku”.
Z drugiej strony chrześcijaństwo w filmach zazwyczaj ukazywane jest jako zło, a chrześcijanie jako psychopaci. MacDonald cytuje konserwatywnego krytyka żydowskiego Michaela Medveda, który skarży się, że nie mógł znaleźć ani jednego filmu wyprodukowanego po 1975 roku, w którym chrześcijaństwo ukazane byłoby w pozytywnym świetle.
MacDonald widzi antysemityzm jako rezultat konfliktu interesów. Ale organizacje żydowskie demonizują każdego, kto ma czelność wspomnieć na temat żydowskiej siły. Tają fakt, że rywalizacja żydowsko-chrześcijańska jest bardzo głęboko zakorzeniona w zachodnim społeczeństwie.
W moim przekonaniu ta rywalizacja nabrała szczególnego znaczenia od momentu, gdy kongregacje żydowskie odrzuciły nauki Chrystusa na temat uniwersalnej miłości i ludzkiego braterstwa. Od tego czasu Żydzi stali się socjalnymi i metafizycznymi odludkami, aczkolwiek odludkami z niesamowitą siłą samousprawiedliwiania. Zostaliśmy użyci jako marionetki przez światowe elity władzy, mające zamiar zniszczyć chrześcijańską cywilizację. W tym sformułowaniu można dopatrzyć się modernistycznego trendu XX wieku.
Jak sugerowałem w swoim artykule Do Jews Suffer from False Consciousness? (Czy Żydzi cierpią z powodu fałszywej świadomości?), judaizm jest oparty bardziej na rasizmie niż na religii. Mówi się Żydom, że mamy do spełnienia misję kreowania równości i społecznej sprawiedliwości. Tak naprawdę finansjera używa nas do budowy totalitarnego porządku świata. Finansiści używają socjalistycznych ideałów jako przynęty do przekazywania rządowi, który kontrolują, coraz większej władzy.
Oczywiście nie wszyscy Żydzi są marionetkami nowego porządku świata. Najwięcej marionetek jest wśród nie-Żydów. Rasizm nie ma miejsca w tej debacie. Ale generalnie wierzę, że Żydzi odgrywają wiodącą rolę w modernizmie. Nie jesteśmy światłem ludzkości. Okłamując siebie, okłamujemy innych i powodujemy personalną dysfunkcję i społeczną opresję. Nasza rola w komunizmie jest hańbą (http://www.hoffman-info.com/communist.html). Izrael jest źródłem wstydu. My, Żydzi, musimy odnaleźć siebie i znaleźć dla siebie inną rolę.
Możemy zacząć od czytania The Culture of Critique oraz innych książek trylogii MacDonalda na temat judaizmu jako ewolucyjnej strategii: „A People that Shall Dwell Alone (Ludzie, którzy będą mieszkać samotnie, 1994) i Separation and its Discontents (Separacja i Niezadowolenie, 1998). Wydawca MacDonalda wysłał The Culture of Critique do 40 żydowskich publikatorów i nikt nie napisał recenzji. Podobnie jak w centralnych mediach, nie ukazała się żadna informacja – ani potwierdzenie jego pracy, ani miary naszego zniewolenia.
MacDonald nie sugeruje żadnych rozwiązań. Jednak by zwalczać nowy porządek świata narody zachodnie muszą powrócić do swych chrześcijańskich i narodowych korzeni. Grupy rządzące powinny odnowić swoje wartości i tradycje i użyć ich jako łącznika. Mniejszości powinny być witane z otwartymi ramionami, ale nie powinno się dopuścić, by kształtowały społeczeństwo na swój obraz i podobieństwo.
Kiedy się rodzimy, każdy z nas wchodzi na scenę dramatu w progresie. Możemy wyczuwać, że dzieje się coś bardzo złego, ale nie możemy tego wskazać palcem. Naprawdę znajdujemy się w zaawansowanym stadium długoterminowego spisku przewrócenia zachodniej cywilizacji. Modernizm w XX wieku był oszustwem, którego zadaniem było ogołocić ludzi z wartości rodzinnych, kulturalnych i religijnej tożsamości, zanim wtrąci się ich w wiek ciemnoty. Zachodnie cywilizacje muszą powrócić do ich chrześcijańskich i narodowych korzeni albo ten dramat nie zakończy się pomyślnie.
 ***
        Gdybyśmy chcieli wpaść w schematyzm intelektualny, powinnibyśmy byli zaszeregować do klasy rzekomych antysemitów również wielu wybitnych pisarzy i filozofów amerykańskich, takich np. jak Susann Sonntag czy Norman Finkelstein, którzy byli na tyle przyzwoici i na tyle mądrzy, by nad szowinizm żydowski postawić ogólnoludzką solidarność i przyzwoitość, co zresztą stanowi najpiękniejszą i najpowszechniejszą cechę żydowskiej elity uniwersalistycznej. Ale są też „myślący inaczej”.   Po II wojnie światowej prezydent USA Harry Truman pisał we wspomnieniach: „Żydzi są bardzo samolubni. Nie obchodzi ich, ilu Estończyków, Łotyszów, Polaków, Jugosłowian czy Greków zostało zamordowanych lub wysiedlonych, liczą się tylko Żydzi, których należy szczególnie traktować. Dajcie im fizyczną, finansową lub polityczną siłę, a natychmiast zapominają, jak ich traktowano i postępują w podobnie bezeceński sposób wobec innych.  Po  rozpętaniu  globalnego  kryzysu  gospodarczego  w  końcu  2008  roku  w  prasie  amerykańskiej  i  europejskiej,  zdominowanej  przecież  przez  element  żydowski,  zaczęły  się  pojawiać  publikacje  o  charakterze  dosłownie  ocierającym  się  o  intelektualny  i  polityczny  antysemityzm.  Tak  np.  w  grudniu  2008  roku  na  łamach  ukazującego  się  w  Warszawie  periodyku  Dziennik”  ,  będącego  własnością    koncernu  prasowego  „Axel-Springer-Verlag”,  opublikowano  szereg  opartych  na  amerykańskich  źródłach  materiałów,  demaskujących  przekręty  żydowskich  bankierów  w  USA.  Warto  zacytować  fragmenty  tych  wymownych  tekstów,  bliźniaczo  podobnych  do  setek  innych  opublikowanych  w  tym  czasie  na  różnych  kontynentach.  A  więc    dziennikarz   Radosław  Korzycki  w  artykule  pt.  Oszustwo  wszech  czasów”  pisał:  „W  weekend  dowiedzieliśmy  się,  jak  poważne  instytucje  dały  się  nabrać  jednemu  człowiekowi:  Bernardowi  Madoffowi,  który  jest  autorem  największego  oszustwa  w  dziejach  Wall  Street.  To  między  innymi  banki  BNP  Paribas,  Santander  i  Nomura  powierzyły  mu  miliardy  dolarów,  licząc  na  wielkie  zyski.  Madoff,  były  szef  rady  nadzorczej  NASDAQ   i  wyrocznia  dla  wielu  inwestorów,  stworzył  za  ich  pieniądze  piramidę  finansową  i  oszukał  na  gigantyczną  sumę  50  miliardów  dolarów.  Jeśli  zarzuty  wobec  niego  się  potwierdzą,  byłoby  to  coś  wyjątkowego  -  oszustwo  wszech  czasów…  W  sobotę  dziennik  „The  Wall  Street  Journal”  opublikował  listę  klientów  Madoffa”…  Na  tej  liście  okazało  się  mnóstwo  instytucji  finansowych  i  słynnych  osób,  w  tym  Żydów,  jak  np.  znany  reżyser  filmowy  Steven  Spielberg.  Inny  dziennikarz    Cezary  Michalski  w  tejże  gazecie  pisał:  „Upadek  Bernarda  Madoffa  pociągnie  za  sobą  nową  falę  giełdowych  przecen  i  bankructw,  bo  Madoff  nie  jest  kolejną  ofiarą  globalnego  kryzysu.  To  człowiek  instytucja.  Jego  zdanie  liczyło  się  dla  giełdowych  graczy  tak  jak  zdanie  Greenspana  czy  Buffeta.  (…)  Madoff  upadł  tak,  jak  kiedyś  Gawronik  (żydowski  oszust  mniejszego  kalibru,  który  po  okradzeniu  Polski   w  latach  90  ukrył  się  bezpiecznie  w  Izraelu).  Żeby  ratować  własną  piramidę  finansową,  zdefraudował  pieniądze  swoich  klientów”…   Kolejny  autor  Dariusz  Styczek  komentował  oszustwa  żydowskich  bankierów  jak  następuje:  „Założony  przez  Bernarda  Madoffa  w  1960  roku  Investment  Securities  był  tzw.  funduszem  hedgingowym.  To  znaczy,  że  inwestował  fundusze  swoich  klientów  w  przedsięwzięcia  o  wysokim  ryzyku,  głównie  w  akcje  przebojowych  spółek,  egzotyczne  waluty  i  rynki  surowców.  Jednak  dopiero  w  ostatni  piątek  okazało   się,  że  instytucja  założona   przez  byłego  szefa  elektronicznej  giełdy  nowojorskiej  NASDAQ  bardziej  przypomina  piramidę  finansową  niż  klasyczny  fundusz.  Na  czym  polegała  jej  działalność?  Zyski  początkowych  udziałowców  były  finansowane  wpłatami  kolejnych  klientów  dopiero  co  do  niego  przystępujących.  Sam  fundusz  właściwie  nie  zarabiał.  Madoff  przez  lata  nie  miał  żadnych  problemów  z  pozyskiwaniem  kapitału.  Kluczem  do  powodzenia  było  przyciągnięcie  jak  największej  liczby  zamożnych  udziałowców.  Kusił  ich  zyskami  przekraczającymi  znacznie  przeciętną  rynkową.  W  skali  roku  sięgały  one  8 – 12  proc.,  podczas  gdy  na  lokatach  bankowych  można  było  zarobić  co  najwyżej  2 – 4  proc.  Madoff  pozyskiwał  klientów  w  bardzo  wyrafinowany  sposób.  Armia  jego  akwizytorów  działała  od  Nowego  Jorku  przez  Florydę    po  Teksas,  gdzie  wynajdywali  majętnych  inwestorów  np.  na  kursach  gry  w  golfa,  bądź  na  przyjęciach  dla  finansowej  śmietanki.  Pomagała  im  znakomita  reputacja  Madoffa.  Udziały  w  Investment  Securities  po  prostu  należało  mieć.  (…)  Żartowano,  że  jeżeli  Madoff  okaże  się  oszustem,  to  pociągnie  za  sobą  połowę  świata”…  Okazał  się.  I  pociągnął.  Finansowa  piramida  wartości  64,8  miliardów  dolarów  runęła,  a  Bernard  Madoff  został  skazany  na  150  lat  więzienia,  spędził  jednak  w  nim,  w  komfortowych  warunkach,  nieznaczną  część  wyroku.
W  tymże  numerze  Dziennika”  można  było  przeczytać  jeszcze  jedną  publikację   pt.  „Słynne  przekręty  na  Wall  Street”:  „Przez  ostatnie  kilka  lat  Wall  Street  wstrząsnęły  dwa  potężne  skandale,  które  zburzyły  zaufanie  inwestorów  do  giełdy.  Pierwszy  -  afera  Enronu  -  nauczył  ludzi,  czym  jest  „kreatywna  księgowość”.  Drugi  -  afera  Insider  -  ujawnił  handel  tajnymi  informacjami,  dzięki  któremu  można  było  kontrolować  kursy  akcji.  Do  soboty  palma  pierwszeństwa  należała  do  afery  Ekronu,  amerykańskiego  giganta  energetycznego.  Firma  przez  lata  popadała  w  coraz  większe  długi.  Ukrywała  to,  tworząc  spółki  zależne,  do  których  transferowano  zadłużenie.  Sytuacja    spółki  matki  ładnie  wyglądała  na  papierze,  co  umożliwiło  uzyskiwanie  świetnych  rekomendacji  finansowych  i  pozyskiwanie  nowych  pieniędzy  z  giełdy.  Enron  wpadał  jednak  w  coraz  większe  kłopoty,  które  w  końcu  doprowadziły  do  bankructwa.  Gdy  pod  koniec  2001  roku  wyszły  na  jaw,  nazbierało  się  ich  40  miliardów  dolarów.  Firma  ogłosiła  upadłość,  co  gorsza,  okazało  się,  że  razem  z  firmą  na  dno  poszedł  fundusz  emerytalny  pracowników.  W  ciągu   kilku  miesięcy  cena  akcji  spadła  z  90  dolarów  do  61  centów  za  sztukę.
 Innym  znanym  skandalem  była  afera  Insider.  Zamieszani  w  nią  byli  pracownicy  największych  instytucji  finansowych,  jak  UBS,  Morgan  Stanley  i  Bear  Stearns.  Oskarżonym  zarzucono  przekazywanie  poufnych  danych  o  zmianach  notowań  -  dzięki  czemu  można  było  przewidzieć  spadki  i  wzrosty  na  giełdzie.  Aferzyści  opracowali  system  kontaktowania  się  między  sobą,  aby  zatrzeć  ślady  nielegalnego  procederu:  wymyślili  specjalny  kod,  a  porozumiewali  się  za  pomocą  telefonów  pre-paid”.     Stworzony  przez  żydowskich  spekulantów  globalny  system  nielegalnych  interesów  i  zmasowanych  oszustw  nie  mógł  istnieć  wiecznie,  o  czym  wiedzieli  oczywiście  najlepiej  oni  sami  i  przygotowali  się  na  ten  moment  tak  świetnie,  że  tylko  na  rządzie  USA  wymusili    oszukańczą  argumentacją  900  miliardów  dolarów  pomocy  -  nie  dla  wpadających  w  nędzę  zwykłych  kredytobiorców !  -  lecz  dla  tychże  bankierów,  którzy  w  ten  sposób  wynagrodzeni  zostali  za  monstrualne  nadużycia  finansowe,  jak  też  przejęli  setki  tysięcy  drobnych  dłużników,  którym  nikt  nie  pomógł  w  spłacaniu  lichwiarskich  pożyczek  zaciągniętych  w  bankach.  Trudno  nawet  wyobrazić  tak  kompletny  brak  wstydu,  honoru,  przyzwoitości,  etyczności  u  realnych  „panów  świata”.  Ale  też  takie  postępowanie  wywołało  falę  nieukrywanego  antysemityzmu. 
 Nawet  w  prasie  amerykańskiej  zaczęły  lawinowo  ukazywać  się  artykuły  ukazujące  Żydów  w  ogóle  w  bardzo  nieprzychylnym  naświetleniu,  a  jako  pretekst  zaczęły  służyć  także  rozmaite  banalne  zdarzenia.  Tak  np.  w  dzienniku   „New  York  Daily  News”    w  listopadzie  2008  można  było  przeczytać  następującą  notatkę,  mającą  widocznie  na  celu  złośliwe  ukazanie  Żydów  jako  degeneratów  i  łajdaków  bez  czci  i  wiary.  „27-letni  Yakov  Kramer,  chasydzki  Żyd  ze  Spring  Valley  w  stanie  Nowy  Jork,  został  aresztowany  w  środę  13  listopada  br.    w  nowojorskim  szpitalu   „New  York  Presbiterian  Hospital  Columbia” ,  po  tym  jak  pielęgniarka  nakryła  go  na  molestowaniu  seksualnym  jednego  z  leżących  w  łóżku  pacjentów  -  stwierdziła  nowojorska  policja.  Kramer,  który  przedostał  się  do  szpitala  bez  zezwolenia,  odsłonił  szpitalną  piżamę  pacjenta  i  dotykał  jego  genitaliów  -  stwierdziła  pielęgniarka.  Pacjentem  był  72-letni  mężczyzna  o  bardzo  słabym  zdrowiu,  który  jednak,  choć    zszokowany,  był  w  stanie  złożyć  szczegółowe  zeznania.  Stwierdził  m.in.,  że  zupełnie  nie  zna  napastnika.  Przerażona  pielęgniarka,  która  była  świadkiem  incydentu,  natychmiast  zawiadomiła  służbę  ochrony  szpitala.  Strażnicy  przybyli  na  miejsce  o  12:15  po  południu,  jednak  z  „niewiadomych ‘‘  przyczyn  policję  zawiadomiono  dopiero  po  wielu  godzinach. Policja  wyprowadziła  ze  szpitala  skutego  kajdankami  Kramera  dopiero  o  21  godzinie  wieczorem  i  doprowadziła  go  do  posterunku  nr  33  w  Washington  Heights.  „Zarzuty  dotyczą  obrzydliwych  czynności  ze  starszą  osobą  jako  ofiarą,  z   chorym  pacjentem,  który  nie  mógł  stawić  czoła  napastnikowi”,  -  stwierdził  rzecznik  policji.  Po  odbyciu  homoseksualnego  aktu  płciowego  z  chorym   starcem  Kramer  usiłował  wyczyścić  zabrudzone  ubranie   i  pozbawić  w  ten  sposób  śledztwo  materiału  dowodowego,  który  jednak  został  zabezpieczony  przez  policję  NYPD.  „Wszystko  wskazuje  na  to,  że  nie  znał  on  ofiary,  wygląda  na  to,  że  po  prostu  chodził  od  pokoju  do  pokoju  szukając  sposobności”  -  stwierdził  jeden  z  policjantów. 
Rodzina  i  znajomi  Kramera,  którzy  zgromadzili  się  gremialnie  na  posterunku  policji,  odmówili  komentarzy  dla  prasy,  ale  ojciec  Yakova,  Jeremias  Kramer  z  Williamsburga  na  Brooklynie,  powiedział,  że    „cała  ta  historia  jest  nieprawdziwa  i  głupia,  że  jego  syn  jest  studentem.  W  szpitalu,  gdzie  był  umówiony,  przebywał  razem  z  żona.  Coś  musi  być  nie  w  porządku,  skoro  policja  aresztuje  ludzi  w  szpitalu.  To  jest  nienormalne,  to  jest  jakaś  pomyłka  albo  przejaw  antysemityzmu  pielęgniarek  i  policjantów”…  Nie  do  wiary,  że  tego  rodzaju  zjadliwy  tekst  mógł  być  opublikowany  na  łamach  „NY Daily  News” .  Ale  przecież  trudno  byłoby  posądzać  o  antysemityzm  żydowskich  dziennikarzy  tego  periodyku.  Tak  więc  złodziejskie  machinacje  żydowskich  kapitalistów  mogą  naprawdę  inicjować  bardzo  niebezpieczne  nastroje  antysemickie  i  to  nawet  tam,  gdzie  wydają  się  one  wprost  nie  do  pomyślenia.
 ***
             Na przełomie lat 2007/2008 szereg pism w USA opublikował tekst Marka Glenna pt. „Żydzi prześladują chrześcijan” ,  w którym można było przeczytać:
Około 200 przywódców chrześcijańskich syjonistów z Ameryki, Europy, Afryki i Azji zebrało się w izraelskim Knesecie (sejmie), żeby przepraszać Żydów za ich 2000 lat prześladowania.
Dobrze nagłośniona w środkach masowego przekazu ceremonia miała miejsce pod przywództwem stowarzyszenia Kongresu Przyjaciół Chrześcijańskich Izraela zorganizowanego do wspierania politycznego państwa żydowskiego.
Część oświadczenia popierającego Żydów była następującej treści:
W imieniu milionów Chrześcijan błagamy was o przebaczenie za nasze nieprawości i przestępstwa kryminalne przeciw narodowi żydowskiemu w historii Chrześcijaństwa. My grzeszyliśmy przeciw Bogu i przeciw wam. Tak wiele wam zawdzięczamy. Przez was Pan Bóg dał nam Pismo Święte, przez co my mamy spuściznę, nadzieję i wskazówki do życia. Jesteście wielkim skarbem w oczach Boga. Jesteście Jego wybranym narodem.
Jest jednak niezbitym faktem, że Izrael powstał dzięki Anglii, Stanom Zjednoczonym i Niemcom. Należy wątpić, że to czołganie się i bicie się w piersi z okrzykiem mea culpa (moja wina) polepszy stosunki chrześcijańsko-żydowskie w Izraelu, gdzie się narodził Jezus Chrystus i utworzył już 2000 lat istniejącą religię.
Przy tym nie zapominajmy, że Izrael stał się bazą międzynarodowych gangsterów, ośrodkiem nieokiełznanej prostytucji, narkotyków, handlu ludźmi, prania brudnych pieniędzy i wielu innych nieprawości, które się dzieją pod okiem rządu izraelskiego.
Rząd izraelski udaje, że jest przyjazny Chrześcijaństwu i zgadza się z zasadami nauki Kościoła. Czyny jednak świadczą o czymś innym.
Przed powstaniem Palestyny kościoły były zwolnione od podatków. Teraz władze izraelskie przysyłają wysokie nakazy płatnicze. Wydawnictwa chrześcijańskie oraz programy radiowe i telewizyjne ledwie dyszą i mają wielkie kłopoty z odnowieniem licencji. Na porządku dziennym są ataki, zniewagi i pobicia. Nagminne są wybijania okien, kradzieże, podpalenia, rozbijania statuł, balustrad, schodów, krzyży itd.
Ataki na Chrześcijan, ich kościoły i symbole gwałtownie się zwiększają. Coraz częściej są podkładane bomby, ostrzeliwanie kościelnych budynków i miejsc świętych. Zaznacza się dążenie do zatarcia imienia Jezusa w Ziemi Świętej. Ten terror jest uprawiany przez przybyłych ze Wschodniej Europy marksistów, którzy nazywają siebie Boskimi wybrańcami.
Dla nich celem ataków stało się wszystko, co chrześcijańskie: kapłani, zakonnice, kościoły, cmentarze, Pismo Święte, obrazy, witraże – wszystko, co nie miało żydowskiego charakteru.
Wkrótce po powstaniu państwa żydowskiego zostało uchwalone prawo przeciw innym religiom zakazujące nawracania żydów.
Prawo to przewidywało 5 lat więzienia za jego nieprzestrzeganie.
Ataki terrorystyczne zdarzają się coraz częściej. Ostatnio miało miejsce następujące zdarzenie. Do samochodu zatrzymanego na czerwonym świetle, prowadzonego przez prawosławnego greckiego księdza zbliżył się starszawy Żyd w jarmułce stukający do okna.
Gdy prawosławny duchowny otworzył okno, Żyd plunął mu w twarz. Takie wypadki są na porządku dziennym.
Kilka dni później student szkoły rabinackiej opluł krzyż niesiony przez ormiańskiego arcybiskupa w czasie procesji w pobliżu kościoła Grobu Pańskiego w Jerozolimie na oczach stojącego rabina, który zupełnie nie zareagował.
Również niedawno 13 biskupom austriackim zabroniono się modlić przy Zachodniej Ścianie Jerozolimy przez rabina, który nadzoruje to miejsce, bo odmówili zdjęcia krzyża z ich piersi, co rabin uznał za zniewagę.
Większość Chrześcijan mieszkających w Izraelu podczas religijnych festiwali, jak podczas obchodu święta Purim, zamykają się w mieszkaniach, bojąc się spotkania z bandą rozwydrzonych, pijanych żydowskich ekstremistów.
***
          Na skrajności anglosaskiego antysemityzmu Żydzi odpowiedzieli w takimże skrajnym i nielogicznym stylu.
Według oficjalnej, rządowej(!) wykładni, przyjętej w 2007 roku, antysemityzmem jest: (przypominamy jeszcze raz te 12 cech):
1. że antysemickie jest jakiekolwiek twierdzenie, że mniejszość żydowska kontroluje rząd, media i międzynarodowe finanse oraz handel;
2. że antysemityzmem jest ostra krytyka Izraela;
3. że antysemityzmem jest krytyka byłych i obecnych przywódców Izraela;
4. że antysemityzmem jest krytyka talmudu, kabały, literatury i religii żydowskiej;
5. że antysemityzmem jest krytyka lobby Izraela i uległości wobec niego rządu USA;
6. że antysemityzmem jest krytyka Żydów-syjonistów za popieranie globalizmu;
7. że antysemityzmem jest krytyka Żydów z powodu ukrzyżowania Chrystusa;
8. że antysemityzmem jest krytyka dokładności sześciu milionów ofiar Holokaustu;
9. że antysemityzmem jest krytyka Izraela jako państwa rasistowskiego;
10. że antysemityzmem jest twierdzenie, że działa konspiracja syjonistyczna”;
11. że antysemityzmem jest twierdzenie, że Żydzi wywołali rewolucję bolszewicką;
12. że antysemityzmem jest krytyka jakiegokolwiek indywidualnego Żyda.)
Taka poszerzona definicja otwiera drzwi do wprowadzenia w USA reżymu „syjonofaszystowskiego”,  w którym Żydom urzędowo gwarantuje się pozycję nie tylko ponad innymi narodowościami, ale i ponad prawem amerykańskim. Tak uprzywilejowana zaś pozycja jest kompletnym zaprzeczeniem demokracji i tradycyjnego w tym kraju równouprawnienia obywateli. Nie dziwi więc, że profesor Iwo Cyprian Pogonowski napisał: Dzięki tym sprecyzowaniom, biuro do spraw globalnego antysemityzmu przy departamencie stanu USA klasyfikuje jako antysemitów autorów dzieł literatury światowej włącznie z Szekspirem, jak i wielu przywódców chrześcijańskich, począwszy od Ojca Świętego Papieża Grzegorza IX, który w 1238 roku, potępił Talmud jako tekst bluźnierczy i świętokradczy przeciwko Chrystusowi i Jego Kościołowi.
Znowu Żydzi, wyznawcy kultu zagłady i zemsty w tradycji oko za oko, ząb za ząb”, perfidnie posłużyli się wyrażeniem „antysemityzm w walce o wyższość i panowanie Żydów nad innymi ludźmi. Tak więc wyraz antysemityzm jest używany nawet w ramach działalności departamentu stanu USA, jako broń w walce szowinistów żydowskich o wyższość Żydów nad nie-Żydami w ogóle, a w szczególności, wyższości Żydów nad ludźmi broniącymi się przed żydowskim ruchem roszczeniowym.


ROZDZIAŁ  IX.
METODA  CHAZAREJSKA: OD  TRWANIA  DO  PANOWANIA

W rozdziale szóstym niniejszego opracowania poruszyliśmy temat Chazarii, obecnie spróbujemy rozważyć kilka kolejnych aspektów tego zagadnienia, często podnoszonego przez znawców przedmiotu. A więc Państwo  Chazarów, czyli tureckojęzycznych Aryjczyków, którzy z pogórza Ałtaju przenieśli się na teren między morzem Kaspijskim a Czarnym, powstało w VII wieku, a przestało istnieć w X. Jego mieszkańcy wyznawali chrześcijaństwo, islam oraz tengrianizm, monoteistyczną religię Turanu, znaną już w VI wieku p.n.e. , której symbolem był równoramienny krzyż. „Chazarami” początkowo (za perskiego króla z aryjskiej dynastii Achemenidów Cyrusa II Starszego, zwanego słusznie Wielkim, który zginął w 529 roku p.n.e. w wojnie ze Scytami, ale przedtem stworzył olbrzymie imperium, będące postrachem   świata) nazywano  gwardię przyboczną tego monarchy. Liczyła ona równo tysiąc bojowników, złożonych wyłącznie z młodych mężczyzn rasy nordyckiej. To jądro armii perskiej zwano „nieśmiertelnymi”. Składało się ono z   konnych łuczników, ubranych w posrebrzane kolczugi i hełmy i nazywanych dlatego „białą gwardią” króla. Wewnątrz tej jednostki obowiązywał specyficzny kodeks honorowy, oparty na żelaznej dyscyplinie i na niewzruszonej wierności władcy. Oddział ten nigdy się nie cofał i nie uciekał z pola walki, zawsze szedł w awangardzie wojsk perskich. Rekrutował się prawdopodobnie z jednego z aryjskich plemion  Ałtaju, które w późniejszym czasie przeniosło się właśnie na wymienione powyżej międzymorze, tworząc w VII wieku nowej ery silne i prężne państwo.
W IX wieku, gdy Żydzi zostali wypędzeni z Iranu i Bizancjum za swe zdrady i zdzierstwa, zwrócili się z prośbą o współczucie do Państwa Chazarskiego, a ono okazało prześladowanym życzliwość i gościnność. Ci zaś natychmiast zaczęli i tutaj uprawiać swój narodowy proceder, czyli lichwę. Po paru dziesięcioleciach stali się wierchuszką ekonomiczną tego kraju, a potem, stosując znane sobie metody, przechwycili także władzę polityczną. Bez najmniejszych też zahamowań i skrupułów zabrali się do skóry naiwnych gospodarzy kraju, którzy, doprowadzeni do skrajnej nędzy,  powoli stawali się gośćmi we własnym domu.
Idzie o to, że od pewnego momentu, gdzieś jeszcze przed narodzeniem Chrystusa, elity żydowskie zaczęły opanowywać sztukę nie tylko przetrwania, lecz zwyciężania, zgodnie zresztą z postulatami, które sami umieścili w „Pięcioksięgu Mojżeszowym”. Starą metodę, polegającą na korumpowaniu władców i wyższych urzędników, aby nie przeszkadzali w uprawianiu lichwy, uznali w pewnej chwili za nie tylko niepewną, ale i niewystarczającą. Teraz poszło nie o przekupienie i udobruchanie gojów łapówkami, lecz o przejęcie pełni władzy w ich państwach i rządzenie w nich, jak się żywnie podoba. Na podstawie badań porównawczych można zaobserwować następujące etapy tej metody. 1. Wejście do cudzego domu, grając na współczuciu, litości, ludzkiej solidarności, nadziei na zysk. 2. Opanowanie pieniądza w gościnnym kraju, osiągnięcie daleko posuniętej dominacji ekonomicznej. 3. Obsadzenie swoimi ludźmi takich sfer jak zawody prawnicze, lekarskie, związane z obiegiem i kontrolą nad informacją,  instytucji religijnych, a później także mediów. 4. Przejęcie pełni władzy w państwie stosując zawsze nośne hasła braterstwa, równości, sprawiedliwości, wolności itp. 5. Narzucenie kompletnego zniewolenia gojom, z tym, aby ograniczyć całą ich aktywność do walki o chleb powszedni i przetrwanie, tak, aby już nie mieli ani czasu, ani sił nawet do myślenia   o sprawach szerszych. 6. Utrzymywanie swego absolutnego panowania, opartego na wyzysku, przymusie i terrorze państwowym.
W ciągu wielu stuleci judaistyczne elity opracowały i doprowadziły do perfekcji socjotechnikę przejmowanie władzy (opisaną szczegółowo m.in. w „Talmudzie” i „Zocharze”) w dowolnym kraju przez przekupstwo, aranżowanie niepokojów społecznych, powstań, rebelii, rewolucji, jak też przez przeprowadzanie tzw. „wolnych wyborów”, stosując oszustwa, kłamstwa, manipulację, propagandę nienawiści, aby naszczuć na siebie nawzajem różne warstwy społeczne i narody. Najważniejsze w tym procesie to zlikwidowanie lokalnych elit narodowych i zastąpienie ich „wybranymi”. Realizując ten program Żydzi współpracują ponad granicami odnośnych krajów i wspólnie finansują swe akcje. Nie jest to trudne, gdyż – jak pisze profesor Lew Gumilow – „Żydzi już wówczas, w VIII wieku stanowili rozsiany po całym świecie i bajecznie wzbogacony superetnos”. Cały ten proceder daje się znakomicie prześledzić już na przykładzie  Kahanatu Chazarskiego, którego naiwni, prawdomówni, prostolinijni i szlachetni mieszkańcy, hołdujący cnotom rycerskim, ani się obejrzeli, jak znaleźli się w „wilczym dole”.   Lew Gumilow pisze: „Żydowscy władcy Chazarii nie dbali o interesy swych poddanych. Ich carowie takiego celu przed sobą nie stawiali, rozprawiali się z wewnętrznymi wrogami judaizmu, a nie Chazarii. Po zlikwidowaniu kościelnej organizacji chrześcijan zakazali ją restytuować. W 854 roku Chazarowie wyznający mahometanizm zostali zmuszeni emigrować do Zakaukazia”…  Murad Adży odnotowuje, iż przed żydowskimi przełożonymi Chazarowie musieli padać na twarz. A rodzinom, które wyznawały zoroastryzm i tengrianizm, konfiskowano dzieci i sprzedawano jako niewolników na bazarach Wschodu. „Rdzenna ludność Chazarii, pozbawiona nawet tej organizacji, jaką daje gmina wyznaniowa, była kompletnie bezbronna w obliczu groźnych poborców podatkowych i najemników, obcych pod względem krwi i wyznania”…  Gdy wybuchło powstanie przeciwko tym zdziczałym rządom, żydowskie władze wynajęły za pieniądze Pieczyngów i kazali im zastosować wobec nieposłusznych Chazarów taktykę sprzed kilkunastu stuleci: zrównano z ziemią setki wsi i dziesiątki miast, wymordowano dziesiątki tysięcy dzieci, kobiet i starców. Dlatego, że poważyli się opierać Żydom, bo przecie „Talmud” powiada:„Nie-Żyd, czyniący zło Żydowi, czyni tym samym zło samemu Bogu, obrażając w ten sposób Jego majestat, musi tedy zostać uśmiercony”. Z „Pięcioksięgu” dowiadujemy się, że podczas podboju Ziemi Kananejskiej Hebrajczycy zastosowali tam doktrynę „wojny totalnej”. Jeńców nie brano. Zostało to surowo zakazane, podobnie jak oszczędzanie kobiet i dzieci. Co więcej, wybijano nie tylko wszystkich ludzi, ale i zwierzęta domowe należące do lokalnej ludności – precedens, zdaje się, niespotykany ani przedtem, ani potem całych dziejach rodzaju ludzkiego. Filistyni zostali doszczętnie wymordowani przez Hebrajczyków (co „Pięcioksiąg” gloryfikuje),  pozostawili po sobie tylko nazwę ich ojczystego kraju – Palestynę, a ci, których obecnie bombardują Izraelczycy, to zupełnie inny naród. [Semiccy Amalekici, Moabici, Idumejczycy zostali wchłonięci przez etnos żydowski; gdy więc rabini ich do dziś podczas nabożeństw w synagogach przeklinają, przeklinają swych rodaków i samych siebie]. I jeszcze jeden szczegół etnopsychologiczny: w 615 roku Persowie po raz kolejny zajęli Jerozolimę i wzięli tam do niewoli od 62 do 67 tysięcy chrześcijan. Ponieważ przepędzenie ich do Persji przez rozległą Pustynię Syryjską byłoby prawie niemożliwe, zaczęli tedy Persowie swój „żywy towar” za bezcen wysprzedawać. „Wiedzeni zaś nienawiścią do chrześcijan Żydzi kupowali ich za marny pieniądz i mordowali” – jak donosił później kronikarz znany jako Anonim Syryjski. Tak tedy litość niewiele miała do powiedzenia, gdy szło o walki etniczne i wyznaniowe czy też pieniądze.

Powracając do średniowiecznej Chazarii zaznaczmy, iż car żydochazarejski miał cztery tysiące gwardii przybocznej, złożonej z Pieczyngów, Turków, Chorezmijczyków, Berberów. Ta część „nomenklatury” razem z rodzinami żyła w dostatku, a nawet w przepychu. W Wołdze łowionotakże dla nich„czerwoną rybę, smaczniejszą niż mięso tłustego jagnięcia i mięso kurczaka”. Sami zaś rdzenni Chazarowie, udręczeni pracą ponad siły i nieludzkim wyzyskiem, nie byli w stanie zaradzić złemu losowi. Prócz elitarnej gwardii przybocznej w Itilu, stolicy kraju, stacjonował najemny korpus liczący w X wieku od 7 do 12 tysięcy oficerów i żołnierzy (plus ich żony i dzieci!). Starczało to, by trzymać w ryzach całą ludność kraju, stosując bestialskie metody pacyfikacyjne. „Płacąc żołnierzom wysoki żołd, władze żydochazarejskie wysuwały wobec nich oryginalny wymóg: wojsku nie wolno było ponosić porażek. Niewykonanie zadania bojowego, np. ucieczkę z pola walki, karano śmiercią. Wyjątek czyniono tylko w stosunku do dowódcy i jego zastępcy, o ile byli nie najemnikami, lecz Żydami. Ale za to podlegał konfiskacie ich majątek, żony i dzieci, którymi na ich oczach car obdarowywał swych przybliżonych. Jeśli jednak nie było żadnych okoliczności łagodzących, to i im odbierano życie” – powiada profesor Gumilow. W żadne analizy konkretnej sytuacji nie wdawano się, najemnych żołnierzy i oficerów (Arabów, Słowian, Germanów, Bizantyńczyków i in.) traktowano nie jak ludzi, lecz jak rzeczy czy bydło: wam dobrze płacą, więc róbcie należycie to, co do was należy. Według zasady: „Płacę, więc wymagam!” W owym czasie ani Bizantyjczycy, ani Arabowie, ani Persowie, ani Słowianie, ani Germanie nie traktowali nawet swych psów i koni w tak bestialski sposób, jak żydowska nomenklatura traktowała rdzennych Chazarów, na ktorych pasożytowała.  „W państwie zwanym w IX – X wieku Kahanatem Chazarskim Chazarowie stanowili najbardziej uciśnioną mniejszość. W porównaniu z Chazarami Alanowie, Burtasowie, Sawinowie i Guzowie byli niemal wolnymi obywatelami, chorezmijscy najemnicy – warstwą uprzywilejowaną, członkowie zaś wspólnoty żydowskiej – klasą panującą, choć przecie i wśród nich nie brakowało ludzi biednych”. Skąd jednak trwająca w nieskończoność tak uderzająca bezradność ludności tutejszej? Lew Gumilow notuje: „Nie wolno Chazarów obarczać winą za ten stan rzeczy, ponieważ ich położenie było nie tylko trudne, lecz wręcz beznadziejne. Każde powstanie przeciwko rządowi dysponującemu regularnym wojskiem było skazane na klęskę”. Represje wobec buntowników i ich rodzin były tak radykalne, że mało kto ważył się nawet coś powiedzieć  przeciw  straszliwemu systemowi.
Znamienne przy tym, iż Żydzi chazarejscy nie zabraniali swoim córkom wychodzić za mąż za co znaczniejszych Chazarów. „W końcu dzieci z mieszanych małżeństw żydowsko – chazarskich, a nawet sami rodowici Żydzi w X wieku zaczęli nazywać siebie Chazarami. Dlatego arabscy geografowie odróżniali Chazarów „czarnych” od Chazarów „białych”, jako dwa różne etnosy, obok siebie żyjące w jednym państwie”. O ile bowiem rdzenni Chazarowie mieli niebieskie oczy, jasne włosy i cerę, byli więc „biali”, o tyle  Żydzi należeli w większości do tzw. typu „armenoidalnego”, mieli włosy czarne, ciemne oczy i cerę, byli więc według podróżników arabskich „czarni”. Charakteryzowała ich też specyficzna żydowska mimika. Profesor L. Gumilow odnotowuje: „Starożytni Żydzi, będąc etnosem monolitycznym, przedstawiali jednak sobą różnorodność antropologiczną. Ci, którzy wyszli z Uru Chaldejskiego reprezentowali typ sumeryjski: niewysokiego wzrostu, krępi, o rudawych włosach i cienkich ustach. Negroidną domieszkę spowodowało przebywanie w Egipcie. Semici – wysocy, postawni, o prostym nosie i wąskiej twarzy – to domieszka starożytnych Arabów i Chaldejczyków. Większość jednak Żydów reprezentuje typ armenoidalny, dominujący w Kanaanie, Syrii, Małej Azji; właśnie taki, jaki dziś jest uważany za żydowski. To rasowe urozmaicenie wskazuje tylko na złożoność procesu żydowskiej etnogenezy, lecz nie dotyczy diagnostyki etnicznej”. Dlatego mówiąc o Chazarii należałoby, być może, jak to proponuje Gumilow, wprowadzić do obiegu naukowego dwa pojęcia: „Żydochazarowie” i „Tiurkochazarowie”. Pierwsi należeli do rasy semickiej, drudzy do aryjskiej.
    Raz do roku, przy okazji świeta państwowego, rdzennym Chazarom okazywano ich rzekomego cara (beka, malika), jakoby Chazara, choć faktycznie mieszańca zrodzonego przez żydowską matkę, aby zademonstrować, że władza w państwie należy do autochtonów, do „prawdziwych Chazarów”. Chcąc nie chcąc mieszkańcy musieli akceptować ten nienaturalny, wręcz schizofreniczny, stan rzeczy, choć wielu rozumiało, że ma do czynienia z bezczelnym oszustwem.
Żydowscy władcy Chazarii płacili najemnikom w wojsku i poborcom podatków żołd wręcz niewyobrażalny w ówczesnym świecie, wyciskając z ludności chrześcijańskiej równie niewyobrażalnie wysokie podatki. W ten sposób rdzenna ludność Chazarii sama finansowała swe niewolnicze położenie. (Rzuca się w oczy uderzające podobieństwo między zjudaizowaną Chazarią X wieku a zjudaizowaną Rosją, czyli ZSRR, wieku XX. I tam i tu wściekle zwalczano religię chrześcijańską i islam jako ostoje ducha narodowego, zabijano kapłanów i ludzi niezależnie myślących. NKWD złożone przeważnie z „osób kaukaskiej narodowości” pełniło funkcje bliźniaczo podobne do najemników Żydochazarii, czyli bestialsko mordowało ludzi z powodu najmniejszego podejrzenia o nieposłuszeństwo (nieprawomyślność, niepoprawność polityczną); podczas zaś tzw. „wielkiej wojny ojczyźnianej” zarówno za ucieczkę z pola walki, jak i pójście do niewoli („sowietskije sołdaty nie sdajutsia”!) – tak jak w Chazarii – stosowano karę śmierci. Tak jak sowieci dbali wszędzie o ochronę „zdobyczy socjalizmu”, czyli o zachowanie dyktatury żydokomunistycznej, tak tysiąc lat wcześniej oligarchowie żydochazarejscy dbali o swych współłwyznawców na całym świecie. „Gdy gdzieś około roku 922 – 923 muzułmanie zburzyli synagogę w mieście Dar-al -Babunadż,  car chazarski zburzył ostatni minaret w stołecznym Itilu i kazał pozabijać muedzinów, przy tym wyznał: „Gdybym się nie obawiał, że w krajach islamu nie pozostanie żadnej niezburzonej synagogi, koniecznie bym nakazał także zburzenie meczetu”.].

Bardzo swoiste stosunki łączyły już wówczas chazarskich Żydów z germańskimi Normanami, którzy od roku 882 do 944 panowali także w Kijowie. Wówczas to po raz pierwszy w dziejach Europy zawiązał się żydogermański sojusz skierowany przeciwko chrześcijańskim ludom słowiańskim i romańskim. W IX wieku wierchuszka chazarejskich Żydów zwąchała się z pogańskimi Normanami i wspólnie z nimi łupiła Sławian, Krywiczów, Polan, Wiatyczów, Siewierzan. O ile jednak w IX wieku oligarchia judeochazarejska układała się z Normanami o podział  Europy Wschodniej, o tyle na początku X była już panem prawie całego tego kontynentu. W 848 roku Normanowie rozgrabili i spalili francuskie Bordeaux dzięki zdradzie tamecznych Żydów, którzy podstępnie otworzyli bramy miasta przed wrogiem. Takie historie powtarzały się wielokrotnie. W potęgę rośli zarówno pogańscy Germanie, jak i Żydochazaria. Daninę żydowskiemu państwu nad Wołgą płacili m.in. Siewierzanie, Wiatyczowie, Maryjcy, Czuwaszowie, Wołżańscy Bułgarzy, Mordwini. „Kijowscy Polanie jednak, wbrew temu, co pisze kronikarz, haraczu chazarejskiemu carowi nie płacili. W Kijowie siedzieli Dir i Askold, w prostej linii potomkowie Kija”… To było apogeum potęgi „czarnych” Chazarów. W 932 roku car Aaron zwyciężył Alanów i zmusił ich do zrzeczenia się chrześcijaństwa. Lecz czasy się zmieniały, i to za sprawą Rusi. W 867 roku nastąpił chrzest Kijowa, Czernihowa i Perejasławia. Odtąd między skandynawsko – słowiańską Rusią a żydowską Chazarią zapanowała wrogość i rozgorzały nie ustające wojny, toczone ze zmiennym powodzeniem. Przez szereg lat Żydom udawało się skutecznie podjudzać i szczuć na siebie nawzajem różne ludy słowiańskie, a Kijów został obrócony w perzynę przez generała Pesacha. Z ówczesnych kronik wynika, że nieubłaganymi wrogami żydowskiej potęgi byli też Osetyńscy, Dagowie, Czerkiesi, a szczególnie Węgrzy. Lecz na nich car Aaron bardzo zręcznie podpuścił Bułgarów, słowiańskich Uliczów i Tywerców, jak też Pieczyngów, którzy, podczas gdy Madziarzy walczyli z Żydami w dalekim stepie, zajęli ich siedziby i doszczętnie wyrżnęli ich żony i dzieci. Zrozpaczeni Węgrzy musieli odtąd pozostawić Wielki Step i przenieśli się na zawsze do Panonii. W końcu jednak wojownicza, chciwa i perfidna Żydochazaria została nie tylko pokonana, ale i zniesiona. W 965 roku książę Kijowa Świętosław w sojuszu z lechickimi Wiatyczami zaskoczył chazarejskich Żydów nieoczekiwanym nocnym uderzeniem z kierunku, z którego władcy Itilu zagrożenia się nie spodziewali. Już w pierwszych chwilach walki obrońcy zupełnie się pogubili i załamali pod impetem Rusi. Zamiast walki nastąpiła krwawa rzeź nie znająca ani litości ani granic, żydowscy lichwiarze i urzędnicy  bowiem przedtem tak się dali wszystkim we znaki, że nie było nikogo, kto by ich nie nienawidził. Żałosnym resztkom pod przykryciem nocy udało się wymknąć ze swych grabionych i palonych pałaców i wspaniałych domostw oraz uciec i ukryć się w Dagestanie, dając początek tzw. „górskim Żydom” (od nich wywodzący się superzłodziej Borys Berezowski określał swą narodowość jako „Gorec” czyli „Góral”). Garstka innych dostała się do greckiego wówczas Krymu, gdzie się nazwała Karaimami lub Krymczakami. Ani jedni jednak, ani drudzy nie mieli już  żadnego znaczenia i trudnili się odtąd nie lichwą czy wojenką, lecz pracą na roli i rzemiosłami, w których  osiągnęli zresztą fantastyczne mistrzostwo i kunszt. „Biali” Chazarowie cieszyli się z uwolnienia spod kilkowiekowego jarzma, a później stali się częścią składową etnosu wielkoruskiego.  Oligarchowie zaś żydowscy  - jak piszą rosyjskie publikatory - po  wsze czasy nabrali nieubłaganej nienawiści  do tzw. Świętej Rusi i „PAX ROSSICA” („Russkij Mir”) notorycznie podjudzają  przeciwko niej cały świat, chcąc pomścić klęskę   965 roku.
***

dr Jan Ciechanowicz - Antysemityzm cz. 8



                           Rozdział X.

                        Naród globalny



„Jeśli pożyczasz pieniądze ubogiemu z mojego ludu, żyjącemu obok ciebie, to nie będziesz postępował wobec niego jak lichwiarz i nie każesz mu płacić odsetek”  (Księga Wyjścia  23, 24)… „Od obcego masz się domagać, ale od brata (rodaka) nie będziesz żądał odsetek”  (Księga Powtórzonego Prawa  23, 21). Zarówno  Pięcioksiąg Mojżeszowy  jak  i  Talmud  - na co zwraca uwagę m.in. profesor ekonomii na  Bar Ilan University w Tel-Avivie    Meir Tamari  -  zarówno kategorycznie zabraniają tego, aby Żyd pożyczał Żydowi pod procent, jak i aby Żyd nie czynił tego w stosunku do goja. Kto bowiem ratuje goja z opresji, tego dusza po śmierci trafia do piekła. Zawiązany w ten sposób ponadnarodowy bank akcyjny umożliwił zrealizowanie globalnego podboju finansowego prawie całej ludzkości. Okazało się, że imperializm pieniężny może być nawet bardziej skuteczny niż imperializm militarny.
             Żydzi są dzielnym, energicznym i wysoce uzdolnionym narodem, wywierającym zauważalny wpływ na bieg dziejów ludzkości. Stanowią wyrazistą  odrębną rasę, różniącą się nawet od innych Semitów. Są  też narodem  nie poddającym się asymilacji. Jak bardzo trafnie zauważył Mojżesz Hess w   dziele „Rzym iJerozolima”, na staroegipskich malowidłach naściennych sprzed pięciu tysięcy lat można wśród wizerunków robotników budujących pałace zidentyfikować typy rasowe zupełnie identyczne z antropologicznym typem Żyda epoki obecnej. Rasa hebrajska  pozostała niezmienna przez całe tysiąclecia i   nie poddała się procesom hybrydyzacji i bastardyzacji, co więcej, nawet mała domieszka tej krwi  powoduje „zżydzenie” potomstwa pod względem fizycznym i psychologicznym. „Rasa żydowska jest rasą czystą, która reprodukuje swoje cechy pomimo różnych wpływów klimatycznych. (…) Na próżno Żydzi i Żydówki próbują zaprzeczyć swojemu pochodzeniu, przyjmując chrzest i mieszając się z ludami indogermańskimi i mongolskimi. Cechy żydowskie są niezniszczalne”…Absolutnie nie ma racji Shlomo Sand, gdy usiłuje dowieść, że narodu żydowskiego  -  jako jedności rasowej i genetycznej  -  nie ma. Ona istnieje, tak jak   istnieje jej wielka kultura i tradycja.
Od prawie trzech tysięcy lat myśliciele żydowscy poszukują odpowiedzi na najskrytsze pytania ludzkości, uwaga zaś elit intelektualnych tego narodu skupia się na Bogu i Jego wpływie na świat, choć obecnie 75% globalnej wspólnoty żydowskiej stanowią ateiści. Już bardzo dawno Hebrajczycy zaczęli traktować sami siebie jako tzw. „naród wybrany”, który – w przeciwieństwie do innych narodów, którzy nie słuchali Boga, gdy się do nich zwracał – usłuchali Najwyższego i On ogłosił im – i tylko im - Prawo. Duch żydowski wspiera się na przekonaniu o szczególnych stosunkach, zachodzących między Bogiem a tym ludem, i właśnie to przeświadczenie jest źródłem niezłomnej mocy trwania i zwyciężania.  Jak trafnie zauważył Władimir Sołowiew, wszyscy hebrajscy prorocy zwracali się nie do ludzi jako ludzi, lecz wyłącznie jako do członków żydowskiej wspólnoty narodowej. „Bóg w Biblii nigdy nie nakazuje swym prorokom obchodzić ziemie i morza, lecz przeciwnie, każe im głosić, że wszystkie narody przyjdą do Izraela”,  i to przyjdą z pokłonem, z oczyma utkwionymi w ziemie, a Izrael będzie im „pożyczał” i „rozkazywał”, gdy   zaś któryś z ludów temu „naturalnemu” stanowi rzeczy sprzeciwi – zostanie wymazany z oblicza ziemi.  Jak powiadał w XIX wieku „lord” Disraeli: „Rasa żydowska łączy współczesne narody z najdawniejszymi czasy. Żydzi stanowią jaskrawe zaprzeczenie fałszywych nowoczesnych nauk o równości i kosmopolitycznym braterstwie ludzi, które w przypadku swej realizacji sprzyjałoby tylko upadkowi wielkich ras”. O żydowskim „wybraństwie” rozprawiał też socjalista Fritz Kahn, pisząc m.in.: „Mojżesz, Chrystus i Marks to trzej specyficzni reprezentanci rasy żydowskiej; Trocki i Lenin są ozdobą naszej rasy”…
I nie są to puste megalomańskie wynurzenia zakompleksionych miernot. Żydzi bywają  znakomitymi lekarzami, muzykami, literatami, naukowcami itd. Do nowoczesnych judajskich cech charakteru profesor Slezkin zalicza: „ruchliwość, niezmordowaną aktywność, brak zakorzenienia, zdolność do pozostawania obcym i unikającym zbliżenia i współodczuwania z innymi ludźmi, rezygnację ze staczania bojów oraz z zasiadania do posiłku z kimkolwiek, a zamiast tego – zdolność do produkowania, wykradania i sprzedawania rozmaitych rzeczy i idei”. Mają szereg wybitnych rodów arystokratycznych, znanych na całym świecie i zasłużonych od szeregu stuleci w wielu dziedzinach życia społecznego, że wymienimy tu tylko kilka powszechnie znanych nazwisk: Rotschild, Joffe, Rappoport, Rubinstein, Montefiore, Rockefeller, Loeb, Singer, Citroen, Bernstein,  Lourie,  Blank, Marx, Margolin, Lewin, Schiff, Soros, Halperin, Oppenheimer, Landau, Turnau, Mann, Schulz, Weiss, Rosenberg,  Kogan  (Cohen) i in., nie mówiąc o saudyjskiej „królewskiej” rodzinie Saudów czy libijskich Kaddafich.
Niekiedy osoby niedoinformowane twierdzą, że Żydzi są jakoby marnymi żołnierzami. A należałoby pamiętać, iż w dalekiej przeszłości Hebrajczycy nieraz zadawali klęskę tak wojowniczym narodom, jak Persowie, Grecy, Arabowie, Rzymianie. Podczas I wojny światowej w wojsku pruskim oficerowie i żołnierze żydowskiego pochodzenia procentowo więcej zdobyli orderów za męstwo niż ci, niemieckiego pochodzenia. W armii rosyjskiej zaś zasłynęła cała plejada znakomitych żydowskich bojowników, a wśród nich m.in. Józef Trumpeldor (1880-1920), który na ochotnika wstąpił do wojska w 1902 roku; w 1905 podczas wojny rosyjsko-japońskiej stracił lewą rękę i ciężko kontuzjowany trafił do japońskiego obozu jenieckiego, w którym założył organizację syjonistyczną. Po zwolnieniu ponownie wprosił się na ochotnika do wojska i już okaleczony wykazywał na polu boju cudów odwagi, tak iż został kawalerem Orderu Św. Jerzego wszystkich trzech stopni. Postać po prostu legendarna, ideowy syjonista, bohater narodu żydowskiego. W okresie późniejszym studiował prawo  na Uniwersytecie Petersburskim. W 1915 roku razem z Ezevem Żabotyńskim uformował w Aleksandrii „Legion Żydowski”. 1917/18 robił w Rosji rewolucję socjalistyczną i organizował oddziały żydowskiej samoobrony terytorialnej, broniącej rodaków przed pogromami. 1919/20 zakładał i bronił osad żydowskich w Palestynie, wykazując i tam olbrzymią siłę ducha i męstwo. Zginął w boju z arabskimi powstańcami. A czyż nie posiada swej wyrazistej umowy fakt, że podczas drugiej wojny światowej wśród dowódców armii radzieckiej, gromiącej Niemców było ponad 160 generałów żydowskiego pochodzenia oraz kilkanaście tysięcy odważnych oficerów frontowych?
Cywilizacja islamu wytworzyła Imperium Otomańskie, Perskie i Kalifat Arabski, chrześcijańska – Święte Imperium Rzymskie Narodu Niemieckiego, Bizantyjskie, Rosyjskie, Brytyjskie, Austrowęgierskie. Obecnie dobiega końca tworzenie globalnego Imperium Żydowskiego, opartego na finansowym i propagandowo-informatycznym opanowaniu całego świata;   narzędziem tego procesu są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej  (tzw. USrael), a centrum dowodzenia Państwo Izrael. Israel Shamir nazywa   religię współczesnej Ameryki „neojudaizmem” i „mamonizmem”, dodając, że cechuje ją wrogi stosunek do duchowości, przyrody, piękna, miłości, cnoty, a z drugiej strony – absolutyzacja i ubóstwienie pieniądza, dóbr materialnych, seksu, pederastii i innych perwersji. Żydowski uczony pisze:„Neojudaizm to przeciwduchowy i antychrześcijański kult globalizmu, neoliberalizmu, destrukcji rodziny i niszczenia przyrody. Prócz tego jest to kult utylitaryzmu, wyobcowania narodów od własnych źródeł, od solidarności, tradycji, wiary”… Z prawdziwą kulturą neojudaiści walczą m.in. przez jej wyśmiewanie i dyskredytację w mediach całkowicie przez nich opanowanych. Israel Shamir nazywa Państwo Izrael  „najpotężniejszym syndykatem morderstw politycznych na świecie… Zabójstwa dysydentów politycznych, obok bezprawnych aresztów i porwań, są tu czymś powszednim. W miasteczku Nes-Zion niedaleko od Tel-Awiwu funkcjonuje ośrodek wojny chemicznej i bakteriologicznej, który opracowuje najdoskonalsze jady do zabijania przeciwników politycznych, łącznie z preparatami budzącymi nieodpartą chęć popełnienia samobójstwa. Uzbrojeni w ten arsenał agenci Mossadu dokonują morderstw na całym świecie, otruli Jasera Arafata, upierającego się podczas pertraktacji… W tym państwie tortury, pozasądowe areszty i egzekucje są codziennością”… Judaizm i neojudaizm – według Israela Shamira – domagają się od gojów, aby    nie wierzyli w Boga, nie uczęszczali na  nabożeństwa, nie obchodzili świąt religijnych, nie wyświadczali pomocy swym współwyznawcom ani rodakom, oraz aby się nawzajem nienawidzili, potępiali i zwalczali. „Podstawę żydowskości stanowi przepaść między Żydem a gojem. Tradycyjny Żyd był wychowywany w duchu nienawiści do nie-Żyda, o czym pisał Spinoza oraz inni  „odstępcy”, którzy wyłamali się z żydostwa. Żydowi zabraniano składać prezenty gojowi, zasiadać z nim do stołu, nawet ratować ginącego goja. Zabraniano – na mocy żydowskiego prawa.(…) Żydzi wolą atakować tych, którzy nie mają broni, a więc dzieci, kobiety, bezbronnych uciekinierów – i najlepiej siedząc za sterami bombowców”… Tyle Israel Shamir, wybitny intelektualista żydowski.
Z kolei Zygmunt Freud, aby wyjaśnić żydowską mentalność, wprowadził do obiegu pojęcie „projekcji”. Przestępca, w głębi duszy zdający sobie sprawę z tego, że postępuje źle, przypisuje innym swe własne cechy, intencje i zamiary, rzutuje je na innych ludzi, przede wszystkim na swe ofiary. Tak morderca przerzuca na swą ofiarę chęć popełnienia mordu, złodziej obarcza okradzionego chęcią okradzenia go (złodzieja) itd. Stąd talmudyczna maksyma: „Gdy ktoś przychodzi, aby cię zabić, zabij go pierwszy”. I nie ma znaczenia, że ten „ktoś” może wcale nie zamierzał cię zabijać…
Olbrzymi potencjał resentymentu żydowskiego przeciwko „obcym” spotykamy już w „Księdze Psalmów”, zbiorze 150 tzw. „pieśni pochwalnych” z  okresu przedchrześcijańskiego, ale już po „rozproszeniu”.
„Oto nastają na życie moje, możni spiskują przeciwko mnie. Chociaż jestem bez winy i bez grzechu, i choć nie popełniam nieprawości, oni się zbiegają i stają w pogotowiu. (…) Powracają co wieczór, ujadają jak psy i włóczą się po całym mieście. Na ustach ich groźby, na ich wargach miecze. A któż tego słucha?” I prośba do Jahwe: „Z powodu grzechu ich ust i bluźnierstwa ich warg niech się staną ofiarą własnej pychy, swych przekleństw i kłamstw, jakie szerzą!  Wytrać ich w zapalczywości, wytrać, tak, by się nikt nie ostał! (…) Ty przecież, Jahwe, Boże Zastępów, jesteś Bogiem Izraela! Zbudź się i ześlij karę na wszystkie narody, nie oszczędź żadnego z tych niecnych wiarołomców!” (KP, 59, 4 – 8, 13 – 14).  „Więcej niż włosów na mej głowie jest tych, którzy nienawidzą mnie bez powodu, mocniejsi niż kości moje są ci, którzy niesłusznie stali się mymi wrogami. Mam oddać, czegom nie zrabował. (…) Biorą mnie na języki ci, którzy przesiadują w bramach miejskich, śpiewają o mnie zamroczeni winem. (…) Zniewagi złamały mi serce i oto upadam na duchu. Oczekiwałem współczucia – lecz na próżno; czekałem, by mnie kto pocieszył – lecz nie znajduję nikogo. Podali mi piołun jako chleb pocieszenia, a kiedym pragnął, poili mnie octem. Niech stół ich będzie dla nich sidłem, a uczty ofiarne – pułapką. Niech oczy ich się zaćmią, aż oślepną, spraw, by ich biodra zawsze się chwiały! Wylej na nich Twą zapalczywość, niech ich dosięgnie żar Twego gniewu! (…) Przydaj winy do winy ich i niech nie dostąpią u Ciebie usprawiedliwienia. Niech będą wymazani z księgi życia i niech nie będą zapisani między sprawiedliwymi. Jam uciśniony i zbolały, niech pomoc Twoja, Jahwe, mnie podźwignie” (KP, 5, 13, 21 –26, 28 – 30). „Ukryj mnie przed sforą nędzników, przed zgiełkliwą zgrają złoczyńców, którzy ostrzą swe języki jak miecz i mają w pogotowiu zjadliwe słowa jak strzały, by mierzyć z ukrycia w niewinnego i bez obawy znienacka ugodzić w niego. Utwierdzają się wzajemnie w swych niecnych zamysłach, zmawiają się, by skrycie zastawić sidła, i myślą: „Któż je dostrzeże?” Knują zbrodnię i kryją się z tym, co umyślili; niezgłębione są myśli i serce każdego z nich” (KP, 64, 3 – 7). 
Te skargi Wiecznego Tułacza wydają się dokładnie przekazywać nastrój zgrozy, stan nieustannego zagrożenia w obcym  otoczeniu, z reguły nawet  swej wrogości nie ukrywającym. To jest atmosfera sprzed pogromu. Jakże tedy mają odpowiedzieć na to ci, o których nawet „śpiący” Bóg wydaje się nie pamiętać,  jeśli nie pogardą i nienawiścią, które jedynie pomagają żyć, trwać i walczyć o swe miejsce pod słońcem? W „Psalmie” 44 czytamy zdania skierowane do Jahwe: „A przecież odtrąciłeś nas i hańbą okryłeś, nie ruszasz już do boju z naszymi zastępami. Sprawiłeś, żeśmy musieli uchodzić przed wrogiem, a ci, którzy nas nienawidzą, złupili nas doszczętnie. Wydałeś nas jak owce na zabicie i rozproszyłeś między narodami. Odstąpiłeś swój lud za niską cenę, niewieleś  zyskał na tym, żeś go sprzedał. Wydałeś nas na wzgardę naszym sąsiadom, na szyderstwo i pośmiewisko tych, którzy nas otaczają. Sprawiłeś, że staliśmy się przysłowiem dla obcych narodów, że ludy potrząsają nad nami głowami”. 
Lecz gniew Boga trwa niedługo i los się odmienia, co poświadcza „PsalmKorachitów” (47): „Klaskajcie w dłonie, wszystkie narody, podnoście radosne krzyki na cześć Boga! Bo Jahwe, nasz Najwyższy, trwogą przejmujący, jest wielkim królem wszystkiej  ziemi. On poddał narody pod nasze władanie i ludy pod stopy nasze”… „Ty nas uchronisz na zawsze od złego plemienia, choć nikczemnicy krążą wszędzie i podłość się panoszy pośród synów człowieczych” (KP, 12, 8 – 9). Wreszcie jednak Jahwe – jak chce autor „Psalmu”78 -  „wypędził przed nim [Izraelem] obce ludy, których ziemie przydzielił im, by stała się ich dziedzictwem, a w namiotach obcych osadził pokolenia Izraela”. Za sprawą lichwy. Okazuje się, że Jahwe „ludowi swemu objawił potęgę swoich dzieł, dając mu dziedzictwo obcych narodów” (KP. 111, 6).„Dobrze wiem, że wielki jest Jahwe, że Pan nasz przewyższa wszystkich bogów. (…) On poraził pierworodnych w Egipcie od człowieka do bydlęcia… On poraził wiele narodów, wytracił królów potężnych: Sichona, króla Amorytów, i Oga, króla Baszanu, i wszystkie królestwa ziemi Kanaan. I dał ich ziemie w dziedzictwo, w dziedzictwo Izraelowi, ludowi swemu” (KP, 135, 5, 8 – 12).Jakaż to pazerność na cudze dobra! I jaka specyficzna gorliwość religijna! „Niech chwała Boża będzie na ustach Izraela, a w ręku miecz obosieczny, aby wziąć pomstę nad narodami, aby wymierzyć karę ludom. By łańcuchami skuć ich królów, ich dostojników żelaznymi okowami, by wykonać na nich wyrok zapisany” [w żydowskich sercach]. (KP, 149, 6 – 9).  
                                                        *** 
Diaspora jednak demoralizuje. Bardzo krytycznie poziom moralny Żydów przybywających do Izraela w 1948 roku oceniał pierwszy prezydent tego kraju Chaim Weizman, dla którego ta masa adwokatów, pornodealerów, handlarzy walutą, bankierów, spekulantów, burdelmamek, sutenerów, liberalnych dziennikarzy, najemnych morderców była dosłownie „niepożądanym elementem demoralizującym”. DawidBen Gurion nazywał ich„wyrzutkami społeczeństwa”, których powinno się reedukować na wzór maoistowski w spółdzielniach rolniczych (kibucach) pod surowym nadzorem organów porządkowych.
Innego materiału ludzkiego jednak nie było i trzeba było z niego tworzyć nowy, zdrowy naród. Najlepiej na podstawie ideologii nacjonalistycznej. Jak mawiał w swoim czasie premier Olmert, „Żydzi posiadają potężną broń, mianowicie wzajemną pomoc i miłość wszystkich Żydów do siebie nawzajem, niezależnie od tego, gdzie się oni znajdują i co robią”…
Wybitny teolog prawosławny Sergiusz Bułhakow pisał: „Samoświadomość żydowska idealizuje swą własną nację i przekształciła się w żydowski rasizm, podczas gdy rasizm niemiecki to tylko zawistna parodia na rasizm Żydów”.  Zresztą i Israel Shamir  w eseju  Apokalipsa dzisiaj” zanotował: „Hitler bał się żydowskiego powodzenia, „wyniesienia Żyda” i postanowił imitować żydowską strategię. Jego bojkot sklepów żydowskich był dokładną kopią bojkotu nieżydowskich przedsiębiorstw i wypychania ich z rynku przez Żydów syjonistów na terenie Palestyny. Jego idea „dejudyzacji” stanowiła zwierciadlane odbicie syjonistycznej „judaizacji”. Jego pomysł o masowym wyrzuceniu Żydów z Europy był kalką koncepcji wysiedlenia Palestyńczyków, wysuniętą przez Teodora Herzla w 1896 roku, a zrealizowanej przez Izrael w 1948”…
Z kolei żydowski profesor John Sprungell w jednym z wywiadów udzielonych w 2010 roku był tak nieostrożny, iż powiedział coś, co spowodowało nagonkę prasową i   kosztowało go utratę pracy; stwierdził mianowicie, iż „judaizm to potworna religia, która w ogóle nie powinna istnieć”.
Jak widzimy, sami naukowcy żydowscy bywają skłonni do niejako przesadnego demonizowania cech własnego narodu. A przecież ten naród ma też szereg cech i osiągnięć  imponujących i pozytywnych.
                                                           ***
W 1996 roku polsko-żydowski dziennikarz Stefan Bratkowski opublikował mini-monografię rodu Rothschildów, której fragmenty poniżej przytaczamy. „Nie tylko weszli błyskawicznie na scenę Historii. Równie błyskawicznie zajęli na niej czołowe miejsca. I choć teoretycy pieniądza znacznie bardziej pasjonują się losami Banku Anglii w tym okresie, my będziemy pasjonowali się teraz przygodami Rotszyldów. Na dalszy rozwój bankowości i pieniądza wpłynęli nie mniej niż Bank Anglii.
Wbrew informacjom świetnej książki Niemca Petera Martina o wielkich spekulacjach historii, to nie ich uważano w roku 1818 za szóste – obok Rosji, Anglii, Prus, Austrii i Francji – mocarstwo Europy. Tak owego roku szef rządu Ludwika XVIII, książę Richelieu, mówił o braciach Baringach, czyli o niedawno teraz upadłym banku Barings Brothers (Baringowie po klęsce Napoleona obsługiwali finanse armii okupacyjnych; byli naprawdę potęgą).
O Rotszyldach jednak będzie się też tak mówiło niedługo później. W ćwierć wieku potem Henryk Heine nazwie przebogaty paryski pałac Rotszyldów przy rue Lafitte Wersalem absolutnego władztwa pieniądza, Natan Rotschild zostanie w Londynie uznany królem londyńskiej giełdy, a być królem giełdy londyńskiej znaczyło wtedy tyle, co być królem – niekoronowanym – świata. Bo Natan Rotschild mógł więcej niż którykolwiek panujący w jego epoce – z wyjątkiem może cara WszechRosji, Mikołaja I Romanowa. A rywalizować z nim mogły tylko pozostałe najpotężniejsze banki Londynu, czyli świata.
Joseph Wechsberg zalicza Rotszyldów do grona merchant-bankers, sławnych kupców-bankierów londyńskiej City. Ale Rotszyldowie, choć weszli do tego grona przebojem, wcale się z niego nie wywodzili.
Bracia Majera Amszela Rotschilda, założyciela dynastii, handlowali w Wolnym Mieście Frankfurcie – starzyzną. Mieszkali na Judengasse, ulicy Żydowskiej; od XIV stulecia stanowiła ona getto, którego mieszkańcy nie mogli opuszczać po zachodzie słońca; wolno im było zawrzeć nie więcej niż dwanaście małżeństw rocznie, żeby liczba rodzin żydowskich we Frankfurcie nie przekroczyła nigdy pięciuset.
Nazwisko Rotszyldów poszło od rodzinnego domu, opatrzonego czerwonym szyldem, Rot Schild. Tam w roku 1743 przyszedł na świat Majer Amszel. Peter Martin i Frederic Morton, autor The Rotschilds, napisał, że hobby, konikiem Majera Amszela, uczącego się w szkole talmudycznej, stała się numizmatyka. Zyskała mu nawet sławę. Ja mam w tej kwestii wątpliwości. Numizmatyka była wtedy w Niemczech po prostu koniecznością handlową: ówczesny handel w Niemczech wymagał wymiany niezliczonej ilości monet najrozmaitszej produkcji i trzeba się było w nich dobrze rozeznawać, żeby cokolwiek dobrze kupić, czy też dobrze sprzedać (przypomnę tu nieoceniony przewodnik po ówczesnym świecie monet, jakim był uniwersał wydany w 1761 roku przez Teodora Wessla, podskarbiego wielkiego Korony Polskiej).
Martin i Morton prostują za to informacje największego historyka gospodarki, Józefa Kuliszera, o początkach kariery Rotszyldów. Wedle Kuliszera ojciec dynastii handlował aż do śmierci odzieżą, angielskimi wyrobami włókienniczymi i winem, przy okazji pożyczając szlachcie pieniądze na lichwiarski procent i dyskontując weksle. Tymczasem po śmierci ojca niedoszły teolog wziął posadę w domu handlowo-bankowym Oppenheimerów w Hanowerze i wykazał się takim talentem, że po kilku zaledwie latach został szefem całego interesu!
Swoje własne wielkie pieniądze zrobił i wszedł w świat wielkiej finansjery, pomógłszy książątku Hesji-Hanau, Wilhelmowi, sprzedawać jego żołnierzy jako wojsko najemne (ci Hesi będą potem najgroźniejszymi formacjami wojsk króla Anglii w walce z Rewolucją Amerykańską). W wieku lat 26 na swoim domu mógł wywiesić szyld: M. A. Rotschild – Fuerstlich Hessen-Hanauischer Hoffaktor, agent dworu księstwa Hesji-Hanau. Ten tytuł był wart zaś dwa razy więcej niż pieniądze, które młody Rotszyld mógł zarobić na prowadzeniu interesów dworu...
Skromny dom na Judengasse zamienił na pięciopiętrowy dom z szyldem zielonego już koloru. Starego domu Rotszyldowie się jednak nie wyrzekli – królowała tam i rodziła tam synów Majerowi Amszefowi jego młodsza o sześć lat żona, Gutele (nie opuściła tego domu nigdy; lord Greville, XIX-wieczny pamiętnikarz angielski, wspomina, że w roku 1843 stara dama, licząca sobie lat 94, ciągle tam rezydowała, wyjeżdżając tylko powozem do teatru i opery). Wedle Martina nie było wtedy w całych Niemczech drugiego Żyda, który by cieszył się taką pozycją. To pewna przesada: potężni żydowscy bankierzy Berlina pomagali Hohenzollernom, a już na pewno podczas Wojny Siedmioletniej większy wpływ na los Niemiec miał osławiony Efraim, któremu Fryderyk Wielki powierzył mennicę elektora saskiego. Jednakże na pewno nie było w Niemczech nikogo o takich ambicjach i takiej wyobraźni.
Wyobraźnię przyszłych interesów urobił sobie Majer Amszel na skalę kontynentu. Nie pisze o tym ani Kuliszer, ani Peter Martin, ale Majer Amszel, ojciec pięciu synów, każdego z nich osadził w jakimś wielkim centrum finansowym Europy. Amszel został z ojcem na miejscu, Salomon osiedlił się w Wiedniu, Jakub, zwany później z angielska James'em, w Paryżu, Kalmann (Karl) pojechał do Neapolu, zaś Natan Majer do Anglii. Daty w różnych źródłach znajdujemy różne; rok 1812 jako rok narodzin domu Rotschildów w Paryżu, rok 1816 jako początek takiegoż domu w Wiedniu, a rok 1820 – w Neapolu, są datami zbyt późnymi, wszyscy bracia byli tam i działali znacznie wcześniej; są to prawdopodobnie daty formalnego ochrzczenia ich firm domami, maison po francusku, house po angielsku, haus po niemiecku. Kiedy Majer Amszel umierał w roku 1812, cała sieć już działała i kwitła. A na podstawie tego można wnioskować, że całą piątkę ojciec odpowiednio do skali swych marzeń przygotował. Dał im w dziedzictwie nie tylko umiejętności; także – zmysł ryzyka i rozmach.
Od początku utrzymywali ścisłe między sobą kontakty i najszybciej, jak tylko można, przekazywali sobie wzajem wszelkie istotne informacje. A pracowali z myślą nie tylko o pieniądzach, lecz i o budowie swej reputacji. Rzecz jasna, swoiście pojmowanej – reputacji wśród potencjalnych klientów. Swojemu księciu, który objął potem Hesję-Kassel, Rotszyldowie uratowali przed Francuzami ponad milion talarów, które zarobił na handlu swymi żołnierzami. Przekazali je Natanowi do Londynu, a po siedmiu latach, po klęsce Napoleona pod Lipskiem, książę, wracając z wygnania do domu, otrzymał gotówkę z ogromnym procentem, pochodzącym z Natana operacji giełdowych. Rotszyldowie chcieli być niezawodni i byli niezawodni.
Natan w 1804 roku przeniósł się z Manchesteru, gdzie zaczynał, do Londynu (według innych źródeł – już w 1798 roku). Wszedł tam w krąg londyńskiej City, a City wymagała niezawodności; wśród merchant-bankers słowo liczyło się tak, jak weksel. Natan podwójnie musiał dbać o opinię – Anglia nie przyznała jeszcze pełnych praw obywatelskich nawet katolikom z warstw wyższych, cóż dopiero mówić o ludziach mojżeszowego wyznania! Rotszyldowie zaś pozostali wierni swojej religii, inaczej, niż na przykład Baringowie, którzy bez oporów zamienili swój niemiecki protestantyzm na brytyjski anglikanizm, unarodowioną wersję katolicyzmu.
Już podczas wojen napoleońskich Rotszyldowie zyskali szczególną renomę: rząd Anglii próbował zaopatrzyć w złoto armię Wellingtona, walczącego przeciw Napoleonowi w Hiszpanii, ale flota brytyjska, która panowała już na morzach, nie mogła podjąć się tej ryzykownej operacji, nie mogła gwarantować jej powodzenia. Przeprowadzili ją Rotszyldowie. Jak?
Natan Rotszyld, ni mniej, ni więcej, dał znać, mimo wojny, swemu bratu, James'owi, do Paryża, a dziewiętnastoletni James nie wahał się ni chwili – Rotszyldowie, przekupując po drodze urzędników i policję, przeszmuglowali złoto przez Francję i całą, ogarniętą szaleństwem wojny Hiszpanię aż do Wellingtona!
Przemilczała ten wyczyn pomnikowa historia Anglii pióra George'a Macaulaya Trevelyana, ale wielki historyk w ogóle nie dostrzegał Rotszyldów; na szczęście dla Anglii, Rotszyldowie byli przeciw Napoleonowi...
Najsłynniejszym wyczynem Natana był wszakże jego sukces po Waterloo. Nie, nie pod Waterloo. Po nim. Wellington z Bluecherem, na nasze nieszczęście, pokonali Napoleona; on, Natan Rotszyld, wygrał Waterloo na giełdzie.
Temu sukcesowi poświęcono tyleż chyba książek, co samej bitwie. Natan Rotszyld nie odniósł go dzięki legendarnemu gołębiowi pocztowemu, który mu rzekomo dostarczył wiadomości wcześniej, niż ktokolwiek dostał ją w Londynie. Ani też nie obserwował Natan bitwy osobiście i – wbrew temu, co stoi u Kuliszera – nie wyprzedził kuriera rządowego w wyścigu do Anglii. To jego specjalnie opłacany agent, Rothworth, wsiadł pierwszy w Ostendzie na szybki stateczek, wioząc holenderską gazetę z 19 czerwca, z opisem rozstrzygniętej już bitwy. Przybył do Londynu wieczorem we wtorek 20 czerwca, w dwa dni po bitwie, ale 24 godziny przed majorem Percy’m, adiutantem głównodowodzącego wojsk brytyjskich, wiozącym słynną depeszę Wellingtona.
Rotszyld wcale nie polecił swoim ludziom kupować zaraz akcji. Przeciwnie, część swoich papierów skarbowych i akcji sam rzucił do sprzedaży. Rozeszło się więc, że Rotszyld sprzedaje, wybuchła nieledwie panika, rzucili się sprzedawać wszyscy, kursy się załamały – odgadywano, że Rotszyld wie już o zwycięstwie Napoleona; dopiero wtedy ludzie Rotszylda zaczęli kupować – po śmiesznie niskich cenach. Zanim wiadomość o klęsce Napoleona dotarła po upływie doby do publiczności i zanim kursy równie gwałtownie skoczyły do góry, było jasne, że Natan Rotszyld zarobił w ciągu tylko tej jednej doby olbrzymią fortunę.
Joseph Wechsberg podaje wszelako za współczesnymi nam historykami informację, której nie ma w książkach o Rotszyldach. Otóż Natan bynajmniej nie zatrzymał wiadomości o klęsce Napoleona dla siebie. Tegoż ranka w środę, kiedy początkowo kazał swym ludziom sprzedawać swoje walory, pospieszył z gazetą do przyjaciela, jednego z komisarzy rządowych, a ten zabrał go na Downing Street, do premiera, lorda Liverpool. Tyle, że Londyn spodziewał się raczej klęski sprzymierzonych, stąd i premier, przygnębiony brakiem wiadomości od Wellingtona – nie dał wiary holenderskiej gazecie...
Oczywiście, nie temu jednemu wielkiemu sukcesowi giełdowemu zawdzięczali Rotszyldowie potęgę i pieniądze. Stali się bankierami władców i rządów. Bardziej, niż Baringowie. Ich sieć finansowa objęła całą Europę.
Dysponowali zawsze najświeższymi informacjami, które mogły wpłynąć na notowania giełdowe. Świadectwo, jak działała ich sieć kurierów, znalazłem w pamiętnikach lorda Greville’a – już rankiem 30 lipca 1830 roku dzięki jej raportowi wiedziano w Londynie ze szczegółami o wybuchu Rewolucji Lipcowej w Paryżu; dopiero w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia dotarł do Londynu ze skąpym meldunkiem kurier rywalizującej z nią agencji Stuarta!
Rozpisywali Rotszyldowie pożyczki zaciągane dla swych utytułowanych klientów i ich rządów, a subskrybenci tych pożyczek mogli wskazać, w jakiej walucie chcą odbierać odsetki. W latach 1818-1832, a więc przed wybuchem gorączki kolejowej, tylko sam dom bankowy Natana wypuścił obligacje, wedle Kuliszera, na łączną sumę 25 milionów funtów szterlingów. Było to więcej, jak zwraca uwagę Kuliszer, niż wszystkie łącznie pożyczki zaciągnięte w Amsterdamie w ciągu całego XVIII wieku, ale my wiemy, że nie było to jednak aż tak dużo: przed rokiem 1820 tylko dla obsługi rynku samej ówczesnej Wielkiej Brytanii trzeba było osiemnastu milionów funtów w banknotach Banku Anglii, nie licząc innych. Trudno w ogóle porównywać wiek XVIII z wiekiem XIX. Rotszyldowie zaś, przy całej swej potędze, byli jednym z domów owych merchant-bankers londyńskiej City. I nie przypadkiem Natan Rotszyld skonstatował w 1832 roku, że to Anglia w ogólności stanowi bank dla całego świata; w tym kraju negocjuje się i załatwia wszelkie transakcje dotyczące Indii, Chin, Niemiec i całego świata.
Z Kuliszerowych informacji ważna jest inna: Zdarzało się, że Rotszyldowie umieszczali jakieś państwo na czarnej liście, czyli zamykali mu dyskonto wekslowe, Było to równoznaczne z bankructwem finansowym tego państwa.
Dotyczyło to głównie młodych państw Ameryki Łacińskiej, które zrzuciły panowanie Korony Hiszpańskiej, ale nigdy nie nauczyły się radzić sobie ze swą niepodległością. W Europie Świętego Przymierza odgrywali natomiast Rotszyldowie paskudną rolę jego finansowego oparcia.
Stronili od polityki i wszelkich idei społecznych, a nawet handlowych. Nic nie wiadomo nawet o tym, by Natan Rotsżyld sygnował swym podpisem w roku 1820 petycję londyńskiej City, domagającej się wprowadzenia wolnego handlu. Przypomnijmy: drugie pokolenie londyńskich Baringów spotkamy w ruchu walczącym o zniesienie niewolnictwa, ale też Baringowie byli już od dawna pełnoprawnymi poddanymi Korony Brytyjskiej. Tak bardzo pełnoprawnymi, że jeden z nich w trakcie rozruchów chłopskich 1830 roku obił kijem zakutego już w kajdany więźnia... Niczego w tym rodzaju o Rotszyldach nie wiemy; Rotszyldowie sami jako Żydzi, przywiązani do swej religii, należeli do mniejszości pozbawionej praw.
Dopiero mądry Wellington, wtedy już – książę Wellington, jako premier przeforsował najpierw w roku 1829 równe prawa dla katolików, potem zaś w roku 1830 przeprowadził ustawę, która łagodziła dyskryminację wyznania mojżeszowego. Ale i tak Żydzi byli tą mniejszością religijną Anglii, która najdłużej czekała na pełne równouprawnienie – aż do roku 1860. Baringowie zostali członkami izby lordów jeszcze w XVIII wieku, pierwszym lordem mojżeszowego wyznania został pierwszy Rotszyld dopiero w roku 1886. Mimo że to dzięki pieniądzom, pożyczonym rządowi przez Rotszyldów, Anglia weszła wcześniej w posiadanie zbudowanego przez Francuzów Kanału Sueskiego.
Peter Martin twierdzi, że Rotszyldowie dość późno oswoili się z ideą budowy kolei, czego najlepszym dowodem jest fakt, że pierwszą linię Stephensona, Liverpool-Manchester, kredytować musiał w roku 1830 rząd angielski.
Jednakże Rotszyldowie angażowali się w jakieś przedsięwzięcia po dokładnym zbadaniu ich perspektyw. Gdy już je rozpoznali, inwestowali z rozmachem niebywałym, rozmachem Rotszyldów. Opasły tom francuskiego historyka, Maurice’a Levy-Leboyera, o roli banków europejskich w międzynarodowym uprzemysłowieniu Europy w pierwszej połowie XIX wieku, pełen jest informacji o tym, jak pieniądze Rotszyldów nakręcały wówczas rozwój przemysłu.
Lata trzydzieste XIX wieku przyniosły w Anglii istną gorączkę kolejową. Zasadną: nakłady na budowę linii kolejowych zwracały się w ciągu dwóch, trzech lat, potem sypały przez dziesięciolecia nieustającymi zyskami. W latach czterdziestych koleje podbijały Francję, potem resztę Europy i Amerykę. Rzecz jasna, żaden z domówRotszyldów niczego sam nie budował we Francji, w Niemczech czy monarchii austriackiej. Oni finansowali budowy, dobierając do nich najlepszych przedsiębiorców budowlanych, głównie – angielskich. Inwestowali często razem z rządami i o wielu rządowych kolejach Europy mówiło się, że nie należą do państwa, lecz do Rotszyldów; dany władca mógł być królem w swej monarchii, ale królami kolei byli Rotszyldowie. Państwa-wspólnicy gwarantowały im za to bezpieczeństwo ich pieniędzy.
W połowie XIX wieku majątek Rotszyldów szacowano na ponad pół miliarda funtów szterlingów. Same procenty od udzielanych kredytów przynosiły im – nie licząc zysków z kolei, przedsiębiorstw przemysłowych i ubezpieczeń – ponad dwa miliony funtów każdego roku.
Niestety, książki o Rotszyldach niewiele zawierają rzeczowych danych o ich operacjach finansowych i handlowych. U Mortona najciekawsze było dla mnie credo Natana Rotszylda: Działam od ręki i nigdy nie tracę czasu. Przybywam gotów na wszystko i załatwiam umowy na miejscu... Zawsze mówiłem sobie, że to, czego potrafi dokonać inny człowiek, potrafię dokonać i ja.
Jeśli coś tu Natan Rotszyld przemilczał, to informacje skrupulatnie i równie szybko gromadzone przed podjęciem jakichkolwiek działań. Ale o ich znaczeniu w interesach Rotszyldów już w Europie wszyscy wiedzieli. I wiedzieli, że nie były to interesy szczęśliwych chucpiarzy.
 ***
Doktor habilitowany Władimir Pawlenko, członek rzeczywisty Rosyjskiej Akademii Geopolitycznej, twierdzi, iż od XVIII wieku Francja, Belgia, Holandia, Rosja, szereg innych krajów stanowią nic innego, jak prowincje finansowego imperium Rothschildów, którzy np. podczas wojny 1812 roku finansowali wszystkie walczące strony, zarówno imperatora Napoleona I Bonapartego, jak i cesarza Aleksandra I Romanowa. Na krwi ludzi zbija się największe fortuny, a nie na handlu ropą czy złotem, jak sądzą co bardziej naiwni ludzie. „Komu wojna, a komu mać rodnaja”. Rockefellerowie z kolei (inny potężny klan  żydowski) byli  „odpowiedzialni” za Niemcy, Arabię Saudyjską, częściowo również Rosję, która stanowi kondominium owych dwu rodzin żydowskich. Podczas II wojny światowej zarówno Rothschildowie, jak i Rockefellerowie, „wspierali”, czyli robili niewyobrażalnie olbrzymie interesy, na wspieraniu zarówno broczących krwią Niemiec, jak i ZSRR, skrycie dostarczając obu walczącym stronom broń, technikę wojskową, przeterminowaną żywność, umundurowanie. W końcu wszystkie narody Europy się wykrwawiły, straciły swe elity i zostały mieszkańcami globalnego Imperium Żydowskiego, którego poszczególne prowincje noszą nazwy dawnych państw niepodległych. Dwie wielkie formacje finansowe dyskretnie ze sobą zarówno współpracują, jak i delikatnie rywalizują; tak np. ugrupowanie Rockefellerów spowodowało demontaż ogromnego Imperium Brytyjskiego, a Rothschildowie odegrali decydującą rolę w odgórnym demontażu Związku Radzieckiego, zbyt silne bowiem państwa gojskie mogłyby w pewnych okolicznościach wykazywać tendencję do nieposłuszeństwa i usiłować wyłamywać się z tzw. „uporządkowanej wspólnoty międzynarodowej”. Masonami wysokiego stopnia i figurantami Rothschildów  byli m.in.: Beria, Andropow, Kuusinen, Gorbaczow, Kosygin, Mikojan. Tak zaś znienawidzony i opluwany przez tzw. światowe media Józef Stalin nie tylko nie słuchał wolnomularzy, ale i kazał szereg z nich rozstrzelać, a w marcu 1953 roku zamierzał wysłać wszystkich sowieckich i wschodnioeuropejskich Żydów na Sybir. Dosłownie w ostatnim momencie, na kilkanaście godzin przed opublikowaniem odnośnego rozkazu, Łazarzowi Kahanowiczowi udało się generalissimusa otruć i w ten sposób udaremnić akcję, która mogła by się okazać czymś znacznie gorszym niż hitlerowskie „ostateczne rozwiązanie”. Odtąd agenturalne elity sowieckie powoli, krok po kroku, konsekwentnie pracowały nad tym, aby obrzydzić, zdyskredytować, zdezorganizować, zdemoralizować, rozpić i osłabić swój kraj, aż w końcu odgórnie go zdemontowały; resztki zaś po nim dają się bez trudu prowadzić na pasku i wyzyskiwać, a to tym łatwiej, że na czele ich wszystkich ulokowano agentów wyszkolonych w dziele chaotyzacji, pederastyzacji, prostytuowania odnośnych ubezwłasnowolnionych ludów, które już nie są samoświadomymi narodami i nie posiadają politycznych elit myślących w kategoriach swego państwa i narodu. Ponoć z Rothschildami i ugrupowaniem Lubavich jest powiązany Władimir Putin, mason; lecz widocznie co do jego lojalności centrala nie ma pewności, skąd wynika nieustanne nękanie prezydenta Rosji przez „społeczność międzynarodową”, media euroamerykańskie, opozycję wewnątrz kraju. Podejrzewa się, że może on, tak jak ongiś Adolf Hitler, uwolnić się spod kurateli „starszych braci w wierze” i spowodować jakąś kłopotliwą zadymę, którą przyjdzie gasić  „wspólnymi siłami”.
   Nad opanowaniem Chin, Indii, Japonii i Brazylii Rockefellerowie i Rothschildowie pracują wspólnie, próbując m.in. powodować między nimi napięcia a nawet wojny. Przejściowe kłopoty mogą zresztą sprawiać także państwa „małe”, niedostatecznie jeszcze ogłupione i zdemoralizowane, jak np. Wenezuela, Kuba, Białoruś, Syria, Iran. Dla nich przygotowano los Jugosławii, którą w 1999 roku zrujnowały bombowce USraela  i „demokratycznych” Niemiec oraz rakiety „morze – ziemia”, wystrzeliwane z brytyjskiej łodzi podwodnej „Splended” (która w 2003 roku prowadziła zmasowany ogień na miasta Iraku, wieloletniego przyjaciela USraela, którego prezydenta wczorajsi sojusznicy powiesili jak psa, publicznie i w odrażający, niegodziwy sposób, korzystając z usług pospolitych bandytów). Slobodana Miłoszewicza zaś, prawowitego prezydenta zlikwidowanej Jugosławii, jak też szereg innych polityków i dowódców wojskowych tego dumnego ongiś kraju, potruto w więzieniach „demokratycznej” Europy Zachodniej. Jak twierdzi profesor Władimir   Pawlenko, dyskretnie usiłowały  sprzeciwiać się żydowskiemu dyktatowi elity czeskie, zafundowano więc im podział Czechosłowacji oraz „demokratycznego” prezydenta w postaci chronicznego pijaka, tak jak Borys Jelcyn, niezdolnego do podejmowania jakichkolwiek rozumnych, odpowiedzialnych i samodzielnych decyzji, podstawiając na wszelki wypadek nową żonę.  Możemy na marginesie dodać, że ten punkt widzenia jest wśród części elit intelektualnych Federacji Rosyjskiej jak najbardziej popularny.
W maju 2012 roku ugrupowanie „Rothschild Investment Trust „Capital Partners” oraz  Rockefellers Financial  Services” podpisały umowę o ścisłej współpracy, co może świadczyć o zbliżaniu się ostatecznego momentu ukształtowania się globalnego Imperium  Żydowskiego, żądzonego przez duumwirat dwu genialnych rodzin, wokół których koncentrują się pozostałe potęgi finansjery światowej. Prawdopodobnie dominującą pozycję zajmie w tym układzie ród Rothschildów (ich klientem jest m.in. George Soros), przejmujący obecnie dyskretnie m.in. gospodarkę Rosji, Chin, Białorusi i innych na pozór niepodległych państw.
***
Cytowani w poprzednich rozdziałach naukowcy rosyjscy W. Polikarpow i I. Łysak  w ksiące  Fenomen jewrejskoj cywilizacji  twierdzą, że niejako słabszą stronę mentalności żydowskiej stanowi czarno-białe widzenie świata  w dychotomiach: wróg – przyjaciel, obcy – swój,  zły – dobry,  brzydki – piękny,  głupi – mądry  oraz niezdolnośc do odczuwania mnóstwa odcieni i stopniowań  leżących miedzy tymi  krańcowościami. Stąd też wynika domniemana skłonność tych ludzi do zbyt pospiesznych, przesadnych i krańcowo jednoznacznych ocen poszczególnych osób, zjawisk czy działań. Dlatego Żydzi tak namiętnie domagali się od Poncjusza Pilata ukrzyżowania Nazaretańczyka i dlatego wybitny polityk i patriota Izraela Icchak Rabin dostał zdradziecką kulę w plecy od porywczego młodzieńca  żydowskiego, zaślepionego własną, uproszczoną wizją rzeczywistości. Julian Tuwim w wierszu pt. „Żydzi” pisał o tym nerwowym narodzie:

„Czarni, chytrzy, brodaci,
Z obłąkanymi oczyma,
W których jest wieczny lęk,
W których jest wieków spuścizna,
Ludzie,
Którzy nie wiedzą, co znaczy ojczyzna,
Bo żyją wszędy,
Tragiczni, nerwowi ludzie,
Przybłędy.

Szwargocą, wiecznie szwargocą,
Wymachując długimi rękoma.
Opowiadają sobie jakieś trwożne rzeczy
I uśmiechają się chytrze,
Tajnie posiedli najskrytsze
Z miliarda czarnych, pokracznych literek
Ci chorzy obłąkańcy,
Wybrany Ród człowieczy
Pomazańcy!

Pogładzą mokre brody
I znowu radzą, radzą…
- Tego na bok odprowadzą,
Tego wołają na stronę,
Trzęsą się… Oczy strwożone
Rzucą szybko przed siebie,
Czy kto nie słyszy…

Wieki wyryły na ich twarzach
Bolesny grymas cierpienia,
Bo noszą w duszach wspomnienie
O murach Jerozolimy,
O jakimś czarnym pogrzebie,
O rykach na cmentarzach…

… Jakaś Szatańska Msza,
Jakieś ukryte zbrodnie
(pod oknami… w piątki… przechodnie…
Goje… zajrzą do okien… Sza! Sza-a-a!) 
………………………………….”.

          Lęk i drżenie… Ten naród posiada jednak szereg rzadkich zalet. Polikarpow i Łysak piszą: „W ciągu prawie dwudziestu wieków rozproszenia Żydzi usiłowali rozsiedlać się nieomal wśród wszystkich narodów. Z reguły spotykało ich na początku ciepłe przyjęcie. Lecz powoli uzdolnieni i pracowici przybysze  zaczynali budzić swym powodzeniem coraz większą zawiść. Zaczynano więc Żydów przyciskać: nakładać dodatkowe podatki, ograniczać w prawach, grabić, zmuszać do porzucenia judaizmu. W końcu w ogóle wypędzano z kraju.  Lecz właśnie brak u Żydów własnego państwa zaktywizował w ich społeczności rozwój rzemiosł i handlu.”  Za jedną z fundamentalnych cech psychicznych i behawioralnych tego  afroazjatyckiego etnosu rosyjscy badacze uważają nomadyzm, koczownictwo i wynikający stąd dynamizm, ruchliwość także Żydów już osiadłych. Przenosząc się z miejsca na miejsce, wszędzie czują się w domu, utrzymują więź z rodakami i nawzajem się w skali globalnej wspierają, pomagają sobie wzajemnie się bogacić, gromadzą  mądrość, doświadczenie, wiedzę i kulturę innych narodów, twórczo je przetwarzają i przystosowują do własnych potrzeb. Życie w globalnym rozsiedleniu  („rozproszenie” nie byłoby tu właściwym określeniem)  czyni członków tego narodu ludźmi uniwersalnymi, posiadającymi wszechogarniający system wiedzy o świecie, doskonale orientującymi się w tym, co się dzieje w każdym zakątku , tworzącymi wielkie, świetnie funkcjonujące państwo ponadnarodowe, niewidoczne dla profanów. Obecnie nie tyle Żydzi przystosowują się do stylu życia innych narodów, ile te narody są zmuszone przystosowywać się do procesu globalizacji, do wymagań stawianych prze żydowskie elity finansowe, polityczne i intelektualne. Wiadomo bowiem, że  -  jak to wyraził Leon Feuchtwanger  -  kto zarządza finansami, ten rządzi krajem, ba, ten rządzi światem”.  W dziele  „Żyd  Süss”  ten autor trafnie zauważał, iż  „Żydzi dawno spostrzegli, że jedyną obroną przed kaprysami losu stanowią pieniądze”… Od początku swej pisanej historii Hebrajczycy słynęli jako mistrzowie w zakresie gromadzenia majątku. Powoli też w okresie średniowiecza w Europie ukształtowała się nowa elita:  finansowa, przewyższająca pod wieloma względami tradycyjne elity rodowe. B. Auerbach napisał:  „Nabywanie pieniędzy wymaga męstwa, ich zachowanie  -  rozsądku, ich wydawanie  zaś stanowi wielką sztukę”. Judaizm docenia znaczenie bogactwa, majątku, złota. Jako religia ludu koczowniczego, pośredniczącego, wszechobecnego  krzewiła przekonanie, że bogactwo  -  niezależnie jak zdobyte  -  stanowi dowód, że Bóg nas kocha, skoro uczynił bogatymi. Nauczyli się więc wyznawcy takiego Boga szybko gromadzić olbrzymie zasoby finansowe, które następnie wykorzystywali w celu korumpowania urzędników, ministrów, prawników, biskupów, monarchów, jak też zapewniali swemu narodowi optymalny poziom konsumpcji.  „Właśnie pieniądze pomagały Żydom diaspory przetrwać  wśród niezbyt dla nich życzliwie usposobionych narodów”. 
Ale i ta okoliczność powodowała często agresję antyżydowską. Henry Ford, wybitny bądź co bądź amerykański przedsiębiorca, inżynier i intelektualista, pisał:  „Międzynarodowa finansjera stoi za kulisami wszystkich wojen. Jest to międzynarodowe żydostwo: Żydzi niemieccy, Żydzi angielscy, Żydzi francuscy, Żydzi amerykańscy”.  Wpływając finansowo, propagandowo  i politycznie na elity rządzące odnośnych państw, popychają je do wojen między sobą, sprzedając broń i wyposażenie wszystkim walczącym stronom i robiąc gigantyczne majątki na handlu ludzką krwią. Jako przykład takiego postępowania Ford przytacza Rothschildów, którzy m.in. w okresie 1805 – 1813 „sponsorowali”  (pod ogromny procent)  zarówno armię francuską, jak też angielską i rosyjską.
Najważniejszymi celami żydowskiej strategii przetrwania są, po pierwsze, właśnie przetrwanie tego narodu i, po drugie, osiągnięcie wpośród wszystkich innych wspólnot narodowych, a co za tym idzie, i w skali globalnej, pozycji dominującej. Droga ku temu prowadzi poprzez opanowywanie takich strategicznych sfer życia narodów, jak handel, bankowość, prawo, medycyna, teatr, kino, dziennikarstwo, edukacja, dyplomacja, bezpieka, przemysł rozrywkowy  i  niedopuszczanmie do tych dziedzin reprezentantów  narodów rdzennych. To wszystko umożliwia bezkarne gromadzenie olbrzymich zasobów finansowych, które są następnie wykorzystywane zarówno w celu zapewnienia najwyższego poziomu życia światowego żydostwa, jak i dalszą realizację ambitnych planów globalnej elity tejże społeczności. Obsadzenie sądownictwa, prokuratur i adwokatury swymi ludźmi pozwala m.in. natychmiast przychodzić z pomocą międzynarodową tym Żydom, którzy popadli akurat w tarapaty  (vide casus  Chodorkowskij).
W dalszym ciągu swych analiz Polikarpow i Łysak twierdzą, iż  Żydzi wynaleźli i doprowadzili do perfekcji sztukę pośredniego działania, którą stosują sterując państwami i społeczeństwami. Na tę sztukę składają się m.in.:  zarządzanie finansami; kierowanie państwami za pośrednictwem tzw.  „doradców”, instalowanych przy gojskich gremiach kierowniczych; zintegrowany system tajnych i jawnych organizacji żydowskich, działających we wszystkich państwach świata pod szyldem  ruchów rzekomo ekologicznych, demokratycznych, pacyfistycznych, kontestujących itp.;  obsadzanie swymi agentami takich sfer jak handel, polityka międzynarodowa, prawo i in. „Ze swoim przeciwnikiem Żyd z reguły nie nawiązuje bezpośredniego kontaktu. Dopina swego anonimowo stosując intrygi, przekupstwo i rozmaite tryki prawnicze... 
 Cywilizacja żydowska przedstawia sobą uporządkowany system wspólnot, który jak pajęczyna ogarnia cały świat. Potęga Żydów polegała na tym, że nie posiadając własnego państwa, mieli swych reprezentantów we władzach wielu krajów… Podstawowa siła Żydów w dziejach polega na posiadaniu przez nich globalnej sieci wspólnot, każda z których funkcjonuje jako samoreprodukująca się organizacja. Wspólnota, gdzie każdy zna każdego, gdzie dominują osobiste węzi i stosunki, jest stabilna i skonsolidowana. Prócz tego konserwatywny charakter, samoodnawialnośc i opieranie się na własne siły takiej wspólnoty są cementowane przez obecność ustnej tradycji. Właśnie  „Tora”, w tym  „Tora”  ustna, zastąpiła dla Żydów państwo, co sprzyjało zachowaniu tego narodu. W wielu sferach życia wspólnota żydowska zachowywała autonomię, lecz musiała też podlegać prawom państwa, w którym mieszkała.
Potęga Żydów w dziejach wynika także z tego, że są oni bezwzględni i nieubłagani w stosunku do swych wrogów, nigdy niczego nie puszczają w niepamięć i nie wybaczają tym, którzy ich w jakiś sposób ograniczali. Można uogólniając powiedzieć, że cywilizacja żydowska jest dynamiczna i żywotna, wywiera niemały wpływ na bieg dziejów powszechnych, a jej rozsianie stanowi nie tylko źródło jej słabości, ale i źródło mocy”. 
Naród żydowski,  ciągną dalej Polikarpow i Łysak,  „uważnie śledzi, co się dzieje wokół niego, aby nie zostać rozdeptanym lub nie roztopić się w gigantach. On nie życzy sobie takiego roztopienia się, chce istnieć samoistnie. Nie jest głupi, nie walczy z olbrzymami; pochyla się, jeśli jakaś fala sięga zbyt wysoko i nakrywa go z głową. A później znów się z toni wyłania, otrząsa się i żyje dalej jakby nigdy nic. Jest twardy, lecz nie bezmyślnie uparty. Pochyla się przed każdą falą, lecz żadnej z nich się nie poddaje. Bierze ze wszystkich potoków to, co mu odpowiada i przystosowuje do swych potrzeb. (…) Obserwacja, analiza, poznanie świata stają się jego istotą. W nim wyrasta wielka skłonność do słowa jako do środka takiego poznawania.  Przepisami świętego prawa karze ciemniaka,  wykształcenie uważa za nakaz  Boży. Odnotowuje na piśmie wszystko, co zauważy…
Do podstawowych postaw osobowości żydowskiej można zaszeregować następujące: 
1.    Orientację na życie w warunkach ekstremalnych; 2. ukierunkowanie na pozyskanie wiedzy; 3. orientację na wartości witalne, ziemskie, a nie na zaświaty;  4. wiarę w jedynoboże; 5. przekonanie o bogowybraności narodu żydowskiego; 6. całościowy obraz świata; 7. strategię działań niebezpośrednich; 8. specyficzny mistycyzm; 9. koczownictwo; 10. alarmistyczny stosunek do świata, to jest poczucie trwogi co do swej przyszłości; 11. niestandardowe zachowanie się, czynny, twórczy aktywizm; 12. bezlitosny, nieubłagany stosunek do wrogów; 13. dążenie do świętości”.

Lord Disraeli wyznawał: „Jestem przygotowany do najgorszego, lecz mam nadzieję na lepsze”.  Żydów cechuje, według rosyjskich analityków, rozwinięte poczucie własnej godności i absolutny brak poczucia nieśmiałości, delikatności i skrępowania. Nigdy nie bywają nieśmiali i przesadnie taktowni, co niektórzy nazywają  „żydowską bezczelnością”.    „Hucpa”  to szczególna odmiana pychy, pobudzająca do działania pozbawionego onieśmielenia i lęku przed własnym nieprzygotowanie, brakiem uzdolnień, wykształcenia czy doświadczenia. Żyd zabiera się do wszystkiego bez żadnego przygotowania, nie zważa na brak kwalifikacji i przygotowania zawodowego; weterynarz może podjąć się zawodu chirurga…  Dla Żyda   „ hucpa”  to  szczególny rodzaj odwagi, podejmowanie  walki  z nieprzewidywalnością losu… Nosiciel  hucpy zachowuje się tak, jakby się zupełnie nie przejmował tym, iż może nie mieć racji. W praktyce prowadzi to do tego, że zyskuje się za swe działania więcej niż by się otrzymało poniechają tych działań. Praktykujące hucpę indywiduum nie gubi się w żadnej sytuacji, poszukuje interesujących zajęć, zaszczytów i wysokich stanowisk, nie obawia się niepowodzeń lub zawodu w swych roszczeniach, nie gubi się przed autorytetami lub nieznanymi sobie osobami. Najbardziej niemiła dla Żyda sytuacja to okazanie swej słabości i nieprzydatności, dlatego sięga on po chytrość, aby nie ujawnić swego świata wewnętrznego przed  innymi”…
                                                    ***
          Żydzi są arcymistrzami paradoksu i absurdu w sztuce i nauce (Hundertwasser, Chagall, Einstein, Picasso, Klee itd.).  W  życiu  politycznym  to  wynikające  z  nakazów  „Awoda-Zary”   zachowanie  przybiera  -  zdaniem  niektórych  naukowców rosyjskich - kształt  rewolucyjności  i  buntownictwa,  zmierzającego  do  wywrócenia  i  schaotyzowania  ładu  państwowego   narodów  niesemickich.    
Gdy elita  żydowska  w którymś kraju dostrzega rodzenie się   jakiegoś ruchu lub silnej organizacji, która potencjalnie mogłaby konsolidować odnośny naród, zaraz usiłuje je zdezorganizować i unieszkodliwić, aby potencjalnie nie mogły zagrozić interesom „narodu wybranego”. Usiłuje się doprowadzić do zderzenia ze sobą różnych ruchów i sił, posiać zamęt i dopiero tę sytuację wykorzystać. Gdy próby zniszczenia się nie powiodą, podejmuje się usiłowania, mające na celu przejęcie kierownictwa odnośnym ruchem, partią,  kościołem  itp., aby nieco później też go rozbić i sprowadzić na manowce. Tak np.   dopięli  nawet  tego, że wprowadzili swych ludzi nawet na Stolicę Apostolską. Papieżami Żydami byli m.in. Jan VIII, Innocenty II, Kalikst III, Aleksander VI, Klemens VIII, Paweł V, Pius IX,  a  rzymokatolicyzm  jest  dzisiaj  oficjalnie  nieomal  zwany  żydokatolicyzmem.
Alfred Rosenberg twierdził, że w rywalizacji pokojowej Semici przegrywają z Aryjczykami, w sytuacji zamętu i rozgardiaszu górą są z reguły Semici, mistrzowie intryg, kombinatorstwa, grabieży i kłamstwa. Ta reguła ponoć   wielokroć sprawdziła się w dziejach wielu krajów, stąd – jak twierdził Rosenberg – Żydzi wszędzie są siewcami zamętu i inicjatorami rewolucji, buntów, rozruchów, kryzysów,  podczas których wychodzą na swoje, przejmując majątek narodowy i władzę polityczną w państwach ogarniętych spowodowanym przez nich chaosem. Nawiasem mówiąc, ta myśl nie była obca także rosyjskim teoretykom  , jak też miała swych zwolenników na Węgrzech, w Rumunii , we Francji  i  w  Polsce.  Obecnie  najbardziej  konsekwentnie  podobny  styl  rozumowania  rozwija  w  Polsce  Henryk  Pająk,  autor  m.in.  wyjątkowo  ostrej  ksiązki  pt.  Lichwa. Rak  ludzkości”  (Lublin  2009),  w  której  obnaża  ukryte  mechanizmy  globalnego  kryzysu  ekonomicznego  2009  roku,  jak  też  ogólniejsze  prawidłowości  w  działalności   „dzieci  szatana”  i  ich  rozmaitych  grup  wyzysku. 
                                                            ***
Nie wszyscy Żydzi są żydami, to znaczy wyznawcami judaizmu, a dokładniej, zaledwie co czwarty Żyd jest żydem. Prócz poczucia solidarności wyznaniowej, mają też wysoce rozwinięty zmysł rasowy, choć gdy nie ma zagrożenia zewnętrznego, zagorzale nawzajem się zwalczają – z reguły zresztą pozostając w ramach zdrowego rozsądku. Bardzo rzadko się asymilują.
Żydzi– jak pisał M. Wańkowicz – asymilują się tylko zewnętrznie”, po prostu stosują swoistą mimikrę psychosocjalną. Udają Rosjan, Ormian czy Niemców, gdy uważają, że to będzie lepsze dla załatwiania interesów. Niekiedy udają gojów, gdy są lub czują się zagrożeni. Rosyjski filozof Rozanow pisał ironicznie, że Żydzi, którzy kryją się ze swym żydostwem, zakładają, że tkwi w nim coś haniebnego, są więc instynktownymi antysemitami, rodzonymi „braćmi” gojów-antysemitów. Takie złośliwości nie robią wszelako żadnego wrażenia na swych adresatach.
Żydzi zawsze byli   mistrzami propagandy. Czegoż jest wart majstersztyk demagogii zawarty np. tylko w jednym zdaniu włożonym w usta Jahwe przez jednego ze współautorów Biblii, a mówiącego o potomkach Abrahama, czyli Żydach, że przeklnie tych, którzy będą ich (Żydów) przeklinać, a błogosławić będzie tym, którzy im będą błogosławić… Mojżeszowi zaś Jahwe miał powiedzieć: „Sprawię, że lęk (...) odczują przed tobą, a w zamieszanie wprawię wszystkie ludy, do których pójdziesz. Sprawię i to, że wszyscy twoi wrogowie uciekną przed tobą”.  Jeśli  chodzi  o  zamieszanie,  to  jest  to  bliskie  prawdy.
Plemienny bóg Hebrajczyków zwany Jahwe mówi do Abrahama w Księdze Rodzaju: „Spójrz na niebo i policz gwiazdy! Czy zdołasz to uczynić?... Tak liczne będzie twoje potomstwo”...W innym miejscu tejże księgi Jahwe jeszcze hojniej sypnie obietnicami: „Ja będę ci szczodrze błogosławił i bardzo rozmnożę twoje potomstwo, jak gwiazdy na niebie lub piasek na wybrzeżu morza”. Tak się też stało po kilku tysiącach lat. Dziś potomków Abrahama nikt policzyć nie potrafi, a ich liczbę można określić tylko w przybliżeniu.
Już w XXI wieku prawdziwym majstersztykiem manipulacyjnej  propagandy pseudonaukowej było „odkrycie” i ogromne nagłośnienie falsyfikatu w postaci sławetnej „ewangelii Judasza”, w myśl której to Jezus był judaszem, który sam siebie ukrzyżował, a Judasz przezacnym i szlachetnym młodzieńcem, nieomal prawdziwym Mesjaszem. Wytwór żydowskiej antychrześcijańskiej „walki ideologicznej”, spisany w języku wroga, czyli Koptów, miał wywieść w pole nie tylko chrześcijan w III, ale i w XXI wieku. To dopiero jest konsekwentnym i niezłomnym dążeniem do raz wytyczonego – przed tysiącleciami! – celu! Żydzi stanowili zawsze etnos o wyrazistym obliczu psychicznym, duchowym, kulturotwórczym.
Lud twardego karku”,podstępny, rozkiełznany – tak mówią o Hebreach autorzy Pięcioksięgu Mojżeszowego. Był też zawsze postrzegany jako „inny”, „obcy”. Jest też nieugięcie przywiązany do swych wartości i tradycji, a to drażni „gojów”. Selig, bohater powieści Stryjkowskiego Głosy w ciemności, tak odpowiada na sugestię „plunąć” na swe narodowe dziedzictwo: „– Jeślibym plunął, to trafiłbym przede wszystkim we własnych rodziców. Mój ojciec jest prostym mleczarzem, biednym Żydem. Moja matka jest prostą Żydówką. I ja jestem prostym Żydem. Ja się uczę w gimnazjum. Pomogła mi w tym nasza wiejska nauczycielka. Pomógł mi w tym nasz dziedzic Brunicki. Ale nie po to przyjąłem tę pomoc, żebym się odwrócił od własnego narodu. Ja nie chcę przestać być Żydem. Będę pomagać swoim rodzicom, a jeśli potrafię, swemu narodowi. Nienawidzę. Nienawidzę tych, którzy wypierają się swoich najbliższych. Ile ten naród wycierpiał! Żaden naród na świecie tego by nie wytrzymał. Pomyśleć: dwa tysiące lat bezustannych cierpień, prześladowań, inkwizycji, bohaterskiego oporu. Inne narody zginęły. I choć dziś Żydzi już nie są zdolni do bohaterstwa, mówię ze wstydem, wierzę, że nie zginie. Utrzymały go właśnie te zabobony, które pan wyśmiewa. Utrzymała go wiara ojców, praojców”... Trudno o bardziej jednoznaczną  i uczciwą deklarację żydowskiego patriotyzmu!...
Ogromne znaczenie w kształtowaniu tak znakomitych postaw życiowych miała zawsze i ma obecnie rodzina żydowska, z reguły oparta na twardych zasadach etycznych, wielkiej mądrości życiowej, przywiązaniu do najwyższych przejawów kultury, wiedzy, oświaty. „Rodzina żydowska– jak pisał prof. Charles Sarolea – posiada równowagę i spójnię, które się gdzie indziej rzadko spotyka. Jestem przekonany, że ta właśnie rodzinna solidarność stanowi jedną z przyczyn powodzenia Żydów na całym świecie.
Szczególnie bodaj wypada w duchowym wizerunku Żydów uwypuklić przywiązanie do wiedzy i nauki, które dosłownie jest w tym narodzie przekazywane z pokolenia na pokolenie – nawet w rodzinach tzw. „prostych ludzi”. „Tyle jest światów– pisze Jan Parandowski – ile jednostek myślących... Nikt nie widzi wszystkiego, każdy przechodzi obok mnóstwa rzeczy, których nigdy nie zauważy, ponieważ umysł od razu je odpiera, zdążając ku temu, co go zajmuje... Geniusze są bardziej ekskluzywni od dyletantów z ich szeroką chłonną ciekawością”...
Właściwości fizyczne i psychiczne, skłonności odziedziczone lub z dawna nabyte, sentymenty i upodobania, sięgające nieraz dzieciństwa, wszelkie przyzwyczajenia, nałogi, odrazy i urazy kształtują mechanizm odbiorczy naszego umysłu i od nich zależy, co zwróci naszą uwagę, co zapłodni myśl... „Każdy słyszy to, co rozumie” mawiał Goethe. Krótko mówiąc, charakter człowieka, jego mentalność i umysłowe zdolności decydują o tym, w jaki sposób odbiera on rzeczywistość, jaki ma pogląd na świat, tj. „światopogląd”. Każdy słyszy i widzi tylko to, co rozumie, lub co znajduje oddźwięk w jego duszy; wszystko pozostałe jest ciszą i milczeniem, po prostu nie istnieje.
Stąd też wielość światopoglądów i orientacji aksjologicznych. Oczywiście, w łonie żydostwa obserwuje się również ogromny pluralizm i wewnętrzne bogactwo postaw i filozofii życiowych, ale jest też coś, co jest niezmienne, – autentyczna kultura i autentyczne uduchowienie. No i coś jeszcze nieuchwytnego, czego nie da się ująć w słowa, jakiś – jak to powiedział Osip Mandelsztam (I ty, Moskwa, siestra moja, legka, Moskwa 1990) – „zapach judaizmu”: „Jak odrobinka piżma napełnia cały dom, tak najmniejszy wpływ judaizmu wypełnia całe życie. O jaki to silny zapach! Czyż mogłem nie zauważyć, że w prawdziwych domach żydowskich pachnie inaczej niż w aryjskich. I to pachnie nie tylko kuchnia, lecz ludzie, rzeczy i odzież...” Tragiczne doświadczenia dziejowe wypełniły duszę żydowską niezgodą na to co się dzieje, na to, że świat jest taki , jaki jest, a jest zły i nikczemny. Tenże Osip Mandelsztam wyznawał: „Pamięć moja nie jest kochająca, lecz wroga i pracuje ona nie nad reprodukcją, lecz nad odrzuceniem przeszłości”.
Tak też czuje wielu jego  rodaków.  Dziejowe, tysiącletnie cierpienia wytworzyły w ich sercach nie pokorę (nie tylko pokorę!), lecz nieprzerwany bunt, permanentną rewolucję przeciwko światu, jak również resentyment  przeciwko  całej  ludzkości. 
Wybitny żydowski historyk, cytowany powyżej nieraz, Heinrich Graetz (1817-1891), autor 11-tomowej Historii Żydów od czasów najdawniejszych do obecnych (1853-1876), uważał, że negacja i bunt stanowią istotę judaizmu, ponieważ jego pierwszą socjalną rolą dziejową była rewolucja przeciwko pogaństwu. (Por. też  Avinieri Shlomo, Osnownyje naprawlenija w jewriejskoj politiczeskoj mysli).
Niemiecki  filozof  Max  Scheler w dziele Problemy socjologii wiedzy stwierdzał:
Niesłychana przewaga, jaką w judaizmie i w jeszcze większym stopniu w zachodnim chrześcijaństwie mają religie objawione, jako czynniki kształtujące społeczeństwo i dzieje, nad czysto albo połowicznie religijnymi metafizykami samopoznania i spontanicznego samozbawienia – zarówno w ostrym przeciwieństwie do prawie całej Azji, jak też do wolnego od dogmatów i kościołów świata antycznego – jest prawdopodobnie uwarunkowana przede wszystkim socjologicznie oraz charakterem tych ludów. To przede wszystkim żądne aktywnego przekształcenia Ziemi, rozszerzenia władzy politycznej, technicznej i ekonomicznej usposobienie życiowe narodów Zachodu musiało w sposób konieczny pociągnąć za sobą owo surowe i bezwarunkowe zbiorowe skrępowanie myślącego ducha, kierującego się ku ostatecznym sprawom bytowania, owe systematyczne zbiorowe uspokojenia i ostateczne zapewnienia, których mogła dostarczyć jedynie personalistyczno-teistyczna religia objawiona, zaś w zaawansowanych pod względem politycznym epokach zawsze naśladująca państwo organizacja „kościelna”. Narody, które wedle własnej woli stale rozmyślają nad metafizycznym sensem życia i same aktywnie poszukują tego, w czym upatrują zbawienie albo coś boskiego, nie mogą siły swego ducha i woli poświęcić tak bezgranicznej pracy wokół spraw ziemskich jak narody, dla których owe kwestie jawią się jako ostatecznie i absolutnie rozwiązane dzięki objawieniu, autorytetowi, dogmatowi i uniwersalnej masowej instytucji służącej zbawieniu”.
 ***

W 300 roku żyło 3 miliony Żydów, był to więc jeden z najliczniejszych narodów świata  owej doby. Rajem dla Żydów stała się w nowych czasach Polska, w której liczebność tego etnosu w okresie od 1264 do 1795 zwiększyła się stokrotnie (liczba Polaków tylko sześciokrotnie). I tak było w wielu innych krajach Europy.
Diaspora żydowska bierze   udział w życiu kulturalnym, artystycznym, literackim narodów, wśród których jest rozsiana. Często   je wzbogaca w interesujące wytwory swej szczególnej twórczości mentalnej, nieraz gorszącej, wulgarnej, szokującej i destruktywnej, ale nieraz też prawdziwie pięknej, szlachetnej i mądrej. Ekstremalne warunki bytowania wyrobiły w tych ludziach znakomitą zdolność do stawiania czoła wszelkim niedogodnościom i do przetrwania i rozwoju w każdych okolicznościach. Kiedy była taka potrzeba, Żydzi potrafili wywrzeć wpływ na każdego władcę i  to  w każdej, nawet na pozór bagatelnej, sprawie. To zaś budzi zawiść, niechęć i nastroje antyżydowskie.
Grecki kompozytor Mikis Teodorakis został pozwany przed sąd (ale nie  osądzony) w listopadzie 2003 roku za słowa: „Oba narody, my i Żydzi, nie mają braci”. [To prawda, język grecki np. nie należy do żadnej ze znanych nauce rodziny językowej; a Żydzi nikogo prócz siebie nie uważają za swych braci, lecz za tzw. „gojów”]. „Ale oni są fanatyczni i potężni. Ten mały naród jest źródłem zła, a nie dobra. Złem jest przekonanie o własnym znaczeniu i zbyt wielki upór”... Kompozytor tu się mylił: Żydzi nie są narodem małym, liczą bowiem około  120  milionów osób w skali globalnej. Potrafią też dać ostrą odprawę każdemu, kogo uznają – słusznie czy nie – za swego oponenta. Tak zresztą było zawsze...
Z reguły zarzuty antysemitów wobec Żydów są śmieszne: wyznawcy  Mojżesza  mają  być sprytni, przebiegli, chciwi, chytrzy itp. Nawet jeśli tacy   bywają (jak Rosjanie, Polacy,  Chińczycy, Niemcy, Birmańczycy i in.), to dlaczego koniecznie Żydzi, i tylko Żydzi, mają być niedołężni, niezdarni, głupi czy wręcz święci i niepokalani?  Nie ma logiki.
Stereotypowym niejako zarzutem pod adresem wszystkich(!?) Żydów ze strony antysemitów jest, jak zaznaczyliśmy powyżej, posądzanie o tak zwane „mordy rytualne”, mające rzekomo na celu „wytaczanie krwi dzieci chrześcijańskich”, aby na tej krwi wypiekać rytualną macę. To potworne obwinienie robi z reguły na Żydach piorunujące wrażenie i kompletnie wytrąca ich z równowagi, czemu się trudno dziwić. Ten zarzut to vice versa twierdzenie, że chrześcijanie to osobnicy, których ulubioną rozrywką jest palenie żywych ludzi na stosach. No, bo przecież wiadomo, że zarówno inkwizycja katolicka, jak też protestancka i prawosławna pozbawiła życia     dziesiątki, jeśli nie setki,  tysięcy tzw. „czarownic” i „czarowników”, nieraz ludzi o gigantycznym potencjale intelektualnym (Jan  Hus, Giordano Bruno, Miguel  Serveto, William Harvey, Thomas  Morus itd.). To prawda, w obrębie judaizmu, który nigdy nie był wyznaniem jednolitym, istniały niekonwencjonalne sekty, które ,  być  może,   sporadycznie posuwały się do mordów rytualnych, ale były to praktyki tak rzadkie i wyjątkowe, że tylko osoby o kompletnym braku sumienia potrafią z tego czynić zarzut skierowany przeciwko całemu  narodowi. Najprawdopodobniej jednak coś takiego w ogóle nigdy nie miało miejsca, ponieważ prawo Mojżeszowe kategorycznie  zabrania spożywania krwi nawet zwierzęcej w jakiejkolwiek postaci i w jakimkolwiek celu, cóż dopiero mówić o spożywaniu krwi ludzkiej! Swoją zaś koleją wypada zadać retoryczne pytanie: dlaczego antysemici nie wypominają Żydom (z których grona przez wieki wychodziły całe zastępy utalentowanych lekarzy), że dosłownie przywracali życie tysiącom, a może milionom gojów, których nikt już kurować nie potrafił? Z faktu, że fanatyczni wyznawcy judaizmu, być może, popełnili ongiś paręset mordów rytualnych na „poganach”, nie wynika, że Żydzi są narodem morderców. Że zaś fanatyczni chrześcijanie,  wyznawcy   „religii  miłości”,   pozabijali ongiś setki tysięcy swych przeciwników, jest obciążeniem wielce poważnym, ale przecież nie upoważniającym do definicji chrześcijaństwa jako konfesji  wściekłych zbójów, uśmiercających ludzi za „niewłaściwe” poglądy. Fanatyczni szaleńcy są w obrębie każdego wyznania, podobnie jak zdegenerowani zbrodniarze rodzą się od czasu do czasu w łonie każdego narodu.
                                                             ***
Antysemityzm bywa krzewiony i podsycany sztucznie przez polityczne, wyznaniowe i finansowe elity narodów nieżydowskich, aby odwrócić uwagę ludności od ich własnych nadużyć i skierować niezadowolenie społeczne na manowce.
A jak wygląda przysłowiowa druga strona medalu? Aby zostać okrzykniętym za „antysemitę”, niekonieczne jest być antysemitą, ponieważ   niektórzy  żydowscy dziennikarze ogłaszają za antysemitę nie tego, kto ich nie lubi, lecz tego, kogo oni nie lubią (gdy jest np. zbyt niezależnym i samodzielnie myślącym człowiekiem). Po prostu, gdy się chce kogoś moralnie sterroryzować, zastraszyć, zrujnować mu karierę i zniszczyć, to się go okrzykuje antysemitą, następnie izoluje itd.
Jeśli adwersarz ma „niepoprawne” poglądy lub drukuje się w „niewłaściwym” piśmie, z nim się nie rozmawia, na niego się szczeka,    tupie   nogami i syczy. Jeśli zaś konwersuje się z osobnikiem, któremu w żaden sposób nie da się zarzucić „antysemityzmu”, to rozbrzmiewają czułe piski,  zaślinione cmokanie i histeryczne postękiwanie, graniczące z orgazmem.
Zarówno syjonofaszyzm, jak i antysemityzm, są zjawiskami bezwzględnie irracjonalnymi,  dwiema  stronami  tego  samego  medalu. Ale na szczęście rzadko bywają do końca konsekwentnymi.
Powszednim zjawiskiem jest to, że nienawidzi się wspólnoty, której członka się kocha (nie jako członka tej wspólnoty, lecz jako indywiduum). „Antysemityzm” lub „nienawiść do Niemców”, nienawiść do Francuzów etc. może godzić się z miłością do indywiduum” – pisał Max Scheler. Często to się przydarzało Rosjanom, którzy mieli nieraz żony Polki, mieli dobrych przyjaciół wśród Polaków, a jednocześnie nienawidzili Polskę. Podobnież antysemici mają niekiedy żydowskie żony, żydowskich przyjaciół i w ten sposób sami zadają kłam i obalają swe   wyobrażenia. Dokładnie tak, jak żydowscy rasiści, nawiązujący jak najserdeczniejsze stosunki z – na pozór – pogardzanymi gojami.
Jednym z istotnych momentów globalizacji jest dążenie światowej oligarchii żydowskiej do rozciągnięcia swego panowania na cały świat, do uczynienia z globu ziemskiego jednej wielkiej   owczarni, po której bez wszelkich granic, ceł i przeszkód rozlewa się, tarza i wciąż pomnaża ogromny kapitał: Złoty Cielec. Właśnie to, a nie tak zwana „demokracja” i osławione „prawa człowieka” są celem Sorosa, Berezowskiego, Solorza, Gusińskiego,  Abramowicza,  Hammera,  Chodorkowskiego itp. Wydaje się, że zarówno stereotypowe wyobrażenie losu żydowskiego jako nieskończonego pasma cierpień, udręk i prześladowań, jak też stereotyp Żyda jako krwawego skrytobójcy, wyzyskiwacza i prześladowcy obcoplemieńców należą do mitów mało wspólnego z rzeczywistością mających. Jak każda inna zbiorowość etniczna, miewali Żydzi swe wzloty i upadki, okresy rozkwitu i uwiądu, popełniali zarówno czyny wzniosłe, jak i haniebne, tworzyli dzieła wielkie, jak i nikczemne. Nie mają żadnej cechy, której nie miałyby w tym czy innym stopniu inne narody, nie uczynili niczego takiego, do czego nie dałoby się przeprowadzić paraleli z życia innych ludów, nawet jeśli chodzi o paradygmat „wybraności”. Ten paradygmat, nawiasem mówiąc, funkcjonujący w postaci mitu narodowego, którego nikomu nie wolno podważać (wiadomo, jaki los spotkał Jezusa z Nazaretu za takie podważanie) służy przysłowiowemu „pokrzepieniu serc” żydowskich, niewiadomo jednak czy ostanie się w konfrontacji z nowoczesnością, liberalizacją i globalizacją współczesnej cywilizacji, która żadnych mitów akceptować nie chce.
Abypostawićkropkę nad „i” wnaszymcollage’uoantysemityzmie,oddajmygłos wybitnemużydowskiemuintelektualiście,pisarzowi,dramaturgowiinaukowcowi AwrahamowiB.Jehoszua(ur.1936),którywesejuDwamodeleżydowskiej tożsamości (publ. 2006) pisał: „Podczas dyskusji nad proponowanymi zmianami w nauczaniu syjonistycznej historii i związaną z tym groźbą podwojenia syjonistycznych mitów, w dzienniku „Haaretz” ukazał się dziwny i zarazem poruszający list. Jego autor przyznawał, że w badaniach historycznych chodzi o dotarcie do prawdy, zarazem wyraził obawę, że prawda ta może zagrozić wielu ważnym żydowskim isyjonistycznym mitom i opowieściom, mającym zasadnicze znaczenie dla kształtowania tożsamości narodowej. Proponował, by nauce historii docierającej do prawdy rzeczowej towarzyszyły specjalne lekcje, mające na celu ocalenie ważnych syjonistycznych czy też żydowskich mitów. Ta rozpaczliwa próba określenia relacji między mitem i historią dowodzi dramatycznego stanu rzeczy w dziedzinie edukacji i tożsamości, który może się już tylko pogorszyć. Narody myślące dziś o swojej tożsamości muszą odnaleźć drogę miedzy własnym dziedzictwem historycznym a tożsamością globalną. Przez całe swe dzieje naród żydowski budował tożsamość głównie na mitach, a nie na świadomości historycznej, na kontakcie z realną historią. Najwyższy czas się z tym zmierzyć.
Proponuję zastanowić się nad następującym problemem: czy Izrael (odróżniam tu diasporę żydowską od Żydów z Izraela) znalazł się na rozdrożu zmuszony wybierać między wzorowaniem swojejprzyszłejnarodowejtożsamościnamodelueuropejskim,opartymnapoczuciu historycznejciągłościczasuimiejsca,awzorowaniemjejnamodeluamerykańskim, kreującym i pielęgnującym tożsamość w oparciu o dawne i nowe mity?
Byćmożewyolbrzymiamróżnicemiędzy amerykańskimczy kanadyjskima europejskimi azjatyckim (japońskim lub chińskim) modelem tożsamości. Myślę jednak, że w przypadku Izraela warto je wyraźnie odróżnićnie tyle w kategoriach przeszłości,co z myślą o przyszłej jednoznaczności.
Czym jest mit? Jaki jest sens tego nieuchwytnego, a jednak niezbędnego pojęcia? Sławny badacz kultury Roland Barthes mówił o micie i mitologii jako akceptacji świata nie takiego, jakim on jest, ale jakim chciałby być. Słowo mit wywodzi się od greckiego mythos”, oznaczającego – jak u Homerazgodnośćzfaktami.Rzeczownikoznacza poważnyautorytet, czasownikprawdomówność.
W Grecji mit był, według encyklopedii, próbą wytłumaczenia związków racjonalności z prawdą filozoficzną,moralności zwierzeniamireligijnymi,był przednaukową próbą interpretacji pewnych realnych lub wyobrażonych zjawisk w kategoriach relacji bogów ze sobą i z ludźmi. Albo, mówiąc krócej, ludzki mit to ludzka prawda, a nie prawda jako taka.
Pierwszym, co zwraca uwagę w tych definicjach, jest połączenie dwóch biegunów. Z jednej strony prawda najwyższa, z wielkim, niemal daremnym trudem łącząca niedające się połączyć elementy, a z drugiej nieprawda, subiektywna wyobraźnia, próbująca nadać znaczenie i prawdziwość temu, czego istnienia nie da się udowodnić ani faktycznie, ani historycznie. To nie prawda, to nie fakt, to tylko mit– tak mówimy, protestując przeciwko kłamstwom i przekręcaniu faktów, którym nadano niewłaściwy status. Stąd chęć obalania mitów w przekonaniu, że służy się prawdzie i zwalcza kłamstwo. Mit unosi się nad historią zakorzenioną w określonym czasie i miejscu, próbując wyrazić i zaktualizować głębszą, ogólniejszą i ponadczasową prawdę, która jednak znaczy o wiele więcej niż fakt historyczny, unieważniony, kiedy mija jego czas. Mii trwa, będąc wspólną własnością różnych ludzi w różnych miejscach. Historia ukrzyżowania i zmartwychwstania Jezusa nie jest faktem historycznym, który miał miejsce w 30 roku n.e., tylko mitem, który miliardy uważają za co najmniej tak realny i prawdziwy, jak to, o czym czytają w gazetach.
Moc mitologicznej opowieści o ofierze Izaaka przez całe tysiąclecia przenikała narodowo-religijne poczucie żydowskiej tożsamości. Nieważne jest jej ulokowanie w określonym historycznym czasie i miejscu. Potęga opowieści żywa jest wśród Żydów żyjących tysiące kilometrów od jerozolimskiego wzgórza, na którym wszystko się wydarzyło.
Ważny i doniosły fakt historyczny może zostać z czasem wyniesiony do rangi mitu. Przykładowo, Holokaust nie był jedynie kolejnym wydarzeniem historycznym w określonym czasie i miejscu – jest już owiany mgłą mitologii. Podobnie zbiorowe samobójstwa Żydów, odmawiających nawrócenia się podczas krucjat pod koniec XI wieku, oddzieliły się od historycznego czasu, miejsca i kontekstu, stając się mitologicznym exemplum.
Przez ponad dwa tysiąclecia diaspory Żydzi budowali swoją tożsamość głównie na świadomości mitologicznej, a nie historycznej. Wynikało to przede wszystkim z prostego faktu, że religia była przez tyle lat podstawowym składnikiem ich tożsamości, a tożsamość religijną określają głównie składowe mitologiczne, a nie historyczne. Narodowa wspólnota terytorium i języka była dla Żydów czymś nierzeczywistym. Rzeczywistość wyobrażoną i istniejącą wyrażano w metaforach, symbolach i rytuałach religijnych, wskutek czego świadomość historyczna skojarzona z konkretnymi miejscami i ścisłą chronologią nie była w żydowskiej tożsamości szczególnie mocno obecna. Spróbuję to wyjaśnić, odwołując się do jednego z wielu przykładów. Żydzi opłakują zburzenie Pierwszej Świątyni, poszcząc w określonym dniu żydowskiego kalendarza. Postu przestrzega się tego dnia w Izraelu. Tak naprawdę, poszcząc, opłakuje się zburzenie obu Świątyń: pierwszej i drugiej. Pierwsza została zburzona w 580 roku p.n.e., druga w 70 roku n.e. Oba te historyczne wydarzenia, odlegle w czasie o niemal 600 lat, różnią się bardzo od siebie. Inne też były w każdej epoce powody zniszczenia.
Pamięć łącząca oba te wydarzenia nie jest pamięcią historyczną, lecz mitologiczną pamięcią niejasnego, uogólnionego wydarzenia.
Żydzi wędrowali z miejsca na miejsce i nawet jeśli osiedlali się na setki lat w krajach takich jak Polska, uważali je za coś przejściowego – rodzaj tymczasowego miejsca pobytu do czasu, kiedy będą mogli wrócić do prawdziwego domu, Ziemi Izraela. Nie byli zainteresowani dokumentowaniem i opisywaniem swojego stylu życia czy dokumentowaniem i opisywaniem swoich stosunków z nie-Żydami, wśród których żyli – miejsce i czas były nieistotne, przejściowe, niegodne zachowania w pamięci narodu – w końcu wkrótce przyjdzie Mesjasz i zawiedzie ich do pierwotnej ojczyzny, miejsca do którego prawdziwie przynależą. Sam czas zmieni się w Erez Izrael, stanie się czasem boskim, czasem odkupienia. Zmieni zupełnie styl życia Żydów, dziś będących na łasce sąsiednich narodów. Co więcej, ponieważ Żydzi byli rozrzuceni po całym świecie, praktycznie niemożliwe było poznanie ich dziejów w obcych miejscach, gdzie żyli. Jak miałby Żyd jemeński zrozumieć życie Żyda polskiego, którego nigdy nie spotkał i którego świat był mu zupełnie obcy? Jedyny kontekst, w jakim mogli się spotkać i odkryć poczucie przynależności, nie był określonym i zapamiętanym miejscem historycznym, tylko królestwem mitów budujących ich wspólną tożsamość.
Żydzi powtarzają w nieskończoność: W każdym pokoleniu musimy spojrzeć na siebie jako na tych, którzy wyszli z Egiptu”.Uznajmy, że w odróżnieniu od historii mit jest czymś żywym, obecnym, i że Żydzi musza dostosowywać swoją tożsamość do mitu, a nie do bezpośredniego historycznego kontekstu, w którym zamyka się ich egzystencja. Jakie są wady i zalety życia świadomością zmitologizowaną? Ewidentną zaletą jest na pozór to, że Żydzi rozproszeni po całym świecie wśród różnych narodów i cywilizacji potrafili –niezależnie od lokalnych, historycznych warunków i okoliczności – przechować jądro swej tożsamości. Mimo wielkiego zróżnicowania stylów życia w obrębie różnych społeczności, umieli zachować jedność dzięki wierze we wspólne, zwykle religijne, mity, choć te ulegały z czasem modyfikacjom, obejmując też mity duchowe. Co więcej, mesjanistyczny mit odkupienia był źródłem nadziei dla Żydów prześladowanych w różnych goszczących ich krajach. Jednak wady zmitologizowanej świadomości wyraźnie przeważają nad jej zaletami.
Przede wszystkim, mało który naród może zachować przez dłuższy czas tożsamość, zdając się na zmitologizowaną świadomość oderwaną od realnej ojczyzny i zobowiązań wobec rodaków. Przez długie lata życia na uchodźstwie wielu Żydów zasymilowało się, gubiąc żydowską tożsamość. W pierwszym stuleciu n.e. w całym starożytnym świecie żyły cztery do sześciu milionów Żydów. W wieku XVIII ich liczba spadła do miliona. [To ostatnie zdanie mija się z prawdą – J.C.]
Co ważniejsze, istota mitu stała się podobna Leibnizjańskiej monadzie. Nie można jej zmieniać ani poprawiać. Ani poddać racjonalnej krytyce – co najwyżej interpretować. Kupujesz albo nie – nie ma innej możliwości. Dlatego na przykład przywiązani do swej zmitologizowanej świadomości Żydzi przyjmowali nienawiść nie-Żydów jako nieunikniony wyrok losu. Na pewnym poziomie zmitologizowana tożsamość zachęcała do zmitologizowanych reakcji –dlatego chrześcijanie uznali swój mit ukrzyżowania za totalne zaprzeczenie żydowskiej tożsamości. Zmitologizowana tożsamość nie pozwoliła też Żydom na historyczne porównania z innymi narodami ani na postrzeganie własnych dziejów jako części historii świata. Żydzi uważali się zawsze za znienawidzonych i zasadniczo odrębnych.
Tak więc mimo geograficznej mobilności, elastyczności społecznej i adaptacyjnych umiejętności poszczególnych Żydów, jako całość żydowska społeczność trwała w spetryfikowanej, zmitologizowanej tożsamości, która wzmocniona wizjami zniszczenia i destrukcji pozwoliła jej żywić bierną i próżną nadzieję na boskie zbawienie, uniemożliwiając – co udowodnił Holokaust – poprawne rozpoznanie zagrażających jej straszliwych niebezpieczeństw.
Kiedy więc wielki żydowski filozof Gershom Scholem nazwał syjonizm żydowskim powrotem do historii, miał przede wszystkim na myśli możliwość zmodyfikowania i osłabienia mitologicznego komponentu żydowskiej tożsamości, a zarazem wzmocnienia świadomości historycznej, osadzonejwojczystymterytoriumzwyraźniezakreślonymigranicamiiświadomie przeżywanym czasem pojmowanym jako następstwo rzeczy wcześniejszych i późniejszych. Byłaby to świadomość ucząca się na własnych błędach i wierząca w możliwość ich naprawy. Świadomość wyciągająca też nauki z historii innych, zwłaszcza sąsiednich narodów, od których może się uczyć, jak poprawić, zmienić czy skorygować siebie samą nie niszcząc istoty swej tożsamości.
Chociaż syjonizm ma już ponad sto lat i liczne osiągnięcia na polu utrwalania narodowej tożsamości, walka między historyczną i zmitologizowaną świadomością Izraelczyków daleka jest od zakończenia. Świadomość mitologiczna jest nadal pielęgnowana i umacniana w Izraelu przez co najmniej cztery rożne czynniki:
1.    istniejące w całym kraju wspólnoty religijne przechowujące podstawowe zasady mitologicznej świadomości (w seminariach i szkołach religijnych nadal studiuje się teksty religijne w oderwaniu od historycznego kontekstu);
2.    głębokie związki z rozproszonymi po świecie żydowskimi wspólnotami, których tożsamość konstytuują zwykle stare mity;
3.    globalizację, zamazującą tożsamość narodową i umożliwiającą mobilność w świecie nowych mitów, które Żydzi łatwo łączą z własnymi, starymi mitami;
4.    polityczną symbiozę ze Stanami Zjednoczonymi, których podstawowa tożsamość także skłania się ku mitowi, a nie historii.
Dlatego my wszyscy, którzy chcemy budować tożsamość historyczną jako antidotum na wsteczną religijność, jako czynnik wzmacniający narodową świadomość Izraelczyków, przeciwstawioną mentalności żydowskiej diaspory, jako sposób na to, by Izrael stał się normalnym członkiem rodziny narodów, sposób na normalizację jego bytu narodowego, umożliwiającą moralną odpowiedzialność za własne działania i uwalniającą od mitologicznych dekretów wiary – wszyscy, którzy do tego dążymy w badaniach i w sztuce, winniśmy wybrać model europejski jako przedmiot dociekań / źródło inspiracji.”
Tak więc prawdopodobnie z biegiem czasu w łonie żydostwa zajdą pozytywne zmiany, egzaltowana mentalność mesjaniczna zostanie oddana do muzeum antropologii historycznej, a nowoczesne i dynamicznie rozwijające się Państwo Izrael będzie – żyjąc w pokoju i bezpieczeństwie – zadziwiać świat swymi osiągnięciami w dziedzinie nauki, sztuki, gospodarki i kultury. Natomiast losy ogromnej żydowskiej diaspory (według danych ONZ na świecie mieszka 25 mln wyznawców judaizmu, ale tylko co piąty Żyd jest wyznawcą tej religii, podczas gdy 4/5 to przeważnie wolnomyśliciele, bezwyznaniowcy) są nie do przewidzenia. Trzeba mieć nadzieję i czynić wszystko, by nigdy więcej nie dotknęły jej wrogość  i prześladowania.       
 Zarówno mitologia antysemityzmu, jak i mitologia żydowskiej megalomanii z jej doktryną o narodzie wybranym są, jak już zaznaczyliśmy powyżej, bezwartościowe z poznawczego, niemoralne z etycznego i   pozbawione  perspektywy  z politycznego punktu widzenia. Powodują bowiem tak absurdalne zjawiska jak np. potępianie (lub viceversa: gloryfikowanie) jakiejś teorii, książki, dzieła sztuki tylko dlatego, że ich autorem jest osoba żydowskiego (lub nieżydowskiego) pochodzenia. Wszelkie mity, w tym antysemickie, jak trafnie ongiś zauważył wybitny żydowski filozof Theodor Wiesengrund Adorno, są ślepym zaułkiem w poznaniu, przysłowiowymi dobrymi zamiarami, które prowadzą do piekła. Prócz tego nie mogą one być akceptowane z punktu widzenia etyki godności, dostrzegającej w każdej ludzkiej osobie i w każdym narodzie urzeczywistnienie jakiejś Boskiej idei i tajemnicę przeznaczenia.
 ***

Warto zasygnalizować jeszcze jeden wątek w stosunkach między żydostwem a resztą świata. Jest to kwestia imponderabiliów. Gdy idzie o kwestię symboli, są dwie sprawy, które działają na żydowskich nacjonalistów, jak czerwona płachta na byka. Pierwsza to tak zwane „hitlerowskie” pozdrowienie przez wzniesienie do przodu prawej ręki. Jest to naturalny gest odruchowy, którym przez tysiące lat pozdrawiali się nawzajem reprezentanci najprzeróżniejszych ras i narodów, że wymienimy tu Hindusów i Tamilów, Chińczyków i Koreańczyków, Rzymian i Greków, Słowian i Germanów. I oto na mocy decyzji potężnych warstw żydowskich od połowy XX wieku odwieczne pozdrowienie wielu narodów staje się gestem zakazanym, rzekomo „faszystowskim”, który to werdykt wynika niewątpliwie z braku wiedzy i edukacji odnośnych osób i kręgów opiniotwórczych.
Drugi „złośliwy” symbol to swastyka, prastary znak wielu ras i etnosów, symbolizujący słońce, radość i moc życia, szczęście, pomyślność. I owszem, niemieccy naziści uczynili jedną z odmian swastyki symbolem swego ruchu, ale przecież z tego faktu w żaden sposób nie wynika, iż jest to znak „faszystowski”. A już zakrawa na ciężką formę paranoi i manii prześladowczej, iż szereg krajów zdominowanych przez żydowskie lobby ustawodawczo zabroniło używania znaku swastyki w jakimkolwiek celu. Tu znów odniosła zwycięstwo żenująca ciemnota, złośliwość  i  fanatyzm,  występujące  jednak  pod  chorągiewką  wolności,  tolerancji  i  demokracji. Jest to tym bardziej żenujące, iż znak swastyki spotyka się również na przedmiotach hebrajskiej kultury materialnej i duchowej z pierwszego tysiąclecia przed nową erą oraz z okresu późniejszego.
Zajrzyjmy na moment do historii. Symbol swastyki był na terenie Indii używany już w XV wieku przed narodzeniem Chrystusa. Był to znak Indry, gromowładnego boga wojny, jak też Słońca, panującego na wszystkich czterech stronach świata oraz najwyższego, cztero-twarzowego boga Brahmy, władcy całego świata.
Pochodzenie nazwy, jak i kształtu swastyki wywodzi się też z Indii, gdzie oznacza talizman: Svasti – przynoszący szczęście, od złożenia słów Su – dobrze, asti – jest. Swastyka wpisała się w hinduską symbolikę wielu prądów religijnych, które miały swój początek w Indiach, a potem rozpowszechniły się także na innych terenach. Czerwonaprawoskrętnaswastyka z umieszczonymi w kwartałach czerwonymi kropkamijest symbolem dżinizmu – hinduskiej religii, głoszącej ascezę jako drogę życia. Obecnienaświecieistnieje4-5 mlnwyznawcówtejnauki. Uczniowie Buddy również przyjęlitenmotywza swój.Częstowizerunkimedytującejpostacimająnapiersiach ów znak, jako symbol harmoniiiszczęścia. Czasami jest ona lewo-, czasami prawoskrętna.
Swastykę lewoskrętną zapisywaną specjalnym ideogramem chińskim  czyta się w dialekcie mandaryńskim jako Wán, a po japońsku Manji i oznacza on całe stworzenie. Pojawia się także jako element zdobniczy na przedmiotach codziennego użytku rozmaitych plemion indiańskich od Alaski po Boliwię.
Poza Australią, na całym prawie globie można się natknąć na rozmaite swastyki z różnych okresów. Swastyka bowiem jest nie tylko jednym z najpowszechniejszych, ale i najstarszych oraz – jak zaznaczyliśmy powyżej – najbardziej uniwersalnych znaków. Najczęściejsymbolizowała życie, światło, płodność, zbawienie i, co szczególnie istotne, słońce z jego ruchem na nieboskłonie.
Jej pierwsze znalezione wizerunki powstały w Armenii (rysunki skalne w dolinie Ararat) 10 tysięcy lat p.n.e. Początkowo miała znaczenie obrzędowo-religijne, ale później wykorzystywano ją jako motyw zdobniczy szczególnie w architekturze,  i  to  nie tylko sakralnej.
Znak swastyki szczególnie był rozpowszechniony wśród ludów Azji i Europy, rzadziej w Afrycei Ameryce. W Chinach znano swastykę pod nazwą wan jako pierwotny emblemat taoistów i można ją znaleźć w rękopisach założyciela tej religii Lao-Cy. Widnieje na chińskich pieniądzach z VIIw. n.e. Do dziś jest w Państwie Środka symbolemnieśmiertelności i długowieczności. Swastykaznajduje się na piersi Buddy oraz – jako jeden z pomyślnych znaków – na jego stopie, oznaczając klucz do raju. Wraz z buddyzmem dotarła takżedo Tybetu, Nepalu i Japonii. W Kraju Kwitnącej Wiśni zdobiono nią miecze, sztandary bojowe oraz herby (były wśród nich swastyki trójramienne,a także nietypowe z pięcioma ramionami). Tym godłem pieczętują się w Japonii waleczne rody samurajskie Hori i Hosoda. Nieobca była także kulturom Majów i Azteków.
W Skandynawii znano ją jako młot Mjöllnir – atrybut gromowładnego boga Thora. U Germanów, podobnie jak u Celtów, wizerunek swastyki strzegł wojownika, który nosił go podczas walki. Znali ją również między innymi starożytni Syryjczycy, Grecy i Rzymianie. Była jednym z najczęściej spotykanych symboli na monetach bitych w starożytnej Mezopotamii. Swastyki odkryto w Troi i Pompei, a nawet w liczących 2 tysiące lat ruinach synagog w Palestynie. Przez kilka pierwszych wieków chrześcijaństwa zastępowała krzyż. Pojawiała się również w sztuce romańskiej, w tym w katakumbach, na ołtarzach, posadzkach, szatach liturgicznych, sarkofagach.
W wyniku wędrówekludów,któreswojekorzeniemiały na płw. Dekan, lub na stepach Azji, awięcindoeuropejskich, swastykaprzywędrowałaidoEuropy.Występujeonaw języku greckim (gammadion), stanowi  częsty elementzdobniczywarchitekturze, jak również magiczny symbol na szatachgreckich hoplitów.W starożytnym Rzymie swastykę stosowanodoozdabiana domów, posadzek, przedmiotówcodziennego użytku, broszy, zapięć do pasów, pochew mieczy. Motyw swastyki pojawił się również w tradycji chrześcijańskiej jako ozdobny krzyż grecki.
Na terenach wolnych od wpływu kultury antycznejsymbolswastyki również był znany. Do dziś odnajdujesię skorupy naczyń różnychkulturprasłowiańskich,w których się on pojawia. Zapinki, brosze, kamienne rzeźby przyozdobione swastykamitochlebcodzienny archeologów. W religii prasłowiańskiej swastykabyłasymbolemsłońca-bóstwa.„Ręce bogajako symbolopiekitalizman mającywspierać i ochraniać wszystkie działania,wyobrażonejako wielokrotne powtórzeniemotywuswastykiwpisanejw kwartałykrzyżagreckiego, którychkażde ramięzakończone było pięciopalczastym wyobrażeniem dłoni.Nazwa rodzimegobóstwaPolanSwaroga bierze swójpoczątek od nazwy swastyka.
Swastykę w herbie mieli m.in. Stuartowie, Radziwiłłowie i Borejkowie. Widniała ona na niektórych banknotach wyemitowanych przez rosyjski Rząd Tymczasowy w 1917 roku. Fińskie lotnictwo od 1918 roku do 1944 roku, używało jako oznaczeńswastyk i nie miało to nic wspólnego z sojuszniczą Rzeszą: niebieska swastyka bowiem była znakiem szwedzkiego barona Ericha von Rosena, który w marcu 1918 roku podczas wojny domowej ofiarował armii fińskiej pierwszy samolot. Swastykę miało (w kolorze bordo) w swej krótkiej przedwojennej historii lotnictwo łotewskie. Znakiem tym oznaczali swoje maszyny również amerykańscy lotnicy, walczący w zbrojnych siłach francuskich podczas I wojny światowej. Także żołnierze utworzonej w 1923 roku, amerykańskiej 45 Dywizji Piechoty żółte swastyki na czerwonym tle nosili na lewym ramieniu: było to odwołanie do indiańskiego znaku pomyślności.
We wrześniu 1935 roku na okres niespełna dziesięciu lat swastyka stała się oficjalnym godłem Trzeciej Rzeszy Niemieckiej.
Naziści, budując swoją mitologię, poszukiwali mitycznych korzeni. Odwoływali się do Aryjów – starożytnych plemion o jasnej skórze, które zasiedlały tereny dzisiejszych Indii i Iranu, odgrywając ogromną rolę cywilizacyjną – zaś swastykę uznali za ich symbol, co przyczyniło się do mylnej teorii, że to od tych ludów ona pochodzi.
Korzenie ideologii nazizmu łączą się z dwoma rodzajami ruchów rozwijającymi się od schyłku XIX wieku – volkistowskimi, gloryfikującymi chłopstwo niemieckie jako nosiciela ducha narodowego, głoszącymi ideały życia w zgodzie z naturą, kult witalności i heroizmu, oraz istotniejszymi, powiązanymi z nimi, neopogańskimi. Dla tych drugich, silnie nacjonalistycznych, jedną z najważniejszych postaci był Austriak Guido von List (1848-1919) – mistyk, badacz znaków runicznych oraz mitologii i historii germańskiej. Wraz z grupką zwolenników w 1875 roku obchodził w pobliżu Wiednia święto letniego przesilenia. Oddawali się neopogańskim rytuałom, w czasie których wznoszono toasty, rozpalano święty ogień, medytowano. Dla uczczenia słońca – wcielenia nordyckiego boga Baldura – ułożono z ośmiu butelek znak swastyki.
Symbolika ezoteryczna ma spore znaczenie w szukaniu źródeł hitlerowskiej swastyki, bo spirytyzm, magia, astrologia itp. fascynowały elity niemieckich faszystów, w tym samego Hitlera. Notabene rozmaite tajne stowarzyszenia o podobnym charakterze wywarły wpływ na nazistów. Były wśród nich nacjonalistyczne Ordo Novi Templi i Stowarzyszenie Thule. Oba wykorzystywały swastyki, a niektóre źródła podają, że Ordo Novi Templi, założone przez ucznia von Lista, pierwsze użyło jej jako symbolu aryjskich odwołań. Z kolei o Thule podczas procesu norymberskiego Alfred Rosenberg, czołowy ideolog III Rzeszy, ponoć Żyd z pochodzenia, pisał: „Wszystko wyszło stamtąd! Pouczenie tajne, któreśmy mogli stamtąd zaczerpnąć, pomogło nam więcej w dojściu do władzy niż dywizje SA i SS. Ludzie, którzy założyli to stowarzyszenie, byli prawdziwymi magami”.
Gdyby jednak poruszać się drogami absurdu i zabraniać wszystkiego, czego używali naziści, to trzeba by było zabronić jeżdżenia samochodami, noszenia butów i czapek, używania mydła, widelców i noży, czytania książek, a nawet picia piwa i oddychania powietrzem, jak też tysięcy innych rzeczy, które przecież też – „czynili hitlerowcy”... Muzykę zaś Wagnera i teksty Nietzschego trzeba by było  spalić , gdyż były one szczególnie lubiane przez Adolfa Hitlera…     
 ***
Zgromadzenie Ogólne ONZ (pod naciskiem Rosjan i krajów afrykańskich) w 1975 roku uchwaliło rezolucję nr 3379, potępiającą syjonizm jako formę rasizmu; w grudniu 1991 roku rezolucja ta została, z kolei pod naciskiem USA, odwołana.
Może warto w tym miejscu napomknąć o wymownym szczególe: to tylko narody europejskie wyolbrzymiają i demonizują, ewentualnie idealizują, rolę Żydów w dziejach ludzkości.
Zastanawiające, że w wielkich kulturach tzw. Wschodu (Chiny, Indie, Japonia, Arabia) Żydzi jako naród kulturotwórczy w ogóle nie są odnotowywani. Jest to dla nich jakiś mało znaczący, egzotyczny lud, na tyle prymitywny i nieokrzesany, że aż posuwający się do samoubóstwiania. Nikt tam też nigdy nie pisał o pochodzeniu chrześcijaństwa od judaizmu czy tym bardziej o tzw. judeochrześcijaństwie; choć chrześcijaństwo jest tam nie tylko uważane za wielką cywilizację, porównywalną ze wschodnimi, ale i z jednej z nich się wywodzącą, mianowicie z buddyzmu. Tak Jawaharlal Nehru w słynnym, pisanym w brytyjskim więzieniu, dziele Glimpses of World History (London 1949) wzmiankuje o Żydach jako o „bardzo swoistym i nad podziw upartym narodzie”, lecz nauki Jezusa z Nazaretu (według niego „urodzonego rewolucjonisty”) były absolutnym zaprzeczeniem żydowskich obyczajów społecznych i dlatego został okrutnie zamordowany. Jawaharlal Nehru był zdania, że Jezus w młodości przez wiele lat pobierał nauki na którymś z ówczesnych uniwersytetów w Indii lub innym kraju azjatyckim, jego zaś koncepcje dotyczące przemienienia, pokonywania zła dobrem, pozbywania się majątku itd. zostały wzięte bezpośrednio z o kilkaset lat starszych nauk Buddy Gautamy. Ten punkt widzenia reprezentują liczni naukowcy na całym świecie, a jego szczegóły przedstawili m.in. Elmar Gruber i Holger Kersten w książce Pra-Jezus. Buddyjskie źródła chrześcijaństwa(Monachium 1994, polskie wydanie Gdynia 1996).
Teoria żydowskiej wyższości i rzekomego „bogowybraństwa” znajduje wielu krytyków w świecie nauki. Uczony rosyjski Andrej Burowski notuje: „Żydzi są ostatnim na kuli ziemskiej , a w każdym bądź razie w Europie, narodem, który poważnie traktuje mit rasy, „ziemi i krwi” (Blut und Boden”. (…) Nie bardzo też jasne, na czym konkretnie polega nieogarnięta wielkość kultury starożytnego królestwa Izrael. Obyczaje powszednie były najdziksze – handel ludźmi, bijatyki i pijaństwo stanowiły codzienność… W gospodarstwach i haremach króla Dawida i Szlomy (Salomona) krzątało się całe mrowie niewolników i kobiet lekkich obyczajów”.   [Paracelsus, Bruno, Goethe, Voltaire, Linneusz, Buffon, Cuvier, Lamarc, Hegel, Galton, Heckel, Vogt, Büchner, Nietzsche, Schopenhauer, Herder – wielkie imiona kultury europejskiej – wszyscy byli przekonani o nierówności ras ludzkich, a Żydów uważali za rasę najgorszą, najnikczemniejszą, najbardziej wirulentną, toksycznąi wrogą wyższej kulturze; z którą nie wiadomo, jak sobie poczynać ze względu na jej przebiegłość, chytrość, dwulicowość i potęgę finansową.]
 Pisarze hebrajscy dopiero w VIII wieku p.n.e. zaczęli notować na piśmie przekazy folklorystyczne, początkowo mgliste i płytkie wywody filozoficzne, teologiczne, historyczne i literackie. Przedtem funkcjonował tylko przekaz ustny. Dla porównania: kroniki i rozprawy egipskie były spisywane już XXX wieku p.n.e., sumeryjskie – w XXVIII, akadyjskie – w XXII wieku p.n.e. Pierwszy kodeks norm prawnych króla Hammurabi spisano w 1750 roku p.n.e., czyli na około 900 lat przed pierwszymi hebrajskimi notatkami o charakterze jurydycznym; przy tym były to luźne uwagi, nie mogące być nawet porównywane z o wiele wcześniejszymi, mądrymi, przemyślanymi i usystematyzowanymi przepisami prawa Egiptu, Asyrii, Chin, Indii, Akadu, Hellady. Gdy idzie o poezję i szerzej o literaturę piękną, to znacznie wcześniejsze były: egipska, babilońska, fenicka, hetycka, asyryjska, hurycka, na których zresztą hebrajska się wzorowała.
Język hebrajski, uważany przez wielu Żydów za sakralny, na początku XX wieku liczył około 15 tysięcy wyrazów i w sposób oczywisty nie nadawał się do tworzenia skomplikowanych tekstów  naukowych, filozoficznych czy technicznych. Jednak w ciągu tego „żydowskiego stulecia” wytworzono mnóstwo sztucznych quasi hebrajskich słów, tak iż dziś powstają  w nim zarówno poważne traktaty teoretyczne, jak i dość ciekawa beletrystyka. Współczesny język hebrajski jest dziełem Icchaka Perelmana (1858 – 1922), znanego też jako Eliezer Ben Jehuda, białoruskiego Żyda z guberni witebskiej, który ułożył gramatykę, podstawy słownictwa oraz fonetykę, opierając je na języku białoruskim, rosyjskim i polskim z dodatkiem niemieckiego, jidysz oraz martwego języka „Pięcioksięgu”.  Od roku 1882 Perelman rozmawiał ze swym synem (już w Palestynie), wymyślając w tym celu nowe wyrazy, jak np. „buba” – lalka, „ofanaim” – rower, „glida” – lody, „cipa” – kura itd. Chłopczyk ponoć nie rozmawiał aż do czwartego roku, nie rozumiejąc nic z bełkotu ojca. Gdy zrozpaczona matka po raz kolejny zwróciła się do dziecka po rosyjsku, Perelman rzucił się na nią z pięściami i krzykiem, a chłopiec wtem zawołał: „Nie ruszaj mamy!” – Po hebrajsku! I został pierwszym hebrajskojęzycznym obywatelem świata. Od 1886 roku zaczęto w Palestynie w niektórych szkołach nauczać w tym języku, a od 1913 rozpoczęto wykłady w Instytucie Technologicznym w Hajfie (przedtem były prowadzone po niemiecku). Obecnie zaś jest to język wykładowy wszystkich uczelni izraelskich.
Syjonizm, jako narodowo-socjalistyczna doktryna polityczna, postulująca stworzenie niepodległego państwa żydowskiego jako ośrodka żydostwa światowego, powstał jako ruch społeczny około roku 1890, kiedy to Natan Birnbaum sformułował to pojęcie, a Teodor Herze (Zeew Benjamin) w 1896 opublikował dzieło „Judenstaat”. Według tej doktryny każdy Żyd, gdziekolwiek zamieszkały i jakiekolwiek funkcje sprawujący, powinien być lojalny w pierwszej kolejności w stosunku do globalnego narodu żydowskiego i Państwa Izrael, w drugiej zaś kolejności ewentualnie – także w stosunku do kraju zamieszkania.
 ***




ZAKOŃCZENIE



Nie powinno  się  akceptować dziwacznej  koncepcji  kongresu USA, iż każde podejmowanie tematu żydowskiego jest przejawem antysemityzmu. To raczej ta amerykańska  doktryna, jakby  wzorowana na sowieckich idiotyzmach,  jest przejawem głupoty i manii  prześladowczej. W naszym przekonaniu antysemityzmem nie jest ani samo w sobie podejmowanie tematu żydowskiego, ani krytyczny stosunek do poszczególnych osób żydowskiego pochodzenia, ani nawet takiż stosunek do wszystkich Żydów. Natomiast istnieją dwa autentyczne kształty tego jednoznacznie negatywnego zjawiska: po pierwsze, antysemityzm teoretyczny, gdy nawołuje się do dyskryminacji lub prześladowania Żydów oraz, po drugie, antysemityzm praktyczny, gdy osoby żydowskiej narodowości są dyskryminowane lub prześladowane ze względu na swą narodowość. Natomiast jakieś publicystyczne czy pseudonaukowe docinki pod adresem Żydów jako takie są po prostu manifestacją braku kultury moralnej i politycznej, i tylko jako taki brak powinny być   interpretowane.
Z przedstawionych w tej książce faktów i analiz jednoznacznie wynika, że antysemityzm bywa niekiedy jakby odmianą natręctwa intelektualnego;   w Rosji  np. niektórzy kapłani prawosławni głoszą, że należy użyć  wszelkich środków, aby nie dopuścić „narodu szatana” do zapanowania nad światem i posuwają  się do kanonizowania Adolfa Hitlera jako człowieka, który usiłował ratować świat przed zbrodniczym żydostwem,  w świątyniach  zaś zawieszają ikony z podobizną autora „Mein Kampf” w aureoli świętości. Antysemityzm jednak wynika  i jest podsycany z punktu widzenia określonych stosunków i interesów społecznych.
Tym, którzy ogólnikowo zarzucają Żydom rzekomy  indyferentyzm moralny i brak bohaterstwa charakterologicznego, można by przypomnieć całą plejadę heroicznych imion i szereg takichże czynów. Nadmieńmy tu jednak tylko nazwisko Henryka Goldszmita, znanego całemu światu jako wielki wychowawca, pisarz i lekarz Janusz Korczak (1879 -1942). Był współkierownikiem Domu Sierot w Warszawie (1911-1942) oraz sierocińca Nasz Dom (od 1919) w Pruszkowie, potem na Bielanach. Zasłynął na świecie jak twórca humanistycznej teorii wychowania, opartej na serdecznym stosunku i bezwzględnym poszanowaniu godności dziecka. Jego książki „Jak kochać dziecko”, „Prawo dziecka do szacunku”, „Prawidła życia. Pedagogika dla dzieci i dorosłych”, „Pedagogikażartobliwa”, „Król Maciuś Pierwszy” zostały przetłumaczone na dziesiątki języków obcych. Otóż ten wielki nauczyciel i niezłomny patriota polski dobrowolnie poszedł na stracenie w Treblince razem z żydowskimi sierotami, którymi opiekował się w czasie pokoju, choć Niemcy oferowali mu katedrę pedagogiki na dowolnym (do wyboru Korczaka) ze swych uniwersytetów. (Uważali jego teorię wychowania za kryształowo aryjską co do swego ducha i treści!). Jakże można uważać za małoduszny naród, który daje światu tak wymowny przykład (wcale nie odosobniony!) odwagi, męstwa i bohaterstwa? Ksiądz poeta Jan Twardowski pisał o Korczaku i jego młodziutkich wychowankach: „Trzymał je za ręce. Razem zginęli. Odszedł w wytartym mundurze polskiego lekarza wojskowego, który włożył w pierwszym dniu wejścia Niemców do Warszawy i nosił ostentacyjnie aż do śmierci.
Nie obawiam się mówić o Korczaku rzeczy już znanych, bo te rzeczy znane –są wciąż jednakowo wzruszające i bliskie; obawiam się, że będę mówił jednym tchem, nieskładnie, mocno nie po kolei, jak dziecko, które chce powiedzieć o kimś, kogo kocha, wszystko, ale nie wie co najpierw, co potem, co ważne, a co mniej ważne –bo wszystko wydaje się wtedy najważniejsze.
Janusz Korczak był wychowawcą. Porzucił praktykę lekarza medycyny, aby wychowywać dzieci. Stał się bezdzietnym ojcem niezliczonej ilości cudzych dzieci. Założył dwa sierocińce –jeden żydowski na ul. Krochmalnej, drugi chrześcijański w Pruszkowie, przeniesiony potem na Bielany. Maria Grzegorzewska w „Listach do młodego nauczyciela” pisze, że był wychowawcą niezwykłym. Wyzwalał prawdę już samą swoją obecnością. Każdy, kto obracał się przy nim –czuł się sobą. Wyczuwało się przy nim marność frazesów, form nieistotnych. Tęskniło się za czystością, prostotą jego myśli, które niosły ludziom jego pełne smutku i zadumy dobre oczy.
Był odrębnym filozofem. Kiedyś tak przemawiał do wychowanków wyruszających w daleką drogę, którą nazywał życiem: „Nie dajemy wam Boga, bo sami musicie Go odszukać we własnej duszy w samotnym trudzie. Nie dajemy wam ojczyzny, bo musicie odnaleźć ją własną pracą swego serca i myśli. Nie dajemy wam miłości dla ludzi –bo nie ma miłości bez przebaczenia, a przebaczenie to wielki mozół i trud, którego trzeba się podjąć. Dajemy wam tęsknotę za lepszym życiem, którego nie ma, a które kiedyś będzie. Może ta tęsknota doprowadzi was do Boga, Ojczyzny i Miłości.”
Był związany z kulturą i obyczajem polskim. W „Curriculum vitae” podaje, że w okresie Bożego Narodzenia ojciec oprowadzał go po jasełkach i szopkach. Wychowywał się na twórczości Brzozowskiego i Świętochowskiego, Nałkowskiego, Dawida, Dygasińskiego, Konopnickiej, Prusa. Jako chłopiec wyczekiwał kiedyś w parku w Nałęczowie z takim wzruszeniem, z jakim kiedyś oczekiwał Sprężycki we „Wspomnieniach niebieskiego mundurka” –przejeżdżającego Syrokomlę.
Był pisarzem. Kto z nas nie pamięta jego „Króla Maciusia I” i „Maciusia na bezludnej wyspie”, jego „Pedagogiki żartobliwej”, jego „Sam na sam z Bogiem –czyli modlitwy tych, co się nie modlą”.
Znał język dziecka. Mówił o zegarku obiecanym przez wujka, o kolorowych ołówkach, o jednym kasztanie znalezionym w parku, o kurze, o kucyku, pieczątce, o wycieczce łódką do Gdańska, o podróży w stalowej kuli dookoła Księżyca.
Był lirykiem, lekko pochylonym panem z małą siwiejącą bródką, szaro-niebieskimi oczami i powiekami czerwonymi często od wzruszenia, przywiązującym wagę do sentymentalnych pamiątek, starych listów i zasuszonych kwiatów, co nie przeszkadzało mu być trzeźwym, kiedy bandażował, jodynował pokrwawione palce, zaglądał do gardła, pytał o gruczoły i infekcje.
Stał poza oficjalnymi wyznaniami, chociaż tak często mówił o Bogu i wracał do Biblii. Na grobie swej matki wyrył napis z Pięcioksięgu: „Nie zapomniałem Twoich przykazań ani ich nie przestępowałem”.
W „Trzech wyprawach Herszka” pisze: „Była wojna. Tytus spalił świątynię. Był pożar. Paliły się książki Boga, ale tylko papier się palił, litery pofrunęły i żyją.”
Nie był formalnie związany przez chrzest z Jezusem, ale ile z jego życia i śmierci możemy się uczyć my, chrześcijanie.
Martyrologia Żydów potwierdza myśl, że kogo Bóg obdarza mądrością, temu też przydziela największą miarę cierpienia.
 ***
          Nieprawdą jest również, iż Żydzi są narodem mało kreatywnym, naśladowniczym, a nawet destruktywnym. Sir Isaiah Berlin, wybitny żydowski historyk idei, pisał: „W ciągu ostatnich dwustu lat swojej niespokojnej i pełnej porażek historii Żydzi stworzyli genialne dzieła w niemal wszystkich dziedzinach. Służyli społeczeństwom, w których żyli, w najrozmaitszym charakterze i często z większym oddaniem niż rdzenni mieszkańcy danych krajów. Wielu z nich dokładało wszelkich możliwych starań, by się zaadaptować i dostosować, świadomie lub nie, do różnych społeczności i instytucji. Niektórzy w bólu i trwodze wychodzili wprost ze skóry, by tylko uniknąć wszystkiego, co mogłoby przeszkadzać otoczeniu, często zniżając głos aż do szeptu. Naśladowali innych ze zdumiewającą zręcznością, przyjmowali niekiedy wszystkie zewnętrzne cechy otoczenia z ogromną dokładnością i w niebywałym tempie. I wszystko to nie zdało się na nic. W głębi duszy wciąż niepokoiła ich jedna myśl: być może ich stoiccy przodkowie, zamykani co wieczór w ohydnym getcie, mieli nie tylko więcej godności, ale i, któż to może wiedzieć, więcej satysfakcji. Mieli więcej dumy, byli mniej przygnębieni; być może bardziej znienawidzeni, lecz mniej pogardzani przez ludzi z zewnątrz. I ten niepokój duszy, którego nie mogły zażegnać racjonalne argumenty, dręczył Żydów i zasmucał ich przyjaciół, zniekształcał spojrzenie na cały problem, jak gdyby w tych rozważaniach tkwił jakiś ukryły element, którego nie sposób było ujawnić, a który stanowił właśnie sedno całej sprawy. Sam problem zawisał w próżni, ponieważ najdrobniejsza doń aluzja wywoływała zażenowanie i nieufność. Oto fakty, które od przeszło stu lat usiłowali niestrudzenie, lecz bez większego sukcesu wyjaśnić wszyscy ci, których interesuje przyszłość Żydów, przyjaciele i wrogowie, Żydzi i nie-Żydzi.
Wydaje się, że wyjaśnieniu tych spraw przeszkadzała i przeszkadza przesadna emocjonalność, która niestety nie optymalizuje procesu poznawczego.
Isaiah Berlin dalej notuje: „Niejednokrotnie zauważano, że Żydzi są lepszymi interpretatorami niż twórcami. W tej opinii tkwi sporo prawdy, aczkolwiek należy ją przyjmować z pewnymi zastrzeżeniami. Niektórzy twierdzą, że interpretacja jest sama w sobie rodzajem twórczości, że wybitni dziennikarze, genialni skrzypkowie czy tłumacze są twórcami w pełnym tego słowa znaczeniu, i jest to oczywiście prawda. Lecz jeśli miałby to być komentarz do wyżej przedstawionej tezy, byłby to czysty sofizmat. Między pracą stricto sensu twórczą i pracą czysto interpretacyjną istnieje różnica oczywista dla każdego, aczkolwiek próby rozgraniczenia wyraźną linią prowadzą nieodmiennie do konkluzji, których głupota i sztuczność nikogo nie są w stanie przekonać. Z pewnością nie zgrzeszy przeciw precyzji ten, kto powie, że Tołstoj czy Bach należeli do kategorii artystów par excellence twórczych – podobnie jak Ibn Gabirol lub autorzy Psalmów – że natomiast ludzie obdarzeni talentem jedynym w swoim rodzaju, jak Saint-Beuve czy Paganini, do tej kategorii nie należeli. Terminy „twórca” czy „interpretator” nie są określeniami wartościującymi, lecz kategoriami opisowymi, i można dodać, że nieraz daje się we znaki ich mglistość i nieadekwatność. Skoro jednak przyjmujemy tę kwalifikację, to szybko okaże się, że w dziedzinach humanistycznych, obojętne, jakie były tego przyczyny, Żydzi wnieśli znaczący wkład nie jako twórcy, ale jako interpretatorzy. Zupełnie inaczej przedstawia się rzecz w dziedzinie matematyki i w ogóle nauk ścisłych. Tu Żydzi wydali twórców genialnych, równie wielkich i w równej liczbie, co inne narody (ostatnio tak często ich wyliczano, że nie ma potrzeby recytowania listy raz jeszcze). Powody tego są stosunkowo proste. Jeśli wolno mi będzie powrócić do wcześniejszego porównania, Żydzi jako cudzoziemcy, którzy usiłują stopić się w jedną całość z nieznanym plemieniem, muszą poświęcić wszystkie swoje talenty i całą swoją energię sprawie zrozumienia i adaptacji, gdyż ich życie jest zagrożone na każdym kroku. Stąd bierze się ta niebywała hipertrofia umiejętności wychwytywania trendów i rozróżniania subtelnych zmian w nastawieniach osób i zbiorowości. Dlatego też udaje im się często tłumaczyć to, czego inni jeszcze nie zauważyli. Stąd wywodzi się owa tak wychwalana finezja zmysłu krytycznego, zaskakująca ostrość spojrzenia w analizach przeszłości, teraźniejszości, a niejednokrotnie nawet w formułowaniu hipotez co do przyszłości, krótko mówiąc, ich powszechnie znany zmysł obserwacji, klasyfikacji i eksplikacji, a w szczególności analizy historycznej i socjologicznej w najsubtelniejszym i najprzenikliwszym wydaniu. Rzeczy, które samemu się odkryło, wielbi się często ponad miarę, przesadzając ich faktyczną doniosłość. Okazuje się więc, że Żydzi są skłonni okazywać osobliwy kult bohaterom i instytucjom narodów, wśród których żyją. Stahl i Friedjung byli prorokami nacjonalizmu niemieckiego. Disraeli był zręcznym i szczerym orędownikiem brytyjskiego tradycjonalizmu i imperializmu. Z kolei panowie Ludwig, Guedalla i Maurois są najsłynniejszymi obecnie autorami popularnych biografii i wielbicielami bohaterów, malarzami życia dworskiego, potrafiącymi wpleść w opisywane fakty wątki powieściowe, wpatrzonymi w temat niemal obsesyjnie, umiejącymi dostrzec wiele szczegółów, które innym naturom, mniej żądnym obrazów szczęśliwszego i bardziej kolorowego świata, wydałyby się nie istniejące. Nie ma bynajmniej potrzeby uciekać się do mętnych i niepewnych teorii psychologicznych, by odkryć w niektórych dziełach gorące pragnienie tego, czego świat odmówił autorowi: a więc Goethe Ludwiga; naiwnie romantyczne (mimo dowcipu i nawet pewnego przerafinowania autora) wizje postaci Wellingtona i Palmerstona pióra Guedalli; studium Maurois o Disraelim, w którym autor odsłania się tak, że niemal przykro patrzeć (a można by tu dorzucić przypochlebny i wytworny zarazem obraz ideałów katolickich, jaki kreśli Bergson w swych ostatnich dziełach). Mamy tu w pewnym sensie replikę tej samej gorliwości i wyobraźni, jakie średniowieczni bankierzy czy lekarze żydowscy oddawali na usługi swych klientów, którzy niekiedy raczyli, jeśli wszystko układało się dobrze, obdarzać ich swoją życzliwością i ulotnymi względami wspanialszego świata.
Dlatego też zdarza się, że kiedy Żydzi zapuszczą się wprost w dziedziny sztuki czy literackiej fikcji, ich próby miewają posmak imitacji i zapożyczenia. Rzecz jest łatwo zauważalna i nie trzeba się tu odwoływać do niebezpiecznych i odrażających teorii, na przykład rasizmu, by dojść do wniosku, że sztuka zakorzenia się nieuchronnie w teraźniejszości i historii zbiorowości, do której artysta należy. Jest bowiem faktem (choć nacjonaliści i inni ekstremiści dokonali ostatnio wiele, by oczywistość tej prawdy zohydzić i skompromitować), że język, struktury muzyczne, kolory i formy, za pomocą których artysta się wypowiada, nie są jedynie dziełem jego indywidualności, lecz czerpią również z szerszej tradycji społecznej, której artysta w znacznym stopniu nie jest świadom, a która w niezastąpiony sposób łączy go z odbiorcą i pozwala mu na instynktowny z nim kontakt. Otóż Żydów, którzy chcieliby wziąć udział w tym wyścigu, okoliczności cofają, by tak rzec, poza linię startu. Wielu spośród nich musi najpierw poświęcić masę energii, by nauczyć się sposobu wypowiadania, którym sąsiedzi posługują się naturalnie i bez wysiłku. Trudno się więc dziwić, że skoro włożyli taki zasób sił intelektualnych i uczuciowych w zabiegi adaptacyjne, niewiele im już zostaje tych sił na twórczość prawdziwie świeżą i oryginalną. Nauka posługiwania się mniej czy bardziej obcym sposobem ekspresji polega z konieczności na przyswojeniu sobie nawyku samokontroli. Zakłada to pełną świadomość własnej relacji do takiego czy innego modelu, do takiego czy innego artysty, takiej czy innej szkoły myślowej. Muzyka Meyerbeera czy Mahlera (a także Busoniego, który nie będąc wprawdzie Żydem, jest również „imigrantem”, pół Niemcem, pół Włochem) jest w swych najlepszych momentach nadmiernie nasycona reminiscencjami innej muzyki, zdaje się też być skażona wieloma elementami obcymi, nie związanymi z muzyką i wskazującymi na znaczny udział pierwiastka myślowego. To samo można powiedzieć o powieściach autorów tak różnych, jak Auerbach i Disraeli, Wassermann i Schnitzler, by ograniczyć się do nazwisk poważnych. W wypadku prozaików, poetów i kompozytorów drugorzędnych charakter ten jest aż nazbyt oczywisty.
Nie znaczy to, że są oni pozbawieni naturalnych zdolności, możliwości rozwinięcia skrzydeł czy też po prostu rzetelności. Brakuje im jednak naturalnego środowiska, w którym nie byliby zmuszeni trwonić polowy swych sił na położenie fundamentów pod przyszłą budowlę dzieła sztuki, fundamentów, które inni zastają gotowe, są bowiem podłożem, na którym normalnie rozwija się ich życie. Warto zaznaczyć, że jeśli te rozważania mają sens w odniesieniu do sztuki i w ogóle do dziedzin humanistycznych, gdzie materią wypowiedzi są słowa i symbole, owoce nieświadomego nawarstwiania się tradycji, zupełnie inaczej rzeczy się mają w dziedzinie nauk ścisłych. Tu symbole są zawsze umownymi znakami, fabrykowanymi na zamówienie przez specjalistów, i z natury swojej powinny być neutralne i międzynarodowe. W sztuce i literaturze nie sposób się obejść bez bogactwa skojarzeń zawartego w symbolu. Wszystko lub prawie wszystko zależy tu od sposobu łączenia tych odcieni, których tworzenie nie ma nic wspólnego z umownością. W matematyce i naukach ścisłych te interferencje są jedynie przeszkodą w uzyskiwaniu pełnej jasności, i słusznie się je eliminuje. W świecie abstrakcyjnych symboli, nie związanych z czasem, miejscem, kulturami narodowymi, geniusz żydowski może rozwinąć pełnię swoich możliwości i ta absolutna wolność pozwala mu na stworzenie znakomitych dzieł. Tu Żydzi mogą startować z tego samego poziomu, co inni, a zasoby ich inteligencji i wyobraźni, wyćwiczonej przez wieki samotności i odosobnienia, pozwalają osiągnąć wspaniałe rezultaty. Nie są tutaj interpretatorami, komentatorami, tłumaczami, lecz twórcami w pełnym tego słowa znaczeniu. To zaledwie przedsmak tego, co Żydzi mogliby stworzyć w warunkach kulturowych porównywalnych do tych, z których korzystają inne narody, i jest to najbardziej żywotny argument za „normalizacją”, która zawsze była głównym i niemal wyłącznym celem syjonizmu.
W ostatnich paru stuleciach inżynierowie żydowskiego pochodzenia byli autorami szeregu doniosłych wynalazków. Konstruktorem np. najlepszej na świecie maszyny do szycia „Singer” (1851) był amerykanski krawiec Isaac Merrit Singer; zanim założona przezeń firma w 2000 roku zbankrutowała, przegrywając rywalizację z Koreańczykami i Japończykami, jej wyroby wiernie służyły ponad stu milionom właścicieli i właścicielek w 67 krajach świata!
 ***
             Wypada jeszcze raz z naciskiem podkreślić, że między potworne „bajki horroru” należy włożyć wątpliwe „przekazy historyczne” o mordach rytualnych.  Ich najprawdopodobniej  w  ogóle    nie było. To, że dręczeni i męczeni Żydzi „przyznawali” się podczas szantażu i tortur do swych rzekomych zbrodni, świadczy nie o ich winie, lecz o bestialstwie ich prześladowców. Można osobę dowolnej narodowości, będącą w dowolnym wieku,  schwytać w jej domu lub na ulicy, postawić jej najdziksze i najbardziej nieprawdopodobne zarzuty, następnie zaprowadzić do katowni, wykręcać i łamać ręce, bić, przypalać żelazem, drzeć pasy skóry z żywego ciała i grozić utopieniem – a osoba ta, aby uniknąć tych potworności i jak najprędzej umrzeć – przyzna się do wszystkich śmiertelnych grzechów i wszelkich zbrodni. Gdy zaś te „wyznania” zostaną spisane i przechowane „dla potomności”  np.  w  tajnych  archiwach  Watykanu, mogą stanowić nie dowód winy nieszczęśliwych ludzi, którym gołosłownie zarzucono popełnianie „mordów rytualnych”, lecz świadectwo skrajnego okrucieństwa i podłości tych, którzy takowe zarzuty w stosunku do dobrych i niewinnych ludzi byli zdolni wysuwać i ich prześladować.
W świetle faktów jest nieusprawiedliwione posądzanie Żydów nie  tylko  o popełnianie mordów rytualnych, ale  też  o wyzysk, lichwę i inne zbrodnie.  Kapitalistyczni  lichwiarze  to  zaledwie  drobny  ułamek   populacji  żydowskiej.  Przy  czym  oligarchowie  żydowscy  wcale  nie  orientują  się  w  swej  przestępczej  działalności  na  wartości  narodowe  i  z  wielką  przyjemnością  okradają  i  odzierają  ze  skóry  także  swych  co  naiwniejszych  rodaków.  W  warszawskim  „Dzienniku”   z  6  lutego  2009  roku   można  było  przeczytać  następujące  zdania:  „Wśród  14  tysięcy  osób  i  instytucji  finansowych  okradzionych  przez  legendę  nowojorskiej  giełdy  i  założyciela  NASDAQ,  znaleźli  się  m.in.  aktorzy  John  Malkowich  i  Kevin  Bacon  oraz  członkowie  rodziny  samego  Bernarda  Madoffa. W  sumie  w  przepastnej  piramidzie  finansowej  stworzonej  przez  niego  wyparowało  50  mld  dolarów.  Listę  opublikował  Irwing  Piccard,  prawnik,  który  zajmuje  się  likwidowaniem  firmy  Madoffa.  W  wielostronicowym  spisie    się  roi  od  nazwisk  gwiazd   show-biznesu  i  nazw  potężnych  instytucji.  Poza  wspomnianymi  aktorami  „Berni”  oszukał  też  żonę  Bacona  Kyrę  Sedgwick,  fundację  należącą  do  Stevena  Spielberga,  popularnego  bejsbolistę  Sandy’ego  Koufaxa  czy  senatora  Franka  Lautenberga.  Nie  oszczędził  też  swoich  bliskich:  wśród  inwestorów    jego  żona,  dzieci,  brat  oraz  adwokatka,  która  będzie  go  bronić  w   mającym  się  zacząć  niebawem  procesie.  (…)  Ofiarą  Madoffa   [zaznaczmy,  należącego  do  populacji  rosyjskich  Żydów,  rządzących  obecnie  Stanami  Zjednoczonymi]      tuzy  runku  finansowego.  Znajduje  wśród  nich  choćby  amerykański  gigant  bankowości  Citigroup  (…),  PriceWaterhouseCoopers,  Columbia  Univercity,  Fundacja  Eli  Wiesela”…   Ofiarą  tego  żydowskiego  oszusta  padło  ponad  sto  żydowsko-amerykańskich  firm  i  banków  oraz  setki  milionerów,  którzy  zaufali  swemu  „genialnemu  rodakowi”,  skazanemu  ostatecznie   na  150  lat  więzienia.  Z powodu wyczynów ojca jego niespełna trzydzistoletni syn popełnił samobójstwo.   
    Dokładnie  tak i jeszcze bardziej  „niepatriotycznie”  postępują  także    lichwiarze  i  hochsztaplerzy  angielscy,  niemieccy,  polscy,  rosyjscy  czy  japońscy…   Nawiasem  mówiąc,  zawłaszczanie  cudzej  własności  na  drodze  np.  zorganizowanej  grabieży  (Niemcy,  Anglicy, Hiszpanie, Chińczycy, Portugalczycy, Rosjanie, Japończycy,  Amerykanie)  lub  indywidualnej  kradzieży  (Cyganie,  Włosi,  Rumuni, Polacy  i in.)  stanowi  zjawisko  tak  powszechne  i  wszechobecne  w  dziejach  i  życiu    ludzkości,  że  czynienie  z  tego  procederu  zarzutu  tylko  jakiemuś  jednemu  narodowi  jest  kompletnym  absurdem.  Żydzi nie mają żadnej złej ani dobrej cechy, której nie miałyby inne etnosy. Nie ma złych czy dobrych narodów. W każdym jednak narodzie bywają źli i dobrzy ludzie. Żydzi dokonali i dokonują znaczącego wkładu twórczego do rozwoju kultury powszechnej, są narodem, który wydał szereg geniuszy w różnych dziedzinach nauki, sztuki, techniki, teologii i jako tacy zasługują na szacunek i sympatię całego świata.
Trzeba rozróżniać między osobami żydowskiego pochodzenia, z którymi styka nas życie, a które – jako ludzie – niczym się zasadniczo nie różnią od innych (są bardzo różni i kryterium etniczne nie ma tu żadnego znaczenia), a żydowską  oligarchią  kapitalistyczną jako potężną formacją globalno-narodową, która, i owszem, może być nieraz groźna i  której wręcz powinno się niekiedy  przeciwstawiać, o ile jej ekspansjonizm posuwa się poza granice zdrowego rozsądku. Jeśli więc antysemityzm w pierwszym przypadku (jako antypatia do przygodnie napotkanej osoby o żydowskiej samoidentyfikacji) jest jakimś nieporozumieniem  i  nietaktem,   o tyle antysemityzm w drugim przypadku (jako świadome przeciwdziałanie nieusprawiedliwionej syjonistycznej  zaborczości i dominacji) stanowi coś zupełnie naturalnego; dokładnie tak, jak antypolonizm Ukraińców („Żyd, Lach ta sobaka  -  wira jednaka”), Litwinów i Białorusinów, antyrosyjskość i antyniemieckość Polaków, antyjapońskość Koreańczyków,  antychińskość   Indonezyjczyków   itp. Po prostu historia, jako nauczycielka życia, uczy ludzi przezorności, ostrożności i roztropnego dbania o własny interes narodowy. Naród, który tę roztropność zatraca, staje się żebrakiem, lokajem,  gościem  we  własnym  domu,  międzynarodową  babcią  klozetową   i pośmiewiskiem innych ludów.
Nikt zresztą lepiej od   elit  żydowskich  tej prawdy nie rozumie i nikt nie wciela jej w życie równie konsekwentnie jak one, a obwinianie o antysemityzm stanowi w ich ręku skuteczną „broń gazową”, służącą do obezwładniania tych, którzy ważą się przed nimi bronić. Podobne chwyty stosują zresztą też inne narody  (np.  Litwini)  w swej odwiecznej walce o przestrzeń życiową i o własne miejsce pod słońcem.
Antysemityzm wcale nie powstaje wszędzie tam, gdzie się Żydzi zjawią, lecz wyłącznie tam, gdzie niektóre  z   ich  ugrupowań  próbują   działać   wedle dzikich stereotypów narzucanych przez poszczególne fragmenty „Talmudu” i innych  dydaktycznych  ksiąg  żydowskich. [„Kto  zaszkodził   gojowi,  ten  jakby  złożył  ofiarę  Bogu”! -  Księga  „Jalkut  Szymon”,  245].   Ale  przecież  i  tak  prawa   Awoda   Zary”      nie  spowodowały  dotychczas zniszczenia  przez  wyznawców  judaizmu  jakichś   wielkich  cywilizacji  i  kultur,  wymordowania  dziesiątków   milionów  niewinnych  ludzi,  spalenia  tysięcy  bibliotek,  zrujnowania  setek  kwitnących  miast   -   jak  to  było  w  przypadku  paru  innych   religii  światowych:  islamu,  buddyzmu  czy    chrześcijaństwa.  Jest  więc  wyrazem  ignorancji  i  cynizmu  zarzucanie  Żydom  i  tylko  Żydom  jakichś  szczególnie  szkodliwych   działań  na  szkodę  ludzkości. 
 ***
               Szereg  znakomitych  żydowskich  działaczy  i  intelektualistów  nie  uważa,    musi  kluczyć  i  kryć  się  z  zaletami  swego  narodu.  Tak  np.  wybitny  intelektualista  i  publicysta  Yuri  Slezkin   („The  Jewish  Century”,  ed.  Princeton  University  Press,  2004)  nazywa  swych  rodaków  społecznością  “merkurialną”,  ruchomą,  lotną,  ciągle  będącą  w  drodze,  trudniącą  się  nie  przyziemną  pracą  fizyczną,  będącą  udziałem  ras  niższych,  lecz  wysiłkiem  swego  twórczego  ducha.  Ta  społeczność,  według  niego,  perfekcyjnie  opanowała  zawody  „zefiryczne”:  wszelkiego  rodzaju  pisarstwo,  przemysł  rozrywkowy  i  pornograficzny,     sądownictwo,  handel,  szkolnictwo  wyższe,  edytorstwo, dyplomację,  media,  politykę.  Dzięki  energii,  sprytowi,  talentowi  mimikry  narodowej,  religijnej  i  politycznej   ten  afroazjatycki  lud     zawsze  pozyskuje  pozycję  dominującą  w  łonie  bardziej  tępych  etnosów  osiadłych.  Y. Slezkin  jest  zdania,  że  w  ciągu  XX  wieku  Żydzi  zajęli  miejsce  elit  narodowych  we  wszystkich  krajach  Europy,  obu  Ameryk,  Australii,  skutecznie  wypierając  autochtonów  z  tak  istotnych  sfer  życia  społecznego,  jak  finanse,  ochrona  zdrowia,  informacja,  służby  specjalne,  polityka  międzynarodowa.  „Oto  naród  -  pisze  amerykański  autor  -  który  nie  ma  własnego  terytorium  (a  właściwie  ma,  tylko  nie  chce  tam  żyć),  nie  ma  własnego  języka  (a  właściwie  ma,  tylko  nie  chce  go  używać),  naród,  który  składa  się  wyłącznie  z  inteligencji  i  konsekwentnie  odmawia  podejmowania  zajęć  proletariackich,  używa  pseudonimów  zamiast  własnych  imion  i  nazwisk  [np. znany  „polski”  reżyser  filmowy  Roman  Polański  to  faktycznie  francuski  Żyd  Rajmund  Libling],   a  jednocześnie  nieugięcie  broni  swej  odrębności;  naród,  który  bezpośrednio  lub  pośrednio  (chociażby  poprzez  żydowskie  żony  nieżydowskich  dygnitarzy)  wywiera  decydujący  wpływ  na  wszystkie  sfery  życia,  łącznie  z  religijnym,  całego  świata.  Hierarchie  wszystkich  kościołów    obsadzone  przez  Żydów,  choć  80  procent  Żydów  to  ateiści;  to  samo  dotyczy  kierownictwa  wszystkich  państw  i  partii  politycznych,  od  komunistycznych  do  chadeckich”.  Jeśli  wierzyć  wywodom  Slezkina,  to  okazuje  się,  że  jego  obrotni  rodacy    globalnymi  liderami  w  niesłychanie  dochodowych  przemysłach,  takich,  jak  alkoholowy,  pornograficzny,  turystyczny.    właścicielami  gigantycznych  fortun  (tysiące  miliarderów  i  milionerów),  mają  właściwie  cały  świat  w  swej  przestronnej  kieszeni.  I  zupełnie  słusznie,  ponieważ  nikt  nie  może  się  nawet  porównywać  z  tym  narodem,  jeśli  chodzi  o  potencjał  intelektualny  (Izrael  jest  pod  względem  potęgi  wojskowej  trzecim  mocarstwem  po  USA  i  Rosji).  Spoiwem  globalnej  społeczności  żydowskiej  -  zdaniem  Y. Slezkina  -  jest  obecnie  nie  religia  judaizmu,  lecz  niezachwiana  i  potężna  świadomość  rasowa i narodowa,  przekonanie  o  swej  „wrodzonej”  roli  i  misji  w  dziejach  wszechświata.  Gojem  może  być  każdy,  Żydem  trzeba  się  urodzić”.  [Czyżby miły autor uważał, że Mongołem czy Murzynem nie trzeba się urodzić?]  Żydzi  i  nie-Żydzi  to  jednak według niego  dwa  absolutnie  różne  gatunki  istot  ożywionych,     pierwszych  z nich Bóg  przeznaczył  do  panowania  nad  światem,  drugich  -  do  służenia  pierwszym.  Ta  ideologia  mocniej  niż  wiara  religijna  cementuje  światową  wspólnotę  żydowską  i  prowadzić    ma do  ostatecznego  zwycięstwa  w  skali  globalnej.
***
           Istnieją jednak też zupełnie odmienne przewidywania, dotyczące przyszłych losów tego narodu. Wedle tajemnych nauk ezoterycznych cierpienia narodu żydowskiego dopiero się zaczęły, a są one skutkiem popełnionej przez faryzeuszy najohydniejszej w dziejach ludzkości zbrodni: skazania na śmierć i skatowania Syna Bożego. Cierpienia te mają być „zwrotnym uderzeniem Karmy” (Przeznaczenia). (Por. Larysa Dmitrijewa, „Posłannik utrenniej zwiezdy Christos  i Jego uczenije w swietie uczenija Szambały”, t. 2, cz. 1, str. 354. Moskwa 2004). Jeśli nawet najdrobniejszy kamyk rzucony przez człowieka w boskiego Nauczyciela Światłości powoduje ryczącą lawinę górską cierpień i nieszczęść, to czego można oczekiwać naród, który Go zdradził, sponiewierał, zbił, skrwawił, okaleczył, poddał złośliwemu pastwieniu się, torturom, poniżeniu, opluwaniu, a w końcu skazał na haniebną śmierć niby jakiegoś zbrodniarza? I który wolał uwolnić z więzienia raczej mordercę niż Syna Bożego?  Ma oczekiwać od Losu dobrodziejstw? Przecie już sam uwolniony morderca Barabasz niebawem obruszył wszelkie zło na swych wczorajszych wyzwolicieli. Wedle ezoteryków zło będzie jeszcze przez wiele wieków nękać dotkliwie naród żydowski.
„Karma narodu żydowskiego, – zaznacza L. Dmitrijewa – straszliwie obciążona Ukrzyżowaniem Chrystusa, równie straszliwie obciążyła Karmę całej ludzkości. To przerażało Jezusa w przededniu kaźni i uprzedzał On zgromadzony tłum Żydów, że ściągną na siebie i swe potomstwo okropny los, jeśli w tak dziki i krwawy sposób będą chcieli zdobyć dla siebie lepszy los”. Ludzie są wolni ku temu, by postępować tak, jak się im żywnie podoba, lecz od konsekwencji swego postępowania w żaden sposób uratowani i wolni być nie mogą. Helena Roerich zwracając się z listem do Żydów w okresie 1936/37 pisała: „Czyż to nie wy ukrzyżowaliście Chrystusa? Czyż to nie wy naigrawaliście się z Niego, gdy On przyniósł  wam Światło Prawdy? Czyż nie wy paliliście i dręczyliście dziesiątki tysięcy najlepszych umysłów niosących pochodnię wiedzy? Czyż to nie wy powstrzymaliście ewolucję myśli ludzkiej i wtrąciliście całą ludzkość w szał samozniszczenia? Czyż nie wy jeszcze w czasach Chrystusa powstawaliście, tak jak teraz, przeciwko podstawom jedynej Nauki Światłości? Zmieniliście tylko swe szaty, lecz wedle czynów waszych można was rozpoznać”…
Ezoterycy byli i są przekonani, że z biegiem czasu żydostwo opanowało katolicyzm, prawosławie i szereg innych sekt nominalnie chrześcijańskich oraz wydoskonaliło w ich łonie sztukę przekształcania nauk Chrystusa w demagogię Antychrysta. Tak np. ciemni, perwersyjni kłamcy głoszą, że gdyby Judasz nie zdradził Jezusa, a Żydzi Go nie ukrzyżowali, to i nie byłoby żadnego Odkupiciela, ani Boga! A przecież Chrystus przyszedł na ziemię nie po to, by swą czystą krwią zmywać grzechy kanalii, lecz po to, by nauczać ludzi życia wolnego od grzechu. Co pawda, Szatanowi i jego dzieciom udało się jednak zabić ciało Chrystusa, lecz Jego duch pozostał nietknięty i oświecił drogę życiową miliardów ludzi na świecie. Ci zaś, co Go skazali na śmierć i z niej się cieszyli, zapłacili i będą płacić wysoką cenę za swą zbrodnię. Zabójstwo Wcielonego Boga musiało fatalnie się odbić na losach nie tylko Żydów, ale i całej ludzkości. Skazując Chrystusa ludzkość skazała sama siebie na ukrzyżowanie. Śmierć Syna Bożego na krzyżu to nie akt odkupienia ludzkich grzechów, lecz ciężka zbrodnia domagająca się odpokutowania. Zbrodnia zresztą zgodna z prastarą tradycją hebrajską, zgodnie z którą, biorąc dosłownie alegorię z „Tory”, gdzie Abraham gotów jest zamordować nawet własnego jedynego syna, posuwali się Żydzi do zabijania, jak baranków, swoich małych dzieci, byle tylko zamanifestować barbarzyńskiemu otoczeniu swą „wiarę”.
O stosunku z kolei Chrystusa do Hebrajczyków profesor Larysa Dmitrijewa napisze: „Jezus wiedział, co się stanie, ponieważ zbyt dobrze już był poznał ten fałszywy, przewrotny, niewierny i rozkiełznany lud, który nie uznaje proroków w swym kraju, potrafi ich wypędzać i zabijać, by później wznosić im okazałe grobowce dla okazywania czci”… Tak tedy potworna zbrodnia bogobójstwa została dokonana. Przedtem jednak Syn Boży zapowiedział, że na ród ten spadnie kara za krew wszystkich proroków, przelaną od stworzenia świata. Biada im, którzy ani sami prawdy nie lubią, ani innym ją poznać nie dozwalają; jaką miarą odmierzyli, taką im się odmierzy. A niewiasty jerozolimskie ostrzegł, aby płakały nie nad Nim, lecz nad sobą i nad swymi dziećmi, gdyż nadejdą dni, gdy będzie się mówić, iż szczęśliwe są łona niepłodne, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Bo to przecie hebrajskie tłumy, faryzeusze i czerń, w jedynym porywie szaleńczej nienawiści pędziły Nauczyciela na Łysą Górę, lżąc Go, bijąc, opluwając, poniewierając, wyśmiewając i butnie przywołując krew Jego na siebie i na ich dzieci. Co się też nieraz dokonało i nie mogło się nie dokonywać na mocy Prawa Przeznaczenia.
Dlaczego jednak dalecy praprawnukowie tych, którzy dokonali bezprecedensowej zbrodni, skazując na ukrzyżowanie Mesjasza, Syna Bożego, ponoszą odpowiedzialność i wciąż są karani za bestialstwo swych przodków – niewiadomo. Może dlatego, że nigdy nie zdobyli się na żadne słowo ubolewania i skruchy za tamten złowrogi czyn? Może dlatego, że we Wszechświecie – jak głoszą ezoterycy – obowiązuje wszechogarniające prawo Nemezis: żadna zbrodnia nie pozostaje nieukarana, a za zbrodnie ojców płacą swą krwią synowie. 
Także i Rzymianie – zauważa Mikołaj Roerich – są współwinni mordu na Chrystusie. Pontius Pilatus wiedział, co czyni, rozumiał, że hebrajscy kapłani zamierzali zgładzić Jezusa jego, Piłata, rękami i wiedział, że czynią to z zawiści i rozjątrzenia. A jednak nie zdemaskował ich i dał się wieść na żydowskim pasku. Nie chciał, co prawda, uśmiercać Jezusa, był pewny, że dając Hebrajczykom do wyboru możliwość uwolnienia Go albo Barabasza, wypuszczą na wolność Nauczyciela Światłości, a nie mordercę. Był porażony tym, że stało się inaczej, nie potrafił przewidzieć żydowskiego zacietrzewienia i ślepej nienawiści. A jednak do końca mógł się przeciwstawić wściekłej czerni i jej prowodyrom. Stchórzył i umył ręce, i tym samym poddał się – tak, jak zgromadzeni Żydzi – władzy Szatana i stał się współuczestnikiem zbrodni, w niczym nie lepszym od faryzeuszy. Ten bowiem, kto pozwala cudzej woli wywierać nacisk na jego własną wolę i postępuje tak, jak chce ktoś inny, zmierzając do dokonania zbrodni cudzymi rękami, ponosi równą odpowiedzialność, jeśli zbrodnia się dokonuje. Ezoterycy więc twierdzą, że cała ludzkość długo jeszcze będzie pokutować za śmierć Chrystusa, który męczył się na krzyżu ponad sześć godzin, zanim wyzionął ducha.
 ***
W ujęciu Yuria  Slezkina  walka Żydów z antysemityzmem jawi  się  jako  coś  w rodzaju walki Don Kichota z wiatrakami. Czy można sobie wyobrazić, że np. Niemcy, Cyganie, Francuzi, Chińczycy, Tajowie, Arabowie czy Rosjanie tworzą towarzystwa „przeciw zniesławieniu”, jeżdżą po różnych krajach i apelują  do  innych  ludów  o  tolerancję?  W  obliczu  imponującej  potęgi  światowego  żydostwa  jest  to  zresztą już  zbyteczne.  Nikt  nie  jest  w  stanie  zagrozić  pozycji  tego   dzielnego  narodu.   Tym  bardziej,    wiemy,    że  zło  tkwi  w  naturze  ludzkiej,  że  ludzie  w  sposób  odruchowy  nawzajem  się  nienawidzą  i  żadne  apele  tu  nie  pomogą.   Śmieszne  jest,  przyciskać  kogoś,  by  nas  pokochał. Jest rzeczą znaną, iż wszystkie narody (a szczególnie ze sobą sąsiadujące) nawzajem mniej lub bardziej się nie lubią. Dlaczego więc musiałyby lubić naród rozproszony, który jest sąsiadem wszystkich? – Wydaje się więc, że nie warto   ośmieszać  się  zniżając   do  polemiki z ludźmi małego kalibru.  Tym  bardziej  że  obecnie  żaden  antysemityzm  nie  jest  już  w  stanie  w  jakiś  sposób  zaszkodzić  potężnej  i  świetnie  zorganizowanej  światowej  wspólnocie  żydowskiej.
„Dziś każdy Żyd jest świadom tego, że być Żydem znaczy ponosić poważną odpowiedzialność nie tylko za swą społeczność, lecz także za całą ludzkość”  -  nie bez racji wyznawał  genialny fizyk i ideowy syjonista Albert Einstein. Społeczność bowiem żydowska jest najpotężniejszą wspólnotą narodową świata i to od niej właśnie  w decydujący sposób zależy teraźniejszość i przyszłość ludzkości.   
Ojczyzną wszystkich Żydów nie są przygodne kraje ich aktualnego zamieszkania, lecz Państwo Izrael, a rodakami  -  nie przypadkowi gojim,  lecz członkowie światowej wspólnoty żydowskiej. W jednym z oficjalnych dokumentów ruchu syjonistycznego czytamy: „Państwo Izrael jest i musi pozostać ojczyzną całego narodu żydowskiego. Żydzi w diasporze muszą zawsze uznawać centralność  Izraela i  wynikające z tego wielorakie implikacje. (…) Obowiązkiem Żydów w diasporze jest udzielanie pomocy Izraelowi niezależnie od tego, czy rząd, któremu Żydzi w danym kraju podlegają, pragnie tego, czy nie”.  Powinno się dążyć do zdominowania różnych krajów i stawienia ich do służby globalnemu Yesraelowi. Wybitny intelektualista, polityk i dowódca wojskowy, w swoim czasie minister wojny Izraela  Dawid Ben Gurion w książce  Rebirth and Destiny of  Israel   pisał:  „Gdy Żyd w  Ameryce lub Południowej Afryce mówi do swych rodaków-Żydów o  „naszym rządzie”, to ma on zwykle na myśli rząd Izraela. Żydzi w różnych krajach traktują ambasadora Izraela jako swego przedstawiciela”.  I zupełnie słusznie.
                                                                
      Ostatecznie być  może,  że  niezbyt daleki od prawdy był wybitny polityk izraelski Menachem Begin, gdy w rozmowie z prezydentem USA Jimmy Carterem wyznawał: „Our race is the Master Race. We are  divine  gods on this planet. We are as different from the inferior  races as they are from  insects. In fact, compared to our race, other races are bests  and  animals,  cattls  at  best. Other races are  considered  as  human excrements. Our destiny is  to  rule  over  the inferior  races.  Our  earthly  kingdom  will be  ruled  by  our  leaders  with  a  rod  of  iron.  The gois  masses  will  lick  our  feet  and  serve  as  our  slaves”  (Jimmy  Carter:  Keeping  Faith. Memoirs  of  a  President.  New  York  1982).  -   Nasza rasa jest rasą ludzi wyjątkowych. Jesteśmy  bogami na tej planecie. Różnimy się od innych ras tak,  jak one się różnią od insektów. Faktycznie w porównaniu z naszą rasą inne rasy są bydłem i zwierzętami, w najlepszym razie owcami. Inne rasy to ekskrementy rodzaju ludzkiego. Naszym przeznaczeniem jest panowanie nad innymi rasami. Nasze królestwo ziemskie będzie rządzone przez żydowskich przywódców za pomocą żelaznego knuta. Gojskie zaś masy będą lizać nasze buty  i służyć nam jako niewolnicy”.  I zupełnie słusznie. Każdy naród bowiem ma taki los, na jaki zasługuje: mądry skazany jest na rozkazywanie głupiemu, głupi  -  na słuchanie mądrego. To naturalna kolej rzeczy. Kto jest  aż tak głupi, że nie potrafi rządzić sobą, musi być rządzony przez tego, kto rządzić potrafi.  Jest  to zrozumiałe i sprawiedliwe.  
                                                 ***
Kończąc swój collage,  w którym autor właściwie ograniczył swą rolę do niezbędnego komentarza  cudzych poglądów,  chciałby on jednocześnie zaapelować do ew. czytelnika tego tekstu o krytyczne potraktowanie zreferowanych  powyżej  racji, poglądów, argumentów i kontrargumentów.  Chodzi bowiem o to, że wszyscy pisarze i naukowcy zabierający głos w sprawie jakiegokolwiek narodu operują raczej nie konkretami, lecz uogólnieniami, a uogólnienia niekiedy się mijają z konkretami. I może stać się tak, że  ktoś, kto zapoznał się z rozmaitymi dywagacjami na temat  Żydów  i antysemityzmu, w zetknięciu z żywymi ludźmi, a nie z oderwanymi schematami myślowymi, spostrzeże, iż teoria a praktyka prawie zupełnie ze sobą się nie stykają. I na tym polega niebezpieczeństwo każdego uogólnienia etnologicznego, zarówno antysemickiego, jak też rusofobicznego, polakożerczego czy antyniemieckiego. Należy więc każdą w tym temacie wypowiedź i każdą publikację traktować z przysłowiowym przymrużeniem oka, czyli z krytycznym dystansem, po prostu jako swego rodzaju eksperyment   teoretyczny  niż mającą  odniesienie do sfery praktyki społecznej.
                                                             ***





Bibliografia



 Adler Alfred: Sens życia, Warszawa 1986.
 Adorno Theodor: Dialektykanegatywna, Warszawa 1993.
 Adorno Theodor: Minima Moralia, Frankfurt am Main 1978.
 Adży Murad: Aziatskaja Jewropa, Moskwa 2008.
 Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju dla razbora driewnich aktow, t. 1-42, Wilno 1865-1915.
 Akty  otnosiaszczijesia  k  istorii  Zapadnoj  Rossii,  t.  1 – 5, Sankt-Petersburg  1846 – 1853.
 Andrusiewicz  Andrzej:  Mit  Rosji,  t. 1 – 2,  Rzeszów  1994.
 Archiwum  Książąt  Lubartowiczów-Sanguszków  w  Sławucie,  t.  1 – 7,  Lwów  1887 – 1910. 
 Arendt  Hannah:  Eichmann  w  Jerozolimie,   Kraków  1988. 
 Arendt  Hannah:  Sechs  Essays,  Berlin  1998.
 Arendt  Hannah:  The  Origin  of  the  Totalitarianism,  New  York  1951. 
 Arendt  Hannah:  Wola,  Warszawa  1996. 
 Arystoteles: Etyka Nikomachejska, Warszawa 1982.
 Arystoteles: Poetyka, Wrocław 1989.
 Athenaios von Naukratis: Das Gelehrtenmahl, Leipzig 1985.
 Augustyn Św.: Dialogifilozoficzne, t. 1-2, Kraków 1999.
 Avinieri Shlomo: Osnownyje naprawlenija w jewriejskoj politiczeskoj mysli, Jerusalem 1990.
  Awrech  Aron:  Masony  i  rewolucja,  Moskwa  1990.
Baczko Bronisław: Rousseau: samotność i wspólnota. Warszawa 1964.
 Bałandin  Siergiej:  Osnowy  naucznogo  antisemitizma,  Moskwa  2009.
 Bannow  B.G.  (ed.)  Sionizm  -  prawda  i  wymysły,  Moskwa  1978.
 Barbour  Jan  G.:  Mity,  modele,  paradygmaty,  Kraków  1984.
 Beauvois  Daniel:  Polacy  na  Ukrainie,  Paryż  1987.
Belloc Hillary: The Jews, 1922.
 Ben Gurion  Dawid:  Rebirth and Destiny of Israel. New York  1954.
 Bentov  Itzhak:  Kosmine  knyga  apie  kurinijos  mechanika,  Kaunas  2008.
 Berlin Sir Isaiah: The Magus of the North, Oxford1993.
 Berlin Sir Isaiah: The Sense of Reality, London1997.
Białek Józef: Czas spekulantów. Wzlot i upadek polskiej przedsiębiorczości. Wrocław 2014.
 Biegun Władimir: Dieti wdowy, Mińsk 1968.
 Biełaja  kniga  (o  sionizmie).  Nowyje  fakty,  swidietielstwa,  dokumenty.  Moskwa  1985.
 Bocheński  Jan  Maria:  Sto  zabobonów,  Paryż  1987.
 Bonawentura Św.: O poznawaniu Chrystusa, Warszawa  2010.
 Brafman  Jakow:  Kniga  kahała,  Moskwa  2009.
 Brandstaetter Roman: Jezus z Nazarethu, t. 1 – 4. Warszawa 1987.  
 Brod  Max:  Das  Unzerstörbare,  Frankfurt  am  Main  1969.
 Bryan Mark Rigg:  Hitlers judische Soldaten,  Paderborn  2003.
 Buber  Martin:  Ja  i  Ty,  Warszawa  1992.   
 Bühler  Theodor:  Von  der  Utopie  zum  Sozialstaat.  StuttgartBerlin  1942.
 Bułhakow  Siergiej:  Prawosławie,  Moskwa  2001.
 Bullock  A.:  Hitler.  Eine  Studie  über  die  Tyrannei,  Düsseldorf  1953. 
 Burckhardt Jacob: Kultura Odrodzenia we Włoszech, Warszawa 1991.
 Burckhardt Jacob: Czasy Konstantyna Wielkiego, Warszawa 1992.
 Burowskij Andrej: Jewrei, kotorych nie  było, t. 1 – 2. Moskwa 2003.
 Burowskij Andrej: Prawda o jewrejskom rasizmie.  Moskwa 2010.
 Bystroń  Jan  Stanisław:  Dzieje  obyczajów  w  dawnej  Polsce, t.  1 – 2,  Warszawa  1960. 
Carlyle Thomas: Bohaterowie,Warszawa 2010.
 Carter Jimmy: Keeping Faith. Memoires  of  a  President.  New York  1982.
Chamarska Halina: Drobna szlachta w Królestwie Polskim (1832 – 1864), Warszawa 1974.
Chamberlaine Stewart Houston: The Foundation of the Nineteenth Century, 1911.
 Chargraff Erwin: Niepojęta tajemnica, Kraków 1983.
 Chaunu Pierre: Cywilizacja wieku oświecenia, Warszawa 1993.
 Chmielewskij  Dmitrij: Pod zwonkij gołos krowi.  Riga  1998.
 Chodkiewicz Kazimierz: Ewolucja ludzkości, Wrocław 1995.
 Chołoniewski  Antoni:  Duch  dziejów  Polski,  Kraków  1917.
 Cicero Marcus Tullius: Pisma filozoficzne, t. 1-4, Warszawa 1960-1963.
 Ciechanowicz Jan: Na wschód od Bugu, Chicago 1991.
 Ciechanowicz Jan: Twórcy cudzego światła, Toronto-Wilno 1996.
 Ciechanowicz Jan: Na styku cywilizacji, Rzeszów 1997.
 Ciechanowicz Jan: Pod skrzydłami porannej zorzy, Rzeszów 1996.
 Ciechanowicz Jan: Weisheit der Bibel, Rzeszów 2001.
 Ciechanowicz Jan: W bezkresach Eurazji, Rzeszów 1997.
 Ciechanowicz Jan: Filozofia kosmizmu, t. 1-3, Rzeszów 1999; wyd. drugie pt. Kosmofilozofia Warszawa 2016.
 Ciechanowicz Jan: Z rodu polskiego, t. 1-2, Rzeszów 1999.
 Ciechanowicz Jan: Rody rycerskie Wielkiego Księstwa Litewskiego, t. 1-6, Rzeszów 2001-2006.
 Ciechanowicz Jan: Syjon, Olimp i Golgota, Mołodeczno 2001; wyd. drugie pt. Olimp, Syjon i Golgota, Warszawa 2016.
 Ciechanowicz Jan: Myśl i czyn, Mołodeczno 2001.
 Ciechanowicz Jan: Gońcy Ikara, Mołodeczno 2002.
 Ciechanowicz Jan: Zdobywca Azji. Mikołaj Przewalski, Mołodeczno 2002; wyd. drugie Warszawa 2016.
 Ciechanowicz Jan: Musica peregrina, Mołodeczno 2002.
 Ciechanowicz Jan: Herbarz polsko-rosyjski. Rody szlacheckie Imperium Rosyjskiego pochodzące z Polski, t. 1-2, Warszawa 2006.
 Ciechanowicz Jan: Droga geniusza(O Adamie Mickiewiczu), Wilno 1995; wyd. drugie Wrocław 1998.
 Ciechanowicz Jan: Ludzie wśród gwiazd, Rzeszów 2005.
 Ciechanowicz Jan: Dzieci żelaznego wilka, Rzeszów 2005.
 Ciechanowicz  Jan:  Deutsche  Idiome,  Redewendungen,  Sprüche,  geflügelte  Worte,  Sprichwörter,   New  York  2008; wyd. trzecie Warszawa 2015. 
 Ciechanowicz  Jan:  Etyka  życia  i  śmierci,  New  York  2009; wyd. czwarte Warszawa 2016. 
 Ciechanowicz  Jan:  Etyka  czterech  umiejętności,  New  York  2009; wyd. czwarte Warszawa 2016. 
Ciechanowicz Jan: Herbarz Polesia, Boguchwała 2009.
 Ciechanowicz  Jan:  Rozpacz  a  filozofia,  New  York  2009. 
 Ciechanowicz  Jan:  Etyka  wielkich  cywilizacji,  New  York  2010; wyd. czwarte Warszawa 2016.
 Ciechanowicz  Jan:  Antropologia  władzy,  Wilno  2010; wyd. drugie Warszawa 2015.
 Ciechanowicz  Jan,  Polonobolszewia.  Jak  polska  szlachta  komunizowała  rosyjskie imperium,  Boguchwała  2010; wyd. trzecie Wrocław 2016.
 Ciechanowicz Jan:  Poczet profesorów wileńskich, Siemianowice Śląskie 2012;wyd. trzecie Warszawa 2017.
Ciechanowicz Jan: Synowie księcia Gedymina, Siemianowice Śląskie 2012; wyd. trzecie Warszawa 2017.
Ciechanowicz Jan: Z dziejów kultury Wielkiego Księstwa Litewskiego, Siemianowice Śląskie 2012; wyd. trzecie Warszawa 2017.
Ciechanowicz Jan: W cieniu rajskich jabłoni, Warszawa 2015.
Ciechanowicz Jan: Księga herbowa Białej, Czarnej, Czerwonej i Zielonej Rusi, Inflant, Litwy, Moskwy, Polski, Ukrainy i Żmudzi, Siemianowice Śląskie 2014; wyd. trzecie Warszawa 2017.
Ciechanowicz Jan: Nauczyciele. Oblicza humanizmów, Warszawa 2015; wyd. drugie Warszawa 2017.
Ciechanowicz Jan: Na łąkach Stworzyciela, Warszawa 2017.
 Cioran Emil: Historia i utopia, Warszawa 1997.
 Cockborn  Andrew  i  Leslie:  Niebezpieczny  związek. Tajna  współpraca  USA – Izrael, Chicago  1992.
 Custine  de  Astolph:  Rosja  w  1839  roku,  t. 1 – 2,  Warszawa  1995.
 Czacki  Tadeusz:  O  litewskich  i  polskich  prawach,  t.  1 – 2,  Warszawa  1801.
 Cziwilichin Władimir: Pamiać, Moskwa 1982.
 Czyżewskij Aleksandr: Kosmiczeskij puls żyzni, Moskwa 1995.
 Czyżewskij Aleksandr: Na bieriegu Wsielennoj, Moskwa 1995.
 Dallemagne Jacques: Zbrodnia, Warszawa 1902.
 Davies  Norman:  Europa. Rozprawa  historyka  z  historią,  Kraków  1998. 
 Descartes Rene: List do Voetiusa, Warszawa 1998.
 Diamont Michael: Jewrei, Bog i istoria.  Moskwa 1994.
 Dikiy Andrey: Jewrei  w  Rossii  i  w  SSSR. Istoriczeskij  oczerk,  New  York  1967.
 Diogenes Laertios: Żywoty i poglądy słynnych filozofów, Warszawa 1968.
 Dilthey Wilhelm: O istocie filozofii, Warszawa 1987.
 Dmowski Roman: Myśli nowoczesnego Polaka, Warszawa 1991.
 Dmowski Roman: Kościół, Naród i Państwo, Warszawa 1992.
 Dorfman  Michaił:  Kak jewrei proizoszli ot  sławian. Moskwa 2009.
 Dubnow  Solomon:  Kratkaja istorija jewrejew.  Rostow na Donu  1997.
 Durkheim Emile: Zasady metody socjologicznej, Warszawa 2000.
 Dworkin Ronald: Biorąc prawo poważnie, Warszawa 1998.
 Dymski  Przemysław:  Antysemityzm  -  hańba  czy  nadzieja?  Warszawa  1991.
 Ejdelman  Natan:  Iszczu priedka, Moskwa  1978.
 Einstein Albert: Istota teorii względności, Warszawa 1962.
 Einstein Albert: Mój obraz świata, Warszawa 1936.
 Eliade Mircea: Historia wierzeń i idei religijnych, t. 1-3, Warszawa 1997.
 Elred   z  Rievaulx:  Przyjaźń  duchowa.  Warszawa  2010.
Encyklopedia Judaica, t. 1 – 10, Berlin 1928 – 1934.
 Erazm z Rotterdamu: Pochwała głupoty, Wrocław 1957.
 Erazm  z  Rotterdamu:  Podręcznik  żołnierza  Chrystusowego,  Warszawa  1985.
 Eriugena  Jan  Szkot:  Komentarz  do  Ewangelii  Jana,  Warszawa  2010. 
Eucken Rudolf Christoph: Wielcy myśliciele i ich poglądy na życie, Warszawa 2010.
 Feuerbach Ludwig: Wybór pism, t. 1-2, Warszawa 1988.
 Fiedczenko A. F. (red.):  Gosudarstwo Izrail. Ekonomika i politika. Moskwa 1982.
 Finkelstein Norman: Przedsiębiorstwo holocaust, Warszawa 2004.
 Fleck Ludwik: Powstanie i rozwój faktu naukowego, Lublin 1986.
Ford Henry: The International Jew, 1920.
 Fram Edward: Ideal Face Reality: Jewish Law and Life in Poland, Cincinnati1997.
 Franklin  Benjamin:  Żywot  własny,  Warszawa  1960. 
 Freud Zygmunt: Psychopatologiażyciacodziennego, Warszawa 1987.
 Fried  Ferdinand:  Die  soziale  Revolution,  Leipzig  1942.
Fromm Erich: Ucieczka od wolności, Warszawa 1993.
 Fromm Erich: Wojna w człowieku, Warszawa 1995. Fried  Ferdinand:  Die  soziale  Revolution,  Leipzig  1942
 Frydland Rachmiel: When Being Jewish Was a Crime, Nashville 1978.
 Fuks M., Hoffman Z., Horn M., Tomaszewski J.: Żydzi polscy. Dzieje i kultura, Warszawa 1982.
 Fukuyama Francis: Koniec człowieka, Kraków 2006.
 Fukuyama Francis: Ostatni człowiek, Poznań 1997.
 Fukuyama Francis: Koniec historii, Poznań 1996.
 Fustel de Coulanges D. N.: La cite antique, Paris 1885.
 Gajewski  Kazimierz:  Poznaj  Żyda,  Poznań  1937.
 Gaczew Georgij: Kosmo-psycho-logos, Moskwa 1995.
 Gamkrelidze T. W., Iwanow W. W.: Indojewropiejskij jazyk i indojewropiejcy, t. 1-2, Tbilisi 1984.
 Gayraud  Hippolite:  Antysemityzm  Świętego  Tomasza  z  Akwinu,  Warszawa  1903.
Gillner Helmut: Fryderyk Nietzsche. Filozoficzna i społeczna doktryna immoralizmu. Warszawa 1965.
Ginsberg Benjamin: Do Jews Have a Future in America?John Hopkins University 2010.
Ginsberg Benjamin: How the Jews Defeated Hitler: Exploring the Myth of Jewish Passivity in the Face of Nazism.  2013.
  Gloger Bruno, Zöllner Walter: Teufelsglaube und Hexenwahn, Leipzig1983.
 Gielniewski E.: Etyka katolicka, Kielce 1926.
 Giertych  Jędrzej:  Polski  Obóz  Narodowy,  Warszawa  1990.
 Giertych Jędrzej: Tysiąc lat historii polskiego narodu, t. 1-3, Londyn 1986.
 Gładkowski  Romuald:  Gdy  zostaniesz  farmazonem,  Toronto  1990.
 Gładkowski  Romuald:  Myślącym  pod  rozwagę,  Toronto  1984.
 Gobineau  de  hr.  Arthur:  Odrodzenie.  Szkice  historyczne,   Warszawa  1908.
 Goethe  von  Johann  Wolfgang:  Werke  in  zwölf  Bänden,  Berlin  und  Weimar  1974.
 Goldhagen J. Daniel:  Hitlers  willige  Vollstrecker. Ganz  gewöhnliche  Deutsche  und  der  Holocaust,  Berlin  1996.
 Gombrowicz Witold: Dziennik, t. 1-3, Kraków 1997.
 Gorodcow  Wasilij:  Archeologia. Kamiennyj wiek.  Praha 1923.
 Graetz  Heinrich: Historia Żydów, t. 1-9, Warszawa 1929.
 Graf  Jürgen:  Krach  mirowogo  poriadka,  Moskwa  2008.
 Griffits Bede: Zaślubiny Wschodu z Zachodem, Poznań 1996.
Grotjahn Alfred: Higiena ludzkiego rozrodu. Zarys praktycznej eugeniki, Warszawa 1930.
 Gruber R. Elmar, Kersten Holger: Pra-Jezus. Buddyjskie źródła chrześcijaństwa, Gdynia 1996.
 Gumilow Lew: Etnogieniez i biosfiera Ziemli, Leningrad 1989.
 Gumilow Lew: Etnosfera, Moskwa 2011.
 Gumilow  Lew:  Geografia  etnosa  w  istoriczeskij  period,  Moskwa  1989. 
 Hadas Moses: Hellenistic Culture, Fusion and Diffusion, New York 1959.
 Haeckel Ernst:  Czudiesa żyzni,  Petersburg  1908.
 Halecki  Oskar:  A  History  of  Poland,  New  York  1991.
 Hanina  Oksana:  Kijewśkyj  muziej  istoricznich  kosztownostiej,  Kijów  1974. 
 Hansen  Thorkild:  Arabia  Felix,  Warszawa  1968.
 Hart L. A. Herbert: Pojęcie prawa, Warszawa 1998.
 Hertz Aleksander: Szkice o totalitaryzmie, Warszawa 1994.
 Hertz Aleksander: Żydzi w kulturze polskiej, Paryż 1961.
 Hess Moses: Rome et  Jerusalem,  Paris  1881.
 Hezjod: Roboty i dnie, Lwów 1902.
 Hirschman O. Albert: The Passions and the Interests, New Jersey 1977.
 Hitler Adolf: Mein Kampf, München 1943.
 Hochfeld Julian: Marksizm, socjologia, socjalizm, Warszawa 1982.
 Hrabar  Roman:  „Lebensborn”  czyli  źródło  życia,  Katowice  1976.
Huf Hans-Christian: Die Bibel – Wahrheit oder Legende? Die gröβten Rätsel der Heiligen Schrift. Stuttgart-Zürich-Wien 2009.
 Husserl  Edmund:  Wykłady  z  fenomenologii  wewnętrznej  świadomości  czasu,  Warszawa  1989.
 Istoriko-juridiczeskije  materiały  izwleczionnyje    aktowych  knig  Mogilewskoj  i  Witiebskoj    Gubiernij,    t.  1 – 32,  Witebsk  1871 – 1906. 
 Iwanow Jurij:  Ostorożno:  sionizm!,   Moskwa  1969.
 Jablonskis  K.:  Istorijos  Archivas,  Kaunas  1934. 
 Jaczynowska  Maria,  Musiał  Danuta,  Stępień  Marek:  Historia  starożytna,  Warszawa  1999.
Jakubik Andrzej: Histeria, Warszawa 1979.
Jan Paweł II: Adhortacje apostolskie Ojca Świętego Jana Pawła II, Kraków 1996.
 Jan Paweł II: Encykliki Ojca Świętego Jana Pawła II, Kraków 1996.
 Jan Paweł II: Do ludu Bożego, Libreria Editrice Vaticana 1979.
 Jan Paweł II: Fides et ratio, Kraków 1998.
 Jan Paweł II: Wiara i kultura, Rzym-Lublin 1988.
 Janion  Maria, Żmigrodzka  Maria:  Romantyzm  i  historia,  Warszawa  1978.
 Jeske-Choiński Teodor: Poznaj Żyda!, Warszawa 1912.
Jewrejskaja Encyklopedia, t. I – XVI, br., Sankt-Petersburg.
 Jewsiejewa E. S. (red.):  Sionizm  -  prawda i wymysły,  Moskwa  1980.
 Juden unterm Hakenkreuz (ed. Klaus Drobisch, Rudi Goguel, Werner Müller), Berlin 1973.
 Junosza  Klemens:  Nasi  Żydzi  w  miasteczkach  i  na  wsiach,  1890.
 Kac  Aleksandr: Jewrei. Christianstwo. Rossija,  Moskwa  2006.
 Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań Pallottinum 1994.
Kierkegaard Soeren: Albo – albo, t. 1 – 2, Warszawa 1976.
 Kisielew W. I., Nikitina G. S., Fiedczenko A. F.  (red.):  Mieżdunarodnyj sionizm:  istorija i politika,  Moskwa 1977.
 Kissinger  Henry:  Diplomacy, New York-London-Toronto-Sydney-Tokyo-Singapore  1994.
 Klimow  Grigorij: Bożyj  Narod,  Charkow  2007.
 Klimow  Grigorij:  Krasnaja  Kabbała,  Krasnodar  1996.
 Klimow  Grigorij: Peśń  pobieditiela,  Krasnodar  1997.
 Klimow  Grigorij:  Protokoły  sowietskich  mudriecow, Charkow  2008.
 Kommoner  Barry:  Tiechnołogija pribyli,  Moskwa 1976.
 Kon  Igor: Błagosłowienije na genocid. Mif o wsiemirnom  zagowore jewrejew, Moskwa 1990. 
 Koneczny Feliks: Rozwój moralności, Warszawa 1997.
 Koneczny Feliks: Cywilizacja żydowska, Warszawa 1999.
 Koneczny Feliks: O wielości cywilizacji, Warszawa 1997.
 Korwin Ludwik: Szlachta mojżeszowa, t. 1-2, Kraków 1938.
Kosidowski Zenon: Opowieści biblijne. Warszawa 1975.
Kosidowski Zenon: Opowieści ewangelistów. Warszawa 1979.
 Kosman  Marceli:  Reformacja  i  kontrreformacja  w  Wielkim  Księstwie  Litewskim  w  świetle  propagandy  wyznaniowej,  Wrocław  1973.
 Kossecki  Józef: Korzenie  polityki,  Warszawa  1992.
 Kozeński  Jerzy:  Opozycja  w  III  Rzeszy,  Poznań  1987.
 Krasiński Zygmunt: Dzieła literackie, t. 1-3, Warszawa 1973.
 Kraus Karl: Sprüche und Widersprüche, München 1977.
 Kubiak Zygmunt: Mitologia Greków i Rzymian, Warszawa 1998.
Kuderowicz Zbigniew: Filozofia nawozytnej Europy. Warszawa 1989.
 Kuzniecow  A. W. : Babij  Jar,  Moskwa  1966.
 La Bruyere: Charaktery, br.
 Laitman  Michael:  Dvasia  Ir  kunas,  Vilnius  2008. 
 Laitman  Michael:  Kas  yra  kabala,  Vilnius  2008.
 Lapide  Pinchas:  Jesu,  das  Geld  und  der  Weltfrieden,  Güttersloh  1991. 
 Lapinskiene  A. P., Maldzis  A. I.:  Pierazowy  siabrouskich  hałasou,  Mińsk  1983. 
 Le Bon Gustave: Psychologiasocjalizmu, Warszawa 2000.
 Le Bon Gustave: Psychologiatłumu, Warszawa 1995.
Leers von Johann: Zbrodnicza natura Żyda, 1944.
Legowicz Jan: Zarys historii filozofii. Elementy doksografii. Warszawa 1967.
 Lelewel  Joachim:  Dzieła,  t.  1 – 10,  Warszawa  1957 – 1969. 
 Levinas Emmanuel: Całość i Nieskończoność, Warszawa 1998.
 Levi-Strauss Claude: Myśl nieoswojona, Warszawa 1969.
 Lippe  K.:  Rabinistyczno-naukowe  odczyty,  Drohobycz  1897. 
 Litwinov  Burnet:  Antisemitism  and  Modern  History,  London  1988.
 Litwinov Burnet:  The Burning Bush,  London 1998.
 Locke  John:  Dwie  rozprawy  o  rządzie,  Warszawa  1992. 
 Lombroso Cesare: Geniusz i obłąkanie, Warszawa 1982.
 Lorenz Konrad: Regres człowieczeństwa, Warszawa 1986.
 Lovejoy O. Arthur: Essays in the History of Ideas, Stanford 1948.
 Lucretius Carus T.: O naturze rzeczy, Warszawa 1994.
 MacGreal P. Ian: Wielcy myśliciele Wschodu, Warszawa 1997.
 Machiavelli Niccolo: Wybór pism, Warszawa 1972.
 Majewski Stanisław: Duch wśród materii, Poznań 1927.
 Malinowski Bronisław: Dzieła, t. 1-7, Warszawa 1983-1990.
 Marks K., Engels F.: Dzieła, t. 1-38, Warszawa 1960-1975.
 Martowa  Ida: Marzec  1968. Nieudana  próba  zamachu  stanu,  Warszawa  1981.
 Mascall Lionel Eric: Chrześcijańska koncepcja człowieka i wszechświata, Warszawa 1986.
 Matieriały izwleczionnyje iz aktowych knig Witiebskoj i Mogilewskoj gubiernij, t. 1-39, Witebsk 1900 i in.
 Mehnert Klaus: Moralność i kultura w Rosji sowieckiej, Warszawa 1934.
 Meister  Wilhelm: Księga  win  Judy,  Warszawa  1922.
 Merton Robert: Teoria socjologiczna i struktura społeczna, Warszawa 1982.
 Michels Robert: Zur Soziologie in der modernen Demokratie, Leipzig 1911.
 Mickiewicz  Adam:  Dzieła  poetyckie,  Nowogródek  1933.  
 Mironow  Borys:  O  jewrejskom  faszyzmie,  Moskwa  1983.
 Mitin M., Modrzynskaja E., Jewsiejew E.: Idieołogija  i  praktika  mieżdunarodnogo  sionizma, Moskwa  1978.
 Modrzynskaja  E., Łapskij  W.:  Jad  sionizma,  Moskwa  1983.
 Montesquieu: O duchu praw, t. 1-2, Warszawa 1957.
 Morawski  Kazimierz,  Moszczyński  Włodzimierz:  Co  to  jest  masoneria?  Warszawa  1939.  
 Mosz  Seweryn:  Nieznany  Jezus,  Katowice  2008.
 Nehru Jawaharlal: Glimpses of World History, v. 1-3, London 1949.
 Nietzsche Fryderyk: Antychryst, Warszawa 1992.
 Nietzsche Fryderyk: Wędrowiec i jego cień, Warszawa 1993.
 Nietzsche Fryderyk: Wola mocy, Warszawa 1993.
 Nietzsche Fryderyk: Ludzkie, arcyludzkie, Warszawa 1991.
 Nietzsche Fryderyk: Z genealogii moralności, Warszawa 1991.
 Notovitch  Nicolas:  Nieznane  życie  Jezusa  Chrystusa,  Rzeszów  1994.
 Obuszenkowa  Ludmiła:  Korolewstwo  Polskoje  w  1815 – 1830  g.,  Moskwa  1979. 
 Ochmański  Jerzy:  Historia  Litwy,  Wrocław  1982.
 Oehler  Richard:  Friedrich  Nietzsche  und  die  deutsche  Zukunft,  Leipzig 1935.
 Orlicki  Józef:  Szkice  z  dziejów  stosunków  polsko-żydowskich   1918-1949,  Szczecin  1983.
 Pająk  Henryk:  Konspirację  czas  zaczynać?  Lublin  2008.
 Pająk  Henryk:  Lichwa. Rak  ludzkości,  Lublin  2009.
 Pająk  Henryk:  Rosja  we  krwi  i  nafcie,  Lublin  2007.
 Pająk  Henryk:  Rządy  zbirów,  Lublin  2007. 
 Pająk  Henryk:  Znów  zwyciężył  kundlizm,  Lublin  2008. 
 Parnow  Jeremiej: Tron  Lucifera,  Moskwa  1991.
 Petkevičius  Vytautas:  Durniškes,  Vilnius  2005.
 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, t. 1-4, Poznań 1997.
 Platon: Państwo, t. 1-2, Warszawa 1994.
 Platon: Prawa, Warszawa 1997.
 Poeci polscy od średniowiecza do baroku, Warszawa 1977.
 Poezja  i  proza  drewniego  Wostoka,  Moskwa  1973.
 Poland  in  Christian  Civilization,  London  1985. 
 Poliakov Leon: Histoire de l’antisemitisme, t. 1-2, Paris 1977.
 Polikarpow W., Łysak I.:  Fenomen jewrejskoj cywilizacji,  Rostow na Donu 2005.
Poljakov Oleg: The Marvel of Indo-Europeen Cultures and Languages, Vilnius 2015.
 Pranajtis Józef: Chrześcijanin w Talmudzie Żydowskim czyli tajemnice rabinów o chrześcijanach, Petersburg 1892.
 Pringle Heather:  Plan rasy panów, Poznań  2010.
 Prusakow  W.:  Okkultnyj  Miessija  i  jego  Reich,  Moskwa  1992.  
 Pruszyński  Aleksander:  Polacy – Żydzi.  Kto  komu  co  winien,  Mińsk  2007.
 Pruszyński  Graf  Aleksander:  Polacy – Żydzi.  Bilans  wieków współżycia,  Mińsk  2010.
 Rawls John: Liberalizm polityczny, Warszawa 1998.
Reed Douglas: Strategia Syjonu. Nieznana historia narodu wybranego, t. 1-2, Wydawnictwo Wektory. Wrocław 2017.
 Reich Wilhelm: Mordercy Chrystusa, Warszawa 1995.
 Renan Ernest: Antichrist, S. Petersburg 1992.
 Renan Ernest: Apostoł Pawieł, S. Petersburg 1991.
 Renan Ernest: Jewangielija, S. Petersburg 1991.
 Renan Ernest: Żyzń Jisusa, Moskwa 1991.
 Rolicki Henryk: Zmierzch Izraela, Warszawa 1932.
 Rosenberg  Adolf:  Handbuch  der  Kunstgeschichte,  Bielefeld  und  Leipzig,  1921. 
 RosenbergAlfred: Die Spur des Juden im Wandel der Zeiten, München   1943.
 Rosenberg  Alfred: Mif  XX  wieka,  Charkow  2005.
 RosenbergAlfred: Unmoral im Talmud, München  1943.
 Rosenzweig Franz: Gwiazda zbawienia, Kraków 1998.
Rossijskaja Jewrejskaja Encyklopedia, t. 1 – 4, Moskwa 1994 – 2000.
 Ruffie Jacques: Seks i śmierć, Warszawa 1997.
 Runciman Steven: Dzieje wypraw krzyżowych, t. 1-3, Warszawa 1997.
 Russel Bertrand: History of western philosophy and its connection with political and social circumstances from the earliest times to the present day, London1995.
 Ryszka Franciszek: Noc i mgła, Wrocław 1962.
 Ryszka Franciszek: Państwo stanu wyjątkowego, Wrocław 1974.
 Ryszka  Franciszek:  U  źródeł  sukcesu  i  klęski.  Szkice  z  dziejów  hitleryzmu,  Warszawa  1975.
 Sallustius Caius Crispus: Sprzysiężenie  Katyliny. Wojna  z  Jugurtą,  Warszawa  1971.
 Sand Shlomo: Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski, Warszawa 2011.
 Sarolea Charles: Wrażenia z Rosji Sowieckiej, Częstochowa 1925
 Sartre Jean Paul:   Portret antysemita,  Moskwa  1999.
 Schäfer Peter: Jesus in the Talmud,  Princetonand Oxford 2007.
 Scheler Max: Istota i formy sympatii, Warszawa 1986.
 Scheler Max: Pisma z antropologii i filozofii wiedzy, Warszawa 1987.
 Scheler Max: Problemy socjologii wiedzy,  Warszawa 1990.
 Scheler Max: Resentyment a moralność,  Warszawa 1987.
 Schellenberg  Ludwig  Ernst:  Das  Buch  der  deutschen  Romantik,   Bamberg  1943. 
 Schoeps  H. J.:  Ein  Volk  von  Mördern?,   Hamburg  1996.
 Scholem G. Gershom: Major Trend in Jewish Mysticism, t. 1-2, Jerusalem 1993.
 Schopenhauer Arthur: Aforyzmy o mądrości życiowej, t. 1-2, Warszawa 2002.
 Schopenhauer Arthur: Świat jako wola i przedstawienie, t. 1-2, Warszawa 1995-1996.
 Seppelt  Fr.  Ksawery,  Löffler  Klemens,  Zieliński  Zygmunt:  Dzieje  papieży,  t. 1 – 2,  Warszawa  1997. 
 Seneka Lucjusz Anneusz: Dialogi, Warszawa 1998.
 Shahak Izrael: Jewish Religion, Jewish History: The Weight of Three ThousandYears,London and Boulder, Colorado 1994.
Shamir Izrael: Sorwat’ zagowor sionskich mudrecow, Moskwa 2010.
 Shaykh Nefzawi:  Ogród rozkoszy,   Warszawa  1998.
Sholem Gershom: Major Trends in Jewish Mysticism,  vol. 1 -2.
 Sidur  Szaarej  Teszuwa  ,   Warszawa  2005.   
 Sielaninow  Aleksandr: Tajnaja  siła  masonstwa,  Sankt-Petersburg  1911.
 Simon  Jakob:  Jüdische  Provinzbilder  aus  Litauen,  Memel  1929.
 Simon Marcel: Cywilizacja wczesnego chrześcijaństwa, Warszawa 1979.
 Sionizm: słowa i  dieła, b.r.  Moskwa  1987.
  Slezkin  Yuri:  The  Jewish  Century,  Princeton  University  Press  2004.
 Sionskije  protokoły,  b.r.,  Moskwa  1993.
Skorzeny Otto: Aš– Hitlerio komandosas. Vilnius 2018.
 Sołowiew  Władimir:  Jewrejskij  wopros -  christianskij  wopros,  Moskwa  1906.
 Sołowiew  Władimir:  Soczinienija,  t.  1 – 2,  Moskwa  1992.
Song Hongbing: Wojna o pieniądz, t. 1-2, Wrocław 2015.
Spencer Herbert: Zasady socjologii, Warszawa 1889.
 Spinoza Benedykt: Etyka, Warszawa 1954.
 Spinoza Benedykt: Listy mężów uczonych do Benedykta Spinozy oraz odpowiedzi autora wielce pomocne dla wyjaśnienia jego dzieł, Warszawa 1961.
 Spiwak D. L.:  Metafizyka  Petersburga.  Petersburg  2003.
 Sterkowicz Stanisław: Zbrodnicze eksperymenty medyczne w obozach koncentracyjnych Trzeciej Rzeszy, Warszawa 1981.
Steinweis F. Allan: Studying the Jew: Scholarly Anti-Semitism in Nazi Germany, HarvardUniversity Press 2006.
 Stieve Friedrich: Geschichte des  Deutschen  Volkes,  München 1943.
 Stirner Max: Jedyny i jego własność, Warszawa 1995.
 Stolzman  Małgorzata:  Nigdy  od  ciebie   miasto…,   Olsztyn  1987. 
 Stryjkowski  Maciej:  Kronika  polska,  litewska,  żmudzka  i  wszystkiej  Rusi,  t.  1 – 2,  Warszawa  1985. 
 Sumner Graham William: Naturalne sposoby postępowania w gromadzie, Warszawa 1995.
 Szafarewicz  Igor:  Rusofobia,  Moskwa  2000.
 Szahak Izrael: Żydowskie dzieje i religie. Żydzi i goje – XXX wieków historii, Warszawa-Chicago 1997.
 Szestow  Lew:  Kierkegaard  i  filozofia  egzystencjalna,  Warszawa  2009.
 Szmakow  A. S.: Swoboda  i  jewrei,  Sankt-Petersburg  1906.
 Szyfman  J.:  Wietchij  Zawiet  i  jego  mir,  Moskwa  1987.
 Święcki Tomasz: Historyczne pamiątki znamienitych rodzin i osób dawnej Polski, t. 1-2, Warszawa 1982-1983.
 Talmud (opr. Kramstück), Warszawa 1869.
 Talmud in zwanzig Bänden, Frankfurt  am Main  1902 – 1911.
 Tamari  Meir: With All Your Possesions.  Jewish Ethics and Economic Life, Tel-Avive  2010.
Tatarkiewicz Władysław: Historia filozofii, t. 1 – 3, Warszawa 1970.
 Tejkowski  Bolesław: Walka  z  żydo-masonami  o  wiarę  i  Polskę,  Warszawa  1994.
 Teofrast: Pisma, t. 1-2, Warszawa 1965.
 Tharaud  Jean  i  Jerome:  Gdy  Izrael  jest  królem, Poznań – Paryż  1923.
  Tomasz Św. z Akwinu: Suma teologiczna, t. 1-35, Londyn 1962-1986.
 Toynbee Arnold J.: Cywilizacja w czasie próby, Warszawa1991.
 Trzeciak Stanisław: Program światowej polityki żydowskiej, Warszawa 1936.
 Tuwim Julian: Dzieła, t. 1-5, Warszawa 1955-1964.
 Twardowski Jan: Autobiografia, Kraków 2007.
 Tyrowicz Stanisław: Światło wiedzy zdeprawowanej, Poznań 1970.
 Urbach E. Efraim: The Sages – their Concepts and Beliefs, Jerusalem 1991.
 Uszkujnik W.: Paradoksy historii. Tajna historia Rosji, Europy i świata, Gdańsk 1996.
 Veblen Thorstein: Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 1991.
 Vincenz Stanisław: Eseje i szkice zebrane, Wrocław 1997.
 Volumina Legum (red. Józefat Ohryzko), t. 1-9, Sankt Petersburg-Kraków 1859-1889.
 Warner K. James: Aryans and Jews: A Study in Racial Differences, Chalmette 1997.
 Wassermann Grigorij: Lekcii po iudaizmu, Vilnius1990.
 Weber Alfred: Kulturgeschichte als Kultursoziologie, München 1950.
 Weber Max: Gospodarka i społeczeństwo, Warszawa 2002.
 Weber Max: Szkice z socjologii religii, Warszawa 1995.
 Weil Simone: Świadomość nadprzyrodzona, Warszawa 1996.
 Weininger Otto: Płeć i charakter, Warszawa 1994.
 Wells Weliczker Leon: Shattered Faith: a Holocaust Legacy, Lexington1995.
 Wergiliusz: Bukoliki, Kraków 1998,
 Wialikaje  Kniastwa  Litouskaje. Encykłapiedyja  u  troch  tamach,  Mińsk  2005 – 2007. 
 Wojtyła Karol: Osoba i czyn, Lublin 1994.
 Wysocki Stanisław: Żydzi w dziejach Polski, Warszawa 1998.
 XYZ:  Judeopolonia,  Kraków  1981.
 Zawadzki Antoni: Polska przedrozbiorowa a  Żydzi,  Warszawa  1968.
 Zieliński Tadeusz: Cesarstwo rzymskie, Warszawa 1995.
Zieliński Tadeusz: Hellenizm a judaizm, Warszawa 1938.
 Zieliński Tadeusz: Po co Homer?, Warszawa 1936.
 Zieliński Tadeusz: Chrześcijaństwo starożytne a filozofia rzymska, Zamość 1921.
 Zieliński Tadeusz: Cicero im Wandel der Jahrhunderte, Leipzig 1908.
 Zieliński Tadeusz: Die Gliederung der altattischen Komoedie, Leipzig 1885.
 Zieliński Tadeusz: Legenda o złotym runie, Kraków 1972.
 Zieliński Tadeusz: Grecja niepodległa, Warszawa 1995.
 Zieliński Tadeusz: Rzeczpospolita Rzymska, Warszawa 1995.
 Zieliński Tadeusz: Szkice antyczne, Kraków 1971.
 Zieliński Tadeusz: Świat antyczny a my, Zamość 1922.
 Zieliński Tadeusz: Z życia idej, Zamość 1925.
 Zielinskij F. F.: Iz żizni idiej, Sankt-Petersburg 1995.
 Zielinskij F. F.: Wozrożdiency, Sankt-Petersburg 1997.
 Z mądrości Talmudu (wybór Szymona Datnera i Anny Kamieńskiej), Warszawa 1988.
 Znaniecki Florian: Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 1974.
 Znaniecki Florian: Pisma filozoficzne, t. 1-2, Warszawa 1990.
 Znaniecki Florian: Nauki o kulturze, Warszawa 1991.
 Znaniecki Florian: Prawa psychologii społecznej, Warszawa 1991.
 Znaniecki Florian: Społeczne role uczonych, Warszawa 1984.
Żydzi bojownicy o niepodległość Polski (Red. A.K. Kunert, A. Przewoźnik)  Warszawa 2002.

                                                               ***
Podczas prac nad niniejszym tekstem wykorzystano materiały archiwalne, przechowywane w zbiorach Archiwum Rosyjskiej Akademii Nauk w Petersburgu, Państwowego Archiwum Historycznego Litwy w Wilnie, Historycznego Archiwum Narodowego Białorusi w Mińsku, Archiwum Akt Dawnych w Warszawie,  Archiwum Wojewódzkiego w Rzeszowie.  Uwzględniono również publikacje zamieszczone w następujących periodykach: „Ambasador” (Warszawa), „Midrasz” (Warszawa), „Gazeta Warszawska”, „Głos” (Toronto),  Głos Polski” (Toronto), „Opoka” (Kórnik), „Polski Przewodnik” (New York), „Tylko Polska” (Warszawa),   Polityka” (Warszawa), „Polityka Polska” (Warszawa), „Russkij Wiestnik” (Moskwa), „The Jerusalem Post  (Jerozolima),  „Lietuvos  Kurieris”   (Vilnius),  Gazeta  Wyborcza”  (Warszawa), „Magazyn Wileński  (Vilnius),  „Panorama”  (Chicago),   Nowiny”  (Rzeszów)       i in.
                                                         ***

Skąd się wziął czas jezuicki?



Chcąc dowiedzieć się dlaczego i skąd mamy rok 2019 i wg jakiego klucza został ustalony musimy cofnąć się do czasów starożytnych. W czasach jeśli cofniemy się w przeszłość Grecy  usiłowali początkowo ujmować czas historyczny w okresy olimpijskie. Jednocześnie przez całe wieki żyli według kalendarza słoneczno-księżycowego, podług którego pięć lat z rzędu miało 12 miesięcy, a w trzech kolejnych po 13. Przy tym w każdym greckim mieście-państwie miesiące zwano inaczej. Rzymianie wynaleźli okresy panowania konsulów, zanim Gajusz Juliusz Cezar nie odwiedził egipskiej królowej Kleopatry i przy okazji tamtejsi kapłani nie poinformowali go dokładnie o swym kalendarzu. W 46 roku przed nową erą (a więc 3000 lat później niż Egipcjanie) Cezar kazał wprowadzić egipski kalendarz słoneczny na terytorium całego Cesarstwa Rzymskiego, nad którym, jak wiadomo, nigdy nie zachodziło Słońce. Na cześć tego monarchy nazwano ten kalendarz „juliańskim”, choć faktycznie był on po prostu egipskim. Każdy czwarty rok tego kalendarza był przestępnym, dłuższym o jeden dzień i liczącym ich 366. Nowy rok Rzymianie obchodzili 22 marca. We dniu czas określano według zegara słonecznego, a w nocy go nie mierzono.

W 535 roku mnich Dionizjusz Exiguus (Dionizy Mały) opierając się na słowach Ewangelii skonfrontowanych z informacjami podawanymi przez rzymskich historyków,  ustalił, że Jezus narodził się w 753 roku od założenia Rzymu (a.U. c. –ab Urbe condita).
Kościół propozycję zaakceptował i tak zaczęła się Nowa (chrześcijańska) Era – w domniemanym roku narodzin Jezusa z Nazaretu. Rozstrzygnięcia tego nie akceptują jednak ani żydzi, ani wyznawcy islamu i buddyzmu, ani szereg innych wyznań. Nie mają oni jednak wpływu na to, że w sferze publicznej cały świat żyje według kalendarza chrześcijańskiego; inne systemy mierzenia czasu istnieją tylko w wąskich sferach dotyczących spraw lokalnych i konfesyjnych]. 

Oparte na podstawach naukowych kalendarze astronomiczne obowiązywały we wcześniejszych cywilizacjach Egiptu, Asyrii, Sumeru, Akadu, Babilonu o całe tysiąclecia wcześniej niż potrafiła je pojąć i przyjąć Europa.

Dziś wiemy, że obliczenia Dionizego Małego obarczone są podwójnym błędem. Pierwszy z nich to nie dokładne ustalenie daty narodzin Chrystusa: de facto Zbawiciel przyszedł na świat zapewne 4 lub nawet 6 lat wcześniej, czyli ok. 747-49 roku a.U. c. Druga wada to brak roku zerowego, co powoduje konieczność odejmowania jednego roku przy ustalaniu odległości czasowej między wydarzeniami zaszłymi przed i po narodzeniu Chrystusa, oraz kłopoty z ustalaniem, kiedy dokładnie kończy się i zaczyna nowe stulecie.

Co wybierzemy ?


OBECNA SYTUACJA W NASZYM KRAJU

CZY WOLISZ TO?


                                                                     



A MOŻE TO ?




W Rzymie jeszcze w 397 roku za noszenie spodni karano konfiskatą mienia i dożywotnim zesłaniem w odległe prowincje




W 416 r.zakazano noszenia skórzanych butów, ponieważ to były rzeczy „barbarzyńskie” w przeciwieństwie do sandałów i kawałka szmaty zwanego tuniką, w które zawijał się „cywilizowany” Rzymianin.


Jeszcze w III wieku pisarz chrześcijański Minucjusz Felix pisał: „Co dotyczy krzyży, tośmy ich nie czcimy, nam, jako chrześcijanom, nie są one potrzebne. To wy, poganie, wy, dla których świętościami są drewniane idole, wy czcicie drewniane krzyże, być może jako części waszych bóstw. A wasze flagi, sztandary, znaki bojowe, czymże są, jak nie pozłacanymi i ozdobionymi krzyżami?”






Choćby niebo spadło nam na głowę, my je podtrzymamy swoimi kopiami

Amor patriae nostra lex – Miłość ojczyzny naszym prawem. To motto polskiej husarii towarzyszyło naszym przodkom w każdej  zadymie.






                                         „Zafer Nameh”  - „Księga Zwycięstwa”

– „Co nakazuje rozum? – Przeszkadzać złym w czynieniu zła.

– Co jest najlepsze dla młodych i najpiękniejsze dla starych? – Wstyd
i wspaniałomyślność dla pierwszych; mądrość i umiarkowanie dla drugich.

– Kogo się należy strzec, aby być bezpiecznym? – Pochlebców i nikczemników, którzy zostali bogaczami lub sięgnęli po władzę.

– Jakie są rzeczy, których każdy szuka, a nikt nie znajduje? – Zdrowie,przyjaźń, wierna miłość.

– Jaka cnota jest wadliwa? – Szlachetność czekająca na wdzięczność.

– Co stanowi oznakę wielkoduszności? – Gdy ktoś, mogąc ukarać, przebacza.

– Co trzeba czynić, aby nie potrzebować lekarza? – Mało jeść, mało pić, mało mówić.

– Co jest najlepsze? – Pokora i bezinteresowne czynienie dobra.

– Kogo prosić o radę? – Tego, kto wyznaje prawdziwą wiarę, miłuje dobrych i zna się na rzeczy.


– Co potrafi wiedza? – Małego uczynić wielkim, biednego majętnym, nieznanego sławnym”.





Biedny Naród w Bogatym Kraju

Kolejne zakłamania i fety – BÓJ WARSZAWY 1944

Kolejne zakłamania i fety – BÓJ WARSZAWY  1944”.

Z cyklu : „W -147  Listy do Wnuczka”.

Fałszerzy historii należy karać tak samo jak fałszerzy pieniądza.

– Cervantes.

Pamiętaj!

„ Nie można na dłuższą metę wychowywać naród politycznie, bez przeprowadzenia „kańciastej” granicy pomiędzy pojęciami tak prymitywnymi jak: sojusznik i najeźdca, wierny i zdrajca, swój i obcy, wróg czy agent” !.

– Józef Mackiewicz

„Taka ludność cofa się w rozwoju do form plemiennych- skóra, fura i komóra”.– jj

„Trzeba rozrywać rany polskie, aby się nie zabliźniły blizną podłości”.– Stefan Żeromski

Część I.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Kochany WNUCZKU!

Pierwszego sierpnia TV1 nadała bezpośredni program z fety organizowanej na cześć „Powstania Warszawskiego”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby:

  • po pierwsze, wspomniano chociaż  o prawdzie historycznej, czyli innych bohaterskich walkach w ramach „Akcji Burza”.

  • po drugie, wybrano odpowiedni do uroczystości poziom wykonawców, a nie przedstawicieli  3-rzędowych chórków. To już Kapela Warszawska byłaby lepsza, ponieważ oddawałaby nastrój tamtych dni. A przecież mamy znakomite głosy, które z chęcią na pewno wystąpiłyby na takiej uroczystości. (Kilka lat temu występował Stasiek Wielanek ze swoją kapelą ku radości tysięcy warszawiaków – uzup. wg.pco)

Tak więc sprowadzenie świętowania tak poważnego wydarzenia do tego, co oglądaliśmy już wskazuje jakimi kryteriami posługuje się kierownictwo TV w stosunku do historycznych wydarzeń. Trzeba ludkowi coś rzucić na tacy, no to macie! Byle co i byle jak.

Zwykle w czasie lata nasilają się rocznice ważnych wydarzeń w historii Polski. Jak o tym piszę od wielu lat, od ok. 100 lat definicja państwa uległa zmianie. „Starsi i mądrzejsi” tworzą nowe pojęcia np. ATAVAR, troll, czy też zmieniają stare. Takim zmianom uległo pojęcie NARÓD, OJCZYZNA, PAŃSTWO.

Obecnie „państwo” to obszar zamieszkały przez ok. 5 do 10 milionów ludzi, nadzorowany przez aktorów sceny politycznej, dobieranych pod kątem spolegliwości i bezmyślnego wykonywania poleceń.  Takie regiony otrzymują polecenia bezpośrednio lub pośrednio od wielkich koncernów z City of London Corporation. Przypomnę,  tzw. wielcy rewolucjoniści wykonujący  zlecenia twórców historii, zazwyczaj ginęli z rąk tych samych ludzi, którzy wnieśli ich na stołek, przykład:  Goldman  zwany Leninem, Stalin, czy Robespierre.

Niestety, większość tzw. historyków urzędowych nadal powtarza głupoty serwowane nam w czasie karnawału minionych lat osiemdziesiątych, te same co od 1944 roku wmawiali nam okupanci.

Podobnie, ciągle starają się tworzyć wyimaginowanego przeciwnika, aby w między czasie łupić ludność podatkami. Proszę zauważyć, od ok. 30 lat wszyscy zainteresowani wiedzą, że tzw. Rewolucję Październikową stworzyło City of London Corporation poprzez M. Warburga  – ministra finansów i szefa jawnej i tajnej policji cesarstwa pruskiego, finansującego Goldmana – Lenina, i O. Warburga, jego brata, szefa FED-u finansującego Trockiego – Bronsteina i jego 10 000 najemników. Przypomnę, nawet murzyn był wtedy komisarzem ludowym u sowietów.

Z całym szacunkiem dla np. św. prof. P. Wieczorkiewicza, który otworzył mi oczy na pewne zagadnienia z I połowy XX wieku. Jego opowiadania, znajdujące się w internecie, są po prostu utrwalaniem historii agitatorów komunistycznych. Jego wykłady historii powstały w latach 90-tych ubiegłego wieku, a np. książka Shulltona wyjaśniająca przyczyny pierwszej i drugiej  Wojny Światowej powstała już w 1976 roku. Książka jest tak doskonale udokumentowana, że wszelkie podręczniki szkolne w tym Wesołym Baraku nad Wisłą [J. Pietrzak] powinny natychmiast zostać wymienione.  Jeżeli tak się nie stało, to znaczy, że odpowiednie służby specjalne czuwają nadal nad ogłupianiem zamieszkałej tutaj ludności, i otrzymują polecenia z tego samego źródła.

Jedynym, co ciągle jest zamazane w całej tej historii, to właśnie rola twórców tych zmian, czyli City of London Corporation.


Przypominam, że oświata i edukacja od 1773 roku, czyli od powołania tworu, zwanego Komisją Edukacji Narodowej, przez agenta City of London Corporation, niejakiego Du Pointa, jest do dnia dzisiejszego pod tą samą kuratelą, vide „fetowanie” Normana Devisa przysłanego do nas z Londynu, faceta, który „przepisuje” polskie opracowania jako swoje. W żadnej swojej publikacji nie opiera się np. na archiwach angielskich, czy sowieckich.

Proste pytanie: Dlaczego?

Podobnie inne książki, omawiające tzw. rewolucję  francuską, czy październikową, wydawane na zachodzie, dokładnie opisujące przyczyny i ich skutki, a w Polsce są niedostępne?

Bałamucenie więc przez  prawie 100 lat, po tym wydarzeniu społeczeństwa, o roli płatnego agenta od mokrej roboty Goldmana – Lenina, jest zwykłym bajdurzeniem, albo więc  p. Profesor nie był takim specjalistą od XX wieku jak się wydaje, albo celowo okłamywał rodaków?

Podobnie ks. prof. Zwoliński, w swoich wykładach zamieszczanych na You Tube,  o masonerii opowiada bajki, zarówno o tzw. rewolucji 1917 roku, jak i o historii  powstania i działania masonerii. Wystarczyłoby, aby zapoznał się z opracowaniem 4 tomowym ks. Barruela  pt. „Historia jakobinizmu” wydanym w 1812 roku.

Przecież ksiądz Profesor doskonale powinien znać zasady działania wydawnictw i ich rolę w dezinformacji ludności, a nie powoływać się na książki występujące w otwartym obiegu ale cenzurowanego państwa. Ktoś przecież musiał wydać pieniądze na ich druk, dystrybucję  i zgodę na wydanie itd.

Trzeba stale pamiętać, że w latach od 1944 do 1990 rządziła u nas wszechwładna cenzura, a po „przemianach” straciliśmy polskie wydawnictwa przejęte przez koncerny zachodnie vide Bellona.

Trudno także zakładać, że ks.Profesor nie zna zasady przepływu pieniądza i ludzkiej chciwości.

Powinien więc wiedzieć, że pojęcie „masoneria” odnosi się do wywiadu City of London Corporation, podobnie jak Mosad, to wywiad Izraela, a CIA  to USA, czy NKWD, to Sowieci.

Nie ma żadnego sensu tworzenie nowych bytów w rodzaju naziści, zamiast hitlerowcy, czy Niemcy w celu wyjaśniania tego co jest znane.

Chyba, że ktoś bierze udział w zamazywaniu historii.

To przecież chciwość, doskonale od kilku tysięcy lat wykorzystywana przez „starszych i mądrzejszych”,  jest głównym motorem zachodzących zmian.

Pamietaj!

Idee powstają dopiero po faktach, i  mają uzasadnić działania zwycięzców.

Nigdy nie jest odwrotnie, jak nam usiłują wmówić zawodowi dezinformatorzy je powielający.  Żaden tam studencik, czy pisarzyna nie tworzy historii. To jest typowe ogłupianie ludzi. Pisarzyna  tylko użycza swojego talentu temu, kto lepiej płaci, aby opisać zachodzące zmiany w sposób zrozumiały dla poziomu odbiorcy, a jednocześnie ukryć prawdę.

Typowym przykładem jest historia H. Sienkiewicza  i jego ”Potop”, maskujący najazd 200 000 armii moskiewskiej na Rzplitą. Ale  H. Sienkiewicz wydawał przecież w zgodzie z carską cenzurą u Kronenberga, współpracownika  konsorcjum Rothschild & Co i „przyjaciela” rosyjskiego Cara.

Na podobnej zasdzie można by twierdzić, że J. Urban, wydawany masowo w stanie wojennym, pisał ku pokrzepieniu serc Polaków.

Zarówno Kraszewski – agent wywiadu francuskiego, czy Ossendowski- agent kilku wywiadów, czy nawet Kapuściński – agent informacji nie pisali książek wydawanych w setkach tysięcy egzemplarzy, dlatego, że mieli takie fanaberie, tylko na zlecenia. Honoraria dla tzw. pisarzy, są doskonale zamaskowaną formą wynagradzania za inne prace, wystarczy przypomnieć „Bolka” z  ferajną.

Tylko abnegat intelektualny może pisać o tym, że np.  26 letni, Adam Weishaupt [ 1748 – 1839] praktycznie student, zostaje nie tylko profesorem uniwersyteckim, ale, że tworzy organizację Iluminatów, która  swoim zasięgiem kontroluje wszystkich władców Europy i to w dodatku w przeciągu 4 lat. Takie dyrdymały pisali specjalnie najęci dezinformatorzy, aby przeciętny czytelnik gubił się w szczegółach. Powstawały te dezinformacje masowo, dopiero w dobie internetu. Natomiast zawzięty i dociekliwy Czytelnik, znajdzie maleńkim drukiem podaną informację, że p. Weishaupt, korzystał z pieniędzy konsorcjum Rothschilda. Czyli ja mam wierzyć, że przychodzi studencina do wielkiego bankiera, tak z ulicy,  i ten nie tylko go przyjmuje z otwartymi „rencami”  i z litości, ujęty jego erudycją,  daje mu nieograniczony kredyt?

No to idź, Szanowny Czytelniku, do jakiegokolwiek banku i spróbuj dostać kredyt, albo spróbuj dostać się w ogóle na audiencję do pana prezydenta, czy  wojewody itd.

 Zmądrzałeś?

Sam więc musisz osądzić Czytelniku, jakimi motywami kierują się ludzie opowiadający te bajki.

Internet specjalnie dobrze służy takiej dezinformacji z kilku przyczyn.

  • Po pierwsze,  prawdziwe adresy internetowe są znane tylko wtajemniczonym.

  • Po drugie, nawet jak się przypadkowo zna dany adres to bardzo często, przynajmniej na moim komputerze, wyświetla się informacja po angielsku lub polsku, „dla twojego ID portal niedostępny”.

  • Po trzecie,  istnieją specjalne firemki zajmujące się za odpowiednią opłatą  tzw. pozycjonowaniem portali. Wiadomo, że jeżeli może to zrobić mała firemka, to na pewno wielcy giganci dezinformacji – czytaj służby specjalne – to wykorzystują. Współpraca Googli z CIA, czy NSA, jest znana od wielu lat.

  • Po czwarte; jeżeli znajdzie się witryna niepodporządkowana, to znika w bardzo szybkim czasie. Wiem to z własnego doświadczenia. Jako pierwsi, na początku lat 90 –  tych,  otworzyliśmy witrynę „Deportacje.pl”, przedstawiającą losy  osób wywiezionych na Sybir, czyli do Łagrów. Witryna była na tyle ciekawa, że jej autor zdobył nawet pierwsze miejsce w jakimś tam konkursie. Żywot jej był bardzo krótki, po kilku miesiącach już się zawieszała na całe tygodnie, a po roku, po odpaleniu  komputera, pokazywały się portale  pornograficzne. I w żaden sposób nie mogliśmy jej odzyskać.

Poprzez odpowiednią edukację wymazuje się pojęcie Ojczyzna i Narodowość. Proszę zauważyć, pojęcie „Naród” wymazano ze świadomości ludzi już w 1972 roku, kiedy to nadzorca z ramienia Kominternu naszego biednego kraju, gensek Edward Gierek, wymazał z dowodów osobistych pojęcie narodowość. I co najciekawsze, praktycznie nikt nie protestował!

Gdzie była ta elita „narodu” ?

Ale takie są skutki wymordowania 75% polskich profesorów, 56% polskich lekarzy, 27% polskich inżynierów i 28 % polskich nauczycieli w „MORDACH KATYŃSKICH”.

„Zbrodnia na Morzu Białym 1940” – Gdańsk 2012.

Proszę zauważyć, w Azji nadal żyją plemiona. Tacy Jakuci, plemiona mongolskie, nigdy nie stworzyły „Narodów”  w naszym łacińskim zrozumieniu. Nawet jak powstawały doraźnie państwa np. Dzingis – chana, to najczęściej już po dwu pokoleniach rozpadały się całkowiecie. Oni nadal żyją na prawach rodowych, ewentualnie plemion, tak jak potomkowie Chazarów zwani w Polsce żydami Askenazi. To pojęci „żydzi Askenazi”  stworzyła dopiero w XIX wieku nauka pruska, w celu  wykorzystania  tej grupy ludzi do realizacji swoich dalekosiężnych planów. Początek tych planów to program Kanclerza von Bismarcka, i stworzenie po 1871 roku konsulatów w Kijowie i Odessie. Przypomnę, w tym czasie nie było tam Niemców. Odessa jeszcze w 1911 roku była w ponad 75% polskojęzyczna.

Przypomnę także, że pojęcie Trójmorza stworzyła propaganda pruska, a lansował ją w Polsce ich agent Piłsudski – Ginet – Selman. A dzisiaj słyszymy, że to jakiś Jagiellonów pomysł?

Jagiełło to był taki królik rządzący Lituwą, plemieniem liczącym ok. 150 000. W jego intercyzie ślubnej napisano: ma się co tydzień kąpać, jak chce iść do komnaty Króla  Jadwigi.  Jak idzie do kościoła, to ma nie rzucać patyków przez swoje lewe ramię, a w kościele nie siadać na ziemi, tylko na specjalnym fotelu. Lituwa, to był taki kraik, gdzie jak się chciało kupić babę, wszystko jedno czy do łóżka, czy do sprzątania, to się jeszcze w XVII wieku chodziło na targowisko. Pojęcie Litwa wprowadzono dopiero po 1569 roku, czyli po zawarciu Unii. Tak więc wszelkie artykuły, czy mapy mówiące o wielkim księstwie litewskim są fałszywkami.

Kto o tym wie?

Takie pranie mózgów kolejnym rocznikom ,zapewnia tzw. powszechna państwowa, „bezpłatna” edukacja publiczna, poprzez wymazywanie pamięci narodowej.

Grupy ludzi bez pamięci historycznej przestają być narodem. 

Przypomnę więc wydawnictwo podziemne z lipca 1945 roku, o BOJU WARSZAWY , zwanym obecnie niesłusznie  POWSTANIEM WARSZAWSKIM. Jest to streszczenie  opracowania wydanego w lipcu 1945 roku, a znajdującego się w Bibliotece Narodowej I .169.587 polonia.pl

Muszę się także usprawiedliwić, że nie jestem warszawiakiem, nikt z mojej rodziny nie mieszkał w Warszawie, ostatni raz byłem w Warszawie przed chyba 15 laty.  Tak więc cały tekst nie jest podyktowany jakimś lokalnym patriotyzmem. Zdziwienie budzi tylko fakt, że pisze to nie Warszawiak, a Wielkopolanin z pochodzenia, czy Pomorzanin z przypadku.

Walki sierpniowe 1944,   nazywano pierwotnie Powstaniem Sierpniowym,  w nawiązaniu do Powstania Listopadowego, czy Styczniowego. Początki walk były bowiem podobne. Zmiana na „Powstanie”,  była takim samym neologizmem jakoby było Powstanie w Gettcie w 1943 roku. Ta zmiana pojęć pozwoliła określonym kołom na zachodzie wmówić społeczeństwom, że masakry w Gettcie miały charakter walk typu powstania. Potrzebne było to do budowy „Przedsiębiorstwa Holocaustu”. Walki były bowiem w Gettcie  tak zażarte, że zginęło aż ok. 14 Niemców.

„Zmiana nazwy BOJU WARSZAWY na Powstanie Warszawskie minimalizuje sprawę do jakiejś lokalnej rozgrywki, a tak nie było. BÓJ WARSZAWY nie był żadnym odosobnionym w  TYM czasie i przestrzeni wydarzeniem historycznym,  jak to chcieli widzieć nasi nieprzyjaciele i „przyjaciele”. Był natomiast najwspanialszym, wprawdzie epizodem, ale tylko epizodem polskiego ruchu niepodległościowego. Był konsekwencją nieprzerwanej walki o wolność narodu, podjętej 1 września 1939 roku”

Przypomnę:

Akcja Burza rozpoczęła się na Kresach 22 lipca 1944,  walką o wyzwolenie Lwowa.  PO TYGODNIU OD WYZWOLENIA LWOWA przez oddziały AK i Armii Czerwonej, już nocy z 2 na 3 sierpnia aresztowano 30 wyższych oficerów AK zaproszonych na spotkanie z generałem Iwanowem , czyli sławnym inaczej zwanym Sierowem, szefem organizacji Smiersz, czyli GRU. Ok. 4500 żołnierzy zaraz potem aresztowano, a następnie wymordowano,  poprzez podrzynanie gardeł w Turzy  Małej, w kilka miesięcy później.

Ciekawe, dlaczego IPN nie poruszał nigdy sprawy BOJU O LWÓW ?

Sam musisz się domyśleć,  jakie są cele IPN-u.

Pisałem o tym.

Podobnie  „Ostra Brama”, w ramach  akcji Burza,  mająca za zadanie wyzwolenie Wilna, rozpoczęła się 7 lipca. BÓJ O WILNO i trwała do 15 lipca. Także w tym przypadku, po wyzwoleniu Wilna, nastąpiły masowe aresztowania i wywożenie żołnierzy AK na Sybir, po pierwotnym ich uwięzieniu w Monasyrze. O tym w dniu 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie już wiedziano!!!

Jak widzisz Szanowny Czytelniku, obecna propaganda stara się wymazać z pamięci Narodu oba te wydarzenia WALKI O NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI, i marginalizuje do walki o Warszawę, zmieniając nawet pojecie BÓJ na Powstanie, tak jak gdyby Warszawa to była cała Polska, a w innych rejonach to Polacy nie walczyli.

Np: kto z Państwa słyszał o „Rzeczypospolitej Ochotnickiej”, do której Niemcy nie weszli przez całą okupację?

W czasie tej fety telewizyjnej nawet nie zajknięto się o Polakach biorących udział w wyzwalanie Lwowa czy Wilna.

Pamiętaj Dobry Człeku:

Tego samego lata toczono:

BÓJ O WILNO

BÓJ O LWÓW

BÓJ O WARSZAWĘ

Proste pytanie: dlaczego O TYM ZAPOMINA RZĄD WARSZAWSKI?

Okoliczności rozpoczęcia akcji bojowej”.

„Wiosną 1944 roku klęska Niemiec była już przesądzona i nikomu nie nasuwała wątpliwości. Pomyślny desant Anglosasów w Normandii i ich następne sukcesy, zwycięska ofensywa wojsk sowieckich na wschodzie, rosnący ferment wewnątrz Niemiec”…

„ Były oznaki świadczące, iż Niemcy, licząc się z rychłym opuszczeniem Warszawy, przygotowują się do drakońskiego spacyfikowania znienawidzonej przez nich stolicy, której, już w pierwszych latach okupacji zapowiadali całkowitą zagładę. Istnieją dokumenty stwierdzające niemieckie zamiary zniszczenia Warszawy, nawet gdyby jej nie dotknęły działania wojenne. W kluczowych punktach miasta Niemcy wybudowali pospiesznie betonowe bunkry oraz sprowadzili czołgi i ciężką broń maszynową, ustawili zasieki, mające w odpowiednim momencie sparaliżować ruch ludności i jej sterroryzowanie. Jednocześnie ogłosili brankę 100 000 mężczyzn do robót fortyfikacyjnych. Miał to być pierwszy krok do ewakuacji miasta. Warszawa brankę zbojkotowała całkowicie. Groziły wielkie represje. Groziło sparaliżowanie wszelkie akcji zbrojnej”.

Innymi słowy,  Niemcy zastosowali tą samą „procedurę” jaką zastosowali Prusacy w czasie Powstania Styczniowego. Najpierw branka, a potem pacyfikacja.

„Wtedy to, w ostatnich dniach lipca, wojska marszałka Rokossowskiego przekroczyły Wisłę w rejonie Warki i osiągnęły przedpola Warszawy [Wiązowna, Miłosna, Wołomin, Radzymin], a patrole sowieckie docierały do krańców Pragi.

Nad miastem ukazywały się pierwsze sowieckie samoloty, z okolic podwarszawskich dochodziły echa kanonady.

Tymczasem radio moskiewskie donosiło o sukcesach oddziałów sowieckich i wzywało Warszawę do walki”.

Komentarz:

Pierwsze samoloty sowieckie pojawiły się już w 1943 roku nad Warszawą, bombardując miasto.

Radio moskiewskie tzw. Radiostacja im T. Kościuszki wzywało do powstania prawie do połowy sierpnia. 

Przypomnę:

Radiostacja im.T.Kościuszki została założona w Moskwie, w sierpniu 1941 roku i nadawała do 22 sierpnia 1944 roku. Była to polskojęzyczna radiostacja podlegająca Międzynarodówce Komunistycznej – Kominternowi, a od 1943 roku Wydziałowi Informacji Międzynarodowej KC WKP, nadająca z Moskwy. Kierownikiem sekcji polskiej była Zofia Dzierżyńska. Rozgłośnia pozorowała nadawanie z terenów polskich. Szefem od 1943 do 1944  był Dawid Kirszbraun,  pracujący pod zmienionym nazwiskiem Tadeusza Daniszewskiego. Szlify zdobywał w Głównym Zarządzie Politycznym Armii Czerwonej. Po 1944 roku był dyrektorem szkół w Lublinie i Łodzi.

Zofia Dzierżyńska była żoną Feliksa Dzierżyńskiego, twórcy NKWD.

Więcej:

Trzeba także przypomnieć, że podobna branka w miastach na Białorusi miała miejsce kilka miesięcy wcześniej i  skończyła się zamordowaniem 90% zatrzymanych ludzi. O tym już wiedziano w Warszawie!

Przypomnę, że w okresie wybuchu powstania, przez Warszawę przechodziła najlepsza dywizja pancerna SS. Tak więc moment wybuchu był co najmniej dyskusyjny i świadczył bezsprzecznie o wykonywaniu poleceń SOE. Przecież żaden oficer polski nie mógł być aż tak bezdennie głupi, aby posiadając do dyspozycji  ok. 2700 sztuk broni, w tym większość to pistolety, decydować  się na uderzenie na czołgi. 

Prof. J. Ciechanowski wspomina: „Poszliśmy w bój bez broni. Gdy 1 sierpnia moja kompania nacierała na gmach Sejmu, na 170 ludzi mieliśmy 3 karabiny, 7 pistoletów, 1 pistolet maszynowy strzelający ogniem pojedynczym i 40 granatów. Jak zobaczyliśmy, że właściwie nie mamy broni, to spytaliśmy dowódcę: z czym do gości?”

Co było przyczyną porażki”.

Rząd  sowiecki w czasie rozmów premiera Mikołajczyka z Mołotowem  jeszcze 31 lipca 1944 roku w Moskwie:

„ domagał się od strony polskiej  natychmiastowego zrzeczenia się na rzecz Związku Sowieckiego wschodniej połowy Rzplitej oraz takiego przeorganizowania władz polskich, które by pozbawiły Polski niezależności, oddając ją pod kierownictwo Sowieckie”.

Przypominam :

 już od kilku miesięcy działał tzw. Rząd Lubelski, agentura moskiewska, przygotowywana już od 1940 roku do objęcia rządów w Polsce.

„Jeżeli zaś chodzi o zarzut przedwczesnego rozpoczęcia BOJU WARSZAWY, to jest on równie wykrętny i fałszywy. Dowództwo polskie, rozpoczynając 01.08.1944 roku bitwę warszawską liczyło, że trwać ona może do kilkunastu dni. Oświadczenie Stalina, złożone premierowi Mikołajczykowi na Kremlu w dniu 09.08., dowodzi, że przewidywania dowództwa polskiego były trafne i, że istniały wyraźne szanse powodzenia WARSZAWSKIEGO BOJU.

Nie wszyscy bowiem wiedzą lub pamiętają, że Stalin we wspomnianym oświadczeniu wyraził ubolewanie, iż oswobodzenie Warszawy ulega odroczeniu, chociaż przewidywane było przez dowództwo sowieckie pierwotnie  na dzień 06 sierpnia.!!!”

„Pierwsze dni boju od 01 do 06 sierpnia”.

„BÓJ WARSZAWY można podzielić na 3 okresy w zależności od sytuacji bojowej i charakteru walki.

Dni od 01 do 06 sierpnia  – to okres naszej zwycięskiej inicjatywy i przewagi bojowej na przestrzeni prawie całej  stolicy [oprócz Pragi, Ochoty i Woli, gdzie już drugiego sierpnia Niemcy rozpoczęli przeciwnatarcie, w którym do 05 sierpnia opanowali prawie całą Wolę.]

Działalność lotnictwa niemieckiego była na ogół słaba i ograniczała się do rejonu pl. Dąbrowskiego, gdzie znajdowały się siedziby naszego dowództwa.

Komentarz:

A skąd Niemcy wiedzieli, gdzie ulokowane jest dowództwo AK? Świadczy to jednoznacznie o agenturze w AK.

„Za to już od pierwszych dni BOJU WARSZAWY,  rozpoczęli Niemcy systematyczne podpalanie domów i masakrowanie ludności, gdzie było to tylko możliwe.

W ten sposób największy węzeł drogowy środkowego frontu został dla ruchów niemieckich zablokowany.

Był to niewątpliwie wielki nasz wkład w operacje wojsk sowieckich. Niestety, przez dowództwo sowieckie nie został wykorzystany.

W nocy, 05 sierpnia  samoloty angielskie, przybyłe z dalekich baz we Włoszech, dokonały nad Warszawą i okolicą pierwszych zrzutów broni  amunicji, przez kilka następnych nocy ponowiono te zrzuty, z których łącznie otrzymaliśmy ok. 35 ton materiału wojennego. Potem zrzuty ustały”.

Przeszkodą okazała się polityka sowiecka, która twierdziła, że Warszawa znajduje się w operacji sowieckich i, że akcja aliancka jest możliwa za pośrednictwem sowieckim.

Komentarz.

Po pierwsze, pragnę zwrócić uwagę, że to sami sowieci planowali zająć Warszawę już w pierwszym tygodniu sierpnia. Dlaczego tzw. polscy historycy nadal to przemilczają.

Po drugie, podkreślam, że niszczenie Warszawy nie nastąpiło po zakończeniu działań zbrojnych, jak to obecnie się podaje, ale od samego początku. Niemcy nie respektowali Konwencji Międzynarodowych odnośnie miast i masowo niszczyli cywilne domy poprzez palenie!.

Po trzecie, pragnę podkreślić, że np. mordy na Woli, gdzie w sumie zamordowano ok. 50 000 ludzi popełniły władze niemieckie, a nie Ukraińcy, jak to się obecnie próbuje wtłoczyć do głów społeczeństwa polskiego. Na terenach okupowanych, za  ochronę ludności cywilnej odpowiada okupant. Jakieś żonglerki słowne pojęciami;  – oddziały ukraińskie –  jest śmieszne. Naczelnym dowódcą był gen. von Bach, nie Ukrainiec. Wymordowano nie kilka przypadkowych osób, ale zastosowano masową eksterminację. Bez wiedzy naczelnego dowódcy – Niemca – było to niemożliwe.

Trzeba podkreślić, że dowódcę tej ruskiej armii „gen. Kamińskiego”, za okrucieństwa i bezmyślne mordy, zlikwidowano na rozkaz Himmlera. Nieznany jest podobny przypadek wykonania wyroku na generale sowieckim, za podobne mordy.

Co niestety, nie przywróci życia tym 50 000 pomordowanych.  Opisy scen mordowania mieszkańców Woli, znajdziemy w pamiętnikach żołnierzy niemieckich.

Np: [z pamięci], „Grupa niemieckich żołnierzy siedzi na placu,  przygotowując sobie posiłek. Ulicą jeżdżą samochody z głośnikami, nawołujące do ewakuacji. Oficerowie niemieccy ponaglają mieszkańców namawiając ich na zgrupowanie się na placu, gdzie czekają na nich samochody, którymi wyjadą z miasta.

Na placu stoi kilkanaście samochodów ciężarowych z opuszczonymi plandekami. Jak się zgromadziła duża liczba, głównie kobiet i dzieci, to samochody odkryły plandeki i ukazały  się karabiny maszynowe z siedzącymi za nimi żołnierzami. Na rozkaz;  „z samochodów!”, otworzono ogień do tych bezbronnych kobiet i dzieci.

W podobny sposób Niemcy dokonywali rozminowywania lasów wokół Warszawy. Na tereny zaminowane wpędzano kobiety i dzieci. Po przejściu takiej 200 – 300 osobowej gromady teren był czysty od min. Ile osób przeżyło, nie podano”.

Ciekawe dlaczego tzw. polska kinematografia nie wykorzystała tych faktów w dobie tzw. komunizmu. Przecież faszyści to byli nasi wrogowie?. A np. białoruska kinematografia pokazuje takie sceny.

Dla mnie jest to jeszcze jeden dowód, że żadnej zimnej wojny nie było. Po prostu dokładnie uzgadniano co wolno, a czego ruszać nie wolno. Jest to potwierdzenie wypowiedzi p. premiera Morawieckiego, że jesteśmy własnością kogoś z zachodu, czyli kolonią, a właściciel przeprowadza edukację poprawności politycznej, na swój sposób. Ta poprawność nie zmieniła się od 1944 roku. 

Część II.

(dokończenie)

W nawiązaniu do pierwszej części listu omawiającego opracowanie  pt. „BÓJ WARSZAWY” stwierdzam, że  omawiane opracowanie wyjaśnia także sprawę zrzutów. Wyraźnie widać, że z góry założono, iż żadnej pomocy dla Powstańców nie będzie. Już M. Rodziewiczówna pisała, że po drugiej stronie WISŁY BYŁO AŻ 14 LOTNISK. Dowożono pomoc dla sowietów. Jest nawet film sowiecki o przyjaźni lotników sowieckich z amerykańskimi i wspólnym dywizjonie.

Proszę zauważyć, zrzucono tylko ok. 35 000 kg.  Jak podają świadkowie, pojemniki były pakowane różnie, np: czapki, instrukcje, itd., czyli szmelc. Nazywa się to czyszczeniem magazynów. Podobną „pomoc” dla ludności stosowało NATO w czasie Wojny Bałkańskiej w 1995 roku.

Wiadomo, magazynierzy chcieli się pozbywać szmelcu. Okazało się, że tylko 10% tego co było na papierze magazynierów, wylądowało w Jugosławii. Co się stało z resztą, nie wiadomo.

Powstanie trwało 60 dni. Brało w nim udział ponad 40 000 żołnierzy. Czyli, zrzuty, to było mniej, aniżeli jeden kilogram na osobę, na dwa miesiące. To znaczy np: kilka granatów, parę magazynków, parę puszek.

Wniosek z tego, że zrzuty były bardziej, aniżeli symboliczne.

Wychodzi po ok. 50 gram zrzutu na dzień. To również znaczy, że praktycznie całe uzbrojenie musiało być zdobyczne. Stalin, w słynnym swoim rozkazie wydanym na początku Wojny Ojczyźnianej, rozkazał dostarczać na linię frontu po 100 gram wódki dziennie. A Alianci przeznaczali tylko 50 gram, łącznie z amunicją ?!

Poza tym, jak wynika to z publikacji Shuttona z 1976 roku, praktycznie całe zaopatrzenie dla Sowietów pochodziło z USA. Gdyby więc, kiedykolwiek, Alianci brali na poważnie BÓJ WARSZAWSKI, to samo zagrożenie wstrzymaniem pomocy dla Moskwy, natychmiast spowodowałoby wyrażenie zgody na wszystko, czego by Amerykanie żądali.  Nie wzięcie pod uwagę tych faktów przez polskojęzycznych historyków, szczególnie krakowskich, od razu pokazuje ich miejsce w dezinformacji Polaków. 

Sam musisz sobie odpowiedzieć Szanowny Czytelniku, dlaczego potomkowie „hrabiów galicyjskich” tak się zachowują.

Dlaczego, pomimo uzyskania wolności, nie powrócili do starej  historycznej do 1846 roku, nazwy – Uniwersytet Krakowski.

To jest bezpośrednim dowodem skazania BOJOWNIKÓW WARSZAWY przez Zachód,  NA STRACENIE.

To jest dowodem na przygotowywanie terenu dla sowietów. W podobny sposób wymordowano partyzantów Wietnamu Południowego, w czasie ofensywy Thet w 1970 roku, oczyszczając rękami amerykańskimi pole dla komunistów. Wymordowano ok. 50 000 południowych patriotów.

I najważniejsze, w Warszawie przez większość czasu działał tzw. SALON Pani MIECZNIKOWSKIEJ” . Było to nielegalne kasyno, burdel, a generalnie, miejsce spotkań wywiadów, działające pod ochroną gestapo. Podobno nawet Rydz Śmigły, po powrocie z Węgier, zameldował się u p. Miecznikowskiej. Otóż już od co najmniej pół roku przed BOJEM WARSZAWY,   Bór Komorowski i  płk. Osmecki, spotykali się  w Salonie z Niemcami. 

Już na dwa tygodnie przed wybuchem, Organ NSDAP, czyli oficjalna gazeta Rossenberga informowała o tym, że za dwa tygodnie w Warszawie zaczną się walki

Postać płk. Iranka – Osmeckiego jest w ogóle dziwna. To on uratował Józefa Retingera, agenta kilku wywiadów,  między innymi zamieszanego w mordowanie księży w Meksyku [ ok. 5000 księży], przed wykonaniem na nim wyroku śmierci, wydanym przez AK. To ten facio namawiał do Walki o Warszawę. Był specjalnie chroniony przez SOE. Po nieudanym z winy Osmeckiego zamachu na Retingera, Londyn przysłał po Retingera po  kilku dniach drugi samolot. Retinger w 1954 roku był już sekretarzem z ramienia City, w utworzonej przez księcia Bernharda – jednego z dyrektorów CIA i płk. SS  – organizacji pod nazwą Klub Bilderberg.

Te brednie zawarte w Wikipedii nie są warte żadnej uwagi, z wyjątkiem ujawnienia prawdziwych autorów Wikipedii.

Wikipedia podaje, że Retinger przekonał ks. Bernharda do powołania Klubu Bilderberg. Od kiedy to cieć z ulicy przekonuje jednego z dyrektorów CIA? Klub Bilderberg to instytucja zajmująca się wykonawstwem planów City of London.

Czyje interesy reprezentował Retinger?

Sam musisz wyciągnąć z tego  wnioski, Szanowny Czytelniku.

Okres II  WALK od 06.08. do 02.09.

Uderzenie niemieckie rozpoczęło się od przebijania drogi ewakuacji  z zachodu, przez Wolę i Stare Miasto, ku mostowi Kierbedzia. Działania te, zaznaczone były nieludzkim i bezmyślnym okrucieństwem  Niemców, w stosunku do bezbronnej ludności cywilnej i zakończyły się dopiero 01 września, osiągnięciem celu przez Niemców.

Wypada podkreślić bohaterską obronę Starego Miasta.

„Natomiast druga akcja niemiecka, zmierzająca do opanowania Al. Sikorskiego i Al.3 Maja oraz otwarcia mostów Poniatowskiego i Średnicowego, nie przyniosła Niemcom zamierzonych rezultatów. Zarówno  główna linia kolejowa, jak i Aleja Sikorskiego pozostały do końca BOJU WARSZAWY pod naszą kontrolą, niedostępne dla ruchu niemieckiego”.

„W okresie tych walk wprowadzili Niemcy do akcji najcięższe działa, nawet kaliber 680 mm [był to moździerz kolejowy KARL i armata LEOPOLD, chyba 300 MM], zespołowe miotacze min oraz najcięższe moździerze, nękające ogniem poszczególne dzielnice miasta. Wzmogły się także systematyczne bombardowania lotnicze, niszczące całe rejony miasta. Te długotrwałe bombardowania, wobec braku z naszej strony środków obrony przeciwlotniczej i pomocy przeciwlotniczej, zmuszały zwykle po pewnym czasie do oddawania pozycji. Tak było na Starym Mieście, które polscy obrońcy opuścili jako rumowisko. Jednocześnie kontynuowali Niemcy systematyczne palenie całych bloków i ulic na opanowanych przez nich terenach, oraz zrzucali wielkie ilości bomb zapalających na dzielnice pozostałe w naszych rękach”.

I pomimo, że sowieckie lotnictwo stało po drugiej stronie Wisły, w  odległości dziesiątek tylko km. od stolicy, nie obserwowano żadnych akcji ruskich myśliwców, przeciwko niemieckim bombowcom.

Sierpień był najbardziej heroicznym okresem  BOJU WARSZAWY, który wiązał wówczas około pięciu dywizji niemieckich.

 Oddziały nasze wzięły w tym czasie do tysiąca jeńców, zniszczyły ponad 200 czołgów, dział szturmowych i samochodów pancernych.

Komentarz:

Wymaga podkreślenia fakt, że zabrakło osłony myśliwców sowieckich. Przecież, jeżeli nie chcieli zezwolić Amerykanom, czy Anglikom na loty, ponieważ to był ich teren operacyjny, to dlaczego nie używali własnych myśliwców do zwalczania niemieckich bombowców na swoim terenie operacyjnym? 

Jest to kolejny dowód na współpracę obu stron tj. SOWIETÓW I NIEMCÓW, realizujących plan eksterminacji  Polskich Patriotów, jaki prowadzili od 1939 roku.

Drugim faktem wymagającym podkreślenia, jest informacja o paleniu całych dzielnic po zajęciu ich przez Niemców.  Jest to bezprzykładny fakt masowego ludobójstwa, ponieważ w domach tych nadal przebywała ludność cywilna. Wycofali się tylko żołnierze.

Raport niemiecki podaje, że obrona przeciwlotnicza  zestrzeliła 54 samoloty alianckie, a  Niemcy stracili tylko 7, w całym okresie walk.

Okres trzeci, od 02 września do 02 października.

Okres ten charakteryzuje się masowym niszczeniem Miasta przez Niemców i  zachowaniu tylko postawy obronnej przez Polaków.

Po upadku Czerniakowa, w dniach 06 – 08. IX, nastąpiły pierwsze propozycje niemieckie o kapitulacji, które kierownictwo polskie,  po raz pierwszy brało poważnie pod uwagę, dla oszczędzenia cierpień ludności i ochronie resztek Miasta.

Dopiero!

„Dnia 09. września ukazały się pierwsze samoloty sowieckie nad Warszawą. Wkrótce potem nastąpiły pierwsze sowieckie zrzuty broni, amunicji i żywności, a skuteczne akcje sowieckich myśliwców przeciw bombowcom niemieckim, przyniosły znaczne odprężenie”.

„Jednakże  w tym stanie rzeczy nie ratowały sytuacji zrzuty sowieckie, chociaż dosyć częste , lecz nieobfite i technicznie nieudane [np. broń  w stanie zniszczonym, nie nadająca się do użytku], często bez amunicji.

Podobnie, jak nie ratowały sytuacji  efektowne i obfite zrzuty dzienne z samolotów amerykańskich przelatujących do baz sowieckich [ 18.IX] !!!! Większość zrzutów wpadała  już w ręce niemieckie.

Próby naszego dowództwa nawiązania współpracy operacyjnej z dowództwem sowieckim, również zawiodły. DEPESZE POZOSTAWAŁY BEZ ODPOWIEDZI. Pierwszą depeszą, jaką dowództwo otrzymało od dowództwa sowieckiego, była depesza gen.Berlinga w dniu upadku Mokotowa”.

28.IX strona niemiecka zwróciła się ponownie do AK, z propozycją kapitulacji. Dowództwo AK celowo przedłużało rozmowy, aby skontaktować się z Londynem oraz po raz kolejny spróbować otrzymać pomoc od sowietów. W tym celu, dowódca AK wysłał 28 września do marszałka Rokossowskiego depeszę z informacją, opisującą położenie Warszawy  i stwierdzającą, że jeżeli Warszawa w ciągu trzech dni nie otrzyma pomocy, to wobec beznadziejnej sytuacji walka będzie skończona.

 I ta depesza została bez odpowiedzi. W 24 godziny po upływie trzydniowego  terminu, pełnomocnicy dowództwa polskiego podpisali umowę o przerwaniu działań wojennych”.

„ Liczby

„Siła kierownicza , główną siłą bojową i duszą BOJU WARSZAWY była Armia Krajowa”.

„ W dniu 1 sierpnia 1944 roku Armia Krajowa wystawiła do walki ok. 600 plutonów, łącznie ok. 40 000 ludzi.

Armia Ludowa wystawiła 3 plutony, tzw. Korpus Bezpieczeństwa,  wystawił 10 plutonów [ z tego 6 plutonów w linii], zaś Polska Armia Ludowa  – PAL nie wystawiła żadnej bojowej jednostki”.

„Straty w trakcie dwumiesięcznych walk były bardzo ciężkie. Wg. niekompletnych zestawień [brak danych z Żoliborza i Mokotowa], straty wojska wynosiły 9 700 zabitych, ok. 6 000 rannych , ok. 5 300 zaginionych.

Strat bojowych ludności cywilnej nie da się już zapewne dokładnie ustalić. Liczyć je trzeba na dziesiątki tysięcy, a w każdym razie wynosiły nie mniej jak 50 000. Do tego należałoby dodać ofiary niemieckiego terroru w zdobytych częściach miasta”.

 W dniu pierwszego sierpnia oddziały AK posiadały ok. 1000 karabinów, 7 ciężkich karabinów maszynowych, ok. 20 karabinów przeciwpancernych, ok. 500 pistoletów maszynowych [ w tym ok. 30% własnego wyrobu] ok. 3 700 pistoletów i ok. 25 000 grantów ręcznych [ w tym ok 95% własnego wyrobu i 15 piatów – granatników przeciwpancernych]”.

„ Z rzutów otrzymaliśmy w ciągu całej bitwy następujące ilości broni i amunicji: z rzutów angielskich ok. 36 ton, z zrzutów amerykańskich ok. 16 ton, z zrzutów sowieckich ok. 50 ton [niestety, część w stanie niezdatnym do użytku]. Zrzuty sowieckie zawierały ponadto ok. 100 ton żywności”.

„Bardzo dużą rolę odgrywała w czasie BITWY WARSZAWSKIEJ broń własnej produkcji. Wyprodukowaliśmy np. ok. 42 000 grantów ręcznych. Materiału  wybuchowego dostarczały warsztatom w dużej mierze unieszkodliwione Goliaty,  niewybuchy”.

„Wśród zdobyczy zgłoszonej znajdowało się: 372 karabiny, 13 ciężkich karabinów maszynowych, 27 pięści pancernych tzw. pancerfaustów, 7 moździerzy itd”.

STRATY NIEMIECKIE, JAK PODAJE PROF. CIECHANOWSKI, WYNOSIŁY NIECO PONAD 1700 OSÓB.

Przypomnę w kampanii wrześniowej było podobnie.

Straty polskie – ok. 66 000 zabitych i ok. 133 800 rannych.

Straty niemieckie – 16 800, zabitych 36 470 rannych.

Czyli, atakujący mają straty 4 razy mniejsze, aniżeli broniący się. Jest to fenomen światowy.

W tym samym czasie w wojnie fińsko – sowieckiej, straty wynosiły:

straty fińskie  ok. 26.662 zabitych i 39 886 rannych,

straty sowieckie ok. 126 875 zabitych  i 188 671 rannych, plus  2 268 czołgów i 934 samoloty.

Po śmierci Stalina, ujawniono, że straty sowieckie były 4 razy wyższe czyli ok. miliona rannych i ponad 250 000 zabitych.

Czyli, atakujący mają straty  ok. 10 razy większe, aniżeli broniący się Finowie.

Sam musisz wyciagnąć wnioski z tego zestawienia, Szanowny Czytelniku.

Wiadomo, że atakujący powinien tracić co najmniej 5 razy więcej, aniżeli broniący się.

Ale zdrada 6 generałów i ucieczka od swoich  Armii już w pierwszych dniach kampanii, wyjaśnia sprawę.

Rydz – Śmigły, już w kilka godzin po ogłoszeniu komunikatu o przystąpieniu Francji i Anglii do wojny, uciekł z Warszawy i dopiero 7 września zameldował się w Krzemieńcu, z którego prysnął już 11 września na granicę z Rumunią.

W jaki sposób naczelny Wódz mógł kierować Armią, bez łączności. O ile mi bowiem wiadomo, ani komórek, ani satelitów  w powszechnym użyciu nie było. Zbudowano maszt i  nawiązano łączność  dopiero w KRZEMIEŃCU, 8 WRZEŚNIA.

INNYMI SŁOWY,  PRZEZ PIERWSZY TYDZIEŃ NIKT NIC NIE WIEDZIAŁ, CO ROBIŁ SĄSIAD. ŁĄCZNOŚĆ BOWIEM, MUSIAŁA PRZECHODZIĆ PRZEZ NACZELNEGO WODZA.

Sikorski w ogóle nie brał udziału w Kampanii Wrześniowej, nawet jako zwykły żołnierz.

Jedynie tzw. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego PKWN, pozostał wobec tragedii Warszawy bierny i nieczuły. Nie tylko, że w sposób złośliwy i okrutny dążył do zohydzenia naszej walki, nie tylko nie zorganizował pomocy Warszawie, ale kiedy część 9 Dywizji AK, pod dowództwem generała Halki -Bitnera, maszerowała z rejonu Siedlec na odsiecz stolicy – współdziałał w jej rozbrajaniu przez  wojsko sowieckie. To była zasadnicza postawa PKWN w czasie największej próby narodu polskiego w tej wojnie”.

Komentarz.

Co do postawy PKWN nie będę się wypowiadał, była to marionetka sowiecka realizująca politykę Moskwy, od samego początku. Zdziwienie budzi natomiast fakt, wymazywania tej historii  z blokowaniem i rozbrajaniem oddziałów idących na pomoc Warszawie, z podręczników szkolnych. Podobno od 25 lat żyjemy w wolnym kraju, a nadal historia jest pisana przez tych samych osobników lub ich potomków. Nie należy zapominać, że głównym cenzorem w podręcznikowym biznesie od lat powojennych, była niejaka Helena Szechter, żona członka Komitetu Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, matka Adama Michnika, i zbrodniarza sądowego Szechtera.

Zastanawiająca jest natomiast sprawa uzbrojenia. Wydaje się, że nawet zakładając optymalne rozdysponowanie broni, to niecałe 10%  żołnierzy miało jako takie  uzbrojenie. Czyli, tak naprawdę, AK wystawiło ok. 4 000 żołnierzy, a nie 40 000. Poza tym, trzeba przypomnieć, co to znaczy: karabiny. Najczęściej były to karabiny zdobywane, odbierane policji granatowej, a były to jednostrzałowe flinty lebella z 1890 roku. Mój Tata miał „takie coś”, jako pierwszą broń w Partyzantce u Lamparta. Do tej flinty dostał 3 naboje. 

Poza tym, granaty domowej produkcji mogą być dodatkiem  do uzbrojenia, a nie występować jako samodzielne uzbrojenie, podobnie jak pistolety. Taka broń w walkach nie mogła służyć  właściwej obronie, czy atakowi. Nawet biorąc pod uwagę wpadki z uzbrojeniem, nigdzie nie podano konkretnie ile i jakiego uzbrojenia dotyczyły, nie uzasadniają hurra optymizmu osób przygotowujących akcje. Musimy pamiętać, że wcześniejsze dostawy broni do Warszawy, z rozkazu  były przekazywane na Kresy. Warszawa zaczęła zbierać uzbrojenie dopiero w 1944 roku.

Poza tym, po tzw. ataku na archiwum, dowództwo AK nic nie zmieniło w  strukturach organizacji, co trudno sobie wytłumaczyć. Jak wiadomo, archiwum AK  przy ul. Poznańskiej 37, zostało rozbite 17 lutego 1944 roku, przez oddział AL, pod dowództwem późniejszego marszałka Polski, Mariana Spychalskiego, pod kontrolą szefa Gestapo, Wolfganga Briknera. Po 1969 roku pan Spychalski [ architekt z zawodu], o ile się tak naprawdę nazywał. Zdobyte dokumenty podzielono sprawiedliwie: Gestapo zabrało swoje, a sowieci swoje. Stąd takie masowe aresztowania po 1945 roku. Przecież wiedzieli doskonale: kto, gdzie i kiedy.

Nie wspomanam tutaj, że co najmniej 3 dowodców AK jednoczesnie było agentami sowieckimi. Retinger – agent City,  specjalnie zrzucony na miesiąc przed BOJEM, kontaktował się zarówno z Gestapo, jak i Sowietami. To spowodowało właśnie wydanie na niego wyroku śmierci przez kontrwywiad AK.

Tak więc tzw. przygotowanie do walki było raczej papierowe, a nie materialne. Zdziwienie budzi więc optymizm dowództwa.

Po drugie, zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie wykorzystywano karabinów snajperskich do likwidacji agentów, czy zdrajców, a narażano ludzi na bezpośrednie starcia. Zarówno lunety do karabinów jak i tłumiki były znane od ponad 20-30 lat. Strzelanie  bez tłumika, niepotrzebnie zwiększało ryzyko wpadki strzelającego. A to były straty dla AK.  Tylko bezmyślność?

Po trzecie, także jak to opisałem w innej pracy, awansowanie różnych dziwnych ludzi na stanowiska dowódcze, [Prane mózgów np. Tokarzewskiego czy Niedźwiadka – Okulickiego] pomimo wiadomych kontaktów ich z sowietami, także do dnia dzisiejszego nie zostało w żaden sposób nie tylko wyjaśnione, ale nawet nie jest poruszane.  Nie mogło się to dokonać bez wiedzy i zgody Anglików!

Dlaczego?

Przez cały okres „komunizmu” panowała w Polsce dziwna atmosfera nie ruszania sprawy zarówno Abwery, jak i innych wywiadów.

 Dlaczego?

Zagadką jet również brak informacji w opracowaniu, o roli NSZ. Doskonale przedstawił rolę NSZ w okresie Okupacji,  p. Leszek Żebrowski. Warto zapoznać się z tymi opracowaniami.

Doskonale do tej sprawy podszedł w wywiadzie swego czasu, prezentowanym na You Tubie, przewodniczący komisji ds. zabytków Wrocławia. Powiedział, że zarówno archiwum Wrocławia, jak i podziemne miasto jest znane. Zarówno wejścia jak i sposób jego osuszenia jest wiadomym, ale jest zakaz odgórny ruszania tematu.

Sam musisz pomyśleć Szanowny Czytelniku kto tu rządzi.!

Nieprawdą jest, szeroko nagłaśniana opinia, że AK podlegało Rządowi w Londynie. AK było prowadzone za rączkę przez SOE, czyli angielski wywiad wojskowy. AK nie miało nigdy żadnej łączności z Rządem. Wszystko przechodziło przez SOE. Niekiedy depesze z Polski były przekazywane Rządowi dopiero po pół roku. Sam możesz się domyśleć, Dobry Człeku,  jaką wartość ma informacja otrzymana z półrocznym opóźnieniem. O tym pisał już dawno Mackiewicz.

Zastanawiające jest, że polskojęzyczne trolle historyczne, cały czas rozważają sufitowe informacje, który z tzw. dowódców AK zawinił, wydając polecenie walki. Podaje się różne nazwiska, a przecież zarówno Okulicki, jak i Tokarzewski, byli masonami, czyli agentami City of London Corporation. Wiadomo, że żaden agencik nie kiwnie sam palcem bez rozkazu z góry.  Wszelkie rozkazy do Polski z Anglii przychodziły od SOE , czyli wywiadu angielskiego!!! Powtarzam, jak podaje J. Mackiewicz tzw. Rząd Londyński otrzymywał depesze z Polski z opóźnieniem 6 miesięcznym. W większości przypadków były to informacje bezwartościowe. Nawet kurierzy polscy, po wylądowaniu na angielskim brzegu, przekazywani byli do SOE.

Rząd w Londynie to marionetka. AK jako formacja finansowana i pod dowództwem wywiadu angielskiego była i jest nagłaśniana, natomiast NSZ,  oparte całkowicie na  polskich siłach, zarówno w okresie sowieckim jak i obecnie, jest marginalizowane.

Proszę zauważyć, rząd warszawski [G.Braun] szeroko stara się nagłośnić BÓJ WARSZAWSKI, a pomija całkowitym milczeniem BÓJ LWOWSKI,  czy BÓJ WILEŃSKI, A ROCZNICE SĄ W TYM SAMYM OKRESIE I DOTYCZĄ TEJ SAMEJ SPRAWY :

WALKI O NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI

Także IPN zajmując się trzeciorzędnymi tematami, nie rozważa najważniejszej sprawy.

Podobno w okresie II Wojny Światowej zginęło ponad 13 milionów Polaków. Z tego, 5 milionów miało zginąć w Oświęcimiu. Ale w 1990 roku podano, że w Oświęcimiu zginął jeden milion ludzi.

Proste pytanie do IPN.

Gdzie zamordowano, kto i kiedy  te 4 miliony?

Pamiętaj:

  Łatwiej prowadzić stado baranów na rzeź, czy stado wołów do roboty, aniżeli wilka, czy lamparta na spacerze.– jj

Ludzie bez znajomości historii przestają być Narodem, stają się grupkami partykularnych interesów, którymi bardzo łatwo manipulować.
 jj

Wymaga przypomnienia, że Armia Krajowa pierwotnie zwana Służbą Zwycięstwu Polski –  Związkiem Walki Zbrojnej powstała na bazie II Wydziału Sztabu Generalnego czyli ogólnie mówiąc wywiadu – tajnych służb. Całe archiwum tzw. Dwójki, mjr Waligórski, uciekając we wrześniu 1939 roku z Modlina zostawił Niemcom. Jak wiadomo istniała ścisła współpraca NKWD z Gestapo. Stąd takie czystki w lutym 1940 roku w czasie deportacji.  Stąd Mordy Katyńskie.

Szefem WZW był gen. Tokarzewski jak się obecnie podaje członek masonerii. Życiorys Tokarzewskiego  można by uznać za bardzo dziwny, gdyby nie fakt ożenku z córką właściciela, bodajże trzeciego, francuskiego największego koncernu zbrojeniowego. Między bajki należy włożyć te wszelkie, w Polsce wygłaszane, dyrdymały o wstąpieniu jakiegoś ludka do masonerii. Do masonerii można było być wybranym przez nią. Nigdy samem „wejść” nie było można. Żadnych zapisów i list nigdy nie było. Oczywiście masoneria tak jak komuniści czy naziści ma swoje korzenie i swoje państwo i jest to  po prostu inna nazwa wywiadu. Trzeba być albo etatowym trollem mającym siać dezinformację albo wyjątkowo naiwnym ludzikiem aby twierdzić coś innego.

Przecież nie można karać żadnych uczestników zebrań spotykających  się pod pretekstem kabały,  wróżbiarstwa czy po prostu picia alkoholu.

Przypomnę, że pierwsze loże masońskie powstały w Niemczech już  ok. 1690 lat  np. w Dreźnie. Szefem masonerii czyli Loży pod Wesołym Bachusem był sam król przygotowujący się do zajęcia Polski czyli August Mocny. Członkami tej  Loży byli jego pułkownicy a później zarządcy Polski.

To właśnie na jednym z tych posiedzeń wymyślili  Sasi blaszkę zwaną Orłem Białym w celu znakowania swoich stronników. Kosztowało to  takiego regenerata w tamtych czasach 10 000 zł. Za czasów tego „pridupnika” carycy czyli bękarta Branickiego,  zwanego Augustem Poniatowskim i robiącego za ostatniego król I Rzeczypospolitej, cena spadła już do 100 złotych.

P.S. Gen. Sikorski został naczelnym wodzem i premierem po przewrocie dokonanym przez wywiad francuski.

Gen Sikorski był najpierw agentem austriackim a potem francuskim, od lat. Konstytucja II Rzeczypospolitej przewidywała, że w przypadku niemożności pełnienia funkcji przez Prezydenta może on przekazać swój urząd innej osobie. Prezydent Mościcki przekazał swoją funkcję gen Wieniawie – Długoszewskiemu, pełniącemu funkcję ambasadora we Włoszech. Monitor Polski z takim dekretem Prezydenta został wydrukowany , na podstawie prawa międzynarodowego we Francji. Po 2-3 tygodniach tajne służby zarekwirowały druk i ukazał się nowy Monitor z nominacją Sikorskiego. Pewna cześć poprzedniego Monitora z nominacją gen. Wieniawy Długoszewskiego rozeszła się. Powodowało to zamieszanie w wojsku tworzonym we Francji. Sugerowano podobieństwo do zamachu majowego Piłsudskiego – Gineta – Selmana przeprowadzonego za 800 000 funtów otrzymanych od City of London.

Tak więc BÓJ  O  WARSZAWĘ  BYŁ PRZYKŁADEM KOLEJNEJ DEPOPULACJI POLSKI PODOBNIE JAK WCZEŚNIEJSZE POWSTANIA WYKONYWANE NA POLECENIE CITY OF LONDON CORPORATION.

Dlaczego mieszkańcy tego kraju, obecnie pomiędzy Odrą a Bugiem,  jeszcze nie rozumieją:

To proste!

Powszechna, „bezpłatna” państwowa edukacja doprowadziła do tego, że jak wynika z badań UNESCO aż 77 % Polaków ma kłopoty ze zrozumieniem czytanego tekstu. Te same badania udowodniły, że takie problemy ma  47 % Amerykanów i tylko 28 % Szwedów. Ten sam raport stwierdza, że Polskie społeczeństwo odstaje cywilizacyjnie nie tylko od Skandynawów, ale także od Czechów  czy Węgrów.

I temu właśnie celowi służą takie fety.  Jest to dokonywane  zgodnie z tezą  Dmowskiego:

Rzecze stary Żyd do młodego:

„Trzeba popierać tych, którzy nam slużą, wywyższać, wmawiać ich wielkość”

Dr Jerzy Jaśkowski

Gdański, 06.07.18 r.

Kontakt: jerzy.jaskowski@o2.pl

Za: http://www.polishclub.org/2018/08/08/kolejne-zaklamania-i-fety-boj-warszawy-1944/



Nieprawdopodobne nazistowskie komory gazowe

Nieprawdopodobne nazistowskie komory gazowe


„To wielkie kłamstwo pokazuje, jak łatwą rzeczą jest oszukiwanie całej ludzkości przez 60 lat przez posiadających władzę – nade wszystko wtedy, gdy dysponują oni możliwością indoktrynowania swych ofiar już od ich dzieciństwa…”
Tłumaczenie poświęcone pamięci dr Dariusza Ratajczaka
Nigdy dotąd nie zajmowałam się rewizjonizmem historycznym dotyczącym Holokaustu żydowskiego (należałoby też zauważyć, że w czasie II wojny światowej zabijano nie tylko Żydów – również członkowie wielu innych narodowości zostali deportowani i zginęli w niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych), ale jakiś czas temu – treść czytanych przeze mnie tekstów omawiających metody masowego zabijania drobiu podczas pandemii oraz informacje na temat kary śmierci w USA – wykonywanej przy pomocy komory gazowej – sprawiły, że zagłębiłam się w jeden z drażliwych aspektów kwestii Holokaustu, tj. ten dowodzący niemożliwości masowego uśmiercania ludzi z użyciem tzw. „nazistowskich komór gazowych wykorzystujących Zyklon B”.

Zyklon B jest produktem, który powstał w celu odwszawiania lub dezynsekcji osób, pomieszczeń i ubrań. Przedstawia się on jako granulat drzewny (lub innego materiału obojętnego) nasycony kwasem cyjanowodorowym i substancją drażniącą. Po otwarciu opakowania granulat uwalnia w powietrze cyjanowodór w formie gazowej a także substancję drażniącą, która została dodana do pastylek po to, by zapobiec zatruciom przypadkowym).
NIE mówię, że nie miały miejsca masowe deportacje, lub że nie istniały obozy koncentracyjne, albo że zbrodnie niemieckich nazistów mogą być w jakikolwiek przewrotny sposób usprawiedliwione.
NIE piszę również, że nie było masowych zabójstw, tak tych bezpośrednich (poprzez rozstrzeliwanie, wieszanie lub wskutek eksperymentów medycznych, itd.) jak i tych pośrednich (tj. wskutek głodu, przepracowania, wymuszonych marszów, epidemii, itd.).
To nade wszystko te ostatnie były powodem wysokiej śmiertelności – co przedstawiają makabryczne stosy wychudzonych zwłok, utrwalone  na wielu zdjęciach pochodzących z tamtych lat.

Mój artykuł pragnie jedynie zwrócić uwagę na ogromne niespójności opowiadania o „nazistowskich komorach gazowych”, tak by czytelnicy zobaczyli, że jest możliwym okłamywanie całego świata przez 60 lat – co więcej – używając do tego celu historyjki przepełnionej idiotyzmami.
W podręcznikach specjalistycznych, omawiających techniki stosowane podczas uśmiercania dużych ilości drobiu pochodzącego ze stad zakażonych czytamy, że jedną z nich jest właśnie ta realizowana przy pomocy najrozmaitszych gazów (w praktyce chodzi o komorę gazową dla ptaków, podczas gdy w przypadku bydła oraz innych zwierząt średniej i dużej wielkości – opcja gazowa jest mniej praktyczna, a zatem nie jest ona używana).
Mówi się tam, że ze względu na dobrostan zwierząt najlepsze byłoby zastosowanie gazów anestetycznych, jednakże gazy te są bardzo drogie, a ich sprzedaż jest regulowana przepisami dotyczącymi narkotyków.
Natomiast użycie cyjanowodoru w formie gazu byłoby stosunkowo tanie i gwarantowałoby szybką i pewną śmierć ptaków, ale jego ekstremalna toksyczność sprawia, że jest on w najwyższym stopniu niebezpieczny dla osób, które miałyby zajmować się omawianą procedurą.
Dzieje się tak dlatego, ponieważ cyjanowodór bardzo łatwo przylega do wszystkich powierzchni, z którymi się styka, co sprawia, że bezpośredni kontakt z zabitymi ptakami i czyszczenie komory gazowej staje się bardzo toksyczne i może mieć nawet skutki śmiertelne.
Czynności te powinny więc odbywać się przy użyciu pełnego zabezpieczenia personelu, łącznie z maską przeciwgazową i kombinezonem ochronnym, a ponadto powinno mieć miejsce mycie przy pomocy agresywnych środków chemicznych tak zabitego ptactwa jak i komór gazowych – co jest wysoce nieopłacalne, kiedy musi się zabijać duże ilości zwierząt w krótkim czasie.
Z tychże powodów zazwyczaj używane są inne gazy (dwutlenek i tlenek węgla lub gazy szlachetne, takie jak argon o bardzo wysokim stężeniu w mieszance z tlenem, którego zawartość jest niższa od 2%, itp.), które powodują wolniejszą śmierć ptaków, ale nie są toksyczne (dla personelu obsługującego, jeżeli nie są wdychane w dużych ilościach), a ponadto nie pozostawiają niebezpiecznych osadów na zabitych zwierzętach oraz na ścianach pomieszczeń służących jako komory gazowe.
Cyjanowodór wchłaniany jest także poprzez nienaruszoną skórę i przez długie okresy czasu pozostaje na powierzchniach, z którymi wszedł w kontakt.
Cyjanowodór prowokuje śmierć poprzez zablokowanie enzymów oddechowych zawartych w mitochondriach (oddychanie komórkowe), a upraszczając można powiedzieć, że uniemożliwia organizmowi korzystanie z tlenu zawartego w powietrzu i we krwi, powodując tym samym szybką utratę świadomości i śmierć – co często poprzedzone jest konwulsjami – a zwłokom daje charakterystyczny siny kolor [nie siny, a czerwony – WP]. W zależności od tego, czy zatrucie cyjanowodorem zostało spowodowane poprzez jego spożycie, czy przez absorbcję przez skórę lub wdychanie – inne są tak jego dawki śmiertelne, jak i czas, w którym dochodzi do zejścia śmiertelnego. Co jest rzeczą oczywistą – najszybciej powoduje śmierć wdychanie gazu.
Zyklon B – będąc środkiem zaprojektowanym w celu dezynsekcji odzieży i pomieszczeń oraz eliminacji wesz – ze względu na niską zawartość czynnika aktywnego był znacznie mniej skuteczny jeśli chodzi o zabijanie ludzi w porównaniu z pastylkami cyjanowodoru używanymi dla przykładu w amerykańskich komorach gazowych, ponieważ są one opracowane tak, by były w stanie zabić człowieka w krótkim czasie. Oprócz tego, stężenie śmiertelne Zyklonu B nie jest osiągalne w krótkim czasie, jeżeli nie ogrzeje się znacznie pomieszczenia. 
Już na podstawie tych kilku uwag można stwierdzić, że używanie przez Niemców komór gazowych wykorzystujących Zyklon B nie jest bardzo prawdopodobne, lub też przedstawia sobą wiele sprzeczności, co wskazuje na to, że ich rola w ludobójstwie była – z powodów powyżej opisanych – co najmniej ograniczona.
Ponadto, nie wydaje się sensownym przypuszczenie, że taki aparat wojenny, jak ten, który uruchomili Niemcy, nie dysponował ekspertami zdolnymi do opracowania skuteczniejszej i pewniejszej metody zabijania ludzi (jeżeli celem miałaby być masowa ich eksterminacja, a nie wykorzystywanie jako niewolników – aż do ich śmierci wskutek wyczerpania i niedożywienia).
Zauważmy, że tzw. gaswagen, wykorzystujące tlenek węgla, bez wątpienia zasugerowałyby Niemcom budowę komór gazowych, w których czynnikiem śmiercionośnym stałby się tlenek lub dwutlenek węgla (jak dzieje się to podczas gazowania ptaków, gdzie te dwa gazy ze względu na łatwość ich zastosowania, niski koszt i bezpieczeństwo operatorów są najczęściej używane).
Tak się jednak nie stało – opowiedziano nam całkowicie inną historię – wręcz bardziej nieprawdopodobną od tej z 19 porywaczami samolotów w roli głównej, którzy uzbrojeni w scyzoryki sparaliżowali aeronautykę Stanów Zjednoczonych.
Następnym elementem, który podważa wiele zeznań dotyczących „nazistowskich komór gazowych”, jest malowniczy opis, według którego tzw. „Sonderkommando” (czyli grupa młodych Żydów, zmuszonych do pomagania Niemcom podczas operacji eksterminacji – opłaconych nieco lepszymi warunkami życia – tak przynajmniej twierdzi oficjalna historiografia) wchodziło do komór gazowych bez jakichkolwiek środków ochronnych, tj. bez masek przeciwgazowych czy też ubrań i butów ochronnych lub rękawic – niekiedy nawet jedząc i paląc papierosy podczas usuwania zwłok co tylko zagazowanych ludzi, czy też w trakcie czyszczenia samej komory.
Według oficjalnej historiografii – komora gazowa była przed wejściem do niej Sonderkommando przewietrzona, ale nie odbywało się żadne wcześniejsze czyszczenie jej odpowiednimi rozpuszczalnikami, z czego wynika, że personel ten powinien był ulegać ciężkiemu zatruciu cyjanowodorem – obecnym na ciałach ofiar, a także na ścianach komory (przypomnijmy, że cyjanowodór wchłaniany jest także podczas zwyczajnego zetknięcia ze skórą) – przejawiającemu się silnymi dolegliwościami chorobowymi, włącznie ze śmiercią.
Istotny jest także fakt, że Zyklon B jest wysoce rozpuszczalny w powietrzu jedynie w temperaturze wyższej niż 25 stopni Celsjusza, a w tzw. komorach gazowych nie widać obecności systemów ogrzewania.
Również szczegół dotyczący „fikcyjnych pryszniców” jest mało wiarygodny, biorąc pod uwagę, że jedyną dogodną metodą użycia cyjanowodoru zawartego w Zyklonie B jest rozsypanie na podłogę pastylek tegoż produktu, a nie kierowanie go do pomieszczeń za pośrednictwem „pryszniców” umieszczonych pod sufitem i prawdopodobnie bez wymuszonej wentylacji.
Nasycenie pomieszczenia gazem (po rozsypaniu pastylek) następuje w czasie od 24 – 48 godzin, natomiast na przewietrzenie lokalu potrzebne jest dalsze 8 – 10 godzin. Wszystkie te szczegóły nie są do pogodzenia z opowiadanymi rytmami eksterminacji.
Ponadto, pomieszczenia (funkcjonujące jako komory gazowe) musiałyby być izolowane smołą i starannie zamykane (podczas gazowania), co stanowi następny detal, który jest nieobecny w „nazistowskich komorach gazowych”. Oprócz zrelacjonowanych –  istnieją jeszcze inne niezgodności i niedorzeczności.
Wiele osób stwierdzi na to, że istnieją „naoczni świadkowie” –  tak jakby świadkowie nie mogli kłamać, źle pamiętać, interpretować zajścia w sposób błędny lub ulegać sugestiom prowadzących śledztwo – nie wspominając już o wyznaniach takich osobistości jak Rudolf Hoess, wymuszonych wielodniowymi torturami, groźbami pod adresem jego rodziny, itp.
Należałoby zrozumieć, że tzw. „zeznania naocznych świadków” są w konflikcie z nauką i medycyną i że powinny zostać ocenione jako fałszywe lub co najmniej wątpliwej wartości, a nie jako zatwierdzona prawda, do której za wszelką cenę nagina się rzeczywistość. (…)
Już te kilka prostych i łatwo sprawdzalnych zastrzeżeń powinno umożliwić wszystkim ludziom o zdrowych zmysłach dojście do wniosku, że opowiadanie o „nazistowskich komorach gazowych wykorzystujących Zyklon B” jest bardzo udanym wymysłem propagandowym a NIE udowodnionym faktem historycznym oraz że nie ma powodów – kiedy ktoś zauważa, że rzeczywistość była całkowicie odmienna od tego, co wpojono mu od małego dziecka lub tego, co widział na kasowym przeboju kinowym – do rozpoczynania histerycznych wrzasków.
To wielkie kłamstwo pokazuje, jak łatwą rzeczą jest oszukiwanie całej ludzkości przez 60 lat przez posiadających władzę – nade wszystko wtedy, gdy dysponują oni możliwością indoktrynowania swych ofiar już od ich dzieciństwa.
Czyni się to przy pomocy kłamliwych podręczników historycznych, makabrycznych relacji oraz długiej serii  produkcji telewizyjnych i filmowych wyświetlanych także w szkołach, zaczynając od podstawówek.
Staramy się nie niepokoić naszych dzieci obrazami konfliktów i ludobójstw współczesnych, takichże samych tortur i umyślnie wywoływanych epidemii, ale nie mamy żadnych skrupułów podczas pokazywania im traumatycznych scen dotyczących Holokaustu – tłumacząc to, że „jest to potrzebne, by nie zapomnieć”.
Nie zwracamy uwagi na fakt, że 60 lat, które upłynęło (od tamtej chwili) jest dowodem na to, że traumatyzowanie dzieci obrazami śmierci (w oderwaniu od tego, co faktycznie było ich źródłem) nie czyni ich mniej skłonnymi do akceptacji dzisiejszych kampanii wojennych, tortur i zagłady – powodowanych przez te same kręgi, które doprowadziły tak do wybuchu II wojny światowej, jak i innych wojen, i które indoktrynują młode pokolenie jeśli chodzi o „nazistowskie komory gazowe”.
To wielkie kłamstwo, którym się zajęliśmy, ukazuje, że opowieść wcale nie musi być prawdopodobna, by wierzyły w nią niezmordowanie kolejne pokolenia ludzkości – wystarczy, że jest wzruszająca pod względem emocjonalnym, dobrze reklamowana i że jakakolwiek próba użycia inteligencji i zasobów nauki w celu jej przeciwstawienia się zostaje zdyskredytowana oraz zablokowana, a społeczeństwo zmuszone do reakcji na wzór psa Pawłowa, polegającej na odrzuceniu logiki.

Dodajmy jeszcze, iż informacje na temat wykonywania wyroku śmierci przez zagazowanie odbywające się w USA, lub te dotyczące masowej eksterminacji chorego ptactwa, są znane bardzo wielu osobom, jednakże większość z nich nie łączy ich z kwestią „nazistowskich komór gazowych”, tak jakby doświadczały one blokady umysłu sprawiającej, że informacje, o których mowa, pozostają rygorystycznie oddzielone w ich mózgu. (…)
Również relacje dotyczące wyroków śmierci przy użyciu komory gazowej odbywających się w USA (jest to procedura mało używana, która przewiduje użycie cyjanowodoru w pomieszczeniu hermetycznie zamkniętym) podkreślają, że po wykonaniu wyroku – personel więzienny, którego zadaniem jest usunięcie zwłok z komory gazowej, musi mieć założoną maskę przeciwgazową i kombinezon ochronny (pomimo, że pomieszczenie zostało przewietrzone), a zanim dochodzi do przeniesienia zwłok, odbywa się ponadto bardzo intensywne mycie chemiczne tak całej powierzchni wewnętrznej komory gazowej, jak i samych zwłok (które w przeciwnym razie mogłyby zatruć wszystkich tych, którzy dotknęliby je również po kilku dniach).

Jim Rizoli Presents: The Truth about Zyklon B with FRITZ BERG
Film został usunięty z youtuba

pobrano z : https://palestyna.wordpress.com/2018/02/05/nieprawdopodobne-nazistowskie-komory-gazowe/#more-14011

Jak oceniać II PR? Porażka, czy powód do dumy? Przeczytaj dyskusję historyków

Poniżej ciekawa dyskusja historyków, mające dziwnie podobieństwa z dzisiejszymi  dyskusjami bezmózgich pajaców o mocarstwowości,  nie mających elementarnej wiedzy od ekonomii do polityki.

Jak oceniać II PR? Porażka, czy powód do dumy? Przeczytaj dyskusję historyków


Dwudziestolecie międzywojenne: Marszałek Piłsudski, Legiony, „Cud nad Wisłą”, Port w Gdyni, Centralny Okręg Przemysłowy, pułkownicy, kabarety, Ordonka i Kiepura. W czasach PRL Druga Rzeczpospolita i jej elity – zostali opluci i skompromitowani. Czy słusznie? W dyskusji „Focusa Historia” biorą udział Leszek Moczulski, prof. Wojciech Roszkowski i Andrzej Gass.
Andrzej Gass: Kolejna rocznica napaści Niemiec, a potem Rosji Sowieckiej, na Polskę, pewnie minęłaby jak co roku, dostojnie i patriotycznie, ale na Westerplatte, wśród europejskich premierów i ministrów, pojawił się także premier Rosji Władimir Putin. Mamy pretensje do Rosjan, że 17 września wkroczyli na nasze wschodnie ziemie i wraz z Niemcami dokonali kolejnego rozbioru Polski. W rewanżu Putin wytknął nam, że Polska w 1938 roku brała, wraz z Niemcami, udział w agresji na Czechosłowację. Rosyjski premier nie dodał, że polskie wojsko zdobyło wówczas także kilkanaście słowackich wsi na Spiszu i Orawie. W odwecie żołnierze słowaccy razem z Niemcami wkroczyli do Polski w 1939 roku. Szczęśliwie nie ruszyliśmy na Litwę, choć na ulicach polskich miast maszerowały pochody skandujące: „Wodzu, prowadź na Kowno!”. Kolejny cios w nasze dobre samopoczucie zadano z Londynu. Profesor historii Niall Ferguson w gazecie „Guardian” napisał: „W zakresie wolności politycznych i swobód obywatelskich dla mniejszości narodowych Polska w 1939 roku niewiele się różniła od hitlerowskich Niemiec”. Zaprotestowała nasza ambasada, stwierdzając w liście do gazety, że choć Polska nie była dobrym przykładem na demokrację, to jednak nigdy nie doszło w niej do zbrodni, jak w tym czasie w hitlerowskich Niemczech. Jaka naprawdę była ta II RP? Powinniśmy być z niej wyłącznie dumni czy też trochę się za nią wstydzić?


Leszek Moczulski: Historia jest dla polityków niebezpieczna, zwłaszcza w szczegółach. Bardzo niebezpieczne jest przypominanie przez Rosjan roli Polski w 1938 roku. We wrześniu tamtego roku nowy sowiecki attaché wojskowy w Paryżu zgłosił się do szefa francuskiego sztabu generalnego i zapowiedział mu, że jeśli Niemcy ruszą na Czechosłowację, to oni od razu zaatakują Polskę. To samo zgrupowanie wojsk weszło do akcji we wrześniu 1939 roku. Nawiasem mówiąc, w Armii Czerwonej panował niewiarygodny bałagan...



Andrzej Gass: Ale po polskiej stronie bałagan był jeszcze większy. Po ośmiu dniach wojska niemieckie stanęły już pod Warszawą. Nie istniał plan ewakuacji władz, ludności cywilnej. Generał Stefan Rowecki na początku 1940 roku napisał broszurę pt. „Czy naród polski okrył się niesławą?”. I sam odpowiedział na to pytanie: nie. Ale późniejszy komendant Armii Krajowej przyznał: „Wraz z ludnością cywilną, nie kierowaną, pozostawioną sobie, uciekały równocześnie władze administracyjne i władze bezpieczeństwa. Uciekali starostowie z całym personelem, burmistrzowie, władze więzienne, policja. Uciekały nawet straże pożarne, pozostawiając palące się osiedla. Uciekali lekarze, zamiast zostać przy szpitalach. Ogarnął wszystkich szał ucieczki i zapanował na całym obszarze działań wojennych oraz na tyłach wojska chaos nieprawdopodobny”. Najgorszą decyzją była „dzika” ucieczka z Warszawy władz państwowych. „Każdy jechał, jak chciał, i zabierał, co chciał. Ważne tajne akta państwowe pozostawiono, niepotrzebne osoby i rzeczy pozabierano. Tysiące państwowych samochodów, naładowanych prywatnymi rzeczami, rodzinami, nawet psami i kanarkami, opuszczało Warszawę.
Natomiast akta lub przedmioty pierwszorzędnej wagi, jeśli chodziło o dalsze prowadzenie walki, pozostawiono w opuszczonych biurach lub wyrzucono wprost na ulicę”.



L.M.: Wojna jest stanem kosmicznego, zorganizowanego bałaganu. Jednym z celów wojny jest bałagan, który wywołuje się na terenie przeciwnika. Zresztą bałagan podczas wojny jest nie do uniknięcia.



Wojciech Roszkowski: To nieprawda, że Polska współpracowała z Niemcami w rozbiorze Czechosłowacji. Nie było żadnej współpracy. Była konferencja w Monachium, na której ustalono to, co ustalono, a Polska zajęła Zaolzie niezależnie od tego, oczywiście korzystając z Monachium. Trudno tej akcji bronić, bo w tamtym czasie była ona błędem politycznym, ale stanowiła spóźnioną reakcję na zapomniany epizod z roku 1919. Kiedy armia polska była zaangażowana na wschodzie w wojnę z Ukrainą, armia czeska złamała porozumienie o linii demarkacyjnej. Ta linia pozostawiała po stronie polskiej powiaty z większością polską. Czesi w styczniu 1919 roku pogwałcili to porozumienie, zajmując teren aż do Wisły. Polska kontrofensywa doszła do Olzy i w tym momencie interweniowała Rada Ambasadorów, doprowadzając do zawieszenia broni. Decyzja, która podzieliła Śląsk Cieszyński, została zawarta podczas konferencji w Spa w lipcu 1920 roku, kiedy bolszewicy podchodzili pod Warszawę.



L.M.: Nawiasem mówiąc, w 1938 roku Czesi wysłali do Warszawy doktora Vaclava Fialę, który rozmawiał z całą opozycją na temat ewentualnego porozumienia. Warunkiem porozumienia było obalenie polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. To była akcja ambasadora francuskiego Leona Nöela w Warszawie, on doprowadził do tego spotkania.



A.G.: Jest taka broszurka, licząca niewiele ponad 60 stron, autorstwa Juliusza Łukasiewicza, polskiego ambasadora w Paryżu, zatytułowana „Polska jest mocarstwem”. Napisana została po zajęciu Zaolzia. Broszurka stanowi przygnębiający dowód megalomanii ekipy rządzącej wówczas Polską. Łukasiewicz pisał: „Zwycięstwo Cieszyńskie (dużymi literami!) to nowy etap historycznego pochodu Polski Piłsudskiego”. Miał pretensje, że Polacy nie zostali zaproszeni do Monachium, w związku z czym Polskę „spotkał zawód graniczący z lekceważeniem”. „Odbicie” Zaolzia miało wzmocnić znaczenie Polski na arenie międzynarodowej.



L.M.: Jeśli chodzi o tę broszurkę, to faktycznie ma taki tytuł, ale autor pokazuje realną pozycję i możliwości Polski między dwoma wielkimi mocarstwami.



A.G.: Ja ją inaczej odczytuję. „Polska jest mocarstwem stanowiącym kamień węgielny dzisiejszej strategii Wschodniej i Środkowej Europy” – napisał Łukasiewicz i chwalił „geniusz” ministra Becka. Na wrześniową rocznicę wydana została książka Tomasza Łubieńskiego „1939. Zaczęło się we wrześniu”. Autor korzystał ze wspomnień swego kuzyna Michała Łubieńskiego, dyrektora gabinetu Becka. Dopiero w tym roku rodzina przekazała je do publicznego archiwum. Michał Łubieński uważał, że „przekleństwem Polski była idea mocarstwowości”. Beck po zajęciu Zaolzia powiedział: „Europie oko zbielało, gdy dowiedzieli się o naszej koncentracji i naszym manewrze okupacyjnym”.



W.R.: Polityka Becka po śmierci Piłsudskiego właściwie nie miała alternatywy. Oczywiście Polska nie była głównym mocarstwem europejskim. W tym całym układzie, który powstawał między 1935 a 1939 rokiem, nie istniała jakaś trzecia siła w Europie. Francja właściwie poszła na współpracę z Sowietami po 1935 roku. Polska nie miała od czego się odbić, nie miała sojusznika i co najwyżej mogła kupić te sojusze, które okazały się lipne.



A.G.: Moment decydujący o losie Europy opisał Michał Łubieński, który wraz z ministrem Beckiem gościł 3 stycznia 1939 roku w rezydencji Hitlera w Berchtesgaden. „Hitler, o ile dziś dobrze pamiętam, rozwijał przed nami projekt ekspansji Polski w kierunku Ukrainy, która gotowa była uznać się za sferę wyłącznych interesów polskich. Obejmowało to również sprawę Rusi Przykarpackiej, a więc problem wspólnej granicy z Węgrami. W zamian za to padło jednak z ust jego straszne pod względem prestiżowym słowo: »Gdańsk«. Była też mowa o autostradzie eksterytorialnej, ale bez nacisku. Minister odpowiedział wtedy, że nie widzi kompensat dla Polski za Gdańsk. Na co Hitler, w jakimś bardzo okrągłym zdaniu, pochwalił ministra za jego zręczność polityczną i wyraził nadzieję, że minister przecież jakieś wyjście z tej sytuacji znajdzie”. Podano herbatę i dalej rozmawiano już tylko o sztuce. Hitler był przeciwnikiem futuryzmu.



W.R.: Wojna była nie do uniknięcia, bo parł do niej Hitler właściwie cały czas, nie napotykając przeszkód, a w ostatnim półroczu zachęcił go do tego Stalin. Od marca 1939 roku aż do układu Ribbentrop – Mołotow trwała gra dyplomatyczna, która jest bardzo słabo na Zachodzie opisywana. Dlaczego? Bo rzuca bardzo złe światło na dyplomację francuską i brytyjską, u których Polska tylko i wyłącznie mogła osiągnąć wciągnięcie Francji oraz Wielkiej Brytanii w wojnę z Niemcami. I to się udało.



A.G: Czy nie uważają Panowie, że klęska w roku 1939 była tak drastyczna, bo elity rządzące, poczynając od Józefa Piłsudskiego, na grupie tak zwanych pułkowników kończąc, nie potrafiły dostatecznie uzbroić armii? Piłsudski myślał kategoriami I wojny światowej, kiedy decydującą rolę odgrywały piechota i kawaleria. Uważał, że agresja może nadejść ze strony Rosji Sowieckiej i polska doktryna wojenna nastawiona była aż do wiosny 1939 roku na kierunek wschodni. Rydz-Śmigły w grudniu 1939 roku – podczas internowania w Rumunii – opowiadał Melchiorowi Wańkowiczowi, że po śmierci Piłsudskiego zastał wojsko w katastrofalnym stanie. Plan mobilizacyjny, przewidujący wystawienie 46 dywizji, był fikcją; nawet 30 dywizji okazało się nierealne. Nie było dział przeciwlotniczych i przeciwpancernych, tylko stary sprzęt z 1920 roku.



W.R.: Odpowiedź jest niezwykle prosta: budżet państwa polskiego był dziesięć razy mniejszy od niemieckiego. Gospodarka III Rzeszy była jakieś 10–12 razy większa od polskiej. Piłsudski zmarł pod koniec kryzysu, a budżet wojska polskiego w latach 1929 –1935 spadał na łeb, na szyję.



A.G.: Czy nagromadzenie w dwudziestoleciu międzywojennym negatywnych zjawisk, takich jak dyktatorskie ciągoty władzy, konflikty w jej łonie, flirty rządzących ze skrajną faszyzującą prawicą, nie spowodowały daleko posuniętej dezintegracji społeczeństwa, co wyszło na jaw podczas wojny?



W.R.: W 1939 roku doszło do ogromnej mobilizacji społecznej. Rząd sanacyjny, którego trudno bronić, bo był autorytarny i jako taki miał w społeczeństwie sporą opozycję, wyzwolił jednak w Polakach gotowość do stawienia czoła, dumę z wojska. Mówimy czasem, że uprawiano wtedy tandetną propagandę głoszącą, że „nie oddamy ani guzika”. Oczywiście, po klęsce takie hasła wydawały się śmieszne. Natomiast jest coś takiego, jak przygotowanie społecznego morale do wojny – i ludzie byli wtedy gotowi walczyć i umierać za swoje państwo. Pod tym względem rząd sanacyjny sprostał zadaniu. We wrześniu 1939 r. wśród Polaków etnicznych, obywateli Rzeczypospolitej, nie było żadnych konfliktów. Oczywiście inna była postawa mniejszości, szczególnie na Kresach Wschodnich, tam konflikty wybuchły i to w sposób krwawy.



A.G.: Panowała wtedy moda na dyktatury i na tle innych krajów europejskich autorytarnie rządzona Polska nie wypada najgorzej. Ale to właśnie w Polsce w 1930 roku rządzący wówczas Piłsudski doprowadził do rozwiązania niepokornego parlamentu, od dłuższego czasu poniewieranego brutalnymi słowami w gazetowych wywiadach. Dzięki temu zabiegowi można było wsadzić do więzienia w Brześciu czołowych działaczy opozycji, pozbawionych poselskich immunitetów. Niektórych przy tym pobito i szykanowano. Zdarzyło się to na trzy lata przed dojściem Hitlera do władzy, można więc powiedzieć, że Marszałek był prekursorem radykalnego likwidowania opozycji, choć trzeba przyznać, że nie była to likwidacja fizyczna.



L.M.: W 1930 roku w Polskę straszliwie uderzył kryzys i reakcje społeczne były groźne. Po kongresie Centrolewu, który nawoływał do usunięcia prezydenta, nawet siłą, został rozwiązany parlament, zamknięto grupę posłów, przywódców opozycji, właśnie z owego Centrolewu. Po czym ogłoszono wybory. Wszyscy osadzeni zostali wybrani do parlamentu i wypuszczeni z więzienia...



A.G.: Przecież wszystkim, a był wśród nich były premier Wincenty Witos, wytoczono procesy, zostali skazani na kary więzienia od półtora do 3 i pół roku, musieli uciekać z kraju, aby nie trafić do więzienia...



L.M.: Zaraz, zaraz, kiedy? Najpierw trafili do sejmu, bo zostali wybrani. Natomiast potem toczyły się procesy „brzeskie” i w miarę jak się ujawniało, że podejrzani dopuścili się przekroczenia prawa, byli skazywani. Ja uważam zresztą te procesy za wstydliwą kartę, pobyt polityków opozycji w więzieniu w Brześciu za jeszcze bardziej wstydliwą, zaś traktowanie ich w Brześciu – za haniebne. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale w całej propagandzie antybrzeskiej nie podaje się, o jakie zarzuty chodzi, nie analizuje się ich słuszności. Mówi się tylko o niszczeniu opozycji, a zapomina o zarzutach. Otóż, publiczne nawoływanie wtedy do łamania prawa było oczywiste.



A.G.: Rzeczywiście, Centrolew groził ulicznymi manifestacjami, ale w rezultacie poczynań Piłsudskiego i jego grupy. Opozycja walczyła z piłsudczykami, którzy jej zdaniem zmierzali do dyktatury. W Polsce oficjalnie panowała przecież demokracja parlamentarna. Piłsudskiemu ona przeszkadzała. Historycy Daria i Tomasz Nałęczowie w książce „Piłsudski – legendy i fakty”, napisali o Marszałku: „Wydaje się, że właśnie jesienią 1930 roku ostatecznie ugruntowalo się w nim przekonanie, że Polska stanowi jego własność i może z nią uczynić, co zechce, jeśli uzna to za niezbędne”.



W.R.: Oczywiście, dyktatura Piłsudskiego, zwłaszcza po 1930 roku, i rządy autorytarne były faktem, ale rozwijały się stopniowo. Proszę pamiętać, że w 1926 roku, po zamachu majowym, którego ja absolutnie bym nie bronił, Piłsudski wysunięty jako kandydat na prezydenta wygrał wybory. Większość zagłosowała za nim, ale on stanowiska nie przyjął.



A.G.: Nie można się jednak dziwić, że opozycja protestowała przeciwko wprowadzaniu rządów jednej grupy, z czym piłsudczycy wcale się nie kryli. Wacław Biernacki, zwany Kostkiem, naczelnik więzienia w Brześciu, w którym więziono opozycyjnych polityków, na zjeździe legionistów powiedział: „Legioniści są uprzywilejowaną szlachtą z tytułu przelanej krwi i poniesionych trudów w okresie odzyskiwania niepodległości Polski”. Dodał, że „koncesje samorządowe i państwowe w pierwszym rzędzie muszą otrzymywać legioniści, jest to ich prawem, a nie żebractwem”.



L.M.: No i co z tego? Rzeczywiście, były ułatwienia dla ludzi, którzy walczyli o Polskę, i chodziło nie tylko o tych z Pierwszej Brygady i z Legionów, ale także z Korpusów Wschodnich czy Armii Błękitnej. Wszyscy ci ludzie, z racji zasług, mieli pierwszeństwo – na przykład gdy zakładali sklep – na uzyskanie koncesji na sprzedaż alkoholu lub tytoniu.



W.R.: Nagradzanie za zasługi podczas wojny w społeczeństwie było przyjmowane dobrze, za to czym innym było uprzywilejowanie legionistów w armii. Po zamachu majowym kariery robili legioniści, natomiast inni mieli kłopoty.



A.G.: Był też brutalny język Piłsudskiego, grożenie „łamaniem kości” i prawdziwe ich łamanie. Zamordowano generała Włodzimierza Zagórskiego, który podobno miał jakieś „papiery” na Piłsudskiego. „Nieznani sprawcy” pobili pisarza Tadeusza Dołęgę-Mostowicza, którego powieść „Kariera Nikodema Dyzmy” była odczytywana jako zakamuflowana krytyka rządów pomajowych. Pobity został opozycyjny pisarz i satyryk Adolf Nowaczyński, wreszcie we Lwowie oficerowie w mundurach pobili w 1938 roku docenta Stanisława Cywińskiego, zdemolowali redakcję „Dziennika Wileńskiego” i skatowali redaktora gazety Aleksandra Zwierzyńskiego, gdyż Cywiński nazwał Piłsudskiego (ale bez nazwiska) „kabotynem”. Zwierzyński to wydrukował. Cywiński, a nie bijący go oficerowie, odpowiadał przed sądem za „lżenie lub wyszydzanie narodu polskiego”, bo jeszcze nie było ustawy o ochronie czci imienia Józefa Pilsudskiego, uchwalonej w kwietniu 1938 roku. Na kary więzienia skazywano np. księży, którzy nie bili w dzwony w dniu imienin Marszałka czy jego urodzin. Potem w taki sam sposób świętowano rocznicowe dni prezydenta Mościckiego i marszałka Rydza-Śmigłego.



L.M.: Moja babcia, która była socjalistką, przeprowadziła się na Powiśle, aby być bliżej robotników. Taka była wtedy moda. Piłsudski również przez kilka miesięcy uczył się języka piaskarzy z Powiśla. Niezależnie od swoich cech charakterologicznych, nauczył się mówić tym językiem, którego już później nie potrafił się oduczyć.



A.G.: Przez całe dwudziestolecie w Polsce dochodziło do ekscesów antysemickich. Antysemityzm był dziełem endecji i jej różnych odmian. Władze zwalczały skrajne organizacje endeckie, na przykład delegalizując OWP, ale nie potrafiły uporać się z antysemityzmem na wyższych uczelniach. Tam co roku endecka młodzież organizowała „manewry jesienne”, polegające na wymuszaniu numerus clausus, czyli ograniczenia dostępu na studia, bijąc studentów Żydów.



L.M.: Numerus clausus wprowadzono na uniwersytetach jeszcze w czasach zaborów i nie zrobili tego Polacy. Rząd polski miał do wyboru: zlikwidować autonomię uniwersytetów i do tego nie dopuścić, albo zostawić autonomię uniwersytetów i się na to godzić. Beck powiedział, co mu zresztą wypominano: bojkot – proszę bardzo, ale wszystkie fizyczne napaści na obywateli polskich wyznania mojżeszowego czy żydowskiego pochodzenia, napaści na ich dobro, na ich sklepy i tak dalej będą karane z całą surowością prawa. Przecież po to powstał obóz w Berezie. Jej pierwsi więźniowie nie zostali tam wysłani za wystąpienia przeciwko sanacji, lecz za wystąpienia antysemickie.



A.G.: To byli ONR-owcy, ale podejrzewano ich wtedy o zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Na koniec powtarzam swoje pytanie z początku naszej rozmowy: czy musimy się wstydzić dwudziestolecia międzywojennego?



L.M.: To jeden z bardziej twórczych okresów w naszej historii. Jeżeli porównamy to, co zostało dokonane przez tamte dwadzieścia lat, z tym, czego my dokonaliśmy w ciągu ostatnich dwudziestu lat, to będziemy musieli przyznać okresowi międzywojennemu wyższość. Kiedy jechałem do redakcji „Focusa Historia”, usłyszałem w radiu dyskusję nawiązującą do wojny w 1939 r. Jeden z uczestników powiedział, że już w 1930 r. Polska mogła zamienić kawalerię na wojska pancerne lub zmotoryzowane. Ale on nie wiedział, że w 1930 r., dopiero od jakichś 8 miesięcy, z Warszawy do Wilna można było dojechać bitą drogą, bo jeszcze do połowy 1929 r. na trasie z Warszawy do Wilna były odcinki polnych wertepów. Polska w 1921 r. była w większej części krajem bez dróg, ponieważ Rosjanie ze względów strategicznych dróg nie budowali.



W.R.: Co nie znaczy, że wszystko się udało; trzeba też pamiętać, w jakich warunkach to się działo. W sumie bilans jest pozytywny, chociaż błędy oczywiście były.



L.M.: Przez całe dwudziestolecie międzywojenne Polska żyła w stanie oblężenia. Przez dwadzieścia lat mieliśmy dobre stosunki tylko z Łotwą i z Rumunią, zresztą pod koniec lat 30. też się psuły. Dzisiaj, kiedy jesteśmy otoczeni jeśli nie przyjaciółmi, to na pewno sojusznikami, łatwo rzucać gromy na tamtą Polskę. Ale aby uczciwie ocenić poszczególne decyzje włodarzy II RP, trzeba brać pod uwagę skomplikowaną sytuację międzynarodową, w jakiej się wówczas znajdowaliśmy. I tylko taka ocena ma jakikolwiek sens.



Od zamachu majowego i przejęcia władzy Józef Piłsudski walczył z sejmem, chciał go ubezwłasnowolnić i robił to w sposób brutalny. W wywiadch prasowych groził posłom „batem”, nazywał ich „szujami” i „złodziejami”. Po zamachu majowym uchwalono poprawki do konstytucji ograniczające rolę sejmu. W efekcie prezydent, a był nim wyznaczony przez Piłsudskiego Ignacy Mościcki, sejm zwoływał, otwierał sesję, po czym ją odraczał na trzydzieści dni i po tym terminie zamykał obrady.



Powołany w 1928 roku Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem miał zapewnić w wyborach większość w sejmie, ale uzyskał tylko 25 procent głosów, mimo że na liście wyborczej figurował Piłsudski. Była to bolesna porażka. Kiedy podczas inauguracji nowo wybranego sejmu komuniści przywitali Piłsudskiego okrzykami o „faszystowskim rządzie”, zamiast straży marszałkowskiej na salę wkroczyła policja. Na otwarciu jednej z sesji pojawiło się kilkudziesięciu uzbrojonych oficerów. W maju 1930 roku Piłsudski, stosując sztuczki z otwieraniem i zamykaniem sejmu, nie dopuścił do nadzwyczajnej sesji poświęconej walce z kryzysem. Powstały kilka miesięcy wcześniej Centrolew ogłosił, że skoro uniemożliwia się sejmowi podjęcie walki z kryzysem, to walka zostanie przeniesiona na ulice.


14 września w 21 miastach Polski miały odbyć się wiece w proteście przeciwko „dyktaturze Piłsudskiego”. W odpowiedzi Piłsudski ponownie stanął na czele rządu i w kolejnej serii wywiadów o sejmie nazwał obowiązującą konstytucję „konstytutą”, dodając, że słowo to jest najbliższe określeniu „prostituta”. Prezydent rozwiązał sejm i senat, wyznaczając nowe wybory na listopad 1930 roku. W nocy z 9 na 10 września na mocy zarządzenia ministra spraw wewnętrznych aresztowano 18 opozycyjnych polityków, byłych posłów, których osadzono w więzieniu w Brześciu. Do aresztów trafiło około 50 byłych posłów i senatorów oraz kilka tysięcy działaczy opozycji. Prezydentem był reprezentacyjny Ignacy Mościcki. „Człowiek słabego umysłu, nie obejmujący już nie tylko polityki wewnętrznej lub zagranicznej, ale nawet ekonomii, co miało być jego specjalnością – a zarazem machiawelsko utalentowany człowiek w dziedzinie wygrywania personaliów, geniusz prawdziwy w dziedzinie prywaty, wreszcie fałszywy starzec o obleśnym uśmiechu” – twierdził hrabia Łubieński."

https://www.focus.pl/artykul/jak-oceniac-ii-pr-porazka-czy-powod-do-dumy-przeczytaj-dyskusje-historykow?page=2



Tania krew Polaka

Jak działa Citi na przykładzie z I wojny światowej

Niedawno ukazało się wznowienie książki: Tajemnice szpiegostwa angielskiego
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/tajemnice-szpiegostwa-angielskiego/
Zaś na blogu: https://coryllus.pl/tajemnice-szpiegostwa-angielskiego-fragment/#comments
został zacytowany fragment z powyższej książki, który na przykładzie z I WŚ pokazuje kto tak naprawdę zarabia na wojnach i kto te wojny inicjuje. Można to także odnieść do naszej historii, co daje nam też poszlaki kto otruł Stefana Batorego i za czyje pieniądze były wszczynane wojny w Rzeczypospolitej i przeciwko niej. Teraz czytelniku rozumiesz skąd są Norman Davies, Patlewicze i cała masa dezinformatorów.

Fr, z powyższego bloga:
...W ciągu pięciu lat trwania potwornej wojny tonęły we krwi pola bitew europejskich, stanowiących jedną olbrzymią mogiłę kwiatu ludności tylu krajów. A mogła zostać zakończona zwycięsko o trzy lata wcześniej.
Fakt ten został ujawniony w sposób niewątpliwy opinii publicznej w Anglii przez wiceadmirała W. P. Consetta, byłego attaché morskiego w krajach skandynawskich, byłego radcę do spraw morskich w Radzie Najwyższej, poza tym zresztą byłego czynnego członka „Intelligence Service”. Otóż ten wysoki oficer, człowiek niezwykle uzdolniony, uważał za właściwe z przynoszącą mu zaszczyt odwagą ulżyć swojemu sumieniu, przedstawieniem na ocenę publiczną i na sąd historii dokumentów, dotychczas starannie trzymanych w tajemnicy.
Nie lękając się skandalu i piorunów „Intelligence Service”, nie zawahał się wiceadmirał W. P. Consett napisać:
„Nasz własny handel z państwami neutralnymi, które sąsiadują z Niemcami, pozwolił nieprzyjaciołom naszym opierać się dwa lata przeszło, grożąc doprowadzeniem nas do klęski”.
Z niezaprzeczonym tym faktem trzeba się pogodzić chcąc nie chcąc.
Wojna trwała daleko dłużej, aniżeli wymagała tego konieczność i, zaopatrując Niemcy za pośrednictwem państw neutralnych, wzięli na siebie kupcy z City zbrodniczą za to jej przedłużenie odpowiedzialność. Kiedy w sierpniu 1914 rozpętały Niemcy nagle konflikt europejski, miały one nadzieję, że akcja ich będzie krótką i rozstrzygającą. Wrogowie aliantów nie byli ani przygotowani ani wyekwipowani na pięcioletni okres trwania wojny.
„O ile nie mielibyśmy stanąć w ciągu miesiąca pod murami Paryża, równałoby się to naszej porażce” – oświadczył jeden z ambasadorów Niemiec.
Przyłączenie się Anglii do wojny i bitwa pod Marną, rozwiały doszczętnie nadzieję szybkiego zwycięstwa.
Państwa Centralne postawione zostały wówczas przed koniecznością rozstrzygnięcia nader skomplikowanego zagadnienia. Zasoby ich nie odpowiadały ich potrzebom, nie miały też one czym żywić i odziewać olbrzymich swoich armii, zbroić ich w amunicję i zapewnić jakie takie wyżywienie ludności cywilnej.
Od grudnia 1914 roku Niemcy, zwyciężone potęgą ekonomiczną, skazane były na porażkę.
Na szczęście Germanów, zaczęli oni od tej chwili właśnie otrzymywać brakującą aprowizację przez Holandię, przez Szwecję, przez Danię i przez Norwegię.
Zwolnione od dozoru sprzymierzonych flot, przeznaczone dla państw skandynawskich i nagromadzone w bezpiecznych miejscach towary wszelkiego rodzaju uchronione były od wszelkiej interwencji państw wojujących.
„Jedynie składy angielskie – pisze wiceadmirał W. P. Consett – uratowały Niemcy od głodu i wyczerpania”.
Rozkwit ekonomiczny Kopenhagi w owym okresie był nieporównany. Otrzymywała ona nadmierne dostawy towarów, które wzbogacały hieny wojenne, odprzedające Niemcom wszystko, czego im było potrzeba, aby móc prowadzić w dalszym ciągu wojnę.
Mięso, ryby, bawełna itd. dostawały się do Hanoweru pospiesznymi pociągami specjalnymi. Zaznaczyć nadto wypada, że ekspresy te ogrzewane były węglem z Cardiff i że cały materiał ładunkowy był również pochodzenia angielskiego.
Znaczny ten handel prowadzony był w ten sposób zupełnie bezkarnie. Moralne zobowiązanie krajów neutralnych, że nie pozwolą korzystać wrogom aliantów z otrzymywanych towarów, gwałcone było zupełnie jawnie.
Rząd angielski, bez względu na raporty swoich agentów, bez względu na oficjalne statystyki, świadczące wyraźnie, że ogromne ilości surowców i fabrykatów przedostawały się stale do Niemiec, które jedynie dzięki opatrznościowym tym dostawom uniknąć mogły nieuchronnej w innym wypadku klęski – trwał w dalszym ciągu w przyjętej ustalonej polityce niekontrolowania swojego eksportu.
Jakie działały tu tajemnicze pobudki?
Otóż kierownikom „Intelligence Service” najzupełniej dogadzał ten stan rzeczy, pozwalający handlowcom z City zbijać ogromne majątki, które zapewniały organizacji poważne zyski. Jako pretekst wysuwano motyw niezniechęcania klientów handlu angielskiego celem umożliwienia mu zawładnięcia po wojnie międzynarodowymi rynkami zbytu.
Obłuda takiego rozumowania byłaby komiczną, gdyby wyniki jej nie były tak tragiczne.
Flota angielska otrzymała z Downing Street formalny rozkaz nieprzeciwstawiania się swobodnemu przejazdowi okrętów handlowych, dążących do państw skandynawskich.
Tak więc w czasie, kiedy śmierć bezustannie kosiła w okopach zastępy francuskie, przyjaciele Francji zadawali jej cios z tyłu, zaopatrując cichaczem jej wrogów i swoich własnych.
Czyż Anglia nie miała możności i obowiązku zaprowadzenia dzięki władzy swojej na morzu i dzięki potężnej swojej flocie, ścisłej kontroli nad ładunkami statków handlowych? Gdyby nawet miało jej to grozić poświęceniem swojego handlu z krajami skandynawskimi, winna była za wszelką cenę nie dopuścić do tego, aby towary, pochodzące z państw sprzymierzonych, miały dostęp do Morza Północnego. Nikczemne wyrachowanie kupieckie wzięło jednak górę przy decyzjach brytyjskiego rządu.
Jakże zrozumiałym jest oburzenie wiceadmirała W. P. Consetta, który sygnalizując w grudniu 1916 fakty te Admiralicji, otrzymał odpowiedź tyleż lakoniczną, ile zdumiewającą: „Dać pokój!”.
Nie było w historii świata przykładu równie górującej sytuacji ekonomicznej, jak ta, w jakiej znaleźli się alianci w 1914.
Anglia miała w rękach swoich kontrolę na morzu, a tym samym posiadała broń nieodpartą.
Od pierwszych miesięcy 1915 stanęłyby Niemcy wobec zupełnego braku środków opałowych, gdyby węgiel angielski nie był nadsyłany wielkimi transportami do państw skandynawskich. Tak, w ciągu jednego tylko miesiąca września 1914 roku otrzymała Szwecja 33 000 ton węgla, którego całkowitą niemal ilość pochłonęły państwa Centralne.
Dzięki niepojętej tej rozrzutności mógł Ludendorff odmówić dostarczenia spośród szeregów swojej armii 50 000 górników do kopalni Ruhry, oświadczając: „Nie ma potrzeby osłabiania naszej armii; pracują za nas górnicy angielscy”.
Eksport węgla do Szwecji rychło wzrósł do olbrzymiej cyfry 100 000, a nawet 150 000 ton miesięcznie, zatem z górą do podwójnej ilości rocznej sprzed wojny.
Sir Ralph Paget, ambasador brytyjski w Kopenhadze, sygnalizował również, że „węgiel ten przeznaczony będzie na zabijanie żołnierzy angielskich”. Nie raczono wszelako dać posłuchu jego głosowi.
Niemcom brak było nadto pewnych substancji oleistych, z których wydobywano glicerynę, potrzebną do fabrykacji środków wybuchowych.
Otóż te oleiste ziarna rosną wyłącznie w krajach gorących, jak Indie, Argentyna, Egipt i Afryka zachodnia. Brak ziaren oleistych nieodwołalnie pozbawiał Niemcy i Austrię gliceryny, a tym samym materiałów wybuchowych. Ale sama Dania otrzymała 75 000 ton tych ziaren w 1915 i 80 000 w 1916. Pamiętajmy zaś, że przed wojną import ziaren tych do Danii nie dosięgał nawet 3 000 ton.
Zatem handlowa flota angielska, pozostająca pod ochroną i protektoratem Marynarki Królewskiej, użyta była do dostarczania Niemcom niezbędnych do dalszego prowadzenia wojny materiałów wybuchowych.
Bohaterscy brytyjscy żołnierze, śpiący snem wiecznym na równinach północnej Francji, ponieśli w ten sposób śmierć z ręki własnych swoich braci.
Począwszy od 1915 zbrakło również Niemcom smarów do tego stopnia, że ofiarowywały one na rynku Kopenhaskim 1 800 marek za baryłkę oleju, której wartość rynkowa nie przekraczała w owym czasie 200 marek.
Fabryki w Essen nieodwołalnie byłyby tym samym pozbawione smarów do swoich maszyn.
Mr. Gerard, amerykański ambasador w Berlinie, miał możność zawiadomienia rządu swojego w grudniu tego samego roku, że:
„Brak smarów doprowadzi Niemcy do rychłej klęski”.
Na szczęście jednak dla Niemiec czuwała Anglia! Okręty jej zawodziły potrzebne baryłki olejów do Kopenhagi, a niemieckie statki zatrzymywały się przy odpowiednich pomostach, aby wprost ze statków angielskich zabierać na swój pokład cenny ładunek!
Oburzające te fakty znalazły potwierdzenie w statystykach Board of Trade (Izby Handlowej). Fakty te z chwilą ogłoszenia ich wywołały z tamtej strony Kanału w szeregach stowarzyszeń byłych żołnierzy ostre oburzenie, wyrażone w postaci gwałtownych protestów.
Trudno nie podzielać słusznego tego oburzenia, życzyć też sobie należy, aby słowa niniejsze nie dostały się nigdy do rąk żon i matek, opłakujących swoich najukochańszych, których krzyże mogilne piętrzą się od Vosges do Yzery.
Ale węgiel, materiały wybuchowe i smary nie były jedynymi produktami, których brak dawał się odczuwać państwom Centralnym. Nie dostawało im też zboża, bawełny i miedzi, i brak tych produktów tak był dotkliwy, że w początku roku 1915 nie byliby mogli bez zaopatrywania ich w nie przez Anglię prowadzić dalej wojny.
Niemiec Wangenheim przyznaje to w swojej książce pod tytułem: „Tajemnice Bosforu”, dodając słowa prorocze, godne polecenia ich rozwadze Francuzów i ich aliantów:
„Następnym razem zaopatrzymy się w bawełnę i miedź na pięć lat”.
Zaznaczamy, że co się tyczy miedzi, produkcja jej na świecie wynosiła w 1914-1915 około 1 250 000 ton w Ameryce i zaledwie 40 000 w Niemczech, zatem ilość, wynoszącą mniej niż jedną ósmą jej rocznego zapotrzebowania, niezbędnego do prowadzenia wojny na lądzie i morzu.
Otóż państwa Centralne otrzymały z Ameryki przez Kanał szwedzki z górą 12 455 ton miedzi w ciągu dwóch ostatnich miesięcy 1914 roku.
Co do bawełny sytuacja Niemiec byłaby zupełnie rozpaczliwą, gdyby nie pomoc kolonii brytyjskich. Nie mając bawełny, nie mogłyby Niemcy produkować nitrocelulozy, koniecznej do materiałów wybuchowych, zmuszone byłyby więc tym samym przed upływem sześciu miesięcy zdać się na łaskę zwycięzców.
Stale jednak, dzięki Anglii i krajom skandynawskim, mogły państwa Centralne zaopatrywać się w bawełnę z łatwością, która zdumiewała ich samych.
Oto przykład: wówczas kiedy w 1913 eksport ze Szwecji do Niemiec wynosił zaledwie 286 ton bawełny, podniósł się on w 1915 do 76 000 ton. Wymowa tych cyfr oficjalnych przekonać chyba musi ostatecznie sceptyków, o ile znaleźliby się jeszcze tacy.
Co się tyczy zboża i produktów spożywczych, zapanowałby rychło w Niemczech zupełny nieomal głód, jako że ziemia ich nie wystarcza do wyżywienia całej ludności ani wojska. Prawdopodobnie też celem niedopuszczenia do takiej ewentualności postarała się Anglia o nasycenie wszystkich odnośnych potrzeb niemieckich…
Skandal doszedł do takiego szczytu, że 26 stycznia 1916 „komander” Leverton-Harris miał odwagę napiętnowania go publicznie z trybuny Izby Gmin. Ale cenzura była w owym czasie w Anglii tak samo surowa jak wszędzie i nie doszły więc do wiadomości opinii publicznej przerażające te fakty, które najstaranniej przed nią ukrywano.
Co się tyczy herbaty, napoju czysto angielskiego, mieli go zawsze żołnierze niemieccy pod dostatkiem.
Oto dla przykładu, tabela angielskiego eksportu herbaty (w tonach):
w 1913
w 1916
do Szwecji
109
2 952
do Norwegii
78
1 176
do Danii
370
4 528
Komentarze zbyteczne chyba!
Wiceadmirał W. P. Consett, będący wówczas morskim attaché w Danii, słusznie oburzony na zdradę niektórych ziomków swoich, a także na niepojętą słabość swojego rządu, napisał 4 kwietnia 1916 roku do Admiralicji:
„Po kakao i kawie przyszła teraz kolej na herbatę. Wszystkie nadbrzeża Kopenhagi przepełnione są nią. Przechadzałem się w pośród tysięcy skrzyń. Doznawałem uczucia nader przygnębiającego. Ta herbata przeznaczona do Niemiec, pochodzi z naszych kolonii. To absolutnie nie do pojęcia! Dlaczego pozwalamy, aby te ładunki zabierające tyle miejsca, wysyłane były z Dalekiego Wschodu, aby zasilać naszych nieprzyjaciół? Czyż dziwne jest wobec tego, że nazywają nas obłudnikami?”.
Żądam, aby dla zbudowania naszych praprawnuków list wyjęty z dzieła: „The Triumph of Unarmed Forces” (Triumf nieuzbrojonych sił) wydrukowany był we wszystkich podręcznikach szkolnych, jako wstęp do Historii Anglii.
Zachowajmy w pamięci wyznanie admirała Consetta i złóżmy mu hołd za odmowę paktowania z wiarołomnymi handlarzami, którzy z całym cynizmem zaopatrywali Niemców we wszystko, czego im było potrzeba, udając, że biorą udział w zwalczaniu ich.
Tymczasem żołnierze brytyjscy zamarzali na śmierć w zalanych wodą okopach Flandrii!…
Mieliby oni zaiste prawo zwrócenia się do panów z Downing Street z żądaniem zdania rachunków… jak to my właśnie czynimy…

Jak destabilizować kraj. Polski ślad czyli ostateczne rozwiązanie polskiej kwestii narodowej

Inne fakty Marca 1968 r

Jan Nowak-Jeziorański wystrugany bohater z banana

Jan Nowak-Jeziorański - bohater czy kolaborant? Po Michniku na 11 listopada od Komorowskiego.

Obok prezydenta w uroczystości odsłonięcia pamiątkowej tablicy udział wzięli m.in.: prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, były szef MSZ i przyjaciel Jeziorańskiego Władysław Bartoszewski, ministrowie Bogdan Klich i Radosław Sikorski, były premier Tadeusz Mazowiecki oraz sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Kunert.
Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz przypomniała o zaangażowaniu Nowaka-Jeziorańskiego w polską politykę po 1989 roku. - Troszczył się o Polskę(...) Miał też głęboką intuicję, gdy tuż przed śmiercią mówił, że po raz pierwszy od prawie dwudziestu lat o Polskę się martwi. Te przeczucia były prawdziwe.
Tablicę pobłogosławił metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz. Pod tablicą złożono kwiaty.
za PAP.
Kurier z Berlina
Jan Nowak-Jeziorański, były dyrektor Radia Wolna Europa, określany mianem "kuriera z Warszawy" coraz częściej występuje ostatnio w charakterze autorytetu moralnego Polonii Amerykańskiej i Polaków. Włączysz "TV Polonia" - Jeziorański. Otworzysz "Rzeczpospolitą", "Gazetę Wyborczą" czy "Vivę" - Nowak. Wejdziesz na serwis Polskiej Agencji Prasowej - "kurier z Warszawy". Publicznie krytykuje, doradza, chwali. Odbiera nagrody medialne i biznesowe, spotyka się z czołówką polskich polityków. Jednym słowem - pełno go wszędzie. Wśród chicagowskich Polonusów krąży nawet dowcip, że strach otworzyć biznes, bo wyskoczy Jeziorański. Wydawać by się mogło, że taki stan rzeczy powinien cieszyć. W końcu nasz człowiek Jeziorański, z piękną kartą niepodległościową i opozycyjną robi karierę w życiu publicznym starego kraju. Tymczasem nie wszyscy wiedzą, że w życiu Jana Nowaka-Jeziorańskiego pozostały brunatne plamy, stawiające pod znakiem zapytania jego dokonania, intencje i wiarygodność.
Wzór wszystkich Polaków
W mediach polskich tworzony jest bezkrytyczny, a czasem wręcz bałwochwalczy obraz "kuriera z Warszawy". Emisariusz Armii Krajowej, wieloletni dyrektor polskiej sekcji Radia Wolna Europa, wpływowa postać po obu stronach Atlantyku, wielokrotnie odznaczany niekwestionowany autorytet dla wielu pokoleń Polaków - te określenia przewijają się często przy nazwisku Jeziorańskiego. - Niech się przy jego życiorysie schowają wszystkie amerykańskie filmy akcji. Niech się jego mądrości życiowej i politycznej uczą wszyscy Polacy - entuzjastycznie pisze magazyn "Viva" z 12 marca tego roku. Nawet biorąc pod uwagę, że nie jest to pismo dla korpusu dyplomatycznego, tylko dla gospodyń z salonowymi aspiracjami, naiwny zachwyt razi.
Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że Jeziorański ma na swym koncie niekwestionowane zasługi. To on w końcu skutecznie (choć za cenę dramatycznych konfliktów wewnętrznych zespołu) kierował RWE w okresie największych sukcesów tej rozgłośni w walce z reżimem komunistycznym w PRL. To on umacniał amerykańską pozycję Polaków jako wiceprezes Kongresu Polonii Amerykańskiej i przewodniczący ważnej Komisji Spraw Polskich KPA, choć z organizacji tej wystąpił w skandalicznych okolicznościach oraz w bardzo niefortunnym dla Polonii okresie. To on po dziś dzień zdecydowanie opowiada się za większymi prawami dla Polonusów, m.in. protestuje przeciwko szykanowaniu dwupaństwowców na polskiej granicy i naciskając na modyfikację Karty Polaka wciąż mozolnie dopracowywanej w Sejmie.
Tych zasług nie wolno Jeziorańskiemu odbierać. Lecz właśnie w imię poszanowania pozytywnego dorobku "kuriera z Warszawy" należy mu zadać, z pewnością bolesne, lecz konieczne pytania, dotyczące wojennej przeszłości Jana Nowaka vel Zdzisława Jeziorańskiego.
Sensacje szpiega
W 1973 r. ukazało się pierwsze wydanie wspomnień Siedem trudnych lat autorstwa Andrzeja Czechowicza. Ten wieloletni pracownik RWE ukazuje z pozycji PRL-owskiego agenta działalność rozgłośni. Opozycja usiłowała sprowadzić zwierzenia kpt. Czechowicza do poziomu zemsty za rozgrywki personalne w środowisku polskich uchodźców w Monachium, jednak nie da się ukryć, iż autor był doskonale zorientowany w realiach. Książkę rozsyłano anonimowo nawet pracownikom RWE, co stanowiło zrozumiały element wojny propagandowej.
Prawdziwa bomba wybuchła w rok później, gdy ukazało się wznowione wydanie Siedmiu trudnych lat. Książkę uzupełniono odbitką sporządzonego w języku niemieckim dokumentu. Jego treść podajemy za Kazimierzem Zamorskim, autorem opracowania Pod anteną Radia Wolna Europa.
Oświadczenie z mocą przysięgi
Ja, Johann Kassner, zam. przy Altoet Ungerstrasse 4/II, 8 Munchen 80, oświadczam niniejszym, jak pod przysięgą, że bracia Henryk Jeziorański, zam. w Chicago, Illinois, USA i Jan Jeziorański, obecnie w Monachium, byli zatrudnieni w latach 1940-1942 jako oficjalnie i urzędowo zatwierdzeni nadkomisarze w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości w Warszawie, w Polsce.
Komisaryczny Zarząd Zabezpieczonych Nieruchomości, jako oficjalny urząd władzy okupacyjnej, zarządzał nieruchomościami przejętymi od żydowskich właścicieli.
Pana Jana Jeziorańskiego, który obecnie znany jest jako Jan Nowak i jest zatrudniony jako dyrektor polskiego oddziału Radia Wolna Europa, spotykałem wielokrotnie z okazji służbowych kontaktów w biurach Komisarycznego Zarządu Zabezpieczonych Nieruchomości w Warszawie.
Podpisał Johann Kassner
Monachium, 22 kwietnia 1970
Nr dokumentu 2863 Fr
Prawdziwość podpisu potwierdził dr Karl Friedrich, notariusz.
Tak więc bohaterski "kurier z Warszawy", przedzierający się przez okupowane przez hitlerowców strefy z niebezpiecznymi misjami został oskarżony o kolaborację z hitlerowcami. Zarzut dużego, by nie powiedzieć - miażdżącego kalibru.
Dodajmy, że twórcą instytucji, w której pracował Jeziorański, był sam marszałek Rzeszy - Hermann Göring. Już 1 listopada 1939 r. ustanowił Główny Urząd Powierniczy Wschód (Haupttreahandstolle Ost - w skrócie HTO), dla terenów wcielonych do Rzeszy, z siedzibą w Berlinie i zarządami terenowymi. Ten w Warszawie znalazł się w strukturze Generalnego Gubernatorstwa, kierowanego przez inną postać z hitlerowskiego świecznika - ministra Rzeszy Hansa Franka.
Jeziorański podjął z Kassnerem dość niezręczną polemikę w swych wspomnieniach Polska z oddali (Londyn 1988). Twierdził m.in., że Kassner brał w czasie wojny udział w rabunku mienia żydowskiego i powinien być potraktowany jako zbrodniarz nazistowski, choć np. Zamorski przytacza wręcz odwrotne przykłady.
Niemieckie uderzenie
Rewelacje kpt. Czechowicza Jeziorański skwitował stwierdzeniem, że to typowa "fałszywka" PRL-owskich służb specjalnych, chcących skompromitować niewygodnego szefa RWE. Można byłoby przyjąć i taką wersję, gdyby nie cios z najmniej spodziewanej strony. Oto 20 września 1974 r. wydawany w Kolonii tygodnik "Rheinischer Merkur" opublikował artykuł pióra Joachima G. Gorlickiego pt. Polskie napaści z intrygującym podtytułem Zastanawiające wpadki w Radiu Wolna Europa.
Jan Nowak-Jeziorański - bohater czy kolaborant?
Gorlich powołuje się na drugi tom wspomnień kpt. Czechowicza, wydany przez wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej w Warszawie. Napisał, iż Czechowicz, który wrócił do Polski w 1971 r., oskarża Jeziorańskiego, że był on nazistowskim Treuhänderem (administratorem-zarządcą - przyp. red.). Zarzut kolaboracji obciąża poważnie, a o wydawniczej sensacji książki świadczy fakt, że gdy ukazała się na Zachodzie, w oka mgnieniu została rozprzedana.
Wybucha nieprawdopodobny skandal. Oto niemieckie pismo, powołując się na oficera wywiadu PRL, oskarża dyrektora polskiej sekcji RWE o kolaborację z nazistami.
Jeziorański odpowiada pozwem w sądzie cywilnym. Twierdzi, że Czechowicz wcale nie nazwał "hitlerowskim zarządcą", tylko do swej książki dołączył zaświadczenie Kassnera, że w latach 1940-1942 Jeziorański był nadkomisarzem w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości w okupowanej Warszawie. Po drugie, nieprawdziwa miała być informacja, że książka ukazała się na Zachodzie i została błyskawicznie rozprzedana.
Jeziorański domaga się od pozwanych (pisma i autora artykułu) odwołania twierdzeń opublikowanych w tekście Polskie napaści oraz wypłacenia nawiązki wysokości co najmniej 20 000 marek wraz z 4-procentowymi odsetkami. Argumentuje, że jego pracodawca nie może sobie pozwolić na zatrudnienie kolaboranta reżimu nazistowskiego na tak eksponowanej pozycji.
Po ukazaniu się artykułu w "Rheinischer Merkur", zarówno Jeziorański, jak i jego żona mieli otrzymywać listy z obelgami i pogróżkami zamordowania go.
Pozwani wnieśli o odrzucenie skargi, argumentując, że treść artykułu jest prawdziwa. W ich stanowisku pojawił się jeszcze bardziej kontrowersyjny wątek. Przypomniano, że w książce kapitana Czechowicza znalazło się wręcz twierdzenie, iż powód był nie tylko nazistowskim Treuhänderem, ale współpracownikiem wywiadu hitlerowskiego w aparacie Himmlera.
Sądowa klęska
Trzyosobowy skład sędziowski sądu krajowego w Kolonii uznaje autentyczność oświadczenia Kassnera. Skargę Jeziorańskiego w pełni oddala wyrokiem z 2.07.1964 r. Sytuacja "kuriera z Warszawy" staje się dramatyczna. Protegowany Amerykanów nie zostaje przez niemiecki sąd oczyszczony z zarzutów pracy na rzecz aparatu hitlerowskiego. Jeziorański jest w dodatku obciążony kosztami postępowania sądowego.
Dla Jeziorańskiego jest to klęska. Żałuje, że w ogóle doszło do rozprawy. - Wytoczyłem ten proces, bo mi Pan Bóg rozum odebrał - twierdzi samokrytycznie w Abecadle Kisiela (s. 79). Odium sprawy uderza też w amerykańskich popleczników "kuriera z Warszawy". Dyrektor RWE nie ma wyjścia - odchodzi. Dopiero teraz Amerykanie usiłują dokładnie sprawdzić okupacyjną przeszłość Jeziorańskiego. Do jego radiowych kolegów zgłasza się "dziennikarz" o nazwisko Fox, którego nikt nie zna w miejscu jego rzekomej pracy. Sprawa z daleka pachnie wywiadem.
Człowiek Waszyngtonu
Wątek amerykański jest zresztą niezwykle interesujący. Niektórzy z otoczenia Jeziorańskiego twierdzą wprost, że pracował on dla CIA lub innej służby specjalnej. Trudno zresztą się spodziewać, by tak poważne zadanie, jakim w okresie "zimnej wojny" było kierowanie czołową propagandową rozgłośnią radiową, powierzano osobie spoza ścisłych kręgów dyspozycyjnych Waszyngtonu.
Odejście Jeziorańskiego świadczyłoby, że Amerykanie chcieli zatuszować skandal. No bo przecież nie wycofał się ze względu na wiek czy stan zdrowia. Przypomnijmy, że obecnie, a więc po 26 latach, rzucił się energicznie w wir działalności politycznej i publicznej.
Odejście Jeziorańskiego mogło też być dla Waszyngtonu wygodne z jeszcze innego powodu. Przyjęcie do USA i nadanie amerykańskiego obywatelstwa osobie pracującej dla hitlerowskiej machiny administracyjnej ludobójstwa byłoby - poza nielicznymi przypadkami wybitnych naukowców i osób składających kłamliwe zeznanie emigracyjne - niemożliwe. Powstaje więc pytanie, czy w trakcie wypełniania dokumentów wjazdowych do USA Jeziorański skłamał, pomijając milczeniem okres dotyczący nadzorowania mienia żydowskiego, czy też przyznał się do tego, co Amerykanie wykorzystali później do przeciągnięcia "kuriera" na swoją stronę. Mogło być i tak, jak w 1971 r., kiedy to w ankiecie osobowej (Biographical Information Form) Jeziorański - nie wdając się w szczegóły, stwierdził, że w latach 1939-1945 działał w polskim ruchu oporu, co byłoby formą ukrywania prawdy.
Dziury w życiorysie
W życiorysie okupacyjnym Jeziorańskiego są poważne dziury. Twierdzi on, że w marcu 1941 r. nawiązał kontakt z członkiem Związku Walki Zbrojnej (później AK). Ten kieruje go do ludzi mających umożliwić pracę w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości. W dwa tygodnie później objąłem administrację dwóch sporych kamienic na Królewskiej i otrzymałem Arbeitskartę (...). Późną wiosną 1941 r. składałem przysięgę organizacyjną ZWZ ("Kurier z Warszawy"). Co Jeziorański robił do połowy 1941 r., nie wiadomo. Czyżby - jak głosi jedna z wersji - rzeczywiście jeździł, handlując po Polsce?
Jeziorański twierdzi, że na rzecz hitlerowskiej machiny zaczął pracować z polecenie polskiego podziemia. Lecz i tu brakuje kontrowersji. W sierpniu 1940 r. Jeziorański - jak twierdzi Zamorski - starał się o posadę Treuhändera pożydowskiej cegielni w Radzyminie, w czym miał poparcie odnośnego Führera SS, powołującego się na fakt, że petent jest krewnym Stanisława Jeziorańskiego, burmistrza miasta Radzymin.Jan Nowak najpierw określił to stwierdzenie jako "fałszywe". Dopiero wiele lat potem przypomniał sobie, że rzeczywiście, jego daleki krewny Stanisław Jeziorański został burmistrzem Radzymina. To tylko jeden z przykładów wybiórczej pamięci "kuriera z Warszawy".
Dziwi fakt, że Jeziorański, do czasu rozpętania afery przez książkę Czechowicza, nie wspomniał o swych bojowych zasługach, związanych z patriotyczną pracą na rzecz hitlerowców. A przecież ta służba w konspiracji byłaby powodem dumy i niejednego odznaczenia. Tymczasem o tym aspekcie działalności swego szefa pracownicy Wolnej Europy dowiedzieli się z książki komunistycznego agenta! Ten epizod swego życia Jeziorański ukrywał do jesieni 1974 r.
Warszawa czy Berlin?
Jest jeszcze jeden intrygujący wątek dotyczący działalności Jeziorańskiego. W okupacyjnej karcie pracy, wystawionej w 1942 r. widnieje adnotacja, że Zdzisław Antoni Jeziorański urodził się 2 października 1914 r. w... Berlinie. Inne dokumenty "kuriera" podają Warszawę. Jeziorański tłumaczy tę rozbieżność warunkami konspiracji, w której niejednokrotnie posługiwano się "papierami" o różnych danych. Zapytany o to dodaje, że nawet gdyby urodził się w Berlinie, to i tak nic z tego nie wynika. I ten wątek z życia Jeziorańskiego nie doczekał się przekonującego wyjaśnienia, potęgując domysły i spekulacje.
Kolejna kontrowersja dotyczy języka niemieckiego.
Jeziorański wręcz obsesyjnie - jak wspominają współpracownicy - afiszował się... nieznajomością tego języka. Co np. niemieccy pracownicy RWE w Monachium traktowali jako "zasłonę dymną". Zatrudnienie kierowniczego personelu w zarządach powierniczych czy komisarycznych podlegających HTO Franka zależne było - jak pisze Zarmorski - od narodowości, jak i stopnia lojalności wobec władzy okupacyjnej. Tak więc na pierwszym miejscu byli rdzenni Niemcy (Reichsdoutche), potem ci z Volksliste, a na trzecim zurwerlassige Einheimische, czyli godni zaufania tubylcy. Tak więc, by dochrapać się stanowiska nadkomisarza w hitlerowskiej instytucji, Jeziorański musiał być co najmniej godnym zaufania tubylcem. Pełnił przecież funkcje kierownicze, jako administrator-zarządca kontrolował wynajem mieszkań i kasował czynsze, a także miał przejąć cegielnię, uważaną przez hitlerowców za jeden z kluczowych elementów gospodarki.
W kilka lat później, Jeziorański pracował już na kolei. Sam twierdzi, że wyjeżdżał z Generalnej Guberni na tereny polskie, przyłączone do Rzeszy i nawet do samej Rzeszy. A więc jeżdżący po Rzeszy i pracujący dla podziemia polski kolejarz bez znajomości niemieckiego? Kursujący też do Szwecji i Londynu?! I to z kartą pracy, gdzie jako miejsce urodzenia figuruje Berlin. Wszystko to zaczyna sprawiać, że zastanawiamy się, dlaczego przy tak dużej naiwności hitlerowców, rodem ze Stawki większej niż życie, wojna trwała tak długo.
Obrońcy
Jeziorański na swą obronę przytacza opinie osobistości, które krytykują próby szkalowania "kuriera z Warszawy". Pojawia się m.in. oświadczenie Edwarda Raczyńskiego - w latach wojny członka Rządu Gen. W. Sikorskiego, Ambasadora RP w Londynie i Tadeusza Zawadzkiego-Żeńczykowskiego, Szefa wydziału "N" w BIP-ie Komendy Głównej ZWZ-AK. Zdaniem Jeziorańskiego - jak pisze Stefan Wysocki w broszurze Polska z oddali - Prawda z bliska - Tadeusz Zawadzki-Żeńczykowski, szef Jeziorańskiego w akcji "N" złożył oświadczenie notarialne, że organizacja wprowadziła Nowaka do Komisarycznego Zarządu jako administratora domów. Odsyłacz wskazuje s. 45 książki Nowaka - Kurier z Warszawy. Na tej stronie nie ma jednak oświadczenia Zawadzkiego-Żeńczykowskiego. Ani zresztą w całej książce!
Co więcej, Jeziorański w czasie procesu w Kolonii nie zaprzecza, że był u Niemców nadkomisarzem w latach 1940-1942. W jaki więc sposób Zawadzki-Żeńczykowski mógł złożyć zaświadczenie, że skierował Jeziorańskiego do pracy w hitlerowskiej administracji, skoro poznał go dopiero w połowie 1941 r.?
Jeziorański każe przepraszać
W opublikowanym niedawno w prasie polskiej apelu Jeziorański po raz kolejny domaga się polskich przeprosin za Jedwabne (poparł też sugestię nakręcenia filmu o tragedii). Mówi o moralnym obowiązku, historycznej sprawiedliwości, czystym sumieniu. I to w chwili, gdy daleko jeszcze do ustalenia całej prawdy historycznej o potwornym mordzie na Żydach. Każąc przepraszać, samozwańczo kreuje się na indywidualne sumienie polskiego narodu. A przecież sam będąc wyznania mojżeszowego w imieniu katów swych współbraci administrował ich zrabowanym mieniem. W tej sytuacji nawoływanie Polaków do sprawiedliwości i zadośćuczynienia brzmi jak upiorna kpina. Jeziorański po prostu nie ma do tego prawa. Przynajmniej do czasu rozliczenia się ze swoją brunatną przeszłością.
***
Brudne sumienie
Uzupełniając drukowany obok materiał z chicagowskiego "Expresu", dodajmy następujące uściślenia.
Po ukazaniu się książki Czechowicza i ujawnieniu sprawy kolaboracji Nowaka-Jeziorańskiego z Niemcami "kurier z Warszawy" skierował sprawę do sądu niemieckiego. Sąd w Kolonii wyrokiem z 2 lipca 1975 r. oddalił jego pozew, pisząc w uzasadnieniu m.in.: W notarialnym oświadczeniu wymienionego pana Kassnera, na które powołuje się autor książki, jest mowa, że powód w latach 1940-1942 był zatrudniony w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości w Warszawie jako oficjalny i urzędowo zatwierdzony nadkomisarz. Ponadto stwierdza się tamże, że Komisaryczny Zarząd Zabezpieczonych Nieruchomości zarządzał jako oficjalny urząd władzy okupacyjnej nieruchomościami, z których zostali wywłaszczeni ich żydowscy właściciele. Opis funkcji i czynności powoda w Komisarycznym Zarządzie pozwala nieuprzedzonemu czytelnikowi na taką interpretację i takie wyciągnięcie wniosku, jakie jest zawarte w kwestionowanym artykule, mianowicie, że autor książki określa i oskarża powoda jako nazistowskiego Treuhändera. Zatem więc powód pracował wówczas - czemu też nie przeczy - w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości jako urzędzie nazistowskiej władzy okupacyjnej, czyli w urzędzie, który zajmował się administracją nieruchomości, które należały względnie należały były do żydowskich właścicieli i które zostały przez władze okupacyjne co najmniej zarekwirowane.
Przysięgę konspiracyjną złożył dopiero w 1941 r.
Rzecz następna. Nowak-Jeziorański (podczas okupacji posługujący się nazwiskiem Zdzisław Jeziorański) utrzymuje, iż pracę w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości podjął na zlecenie polskiego podziemia. Jednak w instytucji okupacyjnej rekwirującej nieruchomości żydowskiej pracował już od roku 1940, gdy tymczasem - jak sam pisze w swoich wspomnieniach, w wydaniu londyńskim z roku 1978 - pierwszy kontakt z podziemiem nawiązał w marcu 1941 r. Pisze Kazimierz Zamorski, jedna z największych sław Wolnej Europy, w książce Pod anteną Radia Wolna Europa (Poznań 1995) o początkach konspiracji Jeziorańskiego: Potem "w czasie tej następnej rozmowy" dowiaduje się, że ma do czynienia z członkiem Związku Walki Zbrojnej, który kieruje go do ludzi mających umożliwić mu pracę w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości. W dwa tygodnie później objąłem administrację dwóch sporych kamienic na Królewskiej i otrzymałem Arbeitskartę... późną wiosną 1941 roku składałem przysięgę organizacyjną ZWZ" ("Kurier z Warszawy" - Londyn 1978, str. 44-46).
Z błogosławieństwem SS po żydowską cegielnię
Po trzecie: przed przysięgą, w sierpniu 1940 r. Zdzisław Jeziorański starał się o posadę Treuhändera" pożydowskiej cegielni w Radzyminie, w czym miał poparcie odnośnego Führera SS. Pikanterii dodaje fakt, że w tym czasie burmistrzem Radzymina, nominowanym przez okupacyjne władze niemieckie, jest krewny Jeziorańskiego.
Tak więc niemiecki dokument, wydany 8 sierpnia 1940 r. przez szefa SS w dystrykcie warszawskim, popiera Zdzisława Jeziorańskiego na stanowisko Treuhändera cegielni "Neue Ziegelei in Radzymin", stanowiącej własność Żyda o nazwisku Aria Harder. Oto treść pisma skierowanego do Kreishauptmanna Powiatu Warszawa, Warszawa, ul. 6-go Sierpnia 34, Wydział Gospodarki i Wyżywienia: W czasie odwiedzin pana Zdzisława Jeziorańskiego, ur. 2 września 1914 r. w Warszawie [na karcie pracy Jeziorańskiego z 1942 r., opublikowanej przez chicagowski "Express" jako miejsce urodzenia widnieje już Berlin - przyp. red.], prosił on nas o przyjęcie go jako Treuhändera nieruchomości "Nowa Cegielnia w Radzyminie", stanowiącej własność Żyda Arii Hardera. Równocześnie zwracam Panu uwagę, że wnioskodawca jest krewnym Pana Stanisława Jeziorańskiego, który w dniu 15.07.1940 r. został mianowany burmistrzem miasta Radzymin.
Po wojnie, już w RWE, Nowak-Jeziorański po wyjściu na jaw historii jego pracy w urzędzie rekwirującym mienie żydowskie próbował tłumaczyć, że powyższy dokument jest fałszywką. Jednoznacznie obalił to Kazimierz Zamorski. We wzmiankowanej książce pisze na stronie 210: "Oczywiście fałszywka" - orzekł Jan Nowak i zwoławszy swój zespół do C.D.Jackson Room (taka duża sala konferencyjna) uroczyście oświadczył, że nigdy w Radzyminie nie był, żadnych tam krewnych nie miał, a dokument - co nie ulega wątpliwości - jest falsyfikatem. Wiele lat potem przypomniał sobie, że jego "daleki krewny, Stanisław Jeziorański", w czasie wojny "został burmistrzem Radzymina" ("Polska z oddali", s.343). Tamże można wyczytać, że eksperci w Waszyngtonie i Monachium orzekli, że inkryminujący dokument jest falsyfikatem. Argumenty, chyba Jana Nowaka, bo wątpię, by pochodziły od ekspertów, są więcej niż naiwne. Ale jeśli, jak on twierdzi, jest w posiadaniu ich ekspertyzy, to nie zadali sobie wiele trudu, by zbadać okoliczności powstania dokumentu. W przeciwnym razie nie wytykaliby dorobienia odnośnych znaków do przegłosów (Umlaut), takich jak "u" lub "ó", i obecności polskich liter "ń" i "ł" lub też braku pozdrowienia "Heil Hitler". Ależ te właśnie "błędy", mające dokument skompromitować, świadczą o jego autentyczności. Przesłano mi plik dokumentów stanowiących załączniki do dogłębnej analizy zarówno samego dokumentu, jak i okoliczności jego powstania, dokonanej na miejscu w archiwach przez osoby - ośmielam się być zdania - bardziej kompetentne. Wbrew temu, co Jan Nowak twierdzi, dokument jest autentyczny.
Potwierdzają ten fakt osoby występujące w tekście, ich oryginalne podpisy (pismo Kreishauptmanna Rupprechta, podpis dr. Zahna), jak również informacje zawarte w treści pisma, układ pisma, nadruki, czcionka i pieczęcie. A także charakterystyczny dla kancelarii niemieckiej sposób formowania i spinania akt metalowymi wąsami, który pozostawił ślady rdzy i uszkodzenia papieru... Niemcy przejęli majątek b. państwa polskiego. Stąd też w urzędach korzystano (zwłaszcza w pierwszych latach okupacji) z polskich maszyn do pisania. Również personel pomocniczy w urzędach stanowili Polacy. Do Umlautów nie przywiązywano dużej wagi. Często w innych pismach urzędów niemieckich nie ma Umlautów, brak jest korekty pisma, w dokumentach występują liczne błędy literowe, jak i błędy cyfrowe (zwłaszcza w raportach i sprawozdaniach). W pismach SS und Selbstschutzfuhrera, jak i Sonderdienstu nie ma pozdrowienia "Heil Hitler" (...).
Andrzej Wąsewicz
***
Nowak-Jeziorański po ujawnieniu sprawy przez prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala stwierdził, że nie będzie z nim polemizował. Pewnie, jak można bowiem polemizować z faktami? W dodatku faktami tak wstydliwymi, skrzętnie ukrywanymi, czyniącymi z "autoryteta" kolaboranta, przejmującego w interesie Trzeciej Rzeszy mienie pomordowanych Żydów?
(opr. SJM)
pobrano z http://www.blogmedia24.pl/node/39839

Dr Jan Ciechanowicz - Talmud - cz. 2 wykładu żydzi i ich religia


Prosze sobie wysłuchać wykładu bez zacietrzewienia i porównać stan wiedzy naszych miernot uniwersyteckich z tym do mówi Pan dr Jan Ciechanowicz i samemu ocenić stan wiedzy i poziomu intelektualny tego co sobą reprezentują. Możemy obwiniać wszystkich dookoła, ale wina jest po naszej stronie, gdyż do tego dopuściliśmy.


Dr Dariusz Ratajczak - Tematy Niebezpieczne


                                                        Dr Dariusz Ratajczak 


                                                        Tematy Niebezpieczne


Spis Treści

Wstęp *
JUDAICA 3
ŻYDZI WOBEC ANTY POLONIZMU ŻYDÓW *
KAROL MARKS-REWOLUCYJNOŚĆ ŻYDÓW” LEWICOWY ANTYSEMITYZM *
ŻYDZI- TALMUD- GOJE *
TAJEMNICA POCHODZENIA ADOLFA HITLERA *
NARODOWE SIŁY ZBROJNE A ŻYDZI *
REWIZJONIZM HOLOCAUSTU *
CZY IZRAEL JEST PAŃSTWEM DEMOKRATYCZNYM? *
 MASONICA 18
MASONERIA I SPISKOWA TEORIA DZIEJÓW 19
MASONERIA- RYTY- OBRZĘDY VARIA *
CI OKROPNI ENDECY *
ŚLĄSKI HEIMAT *
PRZYPADKI MARSZAŁKA ŻYMIERSKIEGO *
MAŁA WOJNA *
JAŚ NIE DOCZEKAŁ- DOWÓDCĘ ZWM TRAFIONO ŚMIERTELNIE PO DWUGODZINNYCH DELIBERACJACH *
ALKAZAR 1936 (z dziejów hiszpańskiej wojny domowej) *
ZWARCI- SZYBCY- GOTOWI- BIS *
EUROPEJCZYK *
WIELKIE PICIE *
WERWOLF: MIĘDZY MITEM A HISTORYCZNĄ PRAWDĄ *
RACJONALIZATORZY Z SUCHEGO BORU” *
WSPÓLNE KORZENIE *
PINOCHET- FASZYSTA CZY ZBAWCA *
WOKÓŁ AKCJI LEGALIZACYJNEJ NARODOWYCH SIŁ ZBROJNYCH NA EMIGRACJI * KONIEC ŚWIATA AFRYKANERÓW? *
KONFLIKT W IRLANDII PÓŁNOCNEJ *
TRYUMF DYLETANTA 57
GEIBEL I KALKSTEIN 58
ANTYKOMUNIZM A WSPÓŁCZESNOŚĆ 59
POLITYCZNA POPRAWNOŚĆ 60
POLECATS* 62
KILKANAŚCIE WSKAZÓWEK DLA MŁODEGO HISTORYKA- NAUKOWCA 63

                                                              Żonie poświęcam

                                                                       Wstęp

Zawartość niniejszej książeczki stanowi zbiór artykułów publikowanych przeze mnie głównie na łamach prasy regionalnej oraz syntetyczne wyciągi z niektórych wykładów, jakie miałem przyjemność wygłaszać w Instytucie Historii Uniwersytetu Opolskiego w roku akademickim 1997/1998. Większość koncentruje się na XX-wiecznej historii Polski, ale nie brakuje również tematów europejskich, pozaeuropejskich, a nawet takich, które ocierają się o czystą politykę, sferę moralno-obyczajową itd. Należę do ludzi, którzy węzłowe problemy przeszłości i te teraźniejsze widzą zasadniczo w barwach białoczarnych. Tak to tak. Nie to nie. Wszelkie odcienie szarości, sformułowania typu: ”tak, ale,” "każdy medal ma dwie strony", intuicyjnie budzą we mnie nieufność. pachną relatywizmem- ulubionym ” duchownym hobby” inteligentów. Stąd- mam tego świadomość-mnóstwo tu ocen ostrych, prowokacyjnych, mogących wywołać środowiskowe protesty. Wszystko zależy od mocnych nerwów i poczucia humoru. Ja w każdym razie wszelką odpowiedzialność za czyjś zły humor lub zwyczaj omijania mnie szerokim łukiem biorę tylko na siebie. Przy najmniej będę miał tą rzadką okazję bycia prawdziwym mężczyzną. Zbiór podzieliłem na trzy części. Pierwsza JUDAICA koncertuje się na szeroko pojętej tematyce żydowskiej, w tym stosunkach polsko- żydowskich. Myślę, że mam tutaj do zakomunikowania naszym starszym braciom kilka gorzkich prawd. Jestem realistą: nie liczę na pełną zrozumienia reakcję. Raczej spodziewam się pomówień o antysemityzm. O to zawsze najłatwiej. Rozdział drugi mikroskopijnie objętościowo MASONICA- to moje spojrzenie na istotę działalności ” fartuszkowej konspiracji”. Jeżeli powiem, że nieprzychylne- skłamię. Wrogowie! Wreszcie VARIA: poważne, mniej poważne, czasem frywolne. Do wyboru, do koloru. I jeszcze dwie uwagi. Świadomie zrezygnowałem z wszelkich odsyłaczy, przypisów, bibliografii. Raz, że popularny i publicystyczny charakter pracy czyni je zbędnymi. Dwa, niż każdy zbrodnie na Polakach w latach 1944-1956, ponieważ panowie: Berman, Zambrowski, Fejgin, Różański nie reprezentowali społeczności żydowskiej i przede wszystkim byli internacjonalistami (zasmarkany zaś szmalcownik z jakiejś zapadłej dziury był oczywiście typowym Polakiem doby okupacji). Ten antypolski, wewnątrzkrajowy trend, przyrównujący nas do bydląt w ludzkiej skórze, uważający za głupawych, słowiańskich untermenschów, jest tylko uzupełnieniem wściekłych ataków kierowanych pod adresem Polaków ze strony wpływowych kół żydowskich Starego i Nowego Świata. Ciekawskich i znających język angielski odsyłam na łamy opiniotwórczej prasy amerykańsko-kanadyjskiej (” New York Times”, "International Herald Tribune”, ”Washington Post”, ”Toronto Star”), do książek autorstwa np. R.Shoenfelda (”Ofiary holokaustu oskarżają ”), M.Elkinsa (” Forget in fury”), Biermana (”The penalty of Innocence”), do kin (przyglądajcie się-a dobrze!- ” Liście Schindlera”- filmowi tyleż słynnemu, co nieuczciwemu w stosunku do Polaków), przed ekrany telewizorów (może jeszcze pokażą skaczących z radości Polaków przyglądających się eksterminacji Żydów w dokumentalnym ”Shoah” Claude Lanzmanna. Jeśli będzie wam za mało- doprawcie się ”Shtetl” Marzyńskiego). Dla milusińskich zaś pozostawiam na deser komiks (nagrodzony ”Pulitzerem”) ”Myszy”, w którym tytułowe gryzonie to Żydzi, koty (zwierzęta czyste i diaboliczne)- Niemcy, natomiast rolę Polaków- obozowych kapo- grają tarzające się w gnoju świnie. I możemy sobie bez końca powtarzać, że była ” Żegota”, że za pomoc Żydom w okupowanej Polsce groziła śmierć (w przeciwieństwie np. do naprawdę szmatławej i zhańbionej kolaboracją Francji), że tysiące rodzin polskich uległo eksterminacji właśnie za pomoc udzieloną Żydom, że podziemne państwo polskie bezlitośnie tępiło przypadki szmalownictwa, że wreszcie polski rząd uchodźczy zrobił wszystko co w jego mocy, aby uczulić opinię międzynarodową- w tym uparcie milczących Żydów amerykańskich- na tragedię rozgrywającą się w gettach i obozach koncentracyjnych. Te oczywiste prawdy nie trafiają do całego roju paszkwilantów, polakożerców, pseudonaukowców i niedouczonych literatów. Na szczęście są jednak ludzie, polscy patrioci żydowskiego pochodzenia i Żydzi- świadkowie historii, którzy powodowali zwykłą uczciwością- starają się bronić Polaków i Polski w tym morzu pomówień, przeinaczeń i zwykłego chamstwa. Bronić przed atakami innych Żydów i niektórych, zazwyczaj znanych z pierwszych stron gazet, Polaków. Nie są oni wprawdzie- z istotnymi wyjątkami ” szerzej znani w Polsce i na świecie, niemniej jednak przez swą ” drażniącą obecność ” potwierdzają tezę, iż nie ma zacietrzewionych w nienawiści narodów są tylko mądrzy i głupi ludzie. Przypomnijmy lub wybiórczo przedstawiamy ich sylwetki. Zacznijmy od profesora Izraela Szahaka, Żyda uważanego przez Żydów za antysemitę (niedawno ukazała się w przekładzie polskim jego książka ”Żydowskie dzieje i religia”). Szahak jest konsekwentnym obrońcą Polski i Polaków. Uważa, że Rzeczpospolita przez wieki stanowiła dla żydów bezpieczne przytulisko, w którym cieszyli się dużymi swobodami. Uczony ten twierdzi, że obecny Izrael jest państwem nacjonalistycznym i nietolerancyjnym, a cechy te, jego zdaniem, wynikają z żydowskiej historii znaczonej przez wieki zamkniętym, fanatycznym, wręcz totalitarnym światem autonomicznej gminy. Szahak stawia ponadto ewolucyjną tezę: antysemityzm tradycyjny /bez zabarwienia rasowego/ to dziecię pierwotnego, głęboko nienawistnego stosunku Żydów do świata nie żydowskiego (golus). Wielkim przyjacielem Polaków był zmarły10 lat temu Józef Lichten. Ten dzielny człowiek nie tylko głośno protestował przeciwko antypolskiej wymowie scenariusza filmu ” Holocaust ” ( w którym polscy żołnierze, kompletnie umundurowani, wespół z ” kolegami ” z SS mordują Żydów w getcie ), ale jednoznacznie bronił sióstr karmelitanek w Oświęcimiu. Niestety w Polsce nie jest znany. Miał nieszczęście być antykomunistą. Wyraźnie sprzyjał Polakom profesor Izaak Lewin, który otarł się o Pokojową Nagrodę Nobla. Nigdy nie godził się z twierdzeniami (obecnymi w prasie amerykańskiej), ze to Polacy wybudowali obozy koncentracyjne (” polskie obozy”). Podkreślał również, że słynna polska tolerancja obejmowała także Żydów. Kto w Polsce zna rabina Salomona Rapaporta- wielkiego obrońcę Polaków, albo Barnetta Litvinoffa, który w swym dziele. Antysemityzm i historia świata” napisał wprost” Polska (w wiekach średnich i później) ocaliła żydostwo przed wytępieniem” Wspomnijmy jeszcze o profesorze Aleksandrze Schenkerze (językoznawcy z USA), który odrzuca tezę o odpowiedzialności Polaków za tragedię warszawskiego getta (w tym miejscu ”ukłony ” dla prof. Błońskiego i jego bałamutnych, ahistorycznych wypocin o ” biednych Polakach patrzących na getto ”)” Klarze Mirskiej (w książce ”W cieniu wielkiego strachu ” stwierdziła, że Polacy, jak żaden inny naród, w czasie okupacji wydali ” tylu ludzi bez skazy, tylu aniołów, którzy ” tak ratowali obcych”)” Oswaldzie Rufeisenie i tych Żydach lub Polakach żydowskiego pochodzenia, którzy żyjąc tu i teraz, odpowiadają się za prawdziwym dialogiem polsko żydowskim. Czy ich głos zostanie wreszcie zauważony, rozpatrzony i poddany rzetelnej analizie na łamach polskiej i światowej prasy ? Cóż, ” prawdy uświęcone ” wbite w niedouczone, pełne złej woli głowy prawie nie poddają się rewizji. Signum temporis. Jestem więc pesymistą.

KAROL MARKS-REWOLUCYJNOŚĆ ŻYDÓW ” LEWICOWY ANTYSEMITYZM 

Karol Marks urodził się w roku 1818 w Trewirze. Był synem Hirschela ha-levi Marxa, czyli Henryka Marxa, świeżego, protestanckiego przechrzty. Co było typowe dla Marksa i dla elity żydowskiej XIX wieku, która z tradycyjnym żydostwem zerwała, by związać się z ruchami lewicowymi? Tworzyli oni typ uczonych proweniencji talmudycznej (chodzi o formę- nie treść) , mieli tendencję do gromadzenia olbrzymiej masy na wpół przyswojonego materiału i skłonność do planowania prac encyklopedycznych nigdy nie ukończonych. Wykazywali lekceważenie dla wszystkich, którzy nie są uczonymi. Uczuciem tym, pomieszanym z pogardą, dążyli również mających własne zdanie badaczy. W ich dziełach komentarz i krytyka dzieł innych przeważały nad twórczymi rozwiązaniami. Byli oczywiście przeciwnikami żydostwa, nie tylko w sferze duchowej, ale i społeczno-klasowo-ekonomicznej. Nie inaczej Marks. W polemice z Bruno Bauerem przekonywał: ” Przypatrzmy się rzeczywistemu świeckiemu żydowi ” Nie szukamy tajemnicy żyda w jego religii (a do tego skłaniał się Bauer- DR). Jaki jest świecka postawa żydostwa? Praktyczna potrzeba, własna korzyść. Jaka jest świecki kult żyda? Handel. Jaki jest świecki Bóg? Pieniądz. W słowach tych pobrzmiewają nowe, złowieszcze nuty. Rodzi się nowoczesny antysemityzm, widzący w Żydach nie przeciwników chrześcijaństwa, równie znienawidzonego przez Marksa, a społecznych szkodników, pasożytów, a więc ludzi zbędnych. Wątki te, nie rozwiane później przez Marksa (w jego koncepcji społecznoekonomicznej Żydów- krwiopijców zastąpi międzynarodowa burżuazja) podejmie niemiecki nazizm w duchu rasistowskim. Chociaż, gdyby uważnie przyjrzeć się niektórym antysemickim uwagom Marksa w latach późniejszych, widać w nich już ten obłędny, nienawistny ton właściwy Hitlerowi w ” Mein Kampf ”, a powielany później przez prymitywnego ” Szturmowca” (Der Stuermer) Juliusza Streichera. Zacytujmy dla ilustracji fragmenty listów 43-letniego Marksa do Engelsa: ”A propos Lassalle (Ferdinand Lassalle, organizator ruchu robotniczego w Niemczech, reformista, zginął w pojedynku, pochowany we Wrocławiu. Był Żydem z pochodzenia- DR )” wyjście Żydów z Egiptu to nic innego jak historia wyrzucenia narodów trędowatych ” ” W kolejnym, o rok późniejszym liście (lipiec 1962) Marks uważa, że Lassalle ” pochodzi od Murzynów ”, którzy przyłączyli się do ucieczki Mojżesza z Egiptu. Wskazuje na to ” kształt jego głowy ”. ” Chyba, że jego matka czy babka skojarzyła się z czarnuchem ”- dodaje domorosły antropolog. Było zapewne klika przyczyn rewolucyjności Żydów w XIX- wiecznej Europie. Istniała biblijna tradycja społecznego krytycyzmu” przeludnione dzielnice przemysłowych miast wzmacniały ich świecki radykalizm, uwolniony do tego z pod władzy totalitarnej gminy, tej wylęgarni fanatyzmu i wszelkiej ciemnoty (inna rzecz, że to wyzwolenie przyszło z zewnątrz, od gojów)” reżim carski pod koniec wieku XIX czyni z antysemityzmu jeden z filarów ideologii państwowej (nie dziwi więc masowy udział Żydów w obu rosyjskich rewolucjach i to na stanowiskach kierowniczych). Na koniec, w trosce o własne bezpieczeństwo (posądzenia o szerzenie antysemityzmu padają w naszym kraju szybko i gęsto), przytoczę opinię żydowskiego (dokładnie syjonistycznego) pisma ” Rozswiet ”, wychodzącego w języku rosyjskim w Berlinie (nr 49,1923), które w taki oto sposób przedstawia żydowski ciąg ku rewolucji, a przy okazji charakteryzuje pozornie zasymilowanego Żyda- obrazoburcę i niszczyciela: ”W samym końcu zeszłego stulecia (wieku XIX- DR) w Niemczech dała się już stwierdzić kategoria Żydów, będących pośrednimi typami miedzy starym żydostwem, a nową cywilizacją europejską. Nowe to środowisko żydowskie nie jest zdolne do rozpłynięcia się w ogólnym otoczeniu. To nie są ani Żydzi, ani Europejczycy. Ta kategoria ludzi jakby stworzona jest do tego, aby być przednią placówką dla wszelkich eksperymentów i doświadczeń. Ze starego żydostwa ta kategoria typów zachowała brak poczucia rzeczywistości ” Dla Żyda wszystko jest oderwana formułką, a stąd płynie jego całkowita pewność co do słuszności jego stanowiska, pochodzi jego brak zwątpień i wszelkich wahań, brak poszukiwań, zazwyczaj właściwych ludziom, pracującym nad życiem, czerpiącym z jego różnorodnych przejawów swoje twórcze dążenia. Lecz poza tym u Żydów, którzy znaleźli się w tym nowym życiu, jest jeszcze jedna właściwość: są pozbawieni tradycji, w odróżnieniu od otoczenia, które nie jest zdolne do uwolnienia się od niej ” Kiedy Żyd tępi szlachtę lub burżuazję, nie żałuje tego pięknego życia i wyższej kultury, których wyrazicielami były te warstwy. W Żydzie pozostała z przeszłości jedynie nienawiść do istniejącego stanu rzeczy, który zawsze był dla niego wstrętny. Wszystko to razem wzięte czyni z Żydów typ wybitnie rewolucyjny, ściśle mówiąc, typ raczej okresu niszczenia, niż twórczości, ponieważ twórczość nie może odbywać się szablonowo i na podstawie wypracowanych formułek. We wszystkich rewolucjach, poczynając od zeszłego stulecia, a kończąc na obecnej rosyjskiej, ten typ żydowski bierze udział, odgrywa w nich dużą rolę, stanowi częstokroć duszę tego ruchu, w zależności od odporności i rozwoju mas, wśród których działa ”.Do tej kategorii typów należał również Karol Marks. Do pomocy dobrał sobie Marks Żydów, albo specjalnie nadających się nieżydów, jak Engelsa. W doborze inteligentów był oczywiście niezmiernie ostrożny.(”).” 

ŻYDZI- TALMUD- GOJE 

Organiczna niechęć Żydów do świata nieżydowskiego, a głównie chrześcijańskiego wynika przede wszystkim z tradycyjnych praw judaizmu. Jest ona nawet wcześniejsza od aktywnego antyjudaizmu chrześcijan , bo właśnie ten termin obrazuje przez wiele wieków stosunek chrześcijan do Żydów. Miał on charakter ideologiczno- światopoglądowy, nie stronił od dysputy ze stroną przeciwną, mógł także stać u podstaw postaw pogromowych. Chociaż te ostatnie nierzadko miały podłoże klasowe, uważając za ciemiężyciela nie tylko pana feudalnego, ale i jego pomocnika (który miał nieszczęście być na miejscu w zasięgu dziejowej zawieruchy)- Żyda. Należy tu przy okazji rozwiać jeden mit: w historii feudalnej Europy to nie Żydzi byli najbardziej prześladowaną , wyzyskiwaną i postponowaną grupą ludzką. Prawdziwym chłopcem do bicia ” był chłop pańszczyźniany- na terenach środkowo- wschodniej części kontynentu aż do I połowy ubiegłego stulecia. Przedstawiając stosunek Żydów do gojów (relacja odwrotna, bardziej znana, chociaż nierzadko zakłamana, nie jest przedmiotem naszych rozważań), należałoby kilka słów poświęcić Talmudowi, czyli jednemu z kamieni węgielnych judaizmu. Jeśli przyjmiemy, że Żydzi są naszymi starszymi starotestamentowymi braćmi (co obecnie wiele kręgów kościelnych uznaje bez zastrzeżeń), to Talmud skutecznie rozrywa wszelkie braterskie więzi. Talmud tworzą Miszna i Gemara. Jest to, najogólniej mówiąc, zbiór tradycyjnych praw judaizmu, zawierających komentarze rabinów. W Talmudzie nazywają owi rabini chrześcijan bałwochwalcami, mężobójcami, rozpustnikami nieczystymi, gnojem, zwierzętami w ludzkiej postaci, gorszymi od zwierząt, synami diabła itd. Księży nazywają ” kamarim”, tj. wróżbiarzami, kościół zwą ” bejs tifla”, czyli dom głupstw, paskudztwa. Obrazki, medaliki, różańce zowią ” ełyłym ” (bałwany), niedziele i święta to ” jom jd” (dni zatracenia). Uczą też, że Żydowi wolno oszukiwać, okraść chrześcijanina, bo ”wszystkie majętności gojów są jako pustynia, kto je pierwszy zajmie, ten jest ich panem. Tak więc księgę zawierającą 12 grubych tomów i dyszącą nienawiścią do chrześcijan Żydzi uważają za ważniejszą od Pisma świętego i stanowi ona dla nich do dnia dzisiejszego przypomnienie właściwego postępowania w stosunku do gojów. Bez Talmudu, tego krańcowego przykładu nietolerancji i swoistego ekskluzywizmu (ma on i swoje odbicie w sprawach czysto świeckich, nawet w środowiskach dalekich od ortodoksji) Żyd przestaje być Żydem. Być może obiektem najzacieklejszych ataków w Talmud wspominając jego stracenie, z satysfakcją biorąc na siebie odpowiedzialność za tę śmierć, a nie wspominają nawet o Rzymianach. Samo imię Jezus (Jeszu) jest dla Żydów symbolem tego co ohydne, wstrętne. Hebrajska forma imienia Jezus interpretowana była jako akronim przekleństwa” niech imię jego i pamięć o nim zostaną wymazane”. Myślę, że dialog chrześcijańsko- żydowski powinien być oparty na prawdzie. Kościół katolicki zrobił bardzo wiele by tę prawdę przybliżyć: nazwał Żydów ”starszymi braćmi” potępił antysemityzm, wziął na siebie wiele win, nawet tych nie popełnionych. Strona żydowska przyjęła postawę agresywną. Żąda coraz więcej, a jednocześnie nie chce uznać, że w długiej historii stosunków chrześcijańsko- żydowskich popełniła liczne błędy. Ich naprawa leży moim zdaniem poza mentalno- ideologiczno- religijnymi możliwościami Żydów, tego zdolnego i ciekawego narodu, naznaczonego wszelako grzechem pychy i arogancji. Wierzyć jednak należy. 

TAJEMNICA POCHODZENIA ADOLFA HITLERA

Biografowie Adolfa Hitlera podają że przyszły Fuehrer III Rzeszy urodził się 20 kwietnia 1889 roku w Braunau am Inn, niedużej miejscowości na granicy austriacko- niemieckiej. Jego ojcem był 52-letni urzędnik celny Alois Schicklgruber, który wcześniej przybrał nazwisko Hitler. Matka, Klara Poelzl, wywodziła się z chłopskiej rodziny. Na tym etapie sprawa jest jasna i bezdyskusyjna: Alois i Klara byli naturalnymi rodzicami Adolfa. Wątpliwości budzi natomiast pochodzenie ojca Hitlera. Co ciekawe, nawet tacy znawcy przedmiotu jak Alan Bullock są w tej materii nad wyraz wstrzemięźliwi i powstrzymują się przed ostatecznymi sądami. My postarajmy się pójść tropem pewnej, bardzo prawdopodobnej i mającej zwolenników hipotezy. Otóż babka Adolfa, Maria Anna Schicklgruber, powiła Aloisa 7 czerwca 1837 roku. Podejrzewano, że dziecko było owocem niepoważnego uczucia syna zamożnego Żyda Frankerbergera (wiedeńskiego barona, członka rodzinny Otteristein) do skromnej służącej. Za tą hipotezą przemawiają moim zdaniem trzy bezsporne fakty. Po pierwsze Maria Anna dopiero 5 lat po rodzeniu Aloisa poślubiła młynarza- Johana Georga Hiedlera (o przezwisku Hitler). Dopiero po jego śmierci do miejscowości Spital udał się jeden z wujów Hitlera, Johann Nepomuk Huettler (podobno nie pozbawiony szczypty krwi czeskiej), i w obecności dwóch świadków uzyskał od notariusza poświadczenie ojcostwa, uznające Aloisa (już teraz Hitlera, a nie Schicklgrubera) za syna naturalnego zmarłego młynarza. A przecież nieboszczyk za życia miał wystarczająco dużo czasu, aby rzecz całą załatwić. Po trzecie wreszcie Frankenbergerowie jeszcze przez pewien czas po śmierć Aloisa łożyli na utrzymanie nastoletniego Adolfa, przyszłego pogromcy Żydów! Zajmowanie się pochodzeniem Hitlera i uznanie, że biologicznie był ćwierć-Żydem (pamiętajmy jednak, że judaizm uznaje za Żyda osobę zrodzona z matki- Żydówki-Hitler tego kryterium nie spełnia) byłoby zajęciem dosyć jałowym- w końcu ważne jest to, kim się dany osobnik czuje, a nie jakich ma przodków-gdyby nie fakt, że wielu ludzi o żydowskich korzeniach starało się zacierać własne pochodzenie lub gorąco mu zaprzeczać i w konsekwencji przebierać postawę jawnie antysemicką. Zjawisko to zauważali tradycyjni Żydzi, a określali je nienawiścią do samego siebie”. Takim właśnie człowiekiem miał być Hitler, a wcześniej- to już na pewno da się udowodnić- Karol Marks, zasymilowany Żyd, który teorię walki klas wywiódł z pierwotnych, głęboko antysemickich fobii. Myślę, że w szerszym kontekście, ale cały czas w odniesieniu do realistów niemieckich, rzecz całą najcelniej ujął żydowski dziennikarz Rudolf Kommer, który w taki oto sposób komentował w roku 1922, a więc w czasie, gdy Hitler był jeszcze prowincjonalnym krzykaczem, zabójstwo ministra spraw zagranicznych Niemiec Rathenaua: ”Także Rathenau (chciał upodobnić się- DR) do blondynów Baldura (minister był z pochodzenia Żydem- DR). Boże miej nas Żydów i was Niemców w swojej opiece, jeśli któregoś dnia bezmyślne i brutalne instynkty gangsterów upozowanych na jasnowłose bestie połączą się z zatruwającą duszę nienawiścią Żydów do samych siebie lub ze światopoglądowym błąkaniem mieszańców mających duchowe i moralne defekty. Jego proroctwo w dużym stopniu spełniło się. Gdy bowiem analizujemy pochodzenie politycznych, wojskowych i gospodarczych elit III Rzeszy, co rusz natrafiamy na osoby żydowskiego, pół żydowskiego, ćwierć żydowskiego pochodzenia oraz takich, którzy przez fakt małżeństwa byli spokrewnieni z żydowskimi rodzinami. Wymieńmy kilkanaście nazwisk, opierając się na ustaleniach niemiecko- żydowskiego wykładowcy akademickiego, Dietricha Brondera oraz wiedzy własnej: 1.Adolf Hitler (Führer III Rzeszy) 2. Julius Streicher (gauleiter Frankonii, wydawca antysemickiego i antykatolickiego ”Der Stuermer”. Dodam, że pismo to dziwnie przypomina mi ” chodzi o ataki antykościelne i pornografię- Tygodnik ”Nie” Jerzego Urbana) 3. Joseph Goebbels (główny propagandysta III Rzeszy, miał pochodzić z hiszpańsko-holenderskich Żydów, w szkole koledzy wołali na niego ”Rabbi”) 4. Hans Frank (generalny gubernator w okupowanej Polsce, syn żydowskiego adwokata-hochsztaplera z Bambergu). 5. Reinhard Heydrich (szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, pół- Żyd, który wg Himmlera Żyda w sobie zdusił) 6.Adolf Eichmann (realizator ”ostatecznego rozwiązania”, urodził się w Palestynie, w późniejszym czasie stosowane papiery sfałszowano, podając za miejsce urodzenia Solingen) 7. Alfred Rosenberg (szef Urzędu do Spraw Zagranicznych NSDAP, nazistowski filozof. Bałtycki Niemiec z domieszką krwi żydowskiej ) 8. Odilo Globocnik (dowódca ”Akcji Reinhard”-zagłady polskich Żydów) 9. Wilhelm Kube (gauleiter i gubernator Białorusi, rodem z Głogowa) 10. Ernst ”Putzi” Hanffstaengel (szef wydziału prasy zagranicznej w NSDAP, pół-Żyd po matce, z domu Heine) 11. Erhard Milch (feldmarszałek i szef uzbrojenia Luftwaffe, jego matka była Żydówką) 22. Max Naumann (Żyd, zwolennik nazistowskiej rewolucji nacjonalistycznej, szef Związku Żydów Narodowoniemieckich, przeciwnik ”Ostjuden”, których atakował z pozycji antysemickich. Autor m.in. ”Sozialimus, Nationalsozialismus und nationaldeutsches Judentum”). 

NARODOWE SIŁY ZBROJNE A ŻYDZI 

Przedwojenny Obóz Narodowo- Radykalny był organizacją programowo niechętnie nastawioną do Żydów. Już w ”Deklaracji Obozu Narodowego- Radykalnego”, opublikowanej w dodatku nadzwyczajnym ”Sztafety” (Warszawa, 15 kwietnia 1934r., nr 13/19) czytamy między innymi” Żyd nie może być obywatelem Państwa Polskiego i - póki jeszcze ziemie polskie zamieszkuje - powinien być traktowany jedynie, jako przynależny do państwa”. W konsekwencji Żydzi winni opuścić Polskę, gdyż odżydzenie miast i miasteczek jest niezbędnym warunkiem zdrowego rozwoju gospodarstwa narodowego. W okresie okupacji to wrogowie stanowisko względem Żydów w środowiskach narodowo- radykalnych związanych z wojenną mutacją ONR (chodzi tu o Grupę ”Szańca” oraz jej siłę zbrojną - początkowo Związek Jaszczurczy, a następnie Narodowe Siły Zbrojne) nie uległo w zasadzie zmianie. Fakt ten starali się w okresie powojennym wykorzystać historycy tak krajowi, jak i emigracyjni, przedstawiając NSZ jako bandę antysemickich maniaków owładniętych ideą niszczenia (wspólnie z Niemcami) wszystkiego co żydowskie. Moim zdaniem jest to sąd głęboko krzywdzący NSZ, co postaram się udowodnić na kilku przykładach. Na wstępie chciałbym zaprezentować relację ppłk NSZ- Tadeusza Boguszewskiego (uważając się zresztą za piłsudczyka), w której czytamy m.in. "Stwierdzam jednak kategorycznie, że w latach 1939-1947 tępiono we własnych szeregach politycznych, w Związku Jaszczurczym i w Narodowych Siłach Zbrojnych wszelkie zapędy antysemickie. Współczucie dla tępionego nieludzko narodu żydowskiego, pamięć na piętno antysemickie z lat 1934-1939 i obawa przed własnoręcznym włożeniem broni w ręce Moskwy, własnej komuny i dygnitarzy w rodzaju Tatara, Rzepieckiego, Sanojcy i legionu innych- były gwarancją, że grupa ”Szańca” i NSZ będą się trzymać jak najdalej od jakichkolwiek czynnych wystąpień antyżydowskich ! Autor powyższej relacji opracował również pod kierunkiem ówczesnego dowódcy NSZ- płk Kurcjusza wytyczne do Akcji Specjalnej NSZ. W wytycznych tych wyraźnie podkreślano, iż jakiekolwiek wystąpienia przeciw Żydom miały być karane i tępione. Kapitan J. Wolański, komendant powiatowy NSZ, stwierdza, że na terenie okręgu, w którym w czasie wojny przebywał, nie zetknął się z ani jednym przypadkiem działalności NSZ, która byłaby skierowana przeciw Żydom. Co więcej” w latach 1943-1944 w jego mieszkaniu znalazł chronienie wraz z żoną i synkiem Żydmecenas Antoni L., znany mu jeszcze z lat szkolnych. 22 września 1943 roku we wsi Dąbrówka (powiat włoszczowski) powstał oddział partyzancki NSZ pod dowództwem kpt. Władysława Kołacińskiego- ”Żbika”. Oddział ten miał w swych szeregach Żyda- lekarza, dr Kamińskiego. Brat ”Żbika”- Józef w okresie istnienia getta w Piotrkowie utrzymywał z nim stały kontakt, a nawet organizował ucieczki Żydów. Na jego prośbę kpt. Kołaciński wyprowadził grupę Żydów (jedenaście kobiet i dwoje dzieci) z piotrkowskiego cmentarza w lasy spalskie, a następnie przekazał gospodarzom z sąsiednich wsi. Zdarzenie to tym bardziej godne jest podkreślenia, że kpt. ”Żbik”, który po wojnie nie zaprzestał swej patriotyczno- konspiracyjnej działalności, był oskarżony przez komunistyczną propagandę o dokonanie wraz z jego podkomendnymi w maju 1945r. w Przedborzu masakry na bezbronnych Żydach. Prawdą jest, iż w tym czasie w Przedborzu znajdowało się około 300 osób narodowości żydowskiej. Jednak akcja represyjna dotknęła tylko figurujących na liście kilku wybitnie zasłużonych pracowników UB, tak Żydów, jak i Polaków”. Rozstrzeliwano ich nie za przynależność narodowościową, lecz za tropienie byłych konspiratorów, za znęcanie się w czasie śledztwa i w więzieniach, głównie na byłych żołnierzach- bojownikach! W roku 1960, staraniem Ministerstwa Obrony Narodowej, wydany został album poświęcony męczeństwu, walce i zagładzie Żydów polskich w latach 1939- 1945 (opracowanie: Adam Rutkowski). Jedno ze zdjęć w tym albumie przedstawia sztab Brygady Świętokrzyskiej NSZ z adnotacją u dołu, że brygada ta masowo mordowała Żydów. Stwierdzenie to nie odpowiada prawdzie, przeciwnie: wiele Żydówek zawdzięcza życie właśnie dowództwu Brygady, które 5 maja 1945r. zdecydowało się wykonać śmiałe uderzenie na obóz koncentracyjny w czeskim Holszowie (bo tam wojenne losy zawiodły brygadę- jedyną polską jednostkę partyzancką, która dzięki pomysłowości jej dowódcy, płk Dąbrowskiego- Bohuna przedarła się z bronią w ręku na zachód Europy). Decyzja ta najprawdopodobniej ocaliła więźniarki- Żydówki, które miały być zgładzone przez obozowe władze w momencie zbliżania się wojsk amerykańskich do Holiszowa. Ostatecznie, zaryzykowałbym hipotezę, że antysemityzm Grupy ”Szańca”, ZJ i NSZ miał charakter czysto teoretyczny, bez praktycznych następstw. W codziennym działaniu środowisko to starało się raczej nie uwypuklać cech wyróżniających przedwojenny ONR. Dochodziło do tego z całą pewnością również zwykłe ludzkie współczucie dla mordowanego narodu żydowskiemu. Skąd wziął się więc pogląd o ”antysemickich zbirach z NSZ? W moim przekonaniu wynika on z niezrozumienia przez adwersarzy koncepcji walki radykalnego skrzydła obozu narodowego w czasie wojny. Jedną z jej cech przewodnich ( i to zresztą pod koniec okupacji niemieckiej) było zwalczanie bolszewickich band w kraju, tak aby wyczyścić przedpole” przed spodziewanym zajęciem Polski przez Armię Czerwoną. Skład narodowościowy owych band był niejednorodny, nie brakowało w nich, obok Polaków i Rosjan, również Żydów. W momencie likwidacji danej bandy przez NSZ, ginęli także Żydzi, ale- raz jeszcze podkreślam- nie za pochodzenie, a za działalność na szkodę Rzeczypospolitej. Myślę, że oponenci NSZ nie przyjmują mojego rozumowania za prawidłowe. Niestety, myślowy szablon: przedwojenne pogromy (same w sobie stanowiące rodzaj mitu)- wojenne (w konsekwencji) mordy w połączeniu z wręcz histeryczną nienawiścią do tej wielkiej, ponad 70-tysięcznej organizacji, ma nadal wielu zwolenników. Być może w ten sposób starają się oni zapomnieć o swojej, niezbyt chlubnej, działalności przed i po 1945 roku. Katolik”, nr 40, 1990 

REWIZJONIZM HOLOCAUSTU

Od połowy lat 70-tych Holocaust, traktowany jako religia, jako coś wyjątkowego, nie mającego precedensu w dziejach świata, zaczyna spotykać się z odporem ze strony historyków- rewizjonistów. Krytykują oni nie tylko jego wyjątkowość, ale także rewidują dotychczasową wersję wydarzeń. Innymi słowy poddają rewizji oficjalnie podawaną liczbę Żydów zgładzonych podczas wojny, a także sposoby ich uśmiercania. Ludzie ci traktowani są przez wyznawców religii Holocaustu, a więc zwolenników cenzury i narzucania opinii światowej fałszywego, propagandowego obrazu przeszłości, jako szarlatani, neonaziści i skrajni antysemici. Argument to chyba chybiony, gdyż ruch historycznego rewizjonizmu, którego fragmentem (co prawda ważnym) jest nonkonformistyczne podejście do Holocaustu, nie jest jednorodny. Zaangażowani są w nim historycyzawodowcy, amatorzy, całe instytucje. Nie ma on jednego oblicza ideowo- politycznego. Występują w nim postawy rozciągające się od skrajnej prawicy po skrajną lewicę, a rewizjoniści to ludzie wszystkich nas i wielu narodowości, włącznie z Żydami. I jeszcze jedna uwaga porządkująca: rewizjonizm historyczny, zauważalny w USA i Europie Zachodniej, a ostatnio w jej środkowo- wschodniej części (może najmniej w Polsce), stara się zwalczać tzw. Utarte prawdy nie podlegające z różnych propagandowych, politycznych, biznesowych - względów krytyce. Problem jest więc bardzo szeroki. My skoncentrujemy się tylko na Holocauście. W rozwoju rewizjonizmu Holocaustu, po wcześniejszych wystąpieniach Paula Rassiniera (ten więzień Buchenwaldu i Dory zakwestionował jako pierwszy istnienie komór gazowych w obozach koncentracyjnych/ i prof. Roberta Faurissona (za głoszenie poglądów, że oficjalna wersja eksterminacji Żydów jest nieprawdziwa ”wyleciał” z pracy na Uniwersytecie w Lyonie. Potem miał sprawy sądowe i kłopoty z różnymi postępowymi bombiarzami - typowy to sposób rozprawiania się z rewizjonistami” doświadczył tego również autor”Wojny Hitlera - David Irving), przełomem stała się sprawa kanadyjskiego rewizjonisty Ernsta Zuendela. W 1985 roku postawiono go przed sądem za wydanie broszury autorstwa Richarda Verralla ”Czy naprawdę zginęło 6 milionów (Żydów- DR)”. Na drugim procesie Kanadyjczyka, w roku 1988, wystąpił jako świadek obrony Fred Leuchter, jedyny w USA ekspert od budowy urządzeń do wykonywania kary śmierci- także komór gazowych, w których skazańcy uśmiercani są cyjanowodorem, a więc tym samym gazem, jakim mieli być zabijani Żydzi w Auschwitz- Birkenau. W tym samym roku Leuchter, fachowiec najwyższej jakości, człowiek pozbawiony jakichkolwiek skłonności politycznych” (on zna się po prostu na komorach gazowych i substancjach zabijających- tyle i aż tyle) udał się wraz z ekipą do Polski, gdzie zbadał komory gazowe w Oświęcimiu, Brzezince i Majdanku. Tezy opracowanej przez niego po powrocie ekspertyzy okazały się zabójcze dla zwolenników oficjalnej wersji Holocaustu, a sprowadzały się do jednoznacznej konkluzji, iż pomieszczenia przedstawiane jako komory gazowe nie mogły służyć do masowego zabijania ludzi (o czym bardziej szczegółowo za chwilę). Raport Leuchtera stał się bardzo popularny w kołach rewizjonistycznych. Zainspirował on m. in. niemieckiego naukowca z Instytutu Maxa Plancka- dr Germara Rudolfa do wydania ekspertyzy o cyjanowodorze używanym w Oświęcimiu (godzi się wspomnieć, że w Niemczech ludzie rewidujący Holocaust są narażeni na prawne represje” podobne przyjemności” niedługo staną się udziałem Polaków). Należałoby wreszcie skrótowo ująć tezy i argumenty, jakimi posługują się rewizjoniści Holocaustu. Dla niewtajemniczonych, lub takich, którzy bez zastrzeżeń aprobują oficjalną wersję wydarzeń, będą one zapewne rodzajem szoku. Ozdrowieńczego, czy wręcz przeciwnie- nie moje to zmartwienie. Przede wszystkim należy stwierdzić, że rewizjoniści, przynajmniej ci poważni, bo hochsztaplerów- jak wszędzie ” nie brakuje, nie kwestionują antyżydowskiej polityki III Rzeszy, istnienia obozów koncentracyjnych, przymusowej pracy więźniów w tych obozach, deportacji Żydów do gett i obozów oraz śmierci wielu Żydów z różnych przyczyn- także w wyniku masowych egzekucji. Uważają natomiast, że nigdy nie istniał i nie był realizowany przez władze niemieckie plan systematycznego wymordowania Żydów europejskich, że nie istniały komory gazowe do masowego uśmiercania Żydów oraz że liczba Żydów, którzy ponieśli śmierć w okresie II wojny jest o wiele niższa od podawanej i traktowanej bardzo rygorystycznie liczby 6 milionów. Ogólniej natomiast Holocaust jest dla rewizjonistów mitem opartym wprawdzie na prawdziwych i strasznych wydarzeniach, które jednakowoż należy widzieć w kontekście XX wiecznej wojny totalnej, prowadzonej bezwzględnie przez wszystkie strony konfliktu i które porównywalne są z innymi wydarzeniami tamtych lat (cierpienia milionów Polaków, masakry niemieckiej ludności cywilnej przez lotnictwo alianckie, śmierć kilku milionów jeńców rosyjskich- od siebie dodam: i niemieckich w czasie wojny i po wojnie w ZSRR- masakra wojsk japońskich na wyspach Pacyfiku oraz cywilów w macierzy itd.). Rozpatrzymy teraz te 3 główne założenia rewizjonizmu Holocaustu 1.Polityka III Rzeszy wobec Żydów Według rewizjonistów naziści chcieli rozwiązać tzw. kwestię żydowską przede wszystkim poprzez przesunięcie Żydów z Niemiec, a później z Europy, na Madagaskar lub do Palestyny, co zresztą miłe było syjonistom (fakt kontaktów nazistów z kołami syjonistycznymi przed i w czasie wojny jest bezsporny). Po roku 1941 kierownictwo III Rzeszy, mając do dyspozycji ogromne obszary ZSRR, postanowiło deportować Żydów z Europy na Wschód. Niemcy kierowali się tu względami ideologicznymi, bezpieczeństwa (Żydzi jako aktywnie walcząca mniejszość) oraz motywem praktycznym, mającym za podstawę włączenie Żydów dla potrzeb gospodarki wojennej. Była to polityka brutalna i często zbrodnicza, szczególnie za linią frontu wschodniego, gdzie działały Einsatzgruppen, ale nie można mówić o zaplanowanej eksterminacji narodu żydowskiego z motywów ideologicznych, przy użyciu specjalnych urządzeń do zabijania (ruchome komory gazowe itp.). 2.Problem komór gazowych Rewizjoniści uważają, iż mimo nagłaśniania od lat 40-tych istnienia w obozach koncentracyjnych komór gazowych do masowego uśmiercania ludzi (głównie, a w zasadzie wyłącznie Żydów i Cyganów), przez długie lata nie istniały żadne ekspertyzy techniczno- kryminalistyczne poświęcone tym szczególnym narzędziom mordu. Przełomem okazały się dopiero badania Leuchtera i Rudolfa. Ich wspólna konkluzja jest jednoznaczna: nie było możliwe uśmiercanie gazem milionów (a nawet setek tysięcy) ludzi w pomieszczeniach przedstawianych obecnie wycieczkom w Oświęcimiu, czy na Majdanku jako komory gazowe. Decydują względy techniczne, chemiczne i fizykalne. Pomieszczenia uznawane za komory gazowe nie miały stalowych drzwi, nie były uszczelnione, co groziło śmiercią wszystkim znajdujących się w pobliżu, także SS- manom. Ściany nie były pokryte odpowiednią warstwą izolacji, nie było urządzeń zapobiegających kondensacji gazu na ścianach, podłodze czy suficie. Komory posiadały zupełnie zwyczajną wentylację, całkowicie nieprzydatną do usuwania mieszaniny powietrza i gazu na zewnątrz budynku, tak, aby nie groziło to życiu obsługi i SS- manów. W ścianach tzw. komór gazowych nie ma prawie śladów cyjanowodoru. Ze sprawa komór wiąże się oczywiście użycie przez Niemców preparatu Cyklon B, czyli wspomnianego cyjanowodoru. Cyklon B był w czasie wojny stosowany przez Niemców jako środek zabijający wszy. Stosowano go w komorach do odwszawiania (ale nie gazowania ludzi!), w koszarach itd. Z wielu względów jego zastosowanie w technice mordowania ludzi było niemożliwe. Cyklon jest mało inteligentny” (długi, 2 godziny czas wydzielania gazu z granulatu, jeszcze dłuższy bo 20 godzinny czas usuwania tegoż z pomieszczeń, a przecież Niemcy nic tylko gazowali i gazowali!). Poza tym byłaby to bardzo kosztowna (towar deficytowy) i niebezpieczna operacja, wymagająca od ekip więźniów wyciągających ciała użycia masek przeciwgazowych z filtrami i ubrania specjalnych uniformów ochronnych oraz rękawic (gaz działa przez skórę). I jeszcze o usuwaniu zwłok, czyli krematoriach. Zbudowane w Oświęcimiu krematoria miały służyć do spalania zwłok zamordowanych (zagazowanych) żydów. Aby to wykonać musiałyby jednak, przy podawanej oficjalnie liczbie zabitych przez Cyklon B, mieć przepustowość kilkanaście razy wyższą od najnowocześniejszych, sterowanych komputerowo krematoriów współczesnych! Takich obozy nie posiadały. Podsumowując ten wątek możemy więc stwierdzić bez popełniania większego błędu, że Cyklon B stosowano w obozach do dezynfekcji, nie zaś mordowania ludzi (tak więc słynna selekcja do gazu” była zwykłym podziałem nowoprzybyłych według wieku, płci, stanu zdrowotnego)” łaźnia służyła w obozie do kąpieli, nie była miejscem gdzie mordowano ludzi” opowiadania ocalałych więźniów jakoby widzieli gazowanie ludzi są bezwartościowe. Jest to dramatyzowanie i tak już dramatycznej sytuacji podobnie rzecz się ma z zeznaniami oskarżonych po wojnie SS-manów- kajających się ulegających presji przesłuchujących, chcących odgrywać w obliczu szubienicy rolę ”piekielnych facetów”-przypadek Rudolfa Hoessa). Wniosek ostateczny nasuwa się sam: w obozach ludzie głównie umierali na skutek chorób wynikających z niedożywienia, złych warunków higienicznych, morderczej pracy, a ciała palono w krematoriach by zapobiec epidemii. 3.Ilu Żydów ginęło podczas II wojny światowej na terenach okupowanych przez III Rzeszę? Dane dotyczące Żydów, którzy ponieśli śmierć na skutek polityki władz III Rzeszy w okupowanej Europie muszą dotyczyć następujących przypadków: choroby i epidemie wywołane sztucznie przez władze okupacyjne (zamykanie i zagęszczanie gett, głodowe racje żywnościowe dla przygniatającej większości ludzi), praca ponad siły (obozy koncentracyjne), brutalność deportacji do gett i obozów, uśmiercanie podczas walk Żydówuczestników ruchu oporu oraz osób zupełnie nieaktywnych, mających jednak nieszczęście przebywać na terenach będących areną działania Einsatzgruppen. Dodajmy do tego ofiary zbrodniczych eksperymentów medycznych oraz Żydów zabitych przez kolaboranckie szumowiny społeczne (aryjskie i żydowskie). Powyższe, tragiczne wyliczenie nie będzie więc obejmować ofiar sowieckiej polityki wobec polskich, litewskich, łotewskich, estońskich i rumuńskich (besarabskich) Żydów w latach 1939-1941 (a znacząca to liczba, nie wiedzieć czemu przypisywana Holocaustowi dokonanemu przez Niemców), ludzi zmarłych z przyczyn naturalnych bez związku z okupacyjną rzeczywistością, czy wreszcie ofiar wypadków drogowych, utonięć, zatruć medykamentami itd. (do tej pory wszystkie te przypadki były włączane do hekatomby Holocaustu). Zsumowując poszczególne kategorie, uwzględniając żydowskie ofiary pacyfikacji, obozów koncentracyjnych, tragicznego, okupacyjnego bytu, wydaje się, że liczba 2,5 miliona Żydów- ofiar Holocaustu nie będzie daleka od prawdy.

CZY IZRAEL JEST PAŃSTWEM DEMOKRATYCZNYM? 

Powszechnie uważa się, że państwo Izrael jest tworem demokratycznym, stanowiącym chlubny wyjątek na Bliskim Wschodzie. Zgadzam się, z jednym wszelako zastrzeżeniem: jest to demokracja ”narodu wybranego, nie spełniająca międzynarodowych standardów praw człowieka, oparta o skrajny nacjonalizm, nietolerancję dla gojów i ogólną niechęć do wszystkiego co wiąże się z golusem ( światem nieżydowskim). Zgodnie z oficjalną definicją Izrael jest państwem należącym wyłącznie i tylko, bez względu na miejsce zamieszkania, do osób określanych przez władze izraelskie jako Żydzi. Z drugiej strony Izrael nie należy do obywateli nieżydowskiego pochodzenia (ok.17% ogół ludno ci w starych granicach państwa z roku 1967), których oficjalnie zalicza się do osób niższej kategorii. Nieżydowska ludność Izraela- Arabowie i Druzowie- jest dyskryminowana w 3 podstawowych dziedzinach życia społecznego- ekonomicznego. Chodzi o prawo do zamieszkania, prawo do pracy i zasadę równości wobec prawa. Dyskryminacja z tytułu zamieszkania wynika z faktu, że 92% terytorium Izraela jest w rękach państwa. Tereny te administrowane są przez Izraelskie Władze Ziemskie w oparciu o wytyczne Żydowskiego Funduszu Narodowego, organizacji afiliowanej przy Światowej Organizacji Syjonistycznej. Uchwalone przez Fundusz przepisy odmawiają prawa do zamieszkiwania, otwarcia firmy, a często prawa do pracy wszystkim nie- Żydom tylko dlatego, że nie są Żydami. Jest to przykład skrajnej nietolerancji, ale jako że dotyczy państwa Izrael, na świecie zbywany jest milczeniem. Każda uwaga krytyczna byłaby tu poczytywana za antysemityzm. Nieżydowskim obywatelom Izraela nie przysługuje równość wobec prawa. Najwyraźniej widać to w fundamentalnej ustawie o powrocie, zgodnie z którą bezwarunkowe prawo wjazdu i osiedlania się na terenach Izraela mają wyłącznie osoby uznane za Żydów. Ludzie ci natychmiast otrzymują obywatelstwo raz bezzwrotną zapomogę w wysokości 20 tys. dolarów na rodzinę (Żydzi sowieccy). Obywatelowi, który opuścił kraj czasowo, a do którego stosuje się klauzula: ”może imigrować zgodnie z ustawą o powrocie” (chodzi tylko o Żydów), w momencie powrotu do ojczyzny przysługuje szereg ulg celnych, prawo do niskoprocentowej pożyczki itd. Nieżydowskim obywatelom Izraela żadne z tych dobrodziejstw nie przysługuje. Intencja jest więc jasna: przyciągnąć do Izraela jak najwięcej Żydów z diaspory, tak aby zapewnić państwu jednolicie narodowy charakter. Problem to o tyle naglący, gdyż przyrost naturalny wśród izraelskich Arabów (cały czas pomijamy milczeniem Terytoria Okupowane) jest wyższy niż u Żydów, co zaowocowało w ostatnich 40 latach znaczących wzrostem tej właśnie ludności. Podstawowym narzędziem wdrażania dyskryminacji w życiu codziennym są osobiste karty tożsamości, które każdy obywatel musi nosić zawsze przy sobie. Na karcie widnieje narodowość posiadacza (Żyd, Arab, Druz), co ułatwia pracę policji. W Izraelu przepisy prawa rabinackiego regulują prywatny status obywateli żydowskich, skutkiem czego żaden Żyd nie może poślubić osoby nie będącej żydowskiego pochodzenia. Małżeństwa zawarte za granicą(np. na Cyprze) są wprawdzie uznawane, ale dzieci ze związków żydowsko- gojowskich uważane są za dzieci nieślubne (dzieci pozamałżeńskie, ale mające za rodziców Żydów są uznane za prawowite). Jeżeli to ma nieszczęście być urodzonym przez matkę- gojkę, nie może zawrzeć związku małżeńskiego. Osoby takiej nie można również pochować. Przepisy te dziwnie przypominają niemiecki Ustawy Norymberskie z roku 1935, a niektórzy wręcz twierdzą, że współczesny Izrael to III Rzesza a rebours. Ostatnim czynnikiem wzmacniającym nacjonalistyczny i izolacjonistyczny charakter Izraela oraz ekskluzywizm Żydów, jest ideologia ziemi Odzyskanej. Ideologię tą wpaja się Żydom od najwcześniejszych lat. Zgodnie z nią Ziemię Odzyskaną stanowią terytoria, które z rąk nieżydowskich przechodzą w żydowskie. Mogą one stanowić własność prywatną lub państwową. Ziemia w rękach nieżydowskich określana jest jako nie odzyskana. Gdy zostaje odzyskana- ludność nie żydowską tam mieszkającą Żydzi starają się usunąć. Ta właśnie ideologia doprowadziła do aneksji sąsiednich terytoriów arabskich w roku 1967, a plany judaizacji Zachodniego Brzegu to również owoc tej obłędnej, ekspansjonistycznej idei (Żydzi mają prawa do 70% Zachodniego Brzegu Jordanu, tymczasem stanowią tam mało znaczący procent ogółu ludności. Współczesne rozmowy o przekazaniu kolejnych obszarów pod palestyńską kontrolę rozbijają się wobec nieustępliwości strony żydowskiej, która raz zaanektowane terytoria nie żydowskie nie może-wbrew tradycji- oddać gojom). Te kilka uwag pozwala, jak sądzę, wyrobić sobie zdanie o specyficznej demokracji izraelskiej. Demokracji ”przez Żydów i dla Żydów”. I tylko dla nich. 

MASONICA MASONERIA I SPISKOWA TEORIA DZIEJÓW 

Historia nigdy nie była wolna od spisków. Spiski bowiem immanentnie związane są z żądzą władzy, spisków itd. Tym najmniej, mimo ponawianych prób, nie one na przestrzeni dziejów- do pewnego momentu - wyznaczały ich bieg. Były co najwyżej jednym z elementów. Dlaczego? Dlatego, że świat że dzieje ludzkie podążały naturalną, ewolucyjną ścieżką, a jednocześnie były mocno osadzone w wierzeniach religijnych, tradycji, poszanowaniu naturalnego porządku rzeczy. Były to czasy, gdy Boga uważano za Boga, a człowieka za ograniczoną w swoich możliwościach istotę. I nagle 250-300 lat temu wszystko uległo zmianie . Człowiek stał się równy Stwórcy i w końcu zakwestionował jego istnienie. Postanowił wywrócić naturalny ład- ewolucję zastąpił rewolucją. Pojawiły się kłamliwe hasła Wolności, Równości, Braterstwa” szybko okazało się, że mają korzystać z nich tylko nieliczni- tzw. nowe elity wyzwolone z pod Boskiej kurateli. Nastał czas nowoczesnych, tajnych, pół tajnych, supertajnych ciał, nienazwanych i nazwanych agend. Historia stała się planem, igraszką w ich rękach. Uważam, że tylko od nas zależy, czy powróci ona w swoje naturalne, od 2000 lat sprawdzone łożysko. Określenie masoneria wywodzi się z języka angielskiego (free masons). Tak określano murarzy, kamieniarzy i budowniczych, którzy organizowali się w międzyregionalne cechy i pod przysięgą przestrzegali murarskich zobowiązań. Zamiennie stosowano i inne nazwy: farmazonia, dzieci wdowy, królewska sztuka, łota międzynarodówka. Pochodzenie masonerii okryte jest tajemnicą. W wiekach XVIII i XIX pisarze masońscy przywiązywali wielką wagę do udowodnienia jej starożytności. Wskazywali na początek masonerii w legendarnych antycznych bractwach i związkach. Niektórzy historycy dochodzili nawet do 12 hipotez tłumaczących jej pochodzenie. My ograniczymy się tylko do kilku: 1.Historia ludzkości jest tożsama z historią masonerii. Twórcą masonerii był” Adam, ewentualnie Kain. 2.Wolnomularstwo wywodzi się z misteriów Indii i starożytnego Egiptu. 3.Templariusze. Jak wiemy był to zakon rycerski, który przybrał nazwę Militia templi Salomonis. Został założony w roku 1118. Ich strojem był biały habit i biały płaszcz dla rycerzy. Po 1145 r. na lewym ramieniu nosili czerwony krzyż. Zakon szybko rósł w potęgę. W wieku XIV we Francji posiadał 2 miliony hektarów gruntów ornych wolnych od podatków. Templariusze byli niewygodnymi konkurentami dla władzy królewskiej. Dlatego też rozprawiano się z nimi okrutnie. W roku 1310 spalono 54 templariuszy jako odszczepieńców, a 4 lata później samego Wielkiego Mistrza zakon Jakuba de Molay, który przed męczeńską śmiercią miał rzucić klątwę na swych prześladowców- króla i Kościół. Jedna z legend masońskich głosi, że w dniu spalenia de Molay kilku jego zwolenników zebrało szczątki mistrza i poprzysięgło katom zemstę. W łonie samej masonerii zdania na temat związku z templariuszami są podzielone. Część masonów jest sceptyczna, nie przeszkadza to wszelako w powstawaniu szeregu stowarzyszeń będących blisko masonerii, a powołujący się na Jakuba de Molay. Przykładem niech będzie Zakon Templariuszy Wschodu, którego odnowicielem w XX wieku został Aleister Crowley (stojący od 1912 roku na czele brytyjskiej sekcji zakonu) i noszący imię Baphomet. Ów Baphomet to anty chrześcijańskie bóstwo, któremu cześć mieli oddawać w Azji templariusze- po latach walk z muzułmanami ostygli z krzyżowego zapału, podatni na niepokojące idee Wschodu, a z czasem i doczesne uciechy (pijaństwo, homoseksualizm). Przedstawiany jest on jako kozioł z wielkimi rogami siedzący na ujarzmionym globie. Na łbie ma pentagrammę (5 ramienną gwiazdę), u pleców zaś skrzydła. Skojarzenie z symboliką szatańską jest tu jak najbardziej zasadne. 4. Budowniczowie katedr. Jest to najpopularniejsza hipoteza sięgająca źródeł masonerii. Bractwa murarskie, zazdrośnie strzegące zawodowych tajemnic, podupadły w wieku XVII. Dla ratowania sytuacji, do lóż zawodowych zaczęto więc przyjmować przedstawicieli innych zawodów. Z czasem to oni zmajoryzowali bractwo, dając początek właściwej masonerii. 5. Oświecenie. Wielu badaczy za prawdziwe źródło masonerii uważa Oświecenie. Dorobek myślowy Oświecenia można, w ogromnym skrócie, sprowadzić do kilku twierdzeń: uznanie za boskie tego wszystkiego, co jest uniwersalne, wiara w wartość człowieczeństwa, odrzucenie spekulatywności i metafizyki na rzecz wartości ziemskich. W efekcie otrzymujemy radykalne odwrócenie dotychczasowych relacji między Bogiem a człowiekiem, upadek całego szeregu przekonań religijnych i zasad moralnych. 6. U podstaw masonerii stoją mesjanistyczne dążenia Żydów. Myślę, że powyższe hipotezy, różnej przecież jakości, zmuszają do precyzyjnego, na ile stać na to autora, pojęcia podstawowych nurtów ujętych we właściwej, zrodzonej u początku wieku XVIII masonerii. Wszystkie one miały i mają cechy wybitnie antychrześcijańskie, a mówiąc precyzyjniej- antykatolickie. Należy to powiedzieć wprost: bez organicznej nienawiści masonerii do Kościoła i wszystkich wartości, na których straży stoi, zrozumienie istoty tej tajnej struktury, jej dążeń i ukrytych celów, nie jest możliwe. Masoneria łączy więc w sobie gnozę z jej okultyzmem, hermetyzmem i przejawami satanizmu” pogański (neopogański) naturalizm, w pełni dojrzały w epoce Oświecenia- prymitywnie racjonalistyczny, libertyński” nurt protestancki, odrzucający frontalnie hierarchię Kościoła, dopuszczający dowolną interpretację prawd wiary oraz nurt judaistyczny, który najmocniej odcisnął swe cechy na symbolice, obrzędowości i duchu masonerii. Przyznał to nawet XIX wieczny naczelny rabin USA- Issac M. Wise "Masoneria jest instytucją żydowską, której historia stopnie, godność, hasła i nauki są żydowskie od początku do końca" Masoneria jest tajnym towarzystwem w tajnym towarzystwie. Jej doktryna zewnętrzna, przeznaczona na użytek profanów i szarej, często otumanionej masy członkowskiej, pełna pięknie brzmiących haseł Wolność, Braterstwo, Człowiek, Dobroczynność), stanowiących przykrywkę właściwych celów. Tak naprawdę wysoko postawieni bracia fartuszkowi” są lucyferianami pragnącymi zastąpić panowanie chrześcijańskiego Boga (Adonaj) rządami upadłego Anioła- Lucyfera- Wielkiego Budownika Świata. W konsekwencji nienawidzą Kościoła, tradycji chrześcijańskiej, wytworzonej w ciągu 2000 lat moralności i wszystkich tych wartości, które w naukach zawarł Jezus. Z tego negatywnego uczucia wynikają metody działania i ostateczne cele, jakie stawiają sobie dzieci wdowy. W sferze działań masoneria nastawiła się na rewolucję, która miała zniszczyć stary, a wprowadzić nowy porządek. Obejmowałby on stopniową likwidację instytucji Kościoła, nową moralność ustanowioną przez wyzwolonego od Boga człowieka, rządy Rozumu itd. Bez wątpienia tak rewolucja we Francji, jak i rewolucje w Rosji były przez nią inspirowane. Każda idea, każda myśl niszczycielska, przeciwna Bogu i uznanym relacjom między Nim a człowiekiem była przez masonerię popierana i sponsorowana. Do pewnego momentu takim sojusznikiem pozostawał socjalizm komunizm, a nawet neopogańskich faszyzm. Po II wojnie światowej tajne bractwo zmieniło taktykę, rozpoczynając ”pokojową walkę ze starym światem”, opartą o stare, liberalno- demokratyczne hasła, z wykorzystaniem najnowocześniejszych osiągnięć techniczno cywilizacyjnych. W odniesieniu do religii i Kościoła katolickiego postulują one m.in. usunięcie tychże z działów aparatu państwowego i instytucji publicznych, sekularyzację małżeństwa, wprowadzanie świeckiej oświaty, propagowanie wolności religijnej dla wszystkich sekt (np. tych wyrosłych z New Age- naturalnego, oczywiście do pewnego momentu, sojusznika masonerii) i grup wyznaniowych, z wyjątkowym wszakże traktowaniem katolicyzmu, oskarżonego bezustannie” o brak tolerancji. Masońska walka ze starym porządkiem nie rozgrywa się tylko na płaszczyźnie bezpośredniego starcia z Kościołem. Dodajmy do tego świeckie” (ale zawsze związane z działalnością masońskiego antykościoła) elementy ofensywy: nieograniczoną wolność prasy w głoszeniu haseł antyreligijnych i zasad sprzecznych z moralnością (to samo dotyczy mass- mediów elektronicznych, kin, teatrów)” usunięcie wszelkich różnic w traktowaniu osób płci przeciwnej i popiera nie skrajnego feminizmu (prekursorem był tutaj Adam Weishaupt, jedna z najbardziej diabolicznych postaci Europy przełomu XVIII/ XIX wieku, człowiek, który ideologicznie przygotował rewolucję we Francji, chociaż nie zapominajmy o nikczemnym Voltaire)- tej wymyślonej przez mężczyzn pułapki dla głupich i łatwowiernych kobiet. Masoneria stara się opanować wszelkie sfery życia intelektualnego i społecznego. Jest to niezbędny czynnik do przejęcia władzy nad całym światem. Wiele jej postulatów zostało już zrealizowanych. Złotej międzynarodówce, zasobnej w nieograniczone fundusze, kontrolującej mass- media, banki, polityków, penetrującej Kościół (dobrym przykładem niech będzie Holandia, a ostatnio nawet Polska księdza Tischnera i paramasońskiej katolewicy) i uniwersytety, udało się przynajmniej podminować chrześcijaństwo, wzbudzić wśród ludzi wątpliwości co do jego prawdziwości i przydatności, wreszcie wyzwolić drzemiące w nich pokłady permisywizmu, relatywności i prymitywnego materializmu. Obawiam się, że wypowiedziane 20 lat temu zdanie prominentnego masona Wielkiego Wschodu- Baroin: "Godzina masonerii wybiła", nie jest czczą przechwałką. Czas pokaże”

MASONERIA- RYTY- OBRZĘDY

Rozwijające się od XVIII wieku loże masońskie oparły swoją działalność o zredagowaną w roku 1723 przez dr Jamesa Andersona konstytucję. Dzieło tego kaznodziei prezbiteriańskiego nosiło tytuł "Konstytucje Masońskie Zawierające Przepisy, Statuty tego Najbardziej Starożytnego i Prawego Bractwa". Do dziś dnia są one podstawową masońską wykładnią zasad, praw i regulaminów rządzących poszczególnymi lożami. Pamiętajmy jednak, że ogromny rozwój lóż w wieku XIX doprowadził do rozłamu w łonie masonerii w II połowie tego wieku. Otóż w roku 1877 paragraf 2 art. I ”Konstytucji Andersona”, mówiący o istnieniu Boga (pomijam antychrześcijańskie rozumienie Jego istoty) został usunięty. Dokonała tego Loża Wielkiego Wschodu we Francji. W wyniku tej zmiany Wielka Loża Angielska, określająca się jako chrześcijańska, zerwała z Lożą Wschodu. Oficjalnie więc Wielki Wschód Francji i pewne meksykańskie oraz południowo amerykańskie loże nie są reprezentowane w Wielkich Lożach anglosaskich, tym niemniej wszystkie loże masońskie połączone są ze sobą w Wielkim Łańcuchu Wolnomularstwa za pośrednictwem licznych organizacji pomocniczych- np. Wielkiej Loży Alpina” w Szwajcarii, międzynarodowych kongresów, nie mówiąc o wspólnocie ducha i celu, który im przyświeca. Sami wolnomularze zresztą przyznają, że stanowią jeden organizm. Nie ma żadnej masonerii narodowej ani zorientowanej wyznaniowo, lecz jest tylko jedna, czysta, niepodzielna. Masoneria wszystkich krajów i części świata tworzy jedną całość. Masoneria tworzy wszędzie zwartą całość. Ale nie przez rytuał” także nie przez jurysdykcję” i nie przez wspólnotę swoich członków”. Jest ona zawarta w jej prawdziwym duchu tajnej nauki jednolita (masoneria- DR) w swoich naukach i swoim świetle, jednolita w swojej filozofii i w swoich zakonach. Tworzy zatem jedną rodzinę, jedno ciało, jeden wspólny łańcuch braterski, jeden jednolity zakon”. To tylko trzy przykłady licznych, ”zjednoczeniowych” wypowiedzi masonów. W strukturze masonerii podstawową komórką jest loża. Wolnomularstwo dzieli się na samodzielne wspólnoty (Wielkie Loże lub Wielkie Wschody) zwane też Federacjami, Wyższymi Radami, Siłami Masońskimi. Te wielkie oddziały masonerii rządzone są przez Radę lub Komitet Wykonawczy. Na czele każdego z nich stoi Wielki Mistrz. Wielka Loża składa się z lóż jednego kraju lub okręgu. Na czele Wielkiej Loży stoi Wielki Mistrz i Rada Wielkich Urzędników (Wielki Warsztat). Na zgromadzeniach Wielkiej Loży Mistrzowie Katedry (Czcigodni Lóż) reprezentują poszczególne loże. Do założenia loży potrzebne jest pisemne upoważnienie (konstytucja) Wielkiej Loży. Loża założona nieprawidłowo jest uważana za ”nieregularną”. Każda loża nosi symboliczną nazwę, uzupełnioną przez nazwę siedziby. Do lóż należą, oprócz członków zwyczajnych, członkowie honorowi, bracia odwiedzający i bracia służący, nie uprawnieni do głosowania i pełniący służbę w loży, przy stole itp. Sprawami loży kieruje Mistrz Katedry. Dodajmy jeszcze, że w łonie lóż wyróżniamy również zgromadzenia rytualne (loże rytualne). Mogą być to przypadkowo loże urzędnicze, pracujące (przyjmują kandydata do stopni masońskich), konstrukcyjne, żałobne, biesiadne. Dosyć ciekawie przedstawia się stosunek masonów do kobiet, którym werbalnie przyznawali od zawsze” równouprawnienie. Tymczasem w praktyce życia lożowego mężczyźni decydują niemal o wszystkim. Małżonki, rodzone siostry i narzeczone wolnomularzy noszą miano sióstr masońskich. Niektóre loże łączą je (i to tylko przy niektórych okazjach) w loże siostrzane. Tylko w niektórych krajach kobiety uczestniczą w pracach lóż na równych prawach. We Francji istnieją także loże wyłącznie kobiece. Nie będę chyba daleki od prawdy, jeżeli powiem, że ta polityka w stosunku do niewiast ma sens. Te bowiem, oprócz wielu zalet umysłowych, no i tych widocznych gołym okiem, mają jeden, zasadniczy defekt: lubią gadać. A masoneria to tajemnica. Poszczególne loże różnią się znacznie ilością istniejących w nich stopni wtajemniczenia, obrzędami, symbolami w zależności od przyjętego i obowiązującego w danej loży rytu. Czym jest ryt masoński? Pojawienie się nowych rytów zawsze znamionowało konieczność przeprowadzenia jakiejś określonej akcji politycznej czy zamierzenia filozoficznego. Mogło chodzić np. o rewolucyjny przewrót, czy jakąś nową oprawę symboliczną odpowiadającą duchowi czasów. Wyróżniamy 3 grupy rytów: ryty studiów filozoficznych i bezpośredniej akcji politycznej (niewielka ilość stopni wtajemniczenia, szczególna tajemniczość stopni wyższych. Wg tych rytów pracuje np. Ryt Francuski Nowoczesny i część Wielkich Wschodów)” ryty tradycyjne (charakteryzują się tradycyjnym symbolizmem i hierarchią. Przedstawiają poprzez stopnie całą historię tajnych tradycji od Salomona poprzez Templariuszy po Alchemików. Do tego rytu należy Ryt Szkocki i Uznany)” ryty kabalistyczne i mistyczne (zastrzeżone dla elity, innym rytom zostawiają trud przygotowania niższych wtajemniczeń. Najbardziej znanym z tych rytów jest Misraim i Memphis). Najbardziej popularny jest Ryt Szkocki i Uznany, który wbrew nazwie powstał we Francji epoki napoleońskiej. Ten mocno przesiąknięty tradycją judaizmu obrządek posiada 33 stopnie wtajemniczenia. Pierwsze trzy stopnie (do mistrza włącznie) to tzw. Masoneria Niebieska, podstawowa masa członkowska bractwa. Stopnie kapitularne (od 4. do 18.) tworzą Masonerię Czerwoną. Stopnie filozoficzne (od 19 do 30) mieszczą w sobie Masonerię Czarną. Trzy ostatnie stopnie administracyjne to ekskluzywna Masoneria Biała z Wielkim Inspektorem Inkwizytorem Komandorem, Księciem Królewskiej Tajemnicy i Generałem Wielkim Inspektorem. Obrządek Szkocki obierany jest przede wszystkim przez tych, którzy pragną "szybkiej" ziemskiej władzy. Jeżeli braciom zależy na możliwie rychłym przejęciu danego, prominentnego dygnitarza, procedura otrzymywania poszczególnych stopni (do 32 włącznie) odbywa się w tempie ekspresowym, np. w czasie jednego weekendu. Tak było w przypadku prezydenta USA, Tafta, czy gen. Douglasa Mac Arthura. Albo pomysłodawcy odbudowy Europy po II wojnie światowej, zgodnie z duchem i celami USA- Marshallem. Powróćmy jeszcze do istoty działalności masonerii, której cele ostateczne, zawarte w doktrynie wewnętrznej, są ukryte nie tylko przed nie masonami (profanami), ale i szarą masą członkowską lóż- tym mięsem armatnim knowań wysoko, bardzo wysoko postawionych braci. Zacytujmy tym razem słowa uznanego autorytetu, który miał zresztą romans z masonerią (czyni go to tym samym jeszcze bardziej wiarygodnym)- wicehrabiego Leona do Poncins: ”Wielkim zadaniem masonerii jest szerzenie idei szlachetnych i pięknych niekiedy na pozór, lecz w rzeczywistości destrukcyjnych (jak) Wolność, Równość, Braterstwo. Masoneria, będąca ogromną organizacją propagandową, działa poprzez wolną sugestię, rozpowszechniając podstępnie rewolucyjny ferment. Zasiew rzucamy jest przez głowy w lożach wewnętrznych, te przekazują je lożom niższym, skąd przenika on do związanych z masonerią instytucji i do prasy, trzymającej w ręku opinie publiczną. Niestrudzenie i przez niezbędną liczbę lat, sugestia działa na opinię publiczną i kształtuje ją tak, by pragnęła ona reform, od których umierają narody. W latach 1789 i 1848 (lata rewolucji francuskiej), wolnomularstwo, zdobywszy chwilowo władzę, przegrało jednak w szczytowej fazie swych wysiłków. Nauczone tymi doświadczeniami, zaczęło ono postępować wolniej i pewniej. Gdy przygotowania rewolucyjne zostają ukończone i uznane za wystarczające, masoneria ustępuje pola walczącym organizacjom, karbonariuszom, bolszewikom lub innym stowarzyszeniom jawnym bądź tajnym, a sama usuwa się w cień na zapleczu. Pozostaje ona tu nie skompromitowana” w razie niekorzystnego zwrotu sytuacji, udaje, że pozostawała na boku i jest coraz bardziej zdolna do kontynuowania swojego dzieła, niczym żrący robak, skryty i niszczycielski. Masoneria nigdy nie działała w pełnym świetle dnia. Każdy wie o jej istnieniu, o miejscach jej zebrań i o wielu spośród jej adeptów, nie zna jednak jej prawdziwego celu, jej prawdziwych środków i jej prawdziwych przywódców. Nawet ogromna większość samych masonów znajduje się w tej sytuacji. Stanowią oni tylko ślepą maszynerię sekty. Tych ślepych trybików nie stanowią wyłącznie szeregowi masoni. Wypełniają one całe życie społeczno polityczne, niemal wszystkie instytucje gospodarcze. Masoneria, dla wzmocnienia swojego działania, nie waha się też przed powoływaniem do życia różnych wolnomularskich przedszkoli typu kluby rotariańskie, Lions Clubs, stowarzyszenia krzewienia kultury świeckiej itd., które wykonują wolnomularskie zadania (chociażby poprzez atakowanie Kościoła), a jednocześnie pozwalają wychwycić co bardziej użytecznych kandydatów na lożowych braci. Jest to świetnie zorganizowany system, który pozwala nielicznej masonerii (bracia zawsze stawiają na jakość- nie ilość) sprawować rząd dusz nad ”postępowym, antytradycjo nalistycznym, świeckim, modernistyczno- liberalnym światem”. Dobrze o tym wiedzieć: nie trzeba być masonem, nie trzeba nawet wiedzieć o tym bractwie, aby wykonać, często nieświadomie, z dobrą wolą, jego dyrektywy. Rytuał masoński zależny jest od stopnia wtajemniczenia do jakiego dana osoba pretenduje. W pierwszych dwóch stopniach (uczeń, czeladnik) kandydata informuje się o ” chrześcijańskim charakterze loży, wierze w Boga itd. Jeżeli nadal będzie upierał się przy swoim tradycyjnym światopoglądzie- dalej nie awansuje, ale oczywiście jako użyteczny trybik może już być wykorzystany. W stopniu mistrza, czyli trzecim, widać już subtelne odchylenie od nauk chrześcijańskich. W przysiędze tego stopnia istnieje zapis, iż kandydat nie zaszkodzi loży ani bratu tego samego stopnia oraz będzie bronił brata masona, gdyby chcieli mu zaszkodzić inni. Przysięga ta stwarza fundament pod wielką niegodziwość masonerii, która rekrutując, a bardzo to lubi, sędziów, policjantów, szeryfów, adwokatów, prokuratorów, jest przekonana, że w razie niebezpieczeństwa mistrz masoński, nawet gdyby okazał się złodziejem, może być pewny bezkarności gdy np. sądzi go masoński odpowiednik. W kolejnych stopniach ta swoista solidarność, wzmocniona zasadą wzajemnego go popierania się, jest mocno eksponowana. Było to widoczne tak w przeszłości, że wymienię tylko słynną sprawę Kuby Rozpruwacza, jak i obecnie (sprawa Loży P-2 we Włoszech, masońskie skandale w Scotland Yardzie). Pisanie i mówienie pod koniec XX wieku o masonerii, jako o potężnym bractwie wywierającym w przeszłości i obecnie istotny wpływ na bieg dziejów, nie jest czynnością wdzięczną. ”To obłęd”- powiada postępowa opinia publiczna. Uzupełniają ją tradycyjni anty komuniści, dla których masoneria to karzeł, do tego na glinianych nóżkach. Ja pozostanę przy swoim: bracia mają się dobrze, ich wizja świata nabiera konkretnych kształtów, Kościół słabnie, jest przyzwolenie społeczne. A że mało kto słyszał o masonerii? To dobrze, farmazonia nigdy nie zabiegała o tanią popularność. Liczy się cicha, wydajna i skuteczna praca. Jej efektem końcowym będzie globalny rząd fartuszkowych wybrańców. I wtedy poznamy prawdziwe oblicze masonerii. VARIA CI OKROPNI ENDECY Dyskredytowanie obozu narodowego przez polską lewicę trwało ”od zawsze”. Jednak od lat 40- tych począwszy weszło ono w nową, dramatyczna fazę. Okres pierwszy to zasadniczy konflikt z komunistami. Do zakończenia wojny szeroko rozumiany obóz narodowy prowadzi ostrą i konieczną walkę z bolszewickimi, ”gwardyjsko- alowskimi bandami łupiącymi pod pozorem rekwizycji lubelskie, białostockie i kieleckie wsie. Żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowej Organizacji Wojskowej bronią mienia i życia polskiego gospodarza. Po wojnie przyjdzie im za to drogo zapłacić. Bezwzględnie tropieni, okrążani w leśnych pułapkach, giną w walce, podczas śledztwa lub na mocy wyroków sądowych. Oprócz tego odbywa się prawdziwe polowanie na wybitnych członków tak strasznie doświadczonego przez okupację niemiecką Stronnictwa Narodowego. Zostaje m.in. aresztowany Adam Doboszyński, znany z przedwojennego ”marszu na Myślenice”. Po nieludzkich torturach- podawano mu także środki przeczyszczające, wywołujące nieznośne cierpienia- zostaje stracony. Przy okazji: czy ludzie gardłujący po październiku 1956 roku o metodach działania Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ci nawróceni demokraci (a do 1956 r. zażarci komuniści najgorszego sortu typu: Andrzejewski, Brandys et consortes) kiedykolwiek upomnieli się o tę ofiarę zbrodniczego systemu? Oczywiście nie. Sprawiedliwość bowiem i ludzkie uczucia narodowców omijały. Można było zrehabilitować komunistę, socjalistę, nawet chadeka. Endeków nie, bo to w grupie rzeczy ”bandyci, szowiniści, antysemici. Okres drugi rozpoczyna się w 1956 roku, ale dopiero w ostatnich latach nabiera wyraźniejszych cech. Tym razem krąg zajadłych przeciwników endecji zwiększy się. Do komunistów, którzy w międzyczasie w sposób prostacki starają się przejąć niektóre hasła obozu narodowego, dołączyli byli komuniści (nazwijmy ich braćmi odłączonymi”), socjaliści, ateiści, kosmopolici (działający zgodnie z formułą p. Michnika. Moją ojczyzną jest Europa”)- słowem, tworzy się nieformalny zespół antyendecki. Powstanie tego zespołu łączy się moim zdaniem z upadkiem komunizmu, a także z walką polityczną na jego gruzach. Dopóki rządziła PZPR, wróg był jeden. Wprawdzie ”demokratyczna” lewica endecji (delikatnie mówiąc) nie lubiła, co więcej: obłudnie zarzucała jej cichą współpracę z komunistami, ale był to drugorzędny front walki. W momencie dziejowego krachu i zastąpienia go systemem, w którym lewica niekomunistyczna zawarła kontrakt z byłymi utrwalaczami władzy ludowej, atak został skierowany na narodowców. Można by zapytać, dlaczego? Przecież obóz narodowy AD 1990 jest jeszcze organizacyjnie słaby, więcej: oprócz Stronnictwa Narodowego istnieje szereg małych grupek mniej lub bardziej udanie nawiązujących do nieśmiertelnych idei leżących u podstaw działania przedwojennego obozu narodowego. Lewica jednak wie, co robi. Zdaje sobie sprawę, że pomimo 45 lat upodlenia Polacy, przynajmniej duża ich część, wiedziona instynktem, akceptują lub będą akceptować hasła głoszone przez narodowców, a nade wszystko pozostaną szczególnie wyczuleni na tak eksponowane w enuncjacjach Stronnictwa Narodowego niebezpieczeństwo niemieckie. Lewica się więc boi, a strach, jak wiadomo, nierzadko wywołuje agresję. Nie jest ona spontaniczna, lecz znakomicie zorganizowana. Wyrazem jej są artykuły, artykuliki, oświadczenia, których celem jest ośmieszanie endecji (przoduje tu lewicowa ”Gazeta Wyborcza”), przedstawienie jej jako tworu anachronicznego, szowinistycznego, niemal rasistowskiego. Tygodnik Narodowy ”Ojczyzna”, nr 5, 24 czerwca 1990

ŚLĄSKI HEIMAT

Opole, dzień targowy. Na placu dziesiątki plastikowych stolików. Z ustawionych na nich magnetofonów dobywają się tandetne, piwno- parówkowe piosenki typu: ”Ich liebe Dich und warum Du mich nicht?” W przewalającym się tłumie ludzi mnóstwo Niemców, także tych, którzy jeszcze kilka miesięcy temu byli Polakami. Teraz są butni, pewni siebie. Na parkingach metaliczne BMW, mercedesy, ople. Tak wygląda stolica Śląska Opolskiego Anno Domini 1990. A na wsi? W tych zamieszkałych przez autochtonów- istny festiwal niemieckości. Już gdzieniegdzie ukazały się szyldy nad restauracjami w języku niemieckim, a Opole to, według pewnego znaku drogowego, znowu Haupstadt Oppeln. Zresztą to dopiero początek. Oto bowiem germańskie Towarzystwo mniejszościowe walczy o dwujęzyczność podopolskich miejscowości, mając zresztą w tym względzie poparcie supereurotomanów” z Solidarności oraz pewnej konserwatywnej partyjki (”Jedność Europejska”), której członkowie pewnie zmieściliby się na mojej składanej kanapie, przy założeniu, że wprzódy wpuściłbym tych panów do domu. Mamy już nawet dwutygodnik mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie, ”Oberschlesische Nachrichten”. Czytam wypowiedzi czołowych działaczy mniejszościowego Towarzystwa. Dominują stwierdzenia o Europie bez granic. Prawda, jakimi jesteśmy demokratami BEZ GRANIC”. I jeszcze pan Kroll, szef Wasserdeutschów (wespół z ojcem- 100% Niemcem, byłym członkiem PZPR odznaczonym przez samego Gierka) jest za napływem obcego kapitału na Śląsk. No, zgadnijcie Państwo jakiego? Ech, to chyba za mało. A może by tak pobudować sanatoria, prewentoria, zamknięte kluby golfowe ”nur fuer Deutsche”. Ubierzemy brudnych Polaczków w białe kitle, nauczymy ich podstawowych słówek w naszej pięknej niemczyźnie, pouczymy, że mają być ”freundlich i już mamy kelnerów, hostessy (prawda, ładniejsze od naszych Helg)- do tego tanich. Ale uwaga: Achtung, Achtung! Trzeba mieć na nich oko. Pewien nasz ”Kamerade” otworzył na obrzeżu Oppeln (śmieszna , słowiańska nazwa: Opole) skład z używanymi szmatami. Niestety, ci bezczelni Polacy zwinęli sztuk kilka. Was machen Wir? Jak to, co, nich się rozbierają do koszuli (autentyczne zdarzenie), wchodząc do porządnego niemieckiego sklepu. W ogóle wytniemy tym uparciuchom niezły numer. Niech się cieszą na razie, że Śląsk jest niby w Polsce. Potem przyjdzie czas na ”europeizację” terenów ”odwiecznie niemieckich” podług genialnego planu Hartmuta Koschyka, a następnie” Aber langsam, langsam. Tygodnik Narodowy ”Ojczyzna”, nr 11, 7 października 1990 Tekst powyższy pisany był w gorącym okresie tworzenia się niemieckich organizacji mniejszościowych w naszym województwie. Proszę mnie nie zrozumieć źle : nigdy nie występowałem przeciwko aspiracjom ludności autochtonicznej, zawsze starałem się, czy to na łamach ”Schlesiches Wochenblatt” (które czasami daje zresztą podstawy do podejrzeń o nielojalność w stosunku do Polski), czy w książce poświęconej niemieckiemu księdzu z podopolskiego Naroka, obiektywnie przedstawić tragedie, jakie stały się jej udziałem po roku 1945. Wszelako uważam Śląsk Opolski za integralną, bez żadnych podtekstów, część Państwa Polskiego. A tymczasem działania znanych organizacji ziomkowskich w Niemczech, z którymi wielu miejscowych Niemców ma całkiem dobre kontakty i przynajmniej nieoficjalnie- powiedzmy: przy halbie piwa- podziela ich antypolskie poglądy, każdą zachować daleko posuniętą ostrożność. Jest rzeczą oczywistą, iż ludzie ci liczą na ”Europę ”bez granic” a w dalszej kolejności możliwość swobodnego osiedlania się Niemców na Śląsku. Oczywiście europejski moloch będzie dawał w przyszłości Polakom szansę osiedlania się w Niemczech, ale powiedzmy sobie szczerze: ilu to Polaków- posesjonatów będzie stać na np. spędzanie jesieni życia ”na swoim” w Bawarii, czy Hesji. I zresztą po co mieliby to robić. Tymczasem polskie ziemie zachodnie, już to ze względów czysto ekonomicznych, już to zaszłości historycznych, staną się atrakcyjnym terenem osiedleńczym przede wszystkim dla Niemców. Przybysze będą mieli za sobą europejskie prawo i pieniądze, a wszystko zakończy się, trudno tu o inną możliwość, swoistą rekonkwistą. Prowadzoną oczywiście metodami pokojowymi, z poszanowaniem praw człowieka, słowem w rękawiczkach. Scenariusz jest więc napisany, a znając wręcz organiczny brak u Polaków elementarnego, zdrowego egoizmu narodowego (w przeciwieństwie do regionalnego, także opolskiego), tym łatwiejszy do realizowania. Aber langsam, langsam” 

PRZYPADKI MARSZAŁKA ŻYMIERSKIEGO 

Głośno ostatnio wokół marszałka Michała Roli- Żymierskiego. I słusznie- najwyższy czas. Przypisywane mu powojenne zbrodnie(podpisywanie wyroków śmierci, udział w tworzeniu obozów koncentracyjnych dla członków AK) wcale mnie nie dziwią, zauważywszy jego podejrzaną działalność przed i w czasie wojny. Zacznijmy od nazwiska. Prawdziwe brzmiało: Łyżwiński. Oczywiście nie w tym nie byłoby zdrożnego-wszak marszałek Łyzwiński brzmiałoby także nieźle- gdyby nie fakt, że jego zmiana na Żymirski (pierwotna pisownia ) wywołała mały skandal. Miało to miejsce w Wiedniu, gdzie nasz legionista kurował się z ran zadanych mu w krwawej bitwie pod Laskami (23-26.X1914). Wtedy to zaczął uchodzić za prawnuka gen. Żymirskiego- bohatera Powstania Listopadowego. Kompromitacja nastąpiła w momencie wypełniania papierów w związku ze staraniem hrabiego Mycielskiego o wyrobienie Łyżwińskiemu orderu. Ale to tylko drobiazg. Na początku lat dwudziestych odnajdujemy Łyżwiańskiego- Żymierskiego na eksponowanym stanowisku zastępcy szefa administracyjnego armii. I tu jego zamiłowanie do pospolitych szachrajstw ostatecznie wychodzi na światło dzienne. Za zakup we Francji bez kontroli 50 tysięcy masek gazowych, z których 42% było uszkodzonych- oczami wyobraźni widzę nieprzeliczone szeregi "szwejków" uczących się w czasie ćwiczeń zostaje skazany na 5 lat więzienia i zdegradowany. Wyjeżdża do Francji. Tam prawdopodobnie przechodzi na żołd wywiadu sowieckiego. W czasie wojny, będąc w Polsce, nawiązuje, za zgodą Moskwy, kontakt z Gestapo. Prowadzi m.in. rozmowy z Alfredem Spilkerem, jednym z najniebezpieczniejszych i najinteligentniejszych funkcjonariuszy gestapo w Generalnym Gubernatorstwie, człowiekiem, który specjalizował się w tropieniu podziemnych struktur państwa polskiego. Współpraca ta była zresztą tylko fragment ogólniejszych działań tzw. komórki dezinformacyjnej Polskiej Partii Robotniczej (zorganizował ją Marceli Nowotko- za to prawdopodobnie rąbnęli go niepoinformowani o misternej grze bracia Mołojcowie), polegających na przekazywaniu Niemcom danych Armii Krajowej i Delegaturze Rządu. Przy okazji: wcale bym się nie zdziwił, gdyby w przyszłości ktoś wykrył, że aresztowanie np. generała GrotaRoweckiego- przecież m. in. Spilker (niestety zaginął pod koniec wojny) rozpracowywał tę sprawę-było dziełem owej komórki, w tym i szanownego matuzalema komunistycznego oficerstwa. I na tym zakończę, kłaniając się nisko tym wszystkim postkomunistom, byłym poputcznikom i tej całej pseudonaukowej hałastrze piszącej swego czasu:”pod ustrój”, którzy protestują przeciwko zniesławieniu imienia naszego kochanego marszałka. No cóż: taki marszałek-jakie czasy. "Katolik" nr 44, 4 listopada 1990 MAŁA WOJNA Polacy zamieszkujący północno- wschodni kraniec przedwojennej Rzeczypospolitej (województwa: wileńskie i nowogrodzkie) w latach II wojny światowej stworzyli jedną, poważną organizację do walki z okupantem niemieckim- Armię Krajową. Cieszyła się ona powszechnym poważaniem nie tylko wśród Polaków, ale i Białorusinów, którzy w niemałej liczbie zasilili jej szeregi szczególnie na Nowogrodczyźnie. Oddziały Armii Krajowej na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie nie były jednak jedyną siłą zbrojną, czynnie przeciwstawiającą się Niemcom. Obok nich rozwijała działalność na tych terenach partyzantka radziecka. Nowogródczyźnie jej główną bazą operacyjną stały się puszcze: Nalibocka (ok. 10 tys. żołnierzy), Lipczańska (ok. 5 tys) i Rudnicka. W Okręgu Wileńskim AK koncentrowała się głównie na bagnach jeziora Narocz i w kompleksach leśnych powiatów: postawskiego i brasławskiego. W skład oddziałów radzieckich wchodzili żołnierze rozbitej w 1941 r. Armii Czerwonej, członkowie aparatu partyjnego, którzy nie ewakuowali się na wschód, Żydzi zbiegli z gett. Od 1943 roku zaczęli je zasilać spadochroniarze przerzucali drogą powietrzną przez front- żołnierz pod każdym względem doskonały. Ogólnie więc można powiedzieć, że był to element w dużej części napływowy, nie znający miejscowych stosunków i tym samym nie tolerujący obecności innych, nie radzieckich oddziałów. Fakt ten stał się źródłem niekończących się zatargów między partyzantami radzieckimi a polskimi. Konflikty te przerodziły się z czasem w krwawe potyczki inspirowane przez Rosjan, widownią których stała się przede wszystkim Nowogródczyzna. O ich skali świadczy wyliczenie ppłk Janusza Prawdzic-Szlaskiego, Komendanta Okręgu Nowogródzkiego AK, który ustalił, że oddziały okręgu stoczyły 83 walki z partyzantami radzieckimi, co stanowiło 1/3 ogółu walk stoczonych przez nowogródzką AK za okupacji niemieckiej. Przytoczone dane uległyby prawdopodobnie rozszerzeniu, gdyby policzyć starcia między małomiasteczko wowiejskimi samoobronami (zwanymi z białoruska ”samo schowani, lecz grupującymi także Polaków współpracujących z AK) a radzieckimi partyzantami. Były one szczególnie krwawe, o czym świadczy przykład miasteczka Naliboki, w którym oddział radziecki pod dowództwem mjr Wasilewicza, w kwietniu 1943 r., dokonał mordu na ponad 120 członkach miejscowej samoobrony. Ludność cywilna na Nowogródczyźnie była zresztą szczególnie narażona na akty terroru ze strony oddziałów radzieckich. Dlatego też sama, doprowadzona do ostateczności powtarzającymi się brutalnymi napadami, nie cofała się przed rozwiązaniami radykalnymi. Znany jest przypadek rozsiekania szablą przez rozsierdzonych mieszkańców pewnej wsi w okolicach Lidy spitych alkoholem partyzantów radzieckich. Kulminacyjnym jednakże momentem w konflikcie polski- radzieckim na Nowogródczyźnie stało się wydarzenie związane z rozbrojeniem przez radzieckie grupy partyzanckie strefy iwienieckiej Baonu tołpeckiego AK. Oddział ten został 1 grudnia 1943 roku otoczony przez Rosjan a następnie rozbrojony. Jego dowódcę- mjr Wacława (Wacław Pełka) zastrzelono na miejscu. Pozostałych oficerów odseparowano, a pięciu z nich (w tym cichociemnych: por. Rydzewskiego i ppor. Łosia) wywieziono na Łubiankę do Moskwy. Sukces radzieckiego ataku na Baon okazał się jednak połowiczny, gdyż rozbrojenia uniknęły: grupa ułanów 27 pułku pod dowództwem chor. Zdzisława Nurkiewicza- ”Nocy i 30 żołnierzy ppor. Adolfa Pilcha-Góry. Warto przy tym nadmienić, że świadkiem całego zdarzenia był wileński oddział partyzancki dowodzony przez "Małego" (Andrzeja Kutzera), który przybył do Puszczy Nalibockiej z obwodu Mołodeczno na zimowy odpoczynek i kwaterował w uroczysku Drywiezna, ok. 0,5 km od Baonu Stołpeckiego. W chwili radzieckiego ataku "Mały" wycofał się z puszczy, a wraz z nim grupa żołnierzy ppor. "Góry". Adolf Plich w stosunkowo szybkim czasie odbudował rozbity oddział i, nauczony smutnym doświadczeniem, zaczął podobnie jak wielu jego kolegów, uważać partyzantów radzieckich za wrogów. Ponadto, w wyniku otoczenia Zgrupowania Stołpeckiego przez oddziały radzieckie, zawiesił czasowo (grudzień 1943- lipiec 1944) walkę z Niemcami. Człowiek nieobeznany z wojennymi realiami kresów mógłby oczywiście uznać tę decyzję za oburzającą. Żeby to wszystko (jednak) zrozumieć, trzeba było być partyzantem Puszczy Nalibockiej i przeżyć to wszystko, co przeżywała miejscowa ludność (”). Zrozumieć to wszystko trzeba, zrozumieć tamtą beznadziejną sytuację walki, będąc ze wszystkich stron oblężonym”. Omawiając wydarzenia związane z tragedią w Puszczy Nalibockiej, należałoby postawić pytanie o inspiratorów wrogiego nastawienia oddziałów radzieckich do polskiej partyzantki. Nie był to przecież przypadek odosobniony. Już w sierpniu 1943 roku w sąsiednim, wileńskim Okręgu AK, został rozbrojony i częściowo wybity przez Rosjan oddział dowodzony przez Antoniego Burzyńskiego -"Kmicica". Nie ulega wątpliwości, że te akty przemocy były uzgodnione z wyższymi instalacjami. Świadczy o tym uchwała KC KP Białorusi z 22 czerwca 1943 roku ”O przedsięwzięciach w zakresie rozwijania ruchu partyzanckiego w zachodnich obwodach Białorusi” i pismo ogólne "O wojskowo-politycznych zadaniach pracy w zachodnich obwodach Białorusi". To ostatnie w punkcie czwartym głosiło: "wszystkimi sposobami (należy) zwalczać oddziały i grupy nacjonalistyczne". Ponadto, w kilka dni po rozbrojeniu Baonu Stołpeckiego, ppor. Niedźwiecki (”Lawina , "Szary") znalazł przy zabitym radzieckim oficerze sztabowym rozkaz "Do Komendantów i Komisarzy Oddziałów Partyzanckich Brygady im. Stalina", stanowiący uzupełnienie wcześniejszych ustaleń i odnoszący się do polskiego oddziału w Puszczy Nalibockiej. Nakazywał on m.in. przystąpienie 1 grudnia do ”osobistego rozbrajania wszystkich polskich legionistów” których miano następnie dostarczyć do obozu Miłaszewskiego w rejonie wsi Niestorowicze. W razie oporu ze strony rozbrajanych Polaków zalecano rozstrzeliwania na miejscu. Dokument podpisali: płk Guleweicz (Komendant Brygady im. Stalina), ppłk Muranow (Komisarz Brygady), ppłk Karpow (Naczelnik Sztabu Brygady). Przytoczone przykłady są tylko drobnym fragmentem pełnych nieufności i konfliktów stosunków polskoradzieckich na północno- wschodnich kresach w czasie wojny. Zresztą również po przetoczeniu się frontu prze Wileńszczyznę i Nowogródczyznę latem 1944r., walki trwały nadal. Te z oddziałów Akowskich, które nie dały się internować, nadal stawiały opór, tym razem regularnemu żołnierzowi radzieckiemu. W jednej z takich potyczek, pod Surkontami, zginął słynny Maciej Kalenkiewicz, cichociemny, oficer wielkich nadziei, wraz z 36 podkomendnymi. Tak oto wygasała niewypowiedziana, mała wojna polsko- radziecka. Chronologicznie trzecia w przeciągu 25 lat. "Katolik", nr 47, 25 listopada 1990 

JAŚ NIE DOCZEKAŁ- DOWÓDCĘ ZWM TRAFIONO ŚMIERTELNIE PO DWUGODZINNYCH DELIBERACJACH(fragmenty sprawozdania prasowego) 

Dyrektor Ryszard Sakowski z Zespołu Szkół Ekonomicznych im. Janka Krasickiego w zagajeniu przedstawił m.in. historyka Dariusza Ratajczaka.- Pan magister- powiedział- pomoże nam w wyborze kandydatur na nowego patrona. W ten sposób losy dotychczasowego były już właściwie przesądzone. Zamysł był taki, że do Opola na sesję PATRON SZKOŁY JAKO WZORZEC PATRIOTYCZNO- MORALNY przyjadą przedstawiciele wszystkich placówek z województwa, które łączy imię nie tak dawno jeszcze drogiego bohatera II wojny. Frekwencja zawiodła. Oprócz uczniów Zespołu Szkół w Kędzierzynie z gości nie zjawił się nikt. Inni dyrektorzy najwidoczniej kłopotliwy balast postanowili wyrzucić bez hałasu. Proces nadawania szkołom imion w Polsce Ludowej był dość sformalizowany- stwierdziła mgr Anna Szelka”- Bywało- podkreśliła Szelka- że patrona narzucały szkołom władze, żeby był po linii i na bazie, czyli właściwej proweniencji. Szczególnym wzięciem cieszyć się zaczęli bohaterowie walk z imperializmem, przeciw burżuazyjnym krwiopijcom i zgniłemu drobnomieszczaństwu, co zdaje się na jedno wychodzi. (”) Taki patron, zauważyła referentka- z naukowego punktu widzenia nie spełnił wyznaczonej mu roli. Na podstawie doświadczeń szkół pracujących z patronem, stwierdzić można, że właściwy wybór zwiększa szansę pomyślniejszej pracy i wyników. To samo tylko krócej powiedział uczniom dyrektor Sakowski. Godzina Janka Krasickiego wybiła gdy do mikrofonu podszedł historyk Dariusz Ratajczak. Strzał pierwszywspółpraca z KPP, partią która pragnęła bardzo by Polska znalazła się w gronie narodów radzieckich, na co są dowody. Działacze KPP- przypominał Ratajczak- na VI Zjeździe w listopadzie 1932 roku, na 3 miesiące przed dojściem Hitlera do władzy, podjęli uchwałę o obronie Górnego Śląska przed polskim imperializmem i wezwali do walki z uciskiem narodowym ludności niemieckiej. Strzał drugi- bliskie kontakty Janka Krasickiego z antypolskim renegatami. Strzał trzeci- nad łóżkiem studenta Krasickiego wisiał w akademiku nikt inny tylko najbliższy wzór- Feliks Edmundowicz Dierżyński, znany szerzej pod ksywą krwawy Feliks oraz z tego, że lubił dzieci. Strzał czwarty- Krasicki w pełni aprobował fakt okupacji części Polski przez ZSRR, w okupowanym Lwowie doszedł nawet do godności miejskiego wiceprzewodniczącego Komsomołu, organizacji przecież niepolskiej. Strzał piąty- Krasicki zastrzelił Mołojca, zaraz po tym jak Mołojec zastrzelił Marcelego Nowotkę. Pierwszego KC PPR. Dziś wiadomo, że Mołojec się pomylił. Myślał, że kończy agenta gestapo, a Nowotko wykonywał tylko polecenia Moskwy żeby denuncjować konkurencję, czyli AK i ich londyńskich popleczników. Seria okazała się dla Janka śmiertelna. Tylko ksiądz katecheta, Krystian Szteliga okazał Jankowi litość.- Skończyłem w Zabrzu przodujące liceum imienia Włodzimierza Ilicza Lenina i zapewniam- patron nie miał na mnie żadnego wpływu. Przy okazji ksiądz wyraził obawę czy nowy, wiarygodny patron nie przyczynił się do budowania w szkole albo muzeum, albo kapliczki (”) Imię jego (Krasickiego- DR) zawieszono, a o woli uczniów i grona powiadomiona zostanie Warszawa. Wbrew sugestii księdza odbędzie się w Zespole Szkół Ekonomicznych referendum w sprawie nowych kandydatur. Historyk Dariusz Ratajczak zasugerował na marginesie, że teraz przydałaby się sesja poświęcona szkołom imienia Marcelego Nowotki. Jedna z dziewczyn na korytarzu zauważyła przytomnie: - Może ten Krasicki czuł się bolszewikiem, nienawidził Polski szczerze, i gdyby żył, już samo nadanie jego imienia polskiej szkole odebrałby jako obrazę? Nie ulega wątpliwości, że to ludzie wyciągnęli truchło z grobu i postawili na piedestale, a następnie je stamtąd zrzucili. Jeżeli w Zespole Szkół Ekonomicznych odbywał się przeciwko komu¶ proces, był to proces przeciwko nim samym.” Ryszard Rudnik ”TO”, nr 279, 30 listopada 1990 Powyższe sprawozdanie, rzetelnie zresztą napisane, wymaga pewnego rozwinięcia. Rzeczywiście opolski” ekonomiak” utracił patrona i z tego co wiem do dnia dzisiejszego nie ma żadnego. Może to i dobrze. Natomiast duch Krasickiego, co prawda szczątkowo, przetrwał w przesławnym grodzie nad Odrą. Trudno pogodzić się z decyzją o pozostawieniu nazwy ZWM dla największej dzielnicy Opola. Tym bardziej, że ogarnia ona cały gąszcz ulic i uliczek poświęconych autentycznym bohaterom Polski Walczącej. Mikołajczyk, Bytnar, Sosnkowski, Hubal- przewracają się w grobach. Potraktowano ich jako dodatek do małej, sponsorowanej przez Kreml organizacyjki. A może ojcowie miasta uważają, że AK była częścią ZWM? W końcu nie każdy interesuje się historią. Przeraża również fakt, że ta absurdalna kohabitacja w ogóle nie przeszkadza mieszkańcom osiedla (zakładam, że mieszkają tam nie tylko byli utrwalacze władzy ludowej). Ludzie nie znają historii, karleją, na niczym im nie zależy. Widmo umysłowej impotencji krąży nad Opolem. 

ALKAZAR 1936 (z dziejów hiszpańskiej wojny domowej) 

Rebelia wojskowa w lipcu 1936 roku w Hiszpanii, skierowana przeciwko władzom republikańskim zakończyła się tylko częściowym powodzeniem. Kilka dni po jej wybuchu można już było wyznaczyć linię oddzielającą obszary, gdzie wojskowi zwyciężyli, od tych, gdzie władze republikańskie nie dały się zaskoczyć. Generalnie, spiskowcom udało się opanować północno- zachodnią część kraju, wszelako bez uprzemysłowionych prowincji baskijskich (Vizcaya i Guipuzcoa) i Asturii. Na południu nacjonaliści kontrolowali północną część Maroka, Wyspy Kanaryjskie, Baleary (z wyjątkiem Minorki). Jeśli chodzi o kolonie hiszpańskie, to wypadki rozgrywały się tam z pewnym opóźnieniem w stosunku do metropolii, ale ostatecznie Gwinea, Fernando Po, Ifini i Villa Cisneros- terytoria w zachodniej Afryce z dostępem do Atlantykuzostały opanowane przez nacjonalistów. Oprócz tego wojskowi zdołali utrzymać swoje pozycje w enklawach otoczonych terytorium republikańskim. Na północy kraju było to Oviedo, na południu, w Adaluzji: Sewilla, Kordoba, Granada oraz sąsiadujące przez Cieśninę Gibraltarską z północnym Marokiem terytorium między Kadyksem a Algeciras. Nie te jednak miejsca przykuły uwagę całej Hiszpanii w pierwszych miesiącach wojny domowej, a maleńki, wręcz mikroskopijny punkt oporu nacjonalistów na wrogim terytorium- toledański Alkazar. Jego obrona, nosząca znamiona prawdziwego bohaterstwa, stała się symbolem dla wszystkich, przecież licznych, zwolenników przewrotu. W Toledo, starej stolicy Kastylii, rebelia nie udała się. Wykorzystując przewagę liczebną, siły republikańskie zepchnęły spiskowców dowodzonych przez pułkownika Jose Ituarte Moscardo na mały obszar obejmujący Alkazar- pół fortecę, pół pałac- położony na wzgórzu górującym nad miastem i Tagiem (w Hiszpanii terminem Alkazar określa się warowną rezydencję reprezentacyjną wywodzącą się z tradycji architektonicznych islamu). Ostatecznie Mascardo zabarykadował się w twierdzy wraz z 1300 ludźmi, wśród których byli członkowie Gwardii Cywilnej (800), oficerowie (100), falangiści i inni prawicowi bojówkarze (200) oraz kadeci z miejscowej Akademii Piechoty (190). Ponadto w Alkazarze przebywało również 550 kobiet i 50 dzieci, a także pewna ilość zakładników, między innymi cywilny gubernator z całą rodziną i lewicowi politycy. Pierwszą ”pokojową” próbę poddania twierdzy przedsięwziął dowódca milicji republikańskiej w ToledoCandido Cabello. W dniu 23.07.1936r. zatelefonował on do płk Moscardo by zawiadomić go, że jeśli nie podda Alkazaru w ciągu” 10 minut, to jego syn- Luis, będący w niewoli republikańskiej, zostanie rozstrzelany. Żeby stwierdzić czy to prawda, przemówi do pana - dodał. Poproszony do telefonu Luis Moscardo wypowiedział tylko jedno słowo: "Papa". "Co się dzieje, mój chłopcze?" - zapytał ojciec. "Nic- odpowiedział na razie zgodnie z prawdą syn- oni mówią, że zastrzelą mnie, jeśli Alkazar nie podda się". "Jeżeli to prawda- odrzekł pułkownik- powierz swoją duszę Bogu, krzyknij Viva Espana i umrzyj jak bohater. Żegnaj mój synu". Luis Moscardo został rozstrzelany miesiąc później, a okrutny los nie oszczędził i drugiego syna pułkownika, który zginął w Barcelonie. Przez cały sierpień obie strony, oblegający i oblegani, prowadziły zażarty pojedynek karabinowy, kończący się niezmiennie wygraną dobrze wyszkolonych, uzbrojonych (zapasy amunicji obrońcy uzyskali z sąsiedniej fabryki broni) a nade wszystko zdeterminowanych nacjonalistów. Republikanie mieli jednak przewagą psychologiczną nad przeciwnikiem. Ten bowiem był całkowicie odcięty już nie tylko od zwartego obszaru pozostającego pod kontrolą zwolenników generała Franco, ale i jakichkolwiek informacji na temat wypadków rozgrywających się w innych częściach Hiszpanii. Obrońcy mogli więc obawiać się, że upragniona odsiecz nie nadejdzie. Z drugiej strony ludzie Moscardo uświadamiali sobie, że nie ma dla nich alternatywy- zresztą rozwścieczeni oporem milicjanci dawali im pewne wyobrażenie o ich losie po ewentualnym poddaniu twierdzy. Pomimo bezustannego ostrzału i ciężkiej sytuacji żywnościowej, obrońcy zachowywali godny podkreślenia spokój. Dla podtrzymania ducha walki urządzano uroczyste parady, a w podziemiach Alkazaru odpędzano czarne myśli ognistym” flamenco” z kastanietami. 17 sierpnia oblężony garnizon po raz pierwszy- wprawdzie w sposób pośredni- nawiązał kontakt ze światem zewnętrznym. W tym dniu nad twierdzą przeleciał frankistowski samolot i zrzucił ulotki zawierające słowa zachęty do dalszej obrony, podpisane przez przywódców przewroty, Francisco ahamonde Franco i Emilio Mola. Godzi się w tym miejscu zauważyć, że na początku wojny domowej nacjonaliści posiadali śmiesznie małą ilość samolotów wojskowych- dla przykładu gen. Franco na południu kraju miał do dyspozycji 3 stare "Breguety", I "Fokkera", kilka hydroplanów, 2 "Dorniery", "Junkersa" i dwie małe "Savoie". 9 września przez megafon umieszczony w pobliżu twierdzy oblegający poinformowali obrońców, że major Vincente Rojo, były profesor taktyki w Akademii Piechoty, pragnie odwiedzić Alkazar w celu przekazania propozycji rządu republikańskiego. Ponieważ Rojo był osobiście znany płk. Moscardo, a także innym oficerom pozostającym w twierdzy, pozwolono mu wejść. Obie strony na czas wizyty przerwały oczywiście ogień. Rojo, wyrażając stanowisko władz, zaproponował poddanie Alkazaru, w zamian za co gwarantował życie i wolność kobietom i dzieciom pozostającym w twierdzy. Mniej wesołe wieści miał do przekazania wojskowym- groził im sąd wojenny (w praktyce oznaczało to rozstrzelanie). Moscardo odmówił, choć przy okazji zapytał majora, czy nie byłoby możliwe prowadzenie do Alkazaru księdza. Rojo przyrzekł przekazać tę prośbę rządowi i- po rozmowie z oficerami, bezskutecznie błagającym go, by pozostał z nimi- opuścił broniony obszar. Tymczasem w twierdzy zapasy żywności dramatycznie się wyczerpywały, co dla każdego obrońcy oznaczało zmniejszenie dziennej racji chleba do 180 gramów. Nie zabrakło za to strawy duchowej, gdyż 11 września, niemal po dwóch miesiącach oblężenia, do fortecy przybył ksiądz Vazguez Camarasa, udzielając obrońcom, z braku możliwości indywidualnej spowiedzi, rozgrzeszenia ogólnego. Chwilowe odprężenie wiązane z przybyciem księdza wykorzystali niektórzy żołnierze do nawiązania słownego kontaktu z oblegającymi. Republikańscy milicjanci- rzadki to wypadek w tej wojnie, którą znaczyły raczej przykłady obłędnego bestialstwa z obu stron, z przyznaniem wszelako niechlubnej palmy pierwszeństwa lewicy - odarowali obrońcom papierosy i podjęli się przekazać wiadomości ich rodzicom. Po opuszczeniu twierdzy przez duchownego, republikanie podjęli kolejną próbę złamania oporu nacjonalistów. Wiedząc, że położenie obrońców jest bardzo ciężkie, po podłożeniu min pod dwie wieże Alkazaru, rozpoczęli 18 września atak. Jedna z owych więc rzeczywiście została wysadzona w powietrze, co umożliwiło milicjantom wdarcie się na dziedziniec, gdzie wywiesili czerwoną flagę. Na szczęście jednak dla obrońców mina podłożona pod wieżą północno- wschodnią nie eksplodowała, niwecząc tym samym ostateczny cel przedsięwzięcia. 20 września wieczorem- po wcześniejszej, nieudanej próbie podpalenia Alkazaru- do Toledo przybył Francisco Largo Caballero (przywódca socjalistów hiszpańskich), domagając się zdobycia twierdzy w ciągu 24 godzin. Dzień później ostateczne decyzje co do losów obrońców zapadają również po stronie nacjonalistycznej generał Franco decyduje się na odsiecz, nie mając zresztą poparcia w tym względzie ze strony wszystkich swoich współpracowników. 23 września wojska pod dowództwem generała Iglesiasa Vareli (poszczególnymi kolumnami dowodzili pułkownicy: Cabanillas i Barron y Ortiz) od północy ruszyły z pomocą obrońcom twierdzy. Ci drudzy byli zresztą znowu w poważnych opałach, gdyż oblegający podłożyli raz jeszcze minę pod ocalałą wieżę robili to na tyle skutecznie, że ta 25 września runęła do Tagu. Twierdzy jednak nie zdobyto. Dzień później sytuacja zaczęła się nieco wyjaśniać, bo oto Varela przeciął drogę łączącą Toledo z Madrytem. Od tego momentu jedynym kierunkiem ucieczki dla poważnie już zagrożonych republikanów było południe. 27 września, w godzinach rannych, obrońcy Alkazaru po raz pierwszy ujrzeli przyjacielskie wojska, gromadzące się na północnych, nieurodzajnych wzniesieniach. W południe Varela rozpoczął atak na Toledo, który w skutek załamania się niezdyscyplinowanej milicji republikańskiej zakończył się pełnym sukcesem” opanowano także fabrykę broni. Varela wkroczył do miasta 28 września. Jego spotkanie z bohaterem Alkazaru, płk Moscardo, przebiegło w nietypowy sposób. Otóż pułkownik stwierdził wobec generała, że nie ma mu nic szczególnego do zakomunikowania, używając przy tym zwrotu ”sin novedad” (nic nowego), który służył 17-18 lipca 1936 roku za hasło wojskowym spiskowcom. Byli obrońcy tymczasem, po wyjściu z twierdzy, oprócz docenienia waloru pomocy realnej ze strony przybyłych wojsk, nie zapomnieli również o Tej, której ” ich zdaniem- zawdzięczali ocalenie. Nawiązując do swego przebywania w czasie oblężenia w piwnicach twierdzy, wznosili modły ku czci ”Podziemnej Dziewicy, Naszej Pani Alkazaru. "Katolik", nr 9, 03.03.91r.

ZWARCI- SZYBCY- GOTOWI- BIS

Zalety pana prezydenta Lecha Wałęsy są powszechnie znane. Jest to człowiek skromny (choć absolutnie sam obalił komunizm), precyzyjnie formułujący swe natchnione myśli, bezkompromisowy w wywiązywaniu się z wyborczych obietnic. Ponadto Lech Wałęsa pełniąc funkcję prezydenta wszystkich Polaków (nie dotyczy to pana Jarosława Kaczyńskiego, którego sejmowe wystąpienia ostentacyjnie bojkotował, no ale- zgódźmy się- szef PC nie jest Polakiem) dał się poznać jako mąż stanu światowego formatu. Jego koncepcje (NATO- bis, pomoc dla Rosji poprzez kraje Europy Środkowej) zadziwiły, zadziwiają i będą zadziwiać swym chłodnym realizmem i mistrzowskim wręcz przełożeniem teorii na język praktyki. Bo pan prezydent Wałęsa jest praktykiem. Praktycznie odwdzięczył się współpracownikom, którzy zapewnili mu prezydencki fotel, praktycznie dał nam po 100 milionów (a dorzuci jeszcze po dwie duże bańki, tak aby było 300), praktycznie jest nowym wcieleniem innego znanego demokraty- Józefa Piłsudskiego. Obu panów łączą nie tylko wąsy, czasowe miejsce zamieszkania i szczere przywiązanie do monteskiuszowskiego trójpodziału władzy. Oto bowiem Lech Wałęsa, wzorem swego mniej uzdolnionego mistrza, stworzył Bezpartyjny Blok Wspierania Reform. Idea przyświecająca powstaniu obu- przed i powojennego- BBWR-ów była taka sama: skupić w jednym szeregu przemysłowca, robotnika, chłopa, plebana i na dokładkę kogoś z mniejszości narodowych. A wszystko pod sztandarem uzdrowienia życia politycznego, społecznego, moralnego, czyli tzw. sanacji (jest to również termin stomatologiczny, patrz: ”sanacja jamy ustnej”). Myślę, że BBWR- wersja ulepszona (z turbo- doładowaniem) czeka życie długie i szczęśliwe. Już widzę te wiece poparcia, tą jedność narodu skupionego wokół wodza, ba, setek wodzków, wodzusiów i wodzusiątek. Wszędzie biało- czerwono, wszędzie gipsowe, marmurowe, żelazne orły w koronie. I te portrety w gminnych siedzibach- duże, groźne, marsowe, ale i rubaszne, takie swojskie, chwytające za szczere, słowiańskie serce. Niestety czasem przemknie ulicą jaki niedomyty oszołom lub wraża jaczejka, nie godząca się z radosną rzeczywistością. Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze. Nie przystosowalność to wprawdzie groźna, podobnie jak schizofrenia bezobjawowa, choroba, ale uleczalna. Jaki turnusik w miejscu odosobnionym (z obowiązkowym łowieniem ryb w ramach reedukacji), jakieś delikatne przetrzepanie skóry (w każdej rodzinie się zdarza) i po kuracji. A może się mylę? Może bezlitosny deszcz myje z powierzchni ziemi nie kochane dziecię? A niechby i zmył! Wszak po deszczu czuć OZON. "TO", nr 97, 5 lipca 1993r. Sprawa z BBWR-em była niepoważna, takoż i została przeze mnie potraktowana. Lech Wałęsa natomiast okazał się najgorszym rodzajem psują w obozie kalekiej polskiej prawicy (nawet nie wiem czy takowa w ogóle jeszcze istnieje). Dramatem Polski jest to, że nie ma ona prawdziwej klasy politycznej przejętej interesami narodu i państwa (w tej kolejności). Rządzą nami napuszeni dyletanci bez żadnego zmysłu praktycznego (ekipy solidarnościowe) lub wymiennie- cyniczne kanalie z postkomunistycznej koterii- ludzie od których nie kupiłbym używanego samochodu. Słowem, mamy do czynienia z uczonymi durniami, złodziejami i męskimi prostytutkami, jakby powiedział Józef Piłsudski, niewiele zresztą od nich lepszy. Ostatni polski polityk z krwi i kości umarł I stycznia 1939 roku. Nazywał się Roman Dmowski. 

EUROPEJCZYK 

Opole, 29 lutego 1952 roku. Przed obliczem Wojskowego Sądu Rejonowego stoi młody, nieśmiały mężczyzna. Za chwilę przewodniczący składu sędziowskiego- kapitan Franciszek Pastuszka, w obecności aplikanta- podporucznika Romana Włodawskiego, prokuratora wojskowego- porucznika Edwarda Langa i obrońcy z urzędu- adwokata Franciszka Mroczka, wymierzy mu karę trzech lat pozbawienia wolności. Może się uważać za szczęściarza. Wojskowy sąd w Opolu już nieraz udowodnił, że ma ciężką rękę. Nazywa się Kazimierz Rudek. Ma 22 lata, ojca alkoholika i dwie przypadłości niegodne obywatela socjalistycznego państwa: wybujałą fantazję oraz zamiłowanie do podróży. Zwłaszcza przez "żelazną kurtynę". Ale nie tylko. Rok 1930. Chołojów, województwo tarnopolskie. Ludwik Rudek, głowa wielodzietnej rodziny, postanawia wyjechać do Francji. Za chlebem, za lepszym. Jego syn, Kazimierz, ma zaledwie kilka miesięcy. Przyjazd nad Sekwanę niewiele zmienia w życiu rodziny. Stary Rudek pracuje u przygodnych gospodarzy na roli. I pije. Mały Kazik niewiele go obchodzi. A szkoda- chłopiec jest zdolny, dobrze się uczy. Na skutek zaniedbania ze strony rodziców zakończy edukację na sześciu klasach szkoły powszechnej. Od najmłodszych lat wychowuje go paryska ulica. Żyje z żebraniny i drobnych kradzieży. Wolne chwile umila sobie lekturą powieści kryminalnych i oglądaniem w kinach przygodowo- sensacyjnych filmów amerykańskich. Takich z gangsterami, szpiegami, szeryfami i Indianami. Rozbudzają jego wyobraźnię, nie pozwalają usiedzieć w jednym miejscu. Praktycznie od siódmego roku życia nie mieszka w rodzinnym domu. Ostatecznie w roku 1939, nakazem władz, zostaje oddany do domu sierot w Paryżu. Dwa lata później jest już w centralnej Francji. Kilkakrotnie ucieka z wychowawczych przytułków, pracuje u gospodarzy. Jeden z nich nawet go adoptuje. Nie będzie jednak francuskim wieśniakiem. W roku 1944 pojawia się ponownie w Paryżu, gdzie wraz z podobnymi mu łobuzami kradnie, jak to sam określa, "do życia". Złapany, tuła się po sierocińcach, by wiosną 1945 nawiać do Marsylii. I właśnie tutaj nadarza się wspaniała okazja wyrwania z Francji: Polski Obóz Żołnierski. 15- letni Kazik, w końcu Polak, zostaje junakiem w II Korpusie i w tym charakterze wyjeżdża do Włoch. pracuje w warsztatach lotniczych, ale bardzo krótko. Coś, czego nigdy nie potrafi wytłumaczyć gna go dalej. Jak było do przewidzenia- dezerteruje. Robi to bez żalu. Pojęcie patriotyzmu jest mu obce. We Włoszech spotyka transport jeńców radzieckich powracających do kraju. Zabiera się z nimi do Lwowa. Tak "pod prąd". Pod Tarnopolem szuka, on Paryżanin, rodzinnego Chołojowa. Kazik szuka Chołojowa, a NKWD jego. Zalicza radziecki areszt, dom sierot i fabrykę tkacką. Ucieka po dwóch tygodniach do Krakowa. Tu, jesienią 1945 roku, natrafia na francuski pociąg sanitarny. Podaje się za Francuza, sierotę, którego rodzice zginęli w Dachau. Ambasada Francuska w Warszawie załatwia mu wyjazd. Jeszcze w 1945 roku jest we Francji. Ale mistyfikacja się nie udaje. Wychodzi na jaw, że jest Polakiem. Trafia do domu sierot. Siedem dni później czmycha do Włoch. Do polskiej jednostki wojskowej, z której już raz zdezerterował. Tym razem wytrzymuje sześć miesięcy. Latem 1946 widzimy Kazika w Belgii, której do tej pory, o dziwo, nie odwiedził. Włóczęgę- małolata namierzają szybko Amerykanie i wsadzają na dwa miesiące do więzienia w Antwerpii. Ale potem kierują do służby wartowniczej w Reims. Koszarowym życiem, nawet wygodnym, Rudek gardzi. Zostawia Reims, Amerykanów, francuskie dziwki, i transportem w 1947 roku przybywa do Polski. Po ucieczce z punktu repatriacyjnego w Dziedzicach (oczywiście nie miał potrzebnych dokumentów) poznaje w Pyskowicach (powiat Gliwice) dziewczynę, której proponuje małżeństwo. Wydaje się być dobrą partią. Rodzice narzeczonej, przesiedleńcy z kresów, przyjmują go jak własnego syna. Lecz i tu nie zagrzewa długo miejsca. Kradnie niedoszłemu teściowi rower, spienięża za 4 tysiące złotych i już widzimy go w Ambasadzie Francji w Warszawie. Tym razem jego ”rodacy” są podejrzliwi. Pamiętają przecież chłopca, którego niedawno wysłali do Francji. Ale pozwalają mu zostać, a nawet zarobić. Rudek zostaje ambasadorowym tłumaczem. Na trzy tygodnie. Żądza przygód zwycięża. Kradnie pracownikowi ambasady, porucznikowi Henri, rower, pistolet "parabellum" 9mm i jedzie do Szczecina, gdzie- jak słyszał- jest "dużo partyzantów". A w partyzantce Kazik jeszcze nie był. I nie będzie. Rozczarowany zatrzymuje się u Leona Przybylskiego, właściciela zakładu stolarskiego. We wrześniu 1947 opuszcza go, kradnie- jak to ma w zwyczaju- rower i powraca do Warszawy. Do porucznika Henri. Francuzi mu wybaczają. Ale gdy kilka tygodni później znowu kradnie i ucieka- mają go stanowczo dosyć. Jako obywatel francuski zostaje w kajdankach odesłany do Strasburga.. Z błogosławieństwem Milicji Obywatelskiej. Ucieka przez Reims i Lille do Belgii. Ma pecha. Belgowie przekazują go żandarmerii polskiej. Nawet nie wie, że II Korpus rozesłał za nim listy gończe. Przecież jest dezerterem. Zapada decyzja: odesłać Rudka do Anglii, tam nauczymy go karności. W końcu, jesienią 1947, pod eskortą odpływa na Wyspy, konkretnie do Hereford w Walii, gdzie mieści się obóz polskich junaków. Wykpiwa się dwutygodniowym aresztem i trafia do obozu cywilnego. Potem włóczy się po całej Anglii, kradnie i odpoczywa u swej przyjaciółki. Wreszcie postanawia wracać do Belgii. Sprytni urzędnicy belgijscy zadają mu jednak kilka pytań w języku flmamandzkim i Rudek jest ugotowany. Żegnaj Belgio, witaj Francjo. W Lille młodzieniec pierwsze swe kroki kieruje do biura werbunkowego Legii Cudzoziemskiej. To coś dla niego. Niestety, jest raczej chuderlakiem- nie przyjmują go. Wielka szkoda. Zaoszczędziłby kłopotu policji kilku dużych krajów europejskich. A tak, latem 1948, zgłasza się na wyjazd do Polski. Przez chwilę pomieszkuje w Poznaniu. Nawet wstępuje do PPR. Co więcej: w 1949r zostaje zastępcą komendanta ORMO w Kluczborku. Dobra passa nie trwa jednak długo. Kradnie płaszcz i tysiąc złotych. Po sześciu miesiącach więzienia załatwia sobie pracę u Józefa Bednarczyka w Wilczkowicach, powiat Miechów. Gospodarz płaci mu mało, Rudek pisze więc na kawałku papieru odezwę do okolicznych chłopów, by nie wstępowali do spółdzielni produkcyjnych. Taki szantaż. Dasz więcej pieniędzy, nie powiem władzom, że kazałeś mi sporządzić ulotkę. Nie przypuszcza, że za ten drobny incydent (i tylko ten) zapłaci trzyletnim wyrokiem. W maju 1950 opuszcza gospodarza na zawsze. Chce jechać do Rosji. Tyle niesamowitych opowieści słyszy o tym kraju. Wyprawę kończy na dworcu kolejowym w Przemyślu. Bosego, obdartego włóczęgę zatrzymuje milicyjny patrol. Potem więzienie, badania psychiatryczne w Branicach, wyrok i amnestia pod koniec 1952 roku. Niczego nie żałuje. Pozostała tylko jedna zadra w sercu, jedno niespełnienie, wieczny ból. Kraj, który widział na kinowym obrazie. Ameryka. "Trybuna Opolska", nr 101, 9-11 lipca 1993 

WIELKIE PICIE

Alkohol towarzyszył Polakom od dawna. Genezy upijania się w ”polskim stylu”, to znaczy na umór, do utraty przytomności, a nawet życia, należy szukać w wieku XVIII. I od tego czasu ustala się pewna prawidłowość. Im gorzej w kraju, tym więcej alkoholu. A że w Polsce od co najmniej 250 dzieje się-delikatnie mówiąc- niezbyt dobrze, toteż mocne trunki zjednują sobie coraz to nowych admiratorów. Panowanie królów saskich w Polsce jest jednym wielkim pasmem pijaństwa. Wino, piwo i gorzałka leją się szerokim strumieniem do spragnionych gardeł panów braci, mieszczan i chłopów. A wybór jest spory. Z win sprowadza się drogą małmazję z Bałkanów i Grecji, muszkatel z prowincji tureckich (wino słodkie do ciast), alikant z Hiszpanii, kocyfał, a z Francji wspaniały pontak, burgund i szampan. Ten ostatni podawano zwykle na koniec uczty- ”na stempel”. Do tego dochodzą wina domowej roboty, niezbyt cenione krajowe, tanie wołoskie i węgierskie, wreszcie miody, łączące w sobie słodycz z niezbyt wyszukanym smakiem drożdży piwnych. Piwo warzą w Polsce głównie Niemcy. Mamy więc łagodne leszczyńskie, mocno pieniące się "brzezińskie", "łowickie", co to ”chłopom gęby krzywi, "wareckie", którym Warszawa się żywi, "wielickie", które gardła słone swą wdzięczną treścią chłodzi, "jezuickie" we Lwowie, "biłgorajskie", "międzyrzeckie", "gdańskie", "dubelbiry", "tylżyckie"- łagodne a mocne, wreszcie "grodziskie" w Poznaniu i Kaliszu, które z biegiem czasu wypiera w dużej mierze pozostałe, a kto go w domu nie miał, uważany był za kutwę bądź mizeraka. Oprócz tego sprowadzano złocisty trunek z Czech, Anglii (słynne butelkowane portery) i ze Śląska. Czterech dorosłych piwoszy potrafiło beczkę piwa wypić w ciągu 2 godzin. Doszło nawet do tego, że piwo zastąpiło wodę, której przypisywano szkodliwe działanie. Jednak najbardziej lubianym trunkiem wśród Polaków była wódka, zwana też gorzałką. Wódka pojawiła się w Polsce dopiero w wieku XVI. Początkowo w zamożnych domach nie podawano jej, uważając za trunek pośredni dobry dla Chamów” pracujących w szlacheckich folwarkach. Nie trwało to jednak długo. Najpopularniejsza była żytniówka. Swych zwolenników miały wódki przepalane (około 200 gatunków !!!), z których w zależności od przyprawy, otrzymywano anyżówkę, kminkówkę, korzenną, nie mówiąc o takich specjałach, jak wątrobiana, "Panny Marii" czy "brat z siostrą". Wybredni delektowali się wódkami słodkimi: goździkówką, cytrynową, cynamonką, persico z pestek brzoskwiń i wiśniakami. Szczególnym poważaniem cieszyła się znana w całej Europie najdroższa wódka gdańska krambambula. Nie gardzono też ratafią, goldwasserami, krupniczkiem. Wódkę pito w olbrzymich ilościach, głównie kwaterami na wyścigi do całkowitej utraty zmysłów. Czasem w czasie uczty zdarzało się, że niezbyt tęgi pijak, gdy mu ciągle do gardła gorzałkę wlewano, nie wytrzymał i ”nagle gardło puściło i postrzelił jak z sikawki naprzeciw siebie znajdującą się osobę, czasem damę po twarzy i gorsie oblał tym pachnącym spirytusem, ale nikt się tym nie gorszył. Zdarzenie w śmiech obracano. Miała Rzeczpospolita w tym czasie swych narodowych opojów, cieszących się powszechna estymą. Pierwszym był Janusz, książę Sanguszko z Litwy. Miał on tak mocną głowę, że popiwszy sobie, kazał poprzęgać karetę i przejechawszy spory szmat drogi, wracał trzeźwy, by pić dalej. Dorównywał mu kasztelan Borejko, zwany pobożnym pijakiem, bo najczęściej pijał z duchownymi. Wszelako przebijał ich krajczy koronny Adam Małachowski. Ten niepośledni degenerat potrafił duszkiem wypić kilka pół garcowych kielichów, wypełnionych po brzegi trunkiem. Dzielnie sekundowali im panowie posłowie zjeżdżający na sejmiki. Parlamentarzyści, radząc nad ważnymi dla państwa sprawami, byli praktycznie cały czas na bani. Od rana pojono ich winem i wódką doprawianą piwem. Tak ululani brali udział w debacie. Po skończonej pracy do północy dochlewali się w arkuchniach, by wreszcie zasnąć sprawiedliwym snem pod stołem, na ulicy, w rynsztoku. Pili wszyscy: chłopi, mieszczanie, szlachta, duchowieństwo. Nawet słynne z umiaru Polki ” po trosze się gorzałką rozpijały, na rozmaite jędze, dziwaczki, chimeryczki, nareszcie na pijaczki ogniste wychodziły”. Potem pito mniej. Przyzwyczajenie jednak pozostało. I jest to chyba jedyna stała cecha w naszym narodowym charakterze. "Trybuna Opolska", nr 128, 13-15 sierpnia 1993

WERWOLF: MIĘDZY MITEM A HISTORYCZNĄ PRAWDĄ

Śląsk Opolski po przejściu frontu w roku 1945 stał się areną kilku co najmniej przeciwstawnych sobie procesów. Z jednej strony na jego terenie instalowały się nowe, polskie władze, ze wschodu i centralnej części kraju napływały tysięczne masy ludzkie szukając możliwości osiedlenia się na stałe lub, szczególnie w przypadku mieszkańców tzw. Czerwonego Zagłębia, ”wyszabrowania” poniemieckiego mienia. Z drugiej Ślązacy, rodzima ludność regionu, doświadczali tragedii związanej z okrutnym, właściwie okupacyjnym traktowaniem ich przez żołnierzy Armii Czerwonej, a później nieufnym przez administrację polską. Śląski krajobraz uzupełniały nadto powroty ludzi ewakuowanych na polecenie władz niemieckich na początku 1945 roku, ukrywający się w lasach dezerterzy, maruderzy itd. Ciekawym, ale bardzo stronniczo jak dotąd ocenianym przez polską historiografię zjawiskiem stało się wreszcie powstawanie różnych podziemnych organizacji- tak polskich, jak i niemieckich. Te pierwsze, oczernianie przez lata, ostatnio na fali ustrojowych zmian w kraju doczekały się sprawiedliwych, rehabilitujących ocen. Nieco inaczej rzecz się ma z podziemiem niemieckim, walczącym wprawdzie z tym samym przeciwnikiem, ale stawiającym sobie zgoła odmienne cele. Autorowi- Polakowi trudno się z nimi oczywiście utożsamiać, niemniej jednak jako historyk i człowiek rozumiem intencje towarzyszące jego powstaniu. Ale nie o to w tym krótkim artykule chodzi. Stawiam oto tezę, że problem konspiracji niemieckiej na Śląsku Opolskim został sztucznie rozdmuchany przez komunistyczne władze. ”Werwolf”, ”Freies Deutschland” i inne organizacje stały się swoistymi straszakami. Przecenianie, wyolbrzymianie i eksponowanie akcji przez nie podejmowanych usprawiedliwiało prowadzenie działań, które uderzały bezpośrednio w Ślązaków, nawet tych, którzy z podziemiem nie mieli nic lub prawie nic wspólnego. Schemat wyglądał następująco: młodzi chłopcy znajdowali broń (a było jej dużo na polach, w lasach), ktoś sformułował hasło: ”organizujcie się”. Następnie odbywano spotkania, dyskutowano o obecnej sytuacji politycznej, przyszłych scenariuszach wydarzeń” i nagle wkraczali funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Grupę rozbijano, przypisując jej nierzadko czynny, których nie popełniła. Tworzyli ją bowiem - śmiem twierdzić, że takich było najwięcej, chociaż zdarzały się inicjatywy poważniejsze- amatorzy, 15-16- latkowie, u których niewątpliwy patriotyzm i sprzeciw wobec zupełnie nowej rzeczywistości mieszał się z młodzieńczą fantazją, kształtowaną chociażby lekturą książek przygodowych. W sumie więc ”impreza” była niezbyt poważna, niemniej jednak w oczach władz, często” inspirujących powstanie grupy, zasługiwała na nadanie jej apokaliptycznego wymiaru, tak by robiące wrażenie słowo: "Werwolf" cementowało naród i nastawiało go jak najgorzej do wszystkiego co niemieckie. Były i inne przypadki. Oto kilku młodzieńców, czasem byłych żołnierzy Wermachtu psychicznie skrzywionych przez wojnę, nie mogąc znaleźć się w nowej sytuacji, podejmowało się czynów niezgodnych w każdym ustroju z prawem. Kłusowali, "podprowadzili" komuś prosiaka, konia, rower. Słowem- kompletny brak motywu politycznego. Zadaniem Urzędu Bezpieczeństwa było go znaleźć. Aby nie być gołosłownym, postaram się przyporządkować podanym wyżej "modelom" dwa konkretne przykłady. W maju 1945 roku w Strzeginowie (Striegendorf, obecnie Strzegłów), powiat Grodków, Hubert Reimann założył tajną organizację "Werwolf". Pomysłodawcą miał być niemiecki żołnierz powracający z frontu, który przespawszy w mieszkaniu Reimanna jedną noc, nazajutrz oświadczył mu, że Niemcy mieszkający w powiatach: grodkowskim i niemodlińskim winni gromadzić broń. Stosunkowo szybko Reimann zwerbował do organizacji 15-17 letnich chłopców, strzeginowskich kolegów i znajomych, którzy z dwoma wyjątkami wcześniej nie służyli w wojsku. Działalność grupy, ograniczająca się do spotkań i gromadzenia broni, nie trwała długo. Już 26 stycznia 1946 roku chłopcy zostali zatrzymani przez Powiaty Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Grodkowie. Podczas rewizji znaleziono u nich m.in. karabin maszynowy, kilkanaście granatów, 1 aparat nadawczy, 1 bębenkowiec, wojskowy aparat telefoniczny, 1 flowert, 2000 sztuk amunicji. Sąd wojskowy w Katowicach uznał, że oskarżeni utworzyli nielegalną organizację, której celem było oderwanie Śląska od Polski, a ponadto nielegalnie przechowywali broń. Kary były bardzo wysokie, od 7 do 10 lat. Wolności nie doczekał Reimann. 13 kwietnia 1946 roku został zastrzelony przez konwojentów w czasie próby ucieczki. 18 października 1946 roku przed obliczem wojskowego Sądu Rejonowego w Katowicach stanęli: Reinhold Klingenberg, Hubert Pietruszka , Jerzy Stiller, Franciszek Kasprzik, Walenty Wodarz, Gerhard Suszczyk, Hubert Mizdziol. Większość pochodziła z Budkowic i nie ukończyła 20 roku życia. Wszyscy natomiast byli zweryfikowani, to znaczy uznani za Polaków. Zarzucono im, że od kwietnia do 13 września brali udział w związku terrorystyczno- rabunkowym z bronią w ręku. Ich akcje polegały na okradaniu sklepów, zaborze garderoby damskiej i męskiej, rowerów. Przy tym podczas napadów nikt nie zginął. Kary wymierzone oskarżonym były niewspółmiernie wysokie do dokonanych czynów. Klingenberg, Pietruszka i Stiller zostali skazani na śmierć, pozostali od 5 lat więzienia do dożywocia. Według mnie mamy tu do czynienia ze zwykłym sądowym morderstwem, uzasadnionym prymitywnym stwierdzeniem, że tego rodzaju ”bandy godzą w nowo osiedlone rodziny repatriantów, dla których ludzie o tym pokroju zapatrywań co oskarżeni” czują nieuzasadnioną nienawiść. Powyższą trójkę stracono jesienią 1946 roku. "Schesisches Wochenblatt", nr 31, 4-10 VIII 1995 

RACJONALIZATORZY” Z SUCHEGO BORU

Śląsk, początek lat pięćdziesiątych. Fabryki , duże i małe, ogarnia szał tzw. Socjalistycznego współzawodnictwa pracy. Co raz przyzakładowe gabloty uzupełniają zdjęcia roześmianych ludzi ”wyrabiających” 100, 200, 300 procent normy. Było ich siedmiu, jak siedmiu wspaniałych, jak siedmiu przeciw Tebom: Paweł Joniec, Piotr Rżany, Franciszek Mueller, Wilhelm Duda, Ewald Feliks, Adolf Gerlich, Tomasz Wiesiołek. Miejscowi, Ślązacy. Wszyscy pracowali w tartaku w Suchym Borze. Na tyle dobrze, że jeden z nich- doświadczony traktowany Joniec- był nawet wyróżniany przez Ministerstwo Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego. Katastrofa przyszła nagle. 3 czerwca 1952 roku dyrekcja zakładu zwołała na jego terenie zebranie pracowników, na którym- oczywiście spontanicznie- postanowiono podwoić produkcję. W ten sposób nie narzekający bynajmniej na nadmiar wolnego czasu robotnicy musieli uczcić zlot młodych przodowników pracy. Znaczy” mieli pracować na gówniarzy. Jednak tartak dysponował starym, zużytym sprzętem. Rozumieli to naturalnie pracownicy- trakowi, ich pomocnicy szlifierze, którzy uzależnili wykonanie zadania od wymiany ”felernych” pił. Dyrektor tartaku, Lenarczyk, naciskany w tej sprawie przez Jońca i innych, stwierdził, że jest to niemożliwe. W tej sytuacji doprowadzeni właściwie do ostateczności robotnicy zaczęli niszczyć stare urządzenia. Naiwnie sądzili, że tą akcją wymuszą na zakładowych władzach wprowadzenie nowych, umożliwiających wywiązywanie się z trudnego, nie przez nich w końcu wymyślonego zdania. Sąd był odmiennego zdania. Uznał, że inspiratorzy (Joniec, Rżany, Mueller) i uczestnicy dramatycznego protestu dopuścili się aktów dywersji i sabotażu, działając przy tym z pozycji ”obcych agentur”. Kary były bardzo wysokie: od roku więzienia dla Feliksa do 15 lat dla Jońca. Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie na skutek skarg rewizyjnych obrońców skazanych, adwokatów Pietronia, Sobczyńskiego i Spisli, powyższy kompromitujący wyrok uchylił. W wyniku ponownego rozpatrzenia sprawy przez sąd opolski kary znacznie obniżono (mniej więcej o połowę), nie doszukując się tym razem w działaniach pracowników tartaku pobudek kontrrewolucyjnych. W ten sposób zwolennicy modernizacji zakładu poszli do więzienia, a dyrekcja, pozbywszy się malkontentów, mogła przyjmować lub obmyślać nowe nierealne zobowiązania i plany. "Schlesisches Wochenblatt", nr 35, 1-7 IX 1995 (tekst powyższy ukazał się pod niemieckim tytułem: ”Die rationalisierer” aus Derschau) 

WSPÓLNE KORZENIE 

Komunizm i faszyzm- dwie ideologie stanowiące wyraz aberracji umysłowej milionów ludzi XX wieku- tylko pozornie całkowicie się od siebie różnią. Tak naprawdę wywodzą się z jednego, lewicowego pnia. Uderzającą cechą wspólną komunizmu i faszyzmu jest totalistyczna koncepcja sprawowania władzy. Ogólnie można ją streścić następująco: jedna ideologia, jedna partia, wszechogarniająca propaganda, rozbudowana tajna policja, jeden wódz (lub ”wodzuś”), obozy koncentracyjne dla politycznych (ideologicznych) przeciwników, podobna symbolika. Śmiem twierdzić, że ten totalizm jest wytworem wszystkich tych XIX- wiecznych ”inżynierów społecznych” w rodzaju Karola Marksa, dla których nienawiść do starego świata, chrześcijaństwa, często własnej rasy (cała ekonomiczna koncepcja Marksa zbudowana została na jego głębokim antysemityzmie, bardzo charakterystycznym dla pewnego typu zasymilowanych Żydów usiłujących zerwać nici łączące ich personalnie ze znienawidzoną przeszłością) stała się odskocznią do próby uszczęśliwienia na siłę części ludzkości. Kwintesencją myślenia lewicowego jest właśnie to pragnienie” pragnienie- dodajmy- realizowane przez ludzi, którzy zazwyczaj wymyślali teorię w zaciszu gabinetów, nie mając praktycznego związku ze społeczną rzeczywistością. Owo uszczęśliwienie na siłę było wspólną postawą dla komunistów i faszystów. Ich drogi, po pełnych wahania chwilach(np. Mussolini pierwotnie był marksistą, do roku 1914 redaktorem gazety socjalistycznej), rozeszły się następnie w ten sposób, że jedni (komuniści) przyjęli za normę supremację kreślonej klasy społecznej, drudzy zaś podążyli w kierunku narodowo- rasistowskim. W obu przypadkach praktyczną konsekwencją była eksterminacja "burżujów" (klasa niechciana), Żydów (rasa bezwartościowa) i wszelkiego autoramentu elementów nie przystających do totalistycznego modelu państwa. Oczywiście w warunkach jak najbardziej rewolucyjnych, pozaprawnych, nieludzkich. Było to swoiste dziedzictwo rewolucji francuskiej (nie bez przyczyny piszę ją z małej litery” zasadniej chyba byłoby używać terminu: rewolucja we Francji). Mamy więc tutaj do czynienia z zaprogramowanym z zimną krwią i na niespotykaną skalę ludobójstwem. Faszyzm był może w tym względzie (w teorii) bardziej- że użyję tego słowa- prostolinijny, komunizm zaś antyhumanizm chował za pięknie brzmiącymi formułkami. Efekt był jednak ten sam: miliony istnień ludzkich zagłodzonych, powieszonych, rozstrzelanych, zamarzniętych w niemieckich lagrach i sowieckich łagrach. Niemiecki nazizm, brat cokolwiek łagodniejszego, niemal do końca wojny nie szermującego antysemickimi hasłami faszyzmu włoskiego, padł pod ciosami armii wielkich mocarstw w roku 1945. Rzecz ciekawa- do końca wojny Niemcy nie sprzeciwiali się tej obłędnej machinie występku i zbrodni, jaka sprowadziła ich na skraj przepaści. Nie było mowy o jakimś masowym ruchu kontrrewolucyjnym (nazizm to ideologia na wskroś rewolucyjna). Świadczy to również, niestety, o swoistym ”uroku” totalistycznych koncepcji. Pozostał sowiecki komunizm zdobywający nowe kraje, oddziaływujący na cynicznych, łatwowiernych, głupich lub moralnie zwichrowanych intelektualistów kształtujących z czasem społeczną percepcję tego obłędu u nas- w Europie Środkowej- i na Zachodzie. To może właśnie oni zadecydowali o tym, że komunizm prze długi lata ( na wielu obszarach i wielu głowach do dnia dzisiejszego) zachował w sensie ideologicznym swą żywotność. Bez wgłębia się bowiem w jego anty ludzką, totalitarną, noepogańską istotę, stwierdzono: praktyka była (chociaż nie zawsze i nie do końca), założenia natomiast- bynajmniej. Uważam, że w przypadku komunizmu, w przeciwieństwie do zdenazyfikowanego faszyzmu, mamy do czynienia z błędem zaniechania. Chodzi o to, że w sposób jasny zło nie zostało nazwane złem. Bo komunizm był złem- tak w teorii, jak i praktyce. Mordował, deprawował, ograniczał ludzi. W przypadku chociażby naszego kraju jest odpowiedzialny również za cywilizacyjne zapóźnienie, które właśnie teraz, kosztem godziwego życia co najmniej 2 pokoleń Polaków (a życie ma się jedno), będziemy musieli nadrabiać. A jeżeli ktoś mi powie, że komunizm to także nowe szkoły, domy, fabryki, powszechne zatrudnienie - odpowiadam: Hitler zbudował sieć autostrad, zlikwidował bezrobocie, organizował tanie wczasy pracownicze. I umacniał nadodrzańskie wały! "NTO", 19.12.1997 

PINOCHET- FASZYSTA CZY ZBAWCA

Gdy w 1973 roku siły zbrojne Republiki Chile obaliły prezydenta tego kraju Salvadora Allende- świat zwariował. "Faszystowski pucz", "Rzeź w Santiago" - krzyczały nagłówki lewicowych (i nie tylko) dzienników od Moskwy po wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Wściekłość opinii publicznej skierowała się przede wszystkim przeciwko spirytus movens zamachu, generałowi Augusto Pinochetowi. Niemal nikt nie zadał sobie trudu (wielu do dnia dzisiejszego) przestudiowania głównego motywu, który pobudził generał do działania. A był on racjonalny: państwo pod rządami Allende stawało się "drugą Kubą". Pod jednym przynajmniej względem Chile było wyjątkiem wśród krajów Ameryki Łacińskiej. Przez 150 lat, od chwili uzyskania niepodległości, w republice obowiązywał demokratyczny model sprawowania władzy. Nadrzędność czynników cywilnych nad armią była respektowana przez zainteresowane strony. Oficerowie- w tym i Pinochet, wojskowy intelektualista, specjalista od artylerii, logistyki, geopolityki, wykładowca Akademii Wojskowej w Santiago- nie mieli ambicji politycznych. Sytuacja uległa zmianie, gdy 4 września 1970 roku Allende głosami socjalistów, komunistów, radykałów i katolickiej lewicy zwyciężył w wyborach prezydenckich. Co prawda, uzyskał tylko 36 proc. poparcie, ale głosy prawicy uległy rozproszeniu. Prezydent, człowiek słaby, kryptokomunista, zaczął przekształcać kraj na modłę kubańską. Nawiązywał serdeczne stosunki z państwami socjalistycznymi, tolerował przepływ broni z Kuby dla lewicowych ekstremistów, przeprowadził zabójczą dla gospodarki reformę rolną, znacjonalizował przemysł i banki. W szybkim czasie Chile stanęło na progu bankructwa. Dramatycznie spadła produkcja, inflacja sięgnęła 300 proc. rocznie, przed pustymi sklepami ustawiały się gigantyczne kolejki. Pinochet- od listopada 1972 r de facto dowódca wojsk lądowych- przez długi czas lojalnie stał u boku prezydenta. Poczucie legalizmu było u niego silniejsze od instynktowej niechęci do marksistowskich eksperymentów Allende. W czerwcu i sierpniu 1973r zdławił nawet dwa antyprezydenckie spiski w wojsku. Impulsem do zmiany postawy generała stała się uchwalona przez parlament deklaracja, w której większość posłów prawicowych(w marcu 1973 r. Lewica wyraźnie przegrała wybory do ciała ustawodawczego) wyraziło swoje niezadowolenie z powodu załamania się porządku prawnokonstytucyjnego w państwie i wezwało wojsko do wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji. Niewątpliwie przydawało to ewentualnemu zamachowi stanu znamion legalności. 11 września 1973r. Armia opuściła koszary. Allende, poinformowany wcześniej o opanowaniu przez marynarzy portu Valparaiso, schronił się w pałacu prezydenckim ”La Moneda” w Santiago. Ukonstytuowana junta wojskowa z Pinochetem na czele zaproponowała mu wprawdzie swobody wyjazd z kraju, ale on wybrał walkę. Uzbrojony w karabin maszynowy- dar od serdecznego przyjaciela, Fidela Castro, zginął lub popełnił samobójstwo w ostrzeliwanym i ostatecznie zbombardowanym pałacu. Wojskowi triumfowali i nie chodziło tu bynajmniej tylko o techniczną stronę operacji. W końcu opór w skali całego kraju był raczej słaby. Ważniejsza wydawała się aprobata dla działań armii ze strony większości narodu. Chilijczycy bowiem uznali- wbrew temu, co starała się wmówić światu moskiewska propaganda- że Pinochet uratował kraj przed komunizmem. Podobnie uważał zresztą sam generał, który w jednym z wywiadów wyraził taki oto pogląd na temat niebezpieczeństwa knowań marksistów: "Rzeczywistość współczesna pokazuje, że marksizm jest nie tylko doktryną zepsutą. Dzisiaj ponadto jest on agresją na służbie imperializmu sowieckiego. Ta forma nowoczesnej agresji daje sposobność wojny niekonwencjonalnej, w której inwazja terytorium jest zastępowana przez próbę opanowania państwa od wewnątrz". Prawdą jest, że po zamachu Pinochet twardą ręką wymuszał posłuch. Wielu ludzi musiało opuścić kraj, wielu sądzono w trybie doraźnym, zapadały wcale liczne wyroki śmierci. Były to jednak represje konwencjonalne, bez odcienia totalitarnego- faszystowskiego czy komunistycznego. Wszelkie dyskusje na ten temat generał urywał krótko: "pierwszym obowiązkiem państwa jest obrona samego siebie". Zresztą w latach 80., gdy komunizm przestał być zagrożeniem, reżim złagodził represje. W roku 1988 Pinochet w związku z projektem przedłużenia swojej prezydentury, poddał się demokratycznemu osądowi narodu. Uzyskał 43- procentowe poparcie (niezły rezultat jak na "faszystę", nieprawdaż?), ale większość, być może nieco zmęczona wojskowymi, powiedziała "nie". Dyktator podporządkował się tej decyzji, chociaż wcale nie musiał. Dwa lata później Chile powróciło do demokratyczno-parlamentarnej formy rządów, w której jest miejsce zarówno dla lewicy, jak i Pinocheta. Myślę, że obiektywnie stary generał może czuć się zadowolony z "dzieła swojego życia". 25 lat temu uratował kraj przed dyktaturą a la Castro. Jego liberalna polityka wolnorynkowa, wspierana przez Miltona Friedmana, spowodowała fantastyczny wzrost gospodarczy” Chile jest dzisiaj jednym z najbogatszych państw Ameryki Łacińskiej. Takie są fakty, natomiast ględzenie na temat nieludzkiej dyktatury ”potwora z Santiago” pozostawiam właściwym gremiom. Im to naprawdę wychodzi najlepiej. "NTO", nr 32, 7-8 lutego 1998 

WOKÓŁ AKCJI LEGALIZACYJNEJ NARODOWYCH SIŁ ZBROJNYCH NA EMIGRACJI 

Zamieszkali na Zachodzie żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ), a dokładnie tej części, która w roku 1944 nie podporządkowała się Armii Krajowej, od wielu lat zabiegali o uznanie ich organizacji za integralny element Polskich Sił Zbrojnych czasu wojny. Dopiero jednak w początkach lat 80., po niemal trzydziestoletnich wysiłkach różnych komisji powoływanych przez kierownicze gremia NSZ, sprawa legalizacji tej wojskowej organizacji wkroczyła w fazę finalną. Niewątpliwie stosunki pomiędzy kręgami dowódczymi AK i NSZ w czasie wojny nie układały się dobrze. Komenda Główna AK oskarżała NSZ o warcholstwo, działalność rozłamową, a nawet antynarodową. Dowództwo NSZ nie pozostawało dłużne, rozszerzając katalog zarzutów na lekkomyślność i naiwność polityczna AK (chodziło m.in. o akcje: "Wachlarz", "Burza", ujawnianie się wobec Rosjan, Powstanie Warszawskie). W tym ostatnim przypadku nie wahano się użyć ciężkiego słowa: ”zbrodnia”. Było to zresztą zgodne z NSZ-owską koncepcją biologicznej ochrony narodu podczas okupacji ”Co ciekawsze, ten punkt widzenia podzielał taki strukturalny antynacjonalista jak Józef Mackiewicz. Zasadniczy spór, uzupełniany sprawami drugorzędnymi, bynajmniej nie zakończył się wraz z ustaniem działań wojennych. Jeszcze w latach 80 na łamach prasy emigracyjnej środowiska AK-owskie i NSZ-wskie udowadniały swoje racje w licznych i gwałtownych polemikach. Przytoczmy charakterystyczne głosy. Józef Modrzejewski, uważający się za AK-owca na średnim szczeblu dowodzenia, polemizował na łamach ”Przeglądu Zachodniego” z tezami dr Z. Wygockiego, będącymi refleksją nad książką Antoniego BohunDąbrowskiego "Byłem dowódcą Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych". Dowodził że NSZ nie były organizacją porównywalną z AK, a poza tym, czy walczyły o Polskę Demokratyczną, to wielki znak zapytania. Odpowiedziała mu Nina de Reszke Deryng, kapitan NSZ ze Służby Kobiet, zarzucając AK lewicowość i przefiltrowanie jej szeregów elementem prosowieckim, co tak łatwo sprowadziło Armię Krajową na manowce działania na korzyść Armii Czerwonej. Niemal w tym samym czasie Z.S. Siemaszko, autor głośnej, ale z różnych względów nierównej pracy o Narodowych Siłach Zbrojnych, recenzując książkę Bohun- Dąbrowskiego, zarzucił mu, że jest bardzo oględny, gdy przedstawia okoliczności związane z wymarszem Brygady Świętokrzyskiej z Polski w styczniu 1945 roku. Siemaszko stawiając pytanie: skąd żołnierze Brygady mieli gaże, ubrania, buty, niedwuznacznie dawał do zrozumienia, iż było to możliwe tylko dzięki pomocy Wehrmachtu. Przy okazji Siemaszko nie pokusił się o porównanie- a byłoby to bardzo ciekawe- owego rzeczywiście tolerowanego przez Niemców przemarszu z podobną operacją dokonaną przez Zgrupowanie Stołpeckie AK por. Adolfa Pilcha ("Góry", "Doliny") z Nowogródczyzny do Puszczy Kampinoskiej w lipcu 1944r. Wśród kilku głosów polemicznych na uwagę zasługuje wypowiedź J.A. Trelińskiego, który w liście do ministra spraw wojskowych uchodźczego rządu- ppłk dypl. Jerzego Morawicza, stwierdził kategorycznie: "żołd i gaże nie były płacone w NSZ, ubrania, buty- każdy posiadał własne, względnie zdobyczne, broń była własna, pozostałość z roku 1939, względnie zdobyczna, wyżywienie- często nie jedliśmy, na wozach mieliśmy zapasy". Kolejnym punktem konfliktu stał się odmienny stosunek środowisk związanych z NSZ i AK na emigracji do powołanego w kraju Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej (SŻAK). W dniu 6 października 1989r w Sali Malinowej POSK- u w Londynie odbyło się akowskie spotkanie na szczycie. Udział w nim wzięli.: ppłk Dypl. Wojciech Borzobohaty (prezes SŻAK), płk Michał Mandziara (prezes Koła b. Żołnierzy AK), mjr Franciszek Miszczak (prezes Fundacji AK). Wśród wielu spraw poruszono także możliwość przynależności NSZ do SŻAK. Oferta została jednak zdecydowanie odrzucona. Okazało się, że żołnierze NSZ, a chodzi tu-raz jeszcze podkreślam - o środowisko Brygady Świętokrzyskiej, nie mieli najmniejszego zamiaru egzystować w towarzystwie byłych, względnie obecnych członków ZBOWiDu. Ludzie ci bowiem ”przebywali (w jednej organizacji- DR) z UB- ekami i utrwalaczami władzy ludowej, i często z własnymi oprawcami typu Zarakowskiego i Mieczysława Moczara” W tym miejscu, nim przystąpię do głównego tematu obejmującego zabiegi składające się na akcję legalizacyjną NSZ na emigracji, nie mogę nie wspomnieć o koleżeńskiej współpracy kół żołnierskich obu organizacji na wychodźstwie. Dowodzi ona, że zwykli żołnierze nierzadko koledzy z lat wojny, zazwyczaj wcześniej dochodzą do porozumienia niż ich przesadnie ambitni dowódcy. Przykładem niech będzie wspólna deklaracja Koła Żołnierzy AK (Oddział Nowy Jork) i Oddziału NSZ Brygada Świętokrzyska Connecticut) uchwalona w amerykańskiej Częstochowie. Czytamy w niej m.in.: ”I Żołnierze AK i żołnierze NSZ, w tym żołnierze Brygady Świętokrzyskiej w walce przeciwko okupantowi hitlerowskiemu i okupantowi sowieckiemu obowiązek wobec ojczyzny spełnili. 2. Ofiara krwi na polach wielu walk związała nas braterstwem broni (”) Podtrzymywanie ostracyzmu zastosowanego wobec żołnierzy NSZ, szczególnie Brygady Świętokrzyskiej, w trzy dziesiątki lat po wojnie, jest krzywdą, która AK nie przynosi zaszczytu”. Przed omówieniem akcji legalizacji NSZ winniśmy sobie postawić dwa podstawowe pytania: kto tak wytrwale torpedował weryfikował-legalizacyjne wysiłki żołnierzy NSZ? Kto świadomie przeoczył fakt, że celem (zrealizowanym) misji kurierów- Tadeusza Salskiego i Stanisława Żochowskiego do Prezydenta oraz Naczelnego Wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego było podporządkowanie NSZ legalnemu Rządowi RP w Londynie? Mniej uświadomiony odbiorca, przez lata przekonany o współpracy NSZ z Gestapo i mordowaniu Żydów (w tym miejscu nie mogę oprzeć się dygresji: wielu polskich historyków za pewnik uznaje, iż ”oddziały NSZ ” były winne śmierci wielu Żydów”- w domyśle cywilów” właściwie nigdy jednak nie przytaczają konkretnych faktów, co czyni ich stwierdzenia gołosłownymi” mam nieodparte wrażenie, że jest to mistyfikacja lub natężenie złej woli- podobne do tego, które kazało niektórym publicystom krajowym oskarżać AK o planowe mordowanie ocalałych Żydów podczas Powstania Warszawskiego), mógłby odpowiedzieć, że radykalni narodowcy na pewno nie cieszyli się sympatią emigracyjnych kół rządowych, czy też niepodważalnych autorytetów wojskowych. Jest to tylko częściowa prawda. Już bowiem w roku 1953 gen Władysław Anders- ówczesny Generalny Inspektor Sił Zbrojnych w liście do dr Gluzińskiego stwierdził, że ”Uregulowanie kwestii stanu służby żołnierzy NSZ będzie w niedługim czasie załatwione (nie zostało, ale winy generała tu nie ma- DR). Mam nadzieję, że zniknie wreszcie dotychczasowy niefortunny podział między żołnierzami, którzy bili się ze wspólnym wrogiem i dla wspólnego celu”. Również opinie generałów: Sosnkowskiego i Maczka o NSZ były bardzo pochlebne. Ten ostatni powiedział wprost: "Rozwój wypadków Wam (tj. NSZ-DR) przyznał rację” Jesteście dla wielu żywym wyrzutem sumienia” Mieliście rację, tego Wam nigdy nie wybaczą". W tym ostatnim zdaniu generałowi chodziło oczywiście o stanowisko większości wyższych oficerów AK, nie mogących pogodzić się z myślą, że polityczno- wojskowe kierownictwo NSZ nie myliło się, uważając a priori Rosjan za okupanta, z którym prowadzenie rozmów jest bezsensowne i niebezpieczne. Tym samym mamy odpowiedź na pytanie o inspiratorów antyenezetowskiej nagonki na emigracji. Powróćmy jednak do lat 80. Późną jesienią roku 1980 porucznik Stanisław Jaworski z NSZ spotkał się w Chicago z ówczesnym premierem Rządu RP, Kazimierzem Sabbatem. W czasie rozmowy poruszył kwestię weryfikacji NSZ oraz zadośćuczynienia za strony rządu za krzywdy wyrządzone żołnierzom NSZ na emigracji. Premier odniósł się przychylnie do wywodów porucznika i zalecił mu napisanie listu w tej sprawie do ministra spraw wojskowych, płk Berka. Jaworski, mianowany w tym czasie rzecznikiem ds. legalizacji NSZ, sprawę potraktował bardzo poważnie. W swym liście do ministra stwierdził jednoznacznie, iż NSZ należy uznać za część składową Polskich Sił Zbrojnych. Odpowiedzi wszelako nie otrzymał. Na szczęście cywilny przedstawiciel rządu w osobie samego premiera Sabbata okazał się dużo bardziej uprzejmy. Oto w lipcu 1984 r przedstawił por. Jaworskiemu proponowane oświadczenie Rządu RP w sprawie b. Żołnierzy NSZ. Wprawdzie pierwsza jego część odmawiała uznania dla NSZ jako części PSZ, ale w końcowej partii rząd przyznawał, że żołnierze tej organizacji brali udział w czynnym oporze przeciw najeźdźcom. Środowisku NSZ na emigracji takie ujecie sprawy już nie wystarczało, dlatego też rok później rząd przedstawił zmodyfikowany projekt Zarządzenia Prezydenta RP (był nim wtedy Edward Raczyński), w którym przyznawano żołnierzom NSZ uprawnienia przysługujące żołnierzom PSZ. Wydawałoby się więc, że sprawa legalizacji NSZ zmierza do szczęśliwego zakończenia. Tymczasem do kontrakcji przystąpiły emigracyjne gremia AK, które w osobach mjr F. Miszczaka i płk M. Mandziary wymogły na Prezydencie odwołanie przestawionego powyżej projektu. Złowróżbne słowa kolegi por. Jaworskiego: "Staszku, AK nie przeskoczysz" zdawały się mieć potwierdzenie w faktach. Ale i tą przeszkodę niestrudzony Jaworski, spiritus movens akcji legalizacyjnej NSZ, w końcu pokonał. Zdając sobie sprawę, że wiele, jeżeli nie wszystko, zależy teraz od AK, zorganizował w maju 1987r. w Chicago spotkanie z Miszczakem, w którym udział wzięły i inne osoby zainteresowane legalizacją NSZ (m.in. mgr Stefan Marcinkowski z ramienia NSZ, Kazimierz Łukomski z Kongresu Polonii Amerykańskiej, dr Jan Morelewski z AK). Rozmowa toczyła się wprawdzie w dosyć chłodnej atmosferze, niemniej obie strony (termin to raczej umowny, gdyż np. Morelewski z AK popierał postulaty NSZ) wyjaśniły sobie pewne sprawy z lat wojny, o które toczono w przeszłości długie, a po części jałowe spory. Ostatecznie wysiłki por. Jaworskiego, jego kolegów i przełożonych, doprowadziły do wydania z datą 1 stycznia 1988 r. przez Prezydenta RP- Kazimierza Sabbata Dekretu o Żołnierzach NSZ. Sabbat, która już wcześniej dał się poznać jako elastyczny i przychylnie nastawiony do NSZ polityk, uznał, że "Żołnierze tej części Narodowych Sił Zbrojnych, która ze względu na stanowisko jej czynników kierowniczych, nie została scalona z Polskimi Siłami Zbrojnymi- Armią Krajową i którzy brali udział w walkach z okupantami w latach 1939- 1945, spełnili swój obowiązek narodowy i żołnierski wobec Rzeczpospolitej Polskiej". Wprawdzie dekret został niejednoznacznie przyjęty przez żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, uważali bowiem, że zostali potraktowani jako swoista "doczepka" do PSZ, niemniej jednak stanowi dowód, że realistyczna ocena wkładu NSZ w walkę z okupantami zaczęła na emigracji przeważać nad emocjami. Fakt ten ma znacznie już nie tylko moralne, ale i historyczne. W końcu NSZ nie były organizacją marginalną. Jej szeregi w czasie wojny szacuje się na około 70-75 tysięcy żołnierzy, co stawia ją na drugim miejscu po Armii Krajowej (oczywiście przy założeniu, że Bataliony Chłopskie jako całość operacyjnie były podporządkowane AK), a zdecydowanie przed Armią Ludową. W szeregach NSZ walczyli młodzi ludzie o różnych przekonaniach politycznych. Wprawdzie przeważyli szeroko pojęci narodowcy, ale zdarzali się również socjaliści, Żydzi, byli jeńcy rosyjscy, a w końcowej fazie wojny nawet szeregowi żołnierze Armii Ludowej i dezerterzy - "berlingowcy" (niektórzy z nich opuścili Polskę wraz z Brygadą Świętokrzyską). Wreszcie- last but not leastpolityczne kierownictwo NSZ jako pierwsze w warunkach okupacyjnych wystąpiło z postulatem oparcia zachodniej granicy Polski o linie Odry i Nysy Łużyckiej. Dobrze o tym wspomnieć w mieście i w regionie gdzie nie ma ulicy, placu czy pośledniego skweru poświęconego Narodowym Siłom Zbrojnym. Referat wygłoszony w roku 1998 na sesji poświęconej polskiej emigracji w związku z przyznaniem tytułu doktora "Honoris Causa" przez opolską Alma Mater Prezydentowi R.P. na Uchodźstwie- Ryszardowi Kaczorowskiemu. KONIEC ŚWIATA AFRYKANERÓW? Teza jest prowokująca i ultrarasistowska: to biali stworzyli potęgę Południowej Afryki, to oni są gospodarzami terenów na północ od Cape of Good Hope. Początkiem osadnictwa białych na krańcach Afrykistało się pojawienie trzech statkow holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w połowie wieku XVII. Odtąd biali, uzupełniani przez dopływ chłopów z Holandii, Niemiec, a od czasu odwołania przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego- także francuskich hugenotów, byli, są i może nadal będą w swojej ojczyźnie. Burowie, potomkowie pierwszych osadników, po wojnie burskiej znani szerzej jako Afrykanerzy, nie są zwykłymi europejskimi uzurpatorami, nie są kolonialną elitą, jaką Afryce oferowali Anglicy w Kenii, czy Francuzi w Senegalu. Afrykanerzy, a także biali pochodzenia brytyjskiego, mieszkający na południe od Kalahari od niemal 200 lat, są białym narodem afrykańskim. Żyją na swoim i w razie perturbacji nie mają właściwie dokąd wrócić. Czy wyobrażamy sobie emigrację Afrykanerów do Holandii, po 350 latach rozłąki. Czysty absurd! Cóż mieliby tam robić. Zakładać farmy na polderach, czyścić obszczurzony Amsterdam? Przede wszystkim to właśnie oni jako pierwsi odkryli walory południa kontynentu. Pojawili się właściwie na terenach niczyich, zamieszkanych przez nielicznych Hotentotów i grupki Buszmenów, których trudno uważać za Murzynów. Ludy Bantu, z których składa się dzisiaj czarna ludność RPA (Zulusi, Khosa, Ndebele itd.) to przybysze późniejsi, ekspandujący z północy. Ma to moim zdaniem kapitalne znaczenie, bo gdzie zostało zapisane, że Afryka przynależy rasie czarnej? Nasi postępowcy z obrzydzeniem odnoszą się do haseł nacjonalistycznych, typu Francja dla Francuzów, ale wykopanie białych z RPA traktują jako coś naturalnego. Jeszcze nie teraz, jeszcze są potrzebni fachowcy, jeszcze żyją laureaci Pokojowej Nagrody Nobla: de Klerk i Mandela. A później pojawi się niezrównoważona Winnie Mandela, albo jakiś inny były terrorysta, urodzony w tragicznym Soweto, a obecnie mieszkający w prestiżowej dzielnicy, i wrzuci białych do morza. ”One settler- one bullet” (jeden kolonista- jedna kulka), jak to mawiali towarzysze z Kongresu Panafrykańskiego, teraz podobno ucywilizowani. Bynajmniej nie jestem zwolennikiem polityki apartheidu, idei segregacji rasowej zrodzonej w uczonych głowach profesorów z uniwersytetów w Stellenbosch i Witwatersrand, a konsekwentnie wprowadzanej w życie od końca lat 40- tych naszego wieku. Należałoby sobie jednak postawić pytanie, czy ta próba ochrony europejskiego dziedzictwa w południowej Afryce, przy zachowaniu poszanowania dla psychicznej, kulturowej i cywilizacyjnej odrębności ludności czarnej, naprawdę wyszła tym ostatnim tylko na złe?. Prawa człowieka to rzecz arcyważna, ale właśnie w czarnej Afryce podstawowe prawo do życia było i jest często łamane. Czarni Afrykanie głodowali i głodują. Tymczasem rasistowski rząd RPA zapewniał swoim czarnym obywatelom znośne warunki bytu, o niebo lepsze od takich "postępowych" państw jak Angola, Mozambik, Zimbabwe (od uzyskania przez ten ostatni niepodległości” ściślej- drugiej niepodległości, pierwszą zapewnił białej mniejszości Ian Smith). Pomijam już tutaj z litości przykładu bantustanu Bophuthatswana z bajecznym Sun City (wybory Miss Word), aby nie drażnić powracających do Europy Polaków. Prawa polityczne? Wolne Żarty. A jakie to prawa polityczne zapewniał Ugandyjczykom Idi Amin, cesarz Bokassa, mozambijscy marksiści, Mobutu Sese Seko?! Mordy? Służby specjalne RPA przede wszystkim tropiły marksistowskich terrorystów wysadzających w powietrze lokale rozrywkowe lub rzucających płonące opony na czarnych współziomków o niesłusznych poglądach. Była to walka nierzadko z obcą infiltracją (sowiecką, chińską , libijską) suwerennego państwa. Walka toczona w interesie białych, ale i wielu Koloredów (afrykańskich Mulatów), Azjatów i czarnych. Policja RPA otwierała ogień do manifestantów, mordowała czarnych bojowników, pamiętajmy jednak, że w dobie apartheidu najwięcej ludzi zginęło podczas walk czarnych z czarnymi, a represje policyjne w południowej Afryce wyglądają na całkiem konwencjonalne w porównaniu z sytuacją w różnych okresach w więcej niż tuzinie krajów kontynentu przyszłości. Apartheid, nie bardziej obrzydliwy od czarnego, prymitywnego totalizmu, przeżył się. Pozostaje więc kwestia, co zrobić z białą, blisko 5 milionową mniejszością w RPA. Koncepcja lansowana przez lekkoduchów głosi, że powstanie tolerancyjne społeczeństwo wielorasowe, takie Stany Zjednoczone a rebours. Nie rozwijając tematu- śmiem w to wątpić. Chociażby dlatego, że kraj ten zamieszkują wykształcone już narody, które mają własne ambicje i cele. Sedno problemu polega na tym, iż RPA jest państwem o granicach kolonialnych, w którym nakazano mieszkać tradycyjnym wrogom. Apartheid paradoksalnie łagodził konflikty, ale jego już nie ma. Wyjściem z sytuacji byłaby federacyjna formuła państwa, popierana przez Zulusów i niektórych białych prawicowców (konflikty w południowej Afryce nie zawsze mają czarno- biały koloryt), ale na to nie godzi się- i wie co robi- Afrykański Kongres Narodowy, przewodnia siła polityczną państwa. Pozostaje być może jedynie rozwiązanie w postaci wykrojenia ”białego” państwa afrykańskiego, Volksstaatu, które zapewniłoby przetrwanie potomkom Burów. W końcu każdy naród ma prawo do samostanowienia i obrony swojego świata wartości. Pytanie tylko, czy wśród defensywnych i nierzadko zrezygnowanych dzisiaj Afrykanerów, przerażonych aktami gwałtu ze strony zwykłej hołoty, kryjących się na farmach lub w izolowanych dzielnicach, znajdą się ludzie na miarę Pretoriusa i poprowadzą Nowy Wielki Trek. Jeżeli tego nie uczynią, za kilkadziesiąt lat wielka, afrykańska księga białego człowieka ostatecznie zamknie się, a jedyny europejski naród na Czarnym Lądzie będzie już tylko wzbudzał zainteresowanie wśród historyków i językoznawców. Z czasem - archeologów. 

KONFLIKT W IRLANDII PÓŁNOCNEJ 

Aby zrozumieć jeden z ostatnich klasycznych konfliktów etniczno religijnych w Europie Zachodniej, a takie podłoże mają animozje miedzy protestantami i katolikami w Irlandii Północnej, czyli w sześciu hrabstwach tworzących Ulster (trzy pozostałe prowincje tworzące tą historyczną krainę znajdują się w granicach EireRepubliki Irlandii), należy cofnąć się do odległych dziejów wyznaczających początek trudnych relacji irlandzkoangielskich. Normanowie, francuscy książęta o skandynawskim rodowodzie (pobrzmiewającym już tylko w germańskich imionach), pojawili się w Irlandii niewiele później od zwycięskiej bitwy pod Hastings (1066), która dała początek ich rządom w Anglii. Oczywiście, jeżeli uznamy, że sto lat w historii znaczy owo "niewiele". Celtyccy mieszkańcy wyspy, absolutnie nie mogący mieć wobec przybyszy jakichkolwiek kompleksów kulturowo- cywilizacyjnych, poddali ich procesowi asymilacyjnemu (wcześniej postąpili w ten sam sposób z Wikingami), co zaowocowało całym szeregiem rodów normańskich czujących i myślących po irlandzku. Właściwy, angielski podbój wyspy, noszący znamiona akcji zorganizowanej, a nawet ludobójczej, rozpoczął się w połowie wieku XVII wraz z przybyciem na Zielona Wyspę protestanckich wojsk lorda Cromwella. Najeźdźcy, gardzący i nienawidzący katolickich Irlandczyków, zepchnęli ich na nieurodzajne obszary hrabstw Connaught i Clare, a sami rozdzielili między siebie 26 z 32 hrabstw. Dla Irlandczyków, przyrównywanlych do dzikusów, czy zwierząt w ludzkiej skórze, mieli tylko jedną propozycję: "Do Connaught albo do piekła". Jednocześnie rozpoczęto akcję kolonizacyjną. Do najbliższego brzegom Brytanii Ulaidh (celtycka nazwa Ulsteru) ciągnęły rzesze Szkotów i Anglików- prezbiterian i anglikanów. Po pewnym czasie północna część wyspy zmieniła swe etniczno- religijne oblicze. Katolicy znaleźli się w mniejszości. Wiek XIX w historii Irlandii, połączonej zresztą u jego początku unią realną z Londynem, stał pod znakiem dwóch zjawisk, które znacząco wpłynęły na losy jej katolickich mieszkańców. Pierwszym był głód wywołany zarazą ziemniaczaną, a sztucznie podtrzymywany przez Anglików. Dla miliona oznaczał on śmierć, a dla kilku milionów (głównie katolików) emigrację do Ameryki Północnej. Oblicza się, że obecnie w USA żyje około 40 milionów ludzi o irlandzkich korzeniach. Irlandczycy w Stanach zajmują pośrednie miejsce miedzy angielskoskandynawsko-niemiecko-holenderskimi "WASPAMI" (W.A.S.P.), a głównie katolickimi (w tym polskimi) P.I.G.S. (jakby nie patrzeć, skrót ten składa się w angielski odpowiednik naszej świni). Irlandzkie lobby w Ameryce to siła znacząca, porównywalna z żydami i nadal interesująca się starym krajem. To nie tylko klan Kennedych, ale i mocne usytuowanie w siłach porządkowych (policja!), ludzie kultury, świat filmu (jeden z najlepszych aktorów amerykańskich średniego pokolenia, cokolwiek wprawdzie zwichrowany- Mickey Rourke, swego czasu sponsorował Irlandzką Armię Republikańską). Drugie zjawisko to wzmagająca się walka Irlandczyków o swoje prawa, autonomię wewnętrzną ("Home Rule") i związane z tym odrodzenie celtyckie. Jej finałem stało się nieudane Powstanie Wielkanocne (1916) i wreszcie faktyczne uzyskanie niepodległości w roku 1921. Niepodległa Irlandia ograniczona została do terenów zamieszkałych przez katolików. Ulster wolą protestanckiej większości pozostał przy Wielkiej Brytanii, uzyskując zresztą autonomię z własnym rządem i parlamentem (Stormont). Co ciekawe, protestanci tak naprawdę wcale nie życzyli sobie żadnych referencji w Zjednoczonym Królestwie. Oni naprawdę są bardziej brytyjscy niż mieszkańcy Londynu czy Manchesteru (nie powiem tego o liverpoolczykach- w dużej części Irlandczykach). Udowadniali to nie jeden raz na polach bitew, służąc w najlepszych, ochotniczych jednostkach brytyjskich (pobór powszechny w latach wojny ich nie obejmował). Autonomia posłużyła jednak protestantom do niemal całkowitego wyrzucenia na margines życia politycznego i ekonomicznego mniejszości katolickiej. Nie było to zresztą trudne. W Ulsterze miało długą, 300- letnią tradycję. Rząd i Stormont były opanowane przez protestantów. W policji, słynnej Royal Ulster Constabulary, katolików niemal nie było (inna rzecz, że się do niej nigdy nie garnęli). Biedota katolicka pozbawiona była praw wyborczych- przysługiwało ono właścicielom domów, głównym lokatorom mieszkań i ich żonom - głównie zwyczajowo bogatszym protestantom. Poza tym w Irlandii Północnej stosowano zasadę wyznaczania okręgów wyborczych w ten sposób, aby na danym terenie o większości katolickiej zmieścić w jednym okręgu możliwie wszystkich papistów, a pozostałym zapewnić przewagę protestantów. W ten sposób w miejscowości Derry 20 tysięcy katolików miało 8 członków rady miejskiej, a 10 tysięcy protestantów- 16. W II połowie lat 60- tych w Ulsterze rodzi się ruch na rzecz sprawiedliwości społecznej. Grupuje on siła rzeczy głównie dyskryminowanych katolików. Są oni nastawieni pokojowo. Nie jest to żadna irredenta, a walka o prawa w ramach prawa. 5 października 1968 roku w Derry (protestanci mówią: Londonderry) tłum związkowców z Northern Ireland Civil Rights Association został spałowany przez protestancką policję. Wieczorem tego samego dnia młodzi katolicy z dzielnicy Bogside wdarli się na tereny zamieszkane przez protestantów. Na ulicy zbudowano barykady. Konflikt w Ulsterze wszedł w nową, najostrzejszą fazę. Nastał czas demonów, wyzutych z człowieczeństwa terrorystów. Uaktywnia się Irlandzka Armia Republikańska, organizacja, która do tej pory prowadziła niemrawą działalność bojową, a w ostatnim czasie ochraniała katolickie demonstrację- także tą w Derry. IRA, podzielona na skrzydło Oficjalne i Tymczasowe (pierwsze było marksistowskie i nie optowało za terrorem), w konspiracji utrzymała dawną terminologię wojskową. Stąd podział na brygady i bataliony. W rzeczywistości były to małe grupy terrorystyczne nie pozbawione jednak społecznego zaplecza. Trudno porównać IRA do takich organizacji jak np. Frakcja Czerwonej Armii, czy włoskie Czerwone Brygady. Te ostatnie cieszyły się poparciem małych, lewicowych grupek intelektualistów, którzy zeszli na drogę mordu. IRA wprawdzie też mordowała, ale w specyficznej sytuacji Ulsteru stawała się również obrońcą katolików przed atakami bojówek protestanckich. Stąd jej ograniczone poparcie wśród społeczności katolickiej. Mówiąc prościej: przeciętny Niemiec, czy Włoch zapewne bez wahania wydałby władzom miejscowego terrorystę, natomiast mieszkaniec katolickiego getta The Falls w Belfaście, nawet przeciwny metodom terrorystycznym, nie wydałby chłopaka z sąsiedztwa, który wcześniej stracił brata, zabitego przez protestantów, później wstąpił do IRA, a dwie godziny temu wysadził protestancki pub na równie protestanckiej Shankill Road. Terrorystyczny festiwal trwał przez niemal 30 lat. IRA atakowała w Ulsterze, w Londynie (jeszcze w roku 997), na kontynencie. Bojówki protestanckie operowały w mateczniku. Wprowadzenie wojska brytyjskiego do Ulsteru, zawieszenie autonomii, nie uspokoiło sytuacji. Żołnierze brytyjscy, witani przez katolików biszkoptami i herbatą (mieli ich bronić przed protestanckim terrorem), wkrótce sami zaczęli do nich strzelać. Jak to w życiu: ktoś nie wytrzymał, komuś puściły nerwy. W powietrze wylatywali nawet możni tego świata- np. ostatni wicekról Indii, lord Mountbatten (ceniony na subkontynencie tak przez hindusów, jak i muzułmanów). Cudem śmierci uniknęła Margaret Thatcher (zamach w Brighton) i John Major (słynny zamach na londyńskim Whitehall, gdy terrorysta wystrzelił "Stingera" w kierunku Downing Street w momencie narady rządowej). Rok 1998 przyniósł Ulsterowi pokój. Czy trwały? Trudno powiedzieć. Jestem umiarkowanym pesymistą. Obie społeczności mają różne, całkowicie przeciwstawne cele. Katolicy, którzy za 20- 30 lat będą zapewne stanowić większość społeczeństwa (poprawa warunków życia, większa rozrodczość, mniejsza emigracja do USA), na pewno upomną się o prawo do zmiany przynależności państwowej Ulsteru. Dla protestantów takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia. Nagle bowiem staną się mniejszością (z tendencją do dalszego zmniejszania się) w 4 milionowym ”katolickim morzu”. Poza tym społeczności, które śpiewają inne pieśni, mieszkają w hermetycznych dzielnicach, chodzą do innych pubów, mogą szybko zapomnieć o z trudem wynegocjowanym kompromisie. Wystarczy banalny zatarg, niewinna kłótnia. Ulster jest wrażliwy, a nade wszystko zawzięty. I długo pamięta.

TRYUMF DYLETANTA 

Polacy kochają dyletantów. Dyletant w moim przekonaniu to człowiek, który zarozumialstwem i chamstwem stara się pokryć własny, często elementarny brak wiedzy. Nie musi to być tylko pojedyncza kreatura, ale i całe środowisko. Weźmy dla przykłady Józefa Piłsudskiego i jego przydupasów tworzących obóz tzw. sanacji. Tych bohaterów niezliczonych dzisiaj publikacji, pasujących ich na mądrych, przewidujących, a tylko na skutek nieprzyjaznych okoliczności zewnętrznych- tragicznych ludzi. Jak wiemy Piłsudski stworzył legiony, później kluczył, wąchał, szukał szansy dla Polski, by następnie przywrócić jej państwowy byt. To pierwszy, w ogromnym skrócie, element wtłaczanej obecnie do uczniowskich mózgownic legendy. Tymczasem Polska odzyskała niepodległość na skutek bardzo szczęśliwego zbiegu okoliczności (upadek trzech państw zaborczych, interesy Francji w Europie Środkowej) i mądrego rozgrywania spraw polskiej przez Romana Dmowskiego oraz polityków z szeroko rozumianego obozu prawicy. Żadne operetkowe imprezy w postaci legionów nie wpływały na przyszły los Polski. Co więcej, Piłsudski tak dla Ententy, jak i większości Polaków był podczas wojny nikim. Dopiero sprytny manewr z ”kryzysem przysięgowym” i niemieckie poparcie tuż przed końcem działań wojennych pozwoliły mu powrócić do Warszawy w glorii męczennika (a męczył się w twierdzy magdeburskiej okrutnie) i zbawcy narody. Typowa, hochsztaplerska zagrywka. Mit drugi: genialny wódz, zwycięzca Bitwy Warszawskiej. Ten genialny wódz, cackający się z bolszewikami w roku 1919- a więc wtedy, gdy na froncie byli widmowym przeciwnikiem- snujący jako polityk beznadziejnie anachroniczne, jagiellonowe koncepcje (w dobie uformowanych, mających własną tożsamość i własne cele narodów), wspomagający Ukraińców, którzy nie dorośli do życia w niepodległym państwie, otóż ten geniusz przez własne zadufanie i nieuctwo pozwolił prymitywnej, bolszewickiej masie, dowodzonej bynajmniej nie przez wielkich strategów, zbliżyć się na przedpola Warszawy. W następstwie: załamanie nerwowe, czasowe opuszczenie walczących wojsk (nazywamy to dezercją) i zdanie się na oświadczenie wojskowego fachowca, generała Rozwadowskiego, planującego i wzorowo wykonującego kontruderzenie. Zamach majowy- czyli Polska nierządem stoi. To typowy, bardzo prymitywny, w stylu Piłsudskiego, chwyt propagandowy. Rzeczpospolita w I połowie lat 20- tych była wprawdzie państwem biednym, inaczej być nie mogło, ale o całkiem sprawnie działającym systemie demokratycznym- nie zmienia tego fakt zamordowania prezydenta, to może zdarzyć się wszędzie, nawet w USA- i o rozkręcającej się gospodarce (stabilizacja złotego przez fachowca z obozu prawicy, początek budowy gdyńskiego portu). Jedynym motywem działania marszałka (takie słowo w środku zdania pisze się z małej litery) była chęć przejęcia władzy- dla siebie i swojej jeszcze bardziej kurduplowatej sitwy. Udowodniły to aż nadto kolejne lata. Mit ostatni: przedwczesna śmierć Piłsudskiego albo: gdyby komendant żył dłużej ” Myślę, że śmierć w maju 1935 roku była jego finalnym hochsztaplerskim trickiem. Zmarł bezpiecznie na 4 lata przed wybuchem wojny tej wojny, która ostatecznie złamałaby ”dziadkową” legendę. Gdyby żył, pewnie stałby się polskim odpowiednikiem marszałka Petain. Chociaż nie, to mimo wszystko za wielkie nazwisko. Byłby polskim Gamelin. Miałem zamiar napisać jeszcze o następcach Piłsudskiego, tych wszystkich pułkownikach, generałach i jednym marszałku. Po namyśle- rezygnuję. Nie można dotykać łajna. Choćby wybryczesowanego. 

GEIBEL I KALKSTEIN 

Paul Otto (Otton?) Geibel był ostatnim dowódcą SS i policji dystryktu warszawskiego. To ryzykowne osobiście stanowisko obejmował właściwie po sławnym nieboszczyku Kutscherze, zastrzelonym przez polskie podziemie 1 lutego 1944r. (pomijam krótkie, miesięczne sprawowanie tej funkcji przez Herberta oettchera). W czasie zbierania materiałów do pracy doktorskiej, kilka lat temu, byłem świadkiem ciekawej rozmowy przy kawie” między dwoma sędziami Sądu Wojewódzkiego w Opolu, z których jeden w latach 50-tych zetknął się z Geiblem w więzieniu w Strzelcach Opolskich. Były ”Der SS und Polizeifuehrer fuer den Distrikt Warschau” był dosyć ponurym człowiekiem, chociaż nie okazywał oznak załamania. Powoływał się na swoją wojenną znajomość z dyrektorem Muzeum Narodowego Stanisławem Lorentzem i zapewniał, że m.in. jego przychylna postawa pozwoliła ocalić polskie dobra kulturalne z powstańczej pożogi (wg sędziego wyznania Lorentza, spisane podczas śledztwa na potrzeby sądu, potwierdzały wynurzenia Geibla i być może przyczyniły się do nie wysłania Niemca na szafot). Geibel ”rozwinął” w więzieniu hodowlę jedwabników. Kto był pomysłodawcą- trudno określić. Martwił się bardzo o rodzinę i generalską emeryturę w Niemczech. Załamał się w momencie, gdy sąd w Warszawie nie rozpatrzył jego prośby o darowanie reszty kary. Podczas transportu do więzienia powiesił się w dworcowej toalecie (prawdopodobnie jeszcze w Warszawie). Według moich obliczeń zdarzenie miało miejsce na początku lat 60- tych. Sędzia obstawał przy roku 1958. Podczas rozmowy tenże dorzucił również garść informacji na ten temat więziennych losów słynnego denuncjatora gen. Roweckiego- Kalksteina. Otóż Kalkstein uważany był w Strzelcach Opolskich za rodzaj więziennego ”guru”. Zorganizował własną służbę wywiadowczą, wyprzedzającą poczynania "klawiszy". Prowadził penitencjarny radiowęzeł. Sędzia był więcej niż pewny, że to właśnie on napisał konspekt scenariusza do popularnego serialu telewizyjnego "Czarne Chmury". ”Szatańsko zdolny i inteligentny człowiek - dodał. 

ANTYKOMUNIZM A WSPÓŁCZESNOŚĆ

Mam dla bojowników antykomunizmu dobrą i złą wiadomość. Dobra polega na tym, że komunizm jako idea, a ostatnio praktyczny model sprawowania władzy - padł z kretesem. Nie ma już najmniejszego sensu udowadnianie, że Marks mylił się, Lenin cierpiał na zanik mózgu, a Stalin był owocem afektu gruzińskiej pomywaczki do konia Przewalskiego. Oczywiście można jeszcze prowadzić poważne badania naukowe, odkurzać stare i znajdować nowe dokumenty komunistycznej barbarii, czy nie dawać spokoju obecnym piewcom demokracji z SLD. Obraz nie ulegnie jednak zasadniczej zmianie, a ewentualne nowe fakty każą co najwyżej intensywniej spluwać na samo wspomnienie tej obłędnej, wprowadzonej w życie idei. Tyle pozytywy. Komunizm był tylko mgnieniem historii- co prawda krwawym i nieludzkim. Był i skończył się, ponieważ jego rzeczywiści animatorzy i sponsorzy doszli do wniosku, że walka z zespołem wartości wyrosłych z chrześcijaństwa musi przyjąć formę wysublimowaną, wielopłaszczyznową, atrakcyjną dla nieuświadomionych mas i pseudointeligenckiej elity. Walka z tym starym- nowym wrogiem, uzbrojonym w oręż liberalizmu, pozornego braterstwa ludzi, wolności, która stanie się niewolą, przyzwolenia dla najniższych ludzkich instynktów, dysponującym pieniędzmi, massmediami i- nie stetysporym poparciem społecznym, rozgrywa się od kilku lat i w naszym kraju. Kto tego nie uznaje, kto nie myśli wielowątkowo, a zasklepia się w zmurszałej skorupie antykomunizmu, niczego nie rozumie, żyje w świecie skansenu wypełnionym bolszewickimi jaczejkami, NKWD i rodzimą bezpieką. Co gorsze, ta petryfikacja, totalne skamienienie może z czasem doprowadzić do duchownego upadku, objawiającego się przyjęciem punktu widzenia wroga. Ten bowiem, widząc kompletny brak zagrożenia ze strony tradycyjnych, niereformowalnych antykomunistów, chętnie zagospodarują ich we własnym obozie. Już dzisiaj niektórzy z nich, nie wiem na ile zdają sobie z tego sprawę, funkcjonują tam na zasadzie listka figowego kryjącego rzeczywiste zamiary szeroko rozumianego ”stronnictwa postępu”. Na ile jestem zorientowanydotyczy to głównie tych, którzy wcześniej antykomunizm umieli połączyć z postawą obojętności lub ledwie skrywanej wrogości do chrześcijaństwa (katolicyzmu) i instytucji Kościoła. Myślący były antykomunista musi przyjąć, że jego obecna walka z demoliberalnym Goliatem, nosząca charakter obronny, a z czasem, gdy pozwolą na to wypracowane środki- zaczepny (ofensywa ideowa, nowa kontrreformacja), winna wspierać się na filarze bezwzględnej wierności nauce Chrystusa. Przyjęcie takiej zasady, odpornej na świat antywartości, określi szerokie pole zasadniczego konfliktu, obejmującego m.in. pusty materializm, seksizm, sekciarstwo, globalizm, libertyński demo- liberalizm, koncepcję człowieka "totalnie wyzwolonego" - czyli wszystko to, co oferują ludzkości deprawatorscy planiści ”New Word Order”. Poniekąd więc- po nieudanych eksperymentach z komunizmem i faszyzmem- wracamy do XVIII-wiecznego punktu wyjścia: My- albo oni” Chrześcijaństwo- albo neopoganizm” Bóg- Chrystus- albo Szatan podległy mu zniewolony przez fałszywe wyzwolenie człowiek. Byłoby dobrze, gdyby antykomuniści, o których uczciwości jestem przekonany, dokonali podobnej oceny sytuacji. A śpieszyć się trzeba. Przeciwnik rozgrywa finałową partię. POLITYCZNA POPRAWNOŚĆ Czym jest polityczna poprawność (political corectness?). Powiedzmy, że jest to zespół poglądów i zachowań, mający własne, rozbudowane słownictwo, odpowiadający lewicowo- liberalnej, postępowej wizji świata i ludzi- czyli takiej, jaką propagują- z dużym, zauważalnym sukcesem- organizacje społeczno- polityczne, media, wreszcie rządy poszczególnych państw Europy Zachodniej, Ameryki Północnej, a ostatnio również tzw. nowe demokracje europejskie. Ta robocza, na własny użytek stworzona definicja byłaby niepełna gdyby nie uzupełnić jej konkretnymi postulatami politycznej poprawności. A są to: braterstwo ludzi, nieskrępowany, spontaniczny rozwój jednostki, rygorystyczna równość płci, swobodny dobór partnerów seksualnych (w tym związki homoseksualne), prawo do przerywania ciąży, eutanazja. Dodałbym do nich- pro domo sua- jedynie słuszną interpretację przeszłości i teraźniejszości. Tak naprawdę political corectness jest formą lewicowej cenzury (i autocenzury), gdyż walczy z naturalnym systemem wartości, ośmiesza ”niewłaściwie, reakcyjne” postawy, każe traktować własną wizje świata jako ideał nie podlegający rewizji. Mamy więc do czynienia z ideologiczno- wychowawczym totalitaryzmem, który każde wystąpienie krytyczne traktuje jako zamach na” wolność, prawdę itd. Przy czym oponent nie jest traktowany jako budzący szacunek przeciwnik” przeciwnie, jest człowiekiem godnym pogardy, zasługującym na potępienie i już to towarzyską, już to penitencjarną izolację. Albo na szpital psychiatryczny. Tak, wystąpienie przeciwko politycznej poprawności może być niebezpieczne. Przekonują się o tym chociażby historycy- rewizjoniści ”holocaustu”, którzy nie negując martyrologii Żydów podczas wojny, zaniżają liczbę wymordowanych i kwestionują istnienie komór gazowych (w największym skrócie: w obozach koncentracyjnych ludzie umierali głównie w wyniku chorób- skutków niedożywienia, ciężkiej pracy itd. Komory gazowe, używanie Cyklonu B do masowego trucia ludzi było z wielu względów-technicznych, ekonomicznych niemożliwe). Zaczyna się zwykle od potępieńczych artykułów, kłopotów w pracy (nagłe zwolnienia pracowników naukowych z uniwersytetów), a kończy zamachami bombowymi i interwencją sądową (nie skierowaną oczywiście przeciwko postępowym bomberom). Właściwie- i do tego sprowadza się rygoryzm political corectness- należy uważać co się mówi i jak się postępuje. W stanach Zjednoczonych na przykład nie można Murzyna nazwać Murzynem. To Afroamerykanin. Popularny pedał jest osobnikiem kochającym inaczej, mającym prawo do założenia rodziny i wychowania dzieci (na nowych pedałów- jak sądzę). Zbyt długie przyglądanie się ładnej dziewczynie to oczywiście wstęp do molestowania seksualnego” nadreprezentatywność mężczyzn na kierowniczych stanowiskach jest rodzajem samczego szowinizmu (istnieje tutaj jedynie słuszne określenie: ”męska, szowinistyczna świnia”). Formy walki z niepoprawnymi mogą być również bardziej wysublimowane, bez angażowania autorytetu sądu. Jeżeli np. ukazuje się książka niewygodna, której tezy są trudne, czy niemożliwe do obalenia- stosuje się metodę totalnego milczenia, w prasie, radiu, telewizji. Dzieła nie ma. Koniec i kropka. Można także faktami manipulować poprzez ”przesuwanie środka ciężkości”. Dam bliski, polski przykład. Oto grupa Cyganów (Romów - patrz: polityczną poprawność) gwałci nieletnią Polkę. Jako, że mniejszości są u nas tradycyjnie prześladowane, a Polacy to naród szowinistów i rasistów, nie należy takiej informacji podać w głównym wydaniu ”Wiadomości”:, a co najwyżej półgębkiem o godzinie 23.00 gdy normalni ludzie już śpią. Odwróćmy sytuację. Polacy poturbowali Cygana, bo ten, nie posiadając prawa jazdy, potrącił kobietę. Dochodzi do pyskówki i przepychanek między przedstawicielami obu społeczności. Efekt? O godzinie 19.30 Polska dowiaduje się, że w miejscowości X doszło do antycygańskiego pogromu. Albo: premier Izraela uprzejmy był stwierdzić, że Polacy wysysają antysemityzm z mlekiem matki. Komentarz: ”każdemu się zdarza, był zmęczony, właściwie ma rację, ale mógł to podać w kulturalnej formie”. Dla równowagi: Polak zniwelował żydowskie macewy na cmentarzu. Zrobił to, bo miał taką idiotyczną, pijacką fantazję, a akurat nie było w pobliżu innych obiektów (np. grobów katolickich). Reakcja? Spikerka telewizyjna drżącym głosem mówi o wzroście antysemityzmu w Polsce, burzą się amerykańscy Żydzi, premier Rzeczypospolitej, ze wzrokiem wbitym w ziemię, jak uczniak, gorąco przeprasza w imieniu wszystkich Polaków. Et cetera, et cetera. Czasem zastanawiam się, czy z tym szaleństwem można jeszcze walczyć. Zapewne tak. Zniechęconym natomiast dam dobrą radę: bądźcie wierni swoim życiowym partnerom - jak pedał” bądźcie miłosierni wobec waszych dziadków- jak zwolennik eutanazji” kochajcie swoje dzieci- jak aborcjonistka” bądźcie tolerancyjni wobec innych- jak Talmud. 

POLECATS* 

Uważam, że zdecydowana większość polskich (krajowych) historyków zajmujących się najnowszymi dziejami Polski i świata, przez dziesiątki lat wlewała w czytelnicze dusze zatruty jad propagandy i nieprawdy. Nie byli to ”Wallenrodowie” usiłujący przekazać podstawowy zrąb informacji, a tylko przy okazji muszący ”oddać co cesarskie- cesarzowi”, lecz zwykli koniunkturaliści, geszefciarze, pulpeciarze, więksi i mniejsi kłamcy odpowiedzialni na równi z komunistycznymi dygnitarzami za wykoślawienie polskiej świadomości historycznej: żeby nie powiedzieć- prawie całkowitą zatratę. Rok 1989 powinien być dla nich ostatnim rokiem działalności na niwie historycznej” dotyczy to także tych, którzy kilka lat wcześniej w tzw. drugim obiegu starali się zatrzeć poprzednią działalność. Powinni zamilknąć, zapaść się ze wstydu pod ziemię, wyparować z uniwersytetów, a najlepiej sadzić ryż w Korei Północnej. Albo przejść w procesji ”auto da fe”, obowiązkowo z czapami hańby na głowach. Nic takiego nie nastąpiło, no i nie nastąpi. Te prostytutki obwieszone tytułami naukowymi przez mocodajnych sutenerów, utworzyli własny lupanar upstrzony w nowe piórka. ”Brązowo- nosi” (tak określa się ludzi podtykających ten wrażliwy organ pod wiadomą część ciała możnych tego świata)- bez najmniejszego oporu, bez chrząknięcia, czy tylko bąknięcia słowa: przepraszam, podążyli ku światłu prawdy. Nagle komuniści- koniunkturaliści (z mocnym akcentem na ostatnie słowo) przedzierzgnęli się w ideowych piłsudczyków (zawsze powtarzałem, że od ”Dziadka” do komuny tylko krok), tropiciele wiadomego rewanżyzmu stali się autorami książek o pojednaniu polsko- niemieckim, a wszyscy, jak cierwne sępy, rzucili się na polski antysemityzm. Na tym zawsze można zarobić, a przy okazji ukryć własne grzechy. Ludzie ci naprawdę niczym szczególnym nie różnią się od W. T. Kowalskich, czy Walichnowskich, którym zresztą nikt, za życia i pośmiertnie nie odebrał tytułów. Przecież to takie nieeleganckie. To chwasty zapatrzone we własne kariery, stado rozgadanych kelnerów, gotowych jednak na każde skinienie nowego pana, osobnicy bez czci, wiary, moralności. Bez Boga i Ojczyzny. Dobrzy Europejczycy. Polecat (ang. Tchórz). Euroazjatycki ssak drapieżny. Kiedy się podnieca- śmierdzi. Uwaga! Łowny 

KILKANAŚCIE WSKAZÓWEK DLA MŁODEGO HISTORYKA- NAUKOWCA 

1.Omijaj ”Wstęp do badań historycznych”. Studenci uznają Ciebie za nudziarza. Zresztą wszystko co napisano w tej materii można przeczytać w 1-2 podręcznikach. 2.Nie rób kariery politycznej. Historycy to najgorsi politycy. Może dlatego, że zbyt często utożsamiają się z opisywanymi przez siebie nieudacznikami, hochsztaplerami i dewiantami. 3.Nigdy nie pisz obiektywnie. To nic nie znaczy, a do tego jest przeraźliwie nudne. Twoja pasje i energię włożoną w pracę historyczną nazywamy subiektywizmem. 4.Nie żeń się z kobietą- historykiem, bo wkrótce zwariujesz. No chyba, że twoja lepsza połowa nie tylko zawodowo zajmuje się życiem erotycznym starożytnych Indii. Ale to mało prawdopodobne. 5.Podobnie rzecz się ma ze studentkami historii. Te obrotniejsze i tak nie zwrócą na Ciebie uwagi. Jesteś przecież wiecznym golcem finansowym, a Twoja władza nad nim jest iluzoryczna (i tak skończą studia- taka jest zasada). Ale jeżeli chcesz mieć w domu przyszłą panią od nauczania początkowego- proszę bardzo. Tylko nie pobijcie się później o pieniądze. 6.Nie bądź nadmiernie surowy dla studentów. Każdy historyk pastwiący się nad żakami, udziwniający pytania egzaminacyjne, piętrzący przeszkody, nie cieszy się szacunkiem. Przeciwnie, uważany jest za kretyna, który zły humor, źle przespaną noc, czy domową kłótnię przenosi na teren uczelni. Kobiety- historycy mają z tym największy kłopot. Dlatego też nie są lubiane, a rzadko cenione przez studencką brać. 7.Bądź solidnym prawicowcem. Poglądy lewicowe są dobre dla gówniarzy i emerytów. 8.Wykład lub ćwiczenia prowadź według recepty Alfreda Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi - potem napięcie rośnie. Na przykład: ze znudzona miną, minutę po czasie, gdy wszyscy siedzą w ławkach, wchodzisz do sali. I nagle, uderzając kantem dłoni o poręcz krzesła, strzelasz z armaty: ”Szymon Wiesenthal to fałszywy tropiciel nazistów”. I tak dalej, i tak dalej. 9.Nie ubieraj się w modne, drogie garnitury. Młodego historyka (wkrótce przekonasz się, że i starego) nie stać na utratę całego stypendium (uczelnianej pensji), a przy tym zawsze zdradzą Cię lekko koślawe buty Made in Radoskór i źle dobrany krawat. 10.Uważaj, w archiwach i bibliotekach. Spadające z regałów ciężkie, zakurzone od lat nie ruszane tomiskazabijają. Inna sprawa, jeżeli chcesz umrzeć śmiercią historyka. 11.Utrzymuj dobre stosunki z sekretarkami. W końcu obcujesz z wicedyrektorkami poszczególnych instytutów. 12.Nie śliń się do kwestorek i pań w kasach. I tak nic nie dostaniesz. 13.Nigdy nie mów źle o swojej uczelni. Wprawdzie prawie Ci nic nie płaci, niczego nie załatwi, ale nie uchodzi. Klnij sobie pod nosem. 14.Nie bierz łapówek. To nieetyczne. Od tego są mądrzejsi. W razie czego- tylko ty wpadniesz. 15.Jeżeli jesteś utalentowany- do wszystkiego dojdziesz z czasem. Jeżeli nie- jeszcze szybciej. 16.Walcz z historykami- lizusami- karierowiczami. Przynajmniej będziesz miał satysfakcję, że poległeś w walce z przeważającymi siłami wroga. Podał, za zezwoleniem dr Dariusza Ratajczaka Dnia 17 kwietnia 1999 kumys@kki.net.pl
pobrano z https://stopsyjonizmowi.files.wordpress.com/2012/09/tematy-niebezpieczne-dariusz-ratajczak.pdf

Стыд за Украину

Rammstein taki prognostyk

Poniżej teledysk zespołu  Rammstein


Proszę zwrócić uwagę na to jak zostaje śpiewany fragment z piosenki....
Zamiast
Niemcy Niemcy ponad wszystko
Śpiewają

Niemcy Niemcy ponad wszystkim

Niby nic, ale od takich rzeczy się zaczyna.

dr Jan Ciechanowicz - Zdobywcy Azji (Mikołaj Przewalski) cz. 2


6. Czwarta wyprawa – do Tybetu


Można powiedzieć, że marzeniem życia Mikołaja Przewalskiego było dokładniejsze poznanie Tybetu, kraju legendarnej mądrości, tajemnych nauk, starożytnej kultury... Jak i w poprzednich przypadkach, tak i teraz, w końcu roku 1878, stanął uczony przed problemem dobrania sobie pełnowartościowych pomocników i – znów – został nim, obok I. Eklona, Polak W. Roborowski. Był to 22-letni oficer armii rosyjskiej, który znał się nieźle na zdjęciach terenowych, przyzwoicie rysował, miał żelazne zdrowie i spokojny charakter. Tym razem wybór okazał się wyjątkowo trafny, Roborowski był godnym pomocnikiem swego wielkiego przywódcy, a po jego śmierci stał się znakomitym samodzielnym badaczem Azji, kontynuatorem dzieła Przewalskiego.
Tak więc 20 stycznia 1879 roku Przewalski z obydwoma pomocnikami, Eklonem i Roborowskim, wyjechał z Petersburga; na południowej granicy Rosji przydano im straż przyboczną, przewodnika, tłumacza, tak iż uzbierało się wszystkiego 14 osób. Wyposażenie wiozła karawana 35 wielbłądów i 5 koni. Tym razem była to wreszcie wyprawa rzeczywiście na miarę jej naczelnika, dobrze wyekwipowana i zaopatrzona we wszystko z należytym staraniem. Droga wiodła brzegiem rzeki Urungu przez Dżungarię, położoną na północnym zachodzie Chin.
W maju 1879 roku karawana weszła na piaski Dżungarskiej Pustyni, słynącej z piaszczystych burz i z tego, że źródła lub studnie z wodą znajdowały się na niej w odległości 50-90 km jedna od drugiej. Dżungarska równina nie była zasobna ani we florę, ani w faunę, lecz właśnie tu udało się Przewalskiemu – jako pierwszemu w nauce światowej – zobaczyć i opisać bardzo rzadki już wówczas gatunek dzikiego konia, któremu nadano w nomenklaturze miano „Equus przewalskii”. Uczonemu nie udało się ustrzelić żadnego z tych bardzo ostrożnych i szybkich zwierząt, lecz skórę jego i czaszkę do Petersburga przywiózł; myśliwi Kirgizi potrafili dlań jednego konia upolować.
Obecnie dziki koń Przewalskiego jest hodowany w rezerwatach we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Polsce (w sumie około 250 okazów). Trwają przygotowania do reintrodukcji tego gatunku do Mongolii.
Po jakimś czasie wyprawa dotarła do Tien-szanu i zagłębiła się w piękne, okryte gęstym jodłowym lasem, góry: „Trudno opisać to radosne uczucie, któreśmy teraz przeżywali. Dookoła wznosiła się ściana gęstego jodłowego lasu, emanującego wspaniały smolisty aromat; przed nami rozpościerały się zielone łąki, usłane rozmaitymi kwiatami, wszędzie śpiewało ptactwo” – notował później Przewalski we wspomnieniach z podróży.
Po krótkim wypoczynku w mieście Chami udano się w kierunku gór Nań-szanu. Droga wiodła i tym razem przez pustynię szeroką na około 400 km. Spiekota we dnie była taka, że wędrowcy musieli po prostu trwać nieruchomo w namiotach, w drogę udawano się tylko nocą przy świetle gwiazd. Uwagę pielgrzymów przyciągnęło martwe miasto, złożone z mnóstwa wykutych w skale piętrowych jaskiń, w każdej z których stały rzeźby Buddy. Niedługo po tym chińscy przewodnicy oświadczyli, iż dalsza droga jest im nieznana i odmówili prowadzenia wyprawy. Przewalski postanowił kontynuować podróż na własne ryzyko, kierując się informacją otrzymywaną od miejscowej ludności. W górach Nań-szanu spędziła ekspedycja prawie miesiąc. Nie dokonano tu, co prawda, ważniejszych odkryć zoologicznych czy botanicznych, lecz za to opisano wiele obiektów geologicznych, takich jak górskie pasma i szczyty, lodowce. Górska wspinaczka wywarła głębokie wrażenie na Przewalskim: „Nigdy dotąd nie wspinałem się tak wysoko, nigdy nie oglądałem tak rozległych widnokręgów” – pisał uczony.
Wkrótce podróżnicy dotarli do przedgórzy Tybetu i zagłębili się w świat gigantycznych masywów skalnych. W dolinie rzeki Szuga-goł zaskoczyła wędrowców obfitość dużych zwierząt, które zupełnie przy tym nie bały się ludzi. „Spotykając po drodze, niekiedy na przeciągu całego dnia setne stada jaków, kiangów, mnóstwo antylop, jakoś się nie wierzy, że są to dzikie zwierzęta, które przy tym ufnie pozwalają człowiekowi zbliżyć się do siebie, nie rozpoznając w nim jeszcze swego najzłośliwszego wroga”.
Szczególne wrażenie wywierał jak, potężne zwierzę ważące do tysiąca kilogramów, rodzaj górskiego żubra. Wreszcie wdarto się do części wewnętrznej Płaskowyżu Tybetańskiego. „Jakże nieprzyjaźnie spotykało nas potężne płaskowzgórze – zanotuje Przewalski. – Jak teraz pamiętam przenikającą do szpiku kości burzę i groźne śnieżne chmury, nisko wiszące nad rozległym horyzontem.
3 października spadł śnieg, uderzyły mrozy, od jaskrawego blasku śniegu bolały oczy nie tylko ludzi, ale też konie i wielbłądy, które nie znajdując trawy rozerwały na części i zjadły kilka słomianych siodeł. Rozrzedzone powietrze tamowało oddech, zmęczenie przychodziło zbyt szybko. Z powodu braku tlenu z trudem udawało się rozpalić ognisko, płomień zaś jego był tak słaby, że aby zagotować herbatę trzeba było zużyć ponad dwie godziny, mięso zaś musiało gotować się przez 6-8 godzin. Na domiar wszystkiego nowo wynajęty przewodnik zgubił trop i przyszło stracić niemało sił na jałowe błądzenie po bezdrożach. Rozsierdzony kierownik ekspedycji omal nie zastrzelił „azjaty”, lecz zmiękczywszy się, wygnał go precz, dawszy wszelako na kilka dni zapasów jedzenia, co, niestety też trudno uznać za przejaw humanitaryzmu. Chodzi jednak o to, że Przewalski posądzał przewodnika o to, iż ten świadomie chciał zaprowadzić wyprawę do głuchych wertepów i zgubić w ten sposób wszystkich jej członków. Nie wykluczone, że tak też było, gdyż po kilku dniach podróżnicy dowiedzieli się od powracających z Lhasy pielgrzymów mongolskich, iż cały Tybet mówi o tym, że rosyjska ekspedycja zmierza do stolicy kraju, by uprowadzić dalajlamę i Tybetańczycy postanowili nie dopuścić Rosjan do Lhasy; ludności pod groźbą śmierci zabroniono sprzedawać produkty obcoplemieńcom lub nawet rozmawiać z nimi; na granicy wystawiono wzmocnione oddziały wojska i milicji. Wkrótce też zjawili się przed Przewalskim dwaj tybetańscy urzędnicy, którzy ostrzegli członków wyprawy, iż dalsza podróż jest niewskazana. Uczony jednak okazał wystawione w Pekinie papiery, poświadczające zezwolenie na odwiedzenie przezeń Lhasy (Tybet był wówczas pod protektoratem Chin) i nalegał na umożliwienie dalszej podróży. Wreszcie postanowiono, że wyprawa poczeka tam, gdzie jest, a urzędnicy udadzą się do Lhasy i jeszcze raz ustalą, co ma nastąpić dalej.
Po szesnastu dniach wrócili z komunikatem, że Rosjanom kategorycznie zabrania się przybycia do stolicy Tybetu. Oburzenie członków wyprawy było bezgraniczne, lecz musiano pogodzić się z niesprzyjającym wyrokiem losu... Lhasa pozostała niezrealizowanym marzeniem Przewalskiego... Musiano udać się w drogę powrotną.

***

W notatkach z tej podróży, pisanych z werwą i bez zahamowań, M. Przewalski ponownie wraca m.in. do tematów etnograficznych, opisuje mieszkańców Tybetu, ale tym razem południowego, i nazywa ich nie Tangutami, lecz właśnie Tybetańczykami. Wiele szczegółów i konkretów, podanych przez niego, mają wartość poznawczą do dziś. Niektóre jednak oceny są zbyt kategoryczne, jak np.: „Kobiety tybetańskie są niskie, brudne i w ogóle nieładne, tylko z rzadka trafiają się fizjonomie znośne”...
Jeśli chodzi o oblicze moralne Tybetańczyków, miał Przewalski o nich zdanie mało pochlebne. „Spośród wszystkich koczowników, widzianych przeze mnie w Azji, Tybetańczycy pod względem moralnym byli najgorsi. Obce są im gościnność i życzliwość tak charakterystyczne dla Mongołów... Mieszkańcy Północnego Tybetu, nie bacząc na swój pasterski tryb życia, mogą skutecznie rywalizować jeśli chodzi o chytrość, zachłanność na pieniądze, dwulicowość i szachrajstwa z doświadczonymi łotrami dowolnego miasta europejskiego. Zawsze, gdy tylko mieliśmy do czynienia z tymi koczownikami, przekonywaliśmy się, że są to ludzie pozbawieni sumienia i wszyscy bez wyjątku łobuzy. Początkowo myśleliśmy, że taka jest po prostu przydrożna ludność, zepsuta przez przechodzących tu pielgrzymów, lecz Mongołowie jednogłośnie zapewniali nas, że nie lepsi ludzie mieszkają też w Lhasie, a i w całym Tybecie. „Dusza ich jest jak sadza – mówili Mongołowie. Okraść, okłamać, okpić kogoś, w szczególności obcoplemieńca, należy nieomalże do cnót w stolicy dalajlamy.
Zabawne, że w opisie Tybetańczyków Przewalski diametralnie się różni od innych europejskich podróżników, którzy po pobycie w Tybecie podkreślali wysokie kwalifikacje moralne jego mieszkańców. Być może na tych sądach naszego ziomka zaciążył jakiś nieprzyjemny incydent, znając zaś skłonność Przewalskiego do jaskrawych uogólnień, nie dziwią jego kategoryczne sądy, których bodaj nie warto w całości brać za dobrą monetę. Pisze bowiem podróżnik dalej: „Wścibskość i gadatliwość stanowią również nader zauważalną cechę w usposobieniu tego ludu. Serwilizm przed bogatymi lub posiadjącymi władzę rozwinięty jest do krańcowości. W rozmowie ze starszymi, w szczególności urzędnikami, Tybetańczyk tylko powtarza: „łaksu”, na znak poparcia zdania naczelnika; zupełnie zaś inaczej prowadzi się w stosunku do niższych lub zależnych w czymś od niego osób. Z godnych pochwały cech Tybetańczyków wskazać można tylko na tę, że są oni w sumie bardziej energiczni od Mongołów”...
Poliandrię zaś, czyli wielomęstwo, Tybetańczyków opisuje Przewalski z nieukrywanym zgorszeniem: „Dwóch, trzech, niekiedy czterech mężczyzn mają jedną wspólną żonę, z którą żyją bez najmniejszej zazdrości i sporów między sobą... Same kobiety prowadzą się nader lekko i za pieniądze chętnie sprzedają swe usługi, nawet za zgodą mężów. Jasne, że w takich warunkach życie rodzinne Tybetańczyków nie może być nacechowane szczególnymi cnotami. Przy tym nieżonaci lamowie przynoszą w lud jeszcze większe wyuzdanie, często w najbardziej sprzecznych z naturą formach”...
Są to opisy bodaj nieco przejaskrawione, podobnie jak ten, że najczęściej pogrzeb zmarłych odbywa się w Tybecie w ten sposób, że „zwłoki wywozi się do stepu i tu pod akompaniament czytanych modlitw, kraja się na kawałki rzucane następnie zgromadzonym gryfom; ptaki te dobrze znają ten obyczaj i zaraz się zlatują we mnóstwie, nie bojąc się wcale ludzi; kości szkieletu łamie się i rzuca tymże gryfom”...
Nie wykluczone, że niechęć Przewalskiego w stosunku do Tybetańczyków, wynikła bezpośrednio – na podstawie działania psychologicznego prawa wyrównania postaw czyli wzajemności („Jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu”) – z wrogości górali w stosunku do przybyszów z Rosji, których tu zawsze nienawidzono i traktowano jak przysłowiowych „nieproszonych gości”, odmawiając nie tylko noclegu w jurcie, herbaty, lecz nawet prawdziwej informacji o drodze.

***

W końcu stycznia 1880 roku podróżnicy wrócili do przedgórzy Tybetu. Za sobą mieli 2 tysiące kilometrów. Jak „łatwa” to była wyprawa, świadczy fakt, iż z 35 wielbłądów przy życiu pozostało na półmetku tylko 13. Także ludzie byli zmordowani i wycieńczeni. A jednak w miejscowości Dzun Zasak wypoczynek potrwał tylko 2 dni, następnie zaś mała karawana udała się na wschód. Badaniu poddano dorzecze Hoang-ho (Żółtej), jezioro Kuku-nor, góry Tetunga. W sumie podczas tej podróży przemierzono 7 660 km, dokonano licznych pomiarów geodezyjnych, astronomicznych, meteorologicznych, odkryto niemało pasm górskich i szczytów, zebrano wiele okazów flory i fauny. Duże znaczenie miały obserwacje Przewalskiego nad ekologią roślin i etologią zwierząt. Chociaż sam uczony uważał tę wyprawę raczej za nieudaną, faktycznie była to jedna z najbardziej owocnych jego ekspedycji.
Powrót okazał się zupełnym tryumfem. Przewalskiemu nadano order św. Włodzimierza, wybrano na obywatela honorowego Petersburga i Smoleńska. Naukowe towarzystwa Austrii, Węgier, Włoch, Niemiec, Wielkiej Brytanii wybrały go na swego członka. Na wniosek Przewalskiego zostali awansowani Roborowski i Eklon. Zbiory i tym razem przekazano do dyspozycji placówek naukowych.
Po pięciu miesiącach pobytu w Petersburgu Przewalski wyjechał do swej majętności Otradnoje; nie zaznał tu jednak spokoju ze względu na to, że ciągnięto w tych stronach kolej żelazną, ptactwo i zwierzęta zostały wypłoszone, a zapalony myśliwy nie wyobrażał sobie życia bez polowań. Przesiedlił się więc do dóbr Słoboda, znajdujących się w odległości 85 km od kolei. Chodzi o to, że w 1881 roku Przewalski nabył od ziemianina ziemi smoleńskiej Leontego Glinki (również o rodowodzie polskim) ten majątek, położony w 40 wiorstach od Porzecza, w 60 – od Duchowszczyzny i w około 80 od stacji Jarcowo kolei moskiewsko-brzeskiej. Majątek nabyty tylko za 26 tysięcy rubli był duży, liczył prawie 3 tysiące dziesięcin ziemi, z czego nieomal jedną trzecią stanowiły lasy. „A las jak tajga syberyjska” – chwalił się Przewalski w prywatnym liście. W Słobodzie były dwa jeziora, w których aż się gotowało od ryb i raków. W lasach zaś obficie występowały głuszce, cietrzewie, jarząbki, niedźwiedzie, łosie, lisy, zające, wilki. Ziemia była żyzna, chleba dla ludzi i karmy dla zwierząt domowych darowała w obfitości. „Jedna jest niewygoda – pisał M. Przewalski w liście do M. Tołpyhi – że zagroda stoi obok gorzelni, lecz to da się zaraz naprawić: przenoszę dom natychmiast na urwisty brzeg jeziora Sopsza. Wokół będzie las, a spod góry bije źródło. Miejscowość jest górzysta, mocno przypominająca Ural. Jezioro Sopszę otaczają pagórkowate brzegi, jakby Bajkał w miniaturze. Sprzedano tak tanio dlatego, że w głuszy, a dla mnie właśnie to jest potrzebne”.
Przewalski był ewidentnie zachwycony swym nabytkiem. Tu, nad jeziorem Sopsza i rzeką Jelsza, można było wspaniale spędzić czas łapiąc ryby i raki, lub polując na łosie, niedźwiedzie, rysie czy dziki. Całe lato razem z gospodarzem spędzili W. Roborowski i podoficer Rumiancew. Praca nad książką „Z Zajsanu przez Chami do Tybetu” biegła rześko, została pomyślnie ukończona i wydana już latem 1883 roku z pięknymi ilustracjami W. Roborowskiego. To dzieło, jak i poprzednie, cechowały zarówno zalety stylu, jak i odkrywcza treść naukowa. W Rosji i innych krajach była wznawiana wielokrotnie.

***

Po powrocie z czwartej wyprawy Przewalski więc mieszkał przeważnie w swej posiadłości Słoboda pod Smoleńskiem, gdzie m.in. nie tylko polował, ale też opracowywał nagromadzone materiały. Od czasu do czasu udawał się – aczkolwiek bardzo niechętnie – do Petersburga ze sprawozdaniami. „Wpośród lasów i puszcz smoleńskich – pisał – żyłem przez cały ten czas życiem włóczęgi, rzadko kiedy nocowałem w domu – ciągle w lesie, na polowaniu, strzelając głuszczów, jarząbków i in.”...
Nieczęsto spotyka się ludzi tak zupełnie, bez reszty oddanych swej pracy. Podróżowanie było w pełnym tego słowa znaczeniu jego żywiołem. Zdrowie jego słabło już po kilku miesiącach życia osiadłego i natychmiast się poprawiało, skoro owiał je suchy wiatr pustyni. Wrodzone umiłowanie niezależności i wolności – pozostałość bodaj po dzielnych przodkach – znajdowało pełne zaspokojenie podczas wypraw. Zapalony myśliwy i przyrodoznawca, – nie mógł i marzyć o lepszych jeszcze możliwościach wyżycia się w tych zajęciach niż ofiarowały bezkresne przestworza stepowe. O nim nie można mówić, że lubił podróże; jak ryba bez wody, ptak bez powietrza – nie mógł bez tego żyć.
Filozof gdański Arthur Schopenhauer w dziele „Świat jako wola i przedstawienie” (t. 1, s. 259-260) pisał: „Charakter każdego poszczególnego człowieka, jako że jest on zupełnie indywidualny i nie mieści się bez reszty w charakterze rodzajowym, można uznać za osobną ideę, odpowiadającą szczególnemu aktowi obiektywizacji woli. Sam ten akt byłby wówczas intelligibilnym charakterem człowieka, zaś jego charakter empiryczny byłby jego przejawem. Charakter empiryczny określony jest bez reszty przez charakter intelligibilny, który jest wolą niezgłębioną, tj. jako rzecz sama w sobie nie poddaną regule podstawy dostatecznej (formie zjawiska). W życiorysie człowieka charakter empiryczny musi być odbiciem intelligibilnego i nie może wypadać inaczej niż tak, jak tego żąda istota tego ostatniego. To określenie rozciąga się jednak tylko na to, co w pojawiającym się życiorysie istotne, a nie na to, co nieistotne. Do takich spraw nieistotnych należy bliższe określenie zdarzeń i działań, będących materiałem, w którym ukazuje się charakter empiryczny. Określają je okoliczności zewnętrzne, składające się na motywy, na które charakter reaguje zgodnie ze swoją naturą, a ponieważ mogą być bardzo rozmaite, więc stosownie do ich wpływu będzie się też musiało ukształtować zewnętrzne zjawisko charakteru empirycznego, czyli faktycznie lub historycznie określona postać życiorysu. Wypadnie ona bardzo rozmaicie, chociaż to, co w tym zjawisku istotne, jego treść, pozostaje ta sama: tak np. jest rzeczą nieistotną, czy gra się o orzechy, czy o koronę; czy jednak oszukuje się podczas gry, czy też działa uczciwie, oto co jest istotne; to ostatnie określone jest przez charakter intelligibilny, pierwsze – przez wpływ zewnętrzny. Tak jak ten sam temat może się ukazać w setkach wariacji, tak ten sam charakter w setkach bardzo rozmaitych życiorysów. Ale niezależnie od tego, jak różnorodne bywają wpływy zewnętrzne, to jednak, jakikolwiek by był charakter empiryczny, który wyraża się w życiorysie, musi on dokładnie uprzedmiotowić charakter intelligibilny, przystosowując swą obiektywizację do zastanego materiału faktycznych okoliczności”... Tak też w istocie rzeczy jest zawsze.
Jako najbardziej znamienną cechę charakteru M. Przewalskiego wszyscy jego znajomi i biografowie wymieniają skłonność do wędrownego życia. Był on niepoprawnym wagabundą, któremu życie osiadłe wydawało się katorgą. Żadne niebezpieczeństwa, trudy, przeszkody nie mogły w nim zabić przemożnej żądzy podróży. Wręcz odwrotnie, ta skłonność potęgowała się i wzrastała z biegiem czasu, przekształcając się w stan chorobliwy. Przewalski z przerażeniem rozmyślał o starości, która zmusi go do siedzenia w domu i biernego oczekiwania kresu swego żywota.
„Piękna matka pustynia” przywoływała go do siebie swym tajemniczym głosem natychmiast, jak tylko wracał uczony do Rosji po zamknięciu kolejnej wyprawy. „Smętne, tęskne uczucie ogarnia mię za każdym razem – pisał – jak tylko miną pierwsze porywy radości po powrocie do miejsc rodzinnych. I im dalej biegnie czas wpośród powszedniości, tym bardziej i bardziej rośnie owa tęsknota, tak, jakby w dalekich pustyniach Azji pozostało coś niezapomniane, drogie, coś, czego nie znajdzie się w Europie, Tak, w tych pustyniach rzeczywiście tkwi dobro wyjątkowe – wolność, co prawda, dzika, lecz za to niczym nie ograniczana, prawie absolutna. Podróżnik staje się tam cywilizowanym dzikusem i korzysta z najlepszych stron dwu krańcowych stadiów rozwoju ludzkości: z prostoty i szerokiej swobody życia dzikiego oraz z nauki i wiedzy życia ucywilizowanego. Przy tym samo wędrowanie dla człowieka szczerze temu zajęciu oddanego posiada ogromną moc pociągającą dzięki codziennej zmianie wrażeń, obfitości nowych przeżyć, świadomości pożytku dla nauki. Trudy zaś fizyczne, jak tylko minęły, z łatwością ulegają zapomnieniu i tylko jeszcze bardziej uwypuklają we wspomnieniu radosne chwile powodzenia i szczęścia.
Oto dlaczego prawdziwy podróżnik nie potrafi zapomnieć o swych wędrówkach nawet przy najlepszych warunkach dalszej egzystencji. We dnie i w nocy będzie się mu ciągle marzyć obraz szczęśliwej przeszłości. I wołać: porzuć znów wygodę i spokój stanu cywilizacji za znojne, czasami nieżyczliwe, lecz za to swobodne i wspaniałe życie wędrowne”...
Stan bezczynności może wydawać się przyjemny. Stojąca woda też „kwitnie”. Lecz nie takie „kwitnienie” jest ideałem człowieka jako istoty moralnej i myślącej. Bądź czynny, lepiej coś dobrego nie skończyć, niż wcale nie zacząć, bojąc się wysiłku i lękając się niepowodzenia, – takie było głębokie przekonanie M. Przewalskiego.
Żywiąc odrazę do życia osiadłego w ogóle, uczony w szczególności nienawidził jego wyższego przejawu: miasta. Jeszcze w dzieciństwie – jak wiemy – podczas pobierania nauk gimnazjalnych w Smoleńsku, wykorzystywał każdą okazję, by uciec poza miasto i pochodzić sobie po lasach i polach. W latach późniejszych musiał uczony dość często, i to na dłuższe okresy czasu, przybywać do stolicy Rosji. Nigdzie nie czuł się tak źle i nieszczęśliwie, jak w tym mieście. Jego żelazny organizm, zahartowany podczas uciążliwych podróży, słabł w miejskim zaduchu i ciasnocie. Napadały go bóle głowy, alergiczny kaszel, przylewy krwi do mózgu, omdlenia. Rwetes, ciągłe zamieszanie i tłok, konieczność bez przerwy trzymać się na baczność i czuwać, drażniły go i gniotły. W jednym z listów do przyjaciela pisał: „No, bracie, dzięki za takie życie! Na nic w świecie nie zamienię mej złotej wolności! Niech je licho weźmie, te wszystkie bogactwa. One przyniosą mi nie szczęście, a ciężkie jarzmo. Nie usiedzę w Petersburgu. Wolnego ptaka w klatce nie zatrzymasz... Nie możesz wyobrazić, w jakim stopniu hadko mi żyć w tym przeklętym więzieniu (Petersburgu), i jak na złość pogoda jest piękna”...
Nienawidząc życia cywilizowanego daleki był też Przewalski od idealizacji tzw. „prostego ludu” czy dzikusów, żyjących w bliskim kontakcie z naturą. „Aby daleka i ryzykowna podróż do Azji odbyła się, – pisał – potrzebne są trzy przewodniki: pieniądz, strzelba i nahajka. Pieniądz – ponieważ lud tubylczy jest na tyle zachłanny, że bez namysłu sprzeda ojca rodzonego; strzelba – jako najlepsza gwarancja osobistego bezpieczeństwa, tym skuteczniejsza przy krańcowym tchórzostwie tubylców, wiele setek z których rozpierzchnie przed dziesięciu dobrze uzbrojonymi Europejczykami; nahajka wreszcie jest niezbędna, ponieważ ludność miejscowa, przez wieki wychowywana w dzikim niewolnictwie, uznaje i ceni tylko nieokrzesaną, namacalną siłę”...
Przewalski krytycznie oceniał życie zurbanizowane, oderwane od natury. „W dobrodziejstwa cywilizacji nie za bardzo wierzę. Dobra jej bowiem sprowadzają się do tego, że gorzkie piguły naszego istnienia podaje się nam w kapsułkach i w różnych sosach, nie mówiąc już o zniszczeniu wszelkich złudzeń, które jedynie i upiększają życie.W Azji ze strzelbą w ręku o wiele bardziej zabezpieczony jestem przed wszelkimi świństwami, obelgami i fałszem niż w miastach Europejskiej Rosji. W Azji przynajmniej się wie, kto jest wrogiem, podczas gdy w miastach wszelkie paskudztwa „świadczy się” zza węgła... Złodziejstwa w pustyniach o wiele mniej, niż w miastach Europy”.
Im bardziej potęgowało się jego przywiązanie do pustyni, tym bardziej rozpalała się nienawiść do cywilizacji. W ostatnim okresie życia nie mógł wręcz bez obrzydzenia mówić o „perwersyjnym” życiu społeczeństw ucywilizowanych. „Nie jeden raz siedząc w zapiętym mundurze w salonie tego czy owego dygnitarza wspominałem z żalem o swobodnym życiu w pustyni z towarzyszami, oficerami i kozakami. Tam herbatę cegiełkową i baraninę piło się i jadło z większym apetytem, niż tutejsze zamorskie wina i francuskie dania. Tam była wolność, tu – pozłacana niewola. Tu wszystko się dzieje według przepisów, miarek, nie ma ani prostoty, ani swobody, ani powietrza. Kamienne więzienia są zwane domami; życie pokiereszowane – życiem ucywilizowanym; niegodziwość moralna – taktem życiowym zwana! Sprzedajność, brak serca, lekkomyślność, rozpusta – krótko mówiąc, wszystkie wstrętne instynkty człowieka, co prawda przyozdobione w ten czy inny sposób, są obecne i stanowią podstawową dźwignię we wszystkich warstwach społeczeństwa, od najniższej do najwyższej. Mogę powiedzieć tylko jedno, że w społeczeństwie podobnym do naszego bardzo źle żyje się człowiekowi z duszą i sercem. Nie, nigdy widocznie ptak wolny nie nawyknie do ciasnej klatki; nigdy i ja nie spokrewnię się ze sztucznymi warunkami cywilizowanego, a raczej – okaleczonego życia”... Istotne, że mówił to człowiek otoczony chwałą, osypany zaszczytami i dobrodziejstwami carów, a nie „nieudacznik”...

***

Nie ulega wątpliwości, że ruchliwa, dynamiczna natura Mikołaja Przewalskiego nie stanowiła jakiegoś wyjątku w dziejach ludzkości. Ta skłonność do poruszania się jest immanentna istocie człowieka jako gatunku. „Duch ludzki jest z natury ochoczy do działania i skory do ruchu. Miła jest dla niego każda sposobność, która dostarcza mu bodźców do działania i rozrywek, a jeszcze tym bardziej jest pożądana dla pospolitych umysłów, które w wirze zajęć znajdują upodobanie. (...)Z tej też przyczyny udają się ludzie w dalekie i nieznane podróże, z tej przyczyny błąkają się po brzegach morza i raz z morza na ląd, raz z lądu na morze wiedzie ich zmienność usposobienia, zawsze niechętna każdemu obecnemu stanowi rzeczy”. (Seneka, „O pokoju ducha”, II).
Tenże autor w dziełku „O bezczynności” (III, IV) kontynuuje swe rozważania w sposób następujący: „Tego mianowicie jednego domagamy się od człowieka, aby był pożyteczny dla ludzi: jeśli możliwe, dla wielu, jeśli niemożliwe, przynajmniej dla niewielu, przynajmniej dla najbliższych, przynajmniej dla siebie samego. Wszak z chwilą kiedy ktoś stanie się pożyteczny dla innych, służy tym samym interesom ogółu, podobnie jak kiedy ktoś stanie się gorszy, wyrządza tym samym szkodę nie tylko sobie, lecz nadto tym wszystkim, dla których mógłby być pożyteczny, gdyby się uczynił lepszym człowiekiem. W ten sposób ktokolwiek dobrze zasługuje się względem siebie, ten już przez to samo jest pożyteczny dla innych, ponieważ czyni się zdatnym do tego, że w przyszłości będzie pożyteczny dla innych (...) Niedoskonałym i bezowocnym dobrem jest cnota, jeśli jest bierna i nigdy czynami nie potwierdza tego, czego się nauczyła”.
Nie wiemy, czy M. Przewalski czytał dzieła Seneki, jedno jest pewne, że jego zapatrywania i styl życia były zbieżne z wyrażonymi w sugestywnym opisie filozofa rzymskiego...

***

Skłonność do podróżowania wiązała się w przypadku M. Przewalskiego z krzepą i energią fizyczną, co go niewątpliwie łączyło z dawnym rycerstwem polskim. Zbigniew Kuchowicz w książce „O biologiczny wymiar historii” (Warszawa 1985, s. 53-54) przypomina: „Cudzoziemcy opisujący polską kulturę szlachecką XVII i XVIII stulecia jako czynnik wyjaśniający uważali stan psychofizyczny szlachty, jej witalność, wytrzymałość, przystosowanie do ciągłych wojaży, polowań, wysiłków fizycznych, zajęć i rozrywek, wymagających właśnie kondycji i sprawności somatycznej... Dobry stan zdrowotny szlachty stanowił czynnik konieczny dla funkcjonowania wielu cech kultury sarmackiej. Stanowił ramy biologiczne, w których możliwe było utrwalenie pewnych zachowań.
Studia nad stanem zdrowotnym magnaterii wskazują z kolei, że występujący często brak korzystnych uwarunkowań genetycznych i somatycznych utrudniał aktywność tej warstwy na wielu polach, sprzyjał zaś występowaniu innych cech i zachowań (u szlachty bardzo rzadkich).
Mieszkańców Korony Polskiej zawsze cechowała zauważalna ruchliwość przestrzenna. Szlachta, a nawet chłopi i mieszczanie – dążąc do poprawy bytu, zrobienia kariery, uciekając od szarej rutyny i od zawiści rodaków – nagminnie przekraczali zarówno bariery i granice państwowe czy geograficzne. Szczególnie natężone były migracje na terenach pogranicznych, lecz wielu Lechitów zapędzało się, hen, daleko, o setki i tysiące kilometrów jak na zachód, tak i na wschód. Mieszkańcy Wielkopolski i Mazowsza, Kujaw i Pomorza, Małopolski i Podlasia, Ziemi Wileńskiej i Grodzieńskiej, Śląska i Rusi Czerwonej masowo ruszali z gniazd rodzinnych i już na początku XVII wieku stanowili około dziesięciu procent ogółu ludności Żmudzi czyli Litwy etnicznej oraz Wschodniej Białorusi, a więc ziem etnicznie niepolskich. Ci osadnicy reprezentowali rozmaite klasy społeczne, ciągnęła ich na wschód obfitość tu nie zajętej ziemi, wód, lasów; pociągały widoki łatwej kariery na terenach względnie niewysoko rozwiniętych pod względem oświaty i kultury, których rozwój usilnie forsowali wszyscy królowie polscy, władcy polsko-litewsko-rusko-żmudzkiej Rzeczypospolitej. Ruchliwość stanowiła więc od dawna jedną z konstytutywnych cech polskości.
Niewątpliwie tedy ma rację filozof niemiecki Wilhelm Dilthey, gdy notuje w tekście „O istocie filozofii” (Warszawa 1987, s. 56): „Doświadczenia pokoleń łączą się w poznaniu rzeczywistości na gruncie jednorodności myślenia i tożsamości niezależnego od nas świata... Bowiem także akty woli jednostek łączą się w struktury, które trwają poprzez zmiany pokoleń. Prawidłowości w poszczególnych sferach działania, tożsamość rzeczywistości, do której się ono odnosi, wymóg łączenia się czynności dla realizacji pewnych celów, wytwarzają struktury kulturowe życia gospodarczego, prawa i techniki. Całość tego działania nasycona jest wartościami życiowymi; i z niego pochodzą radość i spotęgowanie naszego indywidualnego istnienia”.
Kultura ludzka nie jest właściwie niczym innym, jak systemem wyuczonych zachowań, który to system kształtuje się ewolucyjnie na tym czy innym obszarze jako gatunkowy mechanizm adaptacyjny, uzupełniający adaptację biologiczną. Ewidentne jest, że te systemy mechanizmów adaptacyjnych mogą być ( i bywają) bardzo różnorodne, mimo iż właśnie nasz własny wydaje się nam zawsze najlepszy, naturalny czy nawet święty. Ważne jest, iż jest on dziedziczony za pośrednictwem mechanizmów społecznych, a być może i biologicznych.

***

Po czwartej wyprawie – jak wiemy – stan zdrowotny Mikołaja Przewalskiego znacznie się pogorszył. Dość częste wyjazdy do Petersburga cechowały obfite fety, uroczystości, przyjęcia. Także w Słobodzie uczony nie grzeszył umiarkowaniem w jedzeniu i piciu, co spowodowało otyłość, a to – swoją koleją – fatalnie odbijało się na sercu i innych ważnych organach. Poczuł się Przewalski zmuszony zwrócić się do lekarza, ów zaś zalecił dietę. Przez jakiś czas pacjent mężnie wykonywał polecenia eskulapa i zdrowie zaczęło się poprawiać, co napawało chorego przedwczesną pewnością siebie, a to z kolei spowodowało, iż po paru tygodniach powróciły dawne zwyczaje i przyzwyczajenia, wraz zaś z nimi – ich skutki.
Niejako na marginesie podajmy, że wielki podróżnik i badacz Azji Środkowej M. Przewalski utrzymywał bardzo bliskie stosunki z dwoma wybitnymi polskimi uczonymi: Władysławem Taczanowskim i Benedyktem Dybowskim.
W. Taczanowski pisał do B. Dybowskiego 9 lutego 1880 roku: „O Przewalskim nic nie słychać, czas się zbliża jego powrotu, bo na zimę przyszłą ma już być w Rosji. Ciekawa rzecz, co zrobił w tej podróży – chińskie przedmioty coraz więcej napływają do Europy”... (cyt. wg W. Taczanowski, „Listy do Antoniego Wagi, Konstantego Branickiego i Benedykta Dybowskiego”, Wrocław-Warszawa-Kraków 1964, s. 166).
15 maja tegoż roku tenże autor w liście, tym razem do K. Branickiego, znów napomykał: „O Przewalskim były wieści niepokojące, ale zostały odwołane. Przezimował w Tybecie i ma wrócić na zimę” (tamże, s. 168). I ponownie w liście do B. Dybowskiego: „Rozniosła się wieść o katastrofie, jaka miała spotkać wyprawę Przewalskiego, nadeszła z dwóch stron, to jest przez podróżnika węgierskiego i przez przewodnika, ale się nie sprawdziła. Brat bowiem Przewalskiego odebrał telegram z 8 marca, że po ciężkich przeprawach wyprawa dostała się do Tybetu, tam szczęśliwie przezimowali, wszyscy zdrowi, do Lhassy ich nie puszczono. Wiosnę i lato zamierzają przepędzić w okolicach Żółtej Rzeki, a w jesieni przez Alaszan i Urgę wracać na Sybir”. (Tamże, s. 169-170).
I znowuż w liście z 12 czerwca podobna wzmianka: „O Przewalskim rozgłosiły gazety niepokojące wieści, lecz telegram ogłoszony przez jego brata odwołał je. Dostał się bowiem po niemałych trudach do Tybetu, gdzie szczęśliwie przezimował. Do Lhassy go nie wpuszczono, wszyscy zdrowi, mają wiosnę i lato przepędzić u źródeł rzeki Żółtej, a w jesieni przez Urgę wracać do Sybiru”.
W liście do B. Dybowskiego z 19 sierpnia 1880 roku czytamy: „Gazety rosyjskie rozgłosiły, że Przewalski wzięty do niewoli przez Chińczyków; później to odwołano i, pokazuje się, że przebywa cięgle w okolicach źródeł Żółtej Rzeki, a przed zimą ma stanąć w Kiachcie. Zobaczymy, jakie będą kolekcje. W każdym razie ta jego podróż jest ciężka”. (Tamże, s. 172).
Z kolei list z 17 listopada tegoż roku podaje: „Przewalski miał podobno niemałe trudności w tej ostatniej podróży. Gazety donosiły różne prawdziwe i nieprawdziwe wieści, o aresztowaniu, nawet o zaginieniu ekspedycji. Dotąd prawda niezupełnie wiadoma, był już telegram o przybyciu szczęśliwie do Urgi, w którym także powiedziano, że rezultaty naukowe bogate. Wkrótce więc dowiemy się czegoś nowego”. (Tamże, s. 176).
Tenże autor w liście z 5 lutego 1881 roku do Branickiego donosił: „Przewalski w Petersburgu, miałem już list od niego; powiada, że ma ptaków 317 gatunków, ze 2000 skór, nowych ma 10, myślę jednak, że się znajdzie więcej. Obiecuje dać nam pewną ilość. Teraz rozerwany owacjami, jakie mu tam wyprawiają. Jak się to uspokoi, zapewne regularną ze mną korespondencję rozpocznie”. (Tamże, s. 182).
Później też leci cała kaskada wzmianek: „Przewalski spodziewany w Petersburgu około 10 stycznia... Ciekawy bardzo jestem, jakie są jego zbiory. Zapewne je widzieć będę”. (14.II.1881)… „Donoszę JWPanu Hrabiemu, że wczoraj otrzymałem od Przewalskiego posyłeczkę zawierającą 31 ptaków darowanych naszemu Gabinetowi. Jestem tym bardzo uradowany, jest to niewiele, ale same doskonałe gatunki. Tak np. są dwa gatunki bażantów opisanych z poprzedniej podróży, tym więc sposobem mamy ich 9, czym się zapewne żaden Gabinet nie poszczyci. Jest wspaniała kuropatwa skalna Megalopterix thibetana, mamy ich przeto 5, Crossoptilon auritum bardzo pyszny i okazały, Syrrhaptes thibetanus. Nowa kuropatwa czerwonodzioba Caccabis magna. Trzeci gatunek ciekawego rodzaju Podoces humilis, brak nam tylko jednego. Nowe i bardzo ciekawe fringillidy, między którymi najciekawsza jest poświerka Urocynchramus Pylcovi Przew., tym oryginalna, że ma cały spód i ogon różowe, a żaden ze znanych poświerek nie ma na sobie tego koloru. Słowem, przybyło nowych gatunków 19, co podnosi listę posiadanych gatunków do 4 310.
Z czasem może coś jeszcze od niego wykręcę”. (29 III 1881). „...Zresztą u nas wszystko po dawnemu. Ciągle się wypycha ptaki australskie i Przewalskiego. Pan Hrabia znajdzie mnóstwo nowości po szafach. Uradują go mocno pyszne Przewalskiego bażanty i inne grzebiące ptaki, które już zaczynają przybierać poważną postać w naszej kolekcji”. (7 IV 1881). „Przewalski przysłał nam 31 skórek ptaków z ostatniej podróży, są to po większej części rzadkości”. (9 V 1881). „Przewalski siedzi na wsi u matki, zajęty pisaniem relacji ostatniej podróży. Dowiaduje się często o Tobie (mowa o B. Dybowskim – J. C.) i kazał Ci przesłać najserdeczniejsze ukłony”. (24 VII 1881). „Przewalski dowiaduje się ciągle o Tobie i poleca przesłanie ukłonów. Bardzo się interesuje Twoimi czynnościami, a nawet dowiaduje się o Kalinowskiego... Teraz zajęty wykończeniem opisu ostatniej podróży, po wydrukowaniu której przystąpi dopiero do opracowania ptaków”. (25 IX 1881).
Te i liczne inne wzmianki o Przewalskim w korespondencji polskich uczonych świadczą o ich bliskich z nim stosunkach, o tym że nie tylko był przez nich uważany za „naszego”, lecz że istotnie był takowym. Cieszył się zresztą wśród uczonych Polaków w Rosji ogromną sympatią i szacunkiem.

***



7. piąta wyprawa – znów do Chin póŁnocnych i Tybetu


W kwietniu 1883 roku został przez cesarza Rosji podpisany rozkaz o wysłaniu M. Przewalskiego po raz kolejny na dwa lata do Tybetu. I tym razem cele miały być naukowe, ale przecież nie tylko. Ten region świata stawał się bowiem terenem rywalizacji Rosji i Wielkiej Brytanii, a i zanarkotyzowane Chiny, choć pogrążone w marazmie, to przecież ogromne, musiały się liczyć. Pomocnikami uczonego mieli tym razem być W. Roborowski i P. Kozłow, młodziutki podoficer, przyszły znakomity podróżnik i profesor. Na początku sierpnia trójka odważnych ludzi opuściła Petersburg i przez Moskwę, Tomsk – po miesiącu drogi – dotarła do Kiachty. Tutaj ustalono ostatecznie skład ekspedycji na 21 osób, przy czym większość stanowili wojskowi, przydani do ochrony. 150 pudów ładunku wiozło 57 wielbłądów i 7 koni.
Szlak wiódł przez Urgę, pustynię Gobi i dalej na południe Azji Wewnętrznej. Pół roku wymagało dotarcie do punktu wyjściowego, z którego miał nastąpić skok na Tybet. Jak i podczas wszystkich poprzednich podróży, uczestnicy wyprawy borykali się z nieujarzmionymi żywiołami azjatyckiej przyrody, własną słabością, nieraz stawali twarzą w twarz ze śmiercią. Lecz do czasu wszystko kończyło się pomyślnie, nie w ostatniej kolejności dzięki wybitnym zdolnościom przywódczym Mikołaja Przewalskiego.
W maju wyprawa sforsowała pasmo Burchan Budda i wyszła na pofałdowany płaskowyż Tybetu Północnego. Na ziemi tej nie postała przed Przewalskim noga Europejczyka, a nawet Chińczycy byli z nią słabo obeznani. 17 maja ekspedycja dotarła do źródeł rzeki Huang-ho i rozłożyła się biwakiem na prawym jej brzegu. „W ten sposób − wspominał Przewalski − nasze dawne dążenia ukoronowane zostały sukcesem: widzieliśmy oto na własne oczy tajemniczą kolebkę wielkiej rzeki chińskiej i piliśmy wodę z jej źródeł. Radości naszej nie było końca”.
Uczony jako pierwszy spośród wszystkich badaczy Azji dokładnie określił współrzędne geograficzne źródeł rzeki Żółtej i utrwalił je na mapie. Dalsze badania prowadzono powoli poruszając się kolejno dorzeczami Jangcy i Huang-ho. Po drodze zbadano również wiele jezior. „Urozmaiceniem” tej wyprawy był fakt, że podróżnicy zmuszeni byli dwukrotnie odpierać zawzięte ataki zbrojne rozbójników górskich, przy czym życie członków ekspedycji dosłownie wisiało na włosku.
Jednak miały miejsce i kontakty bardziej przyjazne z Chińczykami, a nawet pouczające. Podczas pobytu w jednym z miasteczek Chin Północnych, zaproszono M. Przewalskiego do klasztoru buddyjskiego, a jeden z mnichów w trakcie długiej rozmowy filozoficznej przetłumaczył przybyszowi fragmenty ze słynnych „Nauk Zen” pt. „Oddanie” i „Samokontrola”: „Trudne jest zrozumienie Drogi. A kiedy już ją zrozumiesz, trudno jest zachowywać jej zasady. Kiedy już i to się uda, trudno jest je praktykować. Praktykowanie Drogi jest więc jeszcze trudniejsze niż studiowanie jej i zachowywanie jej zasad.Ogólnie rzecz biorąc, studiowanie i zachowywanie zasad to sprawa pilnego uczenia się i stanowczej woli − jest to samotna walka. Lecz praktyka wymaga równowagi umysłu i poświęcenia całego życia, zatracenia siebie samego na rzecz pomocy innym. (...)Mędrzec podchodzi z uwagą do tego, co ludzie lekce sobie ważą. Zwłaszcza bycie przywódcą społeczności jest niemożliwe, jeśli czyny i rozumienie przywódcy nie są harmonijne…Najważniejsze to ciągła samokontrola i samokrytyka. Nie można też pozwolić, aby w umyśle wykiełkowały myśli o sławie i bogactwie. (...) Jeśli przywódca jest prawy, to i jego społeczność funkcjonuje należycie, spoglądanie bowiem na postępowanie osoby cnotliwej rozjaśnia ludzkie umysły”...
Te zdania, jakże bliskie światopoglądowi chrześcijańskiemu, zapadły głęboko do serca M. Przewalskiego i zmusiły go do zrewidowania swego dotychczas bardzo krytycznego i nieżyczliwego stosunku do Chińczyków, choć przepaść głęboka, dzieląca piękno starożytnej mądrości od ówczesnej chińskiej rzeczywistości socjalnej, pogrążonej w brudzie, ciemnocie, masowej narkomanii, zacofaniu − stała się jeszcze bardziej rażąca i ewidentna.

***

Tysiące i tysiące kilometrów przemierzyła garstka odważnych wędrowców przez góry Tybetu i Tien-szanu, przez pustynię Gobi i Takla Makan; przez piaski, od oazy do oazy biegła ich droga, nad przepaściami, poprzez rwące górskie potoki, nizinne błota, niemożliwe do przebycia zarośla... Jesienią 1885 roku Przewalski na przełęczy Bedel odczytał pożegnalny rozkaz, w którym znajdują się słowa: „Ponad dwa lata minęły od chwili, gdyśmy od Kiachty rozpoczęli naszą wędrówkę. Udawaliśmy się wówczas w głąb pustyń azjatyckich, mając tylko jednego sojusznika – odwagę; reszta była przeciw nam: i przyroda, i ludzie. Wspomnijcie, szliśmy raz po piaskach ruchomych Ałaszaniu i Tarymu, raz przez błota Cajdamu i Tybetu, raz przez gigantyczne pasma górskie i przełęcze, które znajdują się ponad poziomem chmur. Żyliśmy dwa lata jak dzikusi pod otwartym niebem, w namiotach i jurtach, znosiliśmy raz 40-stopniowe mrozy, to jeszcze większe upały, to znów straszliwe burze pustynne... Swoje zadanie wypełniliśmy do końca, przemierzyliśmy i zbadali te miejscowości Azji Środkowej, w większej części których jeszcze nie stąpała noga Europejczyka. Cześć i chwała wam, towarzysze! O waszych czynach zawiadomię cały świat. A teraz uściskam każdego z was i dziękuję za wierną służbę – w imieniu nauki, której służyliśmy i w imieniu ojczyzny, którą rozsławiliśmy”...
Wkrótce wyprawa dotarła do jeziora Issyk Kul, leżącego już na terenie Cesarstwa Rosyjskiego. W sumie 7 815 km i ogromna ilość materiału naukowego, w tym bardzo wiele etnograficznego, złożyły się na wyniki tej, piątej z rzędu, wyprawy Przewalskiego. W 1888 roku ukazała się i zyskała uznanie światowe kolejna książka naszego wielkiego rodaka: „Od Kiachty do źródeł rzeki Żółtej, badanie północnych krańców Tybetu i szlak przez Lob-nor idąc dorzeczem Trymu”.
W tej książce M. Przewalski podaje barwny opis przyrody odnośnych terenów, ich flory i fauny oraz plastycznie ukazuje zaskakującą obyczajowość tamtejszej ludności. Uczony m.in. zaznacza, zgodnie zresztą z relacjami innych badaczy, że Tanguci mieli dziwny sposób witania się, który polegał na tym, że spotykając znajomego lub pozdrawiając podróżnika Tangut wysuwa możliwie najdalej język z ust (im dalej, tym większy szacunek) i jednocześnie skrobie sobie za uchem lub ciągnie je do przodu. Przy pożegnaniu zaś Tanguci uderzają się o siebie nawzajem łbami. Natomiast „w życiu rodzinnym praktykuje się wielomęstwo (poliandrię). Niekiedy jedna kobieta ma do siedmiu mężów, którzy koniecznie muszą być braćmi; osoby postronne do takich związków dopuszczane nie są... Tanguci często żyją też z nałożnicami. Dzieci tych ostatnich zwane są „dziećmi bożymi” i mają prawa dzieci z prawego łoża”... Charakterystyczne, że poliandria wcale nie była jednoznaczna z „uprzywilejowanym” położeniem kobiety, wręcz odwrotnie, była ona faktycznie służącą wszystkich swych mężów, a wręcz niewolnicą najstarszego z nich.

***

Interesująco opisuje M. Przewalski charakter i obyczaje jednego z plemion Wschodniego Turkiestanu, Maczynów, wyznających islam obrządku sunnickiego. Na przykład podaje uczony, że jeśli ktoś z członków tego plemienia ciężko zachoruje, to za najbardziej skuteczną kurację uchodzi zabieg polegający na tym, że z pacjenta ściąga się gacie i po parokrotnym machnięciu nimi przed oczyma chorego zapala się je, obnosi szybko po mieszkaniu i następnie wyrzuca płonące na ulicę; po tym chory koniecznie musi wrócić do zdrowia, a jeśli nie, to los jego uważa się za przesądzony.
Ale oddajmy głos M. Przewalskiemu: „Ze względu na charakter swój Maczynowie przedstawiają sobą mieszaninę cech dobrych ze złymi, ze znaczną, zresztą, przewagą tych ostatnich nad pierwszymi. Przede wszystkim rzuca się w oczy potworna gadatliwość tego ludu, pod względem której mężczyźni, jak się wydaje, górują nawet nad niewiastami. Wszyscy Maczynowie są wielkimi tchórzami i hulakami. Pieśni, muzyka i tańce stanowią ich najumiłowańsze uciechy nawet w najdzikszych miasteczkach. „Szczęście, że lud ten nie zna wódki, a to by zupełnie zszedł na manowce” − mówili nasi kozacy, trafnie określając charakter Maczynów... Z drugiej strony, w usposobieniu opisywanego ludu cechę chwalebną stanowi miłość do dzieci i w ogóle krewnych pomiędzy sobą. W razie potrzeby oni zawsze nawzajem się wspomagają. Rodzice i starsi są tu szanowani. Złodziejstwo należy do rzadkich przestępstw. Pijaństwo jest nieznane, ale tabakę palić lubią wszyscy mężczyźni, w dużych zaś oazach także kobiety. Tamże mocno rozpowszechnione jest palenie odurzającej mieszanki przygotowanej z nasion konopi...
Pod względem zdolności umysłowych trudno byłoby się zachwycać Maczynami. Mimo iż są dość chytrzy i przebiegli, wykazują mało smykałki we wszystkim, co wychodzi poza wąskie ramy ich powszednich zajęć... Nie można powiedzieć, aby górscy Maczynowie byli ludem gnuśnym, lecz kobiety są tu o wiele bardziej bystre niż mężczyźni i przewyższają ich też pod względem pracowitości. Na niewiastach spoczywają wszystkie kłopoty związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego i wychowaniem dzieci. Te ostatnie Maczynki karmią piersią bardzo długo – do dwóch, nawet do trzech lat, gdy dziecko już samo chodzi i dobrze mówi.
Wielożeństwo u Maczynów jest dopuszczalne, lecz korzystają z niego tylko ludzie bogaci. Zazwyczaj mają jedną żonę, rzadziej dwie – trzy; ale za to często je zmieniają, ponieważ rozwód jest nader dostępny. Nierzadko można tu spotkać białogłowy będące już za szóstym czy siódmym mężem; za dwoma zaś czy trzema mężami pobyła prawie każda Maczynka. Za mąż wychodzą dziewczęta w wieku 12-15 lat, mężczyźni żenią się również zaczynając od lat piętnastu. Rozwiedzeni małżonkowie mogą już nazajutrz zawierać kolejny związek. Pokrewieństwo, nawet stryjeczne, nie jest uważane za przeszkodę, tak iż wuj może żenić się z siostrzenicą, a bratanek z ciotką, nie mówiąc już o stryjecznych siostrach i braciach. Tylko najbliżsi krewni, mianowicie bracia i siostry pochodzący od tych samych rodziców, nie mogą zawierać ze sobą małżeństw. Podczas wesela poczęstunek nie jest wymagany, tak więc kosztuje ono tanio.
Obrzędy pogrzebowe również są ogólnomuzułmańskie. Różnica polega na tym, że po pogrzebie bliscy krewni zmarłego muszą przez 40 dni żyć przy jego mogile...Przy swej skłonności do życia hulaszczego Maczynowie bardzo lubią bywać w gościnie i urządzać zbiorowe fety. Tak jest wszędzie, nawet w górach; w oazach zaś robotnicy biorą ze sobą na pole ten czy inny instrument muzyczny i zazwyczaj śpiewają podczas pracy. Główną treścią śpiewów tych jest miłość”...
Opowiada też Przewalski m.in. o dawnym obyczaju jednego z plemion tybetańskich: wybierać króla na dziesięć lat, a po tym okresie zabijać go, niezależnie od tego, czy rządził dobrze, czy źle.
Wskazywał podróżnik na swoistą psychologię stosunków międzyludzkich w tym regionie świata, jakże odrębną od tej, która ma miejsce na europejskim obszarze kulturowym. „W Azji najmniejsza ustępliwość prowadzi niechybnie do smutnych wyników, podczas gdy odwaga, napór i dziarskość w dziewięciu na dziesięć przypadkach wyręczają w okolicznościach nawet najbardziej krytycznych”. Zgodnie z tą zasadą traktował Przewalski zarówno Mongołów, którym sympatyzował, jak i znienawidzonych przezeń Chińczyków i Tybetańczyków, ze strony których doznał niezliczonych, po azjatycku perfidnie wyrządzanych przykrości.
Ciekawe, iż w dość zbieżny sposób spostrzegał azjatycką rzeczywistość także inny europejski podróżnik Percival Lowell, współczesny M. Przewalskiego, który w książce „Dusza Dalekiego Wschodu” (niemieckie wydanie – Jena 1911) pisał: „Im dalej posuwamy się naprzód w kierunku zachodnim, tym bardziej osobowe (personalistyczne) stają się narody”.
Ta zmiana odbywa się niepostrzeżenie, jak zmiana zabarwienia skóry i kształtu oczu, jak ruch wskazówek zegara – niezauważalny, lecz przecież niewątpliwie istniejący. „W podobnyż sposób, jeśli się poruszamy razem z biegiem zachodzącego słońca, poczucie osobowości staje się coraz bardziej intensywne a stale blednie, im bardziej zbliżamy się do wschodu słońca... Jeśli u nas (w Europie) „Ja” wydaje się być esencją duszy, to duszę mieszkańców Dalekiego Wschodu można nazwać uosobieniem bezosobowości”.
Z tego (rzekomego czy rzeczywistego) braku poczucia indywidualności, samoistności, osobistej niepowtarzalności mają wynikać istotne konsekwencje we wszystkich dziedzinach życia społecznego, m.in. despotyzm, brak poszanowania praw człowieka w sferze polityki i skrajna rozpusta w stosunkach między płciami, będąca m.in. wyrazem zupełnej pogardy dla ludzkiej godności kobiety. Jednostka bezosobowa nie ma poczucia indywidualnej odpowiedzialności i siły, a skoro ktoś się czuje zerem, jako zero też żyje. „Każda istota ludzka rodzi się dwa razy: początkowo jako materia, później – jako duch. Wszystkie rasy ludzkie przeżywają to objawienie, ale stopień i siła tego aktu są różne. To znaczy coś zupełnie innego dla apatycznego, fatalistycznego Turka, a co innego dla energicznego, nerwowego Amerykanina. Fakty, wytwory wyobraźni, religie – wszystko wskazuje, jak wielkie są różnice w tym odczuciu”.
Brak indywidualizacji według Percivala Lowella przejawia się m.in. w tym, że święta powszechne na Wschodzie dominują nad osobistymi (np. Nowy Rok nad dniem urodzin), że o małżeństwie kogokolwiek decyduje nie on sam, lecz jego rodzice, że we wszystkim dominuje gromada a nie osobna jednostka ludzka.
Na Dalekim Wschodzie społecznym atomem, ostatnią molekułą bytu jest nie indywiduum, lecz rodzina”, a więc pewna zbiorowość, w której panuje sztywne zhierarchizowanie. Według tego modelu „rodzinnego”, z „ojcem” jako absolutnym władcą, zorganizowany jest cały system społeczny. „Imperium jest dużą rodziną, rodzina jest małym imperium”. Cała inicjatywa działań i zmian wychodzi tu tylko z góry, „dzieci” apatycznie czekają na rozkazy i wykonują je starannie a bezosobowo; poczucie osobistej odpowiedzialności rozciąga się tylko na to, jak rozkaz wykonano, a nie na treść samego działania, jego sens i moralne znaczenie. „Życie osobnego człowieka jest tu tylko ułamkiem, cząstką życia zbiorowości”.
Najwyższą cnotą jest posłuszeństwo wobec rodziców zarówno biologicznych, jak i tych, stojących na czele aparatu państwowego. Syn najczęściej idzie tam w ślady ojca nawet jeśli chodzi o wybór zawodu, przytłumione są osobiste chęci i uczucia, nawet takie jak miłość młodzieńcza. I w rodzinie, i w życiu publicznym jest tu każdy niewolnikiem tych, którzy są postawienie wyżej w hierarchii, a panem tych, którzy znajdują się niżej. Każdy też z tych pano-niewolników wykazuje psychiczny syndrom sadomasochistyczny: cierpliwie znosi but „ojców” na własnym karku i zmusza swe „dzieci” do lizania mu butów; poniża i jest poniżany. Oto duch Wschodu.

***

W dzienniku polowym 29 października 1885 roku M. Przewalski notował: „Tak więc dziś dobiegła końca moja czwarta podróż po Azji Środkowej. Równo dwa lata spędziliśmy w pustyniach oddalonych od świata cywilizowanego. Lecz miłe jest i bliskie sercu swobodne życie wędrowne. Jak w dawnych latach, tak i teraz z żalem i bólem się z nim rozstaję – być może, na długo, jeśli nie na zawsze. Ciężko o tym myśleć, lecz lata się cisną jeden po drugim, i, oczywiście, nadejdzie czas, gdy już nie potrafię znosić wszystkich trudów i uciążliwości takich podróży. Niech więc – jeśli nie sądzone mi będzie pójść dalej w głąb Azji – wspomnienia o tym co tam widziałem i czego w ciągu długoletnich wędrówek dokonałem, będą mi pocieszeniem do końca życia. Niech razem z imionami Lob-noru, Kuku-noru, Tybetu i wielu innymi zmartwychwstają w mej wyobraźni żywe obrazy owych niezapomnianych dni, które udało mi się spędzić w tych nieznanych krainach, pośród dzikiej przyrody i dzikich ludzi na chwalebnej niwie służenia nauce”... Smutne przeczucia nie zawiodły, niestety, wielkiego podróżnika, noga jego nie stanęła już nigdy na piaskach Azji Centralnej...
Na razie jednak nastąpił triumfalny powrót do stolicy Rosji. Cesarskie Towarzystwo Geograficzne powitało sławnego wędrowca uroczystą akademią, zorganizowaną w sali koncertowej pałacu wielkiej księżny Katarzyny, Cesarska Akademia Nauk zaś w specjalnym piśmie dała wyraz swemu głębokiemu uznaniu dla Przewalskiego i wybiła na jego cześć złoty medal, na którego awersie znajdowała się podobizna pana Mikołaja oraz napis w języku rosyjskim: „Nikołaju Michajłowiczu Przewalskomu – Impieratorskaja Akadiemija Nauk, 1886. Na rewersie zaś umieszczono słowa: „Pierwomu issledowatielu prirody Centralnoj Azji” oraz wieniec wawrzynowy.
Obok licznych okazów flory, fauny, minerałów, M. Przewalski zebrał również obszerny materiał dotyczący obserwacji meteorologicznych, który został opublikowany przez A. Wojejkowa w 1895 roku w Petersburgu, na razie zaś znalazł się w dyspozycji tamtejszej Akademii Nauk. W 1886 roku jedno z pasm górskich, opisane przez Przewalskiego i nazwane przez niego „Zagadkowe”, na wniosek grupy uczonych (wśród których byli generał Hieronim Stebnicki i profesor Edward Kowerski) przemianowano na Pasmo Przewalskiego.
Po paru miesiącach pobytu i załatwieniu w Petersburgu niezbędnych formalności i spotkań, udał się podróżnik do swej umiłowanej Słobody, gdzie opracowywał kolejną księgę swych wędrówek. Odwiedził go tu P. Kozłow, druh ostatniej wyprawy, i ku swemu zdumieniu obdarowany został wspaniałą strzelbą myśliwską, wyprodukowaną na osobiste zamówienie Przewalskiego w Wiedniu – na znak wdzięczności za wierność i wytrwałość we wspólnym pokonywaniu Azji. Nie bez lekkiej ironii P. Kozłow wspominał, że M. Przewalski po serdecznym powitaniu: „Zanim wejść w dom (...) poprowadził mnie do wagi, stojącej opodal, zważył mnie, skrupulatnie odnotowując w notesie mój ciężar, by później, przed odjazdem, po uczynieniu tejże procedury, poznać wyniki pobytu gościa w Słobódce”.
Dopiero po tym gość został odprowadzony do swego pokoju, ochłonął nieco po uciążliwej podróży, no i wreszcie został zaproszony do „zbrojowni” dobrodzieja gospodarza czyli do dużej komnaty, całej obwieszonej najwspanialszymi okazami broni strzeleckiej i myśliwskiej z całego świata. Takiego zbioru mogło Przewalskiemu pozazdrościć niejedno muzeum. Chodzi o to, że rząd hojnie subsydiował od kilkunastu już lat znakomitego swego wysłannika do krajów azjatyckich, a ten – jak w dzieciństwie i młodości wydawał wszystko na zakup książek – tak teraz na nabycie okazów broni strzeleckiej. Była to wielka pasja pana Przewalskiego obok tęsknoty za wichrami wielkich stepów i pustyń. Oczywiście, można na temat pasji zbieractwa nieco poironizować, jak to czyni znany niemiecki uczony, pisząc: „Pęd do zbierania przedmiotów jednakowego rodzaju jest najprawdopodobniej genetycznie zaprogramowany, a ma tę niebezpieczną cechę, że wzmaga się wraz z liczbą rzeczy już zebranych. Wiadomo, że namiętni zbieracze określonych przedmiotów sztuki są tak uzależnieni od tego popędu, że nie wahają się przed czynami kryminalnymi. Ta namiętność zbieracka staje się jak gdyby nerwicą, która z czasem „pożera” całą osobowość kolekcjonera; wiedzą o tym nie tylko psychiatrzy”. (Konrad Lorenz, Regres człowieczeństwa).
Wszelako, jak wiemy, wcale nie każdy filatelista to raptem kryminalista, a tego rodzaju zbieractwo w wielu przypadkach daje wyraz szlachetnej pasji poznawczej...
Tak więc P. Kozłow na życzenie M. Przewalskiego musiał „na powitanie” dotknąć ręką szeregu Lancastrów, Berdanów, Maximów, Kruppów – zanim się doszło do drzwi prowadzących do pokoju gościnnego. No i się – męskim zwyczajem, zaczęło: wódeczki, nalewki, winka, przekąski, wspomnienia o Tybecie, rozważania o filozofii buddyzmu, reminiscencje o ustrzelonych jarząbkach i niedźwiedziach... I tak prawie do białego rana. Potem zaś głęboki i spokojny wypoczynek, pobudka, spacery nad cudnym stawem z hulającymi karpiami, wyskakującymi na metr w powietrze z toni wód, spoczynek na ławeczce w cieniu młodych brzóz. Wiejska cisza, czyste powietrze, zdrowy pokarm wspaniale oddziaływały na towarzyszy podróży. Krajobrazy smoleńskie: lesiste, jeziorne, lekko pofałdowane, łączące w sobie kolor niebieski z żółtym, zielony ze złotym – któżby zresztą był w stanie je wszystkie chociażby nazwać – to był prawdziwy raj na ziemi. Już jednak lato minęło, a złote dni jesieni miały w sobie coś tajemniczo-smutnego i przydającego powagi umysłom, nieznanego zaś drżenia sercom ludzkim. Każdy krok czasu zostawia wówczas na ogołoconych polach i żółknących drzewach znaki starzenia się, coraz bardziej widocznego i nieubłaganego. Z głębi lasów dobiegają jakieś zagadkowe odgłosy, na które składa się trzask suchych gałęzi, szmer spadających liści i niejasne skargi zwierząt, przeczuwających surową zimę i obawiających się o los swój i swych małych. Przez całą dobę, we dnie i w nocy trwa w lesie ukryty ruch, słychać niewytłumaczalne dźwięki, niby westchnienia i jęki podobne do głosów ludzkich, zdumiewające ucho i chwytające za serce. Leśne ruczaje i rzeki, nocą głośniej niż dniem, szemrzą swe modlitwy, zanim nie zniewoli je blada i chłodna pokrywa lodu. Wszystko to wprawia człowieka w stan wewnętrznego drżenia, skupienia i czci, podobnych do uczucia, ogarniającego duszę w świątyni. Wówczas najgłębiej przeżywa człowiek spokój trwania i trwogę przemijania, ich nierozerwalną jedność. Jesień to niewątpliwie przeczucie „śmierci” – zimy. Mniejsza o to, że po zimie przychodzi wiosna, umierające życie nie zawsze musi o tym wiedzieć. Stąd smutek jesieni...
Po kilku tygodniach P. Kozłow wyjechał ze Słobody do Petersburga, bogatszy w wiele miłych wspomnień myśliwskich i wędkarskich, jak też cięższy o kilka kilogramów „żywej wagi”. Później napisał: „Pożegnanie ze Słobodą było jak najserdeczniejsze: rzadko rodzony ojciec z tak gorącą miłością żegna swego syna, jak żegnał i odprowadzał mnie mój niezapomniany nauczyciel”...

***

Mimo zewnętrznej szorstkości wiele jednak miłości i dobroci było w sercu tego pełnego energii i siły olbrzyma. M. Przewalski nie miał własnych dzieci, ale instynkt ojcowski tlił się gdzieś w głębi jego serca, przywiązał się więc podczas ostatnich swych pobytów w Słobodzie do pewnego chłopczyka – sieroty, niejakiego Kostka Wojewódzkiego, syna ongiś zaprzyjaźnionego sąsiada na Smoleńszczyźnie. Troszczył się o niego, jak kochający ojciec o syna, martwił się o każdy gorszy stopień w szkole, bywał u dyrektora gimnazjum, prosząc go o sprzyjanie swemu ulubieńcowi, zabierał chłopaka do swej posiadłości na lato, starał się dostarczyć mu wszelkich radości i rozrywek: zabierał na polowanie, nad rzekę. Dbał też o rozwój moralny i duchowy dziecka, przed kolejną wyprawą prosił znajomych, u których zostawiał Kostka by „w przypadku lenistwa w naukach, a tym bardziej oblania egzaminu, prać go a prać”. Spartańskie wychowanie i poczucie obowiązku zaszczepione za młodu – słusznie mniemał Przewalski – wybitnie ułatwiłoby dziecku znoszenie trudów, nieuchronnie spotykających człowieka na szlaku życia...
Bronisław Malinowski w dziele Zwyczaj i zbrodnia w społeczności dzikichdoszedł do stwierdzenia psychologicznego faktu, że miłość mężczyzny do dziecka jest fundamentalną ludzką cechą, przy tym pokrewieństwo biologiczne, czyli fizyczne ojcostwo, nie ma znaczenia. Przytaczając przykład dzikich mieszkańców Wysp Trobriandzkich, wybitny antropolog XX wieku wywodził: „Krajowcy nie zdają sobie sprawy z faktu fizjologicznego ojcostwa i mają teorię tłumaczącą w nadnaturalny sposób przyczyny urodzenia. Według tej teorii między mężczyzną i dziećmi jego żony nie ma żadnej fizycznej łączności. Mimo to ojciec od urodzenia kocha swoje dziecko – przynajmniej w tym stopniu, w jakim kocha je normalny Europejczyk. Ponieważ nie może to wynikać z poglądu, że są one spłodzone przez niego, musi to wynikać z jakiejś wrodzonej tendencji ludzkiego gatunku, która u mężczyzny wyraża się w tym, że czuje on przywiązanie do dzieci, zrodzonych przez kobietę, z którą współżyje i przebywa stale, i której doglądał podczas ciąży. To wydaje mi się jedynie prawdopodobnym tłumaczeniem „głosu krwi”, który przemawia zarówno w społeczeństwach nieświadomych ojcostwa, jak i w zdecydowanie patriarchalnych, i który sprawia, że ojciec kocha swoje fizjologiczne dziecko w tym samym stopniu, co zrodzone z cudzołóstwa – jak długo nie wie o tym. Tendencja ta ma dla gatunku ludzkiego znaczenie pierwszorzędne”. (B. Malinowski, „Dzieła”, t. 2, Warszawa 1984, s. 81).
Co więcej, łatwo zauważyć, że nawet mężczyźni będący zatwardziałymi kawalerami, którzy nigdy się z kobietą nie zbliżali, mają rozwinięty instynkt „ojcostwa”, a raczej opiekuńczego stosunku do dzieci jako takich. Dowodzi tego jednoznacznie także miłość M. Przewalskiego do Kostka Wojewódzkiego.
Udając się w ostatnią podróż uczony zostawił dla chłopczyka 150 rubli (przekazane na ręce T. Feldmana) prosząc o kupienie mu – o ile złoży pomyślnie egzaminy – specjalnie zamówionego w Tule karabinu szybkostrzelnego oraz o wypłacanie mu trzech rubli miesięcznie na drobne wydatki, jak też o zakup ciepłego ubrania na zimę. W rozmowie z jednym ze znajomych skarżył się nieco samoironicznie wielki uczony, że „oto nigdym w życiu nie płakał, a dziś, żegnając się z Kostkiem Wojewódzkim rozpłakałem się jak baba i nie rozumiem dlaczego”. Może przeczuwało kochające serce, że po raz ostatni tuli się doń jasnowłosa główka dziesięcioletniego chłopczyka.
Jednak co ma się stać, to stać musi. Mikołaj Przewalski przybył w marcu 1888 roku do Petersburga i złożył podanie o skierowanie go po raz kolejny do Azji, tym razem – wyłącznie do Tybetu. Na odpowiedź czynników oficjalnych trzeba było nieco poczekać. Tymczasem postanowiono wydać najnowsze dzieło wielkiego podróżnika, na ten cel następca tronu wyasygnował z osobistych funduszy 25 tysięcy rubli, czyli według dzisiejszej miary około ćwierć miliona dolarów. Wkrótce też ujrzała świat kolejna fascynująca książka naszego rodaka: „Ot Kiachty na istoki Żiołtoj rieki; izsledowanije siewiernoj okrainy Tibieta i put’ czerez Łobnoor po bassejnu Tarami”. Wydanie było wspaniałe, bogato ilustrowane, w twardej okładce; niebawem też zostało bestsellerem.

***
8. szósta wyprawa, nieukończona


18 sierpnia 1888 roku Mikołaj Przewalski po raz kolejny – nie wiedział, że jest to pożegnanie ostateczne – pożegnał Petersburg, stolicę Imperium Rosyjskiego. Piąta podróż do Azji Środkowej, a szósta w ogólnej ich liczbie, prowadziła do Samarkandy, następnie do Karakolu i do miejscowości Wiernyj. W czasie jednego z postojów w okolicach Piszpeku urządzono wielkie polowanie, ponieważ uwagę podróżnych przyciągnęło do siebie gigantyczne stado dzikich kaczek, które się rozlokowało na przydrożnych bagniskach. Rozochoceni i rozgrzani myśliwi posuwali się za zdobyczą przez rojsta porośnięte trzciną i tatarakiem. Przewalski, zmęczony i spocony, kilkakrotnie pił wodę – zwyczajem zahartowanego wędrowca – bezpośrednio z bagiennych źródeł. Nie wiedział, że w ten sposób podpisuje na siebie wyrok śmierci...
W czasopiśmie „Russkij Inwalid” zostało opublikowane wspomnienie Roborowskiego pt. „Ostatnie godziny życia Mikołaja Michajłowicza Przewalskiego”, które nieznane jest czytelnikowi polskiemu. Oto ten tekst: „4-go października przyjechaliśmy z panem Mikołajem z Wiernego do Piszpeku, dokąd jeździliśmy we dwójkę po srebro i w innych sprawach. Nie dojeżdżając jednej stacji do Piszpeku widzieliśmy przy drodze masę bażantów, które skusiły Przewalskiego udać się 5-go października na polowanie. Wyprawa była udana jeśli chodzi o ilość ustrzelonej dziczyzny (pan Mikołaj zabił 16 bażantów), lecz fatalna w skutkach.
Panował już zupełny mrok, gdy Przewalski wrócił zmęczony i spotniały na stację, napił się chłodnej wody i położył się do snu. Rano, przed wyjazdem do domu (tj. na biwak w Piszpeku), znów popolowaliśmy. W Piszpeku przebywaliśmy do dnia 7-go października, udając się następnie do Karakolu, dokąd przyjechaliśmy 10-go i rozlokowaliśmy się w oddanym do naszej dyspozycji domku. Tu dało się zauważyć, że pan Mikołaj wygląda jakoś nie tak jak zawsze. Skarżył się wszystkim na niewygodny lokal, na nudę, wypowiadał tęsknotę za przestworzem i wolnością.
14-go października postanowił przekoczować do jurt poza miasto, bliżej gór, myślistwa, a głównie – na wolność, bliżej przyrody. Na nasze nieszczęście prawie natychmiast po przenosinach, w nocy z 14 na 15, spadł głęboki śnieg i uderzył mróz. Rano 15 października pan Mikołaj jął się uskarżać na brak zdrowia. Przekonaliśmy go co do konieczności zaproszenia lekarza, na co się zgodził. Wówczas ja przywiozłem na biwak doktora 5-go Zachodnio-Syberyjskiego batalionu liniowego Krzyżanowskiego. Lekarz uznał Przewalskiego za tak chorego, iż wskazał na niemożliwość dlań pozostawania w jurcie, przekonał też pana Mikołaja do przeniesienia się do ciepłego baraku lazaretu”...
W tymże dniu, czyli piętnastego października 1888 roku odwiedził Przewalskiego stacjonujący w tym regionie razem ze swym oddziałem dawny przyjaciel, kapitan sztabowy Chacytowski, którego chory przez dłuższy czas rozpytywał o etiologii tyfusu i o przebiegu tej choroby w danym klimacie. Widocznie uczony w podświadomy sposób zdawał sobie sprawę z tego, co mu się niestety przydarzyło.
Powróćmy jeszcze na chwilę do cytowanej powyżej relacji Roborowskiego. Pisze on w dalszym jej ciągu co następuje: „18-go października przenieśliśmy się do tego baraku, lecz tu stan jego zdrowia na tyle się pogorszył, że żywiliśmy co do niego poważne obawy. Lekarz zapewniał nas o tym, że choroba się skończy pomyślnie, lecz niejasne przeczucia dręczyły nas i nie dawały spokoju. Tę noc spędziliśmy bez snu czuwając przy jego łóżku. Około godziny drugiej w nocy poczuł się nagle źle, gorączka podskoczyła do +40°C, a tętno prawie zupełnie znikło. Posłaliśmy po lekarza, który następnie razem z felczerem spędził u nas noc śledząc atak gorączki. Po tym paroksyzmie Przewalski przez trzy godziny silnie się pocił. Pot spływał strumieniami z jego twarzy i trzeba ją było co chwila wycierać ręcznikiem. Pocił się przez dalsze dwie godziny, ale już słabiej. Potem chory trochę zasnął, lecz nie na długo, nie więcej niż na półtorej godziny. Jedynym kłopotem doktora było: nie dopuścić ataku kolejnego paroksyzmu. W ciągu dnia lekarz był trzykrotnie; stale dyżurował felczer.
Pan Mikołaj i ten dzień spędził niespokojnie. Na lewym boku leżeć nie mógł, ponieważ natychmiast zaczynał się krwotok przez nos, co było bardzo trudne do zahamowania; prócz tego krwotok strasznie osłabiał pacjenta. Prawy bok natomiast odgniatał się przez leżenie. Leżeć na plecach było mu niewygodnie i trudno dla oddechu; gruby brzuch przyciskał pierś (w ogóle, on się ciągle uskarżał na swą korpulentność, która przeszkadzała mu przewracać się z boku na bok). A jednak, dzięki pomocy lekarza, dzień minął bez paroksyzmu.
Wieczorem, 19-go października, chory poczuł się nieco lepiej, lecz przed godziną dziesiątą znów ogarnął go niepokój. O godzinie 12 krew silnie poszła nosem, zatrzymać jej myśmy z pomocą dyżurnego felczera nie potrafili. Przywieźliśmy lekarza, który nam pomógł. Po krwotoku temperatura ciała zaczęła się gwałtownie podnosić i, aby ją obniżyć, wytarliśmy całe ciało octem z wodą, aby wywołać parowanie; na głowie trzymaliśmy lód. To przyniosło choremu nieznaczną ulgę. Pan Mikołaj wydał kilka ostatnich swych rozporządzeń, dotyczących Słobódki, niektórych jego rzeczy i chciał przekazać jeszcze coś ważnego. I pytał lekarza: czy dożyje do rana. Doktor go uspokoił. Wówczas pan Mikołaj rzekł: „No, reszta na jutro; wyślemy telegramy. O jedno proszę, aby nie zapomniano pochować mnie obowiązkowo na brzegu Issyk Kul, w polowym ubiorze, w jakim udawaliśmy się na wyprawy. Zróbcie moje zdjęcie dla krewnych, z Lancastrem, który daruję na pamięć Roborowskiemu”...
Później Przewalski mówił lekarzowi, by nie ukrywać przed nim bliskości śmierci, gdyż on jej zupełnie się nie lęka i wiele razy zaglądał jej w oczy. Łajał nas i nazywał „babami”, jeśli zauważał łzy w czyichś oczach. Potem się uspokoił i powiedział, że czuje się dobrze, tylko brzuch go miał niepokoić.  Tak minęła noc na 20-go października do godz. 5, gdy Przewalski zasnął, lecz nie na długo, nie więcej niż na 1,5 godziny. Wymęczony dwoma nocami i dniami doktor usnął na chwilkę tuż na podłodze. Około godziny 7-ej gorączka się spotęgowała, sięgając +40,5°C. Znów natarliśmy go octem. Męczył się pan Mikołaj potwornie; znów nastąpił paroksyzm.
Posłaliśmy po drugiego lekarza, Barsowa, który był już wcześniej; jego przywiózł doktor Iwanow dla konsultacji; lecz Barsow nie zastał już pana Mikołaja wśród żywych.Majaczenie, przeważnie o wyprawie, potęgowało się; chwilami chory wracał do przytomności, lecz tylko na krótko. Leżał na boku, zakrywając twarz ręką; według wyrazu dolnej części twarzy widać było, że płacze. Raptem pan Mikołaj zerwał się na równe nogi, zastygł na pewien moment, podtrzymywany przez nas i starych żołnierzy, spojrzał na wszystkich i rzekł: „Teraz się położę” („Tiepier ja lagu”). Pomogliśmy mu lec, lecz wkrótce potem kilka głębokich silnych westchnięć, które były ostatnimi, zabrały go od nas.
Doktor rzucił się rozcierać piersi jego zimną wodą; ja położyłem tamże ręcznik ze śniegiem, lecz było już za późno: twarz i ręce zaczęły nabierać żółtego odcienia...Nikt nie mógł pokierować sobą. Co się działo z nami, nie biorę się opisać. Doktor nie wytrzymał tego obrazu, – obrazu straszliwego szczerego bólu. Wszyscy szlochali na głos, łkał i doktor...Tu nadjechali doktor Barsow z doktorem Mancwietowem; spóźnili się ze swą wiedzą: siła wyższa od wiedzy ludzkiej uczyniła nas sierotami!...
Trudno, umierają także najlepsi i najukochańsi. Lekarze leczą, ale pan Bóg daje i zabiera życie... „Według wyjaśnień lekarzy – kontynuuje Roborowski – zapadł Mikołaj Przewalski na dur brzuszny; gorączka była wysoka – właśnie jej nie wytrzymywało otłuszczone serce; zbić ją było niepodobieństwem, gdyż natychmiast zjawiał się krwotok; znaczy, trzeba było obniżyć temperaturę, lecz bez krwotoku, co w danym przypadku było niemożliwe...
Pokój prochom zmarłego i wieczna mu pamięć!.

***

Wszelako i rzeczy ostateczne trzeba przyjmować mężnie i z godnością, jak to zalecał Rudyard Kipling w „Pieśni o śmierci”...
Hear now the Song of the Dead – in the North
                                  by the torn berg-edges –
Thay that look still to the Pole,
asleep by their hide – stripped sledges.
.................................................................................
Song of the Dead in the East –
in the heat-rotted jungle-hallows,
Where the dog-ape barks in the kloof –
in the brake of the buffalo-wallows”...
Śmierć Przewalskiego w wieku zaledwie 49 lat, a więc w rozkwicie sił twórczych, została przez wszystkich odebrana jako przedwczesna, jako wielka tragedia dla nauki europejskiej i światowej. Tak też niewątpliwie było.
Pogrzeb zmarłego odbył się w atmosferze godnej wielkiego żołnierza nauki. Trumnę do miejsca wiecznego spoczynku wieziono przez 20 kilometrów na lawecie artyleryjskiej w asyście orkiestry wojskowej i oddziałów gwardyjskich oraz wojsk ochrony granicy.
Ostatnia wola zmarłego została spełniona: jego prochy spoczęły na wieki wieków w Azji u podnóża gigantycznego Pasma Niebiańskiego, nieopodal jeziora Issyk-kul. W słowie pożegnalnym przyjaciele Przewalskiego wyrażali smutek i rozpacz z powodu tak przedwczesnego jego odejścia, ale też podkreślali jego ogromne zasługi przed nauką światową. Nad wszystkimi jednak ulatywała rozpacz i nieukojony ból pożegnania na zawsze wielkiego i wspaniałego Człowieka. Żal był szczery i powszechny, choć przecież wiele jest rzeczy znacznie gorszych niż śmierć, jak na przykład życie długie i bezsensowne, bez śladu wielkości i bohaterstwa...
Doktor Jan Krzyżanowski powiedział w słowie pożegnalnym: „Żegnając się, mówimy zazwyczaj sobie nawzajem „do miłego zobaczenia”. Odprowadzając obecnie sławnego podróżnika w inne, pozagrobowe, życie, mamy pełne prawo powiedzieć mu na pożegnanie nasze zwykłe ziemskie zdanie: „Do miłego zobaczenia”. I powiemy je dlatego, że mimo iż cielesny jego obraz wkrótce na zawsze zniknie sprzed naszych oczu, lecz wewnętrzny duch jego, unieśmiertelniony poprzez wszechświatową sławę uczonego, nigdy dla nas nie umrze. On się stale będzie unosił nad ziemią rosyjską; wyłoni spośród narodu rosyjskiego podobnych doń odważnych i niezmordowanych badaczy przyrody i stale będzie dla nich służył za gwiazdę przewodnią na trudnym i ciernistym szlaku uczonej sławy.
A więc – do miłego zobaczenia, waleczny generale! Spocznij snem spokojnym w tej części ziemi naszej, której zbadaniu złożyłeś w ofierze wszystkie swe siły i samo życie!”
Na wniosek Cesarskiego Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego i za aprobatą cara Mikołaja I już we wrześniu 1889 roku zaczęto zbierać środki na wzniesienie pomnika Mikołajowi Przewalskiemu „tak przedwcześnie wyrwanemu przez śmierć z nauki i ojczyzny”. (Narodowe Archiwum Historyczne Białorusi wMińsku, f. 1430, z. 1, nr 40299).
Autorami zaś pięknego pomnika na mogile uczonego zostali A. Bielderling i J. Schröder. Monument przedstawia sobą kształt granitowej skały, na której szczycie rozpostarł skrzydła duży orzeł z brązu – uosobienie mądrości, mocy i męstwa. W dziobie ptaka – gałąź oliwkowa, symbol pokojowej misji nauki, pod szponami – mapa Azji z trasami podróży Przewalskiego i napis: „Pierwomu issledowatielu Centralnoj Azji”.
Drugi pomnik Przewalskiego stanął też w Petersburgu, naprzeciwko gmachu Admiralicji (projekt również A. Bilderlinga i J. Schrödera). Obecnie cztery miasta w Rosji mają nazwę Przewalsk.

***

Żadne szanujące się encyklopedyczne wydanie zachodnie – i to wbrew jaskrawie antysłowiańsko nastawionej historiografii anglosaskiej czy germańskiej – nie pomija dziś milczeniem zasług tego uczonego. Tak np. „Der grosse Brockhaus. Jubiläumsausgabe” z roku 1980 podaje (t. 9, s. 231): „Prschewalskij, Pržewalskij, Nikołaj Michajlowitsch, russischer General und Asienforscher; geboren Kimborowo (bei Smolensk) 6.4.1839, gestorben Karakol (heute Prschewalsk) 1.11.1888, erforsche 1868/69 das Ussuri-Gebiet, unternahm seit 1870 erfolgreiche Forschungsreisen nach Zentralasien, entdeckte den Lop-nor und den Astyn-tagh, gelangte bis 250 km vor Lhasa, zum Quellengebiet des Hwangho und zum oberen Jangtsekiang. Er entdeckte unter anderem das Wildkamel und das Wildpferd (Equus przewalskii).” Wszystkie większe dzieła Przewalskiego zostały wydane w języku niemieckim.
Także fundamentalna „Encyclopaedia Britannica” (Vol. 18, p. 570, 1966), choć w przeciwieństwie do słownika Brockhaus nie zamieszcza zdjęcia Przewalskiego, to jednak podaje o nim wcale, jak na edycję tego rodzaju, obszerną i w pewnym sensie wyczerpującą informację. Prjevalsky (Przhevalsky), Nikolai Mikhailovich (1839-1888), Russian traveler who by his explorations and route surveys contributed perhaps more than any other of his generation to the unveiling of central Asia, was born near Smolensk on March 31, 1839. He was educated at the Smolenskgymnasium and in 1855 joined an infantry regiment. In 1856 he became an officer and from 1864 to 1866 taught geography in the military school at Warsaw. The next year he was sent to Irkutsk, and in 1870 he set out from Kyakhta, southeast of LakeBaikal, traveled through Urga (Ulan Bator) and crossed the Gobi desert to Kalgan (Chang-chia-k’ou), 100 mi. (160 km.) from Peking. He visited Mongoliaand then returned to Urga. His second journey commenced from Kulja in 1876 and took him southeastward across the Tien Shan and Taklamakan, for nearly 200 mi. (320 km.) along the foot of the Astin Tagh, and back by the same route. He set out from Zaisan on his third journey in 1879, crossed Dzungaria and continued southward over the Astin Tagh to within 170 mi. of Lhasa, which he was not allowed to visit. He then turned eastward, partly following the line of the upper Huang Ho, and crossed the Gobito Kyakhta. The fourth journey began at Urga in 1883 and led across the Gobi, south of Koko Nor (Ch’ing Hai) and Tsaydam to the Astin Tagh and Kunkun mountains and then over the Tien Shan to Issyk-Kul. He had intended to lead another expedition, but died at its commencement at Issyk-Kulon Nov. 1, 1888. Prjevalsky made valuable collections of the flora and fauna of the regions he visited and his discoveries include the wild camel and the only known wild horse (Equus przewalskii). The accounts of his first two journeys have been translated into English: E. M. Morgan, Mongolia, the Tangut Country, and the Silitudes of Borthern Tibet (1876) and From Kulja, Across the Tian-Shan to Lop-nor (1879).
Także wszystkie kolejne edycje tej encyklopedii nie tylko zawierają hasło „Prjevalsky”, ale też wielokrotnie wzmiankują o nim w tekstach, poświęconych historii odkryć geograficznych i przyrodoznawstwa.
W podobny sposób postępują wszystkie szanujące się wydawnictwa na świecie, co, w sposób oczywisty, stanowi pośrednie potwierdzenie ogromnych zasług M. Przewalskiego dla nauki światowej. Nic dziwnego. Ten niezwykły człowiek, Polak będący bohaterem narodowym Rosji, przeszedł pieszo ponad 30 000 km; dokonał mnóstwa odkryć geograficznych, klimatologicznych, florystycznych, ornitologicznych, etnograficznych. Opisał nie tylko dzikiego konia, obecnie nawiasem mówiąc w stanie dzikim żyjącego tylko w Mongolii (Rosjanie usiłują dokonać jego reintrodukcji także do obwodu orenburskiego, gdzie ongiś występował nagminnie), ale i dzikiego wielbłąda, niedźwiedzia piszczuchojada itd. Na cześć Mikołaja Przewalskiego nazwano pasmo górskie w systemie Kuńłunia, lodowiec na Ałtaju, przylądek na wyspie Iturup, należącej do archipelagu Kurylskiego, szeregowi gatunków roślin i zwierząt przezeń odkrytych i opisanych. 

***

Rozdział III
Próba rekonstrukcji psychologicznej


If you can keep your head when all about you
Are losing theirs and blaming it on you,
If you can trust yourself when all men doubt you.
But make allowance for their doubting too;
If you can wait and not be tired by waiting,
Or being liad about, don’t deal in lies.
Or being hated, don’t give way to hating,
And yet don’t look too good, nor talk too wise:
........................................................................
If you can talk with crowds and keep your virtue,
Or walk with Kings – nor lose the common touch,
If neither foes nor loving friends can hurt you,
If all men count with you, but none too much;
If you can fill the unforgiving minute
With sixty seconds’ worth of distance run.
Yours is the Earth and everything that’s in it,
And – which is more – you’ll be a Man, my son!
(Rudyard Kipling, If)


1. Przesłanki metodologiczne


Wszelka próba przeniknięcia w świat wewnętrzny człowieka jest próbą rekonstrukcji, a więc konstrukcją nieuchronnie zawierającej także domysły i wymysły, w których, swoją koleją, tkwi niebezpieczeństwo mistyfikacji. Przeniknąć w duszę człowieka można tylko poprzez badanie faktów jego biografii i twórczości, a to wymaga lat żmudnej i starannej pracy. Z drugiej strony, odtworzenie wewnętrznego świata osoby widocznie nie jest możliwe bez swoistej syntezy metod naukowych i artystycznych. Każda biografia („żywot”) – o ile chce powiedzieć coś istotnego o swym bohaterze, a nie ogranicza się tylko do kalendarzowego opisu faktów zewnętrznych – zawiera nieuniknienie także elementy myślenia artystycznego czyli jest dziełem naukowo-estetycznym, naukowo-literackim. Chociażby dlatego, że szereguje realne fakty według tej czy innej myśli i tworzy kompozycję, która – niezależnie  niekiedy od intencji autora – kończy się pewnym „morałem”. (Rekonstrukcja biograficzna zawsze ma też sens moralny, etyczny). Pamiętając o tych niebezpieczeństwach biografistyki autor skrupulatnie zbadał materiały archiwalne i trzymał się tylko faktów, stroniąc od zbytniej gry wyobraźni, co jednak z pewnością nie uchroniło go od twierdzeń, mogących budzić wątpliwości lub sprzeciw czytelnika. Zamiarem jednak jego nie było ani powtórzenie starych stereotypów, ani dogodzenie tym czy innym gustom i względom koniunkturalnym, lecz tylko i wyłącznie: poszukiwanie prawdy. Z dążenia samego wcale jeszcze nie wynika, że cel został z powodzeniem osiągnięty. Rekonstrukcja z istoty swej nigdy nie bywa ostateczną i bezsporną. Jedyne, za co autor może w danym przypadku ręczyć, to fakt, że wnioski, do których doszedł, wysnuwane były na podstawie naukowych dokumentów i źródeł. Wyjście poza ramy ścisłej faktografii miało na względzie jedynie ukazanie szerszego kontekstu historycznego, filozoficznego czy psychologicznego, w którym przebiegało zewnętrzne i wewnętrzne życie bohatera.
Psycholog K. K. Płatonow definiuje osobowość człowieka jako hierarchiczny zbiór właściwości systemowych z całym szeregiem poziomów. Dolnym poziomem jest osobowość somato-morfologiczna, przejawiająca się m.in. na jego zdjęciu; dalej idzie osobowość biochemiczna, przejawiająca się w alergiach i niezgodności tkanek; na kolejnym poziomie znajduje się osobowość fizjologiczna człowieka jako organizmu, z określonym nerwizmem itp., jest to wyższy stopień rozwoju w okresie prenatalnym. Dalszy poziom to osobowość procesualna lub indywidualna, w znacznym stopniu określona genetycznie. Należą do niej pamięć mechaniczna, pobudliwość emocjonalna, ruchliwość psychomotoryczna, stałość uwagi, łatwość kojarzenia itp. Dwa ostatnie poziomy – to osobowości psychiczna i socjalno-psychologiczna, rozwijające się przeważnie pod wpływem określonych kontekstów społecznych. (K. K. Płatonow, „Struktura i razwitije licznosti”, Moskwa 1986, s. 60, 176-179). Każdy z tych poziomów czy elementów odgrywa ważną rolę w warunkowaniu charakteru, a więc i stylu życia danej osoby.
Zastanawiając się nad ogromnymi osiągnięciami naukowymi Mikołaja Przewalskiego i podziwiając je, mimo woli zadajemy sobie pytanie: co, jakie cechy usposobienia umożliwiły ten nadludzki wysiłek, który zaowocował tak wspaniałymi wynikami? Wydaje się, że tajemnica tego sukcesu tkwi w tytanicznej energii witalnej podróżnika, w jego ruchliwości, pracowitości i sile charakteru, o których mówiliśmy w poprzednich rozdziałach, oraz w samej strukturze jego konstytucji fizycznej i psychicznej.
Jak wiadomo, „anatomia, fizjologia i psychologia w człowieku ściśle się przeplatają, zależą od siebie nawzajem”. (Lew Gumilow, „Etnogeneza a biosfera Ziemi”). Np. dzieci cofnięte w rozwoju fizycznym są też z reguły cofnięte w rozwoju duchowym. Najczęściej ułomność fizyczna stanowi fizjologiczną podstawę takich wad charakteru jak tchórzostwo, lenistwo, niezdecydowanie, zmienność i chwiejność, zawiść i zdradzieckość. Odwrotnie, silne, zdrowe, harmonijne ciało kryje najczęściej takąż duszę: „Dążenia i ideały ludzkie są zależne od organizmu”, pisał Bronisław Malinowski, a w dziele Wierzenia pierwotne i formy ustroju społecznego w sposób następujący rozwijał ten wątek myślowy: „Stany uczuciowe, czynniki intelektualne oraz działanie zewnętrzne są ze sobą związane w jedną nierozdzielną całość. Są to trzy istotne strony tego samego procesu. Działają one na siebie wzajemnie, są od siebie uzależnione, a analiza tej zależności pozwala dojść do interesujących rezultatów. Zwłaszcza jakość kojarzenia wyobrażeń czy myślenia pod wpływem, a raczej w związku z emocjonalnymi czynnikami oraz jakość działania pod wpływem uczuć zasługują na dokładne zbadanie. Analiza wykazuje, że myślenie czy też takie kojarzenie wyobrażeń nie kieruje się logiką, nie podpada tak zwanym zasadom kojarzenia wyobrażeń ani też nie odpowiada empirycznym danym. Podpada ono swoistym regułom i kategoriom.
Ten stan rzeczy najłatwiej da się wykazać na krańcowych, granicznych przypadkach, w których emocja stwarza swą treść z niczego, gdy okoliczności doprowadzają do całkiem nieuzasadnionego afektu...(Bronisław Malinowski, „Wierzenia pierwotne i formy ustroju społecznego”, w: „Dzieła”, t. 1, Warszawa 1984, s. 116).
Alfred Louis Kroeber pisał: „Może okazać się, że można zdefiniować geniusz w oparciu o cechy jednostkowe lub układ chromosomów, a jego szczególne osiągnięcia mogą być tłumaczone jako osmotyczne czy elektryczne reakcje komórek nerwowych. (...)Pierwiastek fizjologiczny i umysłowy są ze sobą związane jako aspekty tej samej rzeczy, jeden daje się sprowadzić do drugiego.” (A. L. Kroeber, „Istotakultury”, s. 111).
A więc także uzdolnienia (zadatki), jak i inne cechy psychiczne są uwarunkowane dziedziczonym, biologicznie uwarunkowanym układem neuronów. Również stan fizyczny, budowa ciała, temperament, typ urody, odporność lub skłonność do określonych chorób zależą od cech genotypu, który się rozwija w tym czy innym środowisku przyrodniczym i społecznym, ulegając w nim pewnym modyfikacjom. Wybitny genetyk Theodosius Dobzshansky ustalił, że człowiek, wraz ze wszystkimi swoimi fizycznymi, umysłowymi i kulturowymi cechami, jest wytworem wzajemnego oddziaływania natury własnej i sposobu odżywiania, dziedziczności i środowiska zewnętrznego. „O osobowości człowieka stanowią jego dyspozycje. Dyspozycje zaś bywają zarówno wrodzone, jak nabyte, niektóre z nich powstają i znikają; a przeto osobowość nie jest niezmienna – czas i koleje życia kształtują ją i zmieniają. W wieku dojrzałym, a tym bardziej w starości, jest ona inna, niż była w młodości. Człowiek z wiekiem przestaje być zapalczywy czy rozrzutny, zyskuje albo właśnie traci usposobienie rodzinne. Ale inne dyspozycje człowiek przynosi ze sobą na świat, tak samo jak przyniósł jasne czy ciemne włosy, okrągłą czy podłużną twarz. Te wrodzone jego dyspozycje stanowią jakby pierwotną jego osobowość, niezależną od jego losu; los może ją potem przekształcić, ale może ona również okazać się silniejsza od losu i przetrwać nie zmieniona do końca życia. Jest to pierwotna osobowość człowieka czy – jak się też mówi – jego pierwotna natura lub po prostu natura.(W. Tatarkiewicz, „Teoria szczęścia”, w: „Pisma z etyki i teorii szczęścia”, Wrocław 1992, s. 281-282).
Również Konrad Lorenz uważał, że podłożem naszych emocji są ogólnoludzkie wrodzone programy zachowania, a przede wszystkim wrodzone mechanizmy wyzwalające. To zagadnienie jest zresztą wieloaspektowe.
Bardzo interesujące spostrzeżenia o wzajemnym powiązaniu tego, co somatyczne, z tym, co duchowe, poczynił np. ksiądz profesor Włodzimierz Sedlak w swym dziele pt. „Bioelektronika” (s. 397 i inne): „Często spotykana na Wschodzie grupa krwi B rzadko stosunkowo reprezentowana w Europie i Amerykach łączy struktury psychiczne z podłożem białkowym człowieka. Grupę B określa się jako skłonną do kontemplacji, skupienia się w sobie...
Podświadoma grawitacja do [wschodniej] jogi u społeczeństw zachodnich ma swoje psychosomatyczne uzasadnienie. Przyśpieszane ustawicznie tempo wysiłku osobnika wprzęgniętego w masę prowadzi do sytuacji odśrodkowych w konstrukcji psychofizycznej człowieka, czyli do stanów dezintegrujących. Wyłączenie się z grupy przez wejście w siebie zmniejsza ilość stressorów wynikających z antropocenozy (...).
Częste oblewanie się wodą jest nader korzystne pod względem zdrowotnym, gdyż ciało w zetknięciu się z wodą elektryzuje się powierzchniowo. (...) Ćwiczenia sportowo-gimnastyczne najkorzystniej jest wykonywać mniej więcej tuż po wschodzie słońca, jako że stan jonosfery jest wówczas najbardziej dla organizmu korzystny. (...) Sen jest najlepszy wówczas, gdy się śpi z głową skierowaną na północ lub wschód, tj. wzdłuż linii geomagnetycznych”...
Jest niezaprzeczalne, że sprawność młodego organizmu przyczynia się do dynamicznego stanu psychiki zwanego młodzieńczym optymizmem. U ludzi wysportowanych ogólna sprawność cielesna sprzyja pojawieniu się zachowań „silnych”, aktywistycznych, pozwalających świadomie pracować nad kształtowaniem pożądanych cech osobowości. Stąd rzymskie powiedzenie: w zdrowym ciele zdrowy duch. I odwrotnie pod wpływem niedołężności, chorób, nadużywania alkoholu, leków następują stany depresywne i takie zmiany w psychice, które uniemożliwiają, niezależnie od jakichkolwiek oddziaływań społecznych, czy wcześniejszych planów i zamierzeń subiektywnych, samorealizację życiową.
Każda choroba cielesna powoduje zmiany stanów psychicznych, a nieraz i struktury osobowości. Przecież nawet tak drobne dolegliwości jak ból głowy czy zęba, albo katar ewidentnie wpływają na sprawność psychofizyczną. Cóż dopiero mówić o schorzeniach poważnych i przewlekłych.
Niedożywienie i głód prowadzą do takich zjawisk psychicznych w zakresie społecznym jak uległość, melancholia lub apatia. Plemiona lub klasy społeczne (np. chłopi), które spożywają niskowartościowe białka, i to w niedostatecznej ilości, wyróżniają się biernością, tępotą, brakiem inicjatywy, apatią, obojętnością na sprawy wyższe. Nie są też prężne biologicznie. Podobnie w zależności od rodzaju przyjmowanych potraw można z dnia na dzień wpływać na nastrój i usposobienie człowieka. Żywienie w skojarzeniu z genotypem osobnika jest czynnikiem regulującym jego rozwój. Przysłowie niemieckie głosi: „Der Mensch ist, was er isst”– „Człowiek jest tym, co on je”. Dobre żywienie kształtuje pozytywne cechy psychiczne: wesołe lub pogodne usposobienie, bystrość, fantazję, ale też popędliwość i gwałtowność, jak również siłę fizyczną.
Z powyżej wyłuszczonej biografii M. Przewalskiego wiemy, ogólnie rzecz biorąc, co to był za człowiek, jego bowiem cechy wewnętrzne znalazły swój wyraz i realizację w jego czynach i postępowaniu. „Konkretna, żywa jednostka ludzka jako wspólny fakt doświadczenia ludzi jest wytworem kulturowym wielu czynników świadomych, tak samo jak istota mityczna czy bohater. Wytwór ten trzeba badać nie przy pomocy metod biologicznych czy psychologicznych, lecz historycznych. Uczeni, którzy rozpatrują daną jednostkę ludzką ze współczynnikiem humanistycznym, nie pytają, czym ona jest z punktu widzenia obserwacji biologicznej czy psychologicznej; interesuje ich to, czym jest i była dla czynników ludzkich (łącznie z nią samą), które jej bezpośrednio lub pośrednio doświadczały w ciągu całego jej życia, przypisywały jej rozmaite cechy, oceniały ją wedle różnych wzorców, zaliczały do rozmaitych typów i klas oraz próbowały naginać jej osobowość do rozmaitych modeli. Dopiero odtworzenie historii jednostki w pewnym okresie jej życia jako tworu kulturowego umożliwia naukowe rozwiązanie problemów psychologicznych, jakie nastręczało doświadczanie jednostki przez innych i przez nią samą”. (F. Znaniecki, „Nauki o kulturze”).
A jednak jakby daleko człowiek się nie posuwał wprzód w dziedzinie ducha, musi przecież brać pod uwagę także normalne życie ciała. Ono powinno być jego przyjacielem, a nie przeciwnikiem w walce życiowej, zarówno jeśli chodzi o system nerwowy, jak i o krzepę, wytrwałość, moc fizyczną. Cielesne wydelikacenie i słabość szkodliwe są zarówno pod względem etycznym, jak i intelektualnym, osłabiają uwagę, zdolność skupienia się i pojmowania, pamięć, cały proces myślenia. Jest więc postulatem mądrości, by ciało ludzkie było zdrowe, rozwinięte, wytrzymałe, piękne. Fizjologia i higiena ściśle się wiążą ze sferą umysłową. Negatywne zjawiska w zakresie ducha kojarzą się nieraz z brakiem zdrowia cielesnego. Zdrowe ciało jest niezbędnym – aczkolwiek oczywiście nie jedynym – warunkiem zdrowia duchowego. Organy cielesne, zmysły są czymś w rodzaju pośredników między wewnętrznym światem osoby ludzkiej, a jej naturalnym i socjalnym otoczeniem. Zdrowie fizyczne to ogromny skarb, przesłanka duchowej równowagi i skutecznej działalności poznawczej; jest to również czynnik, który – obok dobrego wychowania – chroni człowieka przed moralnym zwyrodnieniem, wynikającym nieraz z fizycznie uwarunkowanych kompleksów, urazów, poczucia niepełnej wartości itp. Człowiek silny i zdrowy pod względem cielesnym, o ile nie został zdeprawowany przez te czy inne czynniki socjalne, wyróżnia się zazwyczaj spokojną pewnością siebie, a raczej niewzruszoną równowagą duszy, samodzielnością, zaufaniem do siebie i świata. Często jest on twardy, ale nigdy okrutny, konsekwentny ale nie uparty, pogodny ale nie lekkomyślny, poważny ale nie posępny... Mikołaj Przewalski był właśnie taki.
Trudno byłoby go jednoznacznie i bez zastrzeżeń zaszeregować do jakiegoś określonego typu psychosomatycznego.
W typologii Sheldona np. endomorf jest okrągły i otyły, ma też mieć dużą wątrobę, płuca i przewód pokarmowy. Jest pogodny, sympatyczny i towarzyski (wiscerotonia). U mezomorfów przeważają mięśnie i kości, serce jest duże, a usposobienie przedsiębiorcze, agresywne, ekstrawertywne, nastawione na dominację (samototonia). Ektomorf jest smukły i chudy, o wąskiej klatce piersiowej ale dużym mózgu. Jest skryty, introwertywny, pełen rezerwy, ale często inteligentny (cerebrotonia). Z analizy biograficznej Przewalskiego wynika, że można mu byłoby nadać zarówno niektóre cechy endomorfa, jak i mezomorfa.
Arystoteles w Fizjognomice twierdził: „Znamiona człowieka odważnego są następujące: uwłosienie twarde, postawa ciała wyprostowana, kości, tułów i kończyny ciała mocne i tęgie, brzuch szeroki i spłaszczony, barki szerokie i rozprostowane, nie zanadto przygarbione czy wręcz obwisłe, kark mocny i nie bardzo mięsisty; klatka piersiowa mięsista i szeroka, mocno krępa; łydki w niższej części szczupłe; oko błyszczące, nie zanadto wybałuszone ani też całkiem przymróżone; cera ciała sucha; czoło wysokie, proste, nie szerokie, suche, ani gładkie, ani całkowicie pomarszczone”...
Ten opis sprzed prawie 2,5 tysięcy lat jest bardzo bliski typowi cielesnemu, do którego należał – niesamowicie odważny przecież i mężny – badacz Azji Środkowej.
Nie ulega wątpliwości, że w każdym człowieku struktura cielesna i psychiczna stanowią pewną wewnętrznie spójną całość i na podstawie jednej z nich można nieomylnie wnioskować o drugiej, chodzi wszelako o trafne rozróżnienie cech istotnych dla każdego konkretnego przypadku od drugorzędnych, mniej ważnych.
W „Rozmowach tuskulańskich”Marcus Tullius Cicero wskazywał na fakt, że kształty cielesne wpływają na charakter i ducha danej jednostki: „Samym duszom bardzo na tym zależy, w jakim ciele zamieszkują. Albowiem wiele rzeczy, które czynią umysł bystrym, i wiele, które go przytępiają, pochodzi z ciała”... Również Gustave Le Bon w Psychologii tłumu dochodził do wniosku, iż: „nie można zaprzeczyć istnieniu ścisłego związku pomiędzy cechami anatomicznymi istot a ich cechami psychicznymi”.
Także w literaturze pięknej nieraz można znaleźć tego rodzaju spostrzeżenia, co nie powinno zaskakiwać, gdyż dobrzy pisarze z reguły są też tęgimi psychologami. Tak np. nasz Henryk Rzewuski wskazywał na korelację cech fizycznych i psychicznych: „Wielkie zniżenie moralne naszej jarmarkowej młodzieży na wstępie zdradza się skażeniami jej kształtów zewnętrznych. Nic trudniejszego jak znaleźć pośród niej nadobnego młodzieńca; a jeżeli w tym motłochu przybłąka się jakieś chłopisko sążniste i silnie zbudowane, za to nos zadarty, oczy niknące, fizjognomia kałmucka, nic zgoła szlacheckiego... Nie łatwo według systemu Lavatera zdeterminować te fizjognomie wygasłe, na których się razem maluje coś z rozbójnika zaporożskiego, coś z kretyna alpejskiego, coś z faktora żydowskiego, jednym słowem, jest to widowisko obrzydliwe”.
Nie ulega wątpliwości, że zachowanie się ludzi jest ściśle powiązane z ich własnym ciałem, jego strukturą, potrzebami, sposobem funkcjonowania. Ciało w ogóle ma znaczenie fundamentalne, także w odczuciu każdego człowieka. „Dla osobnika ludzkiego własne ciało posiada bezpośrednio dwojakie znaczenie. Jest ono centralną wartością hedonistyczna, tj. źródłem i ogniskiem doświadczeń przyjemnych i przykrych, oraz jest narzędziem pierwotnym, podstawowym i uniwersalnym wszelkiej działalności w świecie zmysłowym”. (F. Znaniecki, „Socjologia wychowania”, t. 2, Warszawa 1973, s. 335).
Tym bardziej, że – jak pisał Julian Ursyn Niemcewicz – „skład fizyczny wiele wpływa do cnót i przywar naszych”. Również Zbigniew Kuchowicz zaznacza: „Rola sfery biologicznej w życiu człowieka była niegdyś znacznie większa niż w czasach nam współczesnych. Wiązało się to m.in. z faktem, że środowisko kultury w mniejszym stopniu odgradzało populacje od naturalnego świata przyrody, że gatunkowa natura człowieka mocniej dawała o sobie znać przez zachowania bardziej pierwotne, intensywność popędów, które wpływały na formy i reguły obowiązujące w egzystencji społeczno-kulturowej”.
W każdym bądź razie nie ulega i dziś wątpliwości, iż czynniki dziedziczne, genetyczne odgrywają kluczową rolę w determinowaniu charakteru człowieka i jego stylu życia. Widzimy to również na przykładzie Mikołaja Przewalskiego, w którego zachowaniu nieraz manifestowały się dawne polskie stereotypy postępowania, czucia i myślenia, mimo iż należał on już w trzecim pokoleniu do narodu i kultury rosyjskiej.

***
2. Cechy charakteru


Spośród wszystkich zalet charakteru Mikołaja Przewalskiego na pierwsze miejsce wysuwa się poza wszelką wątpliwością siła woli, która umożliwiła mu konsekwentne i nieugięte urzeczywistnianie wszystkich ambitnych planów i zamierzeń, nie pozwalała mu i jego towarzyszom podróży cofać się przed trudami i niebezpieczeństwami dalekich wypraw. Wola czynu, wola postawienia na swoim – nawet wbrew całemu światu – leży u podstaw wielkości charakteru w ogóle. Pod warunkiem, oczywiście, że ta wola oświecana jest promieniami prawego sumienia i rozumu. Nawet na twarzy wielkiego podróżnika rysowała się jego potężna siła woli i energia witalna, co jest zresztą rzeczą powszednią. Twarz stanowi swego rodzaju zwierciadło dla całej osobowości człowieka. „Rysy twarzy i wyraz, jaki ona przyjmuje, rozpatruje się z uwzględnieniem ich podobieństwa do uczucia. Gdy się bowiem coś cierpi, twarz staje się taka, jak gdyby miała w sobie to samo. Gdy się ktoś złości, zachowanie gniewne jest znakiem uczucia tego samego rodzaju”. (Arystoteles, „Fizjognomika”).
Dobry przywódca musi się wyraźnie różnić od innych członków grupy, bądź przez niezwykły wygląd zewnętrzny, bądź przez szczególne umiejętności, sposób wyrażania się czy też energicznie demonstrowany zamiar przeforsowania jakiejś idei. Z drugiej strony, mimo tego wyróżnienia musi utwierdzać członków grupy w poczuciu, że jest jednym z nich; w ten sposób ułatwia im identyfikację z sobą i z wspólnie realizowanym celem. W przypadku M. Przewalskiego było dokładnie tak. Twarz miał jakby napiętą, co było w tym przypadku wyrazem samodyscypliny, usta zaciśnione, co z reguły jest oznaką skoncentrowania i podwyższonej samokontroli. Cywilizowany człowiek nie odpręża swoich ust prawie nigdy. (Por. Vera F. Birkenbihl, „Sygnały ciała”, s. 127).
Według typologii Izabeli Balińskiej („Fizjonomia”..., s. 19, 31) prawdopodobnie musielibyśmy na podstawie zasad fizjognomiki przypisać Mikołajowi Przewalskiemu następujące cechy: dojrzałość, głęboki refleksyjny umysł, poważne i surowe podejście do życia. Jeśli zaś chodzi o kształt twarzy, to byłby to typ nacechowany „dysharmonią z przewagą Yang”, należący do surowego, męskiego, często nieczułego charakteru. Jak pisze I. Balińska: „Tacy ludzie są zarozumiali, grubiańscy, uporczywi, nalegający. Dobrą cechą ich charakteru jest stanowczość. W kontaktach z innymi są bezpośredni i odważni... Posiadają nienasyconą żądzę sukcesu. Są bardzo praktyczni, energiczni i pracowici. Dążą do bycia liderami. Posiadają zdolności społeczno-dyplomatyczne”... Jak wiemy, ten opis jest naprawdę bardzo bliski typowi charakteru, jaki cechował M. Przewalskiego.
W człowieku wola przejawia się jako czynnik określający chęci i działania jednostki, a występuje zarówno jako motyw uświadomiony, jak i nieświadomy. Mimo iż wydaje się ludziom, że w działaniach swoich są całkowicie wolni i kierują się rozumem, że potrafią okiełznać impulsy natury, aż tak dobrze nie jest – działania ludzkie wynikają z czynników od człowieka niezależnych, a reprezentujących zarówno obiektywny świat zewnętrzny, jak i obiektywny świat wewnętrzny (dziedziczność). Człowiek zatem nad wolą nie panuje, mimo iż często ulega w tym względzie złudzeniom. W rzeczywistości wola ma nas, a nie my ją; ona panuje nad nami, a nie my nad nią. Wcielona we wrodzony charakter dyktuje swe warunki, a „rozumne” wybory dotyczą nie jej i nie ich, lecz tylko i wyłącznie sposobów (jej i ich) zaspokajania. „Rozumność człowieka – jak pisze profesor Jan Garewicz – nie polega na panowaniu rozumu nad wolą, lecz na uświadomieniu sobie dzięki niemu jej celów i dobraniu odpowiednich do nich środków.
Na charakter wrodzony nie ma się wpływu. Tę prawdę znali już starożytni, znał ją Pascal, mówiąc o ładzie serca, a w XX wieku powtórzył ją Max Scheler w koncepcji ordo amoris. Kaprys woli jest wszechmocny i nie ma przed nim ucieczki. Najlepiej zaś świadczy o nim nie bezcelowość samobójstwa, które, podobnie jak każda śmierć, niszczy tylko określony przejaw woli, nie tyka zaś jej samej. (...) Świętość lub wyjątkowa przenikliwość, która pozwoli nam zajrzeć poza zwierciadło i odkryć istotę świata, widoczna tylko w swych przejawach, musi być też założona we wrodzonym charakterze... Ani świętości, ani geniuszu nauczyć się nie można, muszą więc tkwić w naszym charakterze najszerzej pojętym... Jeśli istnieje możliwość przeniknięcia „principium individuationis” i zaprzeczenia woli życia pod wpływem bądź wielkiego nieszczęścia osobistego, bądź refleksji nad złem panującym na świecie, to mamy też do czynienia z odpowiedzią charakteru na określone bodźce zewnętrzne, które od tego charakteru, a nie od owych bodźców zależy”...
Cóż więc może uczynić człowiek, skoro jego charakter wrodzony jest dany? Może go poznać, ale tylko ex post, na podstawie swych czynów. Jeśli je rozważy, dowie się z nich, czego naprawdę chciał, zazwyczaj bowiem ulega samoułudzie: racjonalizuje swoje czyny, najczęściej przypisując sobie motywy wartościowane dodatnio. Z praktycznego punktu widzenia wyzbycie się takich złudzeń ma ogromne znaczenie: zwiększa skuteczność działania, pozwala uniknąć rozczarowań i niezadowolenia z siebie... Jacy byliśmy, jakiemu systemowi wartości naprawdę hołdowaliśmy, dowiadujemy się ex post. Ex post też dowiadujemy się, że nasze wybory nie były bynajmniej wynikiem wolnej woli. Możemy czynić, co chcemy, nie możemy chcieć, czego chcemy, gdyż nie wiemy, dlaczego właśnie tego chcemy, a przecież z moralnego punktu widzenia intencje się liczą, nie tylko skutki. Czyżbyśmy byli zatem całkiem nieodpowiedzialni za nasze czyny, skoro dyktował je mus wewnętrzny, na który nie mamy wpływu?... „Winni jesteśmy, choć nie zawiniliśmy. Winni jesteśmy temu, że jesteśmy i że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, chociaż nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Naszą winą jest nasze istnienie, sam fakt, że jesteśmy zindywidualizowanym przejawem uprzedmiotowionej woli. I za to ponosimy karę... Istotne pytanie brzmi jednak, czy obarczenie winą niezawinioną zwalnia od odpowiedzialności za własne postępowanie, w szczególności zaś, czy wolno powoływać się na wrodzony charakter dla usprawiedliwienia czynów nagannych”...
Sumienie jest ostateczną instancją w pytaniu o dobro i zło... „Sumienie nie może być przedmiotem filozofii, jego nakazy są zawsze konkretne, a filozofię interesują uogólnienia. Nie ma nauki o sumieniu. Ale to nie znaczy, że nie ma sumienia. I ono sprawia, że cierpimy nad tym, jacy jesteśmy, a czasem nawet prowadzi do wstrząsu, przy którym pęka skorupa kryjąca nasze prawdziwe Ja. Nie wiedzieliśmy o nim, nie podejrzewaliśmy go nawet, a oto się ujawniło i to nazywa się nawróceniem”...
Jak widzimy, tkwi w tym zagadnieniu, w tym zjawisku, jakim jest silna wola o takim czy innym ukierunkowaniu, nad wyraz złożona dialektyka wątków i wpływów sobie nawzajem przeczących, a nieraz nawet przeciwstawnych. Wielu psychologów i pedagogów jest przekonanych, że jednak tą ostatnią instancją, z której wypływa taka, a nie inna, wola, stanowi określona konstytucja czy struktura psychosomatyczna. Florian Znaniecki w „Naukach o kulturze” twierdzi, że system nerwowo-mięśniowy organizmu jednostki stanowi pierwotne, nieodzowne narzędzie wszelkich jej czynności, które ustają z chwilą jej śmierci; działalność jednostki może też w każdej chwili ulec zatrzymaniu na skutek jakichś szczególnych zmian w systemie nerwowo-mięśniowym. Rozpoczętą czynność jednostki może jednak po jej śmierci podjąć i dokończyć ktoś inny. Jednemu człowiekowi fizyczna dolegliwość – przeziębienie, grypa, niestrawność – wystarczy, by przerwać rozpoczętą pracę, podczas gdy inny mimo dolegliwości będzie tę samą pracę wykonywać. Jeden ranny żołnierz przestaje walczyć, inny natomiast – też ranny – walczy dalej. Chłopiec może uważać się za zbyt chorego, aby iść do szkoły, ale choroba ta nie przeszkadza mu się bawić z kolegami na podwórku...
Cechy psychologiczne jednostek, które pokonują przeszkody, jakich jednostki słabsze pokonać nie potrafią, są określane takimi terminami, jak „siła woli” i „silna wola”. Wola to jakby trwała siła psychiczna jednostki. „Pojęcie to w potocznym rozumieniu obejmuje nie tylko zdolność jednostki do urzeczywistniania zamiarów poprzez przezwyciężanie trudności, ale także jej odporność na wpływy działające na same te zamiary”... F. Znaniecki proponuje wprowadzenie do obiegu naukowego takiego pojęcia jak: „uporczywość dążności”. „Dążność, która trwa mimo zakłócenia przebiegu czynności na skutek niespodziewanej przeszkody, jest bardziej uporczywa od dążności, która pod wpływem podobnej przeszkody zanika. Oczywiście, uporczywość dążności nie oznacza, iż zamiar zostanie w końcu urzeczywistniony; wskazuje jedynie na pewne – duże lub małe – prawdopodobieństwo jego urzeczywistnienia, które istnieje tak długo, jak długo podejmowane są aktywne próby pokonania przeszkód, tj. zdobycia innych materiałów lub narzędzi zamiast tych, które okazały się nieosiągalne, bądź też znalezienia sposobu wykorzystania tych materiałów lub narzędzi, które wydają się bezużyteczne”.
Jeśli mamy dość sił, by swoją wolę urzeczywistnić, uważamy też, że mamy do tego prawo. Takie są osobiste odczucia ludzi: do tego mam prawo, czego dokonać pozwala mi moja moc. Wybitny niemiecki filozof Max Stirner w dziele „Jedyny i jego własność” (s. 221-222) powiada: „Gdy mowa o prawie, zawsze pada pytanie: „Kto lub Co daje Mi prawo do tego?” – I odpowiedź brzmi: Bóg, miłość, rozum, natura, ludzkość, itd. Ależ skąd! Tylko twoja siła, twoja moc daje Ci prawo (np. może dać Ci je również twój rozum)...Wasza racja nie jest silniejsza, jeśli Wy nie jesteście silniejsi. Czyż chińscy poddani mają prawo do wolności? Darujcie im wolność, a przekonacie się wtedy, jak bardzo myliliście się w tym względzie: skoro nie potrafią korzystać z wolności, to nie mają do niej żadnego prawa; czy też mówiąc dobitniej: właśnie dlatego nie mają wolności, że nie mają do niej prawa. Dzieci nie mają prawa do pełnoletności, gdyż nie są pełnoletnie, tzn. ponieważ są dziećmi. Narody, które pozwalają się trzymać w niepełnoletności, nie mają prawa do pełnoletności; dopiero wówczas, gdy przestaną być niepełnoletnie, zyskają do pełnoletności prawo. Oznacza to jedynie, iż masz prawo być tym, co da Ci twa siła. Ja jestem źródłem wszelkich praw i uprawnień: jestem uprawniony do wszystkiego, co jest w mojej mocy. (...) Nie mam prawa wyłącznie do tego, do czego brak Mi odwagi, tzn., do czego sam się nie uprawniam”.
Podobne myśli snuł również Fryderyk Nietzsche, gdy w dziele „Poza dobrem i złem” rozważał jeden ze szczegółowych aspektów tego doniosłego zagadnienia. Twierdził, że to, co zowie się „wolnością woli”, jest w istocie swej afektem wyższości w stosunku do tego, który musi być posłusznym: „jam wolny, on musi słuchać” – świadomość ta w każdej kryje się woli, jako też owo napięcie uwagi, ów prosty wzrok, co widzi wyłącznie jedno, owa bezwzględna ocena wartości „teraz tego potrzeba, nie zaś czegoś innego”, owa wewnętrzna pewność, iż zostanie się usłuchanym; wreszcie to wszystko, co do stanu rozkazodawcy jeszcze należy. Człowiek, który chce, – rozkazuje w sobie czemuś, co mu jest posłuszne, lub o czym mniema, iż mu jest posłuszne...
Ostatecznie filozof dochodzi do bardzo daleko idących wniosków. „W życiu rzeczywistym – powiada – chodzi tylko o silną i słabą wolę. – Jest to niemal zawsze oznaką, na czym mianowicie jemu samemu [myślącemu podmiotowi] zbywa, gdy myśliciel we wszelkiej „łączności przyczynowej” i „konieczności psychologicznej” wyczuwa zaraz ni to przymus, potrzebę, konieczność ulegania, ucisk, niewolę; rzecz to zdradziecka czuć w ten właśnie sposób, – zdradza się człowiek. I w ogóle, o ile spostrzeżenia mnie nie mylą, „niewola woli” jako problemat z dwóch wręcz przeciwległych stron rozważana bywa, lecz zawsze w nader osobisty sposób: jedni nie chcą wyrzec się za żadną cenę swej „odpowiedzialności”, wiary w siebie, praw osobistych do swej zasługi (do tej zaliczają się rasy próżne); inni naodwrót, żadnej winy na siebie brać nie chcą i, z głębi jakiejś wewnętrznej samopogardy, radziby zepchnąć siebie samych gdziekolwiek. Ci ostatni, o ile piszą książki, zwykli ujmować się dziś za zbrodniarzami; jakoweś socjalistyczne współczucie jest ich najulubieńszym przebraniem. Istotnie, zdumiewająco upiększa się fatalizm ludzi słabej woli, skoro umie zalecać siebie jako religia ludzkiego współczucia... Wszystkie dobre popędy ze złych wywieść się dają”...
Mimo niewątpliwej błyskotliwości i częściowej słuszności powyższego wywodu, byłoby fatalnym błędem bezwarunkowe zaakceptowanie go w całej rozciągłości. Oczywiście, na drodze intelektualnej ekwilibrystyki da się wywieść całe dobro ze zła, tym nie mniej rzeczywistość bardzo często bywa inna, a w duszy ludzkiej obok tendencji negatywnych działają też dodatnie i to one właśnie wskazują drogę działaniom twórczym, bezinteresownym, poznawczym. Tak właśnie, jak w przypadku M. Przewalskiego.
Oczywiście, przy złej chęci można interpretować motywację pełnego samozaparcia wysiłku tego uczonego jako ukryte dążenie do osiągnięcia prestiżu celem pozbycia się ukrytego kompleksu niższości. Wiadomo bowiem, że dążenie do prestiżu jako środka przezwyciężenia lęków i wewnętrznej pustki jest narzucane kulturowo. Jest to próba radzenia sobie ze swymi trudnościami na drodze wyolbrzymiania własnej wartości. Źródło zaś prestiżu stanowi sukces, wielkie osiągnięcie w jakiejkolwiek dziedzinie: sporcie, nauce, sztuce, finansach, konsumpcji, modzie itp. Przytoczmy kilka trafnych spostrzeżeń, dotyczących psychologii prestiżu, dokonanych przez wybitnego francuskiego psychologa Gustava Le Bona. Pisze on: „Dowodem, że powodzenie stanowi źródło prestiżu, jest to, że skoro opuści człowieka powodzenie, gaśnie też jego urok. Bohater mający dziś powszechne uznanie, zostanie wyśmiany w razie najmniejszego niepowodzenia i im większy miał prestiż, tym większego dozna poniżenia. Tłum bowiem mści się na upadłym bohaterze, przed którym niegdyś zginał kolana (...).Prestiż jest swoistego rodzaju fascynacją, jaką wywiera na nasz umysł istota, dzieło lub idea. To zafascynowanie zabija w nas zdolność do krytycyzmu i wzbudza w naszej duszy cześć i podziw. Uczuć tak wzbudzonych nie sposób wyjaśnić, podobnie jak wszelkich innych uczuć, ale są one tego samego rodzaju co sugestia, której ulega człowiek zahipnotyzowany. Prestiż to najsilniejsza podpora każdej władzy. Bogowie, królowie i kobiety bez jego pomocy nie osiągnęliby takiej władzy, jaką posiadają (...).Kto posiada odpowiednio wielki prestiż i nie dopuści do jego obniżenia, ten może pogardzać ludźmi, może ich mordować milionami, może narazić kraj na niebezpieczeństwa grożące z zewnątrz, a wszystko mu ujdzie bezkarnie (...).Powodzenie stwarza prestiż, niepowodzenie go niszczy. Krytyka może również nadwerężyć siłę prestiżu, ale jej działanie jest powolne, chociaż w skutkach bardzo trwałe. Kiedy prestiż stanie się przedmiotem dyskusji, traci swą moc. Bogowie i ludzie, jak długo nie dopuszczali do poddawania dyskusji swego prestiżu, tak długo posiadali moc i znaczenie. Kto chce, aby tłum go uwielbiał, musi go trzymać z dala od siebie”...
Wszystkie powyższe twierdzenia są prawdziwe, wszelako, aby twierdzić, że określone działania zostały podjęte i zrealizowane wyłącznie w celu osiągnięcia prestiżu osobistego, konieczne jest ustalenie istnienia odnośnej motywacji psychologicznej. Co więcej, gdybyśmy nawet mieli podstawy twierdzić, że M. Przewalski kierował się w swych wielkich czynach tego rodzaju motywacją, to przecież i tak wypadałoby bodaj uznać, iż jest ona bardziej godna szacunku niż motywacja np. merkantylna czy seksualna. Wydaje się, i owszem, iż w psychologii tego uczonego było obecne zarówno bezinteresowne dążenie do osobistego prestiżu, jako jednego z pobocznych skutków wielkich osiągnięć naukowych, jak i – w o wiele większym stopniu – dążenie do umocnienia społecznego prestiżu nauki jako takiej, zaś nauki europejskiej i rosyjskiej w szczególności. W tej motywacji wszelako nie sposób dostrzec pierwiastków zasługujących na moralną dezaprobatę. Wręcz odwrotnie, gdy ktoś chce zdobyć sławę i prestiż, służąc dobru innych ludzi i chwale Bożej – jest godzien podziwu i szacunku. „Chwała może stać się próżna z trzech przyczyn. Po pierwsze, z przyczyny rzeczy, z której ktoś szuka chwały, a więc gdy rzecz ta jest niegodna, łatwo zanikająca i psująca się. Po drugie, z przyczyny ludzi, u których ktoś szuka chwały, a więc np. u ludzi, których sąd jest niepewny. Po trzecie, z przyczyny samego szukającego chwały, mianowicie jeśli własnego pragnienia chwały nie odnosi ku godziwemu celowi, a więc ku czci Bożej lub dobru bliźnich”. (Tomasz z Akwinu, „Suma teologiczna”, t. 21, s. 102).
Tenże autor określał ambicję jako „nieporządne pożądanie czci”, i przeciwstawiał ją wielkoduszności, jako rozumnemu dążeniu do realizacji wielkich i szlachetnych celów. Właśnie z tą ostatnią cechą mamy do czynienia w przypadku M. Przewalskiego, a nie z przerośniętą ambicją, próżnością czy pychą. I na tym właśnie polegał wzniosły arystokratyzm tej pięknej osobowości. Ten wybitny człowiek – jak wynika z jego listów – nie pragnął sławy i nie chciał uchodzić za bohatera. Co więcej, był zdeklarowanym przeciwnikiem zarówno ogólnie pojmowanego kultu bohaterów, jak i tego, że i jego już za życia próbowano kreować na „ideał godny naśladowania”. (Tylko bohaterowie mogą naśladować bohatera, ale bohaterowie nikogo nie naśladują). Z pewnością podzielał myśl Fr. Nietzschego: „Kto tani, sięga dłońmi tłustemi po to świata brzękadło blaszane, po sławę!
Wszelki odcień pyszałkowatości i próżności był mu obcy, ponieważ wiedział, że u podstaw każdego wielkiego dokonania tkwi nie co innego, jak niezmordowana praca i znojny wysiłek, a te nie bywają źródłem pychy i zepsucia. Blaise Pascal przed wiekami wywodził: „Z przyrodzenia oddani jesteśmy we władanie pychy. Przez nią to tkwimy pośród naszych nędz, błędów itd.; tracimy nawet życie z radością, byle o tym mówiono...Jesteśmy tak niesyci chwały, iż chcielibyśmy, aby nas znała cała ziemia, nawet ci, którzy przyjdą wówczas, gdy nas nie będzie; a tak próżni, iż szacunek pięciu czy sześciu osób, które nas otaczają, cieszy nas i zadowala...Próżność jest tak zakorzeniona w sercu człowieka, iż żołdak, cham, kuchta, tragarz chełpią się i chcą, aby ich podziwiano. Filozofowie nawet pragną tego; a ci, którzy piszą przeciw temu, chcą mieć tę chwałę, że dobrze napisali; i ci, którzy ich czytają, chcą mieć chwałę, że ich czytali; i ja, który to piszę, mam może to pragnienie; i może ci, którzy to będą czytać...Słodycz chwały jest tak wielka, że do jakiegokolwiek przedmiotu się ją przywiąże, nawet do śmierci, kocha się ją”...
Z drugiej jednak strony: „Najbardziej przyziemną cechą człowieka jest ubieganie się o chwałę, ale to właśnie jest największą cechą jego doskonałości; choćby posiadał największe dobra na ziemi, choćby się cieszył najlepszym zdrowiem i istotnymi korzyściami, nie jest zadowolony, jeżeli nie ma szacunku u ludzi. Ceni tak wysoko pojęcie człowieka, iż jakiekolwiek miałby przewagi na ziemi, jeśli nie jest równie korzystnie pomieszczony w pojęciu ludzi, nie jest rad. Jest to najpiękniejsze miejsce w świecie: nic w nim nie może zniszczyć tego pragnienia; jest to najbardziej niezatarta cecha ludzkiego serca.A ci, którzy najbardziej gardzą ludźmi i równają ich z bydlęty, i ci chcą, aby ich podziwiano i wierzono im, i przeczą sami sobie tym uczuciem”...

***

To, co najszlachetniejsze, bywa też twarde, nie ulega ani naciskom zewnętrznym, ani podstępom i fałszywym podjazdom. M. Przewalski najczęściej bywał nieugięty w stosunkach z ludźmi, jak to wykazaliśmy m.in. na przykładzie jego nauczycielskiej sprawiedliwości, gdy był wykładowcą w Warszawskiej Szkole Junkrów.
Nie wolno ulegać zwodniczym argumentom ani prośbom, „najtrwalszą bowiem gwarancję bezpieczeństwa osiąga ten, kto nie musi żałować, że przysłużył się swoim nieprzyjaciołom” (Tukidydes). Potencjalnym zaś nieprzyjacielem każdego człowieka stają się ci, którym udaje się nim w ten czy inny sposób manipulować.
Ciekawe, że tę zasadniczą prostolinijność i nieugiętość bardzo często miano Przewalskiemu za złe, powiadano, że nie ma ogłady, jest gniewliwy, szorstki, a nawet grubiański, co wszelako nie było prawdą, bowiem „ogłada nie zawsze nam daje istotną dobroć, sprawiedliwość, względność lub wdzięczność; ale przynajmniej utrwala tych cnót pozory, czyniąc człowieka powierzchownie takim, jakim by być powinien w głębi duszy”. (La Bruyere, „Charaktery”, s. 92).
Bardzo często tych, którzy zdają jedynie sprawę z pewnych nieprzyjemnych faktów i nie ulegają ogólnie przyjętym banałom oskarża się o brak serca, taktu czy dobrego wychowania, podczas gdy jedyne co można im zarzucić to bezwzględna uczciwość. Najbardziej „ogładzeni” i układni bywają osobnicy narcystyczni, zakochani w sobie. Oni stosunkowo rzadko okazują się zdolni do prawdziwej przyjaźni czy miłości. Na ogół są egocentryczni, tj. skoncentrowani na własnym bezpieczeństwie, zdrowiu czy uznaniu. Czują się niepewnie i przeceniają swe osobiste znaczenie. Nie potrafią ocenić swych własnych, autentycznych wartości, bo kierują się sądem innych ludzi, na który przesadnie zwracają uwagę, bo ze względu na miłość własną strasznie im zależy na cudzym uznaniu.  Mniemam, – powiada La Bruyere (s. 91) – że istotę ogłady stanowi pewne zważanie na to, by słowami i zachowaniem się przyczynić innym zadowolenia zarówno z nas, jak i z samych siebie”.
Co więcej, nadmierna np. uprzejmość może być formacją reaktywną w stosunku do tendencji sadystycznych, z czego, oczywiście, nie wynika, że nie może istnieć autentyczna uprzejmość, pojawiająca się na bazie dobrych stosunków z innymi ludźmi. Ale trzeba przyznać, że M. Przewalski niejako świadomie i zamierzenie ignorował konwenanse, potrafił kogoś w towarzystwie ofuknąć, a nawet zupełnie po kozacku zbesztać. Cóż, faktem jest, że – jak trafnie pisze Carl Gustav Jung w dziele „Rebis czyli kamień filozofów”: „Wielkość osobowości historycznych nigdy nie polegała na bezwarunkowej uległości wobec konwencji, lecz, przeciwnie, na ich zbawiennej wolności od konwencji. Niby szczyty górskie wznosiły się one ponad masę, która pozostawała w niewoli zbiorowych lęków, przekonań, praw i metod, i wybierały własną drogę. A zwykłym ludziom zawsze wydawało się rzeczą dziwaczną, że ktoś woli zamiast wytyczonej drogi o znanym celu stromą i wąską ścieżkę, która wiedzie w nieznane. Dlatego zawsze uważano, że ktoś, kto dokonuje takiego wyboru, jeśli nie jest szaleńcem, to przynajmniej jest opętany przez jakiegoś demona lub boga; albowiem ten cud, że ktoś mógłby postępować inaczej, niż to od dawien dawna robiła cała ludzkość, można wyjaśnić tylko w ten sposób, że obdarzony był demoniczną siłą lub duchem boskim. Bo w końcu któż, jak nie jakiś bóg, mógł okazać się silniejszy od całej ludzkości i odwiecznego przyzwyczajenia? Toteż od dawien dawna bohaterowie mieli demoniczne atrybuty. Według wierzeń nordyckich mieli oni oczy węża; ich narodziny lub pochodzenie były zawsze niezwykłe. Jedni z dawnych herosów greckich mieli dusze węży, inni posiadali indywidualnego demona, byli czarownikami i wybrańcami Boga. Wszystkie te atrybuty, które łatwo można mnożyć, pokazują, że dla przeciętnego człowieka wybitna osobowość jest, by tak rzec, zjawiskiem nadnaturalnym, które można wyjaśnić tylko przez związek z jakimś czynnikiem demonicznym”.
Konwencjonalność jest najczęstszą, wręcz nagminną formą manifestacji przeciętności, a to zarówno umysłowej, jak i charakterologicznej, stanowi też najbardziej rozpowszechnioną formę istnienia indywiduów ludzkich w społeczeństwie.  Fakt, że konwencje zawsze kwitną na różne sposoby, dowodzi, iż przygniatająca większość ludzi nie wybiera własnej drogi, lecz konwencję, i wskutek tego nie rozwija siebie, lecz pewną metodę, a tym samym jakieś collectivum kosztem własnej całości.
Podobnie jak psychiczne i społeczne życie ludzi pierwotnych jest wyłącznie życiem grupy połączonym z wysokim stopniem nieświadomości jednostki, tak też późniejszy proces rozwoju historycznego jest przede wszystkim sprawą kolektywną i nią pozostanie. Dlatego sądzę, że konwencja jest koniecznością zbiorową. Jest ona namiastką, ale nie ideałem, ani w sensie moralnym, ani w sensie religijnym, albowiem podporządkowanie się jej oznacza zawsze rezygnację z całościowości i ucieczkę przed własnymi ostatecznymi konsekwencjami”. (C. G. Jung, „Rebis czyli kamień filozofów”).
Niekonwencjonalności jednak nie wolno mylić ani z nieokrzesaniem, ani z arogancją. O pierwszym z nich Teofrast plastycznie pisał w swych „Charakterach”: „Nieokrzesanie polega na szorstkim sposobie bycia ujawniającym się w słowach. A człowiek nieokrzesany to ktoś taki na przykład, kto zapytany, gdzie jest ten lub ów, odpowiada: „Nie nudź mnie!”. Pozdrowiony, nie odpowiada na ukłon. Sprzedając coś, nie powie nabywcom, ile chciałby za to, tylko ich pyta, co dostanie. Gdy mu ktoś wyświadcza uprzejmość i przysyła coś w dni świąteczne, powiada, że nie są to prezenty. I nie wybaczy nigdy, jeśli go ktoś na ulicy potrąci albo mu na nogę nastąpi. Gdy przyjaciel prosi, aby wziął udział w koleżeńskiej składce, najpierw powiada, że ani grosza nie da, a potem zjawia się ze swoją cząstką i mówi: „oto wyrzucony pieniądz!”. Potknąwszy się na ulicy, gotów przeklinać kamień. Na nikogo nie zaczeka ani minuty. I nie zgodzi się ani zaśpiewać, ani zadeklamować, ani zatańczyć. Bogom nawet gotów skąpić modlitwy”...
Zdaniem greckiego pisarza: „Arogancja zaś polega na jakimś lekceważącym odnoszeniu się do wszystkich ludzi z wyjątkiem siebie samego. Arogant zaś to ktoś taki, kto gotów komuś, co pilnie chce się z nim rozmówić, wyznaczyć spotkanie po wieczornym posiłku. Jeśli komuś wyświadczył przysługę, nie zapomina o tym. Gdzieś tam na ulicy rozstrzyga sprawę między stronami, które go brały za sędziego. Wybrany, zrzeka się pod przysięgą urzędu, mówiąc, że brak mu czasu. Nigdy pierwszy nikogo nie odwiedzi. Interesantom i dostawcom każe się zgłaszać u siebie o świcie. Na ulicy nie przemówi słowa do nikogo, tylko kroczy z głową opuszczoną albo w tył odrzuconą, zależnie od humoru. Goszcząc przyjaciół, sam nie zasiada z nimi do stołu, tylko każe ich podejmować komuś ze służby. Jeśli ma zamiar kogoś odwiedzić, obwieszcza przez posłańca swoje przybycie. Nikogo nie dopuszcza do siebie ani kiedy się oliwą namaszcza, ani kiedy się kąpie, ani kiedy je. Oczywiście, jeśli ma z kimś rozrachunki, niewolnikowi każe rozmieścić liczmany, obliczyć sumę i zapisać na koncie. W liście nie napisze: „Zrobiłbyś mi uprzejmość”, ale „Chcę, aby tak było” albo: „Posyłam do ciebie po odbiór”, albo: „Inaczej być nie śmie”, albo: „Natychmiast”.
Niewątpliwie, coś z tego można zauważyć w usposobieniu M. Przewalskiego, wszelako nie w takich proporcjach i nie w takim natężeniu, by można było go uznać za człowieka nieokrzesanego i aroganckiego. To jest kwestia wyczucia.
I wreszcie jeszcze jedna sprawa ściśle się wiążąca z rozważanym zagadnieniem. Najściślej z mocną wolą i nieugiętością charakteru wiąże się też konsekwencja i wytrwałość, dwie piękne cnoty rycerskie. Nie przypadkowo Jose Ortega y Gasset pisał w „Buncie mas”, że szlachectwo dla niego to synonim życia pełnego trudu i wyrzeczeń, zawsze gotowego do doskonalenia się, do przechodzenia od tego, co już jest, do wyższych jeszcze celów i obowiązków. Tak rozumiane życie szlachetne jest jaskrawym przeciwieństwem życia apatycznego, bezwładnego, ograniczającego się statycznie do siebie samego, skazanego na wieczne zaskorupienie w sobie, jako że żadna siła zewnętrzna nie zmusza go do wyjścia poza siebie samo. Dlatego też ludzi w ten sposób żyjących nazywamy masą nie tyle ze względu na ich liczbę, ile ze względu na to, że życie ich jest bezwładne i bezwolne. „Im dłużej żyjemy, tym wyraźniej widzimy, że większość mężczyzn i kobiet – jest zdolna do podjęcia jakiegoś wysiłku tylko wtedy, gdy wymaga tego zewnętrzna konieczność. Dlatego też te nieliczne znane nam jednostki, które umieją zdobyć się na spontaniczność i luksus wysiłku, pozostawiają niezatarte piętno w naszej pamięci, nabierając nieledwie monumentalnych wymiarów. To właśnie są ludzie wybrani, szlachetni, jedyni, którzy umieją być aktywni, a nie tylko reaktywni, dla których życie jest ciągłym napięciem, nieustannym treningiem”.

***

Pewien filozof – poeta napisał:
Spałem i śniłem, że życie jest przyjemnością.
Obudziłem się i zobaczyłem,
                            że życie jest obowiązkiem.
Zacząłem pracować i spostrzegłem,
                            że obowiązek jest przyjemnością”.
Wydaje się, że te słowa bardzo dokładnie odzwierciedlają jedną z najważniejszych stron psychiki każdego wybitnego człowieka, w tym Przewalskiego, mianowicie ogromną wewnętrzną samodyscyplinę i poczucie obowiązku, bez których osiągnięcie znaczących wyników w jakiejkolwiek dziedzinie są nie do pomyślenia. W swym postępowaniu zawsze kierował się nakazami sumienia i obowiązku, a nie swoimi zachciankami, które zresztą poddawał ostrym wymogom samodyscypliny.
Człowiek masowy nigdy nie odwołuje się do czynników zewnętrznych, o ile nie zostanie do tego gwałtownie zmuszony przez okoliczności. Jako że obecne okoliczności do tego go nie zmuszają, odwieczny człowiek masowy, zgodnie ze swoim temperamentem, nie odwołuje się do nikogo, czując się w pełni panem swojego życia. Natomiast człowiek wybrany czy wybitny odczuwa wewnętrzną potrzebę odwoływania się do norm zewnętrznych, od niego samego doskonalszych, którym dobrowolnie może służyć. Przypomnijmy, że człowiek wybitny tym się różni od człowieka pospolitego, że ten pierwszy ma duże wymagania wobec siebie samego, natomiast ten drugi, zachwycony własną osobą, niczego od siebie nie wymaga, będąc zupełnie zadowolony z tego, czym jest.
W przeciwieństwie do tego, co się powszechnie sądzi, to właśnie ludzie wybrani, a nie masy, żyją w prawdziwym poddaństwie. Życie nie ma dla nich smaku, jeśli nie polega na służeniu czemuś transcendentnemu. Dlatego też takiej służby nie odbierają jako ucisku. Jeśli tego im braknie, wówczas odczuwają niepokój i wynajdują nowe normy, jeszcze trudniejsze, bardziej wymagające, które ich gnębią. To jest życie rozumiane jako narzucona sobie dyscyplina – życie szlachetne. Szlachectwo – tak jak szlachetność – określają wymagania i obowiązki, a nie przywileje.
Pospolitym jest żyć według własnego upodobania. Człowiek szlachetny dąży do porządku i prawa”. (Goethe). Jest poddanym wyższych racji, wyższego, niż jego własny , rozumu. To prawo odnajduje jednak nie w głosie tłumu, lecz w swym sercu, gdzie zapisał je sam Bóg. „Człowiek jest intelektualnie masowy wtedy, gdy postawiony wobec jakiegoś problemu zadowala się tymi myślami, które na ten temat przyjdą mu akurat do głowy. Człowiekiem wybitnym jest natomiast ten, kto nie zadowala się tym, co mu od razu, bez uprzedniego wysiłku, przyjdzie do głowy, lecz za godne siebie uznaje jedynie to, co go jeszcze przewyższa, a czego poznanie i zrozumienie wymaga zdwojonego wysiłku”. (Por.: Jose Ortega y Gasset, „Bunt mas i inne pisma socjologiczne”, s. 68-69). Życie nie ma dla takiego człowieka smaku, jeśli nie polega na służeniu czemuś transcendentnemu.

***

Bardzo ściśle ze wszystkimi powyżej wymienionymi cechami charakterologicznymi wiąże się też cecha samodzielności moralnej i duchowej, zdolność i odwaga do bycia i pozostawania sobą zawsze i w każdych okolicznościach. Wbrew pozorom nie jest to sztuka łatwa ani dostępna wielu. Być niezależnym, to rzecz najnieliczniejszych – jest to przywilej silnych. Kto zaś porywa się na to, mając najsłuszniejsze bodaj prawo, lecz nie będąc zmuszonym do tego, ten dowodzi, iż jest prawdopodobnie nie tylko silny, lecz aż do szaleństwa zuchwały. Wchodzi w labirynt, stysiąckrotnia niebezpieczeństwa, w które życie już samo przez się obfituje... Kiedy zaś człowiek taki ginie, dzieje się to tak daleko od zrozumienia ludzkiego, iż nikt tego nie czuje, nikt z nim nie współczuje, – a on powrócić już nie może! do współczucia ludzkiego wrócić nie może!” – pisał Fryderyk Nietzsche.
Od pierwszych chwil życia jesteśmy zdani na ludzi, którzy w ten czy inny sposób chcą nad nami dominować i kierować nie tylko naszym postępowaniem, lecz nawet naszymi myślami i uczuciami. Za wyjątkiem nacechowanych z reguły miłością i troską o nasze dobro nacisków tego rodzaju ze strony kochających rodziców i spolegliwych nauczycieli, – dążenia te bywają bardzo niebezpieczne dla naszej osobowości, gdyż pozbawiają ją cech indywidualnych, wewnętrznej wolności i czynią z nas marionetkę, wykonującą obce, często nikczemne i nierozumne, zachcianki. Każda osoba ludzka, zaczynając od dziecka, ma prawo, a nawet obowiązek, bronienia własnej odrębności i samodzielności – także przed tymi, którzy usiłują manipulować nią używając demagogicznych frazesów o... odrębności i samodzielności. Większość ludzi po młodzieńczym okresie „burzy i naporu” daje za wygraną, czuje swą bezradność wobec perfidii i duchowej przemocy różnych zewnętrznych oddziaływań. Tylko nieduża mniejszość konsekwentnie przez całe życie przeciwstawia się tym próbom zniewolenia (nieraz zniewolenia w imię i pod szyldem „wolności”) i rezygnuje z zachowania swej niepowtarzalnej i jedynej w swoim rodzaju osobowości. „Pozostać niezauważonym, nic nie ryzykować, trzymać się kurczowo dotychczasowych zdobyczy, nawet za cenę hańby i poniżenia. Zawsze płynąć z prądem i robić tylko to, co robi większość. Oto życiowe zasady większości, milczącej masy...Kto zaś pragnie korzystać z danego mu życia, kto chce zaznać radości, szczęścia i rozkoszy, poczuć smak sukcesu i wolności, ten nie może liczyć na niczyją pomoc. Nie dziwmy się. Jako samodzielni i szczęśliwi, wolni i pewni siebie nie pozwalamy się dłużej szantażować i terroryzować, więc nie jesteśmy już zależni od tych, którzy chcą nami powodować. Tym samym wytrącamy im z ręki narzędzie manipulacji, odbieramy pretekst do wykorzystywania nas. Wówczas zaczynamy podejmować własne decyzje, zamiast stosować się do cudzych postanowień”... (Josef Kirschner, „Odnaleźć siebie”, s. 11). Jak to bardzo trafnie ujął inny europejski psycholog: „Kto nie rozumie, co się z nim dzieje, temu zawsze grozi utknięcie w przejściowym stanie... Kryterium dorosłości polega bowiem nie na tym, że należymy do jakichś sekt, grup czy narodów, lecz na tym, że potrafimy podporządkować się duchowi własnej samodzielności”. (C. G. Jung, „Próba psychologicznej interpretacji dogmatu o Trójcy świętej”).
Aby być sobą, potrzebne jest jednak niemałe męstwo, by uznać, że życie jest nie tylko piękne, ale i trudne, że wiele w nim nie tylko radości, ale też bólu, cierpień i porażek. Dopiero gdy zdobędziemy się na zaakceptowanie tego wszystkiego, łącznie z własnymi ewentualnymi klęskami, przestajemy czegokolwiek się bać i żadne ciosy losu ani trudności nie są w stanie ani nas zaskoczyć, ani pokonać. Wówczas dopiero stajemy się niezależni – także od innych ludzi, sami wybieramy sobie drogi, którymi idziemy, i nie zważamy na okrzyki, syczenie, śmiech, pogróżki – którymi „otoczenie” próbuje nas „postawić na miejsce”, na miejsce nie nasze, lecz wymyślone dla nas przez „innych”. Po prostu nie poddajemy się. Wiemy bowiem, że ci – „inni” – to tylko zwykli ludzie, często zresztą ludzie źli, marni i mali, którym się chce po prostu dowartościować naszym kosztem.
Dlatego też warto bardziej ufać sobie niż innym, bardziej słuchać głosu swego sumienia niż cudzych sugestii, ostatecznie – raczej służyć własnemu dobrze pojętemu „egoizmowi” niż egoizmowi „innych”, tych, którzy nieustannie za nami gonią, by narzucić nam swe zdanie i swą wolę. Trzeba brać na siebie odpowiedzialność za własne życie, nigdy nie oczekiwać pomocy od innych, lecz zawsze polegać na sobie i tylko na sobie. Trzeba też wierzyć własnemu sercu i własnemu rozumowi; trzeba nauczyć się „nie zgadzać” – ani z głosem „większości”, ani „moralnych autorytetów”, ani z „owczym pędem” swego czasu. Gdy zaś z czymś się nie zgadzamy, nie powinniśmy udawać (z uprzejmości czy konformizmu), że się zgadzamy. Josef Kirschner pisze o „sztuce wyzwalania się spod zależności odinnych”: „Do przeszkód, które uniemożliwiają nam bycie takimi, jakimi chcemy być, należy uczuciowa obłuda. Nie tylko zniekształca ona nasz stosunek do innych ludzi, ale doprowadza do permanentnego wewnętrznego konfliktu z samym sobą.Przyzwyczailiśmy się mówić potocznie o „naszych uczuciach”, ignorując przy tym kompletnie to, co się rzeczywiście za tym kryje:  – „Nasze prawdziwe uczucia”. Samo sformułowanie może już budzić wątpliwości, gdyż większość ludzi od dawna nie potrafi rozróżniać, które z ich uczuć są „prawdziwe”, a które nie.– Są uczucia, które pozwalają nam potwierdzać społeczne normy, oraz takie, które tłumimy, żeby nie popaść w konflikt z otoczeniem.– Wiele uczuć w ogóle nie przeżywamy. Jednak chcemy sprawiać wrażenie, że tak nie jest. Udajemy je, żeby dostosować się do ogólnego nastroju albo przypodobać się innym.– Istnieją uczucia, które są tylko taktycznym manewrem, mającym na celu wywarcie wrażenia i wymuszenie u innych uległości.– Nie można również pomijać tego, że nierzadko salwujemy się ucieczką w świat nieokreślonych uczuć tylko po to, by choć na chwilę zbiec przed ponurą rzeczywistością”. (Josef Kirschner, „Jak być egoistą”, s 30-31).
Trzeba wiedzieć twardo, czego się w życiu i od życia chce, i zgodnie z tym postępować. Tylko każdy sam dla siebie powinien szukać właściwych rozwiązań, kto bardziej polega na innych niż na sobie, nie zrealizuje swego przeznaczenia. Kto na innych polega, ten innym podlega. Wbrew wszystkim przeciwnościom losu i niechęci innych ludzi wypada realizować właśnie to, co dla siebie uznaliśmy po gruntownym namyśle za najlepsze, i nie pozwalać nikomu i niczemu zepchnąć nas z raz wytyczonej sobie drogi. Tylko ten, kto jest bezwzględny – w sensie nie dbania o czyjekolwiek względy – dojdzie do swego celu i spełni przeznaczoną mu przez Boga rolę w życiu. Taki właśnie był Mikołaj Przewalski: potrafił powiedzieć „nie” cudzej sile i własnej słabości; zachowywał się krańcowo „nieuprzejmie” w stosunku do ludzi fałszywych, miernych i cwanych; grał ostro i na całego – w każdej sytuacji. Ani wywyższał się, ani poniżał; z natury znajdował się dość wysoko, by wszelka miernota odbierała sam fakt jego istnienia jako głęboką osobistą obelgę – przez akt mimowolnego porównywania się; w „ludziach wyższych” budził uczucia szacunku, przyjaźni i przywiązania – przez pokrewieństwo dusz. Prócz tego miał twarde zasady, którym hołdował nieugięcie, to zaś dawało mu pewność siebie, niezbędną w przezwyciężaniu i pokonywaniu wszelkich trudów i przeciwności losu. Po prostu zawsze i we wszystkim brał wyłączną odpowiedzialność za własne działania. To zaś nie mogło skończyć się dobrze: żadna wielkość, podobnie jak żadna cnota nie pozostaje na tym świecie, w „królestwie szatana” – nie ukarana. Kto słucha ludzi, nie słucha Boga; kto słyszy Boga, nie słucha ludzi.

***

Unikając hałaśliwego życia towarzyskiego wszelako nie lubił Przewalski i zupełnej samotności. Potrzebował przebywać wśród ludzi, ale tylko podobnych do niego, męskich, obdarzonych cnotami żołnierskimi, wiernych, twardych i prostych, których „tak” jest zawsze „tak”, „nie” zaś zawsze i otwarcie „nie”. Ciekawe jednak, że przyjaciele jego musieli też okazywać pewien rodzaj posłuszeństwa i czegoś w rodzaju żołnierskiej subordynacji w stosunku do niego, miał bowiem uczony w sobie coś z charakteru autorytarnego, a mianowicie jedną z jego cech: skłonność do dominacji. W tym czy innym stopniu cechę tę posiadają wszyscy bodaj ludzie, z tym, że na różne sposoby ją przejawiają, w charakterze Przewalskiego był to jeden z rysów podstawowych.
Długie okresy tytanicznej pracy przerywał podróżnik nieregularnymi, co prawda, ale systematycznymi okresami wypoczynku. Pod tym zaś ostatnim rozumiał pełne odrzucenie zajęć umysłowych, włącznie z bodaj najbardziej prymitywnym spośród nich – lekturą gazet. Polowanie, wędkowanie, wycieczki do lasu na majówki, połączone z wesołymi gawędami i recytowaniem przezeń własnych improwizowanych wierszy łączone były z bardzo umiarkowanym spożywaniem wybornych win oraz z równie nieumiarkowanym oddawaniem się obżarstwu. Gospodarz i jego goście spożywali dziennie cztery obfite obiady z mięs, ryb, rozmaitych owoców, cukierków, kwasów, lemoniad „w nieprawdopodobnie dużej ilości”. Zamiłowanie do obfitego i dobrego jadła oraz spożywanie słodyczy stanowiły bodaj jedyną „słabość”, na którą Przewalski sobie pozwalał. W ogóle jednak życia wystawnego, na pokaz nie lubił, jak nie znosił żadnego udawania, pozorów, a nawet konwenansów, co mu zyskało w pewnych kręgach reputację gbura i prostaka, jakowym w istocie rzeczy jednak nie był.
Współcześni wspominają, iż był Przewalski pierwszorzędnym graczem w karty. Bywały okresy w jego życiu, gdy wygrane w ten sposób sumy stanowiły podstawowe źródło utrzymania, a i pierwszą swą podróż naukową sfinansował wielki uczony czerpiąc kilka tysięcy rubli z tego właśnie źródła. Później jednak, gdy miał przyzwoitą pensję, zupełnie zarzucił grę, a pieniądze, których miał dość dużo, wysyłał matce, wujkowi, starej niani, oddawał przyjaciołom. W ogóle był człowiekiem szczodrym, nawet swe wspaniałe zbiory naukowe, za które mógł wziąć bajońskie sumy, przekazał w darze Akademii Nauk w Petersburgu.

***

Jak nadmieniliśmy, był Przewalski człowiekiem gościnnym, lubił dobrze poczęstować przyjaciół, i sam był mistrzem użycia. Ze względu na energiczny i czynny charakter jadł szybko, grzebać w jedzeniu i delektować się daniami nie lubił. Ale za to pochłaniał potworne ilości jadła. Zachowało się wspomnienie jednego z jego znajomych, który był wręcz wstrząśnięty, jak na jego oczach Przewalski w zawrotnym tempie zniszczył obiad z trzech dań, którym można byłoby do syta nakarmić co najmniej trzech zdrowych mężczyzn. Choć lubił dobrze zjeść i wypić, to jednak uważał, że dobre jedzenie to proste jedzenie i nigdy nie robił kultu z tej strony swego życia. Gdy trzeba było, stawał się pod tym względem zupełnie niewybredny, gdy zaś nadarzała się możliwość użycia – nie uciekał od niej, ale i był absolutnie wolny od uzależniania się od niej.
Tylko osobnicy z ukrytymi wadami układu trawienia oraz skończeni tępacy, pozbawieni jakichkolwiek śladów duchowości, mają nader wyrazistą skłonność do szczególnego zajmowania się pożywieniem i wszystkim, co pozostaje w związku z nim...
M. Przewalski był typem człowieka „mięsożernego”, co prawdopodobnie powodowało rozwój takich cech charakteru jak popędliwość, energia, dynamizm, ale również nadawało moc sile umysłu. Z reguły zarówno jednostki, jak i etnosy, spożywające dużo mięsa, wykazują większą prężność intelektualną i tężyznę fizyczną. Jeszcze Karol Marks zauważał, że między rodzajem odżywiania a poziomem rozwoju różnych plemion istnieje więź bezpośrednia. Według niego „obfitemu mięsnemu i mlecznemu odżywianiu Aryjczyków i Semitów, a szczególnie jego korzystnemu wpływowi na rozwój dzieci, przypisać należy bardziej skuteczny rozwój tych obydwu ras. Rzeczywiście, Indianie Pueblo z Nowego Meksyku, którzy muszą odżywiać się prawie wyłącznie roślinną strawą, mózg mają mniejszy, niż Indianie stojący na niższym szczeblu barbarzyństwa i więcej używający mięsa i ryb”.
Spożywanie wszelako dużych ilości dań mięsnych powoduje pojawienie się lub nasilenie w usposobieniu takich cech jak impetyzm, buta, niecierpliwość, gwałtowność, co też, jak wiemy, dało się też zaobserwować w zachowaniu M. Przewalskiego, który, że tak powiemy, nie grzeszył zbytnią delikatnością i wysubtelnieniem. Nie są to zresztą cnoty męskie...

***

I wreszcie, kreśląc sylwetkę charakterologiczną wielkiego podróżnika, nie sposób nie wspomnieć, że posiadał on nad wyraz silnie rozwinięty instynkt poznawczy oraz znakomite uzdolnienia umysłowe, na co wskazywaliśmy już nieraz w poprzednich rozdziałach. Jest to zresztą w danej sytuacji stwierdzenie po prostu banalne, gdyż nikt nie zostaje luminarzem nauki – a Przewalski nim został – bez gruntownych ku temu predyspozycji, jedną z których jest obok wyżej wymienionych jakiś wewnętrzny niepokój i rozterka, zmuszające nas do poznawania świata. Polykarp Kusch, laureat nagrody Nobla z dziedziny fizyki, miał powiedzieć: „Naukę uprawia się w odpowiedzi na nakaz wewnętrzny. Uczony ma poczucie niezupełności, jeśli nie jest w stanie zrozumieć zależności między zjawiskami przyrody”.
Być może proces poznawczy wynika z ludzkiej potrzeby porządkowania świata. A z drugiej strony nauka jest ponoć sztuką dostrajania umysłu ludzkiego do rzeczywistości. Jest po prostu systematycznym poznawaniem świata. „Miłość prawdy jest czymś straszliwym i potężnym” – pisał Fryderyk Nietzsche w Niewczesnych rozważaniach. To straszne i potężne uczucie ukierunkowuje życie każdego prawdziwego uczonego i myśliciela. Wszelako jest ono raczej nieznane i obce dla zwykłych ludzi, których czas trwania w całości jest poświęcony procesowi biologicznemu, procesowi konsumpcji i używania. „Zwykły człowiek, fabrykat natury, jakie wytwarza ona tysiącami, nie jest stale zdolny do całkowicie bezinteresownej w każdym sensie obserwacji, która jest właściwą kontemplacją; potrafi zwrócić uwagę na rzeczy o tyle tylko, o ile znajdują się w jakimś, choćby tylko bardzo pośrednim odniesieniu do jego woli (...) Dlatego tak szybko ze wszystkim się upora: z dziełami sztuki, z pięknymi przedmiotami natury i z właściwie zawsze ważnym widokiem wszelkich scen z życia. Ale on nie spoczywa: szuka tylko swojej drogi w życiu, a także wszystkiego, co mogłoby kiedykolwiek być jego drogą, czyli notatek topograficznych w najszerszym sensie; na obserwację życia jako takiego nie traci czasu. Natomiast geniusz, którego siła poznawcza na skutek jej nadmiaru wymyka się na jakiś czas od służenia swej woli, zajmuje się obserwacją samego życia, dąży do uchwycenia idei każdej rzeczy, a nie jej relacji z innymi rzeczami; zajęty tym zaniedbuje często obserwację własnej drogi w życiu i dlatego przeważnie idzie nią nieudolnie. Podczas gdy dla zwykłego człowieka zdolność poznawcza jest latarnią, która oświetla mu drogę, dla geniusza jest słońcem, które objawia świat. Te tak rozmaite sposoby wejrzenia w życie widoczne są nawet w zewnętrznym wyglądzie obu. Człowieka ożywionego geniuszem wyróżnia łatwo jego spojrzenie, albowiem żywo a zarazem mocno ukazuje rys obrazowości i kontemplacji, co można zobaczyć na wizerunkach nielicznych genialnych głów, jakie natura tworzy od czasu do czasu wśród niezliczonych milionów; natomiast w spojrzeniu innych ludzi, jeśli nie jest ono tępe lub trzeźwe, jak to przeważnie się zdarza, dostrzegalne jest łatwo istne przeciwieństwo kontemplacji: wypatrywanie. Zgodnie z tym „genialny wyraz” jakiejś twarzy polega na tym, że widoczna jest na niej zdecydowana przewaga poznania nad chceniem, a w rezultacie wyraża się też poznanie bez żadnego odniesienia do chcenia, tj. poznanie czyste. Natomiast na twarzach, jakie z reguły występują, dominuje wyraz pragnienia i widać, że poznanie uruchomione jest zawsze dopiero pod naporem woli, czyli, że nastawione jest tylko na motywy”. (Arthur Schopenhauer, „Świat jako wola i przedstawienie”, t. 1, Warszawa 1994, s. 298-299).
Niesamowite są te ustalenia psychologiczne geniusza gdańskiego, jakże wiele one mówią o istocie świata ludzi, o sensie – a może byłoby lepsze powiedzieć – bezsensie ich ziemskiej egzystencji.
Człowiek wybitny zna tajniki serca ludzkiego w ogóle, lecz może być bardzo złym znawcą konkretnych ludzi. „Poznaje on doskonale idee, lecz nie jednostki. Dlatego poeta może znać do głębi i gruntownie człowieka [jako takiego], ludzi[konkretnych] jednak – bardzo źle; łatwo go oszukać i jest zabawką w ręku człowieka przebiegłego”.
Godna zastanowienia jest okoliczność, że Mikołaj Przewalski, który bardzo wcześnie doświadczył i dla siebie „ustalił”, iż większość ludzi to dranie, złodzieje, oszuści i kabotyni, – nie dawał się prawie nigdy okpić, choć kilka razy padł ofiarą niesłychanej przewrotności Chińczyków w czasie swych podróży po Azji...
No i wreszcie byłoby celowe stwierdzenie, – gdy mowa jest o procesie poznawczym – że uczony w każdym ze swych odkryć i ustaleń widział nowy impuls ku praktycznemu opanowaniu świata. Łączyło to go zresztą ze wszystkimi odkrywcami. O tej istotnej prawidłowości psychomentalnej wyraziście pisał cytowany już nieraz przez nas myśliciel niemiecki: „Zasadnicze moralne usposobienie naukowca – badacza wobec świata i swego wobec niego zadania jest i powinno być całkowicie odmienne od zasadniczego usposobienia filozoficznego. Badacza pozytywnego w jego woli poznania ożywia pierwotnie wola panowania i dopiero z niej wypływająca wola porządkowania wobec całej przyrody; toteż „prawa” według których da się opanować przyrodę, są jego celem najwyższym. Interesuje go nie to, czym jest świat, lecz to, jak można go pomyśleć jako utworzony, aby przy tym ostatecznym ograniczeniu wyobrazić go sobie jako w ogóle dający się praktycznie zmienić. Toteż jego podstawowym etosem jest samoopanowanie ze względu na możliwe opanowanie świata, a nie pokora i miłość”. (Max Scheler, „Filozoficzna postawa poznawcza”, w: M. Scheler, „Pisma z antropologii filozoficznej i teorii wiedzy”, Warszawa 1987, s. 290).
W przypadku prawdziwie wielkich uczonych interesowność osobista odgrywa nikłą, lub w ogóle żadną, rolę. Na pierwszym planie znajduje się u nich wrodzona chęć bezinteresownego służenia nauce i ludzkości oraz dążenie do perfekcji kompetencyjnej. Nie przypadkiem motywacja poznawcza jest zwana inaczej motywacją kompetencyjną lub dążnością do mistrzostwa intelektualnego. Odgrywa ona doniosłą rolę w inicjowaniu wielu poczynań twórczych i ekspansywnych. Jak wiadomo, człowiek bezinteresownie poszukuje prawdy o świecie i o samym sobie, wykonuje instynktownie czynności badawcze, pozwalające zrozumieć otoczenie i funkcjonujące w nim związki przyczynowo-skutkowe. Działania takie, i owszem, mogą zawierać pierwiastek motywacji utylitarnych, lecz są to przede wszystkim czynności nieegoistyczne, stanowiące rodzaj intelektualnej zabawy i przygody, naładowane dużym potencjałem przeżyć estetycznych i etycznych.

***
3. Aksjologiczna i psychologiczna istota transgresji


Najbardziej zrozumiała staje się osobowościowa sylwetka Mikołaja Przewalskiego w świetle tzw. transgresyjnej teorii człowieka, opracowanej przez wybitnego psychologa polskiego Józefa Kozieleckiego. W książce „Koncepcja transgresyjna człowieka” (Warszawa 1987) ten uczony pisze: „Transgresja to zjawisko polegające na tym, że człowiek intencjonalnie wychodzi poza to, co posiada i czym jest. Transgresja to czynności inwencyjne i ekspansywne, wykraczające poza typowe granice działania, to czynności, dzięki którym jednostka lub zbiorowość kształtują nowe struktury lub niszczą struktury już ustabilizowane, tworzą wartości pozytywne i wartości negatywne. Czynności te są źródłem rozwoju i regresu... Historia człowieka jako gatunku i jako jednostki to historia podejmowania nieustannych prób przekraczania własnych granic fizycznych i poznawczych, to emergencja nieznanych dotąd form oraz struktur... Nie można ignorować faktu, że każda transgresja i jej intencje rodzą się w umyśle jednostki, że są wyrazem jej woli”...
Transgresja może się odbywać w dowolnej dziedzinie życia ludzkiego, a szczególnie w wyższych formach jego aktywności, takich jak filozofia, nauka, sztuka, moralność czy praca, to jest wszędzie tam, gdzie człowiek w sposób twórczy i rozumny przekracza stan istniejący, tworząc nowe wartości, teorie, osiągnięcia, odkrycia, teorie – krótko mówiąc – nowe dzieła, nową, najczęściej pozytywnie rozumianą, rzeczywistość. M. Przewalski jest właśnie klasycznym przykładem osobowości transgresyjnej. Dla tego typu ludzi charakterystyczna jest m.in. tzw. motywacja hubrystyczna. Polega ona na świadomym lub podświadomym dążeniu do potwierdzenia i wzrostu własnej wartości. Podejmując ambitne próby wykraczania poza dotychczasowe osiągnięcia, dokonując ekspansji twórczej człowiek potwierdza i wzmacnia swoje znaczenie i ważność jako osoby. Człowiek bowiem niejako z natury skłonny jest dorównywać innym lub wywyższać się nad nimi. Sam termin „hubris” lub „hybris” w języku greckim oznaczał nieposkromioną pychę, arogancję, zuchwałość wywołującą gniew bogów. Według psychologów motywacja hubrystyczna należy do głębszych pokładów strukturalnych osobowości ludzkiej i nie da się jej sprowadzić do świadomych przeżyć, poczuć i myśli o sobie. Józef Kozielecki wyróżnia cztery cechy specyficzne tej motywacji: „1. Jest ona nasycona czynnikiem egoistycznym. Podejmując czyny ekspansywne i twórcze człowiek dąży do podwyższenia swojej wagi na skali porównań społecznych. Chodzi mu zatem o osiągnięcie pewnych celów osobistych. Mimo iż nie jest to motywacja altruistyczna, może ona prowadzić do transgresji konstruktywnych, które pomnażają wspólne dobro. Motywy egoistyczne pobudzały wyprawy geograficzne, rozszerzające horyzonty człowieka. Ponadto wysokie poczucie własnej ważności wpływa pozytywnie na stosunek do drugiego człowieka. Samo-szacunek jest warunkiem szacunku wobec innych.
2. Motywacja hubrystyczna ma charakter hedonistyczny. Dążenie do potwierdzenia własnej ważności jest dążeniem do maksymalizacji przyjemności i minimalizacji przykrości, co w sumie prowadzi do „szczęśliwości”. Stopień nasycenia ładunkiem hedonistycznym jest chyba jednak mniejszy niż w odniesieniu do potrzeb materialnych czy seksualnych.
3. Prawdopodobnie w większym stopniu niż inne dążenia motywacja hubrystyczna wiąże się z procesami afektywnymi. Sądy o sobie są sądami gorącymi, wywołującymi emocje pozytywne i negatywne. Potwierdzenie własnej ważności na skali społecznej prowadzi do dumy i przyjemności. Jednocześnie poniżenie i upokorzenie, będące ciosem w ludzką „hubris”, wywołują wstyd i lęk. Uczucia te są prawdopodobnie szczególnie intensywne.
4. Jest to z reguły motywacja heterostatyczna, która nie ulega nasyceniu. Osiągnięcie pewnej pozycji w skali ważności podnosi aspiracje i zwiększa wewnętrzne napięcie aspiracyjne. Teza ta nie wyklucza możliwości, że dla pewnych ludzi, żyjących w pewnej tradycji kulturowej, motywacja ta przypomina motywację homeostatyczną. W tym ostatnim wypadku osiągnięcie określonego znaczenia daje satysfakcję. Wówczas dążą oni jedynie do utrzymania dotychczasowego stanu rzeczy”... (Józef Kozielecki, „Transgresyjna koncepcja człowieka”, s. 178-179).
Motywacja hubrystyczna najprawdopodobniej jest transhistoryczna i transkulturowa, występuje ona w każdej epoce historycznej i w każdej tradycji kulturowej. Jest więc ważna zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i zbiorowo-historycznym. Przy tym można hipotetycznie twierdzić, że rozmaite zbiorowości etniczne, a w ich łonie rozmaite specyficzne grupy, mają swoje, im tylko właściwe natężenie motywacji hubrystycznej. Wydaje się, że Rosjanie, jako naród i państwo, posiadali w XVI-XIX w. bardzo silną motywację hubrystyczną, która zdominowała wszelkie inne i doprowadziła nie tylko do powstania największego w dziejach ludzkości imperium, ale i do licznych osiągnięć cywilizacyjnych i kulturotwórczych. Natomiast w łonie państwa rosyjskiego wzmożoną motywację hubrystyczną wykazywali przedstawiciele niektórych podbitych etnosów, mianowicie i niewątpliwie: Polacy lub osoby polskiego pochodzenia, dla których wyczyny twórcze i ekspansywne stanowiły jednocześnie swego rodzaju rekompensatę upośledzonego położenia narodowo-politycznego, sposób zarówno na osobiste, jak i zbiorowe, samopotwierdzenie i samorealizację. W tym miejscu wypada jeszcze dodać, że w motywacji hubrystycznej wyższego rzędu bardzo często akcenty altruistyczne są znacznie silniejsze niż pragnienie własnej ważności, co prowadzi do niezwykle korzystnych skutków społecznych.
Profesor Tamotsu Shibutani w dziele Society and Personality (Englewood Clifs, 1961, s. 447) powiada: „There are a number of ways in which people attempt to counterbalance a low level of self-esteem. With varying degrees of success each person tries to disown or to cast off those traits that he regards as alien to a desirable self-conception. Some become convinsed that inafequate social status lies at the root of their difficulties, and they become preoccupied with social mobility. They devote a substantial portion of their lives to improving their standing in the community. They strive for a position in which they can command respect; they want the admiration of other people, to be assured that they count for something, to feel that their presence and activities make a difference in the lives of those with whom they come into contact.
W określonej konstelacji społeczno-politycznej sposobem na takie poprawienie samopoczucia – zarówno jednostek, jak i grup społecznych – może być próba dokonania przewrotu rewolucyjnego, i osiągnięcia w ten sposób władzy, która nobilituje, dowartościowuje, daje poczucie mocy i wielkich możliwości, lub tytaniczny wysiłek naukowy, badawczy, artystyczny, twórczy, sportowy itp., niekiedy także wytwarzający poczucie mocy i wartości. Power – oriented men often appear strong, independent and self-confident. It has been long suspected, however, by laymen as well as psychiatrists, that excessive ambition is a way of compensating for a low level of self-esteem. Power is sought as insurance against an underlying feeling of worth-lessness. (...) The setting of both very high and very low goals is directly related to self-rejection. Seemingly resolute men are often plagued by doubts about the affection of others. They are often highly susceptible to flattery. They cling tenaciously to anything symbolic of their sens of worth, and they assiduously avoid activities in which they might be reminded of their shortcomings. The fact that they form idealized self-conceptions indicates their inability to accept themselves as they are. It is widely lelieved that the sense of inadequacy develops early in life during a childhood lacking in warmth and affection”. (Tamże, s. 448).
Liczni psychologowie (Helmreich, Spencer, Janusz Reykowski, Józef Kozielecki i in.) mówią o dwóch podstawowych formach postaw hubrystycznych: wertykalnej, pionowej (dążenie do wyższości) i horyzontalnej, poziomej (dążenie do doskonałości).
Pierwsza z nich jest rodzajem rywalizacji, jej nosiciele konstruują w swym umyśle coś w rodzaju społecznej skali ważności, na której lokują siebie i innych ludzi. Punktem centralnym tej hierarchicznej konstrukcji jest zawsze własna osoba danego człowieka, porównywana ciągle z innymi. Im wyżej mogą umieścić siebie, tym wyższe mają poczucie własnej ważności. Dążenie do wyższości polega w tym przypadku na dwojakiego rodzaju tendencji do polepszenia swej pozycji na tej skali, charakteryzuje się podejmowaniem czynów transgresyjnych, dokonywaniem aktów twórczych, odkryć, ekspansji, które mają zyskiwać aprobatę społeczną, przynosić sławę i możliwości awansu służbowego.
Druga tendencja przejawia się w dążeniu do obniżania pozycji innych. Działania destruktywne i agresywne, kłamstwo, manipulacja, represje mogą zmniejszyć wagę innych osób i potwierdzić złudne przekonanie o własnej wartości. Ta chęć wywyższenia się przyjmuje czasem formy krańcowe, wręcz patologiczne: ludzie formułują aspiracje nierealistyczne, budowane na rojeniach osobistej czy zbiorowej manii wielkości, na samouwielbianiu i ubóstwianiu. Stąd się rodzi postawa Caliguli, czyli człowieka, ogłaszającego się za boga. Stąd etniczne manie wielkości narodów prymitywnych pod względem moralnym, samoogłaszanie się za narody „wybrane”, o szczególnej misji dziejowej, stąd też – w imię własnej wyższości – popełnia się zbrodnie ludobójstwa i unicestwiania cudzego dorobku kulturalnego. Takie wpadki zdarzały się m.in. Niemcom, Chińczykom, Arabom, Rosjanom, Hiszpanom, Żydom, Japończykom.
Dążenie do perfekcji polega na tendencji do stałego polepszania swoich osiągnięć, do doskonałości. W tym przypadku zarówno poziom osiągnięć, jak i oceny powodzenia czy niepowodzenia nie zależą od opinii innych, lecz od samej osoby działającej. Ani dobra ani zła sława nie mają wpływu na czyny i samoocenę mędrca dążącego do doskonałości. Jest to bowiem dążenie nierywalizacyjne, gdzie punktem odniesienia jest sam sprawca, jego idee, rozum, sumienie, ideały. Dzięki wysokim merytorycznym osiągnięciom człowiek taki osiąga też pozytywną samoocenę, słuszną dumę i w ten sposób potwierdza ważność swojej osoby. Tego typu postawy bardzo często cechują wybitnych myślicieli, kapłanów, artystów, nauczycieli, uczonych, niekiedy naprawdę znakomitych i ideowych polityków.
Dążenie do perfekcji przyjmuje różne zabarwienie. Jednym razem jest ono realistyczne, kiedy to człowiek liczy się zarówno z własnymi możliwościami, jak i z zewnętrznymi uwarunkowaniami. Nieraz ma ono charakter neurotyczny, kiedy to jednostka formułuje takie kontury własnej doskonałości, które są nieosiągalne, a wówczas twórcze w zasadzie nastawienie może się stać destrukcyjne lub samodestrukcyjne. „Dążenie do doskonałości – powiada Władysław Tatarkiewicz w eseju Doskonałość moralnałatwo budzi poczucie wyższości i zadowolenia z siebie oraz pewność siebie, tę postawę, którą niektórzy nazywają faryzejską... Często dążenie to jest egocentryczne i daje gorsze wyniki moralne i społeczne niż postępowanie ekstrawersyjne oparte nie na doskonałości własnej, lecz na życzliwości i dobroci dla innych”. (W. Tatarkiewicz, „Pisma z etyki i teorii szczęścia”, Wrocław 1992, s. 112).
Niekiedy dążenie do perfekcji i dążenie do wyższości stanowią jakby dwie strony tej samej motywacji, tego samego usposobienia, wówczas to jednostka raz stara się uzyskać poczucie wysokiej wartości własnej w trakcie osiągania mistrzostwa (doskonałości), a raz w rywalizacji, w pokonaniu konkurenta. Oczywiście, jest sprawą ewidentną, że pierwsza z tych motywacji jest bardziej szlachetną, prospołeczną i twórczą, podczas gdy druga może być moralnie i społecznie bezwartościową, a nawet szkodliwą. Lecz, z drugiej strony, zarówno dążenie do doskonałości, jak i do wyższości mogą jak pomnażać dobro społeczne, w szerokim tego słowa znaczeniu, tak i je nadwerężać. Mogą też być społecznie neutralne i prawie nieoddzielne od siebie, jak np. w rzetelnej rywalizacji sportowej.
Oczywiście, te prawdy psychologiczne nie zostały odkryte i opisane dopiero w XX wieku, znano je znacznie wcześniej. Jeden z klasyków filozofii chrześcijańskiej pisał:  Pożądanie czci jednych pociąga do dobrego i odciąga od zła, jeśli mianowicie pragną czci w sposób powinny; zaś co do innych, jeśli ich pragnienie jest nieporządne, pożądanie to może być okazją do wielu złych czynów, gdy mianowicie ktoś nie dba o sposób osiągnięcia czci. Dlatego Salustiusz mówi, że „dobry i podły jednako sobie życzą czci, z tą jednak różnicą, że pierwszy używa do tego dróg właściwych, drugi natomiast, nie mogąc się zdobyć na dobre sposoby, posługuje się podstępem i fałszem”. A jednak ludzie, którzy czynią dobrze lub unikają zła tylko przez wzgląd na cześć, nie są cnotliwi, jak to wynika ze słów Filozofa: „nie jest mężnym, kto czynów mężnych dokonuje dla czci”.” (Tomasz z Akwinu, „Suma teologiczna”, t. 21, s. 98).
Jak widzimy więc, zarówno motywacja hubrystyczna, jak i zjawisko transgresji są czymś bardzo złożonym i wieloaspektowym, nie dającym się zamknąć w jednoznacznych i bezdyskusyjnych sformułowaniach. Nie ulega wątpliwości, że: „Każda z właściwości człowieka i osoby może być zrozumiana wychodząc nie z jednego, lecz z kilku kryteriów: istoty jej ze względu na znaczenie dla jej nosiciela; istoty jej samej; trwałości jej przejawiania się, jej miejsca i powiązań w ogólnej hierarchii zjawisk, w które jest wkomponowana”. (K. K. Płatonow, „Struktura i razwitije licznosti”, Moskwa 1986, s. 58).

***

Człowiek jest układem znajdującym się w stanie ciągłej aktywności. Podstawowym zaś rodzajem aktywności są działania celowe. Racje te przemawiają za tym, aby nazwać człowieka układem telicznym... Poznanie człowieka to poznanie jego celów... Cele bezpośrednio regulują zachowanie i ukierunkowują czynności ludzkie. Decydują o tym, jakie sytuacje są w odczuciu jednostki ważne, a jakie mało istotne. Osoba koncentruje uwagę przede wszystkim na faktach i przestrzeniach życiowych o dużej w jej odbiorze doniosłości...
Decydujący w tym wydaje się być osobisty system odniesień aksjologicznych. Celami zaś rządzi prawo inercji, gdy powstaną one raz w umyśle, dążą do wyrażenia się w zachowaniu, a ich realizacja dostarcza satysfakcji. Z drugiej strony prawdopodobnie: „Cele są zasadniczymi wyznacznikami siły motywacyjnej. Decydują o wysiłku i wytrwałości jednostki... Z reguły trudniejsze cele zwiększają mobilizację człowieka i podnoszą jakość jego pracy. Wówczas działa on skuteczniej”... (J. Kozielecki).
Cecha ta niewątpliwie charakteryzowała i Mikołaja Przewalskiego, który stawał się tym bardziej uparty, ryzykancki, odważny i nieustępliwy, im większe trudności piętrzyły się na jego drodze ku celowi. Im większe spadały nań nieszczęścia i klęski, tym więcej odkrywał w sobie sił, ufności, wiary w to, że potrafi wszystko pokonać. Im trudniej rysowała się kolejna niebezpieczna wyprawa do Azji, z tym większym zapałem i entuzjazmem do niej się szykował. Jak gdyby według zasady: „Wola życia jest wolą walki”... Jakby według myśli, że „świat nigdy nie jest silniejszy niż wola, którą mu się przeciwstawia”. (Erich M. Remarque). Józef Kozielecki wywodzi: „Wybór działania ryzykownego jest jedną z najbardziej złożonych i najbardziej ludzkich operacji umysłowych. W procesie tym człowiek stosuje określone reguły pozwalające wybrać to poczynanie, które umożliwia osiągnięcie celu. Nie ulega wątpliwości, że decyzja zależy od antycypowanych konsekwencji działania, od ich wartości, prawdopodobieństwa subiektywnego i ryzyka; zatem to, co możliwe, determinuje to, co aktualne”.
Zazwyczaj też w trakcie mentalnego procesu podejmowania decyzji ludzie ulegają tendencjom optymistycznym; uważają, że to, co wartościowe, jest też bardziej prawdopodobne; przeceniają szansę wystąpienia wyników korzystnych i nie doceniają możliwości negatywnych. Postępując zgodnie z omawianą strategią ludzie biorą pod uwagę jedynie ostateczne wyniki działania. Nie ulega jednak wątpliwości, że w pewnych sytuacjach samo działanie jest nośnikiem wartości i wywołuje pozytywne emocje. Dla wybitnego uczonego sam proces odkrywania przyrody może być ważniejszy niż ostateczne odkrycie, jak to miało miejsce właśnie w przypadku Mikołaja Przewalskiego.
Mimo różnorodności, wszystkie działania transgresyjne mają tę samą cechę wyróżniającą: są ukierunkowane na wyniki przekraczające granice dotychczasowych osiągnięć, „transgresja to czyn, którego celem jest wyczyn”. Także wyczyn naukowy.
Motywacja poznawcza działań ekspansywnych i transgresyjnych polega na świadomym lub „instynktownym” dążeniu do satysfakcji wewnętrznej poprzez rozumienie świata naturalnego, duchowego i społecznego, poprzez odkrywanie jego struktur przyczynowo-skutkowych, poprzez odsłanianie tajemnic wszechświata. Dążenie do intelektualno-teoretycznego oswojenia świata jest motywacją nieegoistyczną, wychodzącą poza biologiczną zasadę przyjemności. Rządzi nią raczej zasada kompetencji. „Człowiek tyle tylko jest wart, ile ma w sobie siły twórczej. Tylko siłą twórczą różni się on od zwierząt. Siła twórcza człowieka i narodów ocenia się mocą ich pojęcia lub ujęcia, objęcia Boga w jego nieskończoności, w jego harmonii, a, co najważniejsze, w jego miłości; z drugiej strony w stopniu urzeczywistnienia na ziemi tych trzech przymiotów Boga. Siła twórcza to najznakomitszy objaw wolności, samodzielności człowieka i ludów”. (F. H. Duchiński).
Niewątpliwie motywacja metafizyczna zwielokrotnia siły duchowe człowieka, uodparnia go, dodaje otuchy, jednak w świecie ludzkim wiele jest pogmatwania, a mało jednoznaczności. Zdarza się, że tendencja do posiadania lub dominacji może być wyrażana w kategoriach miłości, osobista ambicja w formie poświęcenia dla sprawy, tendencja do lekceważenia w kształcie inteligentnego sceptycyzmu, wroga agresja może się kryć pod pozorem obowiązku mówienia prawdy. Dopiero bliższe i bardzo uważne przyjrzenie się drodze życiowej, stereotypom zachowania, filozoficznym wypowiedziom danej jednostki ludzkiej można wnioskować, czy ma się do czynienia z osobowością etyczną czy też raczej z typem osobowości ujemnej. „Etyczną osobowością, tj. podmiotowością, która przeniknięta jest życiem substancjalnym, jest cnota. W odniesieniu do zewnętrznej bezpośredniości, do losu, cnota jest odnoszeniem się do bytu jako do czegoś, co nie ma charakteru negatywności, i przez to jest spokojnym pozostawaniem w sobie samej. W odniesieniu do substancjalnej obiektywności, do całości rzeczywistości etycznej, jest ona, jako zaufanie, świadomym działaniem na jej rzecz i zdolnością do poświęcenia się dla niej. W odniesieniu do przypadkowości stosunków z innymi jest ona przede wszystkim sprawiedliwością, a następnie życzliwością. W sferze tej oraz w swym zachowywaniu się wobec swojego własnego istnienia i cielesności indywidualność wyraża swój szczególny charakter, temperament itd. jako swoje cnoty”... (G. W. F. Hegel, „Encyklopedia nauk filozoficznych”).
Wypada bodaj zgodzić się z tymi psychologami, etykami i filozofami, którzy twierdzą, że prawdopodobnie najważniejszym dobrem prymarnym jest szacunek dla samego siebie, który zresztą ma dwa aspekty. Pierwszy z nich to – poczucie własnej wartości, mocne przekonanie danej osoby, że jej koncepcja dobra, jej plan życia zasługują na realizację. Drugi –to to, że szacunek dla samego siebie wymaga wiary we własną zdolność do urzeczywistnienia wykonalnych zamierzeń. Jeśli wydaje nam się, że nasze plany są niewiele warte, ani dążenie do ich realizacji, ani sama realizacja nie mogą być dla nas przyjemne. Niepowodzenia czy utrata wiary w siebie łatwo prowadzą do rezygnacji. Widać więc dlaczego szacunek dla samego siebie jest dobrem prymarnym. Bez szacunku dla samego siebie nic nie wydaje się warte zachodu; nawet jeśli coś wydaje nam się wartościowe, brak nam woli działania. Nasze pragnienia i działania wydają się puste i bezcelowe, i łatwo popadamy w rezygnację, apatię i cynizm. „Człowiek nabiera przekonania o własnej wartości, gdy jego zdolności zarówno są w pełni urzeczywistniane, jak i nabierają charakteru odpowiednio złożonych i wyrafinowanych (...). Bo choć jest prawdą, że bez aprobaty innych nie potrafimy uznać naszych wysiłków za wartościowe, jest też prawdą, że inni cenią nasze działania tylko wtedy, gdy to, co robimy, wywołuje ich podziw lub dostarcza im przyjemności. Działania wskazujące na uzdolnienia złożone i wyrafinowane oraz na rozeznanie i subtelność zyskują aprobatę zarówno samej osoby, jak i osób postronnych. Ponadto, w im większym stopniu ktoś uznaje za wart realizacji swój własny sposób życia, tym częściej docenia osiągnięcia innych. Ktoś, kto wierzy w siebie, nie zazdrości innym powodzenia”. (John Rawls, „Teoria sprawiedliwości”, s. 602).

***

Wydaje się, że transgresyjna koncepcja człowieka ma wiele wspólnego, a w każdym razie posiada niejeden punkt styczności z teorią „woli mocy”, opracowaną i przedstawioną przez Fryderyka Nietzschego w końcu XIX wieku. Także w świetle tej doktryny da się wiele zrozumieć w postępowaniu nie tylko ludzi wielkich, ale i po prostu ludzi jako takich. „Gdziem żywe istoty znalazł– pisał Nietzsche w „Zaratustrze”tamem też znajdował wolę mocy; i nawet w woli służebnych znajdowałem wolę panowania.
Aby silniejszemu słabsze służyło, ku temu podmawia własna wola słabszego, która jeszcze wątlejszego panem w zamian być pragnie; bez tej jedynie rozkoszy obejść się ono nie może.
I jako się małe większemu oddaje, w zamian za rozkosz przewagi nad najmniejszym: tak też oddaje się i największe, poświęcając kwoli mocy – życie własne.
I tem jest poświęcanie się największego, iż ono jest zuchwałym pokuszeniem i niebezpieczeństwem, grą w kości o cenę śmierci.
I gdzie jest ofiarność, usłużność i wejrzenia miłosne: i tam też wola panowania. Na krętych ścieżkach wkrada się tu słabszy w warownię i serce potężniejszego i wykrada – przemoc. (...) Tam tylko gdzie życie, tam jest i wola; wszakże nie wola życia, lecz wola mocy!
Niejedno ceni sobie żyjący wyżej ponad własne życie; lecz nawet i z tejże oceny przemawia – wola mocy...
Od najprymitywniejszej bakterii po najbardziej mądrego człowieka, wszystko, co żyje, walczy o swe przetrwanie, które z kolei jest możliwe wyłącznie na podstawie posiadania pewnego minimum mocy witalnej i wywalczenia sobie znośnych warunków egzystencji. Jest rzeczą oczywistą, że pęd ku potędze czyli wola mocy jako tendencja życiowa jest znacznie zróżnicowana w poszczególnych przypadkach. Wydaje się, że Mikołaj Przewalski posiadał ogromny potencjał tej energii, zdawał sobie zresztą z tego sprawę, jak i z posiadania innych właściwości, mających mu umożliwić samorealizację. Nie jest to zresztą żaden wyjątek czy rewelacja.
Każdy człowieka ma swoje „mniemanie” o sobie i zadaniach życiowych, swoją linię życiową i prawo ruchu, które trzymają go na uwięzi, jakkolwiek on sam tego nie rozumie i nie zawsze zdaje sobie sprawę, że tak jest. Nie zawsze jednak ludzie mają odwagę, by pójść drogą swego przeznaczenia, niekiedy z niej zbaczają, by nie urazić innych ludzi lub by się im nie narazić. Jest to oczywiste sprzeniewierzenie się Duchowi Świętemu, trzeba zawsze mieć dość serca, by kroczyć przez życie drogą swego osobistego przeznaczenia i losu, bez oglądania się na „innych”. „Arcydzieło sztuki samozachowania – samolubstwo... By stać się tym, czym się jest, tego pierwszym warunkiem będzie – by nawet w przybliżeniu nie przeczuwać, czym się jest... „Nosce te ipsum” byłoby przepisem w celu zagłady... Miłość bliźniego, życie dla drugich i tak dalej może być środkiem ochronnym w celu zachowania najtwardszej samości... Trzeba całą powierzchnię świadomości ... utrzymywać w czystości od wszelkiego wielkiego imperatywu. Strzeżcie się nawet wszelkiego wielkiego słowa, wszelkiej wielkiej postawy! Wszystko to niebezpieczeństwa, że instynkt przedwcześnie „się zrozumie”. Tymczasem rośnie i rośnie w głębi organizująca, do panowania powołana „idea”, – zaczyna rozkazywać, zawraca z wolna z dróg ubocznych i manowców, przysposabia poszczególne właściwości i dzielności, które okażą się kiedyś, jako środki do całości, niezbędnymi, – kształci kolejno wszystkie służebne władze, zanim da znać cośkolwiek o zadaniu dominującym, o „celu”, „zamiarze”, „sensie”...” (Fr. Nietzsche, „Ecce homo”, s. 44).
Jest uderzające, jak często ten wątek powraca w listach i innych tekstach pisanych przez Mikołaja Przewalskiego, który z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że siebie musi się i powinno wybierać nieraz wbrew całemu światu. „Osobowością staje się tylko ten, kto świadomie potrafi afirmować wychodzące mu naprzeciw wewnętrzne przeznaczenie; kto mu jednak ulega, ten pada ofiarą ślepego biegu wydarzeń i zostaje zniszczony. Wielkością i zbawieniem każdej autentycznej osobowości jest to, że na mocy dobrowolnej decyzji składa siebie w ofierze swemu przeznaczeniu i świadomie czyni własną, indywidualną rzeczywistością to, co przeżywane nieświadomie przez grupę, doprowadziłoby do nieszczęścia (...).Jest to dziedzina niebezpieczna i niepewna, tak niebezpieczna i niedorzeczna, jak samo życie, kiedy rezygnuje z wszelkich barier. Kto jednak nie potrafi utracić swego życia, ten go nie zyska (...).Kto tylko świadom jest swej wiodącej zasady, ten wie, z jakim niekwestionowanym autorytetem rządzi ona naszym życiem. Ale z reguły świadomość jest zbyt zajęta osiąganiem swych celów, tak że nigdy nie zdaje sobie sprawy z natury ducha, jaki determinuje jej życie”. (C. G. Jung, „Rebis czyli kamień filozofów”).
Pod wpływem tego ducha człowiek wkracza właśnie na drogę swego przeznaczenia, kreśli swe cele, zaczyna czegoś „chcieć”. I jest to właśnie początek dramatu ludzkiego życia. Arthur Schopenhauer („Świat jako wola i przedstawienie”, t. 1, s. 309, 267-268) powiada: „Wszelkie chcenie wynika z potrzeby, czyli z braku, czyli z cierpienia. Kres kładzie mu spełnienie, lecz w stosunku do jednego spełnionego życzenia co najmniej dziesięć pozostaje niespełnionych, dalej, żądza trwa długo, wymagania idą w nieskończoność, natomiast spełnienie trwa krótko i jest skąpo odmierzone. Ale nawet to pozorne zaspokojenie jest pozorne: spełnione życzenie natychmiast ustępuje miejsca nowemu; tamta ułuda jest znana, ta jeszcze nie znana. Trwałego, nie przemijającego już zaspokojenia nie może dać osiągnięcie żadnego przedmiotu naszych pragnień, przypomina ono zawsze tylko jałmużnę rzuconą żebrakowi, która pozwala mu pędzić nędzne życie, by przedłużyć na jutro mękę. Dlatego póki świadomość naszą przepełnia wola, póki zdani jesteśmy na napór życzeń w nieustannym towarzystwie nadziei i obawy, póki jesteśmy podmiotami woli, nie znajdziemy nigdy trwałego szczęścia ani spokoju”.
I im silniejsza jest nasza wola, tym większe jest nasze cierpienie i tym dotkliwsze ostateczne rozczarowanie. „Każdy osiągnięty cel– pisze Arthur Schopenhauer – jest znów początkiem nowej drogi, i tak w nieskończoność (...) To samo okazuje się w ludzkich dążeniach i życzeniach, które zawsze mamią nas, ukazując swoje spełnienie jako ostateczny cel pragnień, ale natychmiast po osiągnięciu już wyglądają inaczej i dlatego szybko się o nich zapomina, uznaje za przedawnione i właściwie zawsze odkłada na bok jako stracone złudzenia, choć nie przyznając się do tego; przy czym dobrze, jeśli jeszcze zostaje coś do życzenia, jakieś dążenie, by zachować stałą grę przechodzenia od życzenia do zaspokojenia i od niego do nowego życzenia, których szybki bieg zwie się szczęściem, powolny – cierpieniem, objawiającym się jako okropna, tamująca życie nuda, tęsknota bez określonego przedmiotu, zabójczy languor...
Dlatego na dnie każdego życia, także najbardziej udanego i nasyconego osiągnięciami, leży gorycz rozczarowania i świadomość marności ludzkich usiłowań. Wbrew temu, a może nawet właśnie dlatego, trzeba zawsze wybierać drogi najlepsze, które są przecież jednocześnie i najtrudniejsze, – jak to czynił Mikołaj Przewalski.
Chodzi o to, że każda inna alternatywa jest jeszcze gorsza i oznacza samoalienację. Nawet w obliczu ewentualności popełnienia błędu co do swych możliwości warto raczej wybrać to co wielkie, i to wbrew ostrzeżeniu filozofa, który pisał: „Każdy, kto dąży do czegoś ponad siły, czyni tak dlatego, bo uważa swe siły za większe niż są w rzeczywistości. Tu może zajść błąd dwojakiego typu: 1. co do samej wielkości sił, np. gdy ktoś uważa, że ma większą cnotę, wiedzę lub coś innego, niż ma rzeczywiście; 2. co do rodzaju rzeczy: np. gdy ktoś uważa się za wielkiego i godnego czegoś wielkiego na podstawie tego, co mu wielkości nie daje, np. z powodu bogactw lub powodzenia. Powiedział bowiem Filozof: „kto posiada to, a nie ma cnoty, nie może się słusznie czynić godnym czegoś wielkiego, ani też nie może być właściwie za wielkodusznego uważany”. To, do czego ktoś dąży ponad miarę swych sił, jest czasem rzeczywiście wielkie, jak to widać na przykładzie Piotra, który zamierzał cierpieć za Chrystusa, a co było ponad jego siły. Czasem jednak nie jest to czymś rzeczywiście wielkim, lecz takim jest tylko w przeświadczeniu głupców: np. kosztowne ubranie lub poniżanie i krzywdzenie drugich; w przeświadczeniu głupców należy to do nadmiaru wielkoduszności, w rzeczywistości tak nie jest. Dlatego Seneka pisze, że „wielkoduszność, która by się wynosiła ponad właściwą sobie miarę, czyni człowieka groźnym, nadętym, zawadiackim, niespokojnym i we wszystkim co nieprzeciętne porywczym, z zaniedbaniem godziwości w słowach i czynach.” (Tomasz z Akwinu, „Suma teologiczna”, t. 21, s. 95).
Ludzi nadprzeciętnych charakteryzuje wysoki poziom tzw. metapotrzeb: dobra, piękna, porządku, sprawiedliwości, harmonii itp. Natomiast – według Abrahama Maslowa – na 16 fundamentalnych właściwości tego typu osób składają się: 1. Realistyczne nastawienie; 2. Samoakceptacja, jak też akceptacja swego przyrodniczego i najbliższego socjalnego środowiska; 3. Spontaniczność, 4. Koncentracja na problemach, nie na sobie; 5. Pewien dystans do ludzi i potrzeba odosobnienia; 6. Niezależność; 7. Raczej niekonwencjonalna niż stereotypowa ocena ludzi, zjawisk, sytuacji; 8. Uduchowienie; 9. Identyfikacja z ludzkością; 10. Bliskie i głębokie związki z niewieloma szczególnie kochającymi ludźmi; 11. Przywiązanie do postaw i wartości raczej demokratycznych przy jednoczesnym arystokratyzmie ducha; 12. Niemylenie środków z celami; 13. Filozoficzne poczucie humoru; 14. Duży zasób energii twórczej; 15. Odporność na wpływy kulturowe otoczenia; 16. Wznoszenie się nad środowiskiem, a nie tylko borykanie się z nim. (Por. Galvin S. Hall, Gardner Lindzey, „Teorie osobowości”, Warszawa 1994, s. 255).
Wiara w siebie i we własne siły decyduje o tym, jak człowiek żyje, czy potrafi być sobą, czy odreagowuje tylko to, co czynią, mówią, czują „inni”.
Potrafimy rozstrzygać tylko takie zadania, które w głębi duszy uważamy za rozstrzygalne. Zwycięstwo nad przeciwnikiem, nad światem, nad sobą trzeba początkowo odnieść we własnym sercu. Jeśli zaś nie mamy twardej gotowości do walki, jeśli robak zwątpienia drąży nasz mózg, można z pewnością twierdzić, że przegramy. Genialny twórca imperium Franków Karol Wielki pomimo wszelkich usiłowań nie mógł nauczyć się czytać ani pisać. Nie do pomyślenia byłaby idea, że tak było dlatego, że brakowało mu wrodzonych zdolności. Nie, po prostu Karol Wielki był przekonany, że sztuka czytania i pisania jest szalenie trudna i dostępna tylko dla ludzi o najwyższych uzdolnieniach, do których siebie nie zaliczał, ale do których niewątpliwie należał. Nie potrafił wielki król przekroczyć progu własnej nieśmiałości i elementarna umiejętność, dostępna dziś nawet umysłowo niedorozwiniętym dzieciom, okazała się dla niego niemożliwą do nabycia. Wszelkie zwycięstwo i każda porażka zaczyna się w sercu i umyśle człowieka. Oczywiście, dyspozycje fizyczne, uzdolnienia umysłowe, odpowiednie wyszkolenie, siła woli stanowią o naszych możliwościach. Lecz bez wiary we własne siły nic one nie znaczą. Nie przypadkowo głosi dawna mądrość, że „wiara góry przenosi”... Fryderyk Nietzsche zaś w „Eccehomo” (s. 42-43 i in.) nie bez patosu wołał: „Życie me lekkim się stało, najlżejszym, gdy najcięższego żądało ode mnie!... Mądrość i samoobrona polega na tym, by możliwie najrzadziej reagować i unikać sytuacji i warunków, w których by się było skazanym swoją „wolność”, swoją inicjatywę niejako zawiesić i stać się czystym „reagens”. Uczony, który w gruncie książki tylko „odwala”... traci w końcu na wskroś i zupełnie zdolność myślenia na własną rękę. Jeśli nie odwala, nie myśli. Odpowiada na podnietę (– myśl czytaną)... Uczony wydaje całą swą siłę na mówienie „tak” i „nie”, na krytykę tego, co już pomyślane – on sam już nie myśli. Instynkt samoobrony skruszał w nim, w przeciwnym razie broniłby się przeciw książkom. Uczony – to „decadent”. – Widziałem to na własne oczy: zdolne, bogato i swobodnie uposażone natury po trzydziestce już „na śmierć zaczytane”, jeszcze tylko zapałki, które trzeba trzeć, by iskry – „myśli” – wydały. – Wczesnym rankiem o brzasku dnia, wśród całej świeżości, o jutrzni swej siły – czytać książkę. – to zwę występkiem!”.

***

Bywają ludzie, u których każdy sąd związany jest z ogólnym poglądem na rzeczy. Są to ludzie całościowego światopoglądu. Sądy ich są zawsze prostolinijne, często kategoryczne, niekiedy apodyktyczne. Rzadko są przyjemne czy miłe, lecz wielką ich zaletą jest niezmienna szczerość. Podobnie i M. Przewalski, rozumny, skoncentrowany, wnikliwy, absolutnie rzetelny i prawy, wierny i prawdomówny był jednocześnie przez całe życie ufny jak małe dziecko każdemu przyrzeczeniu; na złamanie zaś wiary reagował burzliwie i ostro, jakby miało to być za każdym razem coś niezwykłego i rzadkiego w stosunkach między ludźmi.

***

Powyższe roztrząsania psychologiczne i etyczne nie pretendują do tego, by ująć życie i charakter M. Przewalskiego w do końca jasne i jednoznaczne schematy. Tak nie bywa i tak nie jest także tym razem.
Wypada być może skończyć te rozważania słowami pisarza holenderskiego Johana Brouwera, który w powieści o Joannie Szalonej, królowej Kastylii (1479-1555), stwierdzał: „Właśnie dlatego, że mamy przed sobą całe życie człowieka, musimy osądzać je ostrożnie. Naszym analizującym umysłem nie wnikniemy aż po najistotniejsze jego tajemnice. W gruncie rzeczy zrozumiemy niewiele. Zapewne głębiej niż rozum sięga intuicja, zwłaszcza gdy towarzyszą jej współczucie i braterska świadomość. Może się więc zdarzyć, że poetycka wyobraźnia dotrze głębiej niż oschły, trzeźwy rozum.Jednakże nikomu nie jest dane zrozumieć bliźniego do końca. W swej najgłębszej istocie jesteśmy sobie obcy”...
Także wówczas, gdy łączy nas wspólnota pochodzenia czy usposobienia... Lecz spojrzenie na życie silne i piękne, trudne i bohaterskie – jakim było właśnie życie Mikołaja Przewalskiego – może wywołać wiele wartościowych wrażeń estetycznych i spostrzeżeń etycznych, także dotyczących samej istoty i wartości egzystencji ludzkiej. Być może ma rację poeta Rudyard Kipling, gdy w wiersz „A Song in Storm” pisze:
Be well assured, though in our power
Is nothing left to give
But chance and place to meet the hour,
And leave to strive to live.
Till these dissolve our Order holds,
Our Service binds us here.
Then welcome Fate’s discourtesy
Whereby it is made clear
How in all time of our distress,
As in our triumph too,
The game is more than the player of the game,
And the ship is more than the crew!

***
Zakończenie
Wielkość w dobie małości


Nikt nie potrafi zgłębić owego ogromnego ładunku zła i głupoty, który często tkwi w ludziach, zmuszając ich do zapamiętałego oczerniania siebie nawzajem, a szczególnie ludzi dużego formatu, którzy i po śmierci są narażeni na docinki i ciosy rozmaitej maści półgłówków i zawistników. Jak ktoś nie potrafi dokonać czegoś dobrego, tym bardziej wysila się w czynieniu zła. A im jest głupszy, tym bardziej w złem wynalazczy. Doświadczył tego w sto lat po swym zgonie i bohater naszej książki. Osobnicy nastawieni na przezwyciężanie przeszkód posiadają z reguły takie cechy jak dynamizm, energia, odwaga, przedsiębiorczość, pewność siebie, pracowitość, ambicja, otwartość i zdecydowanie graniczące z bezwzględnością. Często obok tych właściwości występują również napastliwość, kłótliwość, zarozumiałość, intelektualna agresywność i etyczna nietolerancja, które to cechy znakomicie utrudniają współżycie otoczenia z ich nosicielami, o czym łatwo się przekonać zapoznawszy się ze wspomnieniami o tej czy innej wybitnej jednostce jej pospolitych znajomych. W formie jawnej lub zamaskowanej, ostentacyjnej lub dyskretnej („wielkości” bywają różne, w tym też nietykalne) daje się w tych wspominkach wyraz zdegustowaniu faktem, że „wielki nieobecny” był a to zaczepny i hałaśliwy, a to zuchwały i bezczelny, a to zarozumiały i szorstki, bezwzględnie narzucający swą wolę innym... Są to wszystko „małe prawdy”, które w żaden sposób nie wyjaśniają fenomenu ludzkiej wielkości, ale pozwalają za to „szarym” ludzikom poczuć, że wielcy też bywają w czymś równie mali jak oni. Płynie z tego poczucia ogromna satysfakcja i jakby nobilitacja małości małych ludzi...
Ten, kto jest coś wart, nieuchronnie z tym się zetknie, chociażby po swej śmierci.
W 1990 roku ukazała się w ZSRR, USA, Francji, Polsce skandalizująca książka radziecko-żydowskiego dziennikarza Jurija Borewa pt. „Prywatne życie Stalina”, w której ten autor twierdzi, że Mikołaj Przewalski był ojcem... Józefa Dżugaszwili – czyli Stalina oraz pradziadem... Saddama Husajna... Tenże autor później uporczywie do swej tezy wracał, mówiąc m.in. w wywiadzie dla „Przeglądu Tygodniowego” (14 stycznia 1990 r.): „– Myślę, że wy również nie chcielibyście, aby potwierdziło się polskie pochodzenie Stalina. Do jego ojcostwa pretendują trzy osoby. Są to – szewc Wissarion Dżugaszwili, książę Egnataszwili – u którego matka Stalina pracowała w kuchni, oraz wspomniany podróżnik Mikołaj Przewalski. Już porównując pomniki Stalina i Przewalskiego widać ich ogromne podobieństwo. Na rok przed urodzeniem Stalina i w dwa lata po tym fakcie Przewalski przebywał w Gori. Był to człowiek niezwykle dokładny i w swoim pamiętniku pisał wszystko, co robi. Z tych pamiętników ktoś wydarł opis dwóch lat, które być może wyjaśniały pochodzenie Stalina. Jest tylko potem notatka, że Przewalski przekazał pewną sumę pieniędzy matce Stalina. Jeden z radzieckich reżyserów chciał zrobić film o Przewalskim i udał się do Chin, gdzie mu odmówiono pomocy, gdyż, jak powiedziano, Przewalski był wrogiem Chińczyków. Ambasada radziecka zawiadomiła o tym Stalina i po jego osobistej interwencji Chińczycy zupełnie zmienili zdanie i pomogli przy realizacji filmu. Muzeum w Gori trzykrotnie posyłało Stalinowi fotografię szewca Dżugaszwili z pytaniem, czy to jest jego ojciec i nigdy nie udzielił im odpowiedzi.
Jak widzimy, w powyższych „argumentach” nie ma żadnej siły dowodowej, mimo to tę kuriozalną bajkę o Stalinie jako bastardzie Przewalskiego powtórzył w swej niezgorzej napisanej książce Edward Radziński nie mówiąc o czeredzie pomniejszej płoci dziennikarskiej, jak muchy na nieczystości łasej na wszelkiego rodzaju skandaliczne pomysły.
Moskiewski tygodnik „Sobiesiednik” (nr 43, październik 1990) zamieścił notatkę pod tytułem „Saddam Husajn i Józef Stalin – krewni”, w której można było przeczytać: „Jakub Dżiga – pod takim imieniem znano w Iraku Jakuba Dżugaszwili, syna „ojca wszystkich narodów” Stalina. Uważano, że pod koniec wojny zginął on w nazistowskim obozie koncentracyjnym. Jak wiadomo, Stalin odrzucił ofertę wymiany go na feldmarszałka Paulusa. Jednak Jakub jakimś cudem ocalał, został przerzucony przez hitlerowców na Bliski Wschód, gdzie próbowano wymienić go na jednego z generałów alianckich. Czy wymiana miała miejsce – odpowiedzieć trudno, lecz po zakończeniu wojny J. Dżiga osiadł w Iraku i niektórzy badacze przypuszczają, że syn Stalina był pierwszym mężem matki obecnego lidera Iraku Saddama Husajna. Nie nazywamy imion autorów tej wersji, gdyż wiadomo, że z Irakiem nie ma żartów.
Minęło pół roku, a to samo pismo wróciło do sensacyjnego tematu („Sobiesiednik”, nr 15, marzec 1991), pisząc m.in. co następuje: „Po zakończeniu wojny Stalina poinformowano o tym, że Jakub się uratował, mieszka w Iraku i ma syna. Względy geopolityczne podyktowały Stalinowi dalekowzroczną decyzję. Swemu irackiemu wnukowi przeznaczył on rolę szczególną...” Wersja „Sobiesiednika”– czytamy dalej w tym piśmie – przekonywująco wyjaśnia źródła niesłychanie wiernej, po żołniersku niewzruszonej przyjaźni między Związkiem Radzieckim a Irakiem...
Potraktujmy te kuriozalne pomysły niezbyt dobrze wychowanych dziennikarzy jako niewyszukany żart kończący naszą opowieść o wielkim uczonym, o szlachetnym i zacnym człowieku, jakim był Mikołaj Przewalski.
Dotyczy to także coraz to bardziej nasilającego się imputowania wielkiemu uczonemu rzekomego homoseksualizmu, gdy nawet jego odrazę do tego zjawiska interpretuje się jako... „manifestację ukrytych tendencji homoseksualnych”. Jest to oczywisty przejaw patologii, ale nie M. Przewalskiego, lecz współczesnych psychoanalityków. To ich własne skłonności, doświadczenia i styl życia popychają ich do nadawania wszystkiemu tej, a nie innej interpretacji. „Niemal wszystkie nasze codzienne czyny są rezultatem właśnie tych pobudek, które uchodzą naszej uwagi. Owe nieświadome pierwiastki tworzą duszę rasy i upodabniają do siebie osobniki wchodzące w skład rasy.(Gustave Le Bon, „Psychologia tłumu”, s. 52).
Doświadczenia osobiste często wpływają na koncepcje teoretyczne wysuwane przez poszczególnych myślicieli. Z. Freud np., który, popełniając błąd brania pars pro toto – części za całość – absolutyzował znaczenie czynnika erotycznego w procesach psychicznych i społecznych, nie ukrywał, że jego miłość do własnej matki miała charakter szczególny, że jego ojciec współżył seksualnie z własnym synem (bratem Zygmunta) i córką. W ślady ojca poszedł i twórca psychoanalizy, utrzymywał stosunki homoseksualne ze swym kolegą Wilhelmem Fliessem, wykorzystywał seksualnie własną córkę, którą zmusił do uległości stosując przymus psychiczny i fizyczny, oddawał się wyuzdanej „miłości” z kobietami publicznymi i żonami swych przyjaciół; z czym wszystkim nie bardzo się nawet usiłował – jako człowiek moralnie i umysłowo chory – kryć. (Por. Appignanesi Lisa, Forrester John, „KobietyFreuda”, Warszawa 1998, s. 19-72, 346-370).
Nie musi więc zaskakiwać, że i w jego teoriach, będących owocem pracy głęboko schorzałego umysłu, czynnik seksualny uchodzi za rzecz w świecie ludzkim absolutnie pierwotną i najważniejszą, choć przecież w rzeczywistości normalnej tak nie jest. 
Nic tedy dziwnego, że osobnicy o chorobliwych skłonnościach wszystko interpretują w sposób odmienny, czy, jak oni mówią, „inny” niż normalny. Wszelako wysuwając takie twierdzenia, piszą, nie o kimś innym, jak się im wydaje, lecz o samych sobie, o swej własnej chorobie. Ich zaś „analizy” literackie tylko potwierdzają obserwację życiową, mówiącą, iż spotyka się niekiedy ludzi, których niepohamowaną wrogością napawa nie tylko czyjaś wielkość, ale nawet zwykła normalność.
Najlepiej by było, gdyby ci osobnicy w ogóle nie sięgali po pióro i nie powielali swych stereotypowych „zapisów choroby”, które, choć przyciągają rzesze niewyrobionych kulturalnie czytelników, nie posiadają przecież żadnej wartości kulturotwórczej, wręcz przeciwnie, odgrywają rolę czynnika „kulturoburczego”. Działa bowiem i tu owe prawo socjopsychologiczne, które Aleksander Fredro (1793-1876) ujął w trafne słowa:
Najszlachetniejszy zamiar nie sprosta głupocie,
Kto chce latać bez skrzydeł,
Musi skończyć w błocie.
Obecnie, niestety, duża część literatury historycznej, naukowej i pięknej grzęźnie właśnie w tym trzęsawisku perwersyjnych pseudoanaliz, zupełnie bezwartościowych pod względem naukowym i etycznym. Być może właśnie w takich czasach szczególnie potrzebne ludziom są książki, w których podejmuje się próby prostego („tak” jest „tak”, „nie” jest „nie”), uczciwego, rzetelnego interpretowania ludzkiego życia i historii.
Autor zdaje sobie sprawę z okoliczności, iż część czytelników tej książki może czuć się nieco zaskoczona, znajdując w tekście o charakterze biograficzno-historycznym tak liczne wątki filozoficzne. Ich obecność wszelako nie była sprawą przypadku, autor bowiem wychodził z założenia, że ważne są nie tylko fakty, ale i ich adekwatne rozumienie, które bez pomocy „królowej nauk”, filozofii, nie jest możliwe.
Jak słusznie sugeruje Imre Lakatos w tekście pt. „Falsyfikacja a metodologia naukowych programów badawczych”: „Pisząc historyczne studium przypadku powinno się, jak sądzę, przyjąć następującą procedurę: (1) podaje się racjonalną rekonstrukcję; (2) próbuje się ją porównać z faktyczną historią i skrytykować zarówno racjonalną rekonstrukcję za brak historyczności, jak faktyczną historię za brak racjonalności. A zatem studium historyczne musi być poprzedzone przez studium heurystyczne: historia nauki bez filozofii nauki jest ślepa”. (Imre Lakatos, „Pisma z filozofii nauk empirycznych”, Warszawa 1995, s. 82).
W podobny sposób rozumował też autor książki o Mikołaju Przewalskim zarówno wówczas, gdy – przed laty – rozpoczynał nad nią pracę, jak i wtenczas, gdy ją – po 12 latach – kończył].

***
Bibliografia


1.    Abecedarski Ławrientij: Biełorusy w Moskwie XVII w., Mińsk 1957.
2.    Abecedarsaki Ławrientij: Biełorussija i Rossija, Mińsk 1978.
3.    Adler Alfred: Sens życia, Warszawa 1986.
4.    Akta grodzkie i ziemskie z czasów Rzeczypospolitej Polskiej, t. 1-27, Lwów 1868-1923.
5.    Akty izdawajemyje Wilenskoju Archeograficzeskoju Komissijeju dla razbora driewnich aktow, t. 1-42, Wilno 1865-1915.
6.    Akty otnosiaszczijesia k istorii Jużnoj i Zapadnoj Rossii, t. 1-15, S.-Petersburg 1862-1890.
7.    Akty otosiaszczijesia k istorii Zapadnoj Rossii, t. 1-5, S.-Petersburg 1846-1853.
8.    Appignanesi Lisa, Forrester John: Kobiety Freuda. Warszawa 1998.
9.    Archeograficzeskij Sbornik Dokumientow otnosiaszczichsia k istorii Siewiero-Zapadnoj Rossii, t. 1-14, Wilno 1867-1904.
10.Archiwum książąt Lubartowiczów Sanguszków w Sławucie, t. 1-7, Lwów 1887-1910.
11.Arystoteles: Pisma różne, Warszawa 1978.
12.Bacon Francis: Eseje, Warszawa 1959.
13.Balińska Izabela i in.: Fizjonomia wyrazem naszej osobowości, Łódź 1993.
14.Barraclough Geoffrey: Wstęp do historii współczesnej, Warszawa 1971.
15.Bettelheim Bruno: Cudowne i pożyteczne, t. 1-2, Warszawa 1985.
16.Bitiukow G. S.: Wielikij putieszestwiennik i gieograf N. M. Przewalskij, Frunze 1962.
17.Birkenbihl F. Vera: Komunikacja niewerbalna. Sygnały ciała, Wrocław 1998.
18.Boniecki Adam: Herbarz polski, t. 1-17, Warszawa 1899-1913.
19.Boniecki Adam: Poczet rodów w Wielkim Księstwie Litewskim w XV i XVI wieku, Warszawa 1883.
20.Borew J.: Prywatne życie Stalina, Warszawa 1990.
21.Brouwer Johan: Joanna Szalona, Warszawa 1992.
22.Bühler Charlotte: Bieg życia ludzkiego, Warszawa 1999.
23.Carrel Alexis: Człowiek, istota nieznana, Lwów 1938.
24.Chaunu Pierre: Cywilizacja wieku Odrodzenia, Warszawa 1993.
25.Chmielnickij S. J.: Nikołaj Michajłowicz Przewalskij, 1838-1888, Leningrad 1950.
26.Chrząński A. T. K. S.: Tablice odmian herbowych, Warszawa 1909.
27.Cialdini Robert: Wywieranie wpływu na ludzi, Gdańsk 1994.
28.Cicero Tullius Marcus: Pisma filozoficzne, t. 1-4, Warszawa 1960-1963.
29. Ciechanowicz Jan: Księga herbowa Białej, Czarnej, Czerwonej i Zielonej Rusi, Inflant, Litwy, Moskwy, Polski, Ukrainy i Żmudzi, Warszawa 2015.
30.Ciechanowicz Jan: W bezkresach Eurazji, Rzeszów 1997.
31.Ciechanowicz Jan: Z rodu polskiego, t. 1-2, Rzeszów 1999.
32.Czerniawskij: Gienieałogija gospod dworian Twierskoj Gubiernii (rękopis w zbiorach Biblioteki im. W. Lenina w Moskwie).
33.Davies Norman: God’s Playground. A History of Poland, vol. 1-2, Oxford1988.
34.Der Grosse Brockhaus. Jubiläumsausgabe, t. 9, Mannheim1980.
35.Dilthey Wilhelm: O istocie filozofii, Warszawa 1987.
36.Dubrowin N. F.: Nikołaj Michajłowicz Przewalskij. Biograficzeskij oczierk, S.-Petersburg 1890.
37.Encikłopiediczeskij Słowar (F. Brockhaus, I. Efron), t. 25, S.-Petersburg 1898.
38.Encyclopedia Britannica, vol. 18. London 1966.
39.Engelhardt M. A.: N. Przewalskij, S.-Petersburg 1891.
40.Feliński Szczęsny Zygmunt: Pamiętniki, Warszawa 1986.
41.Freud Zygmunt: Poza zasadą przyjemności, Warszawa 1976.
42.Gawrilenko W.: Russkij putieszestwiennik N. M. Przewalskij, Moskwa 1989.
43.Gombrowicz Witold: Dziennik, t. 1-3, Kraków 1988.
44.Griffits Bede: Zaślubiny Wschodu z Zachodem, Poznań 1996.
45.Grimajło J.: Wielikij sledopyt, Moskwa 1959.
46.Gumilew Lew: Gieografia etnosa w istoriczeskij pieriod, Leningrad 1990.
47.Gumilew Lew: Etnogieniez i biosfiera Ziemli, Leningrad 1989.
48.Hall S. Galvin, Lindzey Gardner: Teorieosobowości, Warszawa 1994.
49.Hegel Georg Wilhelm Fryderyk: Encyklopedianaukfilozoficznych, Warszawa 1990.
50.Herbarz rodzin szlacheckich Królestwa Polskiego, cz. 1-2, Warszawa 1853.
51.Horney Karen: Nowe drogi w psychoanalizie, Warszawa 1987.
52.Hryckiewicz Walentin: Ot Niemana k bieriegam Tichogo okieana, Mińsk 1986.
53.I-Cing. KsięgaPrzemian. Warszawa 1995.
54.Istoriko-juridiczeskije matieriały izwleczionnyje iz aktowych knig gubiernij Witebskoj i Mogilewskoj, t. 1-32, Witebsk 1871-1906.
55.Jung Carl Gustav: Rebis czyli kamień filozofów, Warszawa 1989.
56.Karatajew N. M.: Nikołaj Michajłowicz Przewalskij, pierwyj issledowatiel prirody Centralnoj Azii, Moskwa-Leningrad 1948.
57.Kipling Rudyard: The light that failed, Moskwa 1975.
58.Kirschner Josef: Jak być egoistą, czyli jak żyć szczęśliwie, nawet jeśli innym to się nie podoba, Warszawa 1993.
59.Kirschner Josef: Odnaleźć siebie. Drogi do niezależności, Warszawa 1997.
60.Kmietowicz Frank: Ancient Slaves, Stevens Point 1976.
61.Koneczny Feliks: Polskie logos a ethos, t. 1-2, Komorów 1997.
62.Konopczyński Władysław: Dzieje Polski nowożytnej, Warszawa 1986.
63.Korzon Tadeusz: Wewnętrzne dzieje Polski za Stanisława Augusta (1764-1794), Kraków-Warszawa 1897.
64.Kozielecki Józef: Transgresyjna koncepcja człowieka, Warszawa 1987.
65.Kozłow J. W.: Wielikij putieszestwiennik, Moskwa 1985.
66.Kozłow P. K.: W aziatskich prostorach, Chabarowsk 1971.
67.Kretschmer Ernst: Ludzie genialni, Warszawa 1934.
68.Kretschmer Ernst: Budowa ciała i charakter, Warszawa 2000.
69.Kroeber Louis Alfred: Istota kultury, Warszawa 1989.
70.Kuchowicz Zbigniew: O biologiczny wymiar historii, Warszawa 1985.
71.Kuropatnicki A. E.: Wiadomości o kleynocie szlacheckim, Warszawa 1789.
72.Lakatos Imre: Pisma z filozofii nauk empirycznych, Warszawa 1995.
73.La Bruyere: Charaktery, Lwów 1911.
74.Le Bon Gustave: Psychologiatłumu, Warszawa 1995.
75.Levi-Strauss Claude: Smutektropików, Warszawa 1960.
76.Lombroso Cesare: Geniusz i obłąkanie, Warszawa 1987.
77.Lorenz Konrad: Regresczłowieczeństwa, Warszawa 1986.
78.Lorenz Konrad: Takzwanezło, Warszawa 1972.
79.Lowell Percival: Die Seele des Fernen Ostens, Jena1911.
80.Łakier Aleksandr: Russkaja gieraldika, t. 1-2, S.-Petersburg 1855.
81.Łunin B. A., Riazancew S. N.: Nikołaj Michajłowicz Przewalskij, Frunze 1948.
82.Majewski Stanisław: Duch wśród materii, Poznań 1927.
83.Malinowski Bronisław: Wierzenia pierwotne i formy ustroju społecznego, w: Dzieła, t. 1, Warszawa 1984.
84.Malinowski Bronisław: Zwyczaj i zbrodnia w społeczności dzikich, w: Dzieła, t. 2, Warszawa 1984.
85.Małachowski Piotr: Zbiór nazwisk szlachty, Lublin 1805.
86.Markow S.: Wielikij ochotnik N. M. Przewalskij, Smoleńsk 1946.
87.Mauss Marcel: Socjologia i antropologia, Warszawa 1973.
88.Merton K. Robert: Teoria socjologiczna i struktura społeczna, Warszawa 1982.
89.Meyer Philippe: Złudzenie konieczne, Warszawa 1998.
90.Murzajew E.: N. M. Przewalskij, Moskwa 1953.
91.Nauka w Pribałtikie w XVIII – naczale XX wieka. Ryga 1962.
92.Newman Bill: Dziesięć cnót dobrego przywódcy, Warszawa 1994.
93.Niesiecki Kasper: Herbarz polski, t. 1-10, Lipsk 1839-1845.
94.Niesiecki Kasper: Korona Polska..., t. 1-4, Lwów 1728-1743.
95.Nietzsche Fryderyk: Ecce homo, Warszawa 1989.
96.Nietzsche Fryderyk: Jutrzenka, Warszawa 1992.
97.Nietzsche Fryderyk: Niewczesnerozważania, Warszawa 1993.
98.Nietzsche Fryderyk: Poza dobrem i złem, Warszawa 1990.
99.Nietzsche Fryderyk: Tako rzecze Zaratustra, Warszawa 1990.
100.      N. M. Przewalskij i sowriemiennaja gieografia, Moskwa 1989.
101.   Obolewicz W.: Istorija polskoj litieratury, Leningrad 1983.
102.   Onacewicz Żegota: Panowanie Henryka Walezyusza i Stefana Batorego, królów polskich, Warszawa 1823.
103.   Ortega y Gasset Jose: Bunt mas i inne pisma socjologiczne, Warszawa 1982.
104.   Ostrowski hr. Janusz: Księga herbowa rodów polskich, Warszawa 1897.
105.   Pamiati Nikołaja Michajlowicza Przewalskogo, S.-Petersburg 1889.
106.   Pascal Blaise: Myśli, Warszawa 1997.
107.   Plessner Helmuth: Władza a natura ludzka, Warszawa 1994.
108.   Plessner Helmuth: Pytanie o conditio humana, Warszawa 1988.
109.   Płatonow K. K.: Struktura i razwitije licznosti, Moskwa 1986.
110.   Pokrowskij S.: Putieszestwija N. M. Przewalskogo, Moskwa 1913.
111.   Polska Encyklopedia Szlachecka, t. 1-12, Warszawa 1932-1939.
112.   Possevino Antonio: Moscovia, Warszawa 1988.
113.   Przewalskij N. M.: Iz Zajsana czerez Chami w Tibiet i wierchowja Żełtoj Rieki, Moskwa 1948.
114.   Przewalskij N. M.: Mongolia i strana Tangutow, Moskwa 1946.
115.   Przewalskij N. M.: Putieszestwije w Ussurijskom Kraje (1867-1869), Władywostok 1949.
116.   Przewalskij N. M.: Czetwiertoje putieszestwije w Centralnoj Azii, S.-Petersburg 1888.
117.   Przewalskij N. M.: Trietje putieszestwije w Centralnoj Azii, S.-Petersburg 1883.
118.   Przewalskij N. M.: Mietieorołogiczeskije nabludienija, S.-Petersburg 1895.
119.   Przewalskij N. M.: Ot Kiachty na istoki Żełtoj Rieki, Moskwa 1948.
120.   Przewalskij N. M.: Ot Kuldżi za Tiań-szań i Łob-nor, Moskwa 1947.
121.   Przewalskij N. M.: Putieszestwija N. M. Przewalskogo w Wostocznoj i Centralnoj Azii. Obrabotany po podlinnym jego soczinienijam M. A. Lalinoj, S.-Petersburg, b.r.
122.   Przeździecki Aleksander: Podole, Wołyń, Ukraina, Wilno 1841.
123.   Radziński Edward: Stalin, Warszawa 1996.
124.   Rawls John: Teoriasprawiedliwości, Warszawa 1995.
125.   Sawiołow Ł.: Lekcii po russkoj gienieałogii, Moskwa 1908.
126.   Scheler Max: Istota i formy sympatii, Warszawa 1980.
127.   Scheler Max: Pisma z antropologii filozoficznej i teorii wiedzy, Warszawa 1987.
128.   Scheler Max: Problemy socjologii wiedzy, Warszawa 1990.
129.   Scheler Max: Resentyment a moralność, Kraków 1997.
130.   Schopenhauer Arthur: Świat jako wola i przedstawienie, t. 1-2, Warszawa 1995-1996.
131.   Sedlak Włodzimierz: Bioelektronika, Warszawa 1979.
132.   Seneka Lucjusz Anneusz: Dialogi, Warszawa 1996.
133.   Shibutani Tamotsu: Society and Personality, Englewood Clifs 1961.
134.   Słowiańszczyzna i dzieje powszechne, Warszawa 1985.
135.   Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. 9, Warszawa 1886.
136.   Spieszniew A. W., Szwejcer W.: Przewalskij. Kinoscenarij, Moskwa 1952.
137.   Stirner Max: Jedyny i jego własność, Warszawa 1995.
138.   Szaposznikow N.: Heraldica, t. 1, S.-Petersburg 1900.
139.   Sztuka przywództwa. Starochińskie lekcje Zen. (Wybór Thomas Cleary), Bydgoszcz 1997.
140.   Taczanowski Władysław: Listy do Antoniego Wagi, Konstantego Branickiego i Benedykta Dybowskiego, Wrocław-Warszawa-Kraków 1964.
141.   Talko-Hryncewicz Julian: Muślimowie, Kraków 1924.
142.   Tatarkiewicz Władysław: Pisma z etyki i teorii szczęścia, Wrocław 1992.
143.   Tazbir Janusz: Polska przedmurzem chrześcijańskiej Europy, Warszawa 1987.
144.   Teofrast: Pisma filozoficzne, Warszawa 1963.
145.   Tomasz z Akwinu: Sumateologiczna, t. 1-35, Londyn 1962-1986.
146.   Tukidydes: WojnaPeloponeska, Wrocław 1991.
147.   Uruski Seweryn: Rodzina. Herbarz polski, t. 15, Warszawa 1931.
148.   Vańa Zdenek: Die Welt der alten Slawen, Praha 1983.
149.   Weryha Darewski Aleksander: Znaki pieczętne ruskie, Paryż 1862.
150.   Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa „Gutenberg”, t. 14, Kraków 1994.
151.   Whiteside L. Robert: Face language, Hollywood, Florida1994.
152.   Włodarczyk A.: Ród Jaruzelskich herbu Ślepowron, Warszawa 1926.
153.   Wojtyła Karol: Osoba i czyn, Lublin 1994.
154.   Zilboorg Gregory: Samotność, Warszawa 1982.
155.   Znaniecki Florian: Nauki o kulturze, Warszawa 1992.
156.   Znaniecki Florian: Socjologiawychowania, t. 1-2, Warszawa 1973.
157.   Znaniecki Florian: Społeczne role uczonych, Warszawa 1984.

***




Archiwalia


W książce wykorzystano materiały archiwalne m.in. pochodzące z:
1.    Narodowego Archiwum Historycznego Białorusi w Mińsku,
2.    Centralnego Państwowego Archiwum Historycznego Białorusi w Grodnie,
3.    Centralnego Państwowego Archiwum Historycznego Litwy w Wilnie,
4.    Działu Rękopisów Biblioteki Akademii Nauk Litwy w Wilnie,
5.    Działu Rękopisów Biblioteki imienia W. Lenina w Moskwie,
6.    Działu Rękopisów Biblioteki Uniwersytetu Wileńskiego,
7.    Działu Rękopisów Publicznej Biblioteki Wojewódzkiej i Miejskiej w Rzeszowie,
8.    Państwowego Archiwum Obwodowego w Żytomierzu na Ukrainie,
9.    Archiwum Narodowego Mołdawii w Kiszyniowie.

***



Do periodyków cytowanych lub wzmiankowanych w niniejszej publikacji należą:
1.    Izwiestija Sibirskogo Otdielenija Russkogo Gieograficzeskogo Obszczestwa, 2. Lietuvos Bajoras, 3. Przyroda i Przemysł, 4. Priroda, 5. Russkij Inwalid, 6. RusskijWiestnik, 7. Sobiesiednik, 8. Kurier Wileński, 9. Magazyn Wileński, 10. Moskowskij Komsomolec, 11. Newsweek, 12. Razem (San Francisco), 13. Wiaczerni Minsk, 14. W Kręgu Kultury, 15. Przegląd Tygodniowy, 16. BibliotekaWarszawska, 17. Hodnaść, 18. Sławianskij Wiestnik, 19. Witebskaja Starina, 20. Nowyj Mir, 21, Przegląd Techniczny, 22. Głos Polski (Toronto), 23. Lietuvos Ryta. 

                                                           ***

Viewing all 977 articles
Browse latest View live